• Nie Znaleziono Wyników

Jak kobiety protegują przemysł krajowy. Hrabia Bombalski siedział naprzeciw żony w sali

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 106-137)

jadalnej letniej swej rezydencyi i popijając biała kawę. mówił do niej :

- Ogromnego ćwieka zabił mi w głow ę w czasie ostatniego pobytu m ego we Lw ow ie książę Dłuski. W ystaw sobie Irenko, nasz faktor Szloma ma b yć wedle zapewnień księcia agentem Pomeranza.

— Nie mamy przecież z Pomeranzem żadnych interesów.

— D latego też właśnie nie m ogę w ykom binować dlaczego książę z takim naciskiem o tern wspominał.

— Ja zaś bardzo dobrze to pojmuję. Książę cho­ ruje na manię patryotyzm u i chcąc dowieść, że na tym punkcie jest lepszym od ciebie, w ytyka ci Szlomę. A le ja na twem miejscu byłabym mu wytknęła Halina, Mirtenbauma i tych wszystkich żydów, których koło niego pełno.

— W ięc sądzisz Irenko, że Szlomie m ożem y ufać? — Tyle lat przecież nam służy i nie możemy mu nic zarzucić.

Czasami na cenie oszuka, a .czasem przy p o ­ życzkach za drogi liczy procent. y*.

— A któryż z nich lepszy? W y , Masz słuszność. Nie m ogę go odpriiwiać. Zna ju ż wszystkie nasze interesa. V .*

•—- I przyzw yczailiśm y się ju ż do niego. ■ .G dyby go brakło, nie wiem doprawdy, k to b y załatwiał moje sprawunki we Lwowie. I dziś muszę go ..wysłać, ale wpierw musisz mi dać kilkaset złotych reńskich, bo m oja kasa ju ż pusta.

— Co powiesz Irenko, że i u mnie niewiele znaj­ dziesz. Ostatnim razem ograli mnie niemiłosiernie w resursie. D o dziś dnia odżałować nie m ogę tej straty.

D aty w Banku obywatelskim pewnie nie za­ płaciłeś ?

— A z czegóż miałem zapłacić, gdy mnie ograno? — B yło nie grać.

— Ł atw o m ów ić to Irenko po stracie, ale w y ­ m ówić się b y ło trudno. Grałem z lu d im f naszej sfery. — W ięc co będzie dalej, mnie pieniędzy potrzeba koniecznie. Pisze mi właśnie księżna Gierymska, że pow ołują mnie na wiceprezesową bazaru krajowego. Trzeba będzie pojechać do Lw ow a i przyjąć na siebie wszystkie patronesy, a jak wiesz,.nasz pałac we Lw ow ie zaniedbany ogromnie.

- N a wielkie koszta nie możemy się teraz narażać. — Obmyśliłam też, aby upiększyć nasze salony jak najtańszym kosztem. Jeden z saloników radabym przystroić w kilimki krajowe. Przyznasz sam, że to

będzie miła niespodzianka dla całego komitetu. — Zapewne, ale rzecz najważniejsza skąd wziąć pieniędzy.

— A od .czego Szlom a?

— P ójdę list napisać do księżnej, a potem uło­ żym y wspólnie listę sprawunków.

— Dobrze Irenko — odparł hrabia, całując rękę żony, która m ajestatycznym krokiem odeszła do swego pokoju.

B yłto prześliczny gabinet, z niezw ykłym zbyt­ kiem urządzony, w którym jednak nie b y ło ani jednego mebelka zakupionego w kraju i ani jednego przed­ miotu świadczącego o zamiłowaniu pani domu do prac swojskiego przemysłu. Naprzeciw drzwi, któremi hra­ bina wchodziła, wisiał jej portret malowany w M o­ nachium przez jednego z zagranicznych malarzy, gdy miała lat siedmnaście. W chodząc, mimowoli spojrzała na ten portret, a ciężkie westchnienie w ydobyło się z jej piersi.

Jakże to temu dawno — mówiła do siebie w zamyśleniu.

1 przypominała sobie wszystkie zabawy swoje z tego okresu życia, g d y była przedmiotem podziwu licznych wielbicieli. Porównywała tę świetną przeszłość z dzisiejszem swem położeniem i znów westchnęła.

— % j e teraz jak pustelnica wystawiona na wie­ czyste nudy w pustym domu lub nieznośne odwie­ dziny kilku sąsiadów.

R ozw ażając nad tern, zbliżyła się do prześlicz­ nego mahoniowego biórka bogato złotem inkrustowa­ nego i wziąwszy do rąk list księżnej, czytała go poraź może dziesiąty.

„D roga Irenko! Nie pokazałaś się w karna­ wale i nie przyjechałaś na w yścigi, obudzając niepokój całego towarzystwa, które w twych salo­ nach znajdowało dawniej najpewniejsze przed nu­ dami schronienie. W szystkie nasze panie uknuły i, więc spisek, aby Cię przemocą do Lw ow a

wadzić, i postanowiły w tym celu obrać Cię w ice- prezesową protektorek bazaru krajowego. Nie m o­ żesz się w ym ów ić od tego zaszczytu, gdyż w szyscy wiedzą, jak żyw o interesowałaś się Towarzystwem tkackiem w K orczynie i w yrobam i koronek w R y ­ manowie. Przyjedźże Avięc na przyszły wtorek. W dniu tym wszystkie protektorki wybierają się wraz zemną do tw ego lwow skiego mieszkania, a chyba nie dopuścisz, aby nas z niczem odpra­ wiono. Spodziewam y się także przyjazdu pani W a­ rzy ckiej z Ułaszówki, która również do komitetu zaproszoną została. Żegnam Cię droga Irenko z tą błoga nadzieją, że wkrótce przycisnę Cię do swego łona i nacieszę się lubym twym widokiem. P ozdro­ wienia Twemu mężowi. T w oja Halka“ .

- Jaka ona poczciw a — mówiła do siebie hra­ bina, zasiadając przed biórkiem. Chce mnie w y ­ dobyć gwałtem z m ojej pustelni i ma zupełną racyę. Trzeba ożyw ić się widokiem dawnych znajomych, a przedewszystkiem wyrwać się stąd ch oćby na miesiąc.

Jakoż ująwszy pióro, skreśliła łist następujący: „H alko m oja najdroższa! Dzięki serdeczne za T w oją pamięć. Nieraz myślałam o Tobie i o w spól­ nych naszych znajom ych, rozm iłowałam się atoli, tak w mojem wiejskiem zaciszu, że sama myśl 0 gwarze wielkomiejskim formalnie mnie przerażała. Z listu Tw ego przekonuję się jednak, że powinnam bezzw łocznie przybyć do Lwowa, skoro uznałyście za rz©cz potrzebną zaopiekować się bazarem kra­ jow ym . Szczerze mówiąc, nie wiem, co jest ów bazar, którym mamy się. zająć, ale ufam Twemu zacnemu sercu, że musi to b y ć sprawa ważna, 1 godna naszego trudu. To, co wspominasz o

koron-karstwie i wyrobach płótna, b y ła to pasya więcej m ego męża, ja k moja. A le ja k wówczas na ż y ­ czenie męża, tak dziś na T w oje wezwanie zajmę się, czem każecie, byłem tylko potrafiła. Do W arzy ckich dziś jeszcze pojadę, aby się z nimi porozum ieć. Zapewne wytłóruaczą mi o co chodzi. D o widzenia tedy najdroższa Halko, pozdrawiam Cię z całego serca i łączę ukłony dla T w ego męża i T w ego syna Artura, który musi już b y ć dorosłym mężczyzną. Mój Boże, zdaje mi się, że wiek cały Was nie widziałam. D o widzenia najdroższa. T w oja Irena“ .

K oń czyła ten list, g d y mąż wszedł do pokoju. — No i c ó ż ? -— zapytała — Szloma przyjdzie? •— T ylko co go nie widać.

— Możesz i tu go przyjąć — odparła Irena. Ubrakowany lokaj meldował Szlomę.

— Moja Irenko — rzekł mąż — pom ów iłbym z nim w kancelaryi.

— Nie, nie mój drogi, czasu nie mam, a przy mnie prędzej się skończy.

— Niech wejdzie ! — skinął hrabia. Szloma wszedł, kłaniając się nisko.

— Jakże tam ceny zboża ? — pytał hrabia, nie wiedząc od czego zacząć.

— Zaraz proszę, jaśnie pan — odparł Szloma, za pierś się chwytając — niech tylko oddech złapię. Dla biednego żyda b y ć w salonach u jaśnie hrabiny, to aż sie w głow ie przewróci.

Irena uśmiechnęła się zadowolona.

— W iec Szloma naprawdę do nas przyw iązany? — Żebym stąd nie wychodził, ja k ja jaśnie pań­ stwa tak kocham, jakbym b y ł syn od jaśniej państwa. — B o mówią, że Szloma z Pomeranzem trzyma ?

— 108 —

— Na co jem u mam trzymać, co jem u z m ego trzymania.

— W iec to nieprawda ?

-— M oje w rogi to wymyślili. Pewnie stary Pachmes nagadał, że mu jaśnie pan czynsz od propinacyi podnosił.

— Chce wiedzieć — rzekł hrabia — o ile na ciebie mogę liczyć, potrzebuję pieniędzy.

- Nu, co jest, jasny pan m ogę się zaraz prze­ konać, co Szloma wiernie usłuży. Pieniądze bedo.

— A skąd?

— Przecie jasny pan ma pszenice?

— Ceny za niskie, chciałem oddać pszenice tymczasem do krajowych składów zbożow ych, ale nim odstawie i nim zaliczkę w ypłacą, czas zawsze upłynie.

— Czekać nie m ogę, pieniędzy potrzebuję zaraz — odezwała się Irena.

- W tych składach i tak zboża od jasny pan nie bedo przyjm ować.

— Jakto nie przyjm ą?

— Jasny pan wie, że u góry, to tam są panowie, co się na takim (Jeschaft mało znają, a u dołu to tam jest zięć od P achm esa: Munczeles. Co on będzie mówił, to będzie heilig.

•—- To ja tego Pachmesa wyrzucę z karczmy. — Można jem u wyrzucać, czemu n i? mój teść propinacye zaraz weźmie, ale zboża nie bedo za nic do składy przyjm ować.

—- M oje zboże przecież dobre !

— Z eby b y ło najlepsze, to jak Munczeles zacznie brać w rękę i gadać, to wygada, że jest złe.

Hrabia zmarszczywszy brwi, chodzić począł po pokoju.

- Nu, co robić — oz wał sic Szloma — to trzeba przeda wać pszeuicę.

— K upca masz?

— Oh, czemu ni, wiele jasny pan chce. — Tu?

K tob y ztond kupcy brał. Wi L w ow ie to ja mam kupcy na fury.

— Jak myślisz — pytał hrabia żony.

— Niech Szloma sprzeda pszenice we L w ow ie — odpowiedziała Irena.

— Ha! niech sprzeda!

-— Teraz niech Szloma nastawi uszy i słucha, czego mi ze Lw ow a potrzeba — ozwała sie Irena.

— Żyd rękę do ucha przyłożył.

— Potrzebuję dwie sztuki płótna, weźmiesz od Paki Rosentbaiowej w Krakowskiej bramie i powiesz, że płótno ma b y ć tegosamego gatunku ja k ostatnim razem. Trafisz ?

Cobym nie miał trafiać. Pake znam.

-— Płótno przywieziesz na wieś, a Rosenthalowa poprosisz, aby mi wyszukała co najpiękniejsze kilimki, wiesz co to jest?

— Takie dywany od nasze chłopy.

Dobrze. Mają b y ć duże i różnokolorowe i sztuk tyle, 'aby wystarczyło do obicia m ojego saloniku nie­ bieskiego w pałacu lwowskim. Rosenthalowa musi pójść obejrzeć salonik. Potem wystarasz się o tuzin talerzy drzewianych z napisami i o lampki rzeźbione z jednej sztuki drzewa. Czy tylko spamiętasz?

— Nasi żydki oni wszystko wiedzo.

A jakiś tam bazar założyli, może w tym ba­ zarze kupić.

— Bazar, to jest od zabawy dla wielkiego pano­ wie. gdzieby tam kupować.

— 110 —

— K up gdzie clicesz, byle towar b y ł piękny i w y ­ rabiany przez chłopów.

— Może jasna pani bodzie sobie jeszcze

przy-pom nąć? ,

— Chciałabym także obrnsilc i dwanaście serwetek z koronkami z Rymanowa..

- Już ja dogodzę jaśnie pani, same rarytne,

za-pewniał Szloma. _ . ,

— Kupisz także dziesięć słoików musztardy, ale francuskiej i pięć funtów drożdży, ale prasowanych wiedeńskich. T o na wieś dla kucharza. Spamiętasz.

_ To przecie wszystko nic jeszcze, nie ma co spamiętać.

_L Słuchaj, a wiesz gdzie jest sklep bławatny Reisli na Halickiej.

— Ohes mir, ja tam ju ż buł.

— Prawda, przywieziesz mi stamtąd nowe próbki na suknię, a na rogu w gmachu Banku obywatelskiego jest Francuzka, w iesz?

— Z kapeluszami, ja wim.

— W eźm iesz stamtąd rysunki now ych fasonów. — W pałacu każesz salony odczyścić, drzwi w y-lakierować i posadzki zapuścić.

— Mam bardzo sprytnego żydek, który wsz\ st-kiego potrafi.

— Dobrze, byle nie śmierdziało.

To się będzie przez okno powietrze puszczać. — Przypilnuj ż e !

— A teraz — rzekł hrabia — pojdz Szloma do kancelaryi,* pom ów im y o rzeczach ważniejszych.

- A ja jadę na obiad do W arzyckich — zawołała hrabina.

- 112 —

Sędziwy A lo jz y W arzycki, któremu stan zdrowia nie pozwalałyjuż wszędzie osobiście zajrzeć, miał zw y­ czaj siadywać co rana na werandzie staroświeckiego dworku, skąd roztaczał się wspaniały widok z jednej strony na pola Ułaszówki, z dwóch boków lasami ja k b y wieńcem otoczone, z drugiej zaś strony na zabudo­ wania gospodarskie, czyli ha tak zwany folwark. P,aląc fajeczkę, śledził w ten sposób staruszek cały ruch roboczy, dając wskazówki ekonomom, stajennym i do­ zorcom bydła. Nie potrzebował wykrzykiw ać i zw y­ czajem niektórych gospodarzy poniewierać ludzi, bo sama je g o obecność trzymała wszystko w karbach porządku i zapobiegliwej pracy. Z zatrudnionych na folwarku do karczmy nikt nie poszedł, bo w Ułaszówce karczmy nie było. Pan A lo jz y nie m ogąc ścierpieć żydow skiego wyzysku, przed laty jeszcze karczmarza wyrzucił a obszerny budynek, stanowiący dawną karczmę, z werandy również w idoczny, mieścił z jednej strony urząd gminny, z drugiej strony izbę gościnną dla włościan, w której znajdowała się czytelnia ludowa. W łościanie z początku sarkali na tę przemianę, ale g d y poważniejsi obliczyli, ile oszczędzili czasu i grosza od chwili zniesienia karczmy, błogosław ili w duchu swego ojca, jak nazywali sędziwego właściciela Uła­ szówki.

Dnia tego pan A lo jz y czuł się słabszym niż za­ zw yczaj, ale mim oto zajął miejsce swoje na werandzie, przypatrując się w milczeniu ukochanej swej Ułaszówce.

Po jakim ś czasie nadszedł z folwarku syn je g o Stanisław i z troskliwością dopytyw ać począł o zdrowie rodzica.

- Siły w ytrzym ałyby j-eszcze niejedno — odparł pan A lo jz y —-* g d y b y nie zmartwienie.

Stanisław ze zdziwieniem spojrzał na ojca.

http://dlibra.ujk.edu.pl

- W ydaje ci się to dziwnem w obec naszego dostatku —- m ówił tenże dalej — ale uważ mój synu, że ósmy mam ju ż krzyżyk, a im dłużej patrzę na te zabudowania, na te pola, na te lasy, tern większy ogarnia mnie niepokój, aby ten kawałek ziemi ojczystej nie przeszedł w obce ręce.

- Przysięgam ci mój ojcze, że nigdy cło tego nie dopuszczę.

- W ziąłeś się do fabryki, myśl szczęśliwa, ale w naszych stosunkach o pow odzenie ciężko. Ż on y przytem nie masz i B ó g wie, jaka wybierzesz, a gdy chwila przyjdzie trudna, zaczna się długi najprzód bankowe, potem żydowskie, a w końcu m oże przyjść do katastrofy.

M ówił to staruszek ja k b y w jasnowidzeniu, oczym a patrząc w daleką przestrzeń. StanisłaAV słuchał go w ponurem zamyśleniu nie śmiejąc przerywać ojcu, który tak dalej m ó w ił:

- Los Maryni także nie jest zapewniony. Jabym ją w ydał najchętniej za A ntoniego Grodziskiego,

chłopak zacny, wszak prawda ?

Stanisław skinął potakująco głowa.

— Założył także fabrykę — ciągnął pan A lo jz y — kapitalik b y mu się przydał, a że człowiek pracowity, m oglibyście iść ręka w rękę. A le nie mam odw agi wspominać o tern matce, bo je j się zachciewa B ó g wie czego. T ego co mam, dorobiłem się ciężką pracą, gdyż za waszą matka wziąłem zaledwie kilkanaście tysięcy posagu, ale jej się zdaje, że mamy książęcą fortunę. Ot, fatalne złudzenie i nic więcej.

Stanisław nie miał czasir odpowiedzieć, bo właśnie zbliżyła się matka uśmiechnięta, rozpromieniona, z listem w ręku.

— -Miła przynoszę wiadomość ! przemówiła zajmując miejsce obok męża.

— Cóż tam moja droga! Przecież nie mamy w świecie nikogo, któryby miał wobec nas szczegól­ niejsze obowiązki.

— Przyjaźń z dawnych czasów...

— Nie ma karesu bez interesu, ale powiedzże, co to za przyjaźń?

- Księżna Helena (xi ery niska przypomniała sobie o mnie.

— Grierymska? czekaj-no! pewnie ta mała blon ­ dynka, próżna jak paw ! Straciła ona za granica więcej jak milion, teraz pewnie dew ocyi oddana.

— Spoważniała mój drogi, zajmuje się bazarem krajowym i mnie do tego zaprasza. Niewymownie z tego się cieszę.

— I z czego to się cieszyć — odparł pan A lojży, odkładając fajkę — przecież Grierymska nie ma pojęcia 0 przemyśle krajowym.

— A le ma licznych znajomych, ma stosunki, może zrobić wiele dobrego.

— A pamiętasz ty księcia R óżyckiego. Miał nie- tylko stosunki, ale majątek w dodatku i to znaczny, a jak się zaczął bawić gospodarstwem, wziął jedna 1 drugą nagrodę na wyścigach, wszystkie Ekscellencye u siebie fetował, ale wkońcu wszystko stracił, a w je g o majątku gospodaruje dziś żyd, niszcząc na kilka mil w około całą okolicę. Tak i z zabawianiem się w prze­ mysł krajowy. Zbiorą się panie, zaczną unosić się nad jakąś rzeźbą, nad robótką jakiejś wieśniaczki, nagro­ madzą stosy rozmaitych w yrobów , rozstawią je w ob ­ szernych salonach i dopóki im się nie sprzykrzy, przy­ chodzić będą do tych salonów na pogawędkę, na ploteczki.

— 114 —

Ależ mój kochany, bazar może niemało przy­ nieść pożytku.

•— Tak, zapewne, przyniósłby pożytek, gdybyście zm ów iły się, że będziecie brać tylko korczyńskie płótno i g d y b y poczciw y Dziryt, potrzebując dziesiątki tysięcy glinianych garnków do sprzedaży lepszych gatunków cykoryi, m ógł je otrzymać- za pośrednictwem bazaru, ale gdzie wam to w głowie, jakbyście się obeszły bez Keisli i bez Kosent hal owej. Ł udzić będziecie tylko producentów i okłam ywać publiczność.

— A jednak ktoś się tern zająć musi.

— Niechże się zajmą osoby znające się dobrze na rzeczy, któreby wprzód sumiennie zbadały stosunki tych przemysłów, jakie pragną protegować, niechby osoby energiczne rozwinęły gorącą w kraju agitacyę, niechbym widział patryotyczne czyny, wtenczas z góry po winszowałbym dodatnich rezultatów, ale bawić sie wtedy, g d y idzie o ciężką dolę pracujących, g d y idzie

zresztą o przyszłość kraju, to niezbyt szlachetnie. — Mówisz tak, jakbyś podejrzew ał intencve

Halki!

— A czyż uwierzyć mogę, aby wzywała cię do Lwowa w interesie bazaru? ona? taka wyrafinowana kokietka ?

— K obieta ju ż w ehe ku...

— Kecze, że jeszcze z pretensyami, ju ż ja się znam ! Pokaż mi zresztą jej list.

Z pewnym niepokojem, który się widocznie odbił na twarzy pani W arzyckiej, podała list mężowi.

Pan A lo jz y nałożył z powagą okulary, a w miarę jak list czytał, brwi ściągał i oddajac go wreszcie żonie, z politowaniem głow ą pokiwał.

- No, prawda, ja k mnie serdecznie zaprasza ? — Dla swego synulka i naszej Maryni, ale nie

dla bazaru, a ja ci powiem, że i ten synalek wart swej m a m y : próżniak i karciarz !

— Mój drogi, każdy m łody człowiek musi się w y szumieć.

— Oj, czas ostatni, abyśmy się wyrzekli wszyst­ kich szumowin. K to ma stotysięcy rocznego dochodu, może tym dochodem o tyle rozporządzać, o ile roz­ tropna pamięć o niezbędnych w majątku ulepszeniach pozwala, ale kto ma stotysięcy całego majątku, ten nie ma prawa szumieć, a jeżeli mimoto pieniądze mar­ nuje, jeżeli je w karty przegrywa, mam go prawo nie szanować.

— Zważ jednak obowiązki reprezentacyjne księcia, je g o w ysokie stanowisko.

—- Każde stanowisko w naszych stosunkach opierać się musi na własnej pracy, na dodatnich tej pracy rezultatach.

— Chciałbyś wszystkich porobić ekonomami. — Kie, chciałbym nie dopuścić do wywłaszczenia żyw iołu polskiego przez żyw ioł napływ ow y.

— Jużto szczególnie dbałeś o stanowisko swego rodu. Czeniże jesteśm y?

- Polską szlachtą, która uczciwie broni odziedzi­ czonego kawałka ziemi.

— M ogłeś b y ć szambelanem, a nawet hrabią. — W reszcie wyspowiadałaś się szczerze. Chciałaś tytułów i zaszczytów, a zapomniałaś, że najw yższy tytuł i najw yższy zaszczyt to imię nieskalane dobrego obywatela kraju.

— Można jedno z drugiem połączyć, a m iałoby to znaczenie dla przyszłości dzieci.

— Tytuł prowadzi do większej skali wydatków, a nas na to nie stać — odparł pan A lo jz y z nie-^ zw ykłym ogniem.

— 116 —

Pani W arzycka nie chciała dać jednak za w y­ grane i gotow ała się do dalszej rozprawy; g d y Staś zaw ołał:

— Antoś przyjechał! jakto' dobrze !

A a ! przyjechał !■ skądże w iesz? — pytał pan A lojzy.

Idzie ku nam z Marynią od strony ogrodu warzywnego.

— A tak, prawda — potwierdziła pani W arzycka. Jakoż istotnie smukła postać Grodziskiego ukazała

się obecnym obok zarumienionej i niezwykle ożywionej Maryni.

— Oto maż dla naszej córeczki wedle twojej P! >inii! — zawołała z gorzkim uśmiechem pani W a ­ rzycka.

A cóż m yślisz? — odparł spokojnie W arzyc ki chyba o lepszego trudno.

Ale póki ja żyję z tego nic nie będzie! z gniewem odpowiedziała pani W arzycka.

Antoś przybyw ał w najgorszą porę, bo chociaż stary A lo jz y miną nadrabiał i starał się b y ć gościnnym, choć Marynia uroczo się uśmiechała, a Staś ze zw y- Cłą przyjaźnią witał gościa, chmura poprzedniej g o ­

rączkowej rozm ow y ciążyła na wszystkich.

Prawdziwem też wybawieniem całego towarzy­ stwa z tej przykrej sytuacyi był niespodziewany przy­ jazd hrabiny Bombaiskiej.

Obie starsze panie poszły też zaraz do gabinetu pani \\ arzyckiej na poufną pogadankę, pan A lo jz y poszedł również, aby w ypocząć po ciężkiej z żoną przeprawie, Stanisława odw ołały obowiązki do fabryki, a tak młoda para miała zupełną, swobodę w miłem sam na sam.

Słyszałem o tern i przybyłem właśnie, aby <ie o tem przekonać.

— Otóż powtarzam panu te wielką nowinę. — Dlaczego wielka ?

— Mam wejść poraź pierwszy w świat. — Czy panią ten świat tak bardzo zajmuje ?

Prawie go nie znam, ale mama cuda opo­ wiada o wielkich domach w stolicy, o zabawach, o n ie­ spodziankach.

— I panią to wszystko pociąga ?

Jestem zaciekawiona, mam zresztą nadzieje bawić się, a pan jako mój przyjaciel, wszakże jesteś pan moim przyjacielem ? — pytała Marynia, głos zniżając i zatapiając w Antosiu prześliczne swe szafi­ rowe oczy.

— Najszczerszym — odparł A ntoś rumieniąc się po białka oczu.

W iec podzielasz m oją radość? — Niezupełnie.

— Jakto ?

Z b y t cenię życzliw ość pani, abym nie miał drżeć o utratę jej względów .

D laczegobym się miała zmienić dla pana? Sam nie wiem, ale mam jakieś dziwne prze­ czucie.

-— Mówisz pan to tak smutnym głosem, że do­ prawdy przestaję się ju ż cieszyć z projektowanej

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 106-137)

Powiązane dokumenty