• Nie Znaleziono Wyników

Kilka sugestii w sprawie

W dokumencie Republika uczonych. Bez namaszczenia (Stron 111-115)

Doświadczenie i entuzjazm w nauce

3. Kilka sugestii w sprawie

Na podstawie przedstawionych tutaj biografii i osiągnięć kilku znaczących uczonych można z pewnym przekonaniem powiedzieć, że zagrożeń dla ich entuzjazmu było i jest wiele. Można nawet pokusić się o próbę takiego ich uporządkowania, która pozwoli wskazać zarówno te, które mają bardziej ogólny charakter, jak i te, które są bardziej partykularne i jednostkowe.

Do tych pierwszych można zaliczyć generalnie te zagrożenia, które są związane ze społecznym otoczeniem uczonego. Otoczenie to czasami jest mu przyjazne i wspomagające, a czasami nieprzyjazne, a nawet wrogie i  utrudniające realizację postawionych przez niego celów. Jeśli jednak chce on osiągnąć w nauce coś istotnie ważnego, to musi sobie jakoś z nim poradzić – co oczywiście nie zawsze jest łatwe i trwałe. Ta niepewność może wpływać i niejednokrotnie wpływa na spadek poziomu entuzjazmu uczonego – nie tylko zresztą dla prowadzonych przez niego badań, ale także dla utrzymywania i rozwijania współpracy z bliższym i dalszym otocze-niem. Są takie mądrości życiowe, które przy całej swojej wieloznaczności dobrze trafiają w sedno problemu. Należy do nich stwierdzenie, że należy się obawiać nie tyle autentycznych wrogów (wiadomo przynajmniej z kim i z czym trzeba walczyć), ile fałszywych przyjaciół, a w każdym razie ta-kich, którzy w trudnych momentach albo nie wyciągną do nas pomocnej dłoni, albo wręcz będą utrudniali wyciągnięcie jej przez innych. Zaliczam do nich również powiedzenie, że „to, co nas nie zabije, to nas wzmocni”.

Tyle tylko, że czasami zanim kogoś zdąży wzmocnić, to zdąży może go

112 Rozdział V

nie tyle nawet zabić, ile tak mocno osłabić, że z jego entuzjazm do pracy badawczej niewiele pozostaje. Zaliczam do nich także stwierdzenie (można je znaleźć w Starym Testamencie): „pomóż sam sobie, a Niebo ci pomoże”.

Nie zawsze jednak pomoże ci tak, jakbyś sobie życzył lub przynajmniej abyś nie znalazł się w towarzystwie tych, z którymi przez całe zawodowe życie nie było ci po drodze. Może się przecież okazać (i niejednokrotnie się okazywało), że to, co w teorii przedstawiane było jako jakieś „niebo”, w praktyce bardziej będzie przypominało jakieś „piekło” – jego funkcjo-nariusze jeśli nawet nie będą posługiwali się jakimś „piekielnym ogniem”

(w końcu nie wszystkich przeciwników Pana Boga posyłano na stos), to i bez tego potrafią boleśnie dać się we znaki niejednemu uczonemu (i rzecz jasna nie tylko jemu). Przywołany tu przypadek Abelarda pokazuje, jak to może wyglądać w szczegółach.

Dzisiaj ten sposób gaszenia entuzjazmu zdaje się cieszyć nieco mniej-szym wzięciem, a przynajmniej nie ma na niego już tak szerokiego spo-łecznego przyzwolenia, jak miało to miejsce w przeszłości. Nie oznacza to oczywiście, że w żadnym kraju zachodnim nie ma już uczelni podlegających zwierzchności któregoś z Kościołów. Kłopotliwa może jednak być nie tyl-ko ta zwierzchność, lecz także to, co w niejednym z rozwiniętych krajów świata zachodniego zastąpiło tradycyjne sacrum – chociażby coś takiego jak pieniądze. Ci, którzy je posiadają lub przynajmniej nimi dysponują, mogą oczywiście przeznaczyć jakąś jego część na badania naukowe; jednak zwykle na swoich warunkach i tylko te badania, które uznają za potrzebne oraz im przydatne. O „wolnościach akademickich” mówi się co najmniej od czasów Abelarda. I dobrze, bowiem wolności te mogą w istotnym stopniu przyczynić się do efektywności badań. Gorzej, że były i nadal są one po-ważnie zagrożone zarówno przez ich starych, jak i nowych przeciwników, a jeszcze gorzej, że ci ostatni nie zawsze występują w tzw. rękawiczkach lub też mówią otwarcie: „płacę i wymagam, a jak nie będziesz spełniał moich wymagań to fora ze dwora” (czytaj: z uczelni, którą finansuję lub przynajmniej nad którą sprawuję polityczną kontrolę).

Najbardziej dramatycznie to wyglądało w krajach totalitarnych (ko-munistycznych i faszystowskich). Jednak dramatów nie brakowało i nie brakuje również w tych, które albo już posiadają skrojoną na swoją miarę demokrację, albo przynajmniej się do niej przymierzają, ale różnie to im wychodzi. Jest takie popularne powiedzenie: „nie traćcie ducha” oraz zwią-zanego z nim entuzjazmu. Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić, zwłaszcza gdy różnego rodzaju politycy próbują albo utrzymać przy życiu albo też ożywić

Doświadczenie i entuzjazm w nauce 113

tego „ducha”, posługując się nie tyle siłą argumentów, ile argumentem tej siły, która się bierze z poparcia udzielonego im w wyborach parlamen-tarnych. Odwołam się tutaj do obowiązującej w Polsce od 1 października 2018 r. Ustawy 2.0, mającej reformować polskie szkolnictwo wyższe i naukę.

W dyskusjach nad proponowanymi w niej założeniami i rozwiązaniami wzięło udział kilka tysięcy osób. Nie brakło w nich głosów poparcia.

Pojawiły się w nich jednak również takie, które jeśli nawet nie odbiegały zasadniczo od oczekiwań głównych inicjatorów tego przedsięwzięcia, tj.  ministra nauki i szkolnictwa wyższego i jego współpracowników, to jednak stanowiły świadectwo tego, że w środowisku akademickim jest spora grupa takich osób, którym nie wszystko w projekcie tej ustawy się podoba.

Nie brakło nawet takich, którzy uznali, że należy go wyrzucić do kosza i napisać zupełnie inny – rzecz jasna, lepszy niż ten przedstawiony. Mini-sterstwo jednak broniło do „upadłego” swojej wizji tej reformy. Skutecznie, bowiem projekt ten nie tylko nie upadł, ale uzyskał poparcie parlamentar-nej większości. To, w jaki sposób uzyskał on owe uznanie, może również stanowić interesujący przyczynek do dyskusji nad gaszeniem entuzjazmu uczonych przez polityków i tzw. wielką politykę. Okazało się bowiem, że w parlamentarnych dyskusjach słuszne racje mogą być tylko po stronie rządzącej większości – bowiem jedynie zgłaszane przez jej przedstawicieli poprawki zostały uwzględnione. Obawiam się, że nie świadczy to o wysokiej kulturze współżycia z innymi. Świadczy to natomiast nie tylko o braku szacunku dla opozycji, ale także tego racjonalizmu, do którego dochodzi się w wyniku poważnego potraktowania różnorakich racji „za” i „przeciw”

oraz ich wypracowywania wspólnym wysiłkiem różnych uczestników politycznych dyskusji. Pisał o tym Karl Raimund Popper w swoim Społe-czeństwie otwartym i jego wrogach (krytykując Karola Marksa i myślenie bolszewickie)14. Czy jednak ktoś z uczestników parlamentarnych polemik w Polsce skłonny jest sięgać po dzieła znaczących filozofów i – co niemniej istotne – poważnie traktować ich przemyślenia oraz sugestie?

Zagrożenia dla entuzjazmu uczonych znaleźć można jednak nie tylko w „wielkiej polityce”, ale także w znacznie mniejszej, a nawet tak niewielkiej, jaką stanowi polityka prowadzona w rodzinie przez jej członków. Można

14 „[…] racjonalizm to gotowość do uważnego przyjmowania krytycznej myśli i do uczenia się z doświadczenia. Jest to postawa gotowości do uznania, że »ja mogę się mylić, ty możesz mieć rację, i wspólnym wysiłkiem możemy zbliżyć się do praw-dy«”. K. R. Popper, Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie, t. 2, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2006, s. 284 nn.

114 Rozdział V

się poważnie zastanawiać nad tym, czy Darwin osiągnąłby, czy też nie osiągnąłby swojego naukowego sukcesu, gdyby pomoc przyjaciela jego rodziny nie przełamała sprzeciwu jego ojca, aby wziął udział w wyprawie do Ameryki Południowej. Być może odkryłby nawet coś interesującego w swoich pąklach, ale raczej nie stanowiłoby to dokonania na miarę teorii o pochodzeniu wszystkich gatunków. Można również zastanawiać się, jak wyglądałyby losy teorii względności Alberta Einsteina, gdyby jego entu-zjazm badawczy został zgaszony niepowodzeniem przy pierwszej próbie dostania się na Politechnikę w Zurychu (barierą nie do przeskoczenia okazały się w tym przypadku przedmioty humanistyczne) lub też gdyby po ukończeniu studiów nie znalazł pracy w Szwajcarskim Biurze Paten-towym w Bernie (pomogły mu w tym znajomości jego ojca)15. Można także zastanowić się, jakby wyglądały losy fizyki teoretycznej, gdyby nie doszło do spotkania Alberta Einsteina i Nielsa Bohra oraz kontrowersji między nimi w kwestii korpuskularnej i falowej teorii światła16. Nie chcę przez to sugerować, że poczynaniami i osiągnięciami uczonych rządzi przypadek. Chcę natomiast jasno powiedzieć, że w ich życiu – podobnie zresztą jak w życiu każdego innego człowieka – istotną rolę mogą odgrywać i niejednokrotnie odgrywały zarówno tzw. szczęśliwe, jak i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, a ci, którym w większym stopniu udało się trafić na te pierwsze niż na te drugie należą do tzw. życiowych szczęśliwców i osiągają niekiedy dużo więcej niż ci, którzy nie mieli takiego szczęścia. Rzecz jasna, trzeba mieć nie tylko ów życiowy fart, ale także to doświadczenie i ten entuzjazm, które daje im poczucie stąpania po w miarę pewnym gruncie i stanowi siłę napędową w zmierzaniu do wyznaczonych celów.

15 Nie był to oczywiście szczyt marzeń tego uczonego, ale „niepowodzenia w poszukiwaniu stanowiska akademickiego uczyniły go znacznie mniej wybrednym i w obecnych warunkach uważał, że jest to »praca cudowna«”. R. Highfield, P. Carte, Prywatne życie Alberta Einsteina, Pruszyński i S-ka, Warszawa 1995, s. 99 i in.

16 „Zacząć wypada od fizyki, która stanowiła przedmiot namiętności, jeśli nie ob-sesji Bohra i Einsteina. Obaj mówili z wielkim entuzjazmem i optymizmem o aktualnie prowadzonych badaniach. Obaj odznaczali się wyjątkową zdolnością skupienia. Obaj bardzo wcześnie uświadomili sobie nie tylko znaczenie prawa Plancka, ale również wagę paradoksów, do których prowadziło to prawo”. Jednak pierwszy z nich uznawał za trafną, natomiast drugi za nietrafną hipotezę kwantów światła i – co niemniej istotne – ten pierwszy nie dał się do niej zniechęcić, mimo podejmowanych przez tego drugiego przez wiele lat prób w tym zakresie. A. Pais, Czas Nielsa Bohra, Prószyński i S-ka, Warszawa 1991, s. 220 nn.

W dokumencie Republika uczonych. Bez namaszczenia (Stron 111-115)