• Nie Znaleziono Wyników

Pierwsze poparcie protektorów

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 38-72)

Następnego dnia, po uroczystem poświęceniu wa­ piennika w Grodziskach, wracając wieczorem z bióra do domu, zakupiłem po drodze po egzemplarzu wszyst­ kich lwowskich pism codziennych, aby przeczytać opisy tego uroczystego aktu. Mimo wszystkiego, co się w czasie onej fety obiło o moje uszy, ani chwili nie wątpiłem, że relacye będą najprzychylniej brzmieć dla Antosia i je g o przedsięwzięcia, gdyż wszystkie oso­ bistości, jakie b y ły w dniu owym w Grodziskach, w y ­ stępowały w charakterze protektorów krajow ego prze^ mysłu i byłem przekonany, że choćby z tego względu, widząc znaczny wkład kapitału w podjęte przedsię­ wzięcie, a przytem zdolności i pracę m ego przyjaciela, wydadzą mu bez względu na jakiekolwiek partyjne zatargi chlubne świadectwo, zdolne obudzić interes budowniczych, przedsiębiorców budow li i fachowych inżynierów.

Ze spokojem też, jakiem mnie to przeświadczenie przejmowało, wypiłem szklankę herbaty, a zapaliwszy papierosa, wziąłem się do czytania nabytych dzien­ ników .

Najpierw wpadł mi w rękę organ Krzykackiego „Pukaw ka“ , który omawiał sprawę we wstępnym arty­ kule p. t. „Zgubna konkurencya” .

Artykuł ten brzmiał dosłownie jak następuje: „Ciągła przewaga wszelkiego rodzaju wsteeżnictwa w każdej dziedzinie narodowej pracy udaremnia w y ­ siłki zdrowego postępu. Przem ysł też krajowy, w któ­ rym tkwi zarodek siły żywotnej naszego społeczeństwa, dźwiga sie wobec tego tylko pozornie, albowiem oli­ garchia szlachecka konwulsyjnym i krokami raka wszelki objaw postępu wstrzymać i cofnąć usiłuje. Opinia ba­ łamucona przez zaprzedane możnowładztwu dzienniki konserwatywne, nie może tego ani dostrzec, ani nale­ życie ocenić. W szelką bowiem blagę szlachecką przed­ stawiają ze zwykłą bufonadą stańczykowskie agentury w kraju jako zdobycz ekonomiczną, a tłum pospolity, tak niestety przezywają lokajskie dusze zaprzedańców obywateli niezawisłych w kraju autonomicznym, przy­ puszczanym byw a jedynie do szopek rozmaitych, pod­ noszonych do znaczenia pierwszorzędnych wypadków \v rozw oju ekonom icznym nieszczęśliwego kraju.

Na jedną z takich szopek wybraliśm y się onegdaj, chcąc zaprotestować przeciw donkiszoteryi paniczyków, którzy dla miłości tytułów i orderów bawić się raczą przemysłem krajowym. Żałow ać nam dziś jednak przy­ chodzi poniesionych kosztów podróży, gdyż byliśm y oczywiście zagłuszeni okrzykami radości płatnych naj­ mitów, którzy mieli sobie nakazane przez swoich chle­ bodaw ców nie dopuścić nas do głosu,, a z pogwałceniem praw naszych obywatelskich i wolności słowa znie­ w olić nas umieli do wysłuchania znanych i wstrętnych bredni na temat dobrodziejstw, świadczonych krajowi przez hrabiów galicyjskich i obałamucone g łow y za­ cofańców szlagonów.

W naszem przeto piśmie, które jest jedynym nie­ zawisłym organem opinii publicznej i w alczy niestru­ dzenie z wszelkiem wstecznictwem, prywatą i łapo­ wnictwem, pragniemy przedstawić owa szopkę tak jak na to zasługuje.

Chodziło o poświęcenie now ego wapiennika w Grodziskach.

Nie odmawiamy nikomu prawa do rozlicznych aktów jezuityzm u i bigoteryi, atoli czas ju ż wielki, aby nie tumaniono podobnym i aktami szerszej publi­ czności. W Grodziskach jednak zajęły one trzyczwarte czasu tak, iż na dyskusyę fachową nie było już miejsca, g d y dodamy jeszcze do ceremonii kościelnych rozwlekłe kazanie m iejscow ego proboszcza, przy któ- rem chłopi literalnie pousypiali, a starszyzna po katach paleniem papierosów czas skracała. I to ma b y ć nabo­ żeństwo ! Smutny zaiste objaw now oczesnego fary- zeuszowstwa.

Słuchając przem owy, a właściwie kazania księżo- wskiego (iu r a s t o la e w tej m iejscowości bardzo są obfite), dowiedzieliśmy się, że cała przyszłość chłopstwa w opiece panów. Przeszłó pół godziny piorunował ka­ nonik oklaskiwany przez takich wsteczników jak re­ daktor „P szyszłości“ Pysznicki i hr. Bombalski, na zgubność wszelkiej oświaty. Naturalnie: poco chłopu czytać i pisać, kiedy go dwór i bez tego zaprzęgnie do pracy. Skoro tylko kanonik skończył kazanie, p o ­ budzono chłopów i kazano im krzyczeć w niebogłosy: niech żyje, zaco uraczono ich potem na koszt g o ­ spodarza wódką i kiełbasą, dwoma środkami, które nieoświecony biedny lud nasz trzymają w niewoli pa­ nów i szlachty.

Imieniem dygnitarzy przemawiał hi1. Bombalski, który jeszcze nie miał czasu przegrać wszystkiego

— 38 —

w M on aco. Jakie plótł koszałki opałki najlepszy dowód, że nawet szlachcice słuchać nie chcieli i hurmą w y ­ ruszyli ku zastawionym stołom. Tu przy sutem jedzeniu bredził jeszcze Rzępała na temat nowej demokracyi, złożonej z hrabiówskich fagasów. K toś tam wniósł w reszcie: kochajm y się, bo to konieczne u nas, gdy wódka i wino w mózgach ogłupiałych zakręcą.

W ych odząc z sali ozdobionej festonami, zapewne na uczczenie hr. Bonfhalskiego i jem u podobnych, p o­ myśleliśmy s o b ie : i co z tego wszystkiego V

Najciekawsze jednak, że jakkolw iek wapiennik poświęcono, właściciel nie ma wcale wystarczających pokładów wapna, a jeżeli jakie ma, to w lichym ga­ tunku i niezbyt obfite. A lbow iem do Grodzisk przy­ tyka wieś zacnego patryoty Pomeranza, który z ojca i dziada tu osiadł i od lat wielu założył wapiennik, nabywszy z olbrzym im kosztem najbogatsze wapnio- daj ne Sąsiednie terytorya.

N ow y wapiennik w Grodziskach ma więc jedynie na celu w ytw orzyć zgubna konkurencyę przez pod­ wyższenie ceny robotnika, co się musi odbić na konsumentach obu ' fabryk. Jeśli dotąd miała racyę bytu jedna fabryka, dwie absolutnie utrzymań się nie mogą.

Przypuszczam y, że dawniejsza, oparta na b o ­ gatszych kapitałach i długoletniem doświadczeniu, mająca zresztą lepsze pokłady, zdoła się ostać wrogiej konkurencyi właściciela Grodzisk, ale niemniej straty poniesie, a te straty zaważą na szali ogóln ego budżetu przemysłu naszego.

D odajm y do tego, że now y właściciel Grodzisk na gospodarstwie wcale się nie zna, bo drogą spadku, po jakiejś ciotce zapomnianej, dorwał się fortuny, że wiec ow acyjki w guście wczorajszej, winko i karteczki,

— 40

Wysuszą dno złotej beczki, a będziem y m ieć obraz szopki, jakiej byliśm y świadkami w Grodziskach.

Z gniewem rzuciłem wstrętny organ K rzykackiego i wziąłem się do czytania ,,Gazety dem okratycznej“ .

Tytuł artykułu składał się z kilku pomniejszych tytulików, ujętych w klamrę. A b y zadowolnić wszyst­ kich wielbicieli H aczykiew icza i je g o polityki ad a e t e r n a m re i m e m o r ia m , artykuł wraz z tytułem w całości przepisuję.

,,(Dalsza podróż inspekcyjna radcy H aczykiewicza w sprawach przemysłu krajowego. — Poświęcenie wapiennika w Grodziskach. — M owa radcy H aczy­ kiewicza o potrzebie ciągłego rozw oju przemysłu i o zadaniu demokracyi polskiej. N iem iły dyso­ nans z powodu niewłaściwego odezwania się redaktora Rzępały. — Głos łabędzi jedn ego z ostatnich. — N ie­ stałość przekonań i zgubne tegoż następstwa. — Nowa akcya ratunkowa radcy Haczykiewicza w sprawie dre­ nowania łąk. — ,,86“ godzin pracy bez wytchnienia.)“ Ostatnia sesya w wielkim wydziale w sprawie subwencyi dla lw ow skiego teatru miała przebieg nad­ zwyczaj ożyw iony. Referent, radca H aczykiewicz, po kilka razy musiał głos zabierać, aby wyjaśnić błędne zapatrywania niektórych m ówców, a po je g o ostatnim gruntownym i z wielką swadą przedstawionym w y­ wodzie, sprawa odroczoną została do najbliższej sesyi. Pom im o, że posiedzenie zamknięto tuż przed godziną dziesiątą, niestrudzony radca H aczykiew icz następnego dnia pierwszym pociągiem kuryerskim odjechał do Grodzisk, aby w dalszej podróży inspekcyjnej, pośw ię­ conej sprawom przemysłu krajowego, zwiedzić tę m iej­ scow ość fabryczną i światłemi radami wesprzeć oko­ licznych obywateli. —3 Jakoż przybycia czcigodnego radcy oczekiwano w Grodziskach z niezwykłą radością,

a pragnąc dać temu wyraz u wjazdu do fabryki, usta­ wiono bramę tyumfalną, przystrojoną w chorągwie o barwach narodowych. Obywatelstwo okoliczne, w dzię­ czne panu radcy za podjęte trudy, zebrało się u bramy bardzo licznie, a na czele stanął obok marszałka p o ­ wiatu, hr. Bom balskiego, w łaściciel fabryki i dóbr grodziskich, Antoni Grodziski, który dostojnego pa­ trona powitał uroczystą przemową.

AV towarzystwde radcy H aczykiewicza znajdowali sie znany pedagog i publicysta Kargel, dyrektor Cen­ tralnego banku galicyjskiego, Turski, dyrektor Związku towarzystw w ytw órczych, Figielski i wiele innych wybitnych osobistości. W łaściciel fabryki, Antoni G ro­ dziski, pragnąc upamiętnić bytność radcy H aczykiewicza o w tej zaniedbanej dotąd okolicy, postanowił dokonać dnia tego aktu poświęcenia now ego wapiennika, świeżo w ystawionego. Ze zwykłą sobie łaskawością radca H aczykiewicz chętnie na to przystał, poczem religij-. nego aktu dopełnił m iejscow y proboszcz.

K iedy kościelne pienia ucichły, zabrał głos radca H aczykiew icz i w świetnej poryw ającej mowie skre­ ślił całe dzieje przem ysłu 'krajow ego. Z głębokiem skupieniem wśród ciszy niezwykłej, słuchali w szyscy słów dyktowanych przez wiedzę niezrównana i gorącą miłość kraju. Nie b}do końca oklaskom po każdym ważniejszym ustępie. M ówca zaznaczył przy tej spo­ sobności doniosłość faktu, że idea demokratyczna krzewi sie ju ż po dworach obywatelskich i dowiódł, że jest ona jedyną rozumną podstawą jakiejkolw iek w kraju akcyi społecznej, ekonomicznej i politycznej. Idea ta żąda wyrzeczenia się mrzonek przeszłości, ale w zamian za. drobne poświecenie zdrożnych egoisty­ cznych nawyknień, ofiarowuje jako upominek d ojczyzn y serca ludu, w ychodzącego z pieluch' wielo

w ego zapomnienia i m nożącego w m iliony narodowe zastępy.

M owa ta sprawiła tak potężne wrażenie, że nikt ju ż słuchać nie chciał redaktora idzopały, który z nie­

zw ykłym cynizmem przedrzeźniał świetna przeszłość demokracyi polskiej.

Doskonała odprawę dał zarozum ialcowi jeden z „ostatnich“ , jeden z tych wielkich bohaterów, któ­ rych tylu krew przelało w obronie polityczn ego testa­ mentu, rozerwanego przemocą na trzy części narodu. Łabędzi głos sędziwego pułkownika P lagow skiego wszystkich też do łez poruszył.

Dzień ten b y łb y jeszcze dodatniejsze wydał re­ zultaty, g d y b y nie chwiejność w zasadniczych sprawach m iejscow ego obywatelstwa. A cz smutnemi nauczone doświadczeniami, nie umie ono zrzec się chętki prze­ wodzenia, a że samo jest leniwe i gnuśne, wybiera do swego zastępstwa ludzi, z którym i chorągiew dem o­ kracyi polskiej nie może mieć nic wspólnego. Takich ludzi obecność ujemnie tylko świadczyć m ogła o istot­ nych zamysłach gospodarza i dlatego nie było w ze­ braniu tego serdecznego wylania, które w yw ołuje za­ zw yczaj pow iew dem okratycznego ducha.

Co do fabryki, jest ona dopiero w początku - co będzie zobaczym y, a pragniemy niebawem zano­ tow ać o niej szczegóły najpomyślniejsze.

P ow róciw szy z nużącej podróży, niemal bez­ zw łocznie przystąpił radca H aczykiew icz do akcyi ratunkowej w sprawie drenowania łąk i zaraz na­ stępnego dnia przew odniczył osobiście odnośnej an­ kiecie. „

36

“ godzin wytrwał tedy w nieustannej pracy. Człowiek iście niezwykły.

Przeczytaw szy ten artykuł, rzuciłem mimo woli

okiem na datę „G azety dem okratycznej“ . Nie pom

y-— 42 y-—

liłeni sie jednak, gdym kupował numer, to b y ł egzem ­ plarz z dnia dzisiejszego, opisujący tęsamą u roczy­ stość, na której byłem obecny.

Teraz dopiero zrozumiałem, co mi m ów ił Rzepaki o polityce Haczykiewicza.

Z kolei wziąłem w rękę konserwatywną „P rz y ­ szłość“ .

Redaktor Pysznicki pisał: „ P r z e m y s ł k r a j o w y dźwiga się. ciągłe dzięki ofiarom obywatelstwa w iej­ skiego. W czoraj mieliśmy tego now y dowód, ucze­ stnicząc w uroczystości poświęcenia now ego wapiennika w Grodziskach, majątku będącego obecnie własnością A ntoniego D ołęgi Grodziskiego. Matka je g o była z domu Karska, córka Jana, której brat stryjeczny ożeniony b y ł z hrabianką Taraszewską, a siostra przy­ rodnia poślubioną była cześnikowiczowi Ściborzy- ckiemu. Nie od rzeczy będzie nadmienić, że jeden z Grodziskich b y ł pod W iedniem i że w opisach w ojn y chocimskiej znajdujem y także wzmiankę o walecznych rycerzach tego rodu. Obecny dziedzic dóbr grodziskich cieszy się wielką życzliw ością marszałka powiatu, hr. Bom balskiego, który raczył osobiście uczestniczyć w pięknej 'uroczystości. B yło też kilkunastu obywateli okolicznych, między innymi Jacek Warski, świeżo za­ ręczony z hrabianką Eweliną Mo ty lińską“ .

„Zw racał także między gośćm i uwagę znany sports- men Olszyński, którego klacz, „Prakseda“ , zdobyła drugą nagrodę na ostatnich wyścigach krakowskich. Ceremonia poświęcenia wapiennika odbyła się z nad- zw yczajną uroczystością przez m iejscow ego pro­ boszcza kanonika X ., który w yłuszczył w przemowie dobrodziejstw'a spływające na lud wiejski z nieustannej opieki dworu i wykazyw ał bardzo słusznie złe następ­ stwa nieprzyzwoitych agitacyj, które się starają naru­

szyć patryarchalny stosunek m iędzy dworem a gminą. Po ceremonii kościelnej odbył się wspaniały obiad, na którym nie brakło toastów. Szkoda tylko wielka, że płeć piękna, ta g r a n d ę a t r ą c t i o n wszystkich obyw a­ telskich zebrań, nie m ogła w tej uroczystości uczest­ niczyć, gdyż młodziutki gospodarz nie dał się dotąd oczarować jej powabom. Jest jednak nadzieja, że w tern sroższą pójdzie niewolę. Nie chcem y zgrzeszyć niedyskrecyą, a zresztą karnawał najbliższy i tak to wyjaśni. W szakże tak pięknie skoligacone dom y nie pow inny ginąć bezpotom nie".

Ledwiem doczytał końca, g d y do pokoju m ego wpadł jak bom ba Rzępała.

Okropne, ohydne, niegodziw ość — w ykrzy­ kiwał od progu — a podając mi rękę, dodał: czytałeś? — Jeśli idzie o artykuły — odparłem — dopiero co je przejrzałem.

— Masz teraz czarno na bia-łem co to za gałgany, pieniądze wzięli i jeszcze biedaka sponiewierali.

— Antoś istotnie zmartwi się ogromnie.

— D ow iedzże się, żem im sprawił cięgi okrutne. Spojrzałem mimo woli na kij sękaty.

Rzępała się uśmiechnął.

— Myślisz, żem obił -gałganów, toby jeszcze gorzej było, bo b y za męczenników uchodzili, ale ja im lepszą sprawiłem łaźnię. Czytaj.

Mówiąc to, wręczył mi świeży numer sw ojego pisma, jeszcze mokry, widocznie dopiero co w yrzucony z pod prasy.

Sam stanął nademną i czytał głośno tytuł: ,,W ielk i podój krów w Grodziskach. — Sztuczki M uhlingów i manewry Pysznickich. — Nowa blaga H aczykiewicza. — T rzy łapówki w jeden dzień. — Alians K rzykackiego z Pomeranzem. — K to jest

— 44 —

Pomeranz, a kto jest Grodziski. — N ow y wynalazek A ntoniego Grodziskiego. — P okłady wapna w G ro­ dziskach. — Akt poświecenia nowej fabryki. P rze­ mowa pułkownika Plagow skiego, weterana w ojsk p ol­ skich. — Jak stoją sprawy przemysłu w tym powiecie. - Projekt wielkiej kościam i w dobrach Stanisława W a ­ rzy ek iego“ .

Opisu niepodobn a b y ło na razie czytać. Zajm ow ał bow iem szesnaście bitych stron tekstu, przekonałem się jednak natychmiast, że dział fachow y obrobiony b\ł z wielką starannością i znajomością rzeczy, a wszystkie ataki zwrócone do przeciwników politycznych, opieiałą sie na faktach prawdziwych. Styl przytem cięty, w yra­ żenia dosadne.

- Coza szkoda — pomyślałem — że takiego pióra nikt w swoim czasie nie poparł!

Jedyny dziennikarz, który się n a przemyśle rozu­ miał nie miał nigdy sposobności prowadzenia tego działu, w którym kolwiek z naszych pism codziennych.

Pzepała nie pozw olił mi długo rozm yślać nad egzemplarzem swego pisma.

— Słuchaj -— rzekł -— zrobisz mi, o co cię poproszę. -— O ile będę m ógł, z całej duszy.

Poszlij więc ten numer twemu Antosiowi, b o mnie widzisz nie wypada. G o t ó w pom yśleć, że Pzępaia- rewolwer w yciąga łapę, a ja, jak B oga mego, futro zastawiłem, aby numer wykupić z drukarni, ale łapówki nie chcę za żadne skarby świata.

Przyrzekłem oczyw iście zastosować się do życzenia redaktora, a tymczasem zaprosiłem go na szklankę ponczu, po który co prędzej pchnąłem wyrostka do pobliskiej cukierni.

G dyśm y usiedli naprzeciw siebie, zapytałem P z ę -pały:

— W ytłum acz mi redaktorze skąd się bierze ta o b o ­ jętność naszych dzienników dla spraw przemysłu krajo­ w ego, dla wszystkich w ogóle zagadnień ekonomicznych. — A powiedzże mi smyku — odparł z ferworem Bzępała — czy w czasach, kiedy cię rózga napędzali do książki, byłeś w stanie pisać takie referaty, jakie w ypracow ujesz dziś w biurze? Prawda, że nie? Otóż, ciągnął dalej, nie czekając na moją odpowiedź, prawie wszystkie dzienniki nasze posługują się niedouczkami i młokosami, ju ścić takie w iercipiety nawet o repor­ terce nie mają wyobrażenia.

— Czemuż nie pow ołają do tego sił fachow ych? — W iele tych sił fachowych nie ma, a że ich nie ma wiele, każda po krótkim czasie do czegoś d o j­ dzie, a jak nasz do czegoś dojdzie, to ju ż nie przy- stepuj bez kija. Jeśli, ma jaki temat do trzech choćby artykułów, założy osobny tygodnik fachowy, ale nie zdobędzie się. n igdy na spopularyzowanie swej wiedzy w pismach codziennych, zwłaszcza uboższych. Trafi się zaś człow iek światlejszy i zacniejszy, to znów znajdzie sie m iędzy młotem a kowadłem : da artykuł do ,,P rzyszłości“ , okrzyczą go stańczykiem, da do ,,Pukawki“ , powiedzą że radykał, a da do ,,Gazety dem okratycznej“ , powiedzą że liberał. K oniec końców publiczność na tern traci, bo zamiast porządnej strawy, dostaje zabarwioną miksturę.

—• Czemuż ta publiczność-nie manifestuje swych życzeń.

— Pytasz, a wszakże czytałeś dzisiejszy artykuł takiej naprzykład gazety demokratycznej. Czy nie ładnie tam piszą o demokracyi, o milionach nowych żołnierzy polskich, o zbawieniu ludu, o poświeceniu dygnitarzy autonomicznych, o zasadach i o stałości przekonań. Otóż to wszystko, mój drogi, są zręczne

łapki na niedoświadczonych. Słoninka przysmarzona pachnie. Strapieni i biedni ludzie biegną co żywo, a w tem spada z aty czka i osadzeni ju ż w łapce. G dybyś nie b y ł sam w Grodziskach, m ożebyś i ty uwierzył w prawdziwość tych andronów, jakie o sobbie kazał popisać H aczykiew icz.

— Zapewne!

- A widzisz! a przecież tysiące ludzi nie posia­ dających żadnej prawie inteligencyi czyta gazety i wierzy w pow agę rzeczy drukowanej.

D łu go w noc rozprawialiśmy o tej sprawie, a poncz tymczasem w ystygł zupełnie i cygara .zagasły.

B odajże cię — zawołał Rzępała — h o r a c a n o n i c a minęła, a m y bałakamy bez końca. B y ­ wajże zdrów, a poszlij m oje pismo Antosiowi.

— Może redaktor b y ć o to spokojnym .

— Niech sie biedak choć trochę pocieszy po tein pierwszem świetnem poparciu ze strony swych przy­ szłych protektorów.

III.

R y w a I e<

G dy po dok on a nem poświęceniu now ego wapien­ nika w Grodziskach i po sutej uczcie pospieszyli wre­ szcie goście lw ow scy na dworzec kolejow y, zastali tu zaledwie kilku nowych towarzyszów podróży, prze­ ważnie starozakonnych. N ikogo to nie m ogło uderzyć, bo u nas na

100

podróżnych

75

procent przypada na ludność żydowska, co najlepszym dowodem w czyich rękach w rzeczywistości handel i przem ysł spoczywa. Nie wynika z tego, aby w obec każdego żyda wrogie zajm ować stanowisko, bo nic w tern dziwnego, że z tego zysk ciągnie, co m y ciągle jeszcze niestety lekceważym y. G odzi sie jednak zaznaczyć fakt, czego, nie uczynił atoli żaden z gości pana A ntoniego G ro­ dziskiego. P opici, a więc w dobrych humorach, tłu- stemi na deser częstując się dowcipami, chodzili oni po peronie jak ludzie, dla których wyłącznie świat jest stworzony. Jeden Muhling odłączył się nieco od wszystkich i niespokojnym wzrokiem szukał kogoś w około.

Grupa chałatowców stała na boku rozmawiając w żydowskim żargonie z Pomeranzem, który zajmował taka. pozycyę, iż m ógł zarazem obserwować gości

Grodziskiego. W idocznem było, że i on kogoś ocze­ kiwał.

Naraz wzrok je g o padł na Miihlinga i postąpił ku memu. \\r tejże chwili i Mlihling go spostrzegł, bo z niezwykłem ożywieniem zbliżył się do Pomeranza.

Oclejźmy na bok — mruknął, podając mu rękę - poczem obaj z Pomeranzem posunęli się aż ku 1'ampie kolejow ej.

Tu dopiero stanął Mlihling i odezwał się pół­ głosem, pilnie oglądając się w koło czy ich kto nie słucha:

— W ygrałeś pan.

- Nu co to za wygrana, jak ten kiepski waryat wystawił taki wapiennik.

- A le się nie zna na rzeczy, zraził sobie wszyst­ kich. Krzykacki oburzony.

Nu to ja właśnie jadę, aby go uspokajać, i mówiąc to, uderzył ręką o wypakowana kieszeń surduta.

T ylko ostrożnie, bo to honorow y człowiek. Co robić, ja się znam na te honorowości, un będzie chciał bardzo dużo, a to m oja śmierć, jak panu dobrze życzę.

Nie panie, 011 nic nie weźmie.

Pomeranz ujął namiętnie dłoń Mlihlinga.

Co pan gada, jak on nic nie weźmie, to ja naprawdę wygrał.

Trzeba jednak dać na w y b ory jutrzejsze 1 kupić udziały na „Pukaw kę“ .

Pomeranz puścił ręce Mlihlinga i za głow ę się ujął.

M a j m ir! a ja panu nie gadał, że te hono­ rowe ludzie .to gorsze od zw yczajne łapowniki.

Nu co mam robić, jak tak, to ja jadę.

— Bez tysiąca złotych reńskich szkoda pańskiego trudu.

Pomeranz zamyślił się. Tymczasem sygnał się ozwał. Trzeba bydo szukać miejsca w wagonach.

W dokumencie Lew w sieci : powieść (Stron 38-72)

Powiązane dokumenty