• Nie Znaleziono Wyników

Tu siedziałem, czekając, czekając - lecz na nic, Poza dobrem i poza złem, światłem bez granic,

To cieniem się radując, cały grą jedynie, Falą, południem, czasem, co bez celu płynie.

Wtem, przyjaciółko, jedno dwojgiem stało się - - I Zaratustra przeszedł m im o obok mnie...

(Friedrich Nietzsche, Sils-Maria, przeł. Leopold Staff)

1 .

Od początku 1879 roku bóle gtowy stają się nie do zniesie­

nia, o w ykładach nie m a mowy. Sześć lat zm agań z naw ra­

cającymi coraz częściej, niezwykłej intensyw ności m igrena- mi nie przynosi żadnej poprawy, przeciw nie - jest coraz go­

rzej. Po wielu krótszych lub dłuższych urlopach zdrow ot­

nych, po wielu bezowocnych próbach pow rotu do d y dakty­

ki, w m aju 35-letni Friedrich N ietzsche definityw nie skła­

da swoją profesurę na uniwersytecie bazylejskim . R ząd kan to n aln y przyznaje m u rentę w wysokości tysiąca fran ­

ków rocznie. D rugi tysiąc przyjaciele w yjednali dla niego w F un d u szu H euslera, przeznaczonym , wedle zapisu te sta ­ m entow ego d o n a to ra , n a w spom aganie niezdolnych do pracy uczonych i ich rodzin, a n a trzeci złożyli się uniw er­

syteccy koledzy zrzeszeni w Stow arzyszeniu A kadem ickim . Trzy tysiące rocznie było wówczas sum ą godziw ą, co praw ­ da o p ó łto ra tysiąca franków m niejszą od wcześniejszych regularnych poborów , ale z pow odzeniem w ystarczającą zarów no n a życie, ja k i n a podróże w obsesyjnym p oszuki­

w aniu lepszego klim atu. Z miejscowościami (...) prowadzę teraz sam e eksperymenty, zw ykle kończy się to fa ta ln ie - wchodzą w grę uwarunkowania, które tylko dla m ojej natury sci ta k decydujące (naelektryzowanie atm osfery); p o d tym względem m uszę wypróbowywać poszczególne miejsca. Ba- zylea, Naumburg, Genewa, Baden-Baden, prawie w szystkie znane m i miejsca w górach, M ariańskie Łaźnie, włoskie j e ­ ziora itd. to miejsca fatalne. Z im a nad m orzem je s t znośna, wiosna (Sorrento i Genua) to ciągłe cierpienie ( z powodu zmiennego zachm urzenia) (L 226)1. S tatus bezpaństw ow ca, ja k i N ietzsche po siad a od dziesięciu lat, jest d o b rą m etafo­

ryczną ilustracją tych nerwowych poszukiw ań odpow ied­

niego m iejsca n a ziemi. N igdzie nie zadom ow iony, nigdzie n a stałe. K ilka walizek, rozproszona po różnych m ieszka­

niach biblioteka, dosyłane o d czasu do czasu przez m atkę fragm enty garderoby - to właściwie cały dobytek. W ynaj­

m ow ane pokoje, pryw atne bąd ź hotelowe, w yposażone zwykle jedynie w najpotrzebniejsze sprzęty, dalekie są od profesorskiego czy bodaj tylko m ieszczańskiego s ta n d a r­

du. Jedyna p ró b a u rządzenia się n a stałe w Bazylei, d o k ą d N ietzsche sprow adził solidne meble z N a u m b u rg a i pozw

o-1 C y ta ty z listów o z n ac z a m n astę p u ją c o : L = F ried ric h N ietzsch e, L isty , w y b rał, p rz e ło ż y ł i p rz e d m o w ą o p a trz y ł B og d an B aran , In te r Esse, K rak ó w 1994; liczba o zn acza stronę. B = F ried ric h N ietzsche, S ä m tlich e Briefe. K ritische S tudienausgabe in H Bänden, hrsg. v o n G io rg io C olli u n d M a z z in o M o n tin a ri, d tv , M ü n ch e n 1986. P rze k ła d własny. L iczb a rzy m sk a odsyła d o o d p o w ie d n ie ­ go to m u , a ra b sk a - d o strony.

Hi sobie naw et n a w ynajęcie fortepianu, skończyła się wraz 2 opuszczeniem tam tejszego uniw ersytetu. Kolejne zm iany miejsca, p o dobnie ja k ciągłe, coraz bardziej osobliwe eks­

perym enty dietetyczne m iały po m ó c w przezw yciężeniu choroby. D okuczliw ej nie tylko przez spraw iany ból i unie­

m ożliw ianie norm aln eg o życia, ale także przez swoją ta ­ jem niczość. T rudno było bowiem dociec jej przyczyn. Sam chory doszukiw ał się obciążeń genetycznych, bo i jego zmarły przedwcześnie w w ieku 36 lat, n a ta k zw ane roz­

m iękczenie m ózgu, ojciec miewał p o d o b n e objawy.

Jeszcze w m aju 1879 N ietzsche opuszcza więc Bazyleę (gospodarstw o zlikw iduje później siostra razem z najw ier­

niejszym przyjacielem filozofa, Franzem Overbeckiem ) i zaszywa się w nieznanej wiosce W iesen, niedaleko Davos.

Cierpi. Także z pow odu złej pogody i wyjątkowo niskiego ciśnienia. Próbuje spacerów, ale najczęściej m usi zostaw ać w łóżku. N ie w ytrzym uje w W iesen dłużej niż trzy tygo­

dnie. N ie przyjm uje zaproszenia swego niedaw nego ucznia, H einricha K óselitza (Petera G asta) do Wenecji - za gorąco tam o tej porze ro k u - i decyduje się szukać spokoju w in­

nym miejscu.

2

.

To, co gdzie indziej jest ju ż bardzo wysoko, tu dopiero zaczy­

na się wznosić. E ngadyna, dzieląca się na G ó rn ą i D olną, to najwyżej zam ieszkana i jednocześnie najtrudniej dostępna dolina Szwajcarii. D olina, długa na 90 kilometrów, biegną­

ca z południow ego zachodu n a północny wschód, o której należałoby właściwie mówić „w yżyna” - cóż to bowiem za dolina p ołożona na wysokości 1800 m n.p.m. Ale góry wy­

rastają stąd n a jeszcze raz tyle, a nawet więcej: najwyższy szczyt w okolicy, Bernina, m a 4049 m. Więc jed n ak dolina.

Tyle że szwajcarska. Szwajcarzy m a ją zaś, ja k w iadom o, in­

55

ne poczucie wysokości. O toczona ze wszystkich stron wyso­

kimi góram i Engadyna, lekko tylko obniżająca się w stronę Austrii, szeroka i o zadziw iająco płaskim dnie, przecięta jest wypływającą nieopodal przełęczy M aloja rzeką Inn. W oko­

licach źródła biegnie rzadka granica, potrójny dział wodny:

stykają się tu zlewiska M orza Północnego, A driatyku i M o ­ r z a , Czarnego. Przez M aloję (1815 m n.p.m.), od strony W łoch, najłatwiej też do Engadyny dojechać. Przełęcze od­

gradzające dolinę od zachodu, od pozostałej części najw ięk­

szego, ale najmniej zaludnionego szwajcarskiego k antonu G raubiinden2, leżą wyżej: Julier - 2284 m, A lbula - 2312 m, Fliiela - 2383 m. Najwygodniejsza dziś droga, o ile nie ko­

rzysta się z pryw atnego sam olotu, k tó ry m oże wylądować nieopodal St. M oritz, prowadzi przez Julier-Pass. Już R zy­

m ianie korzystali intensywnie z tego właśnie przejścia. Jest czynne prawie cały rok, poza jakim iś ekstrem alnym i sytu­

acjami, kiedy śnieg je zasypie na amen. W tedy m ożna p ró ­ bować pociągiem przez Albulę, docierającym na tę wyso­

kość dość karkołom ną, ale jakże m alow niczą trasą. N ie za­

wsze tak było. Jeśli by kto szukał gdzieś przykładu miejsca odciętego od świata, to przez setki długich zim w przeszłości znajdow ałby go właśnie tutaj. Trudne w arunki życia od naj­

dawniejszych czasów nie zrażały jed n ak ludzi przed osiedla­

niem się n a tym skraw ku ziemi, gdzie udawało się uprawiać najwyżej trochę jęczmienia. W ykopaliska dow odzą, że E n­

gadyna była zam ieszkana ju ż w drugim albo nawet w trze­

cim tysiącleciu przed Chrystusem . W bliższych nam wiekach przywędrowali tu Retowie, podbici następnie, w 15 roku p.n.e. przez Rzym ian, wraz z ogrom nym obszarem sięgają­

cym n a północ po Jezioro Bodeńskie i jeszcze dalej Augs­

burg. A dm inistracja nowej prowincji R aetia prim a, obejm u­

2 N ie uży w am tu w ystępującej czasam i w p o lsk im p iśm ien n ictw ie n azw y G ry z o n ia , b o je s t o n a u tw o rz o n a zu pełnie bez sensu z fran c u sk ieg o G riso n s, a więc a k u r a t z te g o ję z y k a, sp o śró d c zterech oficjalnych w S zw ajcarii, k tó ry nie w y stępuje w G ra u b iin d e n .

jącej caiy dzisiejszy k a n to n G raubünden, Vorarlberg i część Tyrolu, znalazła swą siedzibę w C h u r - najstarszym mieście obecnej Szwajcarii. Nie wchodząc w dalsze szczegóły histo­

ryczne, przem iany w czasach frankońskich i karolińskich, ataki szwabsko-alemańskie i imigrację z Wallis, w arto wspo­

mnieć tylko o jednym trwałym połączeniu wpływów retyc- kich i rzymskich n a części tych ziem: o języku retorom ań- skim. W Engadynie mówi dzisiaj jego dwoma odm ianam i la- dyńskimi, puter i vallader, około 25 tysięcy ludzi.

Zapew ne je d n a k to nie zainteresow ania filologiczne ściągnęły do Engadyny w X IX w ieku turystów , którzy, p o ­ dobnie ja k daw ni osiedleńcy, nie bali się trudnych w aru n ­ ków bytow ania i - przede w szystkim - podróży. D o E nga­

dyny przyciągała wysokość, niezw ykła u ro d a k rajo b razu oraz klim at. W praw dzie śnieg m ógł i m oże spaść tu w każ­

dym m iesiącu, także latem , ale pogodę stym ulują w prze­

ważającej części wpływy z p ołudnia; jest sucho, słonecznie, bez mgieł i bez silnych wiatrów. Tylko od strony przełęczy M aloja wieje prawie zawsze łagodny w ietrzyk, k tó ry sp ra ­ wia, że p ołożone kilka kilom etrów od niej jezioro Silvapla- na stało się dzisiaj centrum wysokogórskiego surfingu. Sil- v aplana - jezioro i wieś o tej samej nazw ie - leży dokładnie przy wjeździe w dolinę z przełęczy Julier. S tąd na lewo bie­

gnie droga do najbardziej znanej tam tejszej miejscowości, do St. M oritz, a n a praw o do Sils. To alpejskie przejście rozbudow yw ano i u m acniano sukcesywnie o d lat dw udzie­

stych po sześćdziesiąte ubiegłego wieku, tak że w połowie stulecia m ogły wyruszyć t ą tra są pierwsze regularne wozy pocztowe z C hur. A wozam i pierwsi, ja k byśmy dziś pow ie­

dzieli, turyści i wczasowicze. O d 1859 roku, kiedy C h u r zy­

skało połączenie kolejowe z R orschach, a tym sam ym z resztą k raju oraz - via Jezioro B odeńskie - z N iem cam i, również i E ngadyna przybliżyła się do świata. N a przebycie sześćdziesięciu pięciu górskich kilom etrów z C h u r do Sil- vaplana p o trzeb a było w tedy je d n a k ciągle jed e n astu go­

dzin. O prócz regularnych pocztow ych dyliżansów przem

ie-rżały ten szlak, oczywiście, także pryw atne wozy. Ż eb y dać wyobrażenie o frekw encji: 9 sierpnia [1887] przejechało p rzez M aloja, koło hotelu, ja k ie ś 900 powozów, z tego 500 dorożek i ekw ipaży (B V III, 134). Jednego dnia! K ilk a lat wcześniej, w 1879, w całej E ngadynie zarejestrow ano w se­

zonie letnim , trw ającym ta m zresztą krótko, niecałe trzy m iesiące, cztery tysiące gości. Prócz eleganckich dam i dżentelm enów spacerujących po okolicy i głęboko wdy­

chających nadzw yczajnie rześkie powietrze, przybyw ało w te strony coraz więcej przecierających nowe szlaki alpini­

stów, głównie angielskich. P o k ry ta wiecznym śniegiem Ber- nina została zdobyta ju ż w 1850 roku.

Jednym z pierwszych gości w St. M o ritz był w lipcu 1853 R ich ard W agner. N ależy jed n a k wątpić, by to on zw rócił potem uwagę N ietzschego n a to miejsce, b o w dzi­

siejszym sławnym kurorcie m u się nie podobało. N arzek a ł na słaby hotel, n a złe jedzenie i n a brzy d k ą pogodę. Tylko piesza wycieczka do lodow ca Roseggletscher w yw arła na nim niezapom niane wrażenie: So etwas Grossartiges habe ich noch nicht erlebt...3

3.

Z W iesen m iał N ietzsche do St. M o ritz niedaleko. N ie m u ­ siał w racać do Chur. W ystarczyło zjechać kaw ałek do Tie- fencastel, leżącego w połow ie drogi m iędzy stolicą k an to n u G ra u b ü n d en a przełęczą Julier, i tam wsiąść do pocztow e­

go dyliżansu, żeby p o p aru godzinach znaleźć się n a m iej­

scu. To w łaśnie G ó rn a E ngadyna m iała okazać się - n a długie lata - tym innym miejscem na ziemi, miejscem spo­

3 Cyt. wg: Peter M etz, G eschichte des K u n to n s Graubünden, Bd. II:

1848-1914, C alven V erlag, C h u r 1991, s. 366. (W p o lsk im tłu m a c ze n iu : „C ze­

goś ta k w sp a n ia łe g o jeszcze nigdy nie p rz e ży łem ...”).

koju i sam otności, 6000 stóp nad poziom em m orza i o wiele wyżej od w szystkich ludzkich spraw (B VI, 444). Ale pierw ­ sza stacja w Engadynie, Sankt M oritz, do którego Nietzsche przybył 21 czerwca 1879, była jeszcze przypadkow a i, ja k się okaże, jednorazow a. Pewnie też ju ż w tedy trochę zbyt ruchliwa, bo k u ro rt rozw ijał się burzliwie. F ilo z o f nie za­

trzym ał się w hotelu, ale w pryw atnym pokoju, gdzie przy­

rządzał sobie rów nież skrom ne posiłki z w iktuałów przysy­

łanych przez m atkę z N au m b u rg a. O kolica od razu p rzy p a­

dła m u do gustu: Lasy, jeziora, najlepsze szlaki spacerowe, ja kie dla mnie, pół-ślepego, można by urządzić, i pokrzepia­

jące pow ietrze - najlepsze w Europie - sprawiają, że je s t m i tu dobrze (B V, 424). Jakbym był w ziem i obiecanej... Pierw­

szy raz czuję ulgę... Chcę tu zostać długo (B V, 429).

I to, co najważniejsze: bóle głowy trochę złagodniały.

Nietzsche opuścił S an k t M oritz po trzech m iesiącach, kiedy zaczęło się ju ż robić zim no, z postanow ieniem p o ­ w rotu do Engadyny. Z robi to dopiero za dw a lata, ale p o ­ tem ju ż każde wakacje, aż do um ysłowego krach u w 1889 roku, będzie spędzał w dolinie Innu. Swoje stałe letnie re- fugium znajdzie w niedalekiej wsi Sils-M aria.

D o Sils, po rom ańsku Segl, dociera się, ja k ju ż w spo­

m niałem, zjeżdżając z przełęczy Julier przez Silvaplana na prawo. D roga prowadzi wzdłuż jeziora, skrajem doliny. Po kilku kilom etrach, po lewej stronie, w idać ju ż dom y Sils. To Pierwsza część wsi, Sils-Baselgia, k tó ra swą nazwę zawdzię­

cza najstarszem u w okolicy kościółkowi (basilica) p o d we­

zwaniem świętego Lorenca. Część druga, od k ry ta przez N ie­

tzschego w 1881 roku, notabene dość przypadkow o, dzięki napotkanem u w podróży Szwajcarowi, położona w głębi do­

liny, daleko od głównej drogi, nazyw a się Sils-M aria. N ie po­

chodzi to od M atki Boskiej, ja k m ogłoby się wydawać, ale od maioria, niemieckiego M eierhof, czyli dawnego biskupie­

go folwarku, n a którym zamieszkiwał także we wczesnym średniowieczu kościelny egzekutor podatków. Dzisiejsza Sils-M aria liczy niespełna pięciuset mieszkańców, sto lat te­

m u było ich jeszcze mniej, raptem kilkadziesiąt dom ów i dwa hotele: Alpenrose i Edelweiss. Nietzsche nie zatrzym ał się w żadnym z nich, ale w ynajął pokój pryw atnie w dom u p oło żo n y m tu ż koło H o te lu Edelweiss. G o sp o d arzem skrom nego, białego, jednopiętrow ego budynku, pokrytego typow ą dla tej okolicy kam ienną dachów ką, był G ian R u­

d o lf D urisch, sołtys Sils, który jednocześnie prowadził na parterze niewielki sklepik. Nietzsche w ybrał sobie mały, ciemny pokoik na piętrze, z oknem wychodzącym n a las. P a­

nujący tu stale lekki półm rok dobrze robił chorym oczom fi­

lozofa. Nawet białe ściany kazał Nietzsche za któregoś z n a ­ stępnych pobytów wytapetow ać na zielono-brązowo, żeby było jeszcze ciemniej. N a wyposażenie składało się zwykłe łóżko, szafa, stół, krzesło, sofa, półka n a książki, stolik na przybory toaletowe, lam pa naftow a, lustro, mały dywanik n a podłodze z surowych desek. We właściwej relacji do tych spartańskich w arunków pozostaw ała cena: jeden frank dziennie. Oczywiście bez wyżywienia.

Już w kilka dni po pierwszym przyjeździe N ietzsche wiedział, że je st we właściwym miejscu: Tu w Engadynie czuję się o wiele lepiej niż gdziekolw iek indziej na Ziem i:

wprawdzie nawroty [ choroby] występują j a k wszędzie, ale o wiele łagodniejsze i bardziej ludzkie. Doznaję tu ciągłego ukojenia, nie m a presji ja k wszędzie indziej; nic mnie tu nie denerwuje. Chciałbym prosić wszystkich: «zostawcie m i te 3, 4 miesiące engadyńskiego lata, bo inaczej naprawdę nie znio­

sę ju ż dłużej życia» (L 226).

S ils-M aria leży m iędzy dw om a jezioram i, przez które przepływ a Inn (po ladyńsku En, stąd nazw a doliny) - od północnego w schodu jest to w spom niane ju ż jezioro Silva- plana, od południow ego zachodu Silser See (po ladyńsku Lej d a Segl), najw iększe nie tylko w Engadynie, ale w ca­

łym k an to n ie G raubünden: m a p o n a d czterysta hektarów pow ierzchni, niespełna pięć kilom etrów długości (drugim końcem dochodzi prawie do wsi M aloja) i p ó łto ra kilom

e-tra szerokości. Jeśli N ietzsche chciałby je całe obejść, m iał­

by do p o k o n an ia p o n a d trzynaście kilom etrów, bo tyle wy­

nosi długość linii brzegowej. N ie robił tego jed n ak , zad o ­ walał się krótszym i, chociaż całkiem intensywnym i space­

rami. Jeśli w ybierał się w stronę jeziora, przechodził n aj­

pierw przez główny placyk wsi, skąd odchodzi droga do chętnie odw iedzanej przez filozofa doliny Fex, dalej koło H otelu A lpenrose, a następnie n a ukos przez wielką, zupeł­

nie p łask ą łąkę oddzielającą jezioro od wsi. N a wysokości pierwszych dom ów Sils-Baselgia osiągał swoje ulubione miejsce spacerów i rozm yślań, zalesiony półw ysep C haste.

Kiedyś była tam niewielka w arow nia (stąd nazw a, od łac.

castellum), po której jeszcze do dzisiaj pozostały pokryte m chem kam ienne resztki. Półwysep w cina się jakieś pół ki­

lom etra w jezioro, porośnięty jest lim bam i i m odrzew iam i;

cypel staje się skalisty i wznosi kilkanaście m etrów pow y­

żej wodnej tafli. Tu, n a końcu półw yspu, najlepiej byłoby przysiąść n a jak im ś kam ieniu i kontem plow ać przepiękny widok roztaczający się dookoła. O ddzielający wodę od nie­

ba łańcuch gór, pokrytych połaciam i śniegu, zniża się lek­

ko z obu stron ku przeciwległem u brzegow i jeziora, w stro ­ nę przełęczy M aloja. C haste było najbliższym wsi i u lu b io ­ nym zarazem celem spacerów N ietzschego. Chciałbym m ieć dosyć pieniędzy - pisał w 1883 ro k u do przyjaciela ze szkol­

nych lat, C arla von G ersdorffa - żeby zbudować tu sobie coś w rodzaju idealnej psiej budy; m am na m yśli drewniany do-

>nek z dwoma izbam i na półwyspie, któ ry wchodzi w jezioro Siłs i na któ rym stała kied yś rzym ska warownia (B VI, 386).

O jego sto su n k u do tego m iejsca świadczy też w yrażone kiedyś życzenie, by zostać tam pochow anym 4. Jak w iad o ­ mo, życzeniu tem u nie stało się zadość, ale m a je d n a k

Nie-4 Por. w spom nienie tow arzyszki jed n eg o ze spacerów N ietzschego n a C haste, M ety von Salis-M arschlins Philosoph und Edelmensch: Ein Beitrag zu r Charakte­

ristik Friedrich N ietzsches. Leipzig 1897. P rzed ru k w: Begegnungen m it N ietzsche, hrsg. von S an d er L. G ilm an , 2. verbesserte Auflage, Bouvier, B onn 1985, s. 555.

tzsche n a C haste coś w rodzaju tablicy nagrobnej, m a swój kam ień. W rócimy tu jeszcze.

D ru g im celem engadyńskich w ędrów ek filozofa była w sp o m n ian a ju ż d o lin a Fex, o d ch o d z ąca od S ils-M aria w k ieru n k u p o łudniow o-w schodnim . D ro g a prow adzi ze wsi najpierw przez wąwóz D róg, po tem dość stro m o p o d górę do osady C rasta, składającej się z kilku dom ów , z a ­ ja z d u i m alow niczego, m aleńkiego, rom ańskiego kościół­

ka, w k tó reg o apsydzie m o żn a dzisiaj oglądać z a sk a k u ją ­ co ciekawe freski z p o c zątk u X V I w ieku (N ietzsche ich nie znał, zostały o d k ry te i o dsłonięte dopiero trzydzieś­

ci lat tem u). S tąd d o lin a w znosi się ju ż łag o d n ie ku źró ­ dłom p o to k u Fex i ku zam ykającym h o ry z o n t lo d o w ­ com C h ap ü tsch in , T rem oggia i F ora. Jeśli są w E ngadynie piękniejsze w idoki, to chyba tylko ze szczytów. Ale na nie N ietzsche się nie w spinał.

P ozostała jeszcze trzecia stała tra sa jego wycieczek, n a ogół porannych, m oże trochę mniej m alow nicza, ale k to wie, czy nie najw ażniejsza, przynajm niej z p u n k tu w idzenia historii filozofii.

4.

Gdy Zaratustra trzydziestu lat dożył, opuścił kraj swój i jezioro ojczyste i poszedł w góry. Tu radował się duchowi swemu i sam otności swej, a dziesięć lat tak żyjąc, nie umę­

czył się niemi. Wreszcie przem ieniło się serce jego, - i pew ne­

go zaranku, wstawszy wraz z jutrznią, wystcipił p rzed słońce i ta k rzekł do niego:

- Św iatłości ty olbrzymia! czem że by było twe szczęście, gdybyś nie miała tych, kom u jaśniejesz? (...) Tak się poczęło znijście Z aratustry5.

5 F ry d ery k N ietzsche, Tako rzecze Z aratustra. K sią żk a dla w szy stk ic h i dla nikogo, prze). W aciaw B erent, n a k ia d Ja k ó b a M o rtk o w ic za , b.d ., s. 3.

Tak się poczęto znijście Z aratustry. W sierpniu 1881 ro ­ ku, n a d jeziorem Silvaplana.

N a m oim horyzoncie pojaw iły się myśli, ja kich nigdy jeszcze nie widziałem - nic o tym nie chcę mówić, by sam em u zachować niewzruszony spokój. M uszę w szak jeszcze kilka lat pożyć! Ach, przyjacielu, niekiedy pow staje m i w głowie Przeczucie, że prowadzę właściwie bardzo niebezpieczne ży-

°ie, należę bowiem do maszyn, które mogą się rozsypać! In ­ tensywność moich uczuć napawa m nie trwogą i śmiechem - Jl<ż k ilka razy nie byłem w stanie opuścić pokoju z tego śmiesznego powodu, że miałem zapalenie oczu - w wyniku czego? Z a każdym razem zbytnio płakałem podczas mych wędrówek poprzedniego dnia, i to nie łzam i sentym entalny­

mi, lecz łzam i radości; p r z y czym śpiewałem i wygadywałem brednie, pełen nowego spojrzenia, jakiego jeszcze żaden czło­

wiek przede m ną nie m iał (B VI, 112)6.

W pisanym 14 sierpnia 1881 do H einricha K óselitza li­

ście N ietzsche nie ujawni! jeszcze treści swych myśli i swych wizji. K onkrety pojaw ią się dopiero w późniejszej kore­

spondencji, w o kruchach poetyckich i w Ecce homo, a ta k ­ że we w spom nieniach jego współczesnych, którzy bądź spotykali N ietzschego n ad jeziorem Silvaplana, b ąd ź byli Przez niego zapraszani n a spacery w ta m tą stronę, w stro ­ nę nadbrzeżnego kam ienia.

Z Sils-M aria idzie się najpierw w zdłuż ostatnich do- rnów wsi, za H otelem Edelweiss, w zdłuż p o to k u , by po chwili wyjść n a rów ninę łączącą dwa jeziora. Strum ień o d ­ chodzi potem w lewo, zbliżając się do Innu, ale obie rzeki Wpadają do jezio ra Silvaplana oddzielnie. D roga w schod­

6 T en frag m e n t w sk orygow anym tu n ieco p rz e k ła d zie W ojciecha K u n ic k ie ­ go. Por. Jo ac h im K öhler. Tajem nica Z aratustry. F ryd eryk N ietzsch e i je g o z a szy ­

6 T en frag m e n t w sk orygow anym tu n ieco p rz e k ła d zie W ojciecha K u n ic k ie ­ go. Por. Jo ac h im K öhler. Tajem nica Z aratustry. F ryd eryk N ietzsch e i je g o z a szy ­

Powiązane dokumenty