• Nie Znaleziono Wyników

klu Mistyka II

W dokumencie Twórczość poetycka Wojciecha Bąka (Stron 115-137)

***

Myśli moje nie palą się kadzidłem wcale.

Co by Twe nozdrza pieściło rozkoszą, Uczucia moje nie chcą się już palić Lampą wieczystą przed Twoim ołtarzem, A czyny moje nie rosną kwiatami.

Co miękko głowy do Twojej stopy wznoszą.

Ale się wloką leniwie, ospale,

Jak dym znad kurnej chaty w dół lecący.

Ale się żużlą ponuro, jak iskry ,

Które z komina przed chwilą wyprysły, Ale się kładą pod Twe słodkie stopy Rozpry skujący m ścięgna cierni snopem;

Modlę się. Panie, północną godziną:

Zamień me myśli, uczucia i czyny!

(Wiersze wybrane,

s. 373)

Przebywanie w mieście zbrodni radykalnie zm ienia sposób myślenia i czyny mieszkańca. Obleczenie się w tak plugawą duchową szatę z pew nością nie przyciąga Adresata utworu. Podmiot mówiący nie znajduje ju ż w sobie zapału wyznawcy, lecz chłód agnostyka. Martwi go ta sytuacja, prosi Boga o zm ianę niegodnych myśli, uczuć i czynów. Brak jakiegokolw iek oddźwięku popycha bohatera na drogę bluź- nierstwa.

Buńczuczny charakter ma w jeg o wykonaniu najbardziej znana m odlitwa

Oj-Panie! Nie ugnę się pod modlitwą, jak pod wiatrem klony,

I

nie powiem. „Jeśli tego trzeba,

Wytnij mnie sierpem Twej łaski jak chwast rozpleniony, Wyrąb jak chore dr/.ewo!

Podrzyj jak romans brudny, co myśli plugawi.

Przekreśl jak zły rachunek, który praw dzie przeczy . Spal mnie jak stos ohydnych, tłustych fotografii, I złam jako zbrodniarza, co dzieci kaleczy.

Jak oszusta mnie prześwietl prawdą Twoją jasną.

Jak złodzieja mnie zamęcz więzieniem surowem.

I wyrzuć jak bandytę poza bramy miasta.

Bym nigdy nie miał dachu nad znużoną głow ą.”

Panie, nie ugnę się pod modlitwą, co jak rana boli,

Nie wypowiem sercem nazbyt ludzkiem: .Jeśli tego trzeba, Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja,

Jako na ziemi i na niebie, Nawet wbrew mej woli!”

Choćbym modlitwą jak ścieżką Tobie utorował drogę.

Nie wypowiem!

Nie mogę!

(Brzemię niebieskie

. s. 18)

M odlitwę tę należy czytać dwojako. Gdyby skupić się jedynie na fragmentach ujętych w cudzysłów, mielibyśmy do czynienia z ufnym oddaniem osoby mówiącej, która błaga Stworzyciela o nawrócenie, o wejście na dobrą drogę nawet wbrew woli wypowiadającego. Kluczowe sform ułowania znajdują się jednak w słowach poprze­

dzających te prośby. Są to zaprzeczenia:

Nie ugnę się pod modlitwą

oraz:

Nie po­

wiem.

Przed M odlitwą Pańską znajdujemy kolejną negację:

Nie wypowiem sercem nazbyt Indzkiem.

1 właśnie „serce nazbyt ludzkie” jest stoi u podstaw zaniechania wszelkich wezwań o łaskę zniszczenia negatywnej, człowieczej powłoki. Liryczne , j a ” widzi dysharmonię pomiędzy sobą a Boskim majestatem. Rozbieżność ta - bę­

dąca przecież czymś naturalnym - nie pozwała mu na przyjęcie postawy wyznawcy.

Jest w nim jakaś blokada, której nie potrafi przełamać. Dwa wykrzyknienia zam yka­

jące wiersz jeszcze bardziej oddalają go od świętości. W modlitwie, której nie chce

wypowiedzieć, nazyw a siebie chwastem rozplenionym, chorym drzewem, brudnym romansem, złym rachunkiem, stosem ohydnych fotografii, zbrodniarzem, oszustem, złodziejem, bandytą. Nie widząc żadnej szansy na wyjście z tego bagna, stawia się na straconej pozycji. Podejrzewa, że Bóg jest obojętny wobec jego położenia, a owe

„ludzkie” cechy wyrzucają go ze zbioru osób umiłowanych, osób, względem których m ożna mieć jakieś plany. Tworzy się przez to wrażenie niecelowości próśb i następu­

je pew na desakralizacja bezpośrednich zw rotów do Stwórcy.

Świadomość zejścia na pogańskie tory uwidacznia się także w innym wierszu z tego samego zbioru:

MODLITWA O CZYN

Ach, najsłodszej rozkoszy oddany.

Kiedyż skończę raz moją rozpustę - I śpiewając dłonią zharowaną, Zamknę głucho zbyt krzy kliwe usta?

Kiedyż ruszy sz jak kolonizator Na pogański las szumiących wierszy, I rozetniesz toporem Twych źrenic Śpiewający chaos moich piersi?

Kiedyż w drzewTio-paprociową topiel, Którą śpiewnie-zielono zarastam, Kamieniście rozeprzesz Twą grozą Jak żelazno-betonow e miasto?

O, szumiący gwiezdnym kołowrotem, Karuzełą wszechświata rządzący - Panie, Panie, serce z lęku drży, Czyr nie powiesz: Odtrącę, odtrącę!

Czy nie rzucisz serce małowarte, Jako sama śmieszne i płochliwe, Już na wieki w gęstwie ry tmiczne, W strofy drzewne, w rymy świegotliwe?

Czy nie zamkniesz we wiewiórczych skokach, W dzięcioł owych stukaniach na dębie,

W szeleściźnie niepotrzebnych wierszy, W śpiewnolistnej, cieni oś wiatłej więźbie?

Czy nie zlejesz świat w serce wierszami Zamiast sercem ciosać rzeczy wistość.

Tak, że będę jako słowo puste?

Ach, najsłodszej rozkoszy oddany, Kiedyż skończę moją rozpustę?!

(Brzemię niebieskie,

s. 9 9 -KM))

Modlitwa o czyn

stanowi wyraz zaniepokojenia płynącego z braku wyrazistego gestu Stworzyciela. Szczególnie druga i trzecia zwrotka stanow ią próbę przyśpiesze­

nia Bożej interwencji. Poeta w zywa Boga do działania, do przerwania impasu. Chce, aby Stworzyciel „rozciął toporem swych źrenic śpiewający chaos jego piersi” .

Po­

gański las szumiących wierszy -

to dotychczasowe osiągnięcia literackie osoby mó­

wiącej, która pragnie przemiany, ale jednocześnie się jej lęka, gdyż nie chce za­

mknięcia swego poetyckiego oręża w

szeleściźnie niepotrzebnych wierszy.

Marzy o tym, aby po „zakończeniu swej rozpusty”

sercem ciosać rzeczywistość

Zdając sobie sprawę z niegodziwości, próbuje się usprawiedliwić:

***

Modlitwa moja idzie na bluźnierstw krawędzi - Ale nadmiar boleści niechaj mnie tłumaczy.

I nieraz się obawiam, bym się nie zapędził

W przepaść. - Tak gniewnie dźwięczą słowa mej rozpaczy Bo ona wszystkie we mnie granice otwarła

I

połamała wagi, odrzuciła miary. .

... Iw pięść się kurczy' dłoń ma, by sięgnąć do gardła Wieczystej Tajemnicy!... I krzyk wielkiej wiary !.

(Syn ziemi

, s. 31)

Poeta czuje, że zbliża się do granic wytrzymałości. Urwane zdania oddają moment ogromnego napięcia. Jeszcze chwila i autor rzuci się z pięściami na Boga.

Powstrzymuje go

krzyk wielkiej wiary

/, która mieszając się z rozpaczą i bluźnierstwem utwierdza nieuporządkowanie ducha.

Kolejny w iersz z

Syna ziemi

przynosi pew ną parabolę odzwierciedlającą wspomniany stan:

Pakuły są nam łożem - wiatr nas deszczem siecze, Głód naszym pożywieniem, chłód naszym okry ciem - Bóg, który wszystko widzi - w obczyźnie nas wlecze I każe nam to nazwać - nie wiem, czemu? - życiem.

Więc żyjemy. I niesie nas jako okrętem - Nam ster wyrw ano z ręki - płyniemy jak każe - Dziś nagle dwie kobiety powstały zawzięte I rzekły: „Jego nie ma! Już się nie ukaże.

Wyszłyśmy o północy. On stał obok steru -

Schwyciłyśmy za gardło - Wierzcie - Boga nie ma - Kto chce, niech idzie - On tam bezradnie umiera - I wolna - kędy zechce - płynie odtąd ziemia”.

Wzrok ich był obłąkany. Wierzyć czy nie wierzy ć?

Lecz krzyk ich coraz głośniej . „Czemu tak stoicie?

Przecież On tam - bezradny trup - bez ruchu leży - Jak w krwi brocząc w' wstającym ponad morzem świcie”.

Poszliśmy - zbadaliśmy - On przy sterze czuw ał - Pytaliśmy, gdzie wiezie? dokąd wiezie? po co?

On ruchem niemym nasze pytania odsuwał: - Płyniemy nocą!

(Syn ziemi,

s. 66)

Asekuracyjna postawa spowodowała, że główny bohater liryczny został ukryty w zbiorowości. To zaw sze dywersyfikuje winę. Żeglarze, bo tak m ożna ich zdefinio­

wać, skarżą się na skrajnie złe warunki bytowe. Nie m ają żadnego wpływu na kieru­

nek żeglugi, krytykują sposób sprawowania władzy przez kapitana.

Nam ster wyrw a­

no z ręki płyniemy ja k każe.

Z relacji kobiet, będących na pokładzie, w ynika nato­

miast, że dokonały one swoistego buntu i zabiły kapitana. Oznajmiły przy tym, iż B oga nie ma. W nawiązaniu do tych słów, pozostała część załogi zadała znaczące pytanie:

Wierzyć czy nie wierzyć?

Został tu pokazany czas w ewnętrznego konfliktu.

Słaba wiara wątpiących sprawiła, że poszli i sprawdzili, czy Bóg-kapitan żyje. Mogli

przecież od razu zignorować przekaz obłąkanych kobiet. Nie zaliczyli tej próby. Lu­

dzie o silnej wierze nie daliby się zwieść. Sternik wszechśw iata pow itał ich chłodnym milczeniem i pozostawił ważne zagadnienia bez odpowiedzi. Nie dowiedzieli się ni­

czego, pozostali w ciemności symbolizującej bezradność oraz zupełną zależność od osoby czuwającej przy sterze, która jedyna znała trasę rejsu.

W ten klimat wpisuje się następny utwór:

***

Mądrość mą wiatr rozdmuchał jak piasek na dłoni I śladu po niej nie ma. Nic nie pozostało.

Jest tylko pokrwawione, poranione ciało, Które niczemu więcej nie może się bronić.

Bo cóż ja mogę zrobić? Niesie mnie jak niebem - Przelotne, bezobronne i kruche obłoki -

l jestem - w ciele rannym - ludzkim, biednym śpiewem Nad który m Bóg swe ciemne sprawuje wyroki!

(Syn ziemi,

s. 21)

Ludzka mądrość w zderzeniu z ciemnymi wyrokami Boga nie przydała się na nic. Została rozdm uchana jak piasek na dłoni. Bezsilność postaci z w iersza oddaje retoryczne pytanie:

Bo cóż ja mogę zrobić?

Oprócz pokrwawionego i poranionego ciała nie ma ju ż nic. Dla niego jeszcze nie wschodzi żadna jutrzenka nadziei, a jed y ­ nym przejawem egzystencji jest w erbalizowanie kolejnych lam entów dotyczących losu, przed którym nie m ożna uciec:

***

Los mnie ściga! Ja przed nim do lasu uciekam - Tam wita mnie zachodem malowana rzeka.

Samy wyszły z paproci. Mkną do wodopoju, A sosny - jak ja światem zachwycone stoją.

Cóż z tego, że z snu samy paprocie i liście, Kiedy są tak ziełone, szumią rzeczywiście. . 1 chciałbym tam pozostać, gdy wieczór zastyga, Ale los napastliwy ściga mnie i ściga.

(Syn ziemi

, s. 51)

Sen zdaje się być lekarstwem na bolączki świata realnego. Oniryzm okresowo burzy wyniszczający porządek czasowo-przestrzenny i przyczynowo-skutkowy. Bo­

hater liryczny we śnie obcuje z przyrodą, odnajdując w mej azyl.

Chciałbym tam po­

zostać -

mówi z nostalgią, na chwilę odrywając się od codziennych problemów. Los napastliwy nie daje długo spać, w ciąż ściga i pozbawia szansy na wytchnienie.

Przenika nawet w obszar marzeń sennych, by wprowadzić w nie niepokój i spowodować wy budzenie:

NIEPOKÓJ

Przebiegły cztery samy. Powiedziały mi, Że Kain wieczny Abla wiecznego znów męczy, I nie mogłem już usnąć. Otworzyłem drzwi I wybiegłem na pomoc, wznosząc gniewne ręce.

Spytałem policjanta, na ulicy stał - Granatowy slup ciała - kodeksowy spokój.

Spojrzał tępo przed siebie i głucho się śmiał Nad smutkiem moim sarnim, rozpaczą głęboką.

Wołałem: wieczny Kain znowu Abla łamie i wali go toporem. Czyż nie widział nikt?

Przebrzmiało głosem w puszczy' bezradne wołanie, Rozsypał się popiołem rozpaczliwy krzyk.

I Kain w ieczny z krzy ku mego serca drwi f mówi, że to sen jest, zmora, która mija - A przecież cztery samy powiedziały mi, Że wieczny Kain Abla wiecznego zabija!

(Śpiewna samotność

, s. 26)

Te same sam y, które poprzednio kojarzyły się z równowagą i w yciszeniem na­

tury, teraz przynoszą złow ieszczą nowinę. N awiązują do ciągłej powtarzalności pierwszej zbrodni, do Kainowego bratobójstwa. Powtarzanie tej historii niszczy względnie zbalansowany stan ducha, w prowadza niepokój, który uniem ożliwia po­

nowne zaśnięcie. Sam y okazują się być wysłanniczkami losu, jeg o szpiegami mają­

cymi za zadanie zmusić bohatera do ciągłego wysiłku. Niedopuszczenie do odpo­

czynku, ignorancja i wyśm ianie płynące ze strony instytucji kojarzących się z pomocą (policja), brak jakiegokolw iek odzewu na szerzącą się przestępczość, wtłacza osobę m ówiącą w głęboką rozpacz:

Przebrzmiało głosem w puszczy bezradne wołanie, Rozsypał się popiołem rozpaczliwy krzyk.

Bezsilność podmiotu zostaje dopełniona drw iną Kaina, który efektywnie wybija z orientacji i ciągnie nad przepaść obłędu.

Ostatnie złudzenia wyrwania się z przeklętego kręgu pryskają jak bańka my­

dlana. Sen - wydawać by się mogło ostatni bastion, który da schronienie - również staje się areną królowania chaosu i niepokoju:

BRAMA SNU

Bo na jawie myślę: Świat porzucę!

Ale cóż na moją miłość mi pomoże - Chociaż w dniu od świata się odwrócę, Sen mój nocą bramą się otworzy.

Poprzez bramę złą - przez sen człowieczy - Wchodzą we mnie zwierzęta i rzeczy.

Łanie, lasem strwożone, przy biegną I spoconym ciałem przy mnie legną, Od wiewiórek nagle się zaroi Zimna pustka samotności mojej.

Konie rżą, furkocą w wietrze grzy w ą.

Po śnie pędząc jak po bitej szosie - A psy wyją skargą nieszczęśliwą, Księżycowy m wyciem wniebogłosem.

Lisy, krety, chomiki i myszy

Chrzęszczą głucho jako w sianie, w ciszy.

Każde zwierzę, jakie tylko znałem, W sen mój wbiega niespokojnem ciałem.

A za niemi kwiaty' zioła, drzewa Ow ocami płyną i ptakami -

A za niemi - ludzki chaos śpiewa - Wszyscy ludzie znani i nieznani.

f... ...;...1

(Śpiewna samotność

, s. 32-33)

Z a skrajną złośliwość m ożna potraktować to, że

Brama snu

otwiera bohatero­

wi świat, od którego chciał przecież uciec.

Circtdus vitiosus

uzm ysławia absolutne wplątanie w obcą w szelkiem u stworzeniu logikę, powodując w szechobecną trwogę.

Niepokój

miał ostatecznie przekonać, że szarpanie się z losem nie ma sensu, że należy mu się poddać i czekać na otwarcie stronic ze spisanymi dziejami.

Poeta był świadom przechowywania kart przeznaczenia w rękach Tego, który je zapisał. Patrząc na ich zawartość, trudno oprzeć się wrażeniu, że zostały naznaczo­

ne Kainowym piętnem:

Bo oto odwraca się stronica

W olbrzymich, groźnych rękach Boga - I huk - i szum - i nawałnica

I stolic jęk - i tłumów trwoga.

A to stronica się odwraca

W olbrzy mich Bożych gniewnych rękach - l niebo dymem miast rozpacza

I niebo hukiem armat pęka...

Stronica się odwraca teraz

ł w' Boga dłoniach drży olbrzy mich - W pożarów blasku przeszłość zmiera, W pożarów blasku przeszłość dymi.

Bo to odwraca się stronica

W olbrzymich, groźnych rękach Boga f huk - i szum - i nawałnica -

I stolic jęk - i tłumów trwoga.

I my - i my! A ta stronica Stuburzą huczy w nas i nami - I wielkość, która nas zachwyca - I groza, co nas łamie!...

(Syn ziemi,

s. 67)

Wizerunek B oga nie m a tu cech pozytywnych. Jego groźne, olbrzym ie ręce jakby z zabaw ą odw racają stronice zapisane przeznaczeniem, powodując różne wojny i trwogę tłumów. W iersz ten można odczytać jako pogłos pytań, które dręczyły w o­

jenne pokolenie. Dlaczego dobry i miłosierny Bóg pozwolił na tyle zła? Dlaczego ludzkość spotkała taka ilość niezawinionego cierpienia? Brak racjonalnego uzasad­

nienia i pewna sprzeczność między wyobrażeniem Bożej ingerencji w świat a świata tego obrazem, powodowała w wielu przypadkach zanegowanie istnienia Stworzyciela i odejście od religii. W innych formach ów kryzys wiary przejawiał się poprzez zmia­

nę dotychczasowego, łagodnego i dobrotliwego konterfektu Boskiego majestatu.

Okrucieństwo wojny nie mogło się me odbić na światopoglądzie W ojciecha Bąka, a dalej na jego literackiej spuściźnie, zwłaszcza tej wydanej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W ostatniej strofie przytoczonego wiersza pod­

miot zbiorowy ukrywa własne rozterki, krzycząc:

I my - i my!

Identyfikuje się tu ze swoją generacją, tak boleśnie doświadczoną przez los. Zaznacza jednocześnie zagu­

bienie duchowe:

1 wielkość, która nas zachwyca / 1 groza, co nas lamie!...

W ielkość Boga w ciąż fascynuje, je st to jakby pozostałość po okresie przedwojennym. Autor nie utracił zapamiętanych dogmatów. Pojawia się jednakże uczucie grozy, która łamie człowieka. Poeta, kończąc wiersz, postawił wykrzyknik i wielokropek. Niedokończe­

nie to m a większy sens niż jakiekolw iek słowo, które byłoby na tym miejscu. Żadną m yślą nie można oddać stanu ducha u ludzi, którzy wspomnienie wojny m ają świeżo w pamięci. Cały ich świat, zarówno zewnętrzny jak i wewnętrzny, zam ienia się w gruzy. Łamie się w iara w człowieka i w Boga. W arto jednak zauważyć, że Bąk nie posłużył się aspektem dokonanym. D o końca nie wyrzekł się zatem wiary, choć w pewnym momencie była ona dla niego dyskusyjna. Stefan Jończyk tak to charakteryzuje:

Mimo zwątpień i buntów poeta wzdraga się przed obwinianiem Boga za dzie­

jące się zło w społeczności ludzkiej. Stwierdza, że my sami jesteśmy odpo­

wiedzialni za to, co się dzieje, działo i dziać będzie w stosunkach między­

ludzkich10

10 S. Jończyk: Posłowie. W: W. Bąk: Korzenie moje w Tobie..., s. 238.

Jakkolw iek, dotkliw e przeżycia dokonały znacznych spustoszeń w poetyckiej w rażliw ości. W yjście z m iasta grzechu, pow rót d o pierw otnej, czystej duchow ości, która byłaby zdo lna do pełnego odczuw ania B oga, w ym agało czasu. Literackie zapisy tw orzą o braz nieuporządkow ani a i psychicznego rozdarcia bohatera poszukującego utraconej drogi:

Ścieżki /.gubiły cele. Kiedy po nich chodzę, Niosą mnie - ja k o konie, co straciły drogę - Ja wypuściłem z rąk mych wędzidło i w odze -I nie czuję zdumienia - i odsuwam trwogę.

Niech niosą, kędy zechcą. Jeśli ładem ziemia.

To przecież cel swój znajdę - i krążąc dojadę - A jeśli ziemia ślepa - i w niej ładu nie ma.

To jakiż cel przed wielkim mnie schroni nieładem!

(Syn ziemi

, s. 61)

Podm iot w ypow iedzi czuje zagubienie płynące z w ydarzeń niedaw nej prze­

szłości o raz m a trudność w określeniu w łasnego m iejsca na najbliższy czas. N ie do­

św iadcza ju ż zdu m ienia i trw ogi, co m oże być efektem nabytej znieczulicy n a to, co się w okół dzieje. N ie potrafi odnaleźć się na ścieżkach, które w cześniej znał doskona­

le, a które teraz zapodziały sw e cele.

Niech niosą, kędy zechcą

- m ów i o nich z obo­

jętnością. Ścieżki to w szelkie zasady i norm y społeczne, które w ydaw ały się trwałe.

Z achow ania ludzkości X X w ieku zatarły je skutecznie i w ym usiły nazw anie rzeczy n a nowo. A by znaleźć sw ój w łasny cel, p o eta wie, że pow inno być spełnione tylko je d n o założenie: ziem ia musi być ładem oznaczającym uporządkow anie w edług B o­

żego zam ysłu. D la podm iotu ta te z a nie m a znam ion pew ności. R ozpoczęcie zdania spójnikiem w yrażającym w arunek dobitnie o tym św iadczy:

Jeśli ładem ziemia, To

przecież cel swój znajdę.

B ohater liryczny zrzekł się praw a do k ierow ania w łasnym życiem :

Ja wypuściłem z rąk mych wędzidło i wodze.

D zięki tem u „odsunął trw ogę” . K to jed n ak przejął m etaforyczne

wędzidło i wodze

? Ten utw ór je sz c z e na to pytanie nie odpow iada. O ddanie się przeznaczeniu to reakcja obronna, w ynikająca z braku

siły n a ponow ne odnalezienie chęci życia, to krzyk p o szukiw ania nauczyciela i m i­

strza, który by ów ch aos uporządkow ał. N asuw ają się podobieństw a do w iersza T a­

deusza R óżew icza

Ocalony.

B ohaterow ie obu utw orów w ołali o pom oc, g d y ż ich w ybaw ienie z w ojennej pożogi zostało okupione zbyt w ielkim zniszczeniem du cho ­ wym.

N adzieja ocalającego, ponow nego przyjścia B oga, została w pisana w autobio­

graficzną w izję podm iotu:

Wiem. ze mną jest, jak będzie z tą chatą, co stoi Wśród pola zamyślona, od lud/i daleka.

Mróz będzie tego roku śniegiem ją zamęczał.

Aż nie zasypie okien i dachu, i drzwi.

Miecie się na mnie śnieżyca. Sypie, sypie, sypie.

Tyle maleńkich i kruchych jak śniegu źdźbło trosk.

Zasypią moje serce, zasypią w nim okna I drzwi, i dach

-l będę się w nim dusił i trzaskał, i sza-lał, I zsiniałymi dłońmi śnieg z trwogą rozwalał.

I głucho krzyczał wkoło wśród mrozu i nocy:

Pomocy!

A wtedy Ty nadejdziesz, bo musisz powrócić, ł szpadlem zaczniesz kopać, śnieg ze mnie zrzucisz.

A kiedy zapłakany z. radości wylecę.

By schwy cić Cię za dłonie,

Zapalisz mnie w Swych dłoniach jak woskową św iecę 1 umieścisz, mnie z. śpiewem wielkiego wesela

W ołtarzu twego se rca z którego wystrzela Płomień Twojej miłości.

I nie będę ju ż więcej potrzebował chodzić Po mieście ciemną nocą, by móc skroń ochłodzić O zimne domy szare, gdzie ludzie szczęśliwi Nie wiedzą, jak być można smutnym przeraźliwie.

( Wiersze wybrane

, s. 377)

U tw ór ten ja k w soczew ce skupia opisaną w rozdziale sytuację duch o w ą boha­

tera. Liryczne

curriculum vitae

okresu cierpienia przypom ina przenośnia zam yślonej

oraz odosobnionej ch aty 11, targanej m rozem i śnieżycą zasy p u jącą okna i drzw i, w której m ieszkaniec dusi się, szaleje i w oła o pomoc. D w ie pierw sze zw rotki są streszczeniem bólu i oczekiw ania n a zm ianę. D w ie kolejne o d d ają profetyczne w i­

dzenie m etam orfozy, odsieczy, z ja k ą przyjdzie Bóg. O sw obodzenie z d otychczaso­

w ego życia przyniesie kres w szelkim troskom , a poznanie sw ojego przeznaczenia, sw ojej misji na ziem i, polegającej na byciu radosnym św iatłem C hrystusa, spow oduje niew ysłow ione szczęście. Jest to ja k b y konspekt fragm entu dorobku poetyckiego za­

m kniętego m iędzy klam ram i zw ątpienia i kryzysu w iary o raz pew ności i euforii w y­

m kniętego m iędzy klam ram i zw ątpienia i kryzysu w iary o raz pew ności i euforii w y­

W dokumencie Twórczość poetycka Wojciecha Bąka (Stron 115-137)