• Nie Znaleziono Wyników

Kaganiec dzisiejszych czasów

Oto dzisiejszych jest czasów k agan iec:

Taniec, zabawa — zabawa i taniec, Tu wykwit szczęścia, mądrości się chowa, W szech pragnień szczytem jest sala balowa.

Tam się gromadzi społeczna elita Tam w całej pełni kultura rozkwita.

T y nie pojmujesz, co wdzięczny jest taniec ? Toś cym bał, wstecznik, gbur i zacofaniec.

Jak i ten zapach perfum y, pom ady!

Co elegancji, co tam p a ra d y ! A że w kieszeni poniżej jest z e r a ? F ra s z k a ! Żyd ręce z radości z aciera!

Możesz kom pletnie puściutką mieć głowę, B y ć durny, głupi, jak nogi sto ło w e;

Jeśli w ykażesz się tańca ogładą, Najtłustszą ciebie obdarzą posadą.

Niech więc już dziecko potańczy dla w praw y!

Niech tańczy ślepy, niech tań czy kulawy!

Gdy burżuj tań czy, niech też i ladaco P odryga sobie, choć zjeść nie ma za co.

T ańce i bale są przerozm aite, Chiński alfabet nie tyle ma liter.

Kto je spamięta, doliczy się w szystk ich ? Ba, naw et byw a „bal ew angelicki".

Niech żyje taniec! Z atańczyć trza w szęd zie:

T ań czyć w wagonie, gdy pociąg jest w pędzie, I przed stajenką u żłóbka Bożego,

Szkoda bez tańca i Piątku W ielkiego.

T ań czyć należy przez życia wiek długi, Tańcem i wielkie uświęcić zasługi,

W tańcu mknie życie ochoczo i szu m n o;

Zatańczm y sobie jeszcze i nad tru m n ą!

Złamana rózga, ni śladu już z kija, W tańcu się trzeba kształcić i rozwijać.

Niech żyje p o s tę p ! To dziś ch yb a w ie cie : Ideał mieszka nie w sercu, lecz w pięcie!

Ojczyzna padła, gdy szlachta tańczyła.

Co wzniosła dzielność, rozpusta zgubiła.

Kto tylko pragnie na zguby zejść krańce, Ten niech hoduje hulanki i tańce.

Śliska to jednak, w ierzajcie mi, ś c ie ż k a ! Głupiec nią chodzi, a zguba tam mieszka.

Nim się spodziejesz, ot już tobą zw yrtnie, Poigra chwilę i w dół w ykopyrtnie. —

S k ro m n y uczony.

B

yliśmy rodziną prostą, ludźmi niewiele znaczącymi, dlatego znaleźliśmy się w niemałym kłopocie, gdy nam oznajmiono, że mamy sławnego uczo­

nego zaprosić do siebie na nocleg. Wprawdzie już gościliśm y nawet prezy­

denta naszego zgromadzenia kościelnego i moglibyśmy byli być dumni z tak zaszczytnego zlecenia, a jednak przeważała troska, czy też w szystko zrobimy dobrze. Imię owego uczonego było znane i sławne daleko i szeroko, a na­

wet inni uczeni wyrażali się o nim z wielką czcią. Słynął on jako człowiek, któremu tak w znajom ości różnych języków , jak w dziedzinie teolo g ji i filo- zofji właściwie nic nie je st nieznanego. Jeżeli jeszcze czegoś nie wciągnął w zakres swoich wiadom ości, to w każdym razie jest na najlepszej drodze do zupełnego opanowania tych dziedzin.

O jego osobistości nie słyszeliśm y nic bliższego i zastanawialiśmy się nad tem, jak też taki wielki uczony może wyglądać, czy może ubiorem wy­

różnia się od innych śmiertelników i jak ich gości mamy zaprosić, aby byli godni jego towarzystwa, czy w reszcie my sami, aby godnie dom reprezento­

wać, nie mamy poprzednio czegoś przeczytać, abyśmy wiedzieli na jaki te­

mat rozmowę pokierować. Mieliśmy przytem ciągle na myśli pewną uczoną damę, która nas raz przez dwa dni zaszczycała swoją obecnością. Rozmowa z nią była tak nużąca i wyczerpująca, żeśmy się zamieniali, jak straż na o- kręcie. Jeden z nas stał na moście komendanckim, pod deszczem uczonjch cytatów, gdy tymczasem drugi starał się skwapliwie na chwilkę usunąć, aby się posilić na burzę. Ta niezrównana dama była jednak wyrocznią tylko w pewnych kołach, ale gość, któregośm y oczekiwali, był osobistością, znaną po wszystkich końcach świata.

Miałem zlecenie iść po uczonego na dworzec. Spacerując do peronie tam i sam, rozmyślałem nad tem, jakiby wybrać temat, stosowny do rozmo­

wy. gdy pojedziemy dorożką. Postanowiłem wreszcie zwabić sławnego męża na temat o pewnym wybitnym uczonym w Oksfordzie, o którym miałem ja ­ kie takie pojęcie. W łaśnie obmyślałem sobie pytanie, które chciałem mu przedłożyć, gdy nadjechał pociąg pośpieszny. Pośpieszyłem do wagonów pierwszej klasy, aby tam wyszukać sławnego męża. W ielcy, dostojni pano­

wie, odziani w bisior i w szarłat, albo w coś, co w naszym kraju odpowia­

da mniej w ięcej tym materjom, wysiadali tłumnie, a otoczyły ich zaraz roje sług i numerowych, ale żaden z nich nie wyglądał na uczonego. A może on pogrążony w swoich głębokich myślach zupełnie zapomniał, że w naszej m iejscowości miał w ygłosić wykład ? Może też wysiadł na jakim ś przystanku a tymczasem pociąg odjechał sobie ? Takiemu uczonemu panu w szystko mo­

że się przytrafić !

Aż oto spostrzegam postać wielką i szanowną, w ysiadającą z trzeciej klasy. Całe towarzystwo prawdziwych „trzecioklasistów ” podawało mu jego rzeczy z przedziału, a on z każdym bardzo uprzejmie się żegnał. Wysiadł ^ro­

botnik,, aby walizkę uczonego ustawić na peronie, żona tegoż robotnika po­

dawała parasol, zaś drugi robotnik bardzo ostrożnie wynosił paczkę z książ­

kami. Uczony podał rękę każdemu swojemu współpasażerowi, także dzieciom;

potem ja sam przedstawiłem się mu i przyjrzałem się jego twarzy. B ył m niej- więcej sześć stóp wysoki, prosty jak trzcina, jego ubiór czarny, dobrze wy­

czyszczony, był nieco starej mody. Wyraz twarzy jego uspokoił mię natych­

miast. Była to twarz o poważnych, mocnych rysach, obramowana gęstym, białym włosem. Uprzejme, poczciwe oczy miały tak miły, skromny wyraz, że odrazu przy naszem pierwszem spotkaniu zapomniałem, jaka nas dzieli prze­

paść. W pierwszej chwili — zaledwie wymieniłem sw oje nazwisko — uchwy­

cił mię za rękę i dziękował mi, że przyszedłem po niego.

— Panie mój kochany — rzekł tonem nieco staromodnej grzeczności — to je st z pańskiej strony uprzejmość, jak iej się wcale nie spodziew ałem ; a gdy pomyślę, ile Pan ma ważnych spraw na głowie i jak ą ofiarę Pan z siebie czyni swoją uprzejmością, odczuwam to jako wielki zaszczyt, za któ­

ry musi Pan przyjąć wyrazy m ojej serdecznej w dzięczności.— Mieliśmy wido­

cznie zupełnie fałszywe wyobrażenie o wielkim uczonym.

A gdy napróżno starałem się wziąść mu z ręki walizkę, aby mu ją ponieść, gdy zaledwie po wielu korowodach pozwolił mi, abym niósł jego książki, gdy z trudem udało mi się wsunąć go do dorożki, gdyż — jak m ó­

wił — tak chętnie byłby do domu naszego szedł pieszo, to obraz, jaki sobie o prawdziwym uczonym stworzyła nasza fantazja, zupełnie się rozwiał. Nim opuściliśmy dworzec, porozmawiał jeszcze z konduktorem, dziękując mu sło­

wem i czynem za „pewne uprzejm ości i względy, okazane mu podczas po­

dróży".

Żona moja przyznała mi się później, że i bojaźnią i drżeniem czekała na herbatkę popołudniową z tym wielkim mężem. Ale miał on w sobie coś tak ujm ującego, że nie potrzebowała przedtem czytać w m ojej twarzy. Zau­

ważyła, że jeżeli pisarki i recenzenci niezmiernie nużą i wyczerpują, to przy prawdziwym uczonym można czuć się zupełnie swobodnie.

Ody wymieniłem mu gości, których na cześć jego zaprosiliśm y do stołu, (a byli to najznakomitsi ludzie z pośród naszych znajom ych), był wprost oszołomiony myślą, ile to z nim robimy sobie korowodów. Sam czuł się porządnie speszony, że znalazł się w tak doborowem towarzystwie, bo,

— jak się wyrażał — wiedza jego je st bardzo ograniczona, gdyż obowiązki jego urzędu nie zostawiają mu wiele czasu na studja. Zanim odszedł się przebrać, zawarł już przyjaźń z naszym najmłodszym synkiem , który widocznie

Dom Młodzieży Ew angelickiej w Ustroniu w dniu otwarcia, 2 3 .9 .1 9 3 4 i.

umilkł i podziwiał go. Parę razy przerwał, ażeby coś sprostować, co powie­

dział o innym uczonym, aby mu przypadkiem nie wyrządzić jakiej krzjwdy, a w końcu, gdy się opamiętał, że już tak długo mówi, prosił całe towarzy­

stwo o przebaczenie, gdyż jak się wyraził — panowie obecni będą z pewno­

ścią w tym przedmiocie o w iele lepiej obyci, niż on.

Potem zapytał się, czy obecni już widzieli kiedy myszy japońskie, a zwłaszcza, czy widzieli już, jak one tańczą, albo — jak się wyraził — „jak wykonują swoje ruchy kołowe w sposób nadzwyczaj powabny i zawiły z po­

dziwu godną w ytrwałością. A ponieważ nikt zwierzątek me znał, obstawał nrzy tem, żeby towarzystwo zwiedziło menażerję. Cos podobnego byłoby wprawdzie bardzo piękne u człowieka zwyczajnego, ale takiemu uczonemu

to przecież nie uchodziło, __ , .

Był duchownym i dlatego na prośbę naszą odprawił następnego dnia domowe nabożeństwo. Modlił się przy tem szczególnie gorliwie „za chorą krewną dziewczyny, która służy w tym domu". Dowiedzieliśmy się P°tem,

£e rozmawiał z pokojów ką i pytał się je j, dlaczego je st tak smutna, na co zupełnie zapomniał, jaka to znakom itość je st naszym gościem . Zaraz też z widoczną przyjem nością odwiedzał jego rodzinę myszy japońskich.

Podczas jedzenia tak dalece' odczuwał braki w swoich wiadomoś­

ciach w pośród tak wielu znakomitych ludzi, że mówił tylko niewiele, ale za to z wielką uwagą w chłaniał w siebie każde słówko z ust pewnego mło­

dego jegom ościa, który z biedą zdał jak i taki doktoracik w Oksfordzie, ale

uważał się za chodzącą wszechwiedzę. .

Po iedzeniu zwabiliśmy gościa naszego na temat, o którym niewielu miało pojęcie, o którym natom iast on wiedział wszystko, co tylko wiedzieć można. A skoro już raz się rozpędził, mówił ku w ielkiej naszej lA io ści bez przerwy przez całe czterdzieści minut, przyczem rozwinął taką pełnię wiado­

mości, mówił z taką dokładnością i ścisłością, że nawet młody Oksfordczyk

-109

ona zwierzyła mu się, że matka je j choruje. My, głowy rodziny nlc " ie wie dzieliśmy o tej sprawie i gotowi bylibyśm y przypuscic, ze taki uczony może nie w ie/czy służąca też ma matkę. O kazało się coraz wyraźniej, że me mie­

liśmy zielonego pojęcia o prawdziwym uczonym.

Wykład, który w ygłosił, zrobił ogromne wrażenie. I dziś jeszcze, po wielu latach, ludzie pam iętają dokładnie tego męża niepospolitej wiedzy i cudownego daru wymowy. Ale my, cośmy prostymi ludźmi, a prze - wszystkiem pewien chłopak, który dziś już jest dorosłym mężem z żywą radością przypomina sobie, jak ten szczególny uczony ledwo wychyli fili­

żankę swojej herbaty, zapragnął oglądać myszy japońskie, które wszystkie razem (matka z czworgiem dzieci) były tak uprzejme, że wyszły ze swojego gniazda. Najpierw matka zatańczyła kadryla, potem każde dziecko k o c iło się w kółko, a wreszcie w szystkie razem i poprzez siebie toczyły się ko- pyrtały w w esołych podskokach ku w ielkiej radości uczonego.

“Następnego rana wzruszył nas w szystkich do głębi swoją modlitwą, gdyż była ona jak błaganie dziecięcia, tak pokorna, tak pełna ufności, miło­

ści i uwielbienia. Potem pożegnał się z rodziną całą od najstarszego do najmłodszego i powiedział każdemu stosowne słowo. _ Służącym podał rękę i wypytywał się jeszcze szczególnie, jak się powodzi matce po­

kojówki i — dlaczego ukrywać hańbę uczonego w ięcej, niż hańbę zwykłego człowieka — jeszcze raz odwiedził myszy japońskie.

Odchodząc zrobił ukłon u drzwi domu i u drzwi ogrodowych, mm wsiadł do dorożki, a wreszcie jeszcze z okna dorożki, zasypując nas wyra­

zami wdzięczności za naszą „tak uprzejmą i bezgraniczną gościnnośc, która go pokrzepiła na ciele i d u s z y " , zapewniając nas, że tak nas, jak naszą gościn­

ność „zachowa w trwałej pam ięci".

W ieczorem przed pójściem na spoczynek napomknąłem coś w sprawie jego wydatków i wynagrodzenia, chociaż przeczuwałem, że na tym punkcie trudno będzie z nim dojść do ładu. I rzeczyw iście całą sprawę zbagatelizo­

wał jako drobnostkę. Ale w drodze na dworzec oświadczyłem że musimy sprawę jak oś wyrównać. On jednak nie chciał żądać jakiegokolw iek wyna­

grodzenia. Mówił, że cieszy się, jeżeli jego „uw agi" — nazwą wykładu, nie chciał naWet zaszczycić sw ojego przemówienia, a więc jeżeli je g o uwag przyczyniły się do rozpowszechnienia wiedzy, a wydatki jego ograniczają się do biletu powrotnego trzeciej klasy. Innych wydatków nie miał, gdyż tych kilka drobnych podarunków — a obdarzył w szystkich służących ja najszczodrzej napiwkiem — daje dla osobistej sw ojej przyjemności.

Skoro um ieściłem go w kącie przedziału trzeciej klasy, z trochą pa­

kunków nad głową, z książką arabską w ręku i z małą przekąską na drogę w kieszeni, oświadczył mi, że teraz pojedzie jak książę. Nim pociąg ruszy , już jakaś stara pani, “która siedziała naprzeciwko — wyglądała jak wdowa po handlarzu — tłumaczyła mu, dlaczego robi tę podróż, a on słucha) je j z y - czliwem zainteresowaniem.

Po trzech dniach przysłał z powrotem pieniądze, które otrzymał za wykład, odliczywszy sobie tylko koszta za bilet trzeciej klasy. Dziękował za naszą hojność, na którą nie zasłużył, oświadczył, jednak, że uważałby za hańbę ubogacenie się kosztem usługi, wyświadczonej nam.

Po kilku latach widziałem go z daleka na w ielkiem publicznem zgro­

madzeniu. Gdy wyszedł na mównicę, powitany został burzą długo niemil­

knących oklasków. Ale najpocieszniejsze było to, że on, który nigdy me przypuszczał nawet, żeby oznaki czci odnosiły się do mego, sam z zapałem klaskał, gdy widział jakieś zero, dumnie kroczące za sobą.

Potem widziałem go tylko raz jeszcze, w bardzo ludnej i ruchliwej dzielnicy pewnego w ielkiego miasta. Jak aś kobiecina wiejska,

oszołomiona zupełnie zgiełkiem i hałasem, bała się przejść przez ulicę. Mój uczony podszedł do niej, podał je j ramię i przeprowadził ją ostrożnie przez ulicę. Potem skłonił się i podał jej rękę, a ja obserwowałem jego wysoką postać i jego siwy włos, dopóki nie zniknął w oddali.

Nie widziałem go już potem w ięcej, gdyż wkrótce potem sam prze­

szedł do w ieczności. S K a c la r e n : Z o p o w ieści irku ckich.

R ozw ód.

S tary Gródczan, gdy się napił, Młócił, co do rąk ucapił, G ródczanka też, gdy popiła, Co popadła nań rzuciła.

Tak serdecznie się czubili, Że raz okna w szystkie zbili, On wydziwia, ona m d leje:

Panie Boże, cóż się dzieje?

Dzieci głodne, obszarpane, Smutno było spojrzeć na nie.

Gospodarstwo? Z w ieczną szkodą Szło już chyżo rw ącą wodą.

Przebrała ci się już miarka, Przyszedł wuj, ciotka i starka.

N arzek ają: Jak a stra ta ! Poszli szukać adw okata!

A o n ? Że najlepiej będzie, Jeśli pięknie ich rozw iedzie!

Płacił wuj, ciotka i starka, P rzeb rała ci się już m iarka.

Adwokat, nie w cięmię bity, Miał w orek nigdy nie sy ty I do tego tylko dążył,

B y na chatę sekw estr włożył S tary Gródczan przyszedł na to Że mu rozwód wielką stratą,

Do Gródczanki się przymolił, Prędko sądy zastawili,

— Co Bóg złączył — Bóg naucza, Niechaj człowiek nie ro z łą c z a ! Ale szkoda była szkodą, Choć się wódka stała wodą.

* ta ry często szem rał z cicha, Trzebaż było tego l i c h a ? ?

M. Razus, ze słowackiego.