Wieża Holderlina
i inne
miejsca
W O JC IE C H DUDZIK
WYD A W N I CTWO
Copyright O by Wojciech Dudzik, Warszawa 2000 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2000
Projekt graficzny Maria Turbaczewska Redakcja i korekta Zespół
K s i ą ż k a w y d a n a z p o m o c ą f in a n s o w ą W y d z ia łu P o lo n is ty k i U n iw e rs y te tu W a rsz a w sk ie g o
W y d a n ie I IS B N 8 3 -8 6 0 5 6 -7 6 -2
W y d a w n ic tw o Sic! s.c.
0 0 -7 2 4 W a rsz a w a u l. C h e ł m s k a 27 /2 3 te l ./fa x : (0 -2 2 ) 8 4 0 07 53 e -m a il: s ic @ s ic .k s ia z k a .p l h ttp ://w w w .s ic .k s ia z k a .p l
Ł a m a n ie : B o rg is
D ru k i o p ra w a : O p o ls k ie Z a k ła d y G ra fic z n e S A O p o le , ul. N ie d z ia łk o w s k ie g o 8 -1 2
F rem d bin ich eingezogen, fre m d zieh ich wieder ans...
Wilhelm Müller
Przedmowa
Ludzie, m iejsca, widoki
Są w idoki, jak ich się nie zapom ina. Z w łaszcza kiedy p o ja w iają się przed naszym i oczam i nieoczekiwanie. Z w id o k a
mi jest bowiem mniej więcej ta k ja k z lekturam i. N a nie
k tó re przygotow ujem y się zawczasu, wyszukujem y je, sm a
kujemy, porów nujem y ze znanym i nam relacjam i i op in ia
mi innych, konfrontujem y z wcześniejszymi w łasnym i wy
obrażeniam i - i albo dołączam y tak i tom lub obraz do p ry w atnego zasobu ważnych przeżyć i odkryć, albo z rozcza
row aniem zam ykam y książkę lub oczy i zapom inam y. Z d a rzają się też je d n a k - m oże bardziej fascynujące - niep lan o wane, nagłe odkrycia i olśnienia. C zęsto nie podejrzewam y, ja k a siła m oże drzem ać m iędzy niepozornym i o kładkam i opatrzonym i nieznanym nazw iskiem czy tytułem , nie przy
puszczam y, ja k a p a n o ra m a ukaże się naszym zm ysłom - bo przecież nie tylko wzrokowi, ale również pow onieniu, a naw et przedłużonem u w jak iś specjalny sposób dotykow i - za następnym zakrętem , n a najbliższym wzniesieniu. Po
rażenie lek tu rą, porażenie w idokiem zdarza się nieczęsto.
I tego w łaśnie się nie zapom ina.
Są miejsca, które oddziałują w szczególny sposób, cho
ciaż nie otw ierają odw iedzającym oczu na żaden nadzw y
czajny obraz. S kupiają uwagę n a sobie. Czasam i, ja k w ido
ki, także zo stają stw orzone przez naturę, częściej je d n a k by
w ają o b d arzane niezwykłością przez człowieka: są n a zn a
czone czyjąś obecnością, nacechow ane wyjątkowym zd a
rzeniem , niepospolite z racji swego historycznego losu.
M iejsca, k tóre przyciągają zainteresow anych, pielgrzymów, turystów , zwykłych ciekawskich, czasam i tylko snobów, pragnących przejść się po sławnych śladach, obejrzeć w ła
snymi oczym a opisany po w ielekroć zakątek, unieśm iertel
nić n a fotografii swoją tam obecność. O d takich miejsc oczekuje się w zm ożonego oddziaływ ania i podwyższonej intensyw ności przeżyć niejako e x definitione. Co zresztą nie zawsze następuje i budzi wtedy rozczarowanie. Są również takie miejsca, które, m im o że często opatrzone gw iazdkam i lub w ykrzyknikam i w przew odnikach, odkryw ać trzeb a po swojemu, by m óc dzięki nim ponow nie - i inaczej - spojrzeć na znanych uprzednio ludzi, na znane uprzednio dzieła, na znane uprzednio w ydarzenia. M iejsca, do których trafiam y rozmyślnie lub przypadkow o, zostajem y w nich godzinę lub tydzień, a potem nie d ają nam długo spokoju, czegoś od nas chcą, k ażą czegoś szukać czy właśnie coś odkryw ać.
P odobnie byw a z ludźm i. W ydaje się, że znam y ich b io grafię i dzieła, zainteresow ania i inspiracje, m iłości i nie
chęci, ale dopiero poprzez obcow anie z jednym czy drugim miejscem ich życia odkryw am y niektóre istotne zak am ark i ich świata, ich um ysłowości czy nawet duchow ości, a więc tego, co najtrudniej poznaw alne. C zytać H ólderlina, N ietz
schego, H essego znaczy co innego niż d o tk n ą ć H ólderlina, Nietzschego, Hessego. A lbo d o tk n ąć N IM I tego czy inne
go miejsca: wieży, kam ienia, jeziora...
Zebrane w tym tom iku szkice są świadectwem takich od
kryć: miejsc i ludzi. Przy okazji zaś kilku niezwykłych w ido
ków. W życiowym itinerarium wszystkich postaci, o których będzie tutaj mowa: Friedricha H ólderlina, R icharda W agne
ra, Friedricha Nietzschego, H erm an n a Hessego, T hom asa M anna i R udolfa Steinera, m ożna by znaleźć dużo cieka
wych miejscowości, mogących stać się powodem niejednej opowieści o losach wymienionych autorów, m ogących też
dać impuls do ułożenia, en bloc albo dla każdego oddzielnie, całkiem atrakcyjnego przew odnika z serii „Śladam i wielkich ludzi” , z m apkam i i kolorowymi zdjęciami. Oddziaływanie biograficzno-geograficzne, by tak się wyrazić, było zresztą często dwustronne. Wiele miejsc nabrało wyjątkowego zna
czenia dzięki wybitnym twórcom , w innych wpisali się oni we wcześniej już istniejącą konfigurację geniorum loci. Niniejszy zbiór szkiców nie przynosi jednak opisów ciekawych epizo
dów z życia artystów czy filozofów, nie stanowi też jakiego
kolwiek przew odnika - choć nie ukrywam , że aspekt to p o graficzny odgryw a w m oich tekstach dużą rolę. Jest to, m ó
wiąc najprościej, świadectwo prywatnego odkryw ania kilku bardziej lub mniej znanych miejsc, wybranych w niezbyt m e
todyczny sposób - terytorialnie ograniczone do południowo- zachodnich Niemiec i północnej Szwajcarii, z racji kilkulet
niego zam ieszkiwania „w pobliżu” - z wielu, w każdym przy
padku, możliwości. 1 jeśli niektóre w ybory jaw ią się jako oczywiste, bo czytelnicy H ölderlina kojarzą z nim bez nam y
słu zwłaszcza Tybingę, a słuchacze W agnera szukają jego śla
dów przede wszystkim w Bayreuth, to inne m ogą zastana
wiać, nie są bowiem powiązane z poszczególnymi biografia
mi w sposób najbardziej oczywisty: tak ja k pierwszy dom Hessego w G aienhofen n ad Jeziorem Bodeńskim albo ja k miejsce datow ania niektórych dziel Nietzschego, Sils-M aria w szwajcarskiej G órnej Engadynie. Każdy tekst zaczynał się jednak zawsze od miejsca, nie od osoby. Nie studiowałem biografii swych bohaterów, by znaleźć pretekst do pisania, ale - raz jeszcze pow tórzę z naciskiem: zawsze - osobę znajdo
wałem w danym miejscu. N ajpierw chciałem zobaczyć wieżę, teatr czy jezioro - tak ja k widywali to inni przede m n ą - p o tem dopiero zaczynałem wypełniać każde miejsce jak ąś kon
kretną obecnością. Często trochę klucząc po drodze: by tra fić do Wagnerowskiego Festspielhausu w Bayreuth musiałem n a przykład najpierw odwiedzić lożę księżnej Wilhelminy Zofii w zbudowanej p o n ad wiek wcześniej tamtejszej operze.
Często zaś rewidując dzięki wizycie potoczne wyobrażenia,
którym sam niegdyś ulegałem: w ędrówka do wieży Hólderli- n a pozwoliła mi na przykład zobaczyć w nim człowieka w pe
wien sposób szczęśliwego, wbrew przekazom o tragicznym losie szalonego poety.
W m iarę kolejnych podróży i w m iarę pow staw ania ko
lejnych szkiców - co następow ało zresztą w innym porządku niż zaproponow any tu układ - zaczęły się także ujawniać wewnętrzne pow iązania pom iędzy opisywanymi postaciam i:
nieraz tak ewidentne, jak będące przedm iotem wielu stu
diów relacje osobiste W agnera z Nietzschem albo pośw iad
czona wydanym tom em ich korespondencji przyjaźń Hesse- go z M annem , kiedy indziej zaś sprow adzające się do pew
nych podobnych doświadczeń życiowych i kulturow ych, a także - co wcale nie m arginalne - lekturowych. W d o d at
ku krzyżowały się nieustannie ich drogi, bywali w tych sa
mych albo pobliskich miejscach, oglądali te same widoki.
Pośrednio również o tym chce opowiedzieć ta książka.
O statni z zam ieszczonych tu tekstów m oże wydawać się nieco odm ienny od pozostałych. Ale po napisaniu - pier
w otnie z zupełnie innym przeznaczeniem - szkicu o teatrze na Szwabskiej A lpie i o jednym przedstaw ieniu z re p ertu aru tego teatru uśw iadom iłem sobie, że zarów no tem atyka spektaklu, ja k również los jego bohaterów : F ran za Schu
b e rta i P etera H artlin g a, daw nego m uzyka i w spółczesnego pisarza, m ają pewien w spólny rys, dający się zidentyfiko
wać tak że w dośw iadczeniach duchow ych w szystkich opi
sywanych przeze m nie bohaterów . Dzięki spektaklow i M el- chinger Winterreise (Podróż zim ow a w M elchingen) zn ala
złem więc jeszcze jeden klucz do odkryw anych przez siebie różnych miejsc, do ponow nie odkryw anych przez siebie p o staci i do okolic (albo okoliczności), w których przyszło im - i m nie - jak iś czas żyć.
R ottenburg n ad N eckarem 1996 - Brwinów 2000 W.D.
W ieża H ólderlina
H ó ld erlin tu rm . N ależy do w izeru n k u m iasta ta k ja k B ram a F lo ria ń sk a do K rakow a. Przybysz zm ierzający od dworca w stronę centrum i głównych budynków wszech
obecnego tu uniw ersytetu zatrzym uje się zwykle po raz pierwszy n a moście E b e rh a rd a na N eckarze, zwanym też po p ro stu N eckarbriicke, i sta m tą d - jeśli je st tu ry stą - m o że zrobić pierw szą fotografię: skierować obiektyw w lewą stronę i utrw alić po raz nie w iadom o k tó ry najsłynniejsze ujęcie Tybingi, tak zwany N eckarfront. K ilkanaście kolo
rowych, najczęściej trzy- lub czteropiętrow ych kam ieniczek o spadzistych, czerwonych albo brązow ych dachach, zza których w yłania się charakterystyczna szara wieża ew ange
lickiego kościoła sem inaryjnego p o d wezwaniem świętego Jerzego, z niewielkim balkonikiem n a samej górze, biegną
cym d o okoła, ju ż p o n a d zegarem , a poniżej stosunkow o krótkiego, szpiczastego zw ieńczenia. O statn i w pierw szym szeregu, siedem nasty z kolei licząc od m ostu, tuż p rzed d u żą k ęp ą drzew, jest m ały żółty dom , do którego od strony rzeki przylega słynna wieża, a raczej wieżyczka, bo jej ostro zakończony hełm niewiele w ystaje p o n a d dach dw u
piętrowego budynku. D om z w ieżą stoi najbliżej rzeki, m o że jak ieś pięć m etrów od zakręcającego nieco w tym miej
scu w lewo brzegu N eckaru. Jest trochę w ysunięty spośród
pierw szego rzędu kam ienic i dlatego od razu rzuca się w oczy. O d wiosny do jesieni cum uje p o d wieżą kilka d łu gich łodzi, którym i studenci (bo to tylko ich przywilej) o d byw ają przejażdżki po N eckarze i k tó re w raz z kręcącym i się tu zwykle kaczkam i - zwykłymi krzyżów kam i albo kra- kw am i, choć czasem pojaw ia się również p ięk n a m a n d a rynka z kolorow ym czubem na głowie - do p ełn iają m alow niczego k a d ru z w ierzbą p łaczącą w tle.
W oknie n a pierwszym piętrze nie w idać ju ż tylko, od p o n a d p ó łto ra wieku, sylwetki najsławniejszego lo k ato ra wieży, zam ieszkującego j ą przez trzydzieści sześć lat, od m aja 1807 do czerwca 1843, Jo h a n n a C h ristian a F ried ri
cha H ólderlina.
N ieszczęsnem u Hólderlinowi ju ż w łonie m a tk i przezna
czono niedolę. Kiedy bowiem m atka była z nim w ciąży, p o czyniła śluby, że poświęci syna Panu, to znaczy uczyni go teologiem. Gdy przyszedł czas oddania Hólderlina do sem i
narium, ten się buntował i chciał raczej zostać m edykiem , ale bardzo religijna rodzicielka zm usiła go do wypełnienia swojej woli. Po skończeniu studiów Hölderlin miał, zgodnie z za
m ysłem ówczesnego kanclerza uniwersytetu Lebreta, zostać proboszczem parafii w Wolfenhaussen. Odrzucił je d n a k ofer
tę, m im o że kanclerz chętnie by m u też oddał swoją córkę.
(...) Z biegiem czasu trafił do Frankfurtu nad M enem ja ko guwerner w bogatym dom u niejakiego Gontarda. Ponieważ zbliżył się je d n a k za bardzo z panią domu, m usiał opuścić stanowisko. Z o sta ł pryw atnym nauczycielem w Homburgu, próbował też później objąć profesurę fd o zo fii w Jenie, ale nie powiodło m u się to. Pogrążony w melancholii wrócił w końcu do domu.
W trosce o Hólderlina wynaleziono m u wkrótce nowe miejsce nauczyciela, w Bordeaux. Krewni chcieli go w ten sposób wyzwolić od ponurych nastrojów, ale we Francji p o gorszyło m u się tylko. Opuścił więc i Bordeaux, wyposażony zresztą w okrągłą sumę, ale do domu powrócił bez walizki,
bez pieniędzy i bez swoich manuskryptów. Tak zaczęło się je go szaleństwo.
Pomyślano znowu, że uspokoi go ja k a ś nowa posada.
Książę von Homburg, któ ry znal Hölderlina osobiście, mia
nował go nadwornym bibliotekarzem i w swej szlachetności wysłał p o niego do Nürtingen, gdzie poeta za trzym a ł się u m atki, swojego ministra Sinclaira. Sinclair byl dobrym przyjacielem Hölderlina z czasów uniwersyteckich, dlatego chory chętnie w yruszył z nim do Homburga. Tam starano się o Hölderlina na w szystkie możliwe sposoby, przyjm ow ały go nawet księżniczki, w szystko jed n a k daremnie. Z poetą było coraz gorzej i w końcu nie m ożna było ju ż go dłużej trzym ać na dworze. Wysłano go do Tybingi p o d pretekstem zakupu książek dla księcia, naprawdę zaś na kurację do kliniki do k
tora Autenrietha. A le w klinice pogorszyło m u się jeszcze bardziej.
A ku ra t wtedy razem z żoną nadwornego introligatora Bliefera przeczytałem „H yperiona”, k tó ry m i się bardzo spo- sobał. Odwiedzałem Hölderlina w klinice i było m i go bardzo żal - ta k p iękn y niegdyś um ysł pogrążał się w mroku. Ponie
waż w klinice nie udało się Hołderlinowipomóc, kanclerz Au- tenrieth zaproponował mi, bym p rzyją ł poetę do mego domu, bo nie znał innego odpowiedniego miejsca. Hölderlin byl i je st wielkim m iłośnikiem przyrody, ze swego pokoju mógłby spo
glądać daleko w dolinę N eckaru i Steinlachu, zgodziłem się więc go przyjąć.
(Ernst Zimmer do N.N., 22 grudnia 1835)' W ieża była trzecim adresem H ölderlina w Tybindze.
Gdy przybył tu n a stu d ia 21 października 1788, zam ieszkał na pięć lat w m urach Stiftu, czyli In sty tu tu Teologicznego,
1 W szystkie, z w y jątk iem d ru g ie g o z kolei (zob. przy p . n a stę p n y ), cy to w a ne w tekście d o k u m e n ty p o c h o d z ą z książk i Hölderlin, der Pflegsohn. T exte u n d D o k u m e n te 1X06-1X43 m it den n eu entd eckten N iirtinger PJlegscliaftsukten, hrsg. vo n G re g o r W ittk o p , V erlag J. M etzler, S tu ttg a rt-W e im a r 1993.
przy ulicy K losterberg 2, a więc po pro stu na G órze K lasz
tornej. Dzisiaj także m ieszkają tu studenci ewangelickiej teologii i, tak ja k dwieście lat tem u Hólderle, m a ją tu za
pew nione darm ow e utrzym anie - oczywiście, jeśli p o ch o d zą z W irtem bergii, bo przywilej ten dotyczył i dotyczy wy
łącznie miejscowych, Szwabów. W tym sam ym roku 1788 zjawił się w duchow ym centrum Szwabii także Hegel, d o tychczasow y gim nazjalista stuttgarcki, nieco później Schel- ling, pochodzący z niedalekiego Leonbergu. W szystkim trzem zdarzyło się przez jak iś czas m ieszkać w jednym p o koju, n a drugim piętrze - nie pokazyw anym dziś tu ry sto m , bo wciąż zam ieszkiw anym przez kolejnych sem inarzystów.
Trzej przyjaciele chodzili razem na wykłady, razem dysku
tow ali o rewolucji francuskiej, razem posadzili n a jej cześć drzew ko wolności na łące nieopodal L ustnau. S tudentów było wówczas w Tybindze około ośm iuset, z tego trzystu w Stifcie, a reszta n a uniwersytecie. Stanow iło to wysoki odsetek m ieszkańców, m ianow icie piętnaście procent. D zi
siaj proporcje są jeszcze bardziej niezwykłe: studiuje je d n a czw arta m iasta, dwadzieścia tysięcy osób. Czy jest w śród nich przyszły Hegel, przyszły Schelling - nie w iadom o.
W śród profesorów są za to nobliści.
D rugi adres H ólderlina w Tybindze dzieli od pierw sze
go zaledwie pięćset metrów. Przy B ursagasse 1, w klinice d o k to ra A utenrietha, m ieszkał od w rześnia 1806 do m aja 1807. Nie trafił tam z własnej woli, o czym w spom inał cy
tow any powyżej m istrz stolarski E rnst Zim m er. To do jego dom u położonego naprzeciw ko kliniki (ta sam a ulica: B ur
sagasse, num er 6) w prow adził się p o eta - albo raczej został w prow adzony - późn ą w iosną 1807. D om z wieżą m iał ju ż za so b ą długą historię, sięgającą trzynastego w ieku. W tedy to o p asan o m iasto m uram i obronnym i - ich resztki w idać n ad N eckarem do dziś - z kilkom a wieżami. Jedna z nich znajdow ała się tuż przy moście, druga, m niejsza, niecałe dwieście kroków dalej w lewo. To na fundam encie tej d ru giej wieży w zniesiono później znany dziś budynek, k ilk a
krotnie jeszcze zresztą przebudowywany. N a sztychach z początku siedem nastego w ieku w idać, że wieża była w te
dy w łączona w m iejskie mury, a do ich w ew nętrznej strony przylegał w tym m iejscu niewielki dom ek. N ad N eckarem mieszkali wówczas rozm aici rzemieślnicy, z rzem iosłem zw iązane też były funkcje, ja k ie pełniła wieża w n astęp nym stuleciu: g arb arn i, m agla, wreszcie farb iarn i tk an in . W 1778 roku ówczesny właściciel, dozorca zbrojow ni m iej
skiej Longinus Fischer, otrzy m ał pozw olenie na rozebranie starej baszty i zbudow anie na jej fundam encie niewielkiego budynku m ieszkalnego, przylegającego do właściwego d o mu z wejściem od ulicy Bursagasse.
N ow a wieża nie była ju ż połączona z m uram i obro n n y mi, z biegiem lat trochę obniżonym i, częściowo poprzesu- wanymi, a częściowo rozebranym i. Nie m iała je d n a k dzi
siejszego kształtu. Była o śm iokątna, a nie okrągła, z b a r
dziej spłaszczonym dachem . Pokój n a pierwszym piętrze, trochę m niejszy niż obecnie, po siad ał o dwa o k n a więcej, to znaczy pięć.
D om z w ieżą w takim kształcie przejął na początku 1807 roku w spom niany ju ż stolarz Zim m er, notabene nie
mal rówieśnik H ölderlina, bo tylko o dwa lata od niego młodszy. Swój w arsztat urządził na parterze, sam z żo n ą M arią E lżbietą i dwojgiem m ałych dzieci zam ieszkał n a piętrze. S tolarz był to trochę niezwykły, sam ouk, m iłośnik literatury, czytelnik H ölderlinow skiego H yperiona, p a rtn e r rozm ów tybińskich uczonych. N ic dziwnego, że d o k to r Au- tenrieth, gdy po dw ustu trzydziestu jeden dniach d arem nych wysiłków terapeutycznych uznał przypadek H ölderli
na za beznadziejny, zaproponow ał dalszą opiekę n ad p o e tą (przew idyw aną zresztą na najwyżej trzy-cztery lata, bo więcej szans przeżycia chorem u nie dawał) w łaśnie Zim m e- rowi, którego poznał z prac wykonywanych dla szpitala i z... erudycji. Pokoik w wieży obok m ieszkania stolarza był wolny, H ölderlin stał się więc jego lokatorem . N a trzy
dzieści sześć lat. N a połow ę swego życia.
Jedno okno wychodzi na wartko płynący, zahaczający o nadbrzeżną wierzbinę Neckar, i na otwierające się za nim aleje, z których wynurzają się gdzieniegdzie domy. Cały wi
d ok w ieńczy błękitna linia wzgórz Jury. Drugie okno wycho
dzi wprost na duże drzewo bukowe, p o d którym je s t m ały wa
rzyw nik z grządkam i sałaty, rzeżuchy i kwitnącego m a ku ; dalej widać schody prowadzące z ogródka na ograniczający widok mur, w ysoki na ja k ie ś dwadzieścia stóp. Potem stara szopa, czubek następnego domu, a w tle odnoga Góry Z a m kowej. N a prawo od wspomnianego muru stoją w linii prostej małe dom ki, które wydają się być przedłużeniem muru. Ich okna ocienia m iejscami wątła zieleń młodych śliw.
(E rn st F. W yken d o rodziców, 1859)2
Ten opis nie pochodzi od H ólderlina, ale od jednego z następnych lokatorów pokoju w wieży. B rakuje in fo rm a
cji na tem at w idoku z trzeciego o kna, z którego patrzyło się w stronę m ostu, z biegiem rzeki. Ale też tylko m ost był tu nowym elem entem architektonicznym . N a d brzegiem stały kolejne dom y i dawny m u r obronny, po drugiej zaś stronie otw ierała się dolina praw ego dopływ u N eck aru , p o to k u Steinlach i w znoszącego się p o n a d nim p asm a za
lesionych wzgórz R am m ertu, w idocznego je d n a k lepiej ze środkow ego o k n a wieży.
Pięknym w idokiem z p o koju H ólderlina zachw ycało się wielu odw iedzających poetę. Tę zaletę m ieszkania w wieży podkreślał też Zimmer, gdy uzasadniał gotow ość przyjęcia do swego dom u „m iłośnika przyrody” . Ludzie dziew iętna
stego w ieku byli w ogóle, ja k się zdaje, bardziej uw rażliw ie
ni na w idoki. Czy dzisiejszy stu d en t uniw ersytetu w T ybin
dze opisuje rodzicom , co widzi z o k n a w ynajętego pokoju?
A cytow any wyżej m łodzieniec dołączał jeszcze do listu całkiem dokładny szkic!
2 C yt. wg: M a rtin K azm aier, Tübinger Spuziergänge, N eske. P fullingen 1977. s. 186.
W ieża H ö ld erlin a (na drugim planie) w Tybindze przed przebudow ą, ok. 1868.
G oście H ölderlina nie mieli wątpliwości co do tego, że w spaniały w idok z okien wieży m usi oddziaływ ać pozytyw nie na nastrój poety i być źródłem jego natchnienia. W wie
lu relacjach z odw iedzin zw raca się też uwagę, że proszony 0 skreślenie p a ru nowych stro f a u to r spoglądał zawsze n aj
pierw przez okno, zanim chwycił za pióro. W śród około pięćdziesięciu wierszy napisanych w wieży aż trzy noszą nawet ty tu ł W idok.
W szystko to z a sk a k u je je d n a k w spółczesnego tu ry stę lub pielg rzy m a p o d ą żająceg o ślad am i H ö ld e rlin a , bo dzisiaj z okien wieży w idać niewiele. D o lin ę S tein lach u 1 m alow nicze w zniesienia Ju ry Szw abskiej ( k tó rą wolę je d n a k nazyw ać Szw abską A lp ą, m oże w brew polskiej term in o lo g ii geograficznej, ale za to w zgodzie z o ry g in a
łem ) z a sło n ił rz ą d dom ów , gdy T yb in g a rozszerzyła się n a drugi, p o łu d n io w y brzeg N ec k aru . A i te dom y - re d a k cja lo k aln eg o d zie n n ik a „S chw äbisches T a g b la tt” , G im nazjum im ienia L udw iga U h la n d a o raz sala g im n asty cz
na - są słabo w idoczne, z a sła n ia je bow iem podw ójny rząd w ielkich, gęsto posad zo n y ch n a d rze k ą w połow ie dziew iętnastego w ieku platanów , tw o rzących p ię k n ą ale
ję, z k tó rej m ia sto je st dzisiaj b a rd z o dum ne. N aw et N ec
k a r w ygląda te ra z zu pełnie inaczej, bo nie m a bystrego ja k daw niej p rą d u , lecz płynie pow oli, do sto jn ie, dzięki tam ie sp iętrzającej w odę k ilk aset m etrów za m o stem E b e rh a rd a . Tylko drzew a przy sam ej wieży zo stały p o dobne. S tary b u k od zach o d n iej stro n y d o m u ro zró sł się 1 gałęziam i sięga dziś okien, ch o ć m iędzy nie i liściaste k o n ary w ciska sią jeszcze d użo m ło d sza c h o in k a . W ierz
b a p ła c z ą ca co raz głębiej z a n u rz a swoje długie w itki w N eckarze. Ale źródłem poety ck ieg o n a tc h n ie n ia m oże być obecnie raczej w idok N A wieżę, n a pew no zaś nie 2 wieży. „ H ö ld erlin o w sk ie ” w iersze Jo h a n n e sa B obrow skiego, P au la C elan a, S te fan a G e o rg e ’a, M ich aela H a m burgera, H e rm a n n a H essego, E rn s ta M eistera i innych dow odzą tego zre sz tą najlepiej.
Jego dzień je s t nadzw yczaj prosty. R ankiem , szczegól
nie letnią porą, k ie d y w ogóle je s t bardziej niespokojny i zm ęczony, wstaje p rze d św item albo razem ze słońcem i zaraz opuszcza dom, by udać się na spacer w zdłuż muru.
Spacer ten trwa przew ażnie cztery do pięciu godzin, aż do zm ęczenia. Z abaw ia się p r z y tym w ten sposób, że trzy m a w ręku chustkę i uderza nią o m ijane p ło ty albo zryw a so
bie trawę. Jeśli znajdzie ja k iś kaw ałek żelaza lub skóry, za raz chowa i zabiera. Ciągle p r z y tym rozm awia sam ze so
bą, zadaje sobie p yta n ia i odpowiada na nie, potw ierdzając czy też zaprzeczając - chociaż p rze c zy chętniej. N astępnie idzie do dom u i tam jeszc ze się trochę kręci. P rzyn o szą m u je d zen ie do pokoju, j e z d u żym apetytem , lubi też wino i p iłb y go tyle, ile by m u dano. K iedy sko ń czy posiłek, na
tychm iast w ystaw ia naczynia za próg, bo chce m ieć w p o koju tylko to, co n ależy do niego. W szystko inne w ykłada p r z e d drzwi. Pozostałą część dnia spędza na rozmowach ze sobą i spacerach po sw ym pokoiku. Tym, czym m oże się zajm ow ać całym i dniami, je s t jego „ H yperion”. S e tk i razy, g d y do niego przychodziłem , jeszc ze z zew nątrz słyszałem głośne deklamacje.
(W ilhelm W aiblinger, Friedrich Hölderlins Leben, D ichtung und Wahnsinn, 1830)
N ieszczęsny H ölderlin, biedny H ö ld erlin ... C hoć tak w ielokrotnie nazywany, był, zdaje się - przynajm niej od czasu, kiedy zn alazł się w wieży - chyba najm niej nie
szczęśliwym szaleńcem swej epoki, b ru ta ln ie n a ogół o b chodzącej się z chorym i um ysłowo. Po w yniszczających a ta k ach choroby, po ciężkich przejściach w B ordeaux, w H o m b u rg u , w klinice A u ten rie th a, dośw iadczył H ö l
derlin w końcu swoistej łaski losu - w postaci troskliw ej pielęgnacji ze strony sto la rz a Z im m era i jeg o rodziny.
Z w łaszcza że jakiejkolw iek fizycznej opieki p o sk ą p iła p o ecie w łasn a m a tk a (nigdy go nie odw iedziła w wieży!) czy później, po jej śm ierci, rodzeństw o - ograniczając się do
finansow ania (szczodrego zresztą, z k a p ita łu p ozostałego po przedw czesnym zgonie ojca H ö ld e rlin a) tybińskiego
„dożyw ocia” syna i b ra ta . H ölderle - ja k nazyw ali go szwabscy przyjaciele - nie sp o g ląd ał z tę sk n o tą „p rzez z a
krato w an e okienko swej w ieży” , ja k m o żn a tu i ówdzie Wyczytać, bo w żadnym z dużych okien je g o p o k o ju nigdy nie z a m o n to w an o krat. N IE BY Ł W IĘ Ź N IE M SW EJ W IEŻY, choć m iejsca w niej, rzeczywiście, za dużo nie m iał - w szystkiego ja k ieś trzynaście m etrów k w a d ra to wych. Łóżko, piec, stół, dwa krzesła, p ó łk a z książkam i, skrzynia przy drzw iach - to całe w yposażenie. F o rtep ian , na k tó ry m H ölderlin p o tra fił bębnić całym i godzinam i, stał w sąsiednim p o k o ju , służył też córkom g o sp o d arza i innym lo k ato ro m . P oeta często opuszczał je d n a k „R un- del” , ch o d ził na spacery - nie tylko do m o stu i z p o w ro tem, ale i n a p rzy k ład ze swoim późniejszym pierw szym biografem , przedw cześnie zm arłym w 1830 ro k u p o e tą W ilhelm em W aiblingerem , n a pobliskie w zgórze Ö ster- berg - zb ierał z Z im m eram i śliw ki, grał, śpiew ał, czytał, pisał, przyjm ow ał wizyty, p o p ijał w ino i piwo, delektow ał się fa jk ą lub cygarem , zażyw ał tabakę...
I p o p a d a ł w coraz większe zapom nienie w spółcze
snych... I coraz m niejszą m iał św iadom ość własnej iden
tyczności, coraz mniej wiedział, kim jest. O statnie wiersze Podpisyw ał nazw iskiem Scardanelli i fantastycznie d a to wał: 1758, 1642...
Jego duch p o etycki okazuje się ciągle jeszcze żywy. Z o b a czył kied yś u mnie rysunek ja k ie jś św iątyni i zaraz chciał, bym zrobił taką z drewna. Odrzekłem m u na to, że m uszę pracować na chleb, bo nie m am szczęścia ży ć w takim filo zo ficzn ym spokoju ja k on. On m i zaś powiedział: - Ach, jestem Przecież takim biednym człowiekiem - i w tej sam ej minucie napisał m i ołówkiem na desce te oto wersy:
Linie życia rozm aite być mogą, J a k granice gór, ja k rozstaje dróg.
To, czym tu jesteśm y, tam m oże uzupełnić Bóg Harmonią, pokojem i wieczną nagrodą3.
(Ernst Zimmer do Johanny Christianny Gok, matki Hólderlina, 19 kwietnia 1812)
*
Jego siły fizy c zn e są ciągle niemałe, stale m a też duży apetyt. Postarzał się trochę na twarzy, stracił bowiem przed
nie zęby i wargi opadły m u do środka. N ie je s t ju ż ta ki nie
szczęśliwy j a k onegdaj, jego dusza uspokoiła się. Również w obejściu z innymi je s t m iły i uprzejmy. N ie lubi tylko, gdy obcy chcą z nim rozmawiać i g dy m u się przeszkadza. (...)
Rachunek za czas od iw. Grzegorza do iw. Jakuba:
37 f[ - g u ld e n ó w [, 12 [grajcarów]
2, 36 1, 33 6 5, 30
1, 36 1, 30 1, 48
57 f 45
(Ernst Zimmer do Heinriki Breunlin, siostry Hólderlina, 19 lipca 1828)
5 W iersz w przekładzie B ernarda Antochewicza. N ależy jed n ak dodać, że zarów
n o ten, ja k i dwaj pozostali tłum acze cytow anego wiersza n a język polski, Mieczysław Jastrun o raz A ndrzej Lam , zapisują słowo „bóg” d u żą literą, co jest niezupełnie zgodne z oryginałem , w k tó ry m H ölderlin pisał „ein G o tt" , z rodzajnikiem nieokre
ślonym , m ając n a myśli jakiegoś boga, bliższego zapewne greckiego pan teo n u niż chrześcijańskiej idei Boga. Por. Fryderyk H ölderlin, Poezje wybrane, przeł. i w stępem opatrzył Mieczysław Jastrun, PIW, Warszawa 1964, & 152 o raz Friedrich H ölderlin, Poezje, przeł. i opracow ał A ndrzej Lam , Elipsa, W arszawa 1998, s. 198.
93 dni a 24 pranie tabaka wino
procenta od czynszu świece za całą zim ę zapom niane w ostatnim rachunku
cyrulik szewc
P ostać H ö ld erlin a niepokoi od dziesiątków lat. B iblio
grafia przed m io to w a rośnie, o statn i okres życia poety d o czekał się skrajnych ocen. N ajbardziej niezw ykłą hipotezę postaw ił pew ien francuski m o n o g rafista, w edług k tó reg o H ölderlin m iał... udaw ać szaleństw o, by u n ik n ą ć konse
kwencji za swe jak o b iń sk ie p rzekonania. Byłby w tedy chy
b a najlepszym a k to re m św iata. N ie wyjść z roli przez trzy dzieści sześć lat?!
Ale m nie intryguje bardziej h isto ria wieży - chociaż dzieje osoby i m iejsca są tu nierozdzielnie pow iązane.
W ieża bez swojego głów nego lo k a to ra nie stałaby się n i
gdy sym bolem m iasta. A le czy H ölderlin bez wieży byłby p o strzegany ta k sam o?
Z a życia poety dom z w ieżą czterokrotnie przebudow y
wano. Już jesienią 1807 pow iększono m ałą alkowę n a pię
trze o d strony ulicy do w ym iarów norm aln eg o pokoju m ieszkalnego; dwa lata później Z im m er urządził n a p o d d a szu dwa dodatkow e pokoje, jeden od zachodu, drugi od w schodu, po czym przyjął do nich n a m ieszkanie pierw szych studentów . O d tą d dom przy B ursagasse 6 sta ł się stancją dla wielu słuchaczy uniw ersytetu, z czasem będzie ich tu m ieszkać rów nocześnie kilk u n astu w siedm iu po k o jach, a d o ch ó d z w ynajm u przysporzy stolarzow i znaczące
go zarobku.
W 1820 ro k u wieżę podw yższono i pozyskano w ten sposób następny pokój, n ad lokum H ölderlina. W reszcie w 1828 Z im m er zdecydow ał się zlikw idow ać swój w arsztat i zam ienił cały p a rte r d om u n a pom ieszczenia m ieszkalne z trzem a ogrzewanym i pokojam i. Ich układ był zbliżony do stanu dzisiejszego, z długim korytarzem na dole i krętym i schodam i na piętro.
H ölderlin żył w przyjaźni z lo k ato ram i Z im m era. S tu
denci odw iedzali poetę, słuchali jego recytacji, chodzili z nim n a spacery. W m iarę upływ u czasu ch o ro b a m iała coraz łagodniejszy przebieg. A u to r H yperiona żył w „filo
zoficznym sp o k o ju ”, bez ataków szału, ale i bez pow ro tu św iadom ości.
Żył długo, pięć lat dłużej niż jego opiekun E rn st Zim - m er (po k tó ry m obow iązki pielęgnacyjne przejęła có rk a C h arlo tte), osiem lat dłużej niż m łodszy od H ó ld erlin a d o k to r A utenrieth, dający niegdyś chorem u niewiele szans przeżycia. W końcu przyszedł je d n a k jeg o czas. 7 czerw ca 1843 o godzinie 23 w am fiteatralnym pokoju o w ybielo
nych ścianach bez jakichkolw iek o zdób duch opuścił na zawsze siedem dziesięciotrzyletnie ciało H ólderlina.
Czcigodny Panie Radco,
m am za szczyt p rzekazać Panu bardzo sm utną wiado
m ość o spokojnym zgonie Pańskiego Kochanego Brata. Od kilku dni m iał katar, zauw ażyliśm y też u niego ogólne osła
bienie, poszłam więc do profesora Gmelina i przyniosłam le
karstwo. W ieczorem grał jeszcze na fortepianie i ja d ł kola
cję w naszym pokoju. Poszedł w końcu do łóżka, ale w krót
ce znowu wstał z powodu niepokoju, ja k i go męczył. Poroz
m awiałam z nim, dałam lekarstwo, ale nie polepszyło m u się.
B y ł też p r z y nim jeden z naszych panów, a drugi czuwał ze mną na zmianę.
Umarł spokojnie, nie w alczył ze śmiercią. (...) Pośród ty
siąca ludzi żaden chyba nie odszedł tak łagodnie ja k Pański Ukochany Brat.
(C h a rlo tte Z im m er do K a rla G o k a , przyrodniego b ra ta H ólderlina, 7 czerw ca 1843)
H isto ria wieży nie skończyła się w raz ze śm iercią jej lo
k ato ra . H isto ria - i legenda - wieży H ó ld erlin a dopiero się właściwie zaczęła. N ajpierw je d n a k n a stą p iła dw udziesto
pięcioletnia przerw a, w dom u nic się nie działo, d o p ó k i m ieszkała tam L o tte Zim m er. A i p o e tą n ikt się wtedy jeszcze nie interesow ał, prawie n ik t nie czytał jego wierszy.
W 1865 ro k u có rk a sto larz a sp rzed ała odziedziczoną po rodzicach nieruchom ość niejakiem u Sindlingerow i, ten
\:S*$
Wieża H ólderlina, stan obecny.
zaś trzy lata później o dsprzeda! całość szewcowi C arlow i F riedrichow i E b erh ard to w i. Szewc rozbudow ał dom od strony południow ej o dwa m ałe pokoje, a n a m iejscu daw nego w arsztatu stolarskiego urządził publiczny z ak ład kąpielowy. Z yskam i z łaźni nie cieszył się je d n a k długo.
14 g ru d n ia 1875 w ybuchł pożar, k tó ry zniszczył do m i wie
żę. O calała tylko część p a rte ru , pokój H ó ld erlin a spłonął praw ie doszczętnie.
O dbudow any szybko budynek dość znacznie się zm ie
nił. P oprzesuw ano n iek tó re ściany i klatkę schodow ą, z ro b io n o nowe wejście. W ieża p rzy b rała po raz pierwszy okrągły kształt, a jej dach w yraźnie oddzielono od reszty poszycia zao strzo n y m hełm em . N a a rchitektonicznym projekcie odbudow y pojaw iło się p o raz pierw szy określe
nie „W ieża H ó ld e rlin a ” . W dom u E b e rh a rd ta zaczęli też w krótce pojaw iać się pierwsi wielbiciele w ydobyw anego stopniow o z zapom nienia, niczym nasz N orw id, poety.
Syn szewca, F ritz E b erh a rd t, urządził więc niebaw em dla szukających śladów i p am iątek po a u to rze H yperiona „ p o kój H ó ld erlin a” - ale N A P A R T E R Z E wieży. W spółczes
ne um eblow anie, biederm eierow skie zasłony, frędzlasty o b ru s n a stole nie m iały nic w spólnego z autentycznym w yposażeniem m ieszkania sprzed p o żaru . O calały w tedy m oże ze dwa krzesła. N ic więcej.
Ponieważ zainteresow anie H ólderlinem rosło, w ładze m iejskie wydzierżawiły w 1915 roku ów pokój i ustanow iły w nim oficjalną izbę pam ięci - G ed en k rau m , zaś w sześć lat potem , w sparte o gólnonarodow ą zb ió rk ą pieniędzy, w ykupiły od E b e rh ard ta cały dom i oddały go w adm i
nistrację Stow arzyszeniu n a Rzecz Z ach o w an ia Wieży H ólderlina.
D o 1944 roku, do śmierci E b erh ard ta , k tó ry zachow ał dla siebie w budynku mieszkanie, niewiele się zmieniło w wie
ży. O dw iedzającym pokazyw ano niepraw dziw y „pokój H ólderlina” na parterze, przyozdobiony dodatkow o w 1932 roku popiersiem poety d łu ta M axim iliana W ittm an n a. Po
w ojnie w wieży zaczęto gosp o d aro w ać pow stałe w stu lecie zgonu a u to ra H yperiona Tow arzystw o H ölderlinow - skie, w 1954 ro k u zajęło cały p a rte r n a swoje b iu ra i nie
w ielką wystawę biograficzną. Ale dopiero w 1978 p o kojem H ö ld erlin a stał się jego praw dziw y pokój n a pierw szym piętrze. W ystawę w wieży rozszerzono też w tedy i usystem atyzow ano, n a d ając jej ty tu ł „H ö ld erlin w Ty
b in d z e” .
N a tym je d n a k nie skończyła się h isto ria p rzy w raca
nia wieży H ölderlinow i. W 1984 ro k u p rzep ro w ad zo n o - o statn i n a razie - gruntow ny rem o n t, z odsłonięciem czę
ści fu n d am en tó w i stropów włącznie. S korygow ano zm ia
ny d o k o n an e po pożarze, stara jąc się przyw rócić w nę
trzo m k ształt z pierw szej połow y dziew iętnastego w ieku.
Wieżę p o zostaw iono je d n a k o k rąg łą, zbyt w rosła ju ż w tej form ie w pejzaż m iasta, by m iał sens p o w ró t do daw nego o śm io k ątn eg o k ształtu . A i obecne w aru n k i a rc h ite k to niczne nie pozw oliły n a to. Przy schodach pozo staw io n o tylko o d k ry ty niewielki kaw ałek pierw otnego fu n d a m e n tu. N a pam iątkę.
Po chwili kontem placji albo po zrobieniu zdjęcia z m o stu pielgrzym lub tu ry sta schodzi po w ąskich schodkach na kam ienne nabrzeże N eckaru, k tó re tw o rzą w tym m iej
scu resztki m urów obronnych, i zbliża się do pom alow anej na ciem nożółto wieży. O b ro śn ięta n a daw niejszych fo to grafiach dzikim w inem , obecnie od strony w schodniej jest odsłonięta. D o w nętrza p row adzą dość ciasne drzw i, za k tó ry m i otw iera się długi k o ry tarz w yłożony k w ad ratam i czarno-białej terakoty. W zdłuż k o ry tarza, na lewo, od strony rzeki, są trzy pokoje; um ieszczono w nich stałą w y
stawę holderlinow ską. Tradycyjne gablotki ze starym i d o ku m en tam i, rękopisam i, pierwszym i w ydaniam i poezji, dawnym i rysunkam i i zdjęciam i. M niej tradycyjny jest sposób w yeksponow ania dwóch cytatów z wierszy H ö l
derlina: w ypisane są w prost n a ścianach środkow ego p o
koju. Ale przecież nie przychodzi się tu po to, by stu diować św iadectw a życia i dzieła p o ety (w tym celu należy się u d ać do o d d alo n eg o o sześćdziesiąt kilom etrów od Ty
bingi N iem ieckiego A rchiw um L iterackiego w M arb ach ).
P rzychodzi się do wieży, żeby znaleźć się w p o k o ju H ölderlina, stan ąć przy oknie, w yobrazić sobie daw ny wi
dok stąd , zam yślić się n a d losem szalonego geniusza. P a r
ter żółtego d om u n a d N eckarem , urządzony ja k większość konw encjonalnych m uzeów literackich, w ydaje się odbie
rać nadzieję n a m ożliw ość sp o tk a n ia z duchem m iejsca i czasu. Ale to jeszcze nie pokój H ölderlina. Ten je st n a pierwszym piętrze.
N a górę w iodą kręcone schody. D rzw i n a lewo zam knięte, znajduje się tam dziś pracow nia m uzeum . N a w prost wejście do sławnego pokoju, do - ja k się okazuje - dość niezwykłej „izby pam ięci” . PO K Ó J H Ö L D E R L IN A JE S T Z U P E Ł N IE PUSTY. W jasnym , pom alow anym znow u n a biało w nętrzu sto ją tylko dwa krzesła, niew yklu
czone, że jeszcze roboty Z im m era. Pod oknem kubeł z b u kietem kwiatów. Często są to tulipany, jak ie zwykł przysy
łać do wieży co roku Ludwig U h la n d n a urodziny poety;
często są to zwykłe polne kwiaty, ja k ie H ölderlin zbierał nad N eckarem . Zawsze są to świeże kwiaty. I nic więcej.
Tylko genius loci.
N a północnej ścianie wiszą pow iększone teksty czte
rech wierszy napisanych w wieży: Wiosna, L ato, Jesień, Z i
ma. I nic więcej.
Trzy o k n a, z których dziś nie m a rozległego w idoku.
R zeka i drzew a. N ic więcej. Tylko genius loci.
Człowiek przegania troskę z duszy zapomnieniem, L ecz wiosna kwitnie, wspaniała je s t zieleń Niejednej łąki, rozpostarta szeroko, Gdy błyszcząc spada ju ż w dolinę potok;
Góry okryte drzewami i wszędzie się mieni Świetne pow ietrze w otwartej przestrzeni, Dolina się daleko w świat wydłuża,
Wieża i sto k wspierają się o wzgórza4.
W ieża H ólderlina. H ólderlinturm .
Jesień 1997
4 W iosna, p rzelo ży t M ieczysław J a stru n .
Dwa teatry w Bayreuth
N a wyjątkowo dużym zn aczk u 1 wydanym przez pocztę nie
m iecką z okazji dwieście pięćdziesiątej rocznicy otw arcia opery w Bayreuth przedstaw iona jest nie scena, ale w idow
nia. D okładniej mówiąc: jej tylna część. Trzy piętra lóż, z je d n ą centralnie po ło żo n ą n a pierwszym poziom ie, boga
to zd o b io n ą i dużo większą od pozostałych (górne zdobie
nia sięgają balustrady trzeciej kondygnacji), iście królew ską z wyglądu, choć m argrabiow ską, czyli książęcą, z przezna
czenia. Tylko do niej, oprócz zwykłego wejścia z westybulu, prow adzą dw ustronne schody z parteru , umożliwiające składanie w loży wizyt podczas spektaklu. Fotele w ewnątrz um ieszczone są między czterem a korynckim i kolum nam i, pokrytym i zielonym m arm urem i złotym i ozdobam i o m o
tywach roślinnych. Loża dzieli się ten sposób n a trzy części:
w iększą p o środku i dwie mniejsze po bokach; te ostatnie od góry dodatkow o nieco obniżone dekoracjam i z wielkimi wazami w owalnych ram ach - w celu w yeksponow ania cen
tralnej części nakrytej baldachim em w kształcie dzwonu.
Do jego dolnej krawędzi przym ocow ano dwa p u tta , a do szczytu orła z rozpostartym i asym etrycznie skrzydłam i i -
1 O w y m iarach 68 x 40 m m .
powyżej - w ielką koronę. Po bokach, tw arzam i zwrócone w stronę orła, zn ajdują się kobiece figury alegorii sławy i zwycięstwa. Ale to jeszcze nie koniec tego piętrzącego się ku górze przepychu. Cztery kolumny, będące jak b y prze
dłużeniem tych z centralnej loży, a oddzielające od siebie zwykłe loże na trzecim piętrze - położone bezpośrednio n ad orłem - są dodatkow o ozdobione dalszymi alegorycz
nymi rzeźbam i, choć nieco mniejszymi od poprzednich.
D opiero n ad tym wszystkim, ju ż p o d sam ym sklepieniem, dwa am orki przytrzym ują opleciony ak an tam i k artusz z um ieszczonym w nim stylizowanym napisem: Pro Friede- rico et Sophia Iosephus Gallus Bibiena Fecit. Anno Domini M D C C X L V III. W ten sposób poznajem y właścicieli loży i jej budowniczego. „W łaściciel” wydaje się tu taj najlepszym słowem. Frankoński m argrabia, Fryderyk Wielce U ko ch a
ny (taki m iał przydom ek!), nie kupow ał przecież biletów, nie abonow ał miejsc ani nie korzystał z zaproszeń. Przyby
w ał i zasiadał jak o gospodarz, choć przede wszystkim jak o m ąż swojej żony, bo to księżna W ilhelm ina Zofia, notabene córka króla pruskiego F ryderyka W ilhelm a I (dzięki tem u n ad lożą m ogła być um ieszczona korona) i siostra znanego nam nieźle „sk ąd in ąd ” Fryderyka Wielkiego, inicjowała wszelkie artystyczne poczynania na dworze w Bayreuth. Sa
m a zresztą kom ponow ała, pisała sztuki, a nawet w nich gry
wała. G iuseppe G alli-B ibiena (któż z historyków teatru nie zna tego nazwiska!) był zaś w rzeczy samej budowniczym loży. N ie projektow ał całej opery, lecz tylko jej wnętrze.
Scena teatraln a , niew idoczna na znaczku, znajduje się idealnie naprzeciw ko, w odległości 26 m etrów od książęcej loży, choć m oże lepiej tu powiedzieć - od książęcej... sceny.
Publiczność siedząca w zwykłych lożach bocznych m iała równie d o b rą w idoczność n a obie strony: scenę operow ą z p rzo d u i dw orską z tyłu. Publiczność p a rte ru , której m iej
sca ustaw iono frontem do ram py scenicznej, nie była je d nak bard zo poszkodow ana, bo m argrabia z m arg rab in ą lu bili rów nie często zasiadać z p rzodu, przed pierw szym rzę-
W idow nia te atru operow ego w B ayreuth, z lożą książęcą w centrum , stan obecny.
dem, n a dwóch pozłacanych fotelach pokry ty ch błękitnym aksam item . W ydaje się, że - o dziwo! - bardziej lubili oglą
dać niż być oglądanym i.
Oczywiście nie tylko m iłość sztuki kierow ała p o trz e b ą Wzniesienia opery w B ayreuth w 1748 roku. B arok m iał się ku końcowi, ale był jeszcze n a tyle silny, by funkcje repre- zen tacy jn o -d ek o racy jn e w ysuw ać n a czoło tego ty p u Przedsięwzięć. N a początku był więc ślub, ślub jedynej có r
ki m argrabiow skiej pary, Elżbiety, z księciem w irtem ber- skim K arolem II Eugeniuszem . To przede w szystkim dla uczczenia tego w ydarzenia zatru d n io n o arch itek ta Josepha Saint-Pierre’a i d ek o rato ra G iuseppe G alli-B ibienę w raz 2 synem C arlem . N a te atr zbudow any z pow odów czysto artystycznych poło żo n a n ad Czerw onym M enem ówczesna stolica M archii Frankońskiej m usiała poczekać p o n a d sto dwadzieścia lat, m usiała poczekać n a R ich ard a W agnera.
W agner przejeżdżał kiedyś przez B ayreuth w 1835 roku i zapam iętał urodę m iasta, ośw ietlonego prom ieniam i za
chodzącego słońca. Po latach dał w yraz m iłem u w spo
m nieniu w autobiografii M ein Leben (M oje życie), d y k to wanej Cosim ie w szw ajcarskim Tribschen, gdzie m ieszkał w latach 1866-1872, a więc bezpośrednio przed nie przew i
dyw aną wtedy jeszcze w ogóle p rzeprow adzką do F ran k o wi. D opiero po ostatecznym załam aniu się pro jek tu w znie
sienia F estspielhausu w M onachium i po nieporozum ie
niach z królem Ludw ikiem II Baw arskim , zw iązanych z praprem ierow ym w ykonaniem w stolicy Bawarii - wbrew woli a u to ra - Z ło ta Renu 22 w rześnia 1869, zaczął W agner rozglądać się za najw łaściw szym miejscem d la swego R in
gu, poza zgiełkiem wielkiego m iasta i po za światem intryg teatrów dw orskich, rów nocześnie zaś za miejscem dla urze
czyw istnienia swojej idei teatraln eg o święta. D yrygent H ans R ich ter zw rócił w tedy uw agę k o m p o z y to ra na ogrom ną scenę opery w Bayreuth; w m arcu 1870, po prze
studiow aniu encyklopedycznego a rty k u łu o frankońskim
mieście, W agner uznał, że to m oże być w łaśnie to. W m ia
rę centralne położenie w zjednoczonej Rzeszy, ale w obrę
bie Bawarii (blisko więc głów nego p ro te k to ra), oddalenie od m etropolii i centrów polityczno-tow arzyskich, ledwie dw adzieścia tysięcy mieszkańców, niewielkie tradycje te
atraln e - w szystko przem aw iało za tym w yborem .
16 k w ie tn ia 1871, osiem m iesięcy p o ślubie z rozw ie
d z io n ą w reszcie praw nie z H ansem von Bülow em C osi- m ą, trzy m iesiące po w ersalskiej p ro k lam acji C esarstw a N iem ieckiego p o d berłem W ilhelm a I, R ic h a rd W agner p rzy jech ał incognito do B ayreuth i od razu u d a ł się do tam tejszej opery. Scena, m a jąca rzeczyw iście więcej niż
„dw adzieścia kroków w szerz i w zd łu ż”, naw et m u się sp o d o b a ła , ale w y dłużona w kształcie dzw onu w idow nia z trz e m a p ię tra m i b o g ato zd obionych lóż, w tym m arg ra- biow ską, o to c z o n ą am o rk a m i i m uzam i, sta n o w iła w ła
ściwie kw intesencję tego, za co a u to r Pierścienia nienaw i
dził ów czesnego te a tru . N ie m ów iąc ju ż o orkiestrze, um ieszczonej n a poziom ie p a rte ru , bez żad n eg o zagłębie
n ia w pod ło d ze, skutecznie więc rozp raszającej w idza swą rzu cającą się w oczy obecnością. Nie, to zd ecydow a
nie nie było to! N ie sp o d o b a ła się W agnerow i o p era, ale sp o d o b a ło m u się m iasto. A więc tak! Jeśli istniejący te a tr je s t n ieo d p o w ied n i, trz e b a z b u d o w ać nowy. Już m ie
siąc później, 12 m aja, p a d ła p ro k la m a c ja festiw alu - B ay reu th er Festspiele. W ład ze m iejskie dow iedziały się o tym za m iarze w praw dzie d o p iero w listopadzie, ale n a ty c h m ia st zaofiarow ały p o d przyszły F estsp ielh au s d z ia ł
kę b u d o w lan ą. W środę 22 m aja 1872, w dzień swoich pięćdziesiątych dziew iątych u ro d zin , w o to czen iu w ielu gości, w śród k tó ry ch był jeszcze oczyw iście N ietzsche, przy dźw iękach w łasnego m arsza, sk o m p o n o w an eg o kie
dyś n a cześć baw arskiego k ró la , ale w stru g a ch ulew nego deszczu, W agner p o ło ży ł kam ień węgielny p o d swój teatr.
O dręcznie nap isan y przez M istrza dw uw iersz z a stąp ił a k t erekcyjny:
H ier schließ ich ein Geheimnis ein, da ru h ’ es viele hundert Jahr’:
so lange es verwahrt der Stein, m acht es der W elt sich offenbar2.
U roczystość zo stała d o p ełn io n a popołudniow ym kon
certem w m argrabiow skiej operze. Dziewiątą Beethovena dyrygował W agner. Stojąc przed orkiestrą, nie m usiał p a trzeć n a złotem zdobione loże. Przed oczym a m iał scenę, zapewne naw et nie tam tejszą, ale swoją, przyszłą. Przed oczym a duszy.
W Festspielhausie najważniejsza m iała być scena (i, oczy
wiście, akustyka), ale loży królewskiej tak że nie zabrakło.
To jedyny w spólny elem ent obu teatrów w Bayreuth, po za tym wszystko je dzieli: ideologia pow stania, wygląd ze
wnętrzny, wystrój w nętrza, w yposażenie sceny, k ształt wi
downi i jej skład społeczny, wreszcie re p ertu ar oraz...
odległość: dwa kilom etry. W łaściwie tru d n o byłoby wy
myślić większe zróżnicowanie. L oża w Festspielhausie je dynie z nazw y zresztą przypom ina tę operow ą. Jest bardzo skrom na, chociaż n a pierw szym przedstaw ieniu zasiadł w niej nie tylko król, ale nawet cesarz, ba, dwóch cesarzy:
niemiecki W ilhelm 1 i brazylijski D om Pedro II. Zm ieściło się też w niej w tedy kilku książąt: badeński, m eklem burski oraz saksońsko-w eim arski. (L oża nie m iała notabene przy
tw ierdzonych n a stałe foteli, liczbę miejsc zm ieniano więc w zależności od potrzeb). Tylko W agnerow ski protektor, Ludwik II Bawarski był nieobecny; obejrzał próbę general
ną i pospiesznie w yjechał do M onachium , by u n ik n ąć sp o tk a n ia ze swoim niedaw nym pruskim przeciw nikiem .
Żeby opisać lożę m argrabiego w operze, w ystarczyło się jej d o b rze przyjrzeć, obejrzeć ilustracje i fotografie, p o
2 Por. H e in ric h H a b el, Festspielhaus u n d W ahnfried. G eplante u n d aus- gefülirtc B auten R ichard Wagners, Prestel-V erlag, M ü n ch e n 1985, s. 344.
p atrzeć n a okolicznościow y znaczek pocztowy. Jej wygląd nie zmieni! się, cała o p era je st zresztą jednym z niewielu zachow anych w ta k znakom itym stanie barokow ych b u dynków teatralnych w Europie. Inaczej z Festspielhausem , k tó ry - m im o że p o n a d sto dw adzieścia lat m łodszy - k il
k a k ro tn ie przebudow yw ano i rozbudow yw ano o d ze
w nątrz, choć znow u nie aż ta k gruntow nie. Popraw ki d o tyczyły rów nież loży, zwanej książęcą lub królew ską. Ale przecież właściwie o d początku nie pow inno jej w ogóle być! N ie wszystkie je d n a k idee dem okratycznego w idow i
ska, w yrażone najpełniej przez W agnera w znanym p ro gram ow ym w stępie do Pierścienia Nibelunga, datow anym
„W iedeń, 1862” , a w ydanym w 1863 roku, u d ało się zreali
zow ać w 1876 roku, w m om encie otw arcia te a tru n a Z ielo
nym W zgórzu. Z asadnicze pragnienie W agnera z dawnych lat zostało w szakże spełnione, przynajm niej od strony technicznej. A m fiteatraln a w idow nia zapew niająca d o b rą w idoczność ze w szystkich m iejsc była ab so lu tn ą now ością w ówczesnym budow nictw ie teatralno-operow ym . Jedyne a rchitektoniczne ustępstw o (do ustępstw społecznych trz e b a będzie jeszcze pow rócić) daw nego rew olucjonisty na rzecz klasow ego rozw arstw ienia społeczeństw a drugiej p o łowy dziew iętnastego w ieku stanow iła w łaśnie królew ska loża. Była też ja k b y fo rm ą rew anżu w obec L udw ika II B a
w arskiego, bez któ reg o pożyczki (spłaconej później co do grosza) budow a nie zostałaby ukończona w term inie. C h o ciaż praw dziw ą lo żą stała się dopiero po przebudow ie w 1882. N a inauguracji jeszcze nie w yodrębniono śro d k o wej części tylnej kolum nady; m iędzy tw orzącym i j ą je d e n a sto m a kolum nam i nie było bocznych ścianek. Jed n ą trzecią wysokości, licząc od góry, zajm ow ał balkon-gale- ria, a dolne loże o zd o b io n o zw isającym i spod balkonu u drapow anym i na boki zasłonam i, co nadaw ało całości re
prezentacyjny ch arak ter. N ik t z pozostałych widzów nie m ógł też zrobić sobie z loży sceny: znajdow ała się o n a z u pełnie z tyłu, za ostatn im rzędem zwykłych foteli. Loży
Festspielhaus R ic h ard a W agnera, fragm ent widowni.