• Nie Znaleziono Wyników

Podziemna walka

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 196-200)

Była niedziela. W wapiennikach Pomeranza praco­ wano mimoto do południa, ho ja k T'onieranz mawiał, „te durne ch łopy to oni nic nie mają z kazania tego kanonika, co tylko na żydów gada, a u mnie to oni sobie zarobią na gorzałkę“ . B y li wprawdzie* i tacy robotnicy, którzy nie zgadzali się z tern je g o zapa­ trywaniem i w oleli nie pić w niedziele wódki, byle wysłuchać m szy św., ale tych b yło niewielu, bo co lepsi, poszli ju ż dawno na służbę do Grodzisk, a inni zadłużeni od lat u karczmarza, nie mieli ju ż nawet nadziei, aby choć swe dzieci w ykupić z niewoli. I jak przez dnie powszednie od rana do nocy, tak wT nie­ dzielę do południa pracowali w czoła pocie, aby mieć choć kawałek czarnego chleba i uniknąć okropnej po­ niewierki ze strony wierników Pomeranza. P om ocnicy ci swego chlebodaw cy byli prawdziwymi zbirami, a g d y robotnik w czem kolwiek przewinił lub okazał się krnąbrnym, wytrącali nietylko z tygodn iow ego za­ robku ogrom ne kary pieniężne, ale zbili często opor­ nego chłopa w sposób iście niemiłosierny.

To barbarzyńskie obchodzenie się z robotnikami nieco się zmieniło na lepsze od czasu założenia fabryki w Grodziskach. Pomeranzowi zależało na tern, aby odciągnąć robotników od ponętnej, bo dobrze płatnej służby u Antosia, gdzie i obchodzenie się z ludźmi było lepsze. Pozaprowadzał tedy niejakie ulgi, a prze- dewszystkiem powiększył kredyt każdego robotnika w karczmie, która stała przy gorzelni tuż obok je g o wapienników.

W gruncie rzeczy ulga ta nową była dla robot­ ników klęską, bo o ile przedtem cośkolwiek m ogli uciułać z zapracowanego grosza dla głodnej i obdartej rodziny, teraz tonęło to wszystko w półkwaterkach gorzałki, płynącej ja k woda i podlewanej obficie wodą.

Pomeranz jednak ręce zacierał, bo robotnicy nie m ogąc sie jeszcze połapać, radzi byli, że pić m ogą ile chcą, a nawet w tedy g d y zarobek przepili. T o też co niedzielę karczma była nabita, a robotnicy z Gro­ dzisk patrzyli z zazdrością na swych dawnych towa­ rzyszy, pląsających przez noc całą w takt nędznej żydowskiej kapeli. Antoś pozwalał im chodzić do k o ­ ścioła, ale popołudniu nie było im wolno chodzić do karczmy, gd y ż m ogli dostać w sklepiku wiejskim herbatę, nawet piwo, a w czytelni ludowej książki i obrazki. Starsi i poważniejsi gospodarze byli z tego radzi, młodsi buntowali się i zachodzili ukradkiem do karczmy, a kto poszedł raz, nie oparł się pokusie za drugim razem, ale jeszcze innych wciągnął, tak że ostatecznie czytelnia i sklepik prawie pustką stały, a karczma zyskiwała coraz szersze koła zwolenników. Próżno gniewał się Antoś, daremnie ksiądz kanonik upominał z ambony. Chłopi bili się w piersi, klękali przed konfesyonałem , ale w niedzielę po południu szli do karczmy.

Nareszcie w wilię niedzieli, o której mowa, nie m ogąc ścierpieć nieporządku i rozlicznych bijatyk, jakie się m nożyć zaczęły, wstrzymał Antoś Grodziski sobotnią wypłatę i oznajmił robotnikom , że g otów nawet podw yższyć w ynagrodzenie, ale w ypłacać je będzie w każdy wtorek po robocie. Starzy gospodarze przy klasnęli, młódź pomrukując, poszła wprost do karczmy.

Arendarz zdziw iony tak licznemi przy sobocie od­ wiedzinami robotników z Grodzisk, dał o tern znać Pomeranzowi, który bezzw łocznie przybył do karczm y i zobaczyw szy kilkadziesiąt m ężczyzn i kobiet, roz­ prawiających coś półgłosem , odezwał się do nich:

— A czemu to nie siadacie i nie przekąsacie co, moi ludzie ?

— Szczo robyty — odparł jeden z parobków — k oły nema hroszi.

— Jakto nie ma, przecie dziś fasowaliście wypłatę. — Ne znajem szczo to za poriadok, ałe pan nie dali hrosziw.

— Nie w y p ła cił?

— M y czuj em, szczo nam kry w d a !

— A ja to wam nie płacił? w y się możecie prze­ konyw ać teraz, kto b y ł dla was Pomeranz. Szulim — dodał, zwracając się do arendarza — każdemu z g o ­ spodarzy półkwaterek. Na wasze zdrowie moi ludzie! Chłopi odpowiedzieli okrzykiem na cześć Pom e- ranza, który odszedł do wapiennika, aby wysłać stamtad kilku swoich najzaufańszych. Szulim otrzymał nadto potajem ny rozkaz, aby kredytował wszystkim robot­ nikom z Grodzisk do wtorku. Pijatyka trwała tedy przez całą noc z soboty na niedzielę, a w niedzielę popołudniu zgiełk b y ł taki w karczmie, jakiego od lat nie pamiętano. Zausznicy Pomeranza umieli

— 196 —

podsunąć chłopom podejrzenie, że Grodziski nie miał poprostu czem w ypłacić, bo mu fabryka źle idzie i że jak tak dalej zwlekać będzie z wypłatą, chłopi będą mu za darmo pracować. Przytem jeden z wiernikow Pomeranza w ytłóm aczył podpitym , że sklepik to nowa krzywda chłopska, bo pieniądze ze sklepiku idzie do pańskiej kieszeni, a chłop biedny nie ma nic i jeszcze nikt nie chce je g o krzyw dy uznać. Grodziski kanonika podkupił, do karczmy iść nie pozwala, a teraz nawet ju ż pieniędzy dawać nie chce.

— Taże tak — odpowiadali chłopi.

K ilku bronić chciało Grodziskiego, że b y ł dobry i litościw y pan, ale ich zakrzyczano, a dwóch nawet za drzwi wyrzucono.

Z polecenia Pomeranza, jeden z je g o wiernikow ze szczególną łaskawością częstował tych parobkow z Grodzisk, którzy odw ozili wapno na kolej. Zapro­ szono ich nawet do alkierza, dano rumu i kiełbasy, Szulim białego kugla przyniósł w dodatku. P arobcy jedli i pili, spowiadali się ze swej biedy, opowiadali o swych dom owych kłopotach, wyśpiewali wreszcie, że nazajutrz w poniedziałek skoro swit odw ozić maja duży transport wapna na kolej do Lwowa.

W iernik zaczął ich tedy prosić, aby po drodze zabrali kilka baryłek wódki, boć to ciężar niewielki, a zato poczęstunek mieć będą z rana osobny. Parobcy dobrze ju ż pijani przysięgli na wszystkie świętości, że przewieza choćby sto beczek. W iernik kazał im dać znów araku i do Pomeranza pobiegł.

— Transport dla G olickiego będziem y jutro wieść! — szepnął mu z tryumfującą miną,.

— Nu, aby inó nas nie złapali, ja k się będzie wieść, to ja czebie będę wynagradzać.

— 198 —

ładowanymi wapnem wozami zajechali przed karczmę i zasiedzieli się w alkierzu z dobre dwie godziny. W iernik ich tak raczył, tak częstował, że wsiadając na fury, zapomnieli o baryłkach wódki, które mieli przewieść i nie zauważyli nawet, że tuż obok karczmy sterczył cały pagórek wapna, którego przedtem tam nie było, a na ich furach b y ło wprawdzie wapno, ale jakieś inne, niż to, które naładowali w Grodziskach. -Po nieprzespanej nocy, w ypiw szy naczczo kilka kie­ liszków nie w idzieli nic, prócz równej drogi, która prowadziła do składów kolejow ych.

P ojechali tedy, a z pół tuzina żydków zajęło się równocześnie rozbieraniem świeżego pagórka wapien­ nego. Pomeranz osobiście do pospiechu naglił, a sam dygotał przytem ze strachu i m odlitw y w głos od­ mawiał.

P o upływ ie kwadransa, g d y ju ż wszystko wapno zebrano, Pomeranz wreszcie odetchnął swobodniej i ku folwarkowi zw rócił swe kroki, g d y nadbiegł mały żydek i szepnął mu, że Grodziski nie będzie na dworcu, bo pojechał do Ułaszówki.

-— A co wun tam ma robicz ?

Żydek odpowiedział, że stary pan umiera. — Ewsze is er szojn to jt!

— Nu, co robić, win ju ż i tak buł stary. Direktor Landerer ucieszy się.

Żydek odbiegł, Pomeranz odmawiając m odlitw y szedł w olnym krokiem na folwark.

P uch panował tu ogrom ny, w ozy zajeżdżały i od­ jeżdżały, mnóstwo żydków snuło się poganiając chło­ pów, którzy klnąc na czem świat stoi, spełniali w y ­ dawane rozkazy. Budynki brudne, obdarte z wapna, sprawiały przykre wrażenie gospodarstwa, opartego na wyzyskaniu najmniejszej rzeczy, na wyciśnięciu

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 196-200)

Powiązane dokumenty