• Nie Znaleziono Wyników

Lew w sieci : powieść

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Lew w sieci : powieść"

Copied!
342
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

(5)

M AR TA RODZIEWICZÓWNA.

LEW W SIECI.

(6)

J]¡03»ojeHO IJensypoio.

BapuiaRa, L ■" 21

¡ U n í1 S'

225929

(7)

Poświęcenie nowej fabryki.

Dnia pewnego w czerwcu

1881

r. po całodziennej pracy biórowej wybierałem się późnym ju ż wieczorem aa przechadzkę, g d y *na progu niemal zatrzymał mnie mój przyjaciel z ław uniwersyteckich, który wcześniej odemnie ukończyw szy studya z. całym zapałem p o ­ święcił się zawodowi przemysłowemu.

Za czasów’ szkolnych stanowiliśmy nierozdzielna >arę i nieraz długie prowadziliśm y z sobą rozm owy aa temat spraw krajowych. A toli później rozdzieliły

la s odmienne życia ko-leje tak, że od lat paru stra­ ciłem go zupełnie z oczu. Z niemałem też zdziwie-

uem, a zarazem z niekłamaną serdeczną radością p o­ witałem go na progu m ego ubogiego mieszkania.

— W szelki duch Pana B oga chwali — zaw oła­ łem — wszakże pan Antoni!

— A ntoś, jeżeli łaska — odparł mój gość w y- iągając ku mnie obie ręce — przecież nie osiwiałem

zcze do milion piorunów!

— Raczej odm łodniałeś,, ale siadajże, proszę cię. — Jakby to przem ysłow cow i wolno było spo- • zy wać.

— W yobrażam sobie, że harujesz okrutnie. — Ba, aż iskry lecą, ale spocząć nie m ogę ani

(8)

albo że już'skapcaniał. Ale i ty, ja k widzę, wybie- rałeś się z domu. Chodźmyż razem.

— Ano chodźm y!

G dyśm y z bramy wychodzili, Antoś na ze g a re k 1 spojrzał.

— Mój drogi — w ykrzyknął — jakże czas leci: niecałe dwie godziny do odejścia pociągu, a mam jeszcze do załatwienia mnóstwo sprawunków.

- Nie możesz zatrzymać się przez dzień ju- , trzej szy?

- Niepodobna, pojutrze wielka u mnie uroczy- ^ stość: poświęcenie now ego wapiennika.

G dy domawiał słów ostatńich, oczy mu jaśniały wewnętrznem zadowoleniem.

— Serdecznie ci winszuję — odezwałem się ale ja k przyszedłeś do tego wapiennika: o ile pam ię­ tam utrzymywałeś się z własnej pracy1.

— Dziwne istotnie przechodziłem koleje od czasu, gdyśm y się. widzieli poraź ostatni przed kilkoma laty. Odbywając studya prawnicze, w alczyłem niemal z nie­ dostatkiem, gdyż lekcye niezawsze się trafiały, a stryj mój, aczkolwiek majętny, odmawiał pom ocy obawiając ^ się, abym się nie przerzucił do stuclyów technicznych, i do których od pierwszej m łodości czułem w sobie -j powołanie.

— A pamiętasz •— wtrąciłem — nasze wspólne i mieszkanie na Gołębiej i nasze sławne herbaty?

— B ez cukru i z suchym chlebem, które zastę­ pow ały śniadania, obiad i kolacye. Takich przygód n ie . zapomina się nigdy.

— A nasza gospodynię Zrzędnicką, która się k o­ niecznie chciała dowiedzieć, czy m y też jadam y obiad.

— I pod naszą nieobecność dosypyw ała nam - herbaty i dodawała chłeba tak zręcznie, żeśmy się

(9)

przez jaki tydzień spostrzec nie mogli. Poczciw a kobiecin a!

— Otóż po tycli wszystkich biedach, złożyw szy egzamin przyj ąłem, j ak wiesz, posadę aplikanta w j e- dnym z banków tutejszych, a cały czas w olny p o ­ święcałem studyom technicznym i przemysłowym. — Dwa lata tak przemęczyłem, sam nie wiem jak, kiedy niespodzianie zaskoczyła mnie wiadom ość o śmierci stryja, który mi zapisał cały majątek, składający się z domu we Lw ow ie i wioski koło Lubienia. Nie m ogę powiedzieć, aby mnie ta wiadom ość w pierwszej chwili zbyt ucieszyła. Żal mi b y ło poczciw ego sta­ ruszka, który pracował lat tyle dla ocalenia rodzin­ nego gniazda, a rówrtież z niechęcią .przerywałem roz­ poczęte studya.

- Przeniosłeś się tedy na wieś.

- Nieinaczej, W Grodziskach, odziedziczonej pc stryju wiosce, błąkałem się formalnie przez pierwsz« miesiące po łąkach, polach i lasach, starając się ob znajom ić z gospodarstwem, do którego nie czułem w cale zamiłowania. W niejedną niedzielę, w oln y od zajęć bieżących, całemi godzinam i wystawałem w oknach m ego dworku, na w zgórzu położonego, naprzeciw któ­

rego bieliły się zabudowania fabryczne m ojego są­ siada Pomeranza. Ż yd ten, z zawodu lichwiarz, na­ byw szy na licytacyi niemal za bezcen» wioskę jednego ze swych dłużników, przy pom ocy m ałego kapitaliku w ybudow ał wapiennik odwiecznej konstrukcyi i robił świetne interesy, w yzyskując lud okoliczny W id ok tej fabryki wyciskał na mej twarzy rumieńce wstydu, że nie ktoś z naszych wziął się do tej pracy, alę( czło­ wiek, który, mniejsza że żyd, ale co w skutkach wa­ żniejsze, nie miał w sobie za grosz obywatelskiego

(10)

a-rowując mi znaczna sumę za kilkadziesiąt m orgów najgorszej gleby przytykającej do je g o pokładów.

— Nu, taka cena, jak ja daję — m ów ił do mnie mrożąc drobne ślepie — to ja k wygrana na loteryi. Pan będziesz pojechać sobie za granice i popatrzeć trochę na świat.

- A toż widzę ten świat — odparłem — przez okna m ojego dworku.

— Go po tukiem widzeniu — zawołał Ppmeranz — tu nic tylko b łoto po pas i obdarte chłopy.

Zaśmiał się śmiechem sztucznym, zapuszczając we mnie wzrok bazyliszka. W tej chwili przyszła mi nagle myśl do głow y, że i w moich gruntach musza b y ć pokłady wapienne. Powstałem szybko i odezwa­ łem sie do Pomeranza:

L.■ ■ 0

— Masz pan słuszność, trzeba się rozerwać, ' p ojad ę!

Żyd ju ż ręce zacierał.

— Nu tak, co b y taki uczony pan miał siedzieć w taki zakazany kąt. .

— A le gruntów nie sprzedam — dodałem szybko. Zatrząsł się z przerażenia, ale nie chciał dać p o ­ znać po sobie ja k go to obeszło.

- Co pan zrobi z takie nieużytki? — zapytał drżącym głosem.

— Teraz w ypędzam y tam bydło, a jak sie roz-

patrzę... *

— Nu to co?

BtMe wiedział na co się te grunta przydać mogą. Jan pan chce — dodał odchodząc ociężałym

krokiem — ale jak pieniędzy braknie, niech pan w spo­

mina na starego Pomeranza. W szystkie szlachcice do-

' ok oła mnie znają, a wszystkie młode panowie to są

m o je p rzyj aciele.

- - mmmm

— 6 —

(11)

— Czy i ten, którego pan zlicytow ał?

— Nu co zlicytow ał, on sobie z takie nieużytki nie umiał dawać rade, a teraz on ma spokojne głow ę i taki wesoły, ja k b y los wielki wygrał.

Przez dnie następne badałem m oje grunta i prze­ konałem się, że mam bogatsze pokłady wapna, jak Pomeranz. W yjechałem następnie, aby zwiedzić zna­ czniejsze wapienniki w kraju i na Szląsku, a pow ró­ ciwszy po kilku miesiącach, w ybudowałem ku przera­ żeniu Pomeranza własny wapiennik, przy ozem zastoso­ wałem system ogrzewania pieców własnego wynalazku. Zapraszam cię więc na pojutrze. Zobaczysz jakiego dokonałem dzieła.

Będziesz miał zapewne licznych gości — odez­ wałem się.

- M iejscowe duchowieństwo, cały świat dzienni­ karski i kilku w ybitniejszych mężów popierających przemysł krajowy.

- Bardzom ciekaw poznać tych panów z bliska, chociaż wyznaję, że przedewsZystkiem rad bym się na­ cieszyć rezultatem twej pracy.

- Przyjedziesz wiec z pewnością? — nalegał Antoś.

— Przyjadę!

Uścisnął moja dłoń, a staliśmy właśnie przed sklepem Skowrona przy placu Maryaekim, gdzie Antoś spieszył zam ówić rozmaite specyały na pojutrzejsza fetę.

- Przyznam ci się — m ówił do mnie,, stojąc już przed ladą — że u mnie w domu spiż^yglia pusta. Gosposi dobrej brak ogrom ny.

- A le będzie wkrótce, nieprawdaż? Jak Pan B ó g pozw oli.

(12)

-— Projekta jakieś mam, ale do wesela daleko.. P om ów im y jeszcze o tern. Tym czasem trzeba samemu o wszystkiem myśleć.

— Zapewne, kaszą i razowym chlebem niepodo­ bna raczyć dygnitarzy.

deszczem tych słów nie dom ów ił, kiedy jakiś o ty ły jegom ość wstał szybko od jednego z bocznych stolików i zw rócił się w stronę Antosia:

- Jak B oga m ego! a doprawdy Antoś, dajże i

A n toś z pewnem zakłopotaniem witał czułego jegom ościa, w którym poznałem zaraz znanego mi tylko z widzenia redaktora radykalnego dwutygodnika

p.

t.

Czyste ręce“ , mieniącego się organem nieska­ lanej cnoty obywatelskiej.

Ledwie wypuścił Antosia ze swych olbrzymich ramion, zw rócił się do mnie.

— A to ty ! jak się masz! — rzucił mi ja k b y dobremu znajomemu.

- Czekajcie — dodał — zrobię wam miejsce, siądziemy razem.

Odszedł, a właściwie odtoczył się od nas, b y p o ­ żegnań swego dotychczasowego towarzysza, jakiegoś młodzieńca w wytartej kurtce, który niezbyt chętnie opuszczał stół zastawiony przysmakami.

—- Znasz g o ? — spytałem spiesznie Antosia. — Nie, a ty ?

— Zaledwie z widzenia. —- K łóżto taki?

— Redaktor Rzępała.

Do m ilion piorunów, ależ to napaść, ja nie mam czasu.

Nie m ogłem odpowiedzieć, bo Rzępała stał już nas, biorąc bez ceremonii obu pod ramiona.

_ 8 —

(13)

— Chodźcie, moi drodzy, pogadam y. Antoś chciał mu się oprzeć.

— Ależ... zaczął.

— Cicho — zawołał Rzępała z tajemnicza mina — ten młodzieniec, którego przed chwila pożegnałem, przyniósł mi nowinę, n o ! mam teraz w garści pół L w ow a! Pow iem wam, ale su b ro sa !

— Może innym razem, szanowny panie — ode­ zwał się Antoś — za chwilę odjeżdżam...

— A cóż? myślisz, że nie wiem skąd i dokąd. Poświęcenie wapiennika dopiero pojutrze, a ja tam wpadnę, ja k B oga mego, bo każdy przem ysłowiec to ja k b y mój syn rodzony.

Staliśmy ju ż przy stoliku.

— Panie Skowron — huknął Rzępała stentoro- w ym głosem — daj nam pan Jarzębiaka z Izdebnika, • ale moja butelkę, znaczoną, rozumiesz pan?

— Czy jaki odmienny gatunek? — rzuciłem pytanie.

— P odłu g mego przepisu, a coza pyszności! zo­ baczysz, wiecznie będziesz wspominać. Ho, ho, stary Bzepała z niejednego pieca chleb jadał i wie nie­ jedno.

Tymczasem przyniesiono kieliszki, a właściwie kielichy, które radzi nieradzi musieliśmy w ypić du­ szkiem. .

— A teraz m łodzieńcze — zawołał Bzepała do Antosia — załatw tw oje sprawunki, abyś nie spóźnił pociągu. Sam cię odwiozę na peron.

Antoś skwapliwie zw rócił się- do lady, nie zwra­ cając uwagi na zbyt poufały ton tej przemowy, a Rze- pała pakując w olbrzymią gębę widelec, na którym b yło niemal ćwierć funta szynki, dał mi znak drugą ręką, abym szedł za- je g o przykładem. Udawałem, że J

(14)

jem , chociaż nie miałem wcale apetytu. Zato Rzępała pracow ał zawzięcie, nic nie mówiąc, i dopiero po ja ­ kim kwadransie, w ciągu którego zdołałem cała gazetę przeczytać, gdy ju ż pochłonął cały talerz szynki, pu­ dełko sardynek, masę kawioru i dwie butelki porteru, zagadnął mnie wreszcie:

— Cygara masz ?

Palę tylko papierosy. — Toś fuszer!

Chłopak sklepowy na dany znak niósł ju ż cygara. Rzępała dziesięć sztuk co najlepszych schował do kie­ szeni, a w łożyw szy jedno do ust, zwrócił się znów do mnie:

— Nie masz bracie ognia?

A cz z pewną niechęcią, przyniosłem mu za­ pałki. Nie podziękow ał nawet, ale zapaliwszy cygaro i rozparłszy się na krześle, w ypuścił z ust wprost nie­ mal na mnie olbrzym ią falę niebieskiego dymu i wska­ zując okiem na Antosia, rzekł z tajemniczą miną:

- P oczciw e chłopisko!

Panowie znacie się od dawna? — pytałem z wielką ciekawością.

A lbo to raz patrzyłem, ja k go w skórę trzepali. Szczególniejsza legitym acya znajom ości pom yśla­ łem, ale Rzępała ciągnął dalej.

— Znam to od m ałego berbecia, jeszcze mu ko- szulina z tyłu wisiała. N igdy nie przypuszczałem, że z mazgaja wyrośnie na człowieka.

Tłum aczył się zręcznie więc atakowałem d a lej: - Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek widział Antosia mazgajem, zawsze miał wiele energii i samodzielności.

- Ojcu to zawdzięcza!

— Odumarł go w m łodym wieku — zauważyłem

http://dlibra.ujk.edu.pl

(15)

ciesząc się ju ż w ciuchu, że skonfunduje Rzępałę, ale tenże z największym odparł spokojem.

— W iem , ale krew zawsze swoje zrobi, jakim b y ł ojciec, dziad, pradziad, takim jest i syn.

Chciałem replikować, ale Antoś rozpłacał się wła­ śnie i zbliżył się do stołu z panem Skowronem, aby obliczyć koszta przekąski.

— Ja wszystko sam płacę — huknął Rzepała. — Ależ panie dobrodzieju prosił Antoś — niechże pan mi sprawi tę przyjemność...

— Jak chcesz, to płać, ale drugim razem, pa­ miętaj, będziesz moim gościem, a i ty także — dodał zwracając się cło mnie. Przyprow adzę was tu w .ja k i piątek na śledzia i sam go przyprawię. Palce będziecie oblizywać.

D orożki zajechały. M ieliśmy ju ż wsiadać, gdy Rzepała odezwał się:

—- A n t i ą u o m o re , należy sie wam wstrzemienne. a nie czekając na naszą decyzyę, huknął na służbę: B enedyktynka!

—- Zapomniałem o tym trunku — oz wał sie nie­ śmiało Antoś — m ożeby wziąć na pojutrze b u t e lk ę .

—• Co? butelkę? — zaw ołał Rzepała — a to ćb y cię w szyscy wyśmiali. I znów, nie pytając Antosia, zw rócił sie do Skowrona: zapakujcie dziesięć butelek.

- P o cóż aż tyle? — pytał Antoś.

— P o co ? — odparł Rzepała — trącając się. z nami kieliszkiem, znajdzie się. tam u ciebie nie jeden, co sam da radę butelce.

— A leż ja nie chcę urządzać pijatyki.

— A cóż myślisz, że twoich gości zajmie tw oja fabryka ?

— Zaprosiłem protektorów pr dziennikarzy, ludzi starszych,

(16)

Rzępała machnął ręką.

— P oco cię. mam pozbaw iać iluzyi — rzekł — siadajcie lepiej do dorożki i jazda do hotelu po rzeczy. Spotkamy się na dworcu, Rzępała nie skrewi, ale pamiętajcie smyki, abym długo nie czekał.

—■ Za dwadzieścia minut będziem y na miejscu — zaw ołał Antoś.

— No, no, zobaczym y! — odparł Rzępała wsia­ dając do drugiej dorożki.

— Szczególny człowiek — odezwał się Antoś — • gdyśm y podjeżdżali do hotelu.

— Dotąd wiem tylko tyle, że je za dwóch, pije za trzech, a gada za dziesięciu.

— Z tern wszystkiem wie niejedno.

— Zapewne, ale kto odnajdzie prawdę w je g o gadaninie.

' — Przysłuchać się jednak nie zawadzi.

— Chyba dla tego, że zna prawie wszystkich. — Spieszmy się tedy.

Jakoż w kilku minutach załatwił Antoś rachunek hotelowy, wsiedliśmy napo wrót do dorożki, a wśród wesołej gaw ędy na temat lat minionych, czas przeszedł nam tak prędko, że nim spostrzegliśmy się, dorożka zatrzymała się przed portalem dworca.

Antoś uporał się prędko z zakupnem biletu i na­ daniem pakunków tak, że jeszcze przed pierwszym dzwonkiem weszliśmy do sali restauracyjnej drugiej klasy.

P rzy jednym ze stolików czekał ju ż tu na nas Rzępała w towarzystwie jakiegoś staruszka w skromną odzianego czamarkę.

Ledwie nas spostrzegł Rzępała, podniósł się z miejsca i postąpił ku nam.

- Chodźcież nudziarze! Zapoznam was z. p u ł­

kow nikiem P lago wskim.

— 12 —

(17)

Staruszek sprawił na nas bardzo miłe wrażenie. M ówił niewiele, ale w tem co m ówił tyle b y ło ser­ decznego zainteresowania się z świeżo poznanym i ziom ­ kami, tyle w słowach szczerości i prostoduszności, że mimo woli za serca ujmował.

P o kilku cli wiłach ogólniejszej rozm owy zwrócił się Rzępała do Antosia.

— Dużo naspraszałeś darm ozjadów?

•— Kilkadziesiąt osób, ale zaręczam, że sa m y ch . 'porządnych ludzi.

•— Pułkowniku słyszysz?' — zawołał Rzępała cło Plagow skiego — ten młodzian ręczy naraz za kilka­ dziesiąt osób różnych partyj i odcieni.

Plagow ski . nic nie odpow iadając, uśmiechał się dobrotliwie.

Idzępała ciągnął dalej, mierząc Antosia przejm u- jącem spojrzeniem:

— Porządnym jest w oczach dzisiejszego pok o­ lenia każdy co ma pieniądze. Porządnym jest Gruda, ekskrawiec, co schował pieniądze dane mu na umun­ durowanie powstańców i dziś ma dwie trzypiątrowe kamienice, porządnym jest Grotter, co łupił szlachtę w

1846

roku, a dla swego pokrycia fałszywie ją denuncyował, porządnym jest Margusches, co na lichwie dorobił się kroci, a jest nim także H aczykiewicz, co poluje za karyerą, a ludzi tumani, że chce reformować demokracyę polska. Czy nie tak pułkowniku?

«Staruszek słuchając, odłożył na bok* małą fajeczkę, a gdy Rzępała skończył, westchnął tylko głęboko.

■— T y pewnie zaprosiłeś H aczykiew iczą? — pytał redaktor.

— Musiałem — bronił się Antoś — wszak, to w ybitny członek kom isyi przem ysłowej.

— Przytem referent dla spraw rolnictwa kraj o-i "-•’’’ n r '• £ — — M i v x v i i i " A ?

(18)

w ego i teatru — dodał Rzępała złośliwie twarz prze­ krzyw iając mimoto m ogę cię zapewnić, że na wsi prawie nigdy w życiu nie był, do teatru nie uczęszczał, a na przem yśle tak się zna ja k kura na pieprzu.

— Jednakże... ośmieliłem się wtrącić.

— Ma gębę i coś tam połapał z gazet, a między ślepymi, jedn ooki królem, czy nie tak pułkowniku.

Plagow ski dał znak potakujący.

— Pysznickiego oczyw iście także prosiłeś? — Jakżebym m ógł pominąć redaktora tak p o ­ czytnej gazety ja k je g o „P rzyszłość“ .

Oj dobrze powiedziałeś ; ,je g o “ P r z y s z ł o ś ć , bo jem u istotnie o nic więcej nie chodzi. B y ł ultra- radykałem, teraz jest ultrakonserwatystą, g d y b y w y ­ buchła nie daj Boże rewolucya, podburzałby równie dobrze z trybuny. A le bądź spokojny, ty zaprosiłeś Pysznickiego, a ja przyw iozę „P yszn ick a“ .

— Ależ szanowny panie, na zebraniu nie będzie kobiet.

— No, 110 — m ów ił Rzępała śmiejąc się — prze­ cież takiego gościa nie wyrzucisz za drzwi.

T o mówiąc, podniósł w górę sękaty kij bukowy, na którym się zawsze wspierał.

— Nie wyprawiaj że tylko awantur — oz wał sie Plagowski.

— Pułkowniku, nie potrzebujecie upominać starego żołnierza, ja k się wybierzecie ze mną, poddam sie subordynäcyi, choćby ręka nie wiem ja k świerzbiała.

— Ależ serdecznie proszę pana pułkownika — ozwał się. Antoś.

Staruszek na znak przyzwolenia podaną ręko uścisnął.

7— Gzem chata bogata tem rada — m ów ił Rze-— 14 Rze-—

(19)

Przechodząc koło kawiarni miejskiej, zobaczyłem na werandzie mimo późnej godziny H aczykiewicza, Kar- giela i F igielskiego w licznem kole znajomych. N a­ miętne głosy donośnie brzmiały wśród głuchej ciszy nocnej, a słowa „stańczyki“ , „zd ra jcy “ , „karyerow icze“ biły w me uszy jak złow różbny głos puszczyka. Przechodziłem dalej koło resursy miejskiej. Przez p o­ otwierane okna widać b y ło stoliki do kart, a przy nich całe zastępy graczy. Przytłum ione okrzyki „dw ie lew y“ , „as ker“ , „trzym am “ , „m oja w ygrana“ , płynące z ust panów demokratów zdawały się. w tórować tym echom, które dochodziły mnie jeszcze od kawiarni miejskiej. O kilkadziesiąt kroków wreszcie jaśniały okna resursy magnackiej. Szeregi dorożek i pow ozów stały obok chodnika, a złośliwą twarz księżyca od­ bijała się w mosiężnej gałce szwajcara, który, rozpra­ wiał na progu z woźnicami.

— Dużo dziś panów ? — zapytałem.

— Pełniusienko — odparł — ale przyjeclzie jeszcze więcej, bo to sejm teraz, proszę łaski pana.

— Czy jakie posiedzenie?

- Grdziebyzaś — proszę pana — ot karty i nic tylko karty, a człow iek stać musi aż do rana bez całą noc.

Wstrząsnąłem się mimo woli.

Stary Rzepała miał jedak wiele racyi.

* *

W inojem własnem przekonaniu byłem od ow ego czasu bardzo skromnym człowiekiem, któremu ani irzędowe stanowisko, ani dochody nie pozw oliły zaj­ m ować się tak kapryśną i wym agającą damą, jaką jest aż dotąd polityka galicyjska. Płaciłem punktu­

alnie składki do kilku towarzystw, których p o ży te cz -

(20)

18 —

imiennie jakiś mój artykuł w poczytniejszym dzien­ niku krajowym , przy wyborach wreszcie nie naradzając sie z nikim, wedle m ego sumienia składałem mój głos do urny i na tern k oń czyły się wszystkie m oje poli­ tyczne przedsięwzięcia. Prawda jednak i to, że od czasu do czasu w ychyliłem kieliszek ,,gorżkieju z jakimś redaktorem, a w okresie w yborów bombę piwa w han- delku, przysłuchując się w milczeniu namiętnym spo­ rom i odgrażaniom.

Zajechawszy atoli na skromnym wózku chłopskim przed bramę tryumfalną nowej fabryki Antosia i przed­ stawiwszy się je g o gościom w charakterze osobistego przyjaciela gospodarza, przekonałem sie ku memu wielkiemu zdziwieniu, że wśród skromnych festonów u stóp • olbrzym iego wapiennika, poważnie zielenią przystrojonego, urosłem nagle na jakąś półoficyalna osobistość tern ważniejszą, że reprezentanci wszystkich niemal partyj w mojej dotychczasowej neutralnej po- zycy i upatrywali wystarczające warunki do przyjm o­ wania ich poufnych zwierzeń i złośliwych o przeciw ­ nikach uwag. Antoś zbyt bystry, aby tego nie d o ­ strzec, ucieszył się jednak z tego najwidoczniej, gdyż szepnął mi do ucha z naciskiem:

— Staraj się rozerwać, moich gości, będę ci wdzięczny.

Sam zdjąwszy kapelusz, podbiegł do księdza ka­ nonika, który dokonawszy aktu poświęcenia, gotow ał się właśnie do przemowy. •

Stałem obok redaktora K rzykackiego, który w ordy­ narnej mowie tłóm aczył najbliższym, że łożenie tak znacznych kosztów na now y wapiennik, g d y tuż obok stoi drugi, wcale jeszcze dobry, jest marnotrawstwem grosza publicznego i wytworem niezdrowej konkurencyi.

Starałem sie go przekonać, że tak nie jest. ż<

http://dlibra.ujk.edu.pl

(21)

tu idzie o przeciwstawienie przemysłowi wyzyskują- 1 cemu przemysłu zdrowego, opartego na uczciwości 1 w obec robotnikow i publiczności, na zastosowaniu ' zresztą nowych doświadczeń i wynalazków, ale nur/- ■ zbił z tropu, mówiąc ku uciesze swych satelitów.

- Czuj duch! Pomeranz niegorszy od tweno i

i i

kamrata, a konkurencya jest konkurencya.

B yłem oburzony tą uwagą redaktora „P ukaw ki“ j i gotow ałem się do zawziętej repliki, gdy go Miiłiling pociągnął za rękaw.

—- Chodźcie ojcze na papierosa, bo klecha zaczyna h bredzić.

Kilku obywateli gniewnym okiem spojrzało na Miihlinga, który jednak śmiał się sam ze swego do­ wcipu, prowadząc poza bramkę K rzykackiego, w ysu­ wającego sie leniwym krokiem w asysteneyi kilku znaj omycli.

Pysznicki, który stał opodal i widocznie wszystko słyszał, mruknął półgębkiem :

—• Oczajdusza^

W tej chwili, od małej improwizowane j* ambonki, ozwał się potężny g ło s : ^silentium “ , w szyscy się skupili i wśród głębokiej ciszy rozpoczął kanonik przemowę, > podnosząc doniosłość inicyatyw y i akcyi obywatelskiej u sprawach przemysłu krajowego i przemawiając od serca do licznie zgrom adzonych robotników, aby w no wej > pracy, jaka im się nastręcza, upatrywali dowód łaski Bożej, dostarczającej im nowych, uczciw ych środków do obrony przed nędzą. Przestrzegł także zacny < kanonik robotników, aby nie słuchali złych doradców, którzy starają się zasiać niezgodę miedzy dworem a gminą, gdyż wybudowana fabryka świadczy naj- i lepiej, że obywatelstwo robi co może, aby sie przy- r czynie szczerze do pom yślności kraju.

(22)

- Braw o! — zawołał hr. Bom balski a z nim kilku , obywateli.

— K adzidło smakuje stańczykeryi — bąknął Cargel.

—• Zawracają chłopom g ło w y i basta! po- twierdził Haczykiewicz.

Panowie cisza -— kanonik m ówi — zawołał Pysznicki.

- Tu nie idzie o pańską „P rzyszłość“ , ale o lud — odparł H aczykie wicz.

- Słuchajcie! — ozw ały się liczne głosy.

‘ Jakoż znów nastała cisza i kanonik m ógł k oń czyć

Ą oracye:

— Mając w pamięci — m ów ił — wzniosłą Chrystusową zasadę, abyśm y się społecznie miłowali, ; z radością widzę, że obok założyciela tej fabryki, je g o

najbliższych współpracow ników i zastępców pobożn ego ludu polskiego, który w tej fabryce ma znaleść za­ robek uczciw y i obywatelską na czas niedoli opiekę,

\ zgromadzili się także bardzo liczni reprezentanci o b y ­ watelstwa i mieszczaństwa, światli urzędnicy i ludzie i pióra, dygnitarze autonomiczni i wytrwali bojow n icy o sw obody autonomiczne i pom yślność ekonomiczną tej części naszej nieszczęśliwej ojczyzny. Jeśli ludzie różnych zasad i przekonań zbierają się do łącznej pracy dla dobra kraju, a pod hasłem Opatrzności Boskiej, to z nieba spływają na nich promienie Boskiego ■ zmiłowania i Boskiego błogosławieństwa, którego wam

wszystkim z serca życzę.

Z jednej strony głośne oklaski, z drugiej strony niecierpliwe pomrukiwania tow arzyszyły tym słowom.

— 20 —

O dy obywatele cisnęli się, aby uścisnąć dłoń księdza kanonika, Kargel odezwał się:

(23)

Miihling, który się znów z Krzykackim zbliżył, dodał głośno:

•— Nie ma sojuszu ze stańczykami. Krzykacki poparł ten okrzyk słowami:

— Zawsze kończy się na tern, abyśmy szli po- j tulnie w niewolę klechów i panów.

— Polska demokracya nie potrzebuje niczyjego • protektoratu —- zauważył Haczykiewicz.

— A leż wspólna praca nie jest protektoratem —• f zauważył Antoś, który zbliżył się do tej grupy z hr. I Bombalskim i z innymi.

— Praca niczyja, nie gardzimy —- odparł na to Turski.

— Turski grawituje do stańczyków — rzucił K rzy- kackiemu w ucho Muhling.

Masz racyę psianogo — odparł tenże półgęb­ kiem — dusze lokajskie zawsze do siebie trafią.

Panowie — rzekł głośno hr. Bombalski — nie j

obłudnie, ale szczerze pragniemy takiej wspólnej pracy, o jakiej m ówił właśnie ksiądz kanonik.

— A m y dążym y do postępu, zwalczając wszelki zastój — odpowiedział Krzykacki.

-

0

jakiż zastój chodzi? — pytał Bombalski. Każdy winien pracować dla siebie i za siebie — odparł Krzykacki.

— Czyż przeszkadzamy takiej pracy?

— Trzymacie lud w powijakach, a on pragnie samodzielności — zawołał Haczykiewicz.

— M ogę panów zapewnić, że cieszym y się każ­ dym now ym objawem życia wśród, naszego ludu, byle rzetelnym.

- Czyli innemi słow y: byle tylko pod waszą kon­ trolą, a my jej nie przyjm ujem y — rzekł Krzykacki. i

(24)

sie jedynie podburzaniu ludu —- m ówił Bombalski z naciskiem.

— Tak, zapewne, nie należy podsycać namięt­ ności — wtrącił Turski.

—- N ależy tylko zdrowe pierwiastki zaszczepiać : w serca ludu — przem ówił z pow agą Sapiński.

. — K aryerowicze — syknął Mühling.

¡ — Z tern wszystkiem lud ma prawo do samo­ dzielności — odezwał się Haczykiewicz.

— W ielka racya, panie radco — z ogniem za­ w ołał Antoś — ale jeśli pragniemy dobra kraju, nie można lekceważyć i innych pracy społecznej czynni­ ków. Wszakże brzmi nam w uszach pobudka wieszcza: Razem ! w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele!

Niemal ogóln y ozwał się aplaus, który b y łb y za­ kończył dyskusyę, g d y b y Krzykacki nie zareplik o w a ł: — Nie potrzebujem y żadnych protektorów i ża- •: dnej łaski od panów. Kraj ma po uszy wszelkiego » wstawiennictwa i wszelkiej stańczykeryi.

Mimo całej nieprzyzwoitości tej przem owy za­ uważyłem z całym sp ok ojem :

-— Cóż więc ma robić obywatelstwo, które pra- I cuje uczciwie i uznaje potrzeby wspólnej pracy, bez

której niczego dokonać nie podobna.

— Niech pilnuje swego, lud da sobie sam radę. — A czegóż w takim razie w y panowie chcecie od ludu? Wszakże m y bliżej tego ludu jesteśm y i lepiej pojm ujem y je g o potrzeby.

— Co m y chcemy, to nasza rzecz — rzekł K rzy ­

kacki. i

— Demokracya, panowie, musi sama stanowić o swoim losie — zawołał Mühling.

Dalsza dyskusya stawała się wręcz niem ożliwą, gdy na szczęście oz wały sic silne trzaskania z batów,

— 22 —

(25)

jakby wystrzały i przed bramkę tryumfalną zajechały trzy chłopskie w ózki, które o tyle miały świąteczny w ygląd, że pow ozili dorodni m łodzieńcy w krakowskich strojach, a konie również krakowskie miały chomąta.

Adwersarze m im owoli zamilkli i rozstąpi 11 i się nieco, aby zrobić miejsce now o przybyłym . Lud zaś, pod fabryką zgrom adzony, na widok krakusek w y ­ krzyknął : „ witaj c ie !w

Z w ózków w ytoczył się Ifzępała w okazałym p ol­ skim stroju, a z nim pułkownik Plagowski ze wstą­ żeczką orderu y i r t u t i m ili t a r i na piersiach, pow ażny wiekiem i wzrostem Darowski i kilku innych. Antoś postąpił na powitanie.

Itzepała ucieszony wrażeniem, jakie zapewne umyślnie w yw ołał, dumnie podniósł głow ę do g óry i wsparty na, karabeli, a, spokojny o posłuch, gdy stał w otoczeniu tak zacnych weteranów, zaw ołał stentorowym swym głosem :

- Zacny gospodarzu, wielebne duchowieństwo, Szanowni panowie obywatele i kochani bracia! Osiwiali w bojach żołnierze polscy, którzy krew przelewali za ojczyznę, pragną uczestniczyć w dzisiejszej uro­ czystości, aby uczcić zacność usiłowań naszego ob y ­ watelstwa, które się garnie do wspólnej pracy z ludem i mieszczaństwem polskiem. Spodziewam się, że nas c het nem ser cerą przyjm iecie w wasze grono i zaw o­ łacie, ja k wołali nasi ojcow ie w pamiętnym dniu trzeciego maja: wiwat wszystkie stany.

Ten i ów z zebrania pomrukiwał, ale robotnicy huknęli tak donośnie: wiwat, że tym okrzykiem wszelka opozycya stłumiona została.

L d y cisza zaległa, przemawiał sędziwy Darowski. a słowa życzeń dla gospodarza, płynące z ust je g o , z bezw zględnym przyjęto aplausem.

(26)

— 24

-Następnie Antoś zaprosił swych gości na prze­ kąskę. a to zaproszenie party a K rzykaekiego przyjęła niemal z zapałem.

W szy scy spieszyli do dużej sali z drzewa umyślnie wystawionej, a przystrojonej zielenią i chorągwiami o barwach narodowych.

Honorowe miejsce zajął kanonik, obok niego puł­ kownik Plagowsld, Darowski, hr. Bombalsld, Sapiński, koło niego ulokował się Pysznield, dalej kilku o b y ­ wateli, H aczykiew icz i je g o satelici, na drugim końcu Krzykacki ze swoimi, a . na uboczu, koło gospodarza, Rzepała. Rad b y ł wprawdzie usiąść w yżej, ale że go nie bardzo proszono, kontentował się szarym końcem, z niemniejszą fantazyą zajmując pozosta­ wione sobie miejsce.

Zasiadłem obok. Zaraz też zw rócił się do mnie. 1 — A co smyku? hę?

Uśmiechnąłem się, nic nie mówiąc.

— Zobaczysz d o d a ł— jak ja ich jeszcze w kozi róg zapędzę. Patrz na Pysznickiego jak pobladł ze strachu, a H aczykiew icz! O znam ja ich znam, chce to błyszczeć i jaśnieć, ale drży, aby tern silnie nie wstrząsnąć, bo b y obleciała pozłótka i blaga, a z o ­ stałaby nicość.

Przytakiwałem, nie m ogąc obszerniejszej podjąć ''dysputy.

Na prośbę Antosia musiałem mu bowiem dopo­ magać w obsługiwaniu gości. Stół, przy którym za­ siedliśmy. znajdował się w samym środku im prow izo­ wanej sali, a po obu bokach pod ścianami zastawione b y ły jeszcze dłuższe stoły dla tych wszystkich robot­ ników, k tórzy przy fabryce od pierwszej chwili zna­ leźli zatrudnienie. Antoś pełnił więc patryarchalnym

o b y cza je m rolę gospodarza przy tych dwóch drugich

: .

(27)

stołach, pozostawiając na mej opiece stół dygnitarski. Musiałem więc być kolejno przy wszystkich i choć przez chwil kilka z każda grupa kilka słów wymienić, słuchając sprzecznych uwag, co do których w roli wicegospodarza nie m ogłem sie oświadczyć. Natomiast serdecznie dolewałem trunku, aby uśpić namiętności, które nie um ilkły jednak ani na chwile.

Jedynie ksiądz kanonik z Darowskim i najbliż­ szymi sąsiadami rozmawiał o sprawach przem ysło­ w ych i o nowej fabryce. Wszystkie inne grupy nawet obecnością włościan i robotników nie dały się. p o ­ wstrzymać od politycznych sporów i złośliwych ucinków. — Czuj duch! co tam masz w garści — m ówił do mnie Krzykacki.

— Piwo, redaktorze.

— Ano, to dalej, wino to dla Pysznicldch, p o­ patrz jak żłopie, mało się nie zachłyśnie.

Spojrzałem na Pysznic-kiego, zaledwie dotknął ustami kieliszka.

— Pasie się na pańskim chlebie, jem u to nie pierwszyzna — wtrącił któryś z m łodszych satelitów Wj grupy.

— Zerżniem y go jutro w „Pukawceh za artykuł o wyborach.

' — A lbo co sie stało? — wtrąciłem.

— Nie wiesz pan, że nasz K rzykacki kandyduje do rady m iejskiej?

— Pierw szy raz słyszę.

— W iec największe akty publicznego życia dla was są niczem!

Przepraszam, nie ominąłem jeszcze żadnych w yborów.

A więc podaj rękę obywatelu — rzekł uro­ czyście K rzy k a ck i— jesteś urzędnikiem, ale nie jesteś

(28)

służalcem — takich cenie. I m ówiąc to, wycałował mnie na poczekaniu.

— A ten twój pan Antoni, jakże tam?

— D zielny człowiek, pracuje, wszakże pan widzi. Tak, ale czy to nasz?

— On jest przy każdej dobrej sprawie.

— W ypadałoby, aby sypnął na w ybory — za- uauważył jakiś piskliwy głosik, on poprze nas, a my je g o , reka rękę myje.

— Nie gadajże świństw, przecież - nie potrzebu­ jem y reki wyciągać.

A le każdy powinien się, legitym ow ać jakich jest zasad.

— Także gadaj — odparł K rzykacki —- potrze­ bujem y ludzi niezłom nego charakteru.

— Niechże ojciec pogada z gospodarzem.

Zrozum że zakuta pałko, że nie m ogę, bo o mój w ybór chodzi.

To może pan pom ów i ze swym przyjacielem, zw rócił się do mnie Mühling.

— Pan znasz lepiej sprawę, zauważyłem.

— Dobrze — odparł sentencyonalnie Mühling — przyłożę do niego m oją miarę, mam przekonanie, że się nie okaże wstecznikiem.

— G dy podszedłem do H aczykiewicza i je g o grupy, wym yślał on właśnie na czein świat stoi na partye K rzykaekiego.

P ozb ija ją m ów ił — szeregi demokratyczne, poniewierają ludzi zasług wieloletnich, wszystko to kompromituje tylko obóz lewicy, który ponieść musi porażkę przy wyborach.

G dy mnie spostrzegł, ujął mnie bez ceremonii za klapę tużurka.

Mało się znamy —- rzekł — ale uważam pana

http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

za uczciw ego człowieka, który służy całem sercem dobrej sprawie.

Skłoniłem się w milczeniu.

— Pow iedzże mi szczerze z kim trzyma twoj przyjaciel z nami (tu wskazał na swe otoczenie) czy z nimi (przy tych ostatnich słowach głow ę zwrócił ku Krzykackiem u).

— Mój przyjaciel — odparłem — rad by szczerze pracować na polu przemysłowem, aby m ógł choć po jakimś czasie poszczycić się dodatnimi rezultatami.

Takich nam potrzeba! — zawołał Haczykiewicz. — W takim razie mój przyjaciel spełni oczeki­ wania pana radcy.

-— Pragnę w nim jednak w idzieć -człowieka zde­ klarowanych zasad, a niepokoi mnie wjj tern zebraniu .Krzykacki, a jeszcze więcej Pysznicki.

-— A Rzępała — ozwał się Kargel.

(1

tym już nawet nie mówię — rzekł H aczy­ kiewicz — choć z miny zauważyłem, że mu o niego najwięcej chodziło.

- Musi się to wszystko wyjaśnić i to dziś jeszcze, zakonkludował, a ja przyzwany przez Antosia, musiałem odejść na chwilę i nie m ogłem dowiedzieć sie na razie, co i w jaki sposób zamierza w yjaśnić pan radca.

Antoś wyspowiadał sie przedemną, że ciepłe p o ­ trawy jeszcze nie gotow e i radby obecnie przedstawić, swój wynalazek co do ogrzewania pieców tym gościom, którychby to interesowało.

Zakomunikowałem to donośnym głosem szanowne­ mu zebraniu protektorów przemysłu krajowego, za­ znaczając doniosłość wynalazku, który i przy innych fabrykach może b y ć z łatwością zastosowany, p o ­ ciągając za sobą wielką oszczędność materyału opało­ w eg o. co wobec ciaułeuo trzebiona lasów w ielce

(30)

jest pożądanem. A toli powstał tylko jeden hr. B om - balski.

Rzępała zaś odezwał s ię :

— P rzyjdę ja tam do was, a tymczasem pójdę oglądnąć pokłady wapienne, bo to moja specyalność. Biorę ze soba zacnego inżyniera Strugę, sekretarza towarzystwa politechnicznego, którego przyw iozłem gospodarzow i ze Lwowa.

— Jeśli się panowie znają na pokładach, radbym się do nich przyłączyć-— rzekł hr. Bombalski — zwracajac się do mnie.

Mówią, że redaktor Rzępała jest w tych rze­ czach zn a w ca — odparłem, nie zwracając uwagi na kon- wulsyjne ruchy Pysznickiego, który m ówił tymczasem

ie się hrabia nie kompromituje, Rzępała, to rewolwer.

Umie ja się z bronią obchodzić odpo­ wiedział zagadnięty, a głośno dodał — idę z panami obejrzeć pokłady.

Rzępała w progu nań ju ż czekał i z wielka ga- lanteryą pierwszeństwo w opuszczeniu sali pozostawił.

Antoś stał ju ż przy swych rysunkach w przy­ ległej kancelaryi, aby ciekawym wyjaśnić swój w y ­ nalazek. Zaw iódł sie jednak nieboraczysko, bo do kancelaryi wszedłem sam jeden. Spadł na krzesło i chwilę nic nie mówił. Naraz głow ę podniósł, bo zna­ lazł się jeszcze jeden zwolennik wynalazków. B ył nim red aktor Pyszn icki.

Z zapałem ludzi pracy, przeświadczonych o do­ niosłości naukowych wyników, ją ł mu Antoś wyjaśniać

rysunki, atoli Pysznicki przerwał md prędko odzy­ wając się:

Ależ nie o to chodzi, szanowny panie. do

(31)

Antosiow i ołów ek z rak wypadł. —■ A o cóż panie redaktorze ? —■ Przyszedłem, a,by pana ostrzec. — Cóż takiego V

- Siedzę w pośród obywateli i słyszę co mówią.. T o bratanie sie z Rzepałą i z Krzykacldmi, karczemna dyskusya po kazaniu i cały Hacżykiewicz ze swoja drużyną, m ogą pana narazić na złe oko w obozie konserwatywnym.

Nie m ogłem przecież pom ijać innych redakcyj. Bardzo słusznie, ale jednak wrażenie jak naj­ gorsze.

Cóż więc pan radzi.

Radzę z całego serca zawrzeć z nami sojusz.

-— Nie rozumie.

Oto akcya naszego dziennika — rzekł Pysz- nicki, dobyw ając z kieszeni zadrukowaną ćwiartkę pa­ pieru — za trzysta złotych reńskich możesz sobie pan kupić nietylko lojalne, szczere poparcie całej naszej partyi, ale głos na zebraniach stronnictwa. Czy pan rozumiesz ogrom na tego doniosłość.O i/ o

— Chce pracować w obranym zawodzie, niech to panu wystarczy.

— K og oś jednak trzeba mieć za sobą.

- Sądzę, że staną za mną w szyscy ludzie dobrej woli.

Pysznicki uśmiechnął się.

Antoś z pewnem zakłopotaniem dobył pulares i kładąc pięćdziesiąt złotych reńskich, rzekł:

— Oto dwuroczna prenumerata n a pański dziennik. Nie żądajcie więcej od początkującego przemysłowca. Pysznicki lectwo miał czas schować pieniądze, gdy w cb‘ 'Aach zjawił sie H aczykiew icz:

P

"

¿ A M

t

(32)

— Może przeszkadzam, rzekł.

— W łaśnie w ychodziłem — odezwał się Pysznicki nieco zmieszany.

— Chciałem właśnie pana ostrzedz — zawołał H aczykiew icz do Antosia po je g o odejściu — abyś się byle z kim nie wdawał. Sztandar demokratyczny p o ­ wiewać może tylko nad głowam i ludzi czystych i nie­ poszlakowany c h.

A ntoś rnimowoli wziął znów za pulares.

— K to nas szuka musi się zdeklarować jasno i otwarcie. Nie znosimy żadnych konszachtów ze stań- czykeryą.

— Odmy wiłem właśnie nabycia udziału na dziennik konserwatywny.

— Szczerze winszuję, bo to dowód, że chcesz służyć tylko poczciw ej sprawie.

— Całern sercem.

Bardzo dobrze. Otóż rozważ pan, że lewica ma w rękach cała akcyę przemysłowa, a gdy m y zajmiemy się panem, nie zginiesz.

— Szczerze jestem obowiązany.

-—• Zaraz panie, odmówiłeś jednym , przyjm że dłoń, jaką drudzy podają. Oto udział na nasz dziennik de­

mokratyczny.

T o mówiąc, w ydobył H aczykiewicz ćwiartkę za- druko wanego papieru.

— Szanowny panie radco — odezwał się Antoś -— cenie poparcie pana i je g o obozu, ale w dorobku _ b ędąc, proszę, abyś raczył przyjąć na razie pięćdziesiąt

j^ W c h reńskich jako dwuroczną prenumeratę na wasz

•'¿arii ■ isj— C o? — zawołał H aczykiewicz — pan nam * ...śinjesz rzucać jałmużnę. Demokracya polska jest ubogą,

ale ceni swą godność.

(33)

— Niechże mi W dzie wolno dodać jeszcze na inseraty w waszem piśmie drugie pięćdziesiąt złotych reńskich...

H aczykiewicz zw rócił się. do mnie. — Co pan na to?

— W ierzę w najlepsze intencye m ego przy-^ — Sądzisz pan, że nie skom prom ituje naszego

sztandaru. _ **

— Mój sztandar, to praca zapobiegliwa w obranym zawodzie dla dobra całego kraju i wszystkich warstw narodu — zawołał rozdrażniony nieco Antoś..

— L aw irow an ia w praw dzie nie lubię — rze ~ H a czy k ie w icz — ale że z czasem całkiem do n a s ,s ię n aw rócisz, p od a ję c i rękę, która popierała zawsze

zacne przedsięwzięcia. _ ,

N a g le zblad ł H a czy k ie w icz ja k p łotn o, z o b a ­

cz y w sz y w ch o d zą ce g o R zępa łę. _ ^ .

Pan radca plany ju ż zbadał i duplikaty ściąga brawo — zawołał tenże od progu. ^ ^ ■

— Sprawa, którą omawialiśmy, zbyt jest świętą—- r z e k ł H a c z y k i e w i c z — abyś pan w nią miał wchodzić

p 0 też nie jestem ciekaw, proszę schować gotów eczkę bez żenady.

H aczykiewicz udawał, że nie zważa na Rzepa, ę i schowawszy pieniądze, pożegnał Antosia.

— iJokłady masz śliczne — zawołał Rzępała - powiadam ci, is tn a mennica, to też jak widzę, rozdajesz .%3wczasu zadatki.

— Nie warto o tern m ów ić — odparł Antos.^ Rzępała brał ju ż w rękę rysunki, gdy w drzwiach

stanął Miihling. .

— ^Jak B oga mego, nowa pom pa! — huknął Rzępała.

(34)

Miii)ling chciał się cofnąć, ale go Antoś zatrzymał. — Dla nas dwóch — odezwał sic wówczas R zę- pała, wskazując na Mtihlinga — chyba tu za ciasno. W olę wyjść.

D ziękuję panu! — rzekł Muhling ze złośliwa uprzejmością.

— Nie dziękuj,« aż się dowiesz za c o — krzyknął rozdrażniony Rzępała — oto wiedz, że jeśli chcesz doić, to krow y stoją tam o dwieście kroków stąd.

T o powiedziawszy wyszedł, zabierając ze sobą rysunki.

— Gzemże m ogę Panu służyć — pytał Mtihlinga Antoś.

— Za uprzejmość i gościnność pana rad bym mu oddać przysługę i przestrzec go... przemówił Muhling drżącym nieco głosem.

— Przed kimże ?

— Przed tym (tu wskazał za odchodzącym ) i przed Pysznickim.

* — T ylk o tyle?

A w dodatku chciałem panu ofiarować poparcie K rzykackiego, jutro w ybory, on kandyduje, pan p o­ winieneś się znać na rzeczy.

Antoś w yjął pulares i kładąc na stół pięćdziesiąt złotych reńskich,, rzekł:

— Oto dwuroczna prenumerata na was;: Dziennik, więcej uczynić nie mogę.

To mówiąc, wyszedł szybko z kancelaryi.

— Już go widzę obałamucili stańczyki — za ­ uważył Muhling.

Nie sądzę — odparłem — mój przyjaciel ma swoje własne przekonania.

— AV takim razie opętał go Rzępała.

— I co do tjygo przypuszczania pańskie są mylne.

____

„_* —

—Mhn —

(35)

K oniec końcem rzekł Miihling — to nie jest człowiek naszych zasad.

To mówiąc, schował pieniądze i skinąwszy mi głową, wyszedł.

W e drzwiach zetknął się z Rzępałą, który rysunek odnosił.

— No cóż, panie Miihling — rzekł doń tenże — podój sie udał?

— To nie moja, ale pańska specyalność.

—- Stul-no żydku gębę — odparł Rzępała -— bo jak B oga m ego, oówiczę co sie zowie.

Miihling ju ż jednak nie słuchał, a po chwili i m y obaj przeszliśmy do sali, gdzie kanonik wnosił właśnie zdrowie gospodarza.

Jak się przekonałem, w czasie tych wszystkich przepraw zakulisowych, goście nie próżnowali i spo- żyli ju ż wszystkie dania, które teraz zakrapiano toastami.

Czy mam ich długą kolej w yliczać i opiewać wym owę Kargela, gdy pił zdrowie Łapińskiego i swadę tego ostatniego, gdy pił zdrowie Turskiego, czy mam podziw iać dalej świetną dyalektykę Turskiego, gdy podnosił zasługi H aczykiewicza.

D ość jeśli wspomnę o podniosłem wrażeniu słów tego ostatniego, gdy wyniki usiłowań swoich przy­ pisał z całą skromnością niespożytym zasługom partyi demokratycznej. Na znak Figielskiego podniesiono do g óry m ów cę na ramionach, a on wznosząc ponad zgrom adzonym i ręce swoje ja k b y do błogosław ień­ stwa, rzekł rozrzewnionym głosem : dziękuję wam m oi drodzy.

Jeszcze tak wisiał w powietrzu między niebem a ziemią, gdy Rzępała w ylazł na krzesło i zawołał:

—- P iję także zdrowie demokracyi (tu Haczykie- wicz zrobił ruch odpychający oboma rękami), ale nie

(36)

pańskiej, panie oberkomisarzu, możesz być eo do tego

s p o k o j n y m , ja piję zdrowie tej demokracyi, która nie jest przyw ilejem żadnej partyi, ale żyje w serdeeznem poezuciu całego narodu i wszystkich warstw jeg o, tej, która reprezentują przezacni weterani Darowski i Pla­ go wski, tej, co krew własna przelewała i nie lękała sie twardej pracy, tej, co nikomu nie złorzeczy, ale wszystko miłuje, tej wreszcie, co pogardza wasza par­ tyjna, robota, ale modli się za wami do Boga, abyście się nawrócili.

Nie podobna opisać zapału, jaki te słowa w y wołały. Zapom niano kto je mówił, a oklaskiwano myśl, która m im ow oli trafiała wszystkim do serca.

Tern większe oburzenie zapanowało w grupie H aczy- kiewicza. A le czcigodn y pułkownik Plagow ski nie do­ puścił do dalszej polemiki i zakończył szereg toastów wnosząc staropolskie: kochajm y się.

— Sporów dzisiejszych nie pojm uję, mówił. G dy ojczyzna w zyw a do pracy, to jak by do broni w zy­ wała. Nie może utrzymywać, że ją kocha, kto sie w takiej chwili spiera. Panowie, gdybyśm y się nie byli spierali lat temu pięćdziesiąt, g d y b y była w ów ­ czas większa m iędzy nami karność, a m iędzy wodzami harmonia ściślejsza, tobyśm y dzisiaj... i głośne łkanie w ydob yło się z piersi starca, a to łkanie przemówiło wszystkim więcej do przekonania, niż najwym owniejsze słowa...

Jakoż wnet zajeżdżać zaczęły furmanki, zabie­ rając gości, którzy mieli najbliższym pociągiem od­ jeżdżać, a gdy po hucznern pożegnaniu, po nowych okrzykach, po odnawianem coraz strzemiennem, ostatnia odjechała bryczka, Antoś wydawszy służbie wieczorne dyspozycye, zaprowadził mnie wreszcie do swego dworku.

(37)

Tu dopiero padł na fotel ja k b y wielkim przytło­ czon y ciężarem i zawołał do mnie niemal z rozpaczą:

(3

B oże! jakichże mamy w odzów ! teraz za­ czynam poznawać, dlaczego nasz przemysł z trudnością się dźwiga.

— A le się dźw ignie! zobaczysz! —• odezwałem się, chcąc go pocieszyć.

— Co do mnie — rzekł — wytrwam na obranem raz stanowisku.

(38)

Pierwsze poparcie protektorów.

Następnego dnia, po uroczystem poświęceniu wa­ piennika w Grodziskach, wracając wieczorem z bióra do domu, zakupiłem po drodze po egzemplarzu wszyst­ kich lwowskich pism codziennych, aby przeczytać opisy tego uroczystego aktu. Mimo wszystkiego, co się w czasie onej fety obiło o moje uszy, ani chwili nie wątpiłem, że relacye będą najprzychylniej brzmieć dla Antosia i je g o przedsięwzięcia, gdyż wszystkie oso­ bistości, jakie b y ły w dniu owym w Grodziskach, w y ­ stępowały w charakterze protektorów krajow ego prze^ mysłu i byłem przekonany, że choćby z tego względu, widząc znaczny wkład kapitału w podjęte przedsię­ wzięcie, a przytem zdolności i pracę m ego przyjaciela, wydadzą mu bez względu na jakiekolwiek partyjne zatargi chlubne świadectwo, zdolne obudzić interes budowniczych, przedsiębiorców budow li i fachowych inżynierów.

Ze spokojem też, jakiem mnie to przeświadczenie przejmowało, wypiłem szklankę herbaty, a zapaliwszy papierosa, wziąłem się do czytania nabytych dzien­ ników .

(39)

Najpierw wpadł mi w rękę organ Krzykackiego „Pukaw ka“ , który omawiał sprawę we wstępnym arty­ kule p. t. „Zgubna konkurencya” .

Artykuł ten brzmiał dosłownie jak następuje: „Ciągła przewaga wszelkiego rodzaju wsteeżnictwa w każdej dziedzinie narodowej pracy udaremnia w y ­ siłki zdrowego postępu. Przem ysł też krajowy, w któ­ rym tkwi zarodek siły żywotnej naszego społeczeństwa, dźwiga sie wobec tego tylko pozornie, albowiem oli­ garchia szlachecka konwulsyjnym i krokami raka wszelki objaw postępu wstrzymać i cofnąć usiłuje. Opinia ba­ łamucona przez zaprzedane możnowładztwu dzienniki konserwatywne, nie może tego ani dostrzec, ani nale­ życie ocenić. W szelką bowiem blagę szlachecką przed­ stawiają ze zwykłą bufonadą stańczykowskie agentury w kraju jako zdobycz ekonomiczną, a tłum pospolity, tak niestety przezywają lokajskie dusze zaprzedańców obywateli niezawisłych w kraju autonomicznym, przy­ puszczanym byw a jedynie do szopek rozmaitych, pod­ noszonych do znaczenia pierwszorzędnych wypadków \v rozw oju ekonom icznym nieszczęśliwego kraju.

Na jedną z takich szopek wybraliśm y się onegdaj, chcąc zaprotestować przeciw donkiszoteryi paniczyków, którzy dla miłości tytułów i orderów bawić się raczą przemysłem krajowym. Żałow ać nam dziś jednak przy­ chodzi poniesionych kosztów podróży, gdyż byliśm y oczywiście zagłuszeni okrzykami radości płatnych naj­ mitów, którzy mieli sobie nakazane przez swoich chle­ bodaw ców nie dopuścić nas do głosu,, a z pogwałceniem praw naszych obywatelskich i wolności słowa znie­ w olić nas umieli do wysłuchania znanych i wstrętnych bredni na temat dobrodziejstw, świadczonych krajowi przez hrabiów galicyjskich i obałamucone g łow y za­ cofańców szlagonów.

(40)

W naszem przeto piśmie, które jest jedynym nie­ zawisłym organem opinii publicznej i w alczy niestru­ dzenie z wszelkiem wstecznictwem, prywatą i łapo­ wnictwem, pragniemy przedstawić owa szopkę tak jak na to zasługuje.

Chodziło o poświęcenie now ego wapiennika w Grodziskach.

Nie odmawiamy nikomu prawa do rozlicznych aktów jezuityzm u i bigoteryi, atoli czas ju ż wielki, aby nie tumaniono podobnym i aktami szerszej publi­ czności. W Grodziskach jednak zajęły one trzyczwarte czasu tak, iż na dyskusyę fachową nie było już miejsca, g d y dodamy jeszcze do ceremonii kościelnych rozwlekłe kazanie m iejscow ego proboszcza, przy któ- rem chłopi literalnie pousypiali, a starszyzna po katach paleniem papierosów czas skracała. I to ma b y ć nabo­ żeństwo ! Smutny zaiste objaw now oczesnego fary- zeuszowstwa.

Słuchając przem owy, a właściwie kazania księżo- wskiego (iu r a s t o la e w tej m iejscowości bardzo są obfite), dowiedzieliśmy się, że cała przyszłość chłopstwa w opiece panów. Przeszłó pół godziny piorunował ka­ nonik oklaskiwany przez takich wsteczników jak re­ daktor „P szyszłości“ Pysznicki i hr. Bombalski, na zgubność wszelkiej oświaty. Naturalnie: poco chłopu czytać i pisać, kiedy go dwór i bez tego zaprzęgnie do pracy. Skoro tylko kanonik skończył kazanie, p o ­ budzono chłopów i kazano im krzyczeć w niebogłosy: niech żyje, zaco uraczono ich potem na koszt g o ­ spodarza wódką i kiełbasą, dwoma środkami, które nieoświecony biedny lud nasz trzymają w niewoli pa­ nów i szlachty.

Imieniem dygnitarzy przemawiał hi1. Bombalski, który jeszcze nie miał czasu przegrać wszystkiego

— 38 —

(41)

w M on aco. Jakie plótł koszałki opałki najlepszy dowód, że nawet szlachcice słuchać nie chcieli i hurmą w y ­ ruszyli ku zastawionym stołom. Tu przy sutem jedzeniu bredził jeszcze Rzępała na temat nowej demokracyi, złożonej z hrabiówskich fagasów. K toś tam wniósł w reszcie: kochajm y się, bo to konieczne u nas, gdy wódka i wino w mózgach ogłupiałych zakręcą.

W ych odząc z sali ozdobionej festonami, zapewne na uczczenie hr. Bonfhalskiego i jem u podobnych, p o­ myśleliśmy s o b ie : i co z tego wszystkiego V

Najciekawsze jednak, że jakkolw iek wapiennik poświęcono, właściciel nie ma wcale wystarczających pokładów wapna, a jeżeli jakie ma, to w lichym ga­ tunku i niezbyt obfite. A lbow iem do Grodzisk przy­ tyka wieś zacnego patryoty Pomeranza, który z ojca i dziada tu osiadł i od lat wielu założył wapiennik, nabywszy z olbrzym im kosztem najbogatsze wapnio- daj ne Sąsiednie terytorya.

N ow y wapiennik w Grodziskach ma więc jedynie na celu w ytw orzyć zgubna konkurencyę przez pod­ wyższenie ceny robotnika, co się musi odbić na konsumentach obu ' fabryk. Jeśli dotąd miała racyę bytu jedna fabryka, dwie absolutnie utrzymań się nie mogą.

Przypuszczam y, że dawniejsza, oparta na b o ­ gatszych kapitałach i długoletniem doświadczeniu, mająca zresztą lepsze pokłady, zdoła się ostać wrogiej konkurencyi właściciela Grodzisk, ale niemniej straty poniesie, a te straty zaważą na szali ogóln ego budżetu przemysłu naszego.

D odajm y do tego, że now y właściciel Grodzisk na gospodarstwie wcale się nie zna, bo drogą spadku, po jakiejś ciotce zapomnianej, dorwał się fortuny, że wiec ow acyjki w guście wczorajszej, winko i karteczki,

(42)

— 40

Wysuszą dno złotej beczki, a będziem y m ieć obraz szopki, jakiej byliśm y świadkami w Grodziskach.

Z gniewem rzuciłem wstrętny organ K rzykackiego i wziąłem się do czytania ,,Gazety dem okratycznej“ .

Tytuł artykułu składał się z kilku pomniejszych tytulików, ujętych w klamrę. A b y zadowolnić wszyst­ kich wielbicieli H aczykiew icza i je g o polityki ad a e t e r n a m re i m e m o r ia m , artykuł wraz z tytułem w całości przepisuję.

,,(Dalsza podróż inspekcyjna radcy H aczykiewicza w sprawach przemysłu krajowego. — Poświęcenie wapiennika w Grodziskach. — M owa radcy H aczy­ kiewicza o potrzebie ciągłego rozw oju przemysłu i o zadaniu demokracyi polskiej. N iem iły dyso­ nans z powodu niewłaściwego odezwania się redaktora Rzępały. — Głos łabędzi jedn ego z ostatnich. — N ie­ stałość przekonań i zgubne tegoż następstwa. — Nowa akcya ratunkowa radcy Haczykiewicza w sprawie dre­ nowania łąk. — ,,86“ godzin pracy bez wytchnienia.)“ Ostatnia sesya w wielkim wydziale w sprawie subwencyi dla lw ow skiego teatru miała przebieg nad­ zwyczaj ożyw iony. Referent, radca H aczykiewicz, po kilka razy musiał głos zabierać, aby wyjaśnić błędne zapatrywania niektórych m ówców, a po je g o ostatnim gruntownym i z wielką swadą przedstawionym w y­ wodzie, sprawa odroczoną została do najbliższej sesyi. Pom im o, że posiedzenie zamknięto tuż przed godziną dziesiątą, niestrudzony radca H aczykiew icz następnego dnia pierwszym pociągiem kuryerskim odjechał do Grodzisk, aby w dalszej podróży inspekcyjnej, pośw ię­ conej sprawom przemysłu krajowego, zwiedzić tę m iej­ scow ość fabryczną i światłemi radami wesprzeć oko­ licznych obywateli. —3 Jakoż przybycia czcigodnego radcy oczekiwano w Grodziskach z niezwykłą radością,

(43)

a pragnąc dać temu wyraz u wjazdu do fabryki, usta­ wiono bramę tyumfalną, przystrojoną w chorągwie o barwach narodowych. Obywatelstwo okoliczne, w dzię­ czne panu radcy za podjęte trudy, zebrało się u bramy bardzo licznie, a na czele stanął obok marszałka p o ­ wiatu, hr. Bom balskiego, w łaściciel fabryki i dóbr grodziskich, Antoni Grodziski, który dostojnego pa­ trona powitał uroczystą przemową.

AV towarzystwde radcy H aczykiewicza znajdowali sie znany pedagog i publicysta Kargel, dyrektor Cen­ tralnego banku galicyjskiego, Turski, dyrektor Związku towarzystw w ytw órczych, Figielski i wiele innych wybitnych osobistości. W łaściciel fabryki, Antoni G ro­ dziski, pragnąc upamiętnić bytność radcy H aczykiewicza o w tej zaniedbanej dotąd okolicy, postanowił dokonać dnia tego aktu poświęcenia now ego wapiennika, świeżo w ystawionego. Ze zwykłą sobie łaskawością radca H aczykiewicz chętnie na to przystał, poczem religij-. nego aktu dopełnił m iejscow y proboszcz.

K iedy kościelne pienia ucichły, zabrał głos radca H aczykiew icz i w świetnej poryw ającej mowie skre­ ślił całe dzieje przem ysłu 'krajow ego. Z głębokiem skupieniem wśród ciszy niezwykłej, słuchali w szyscy słów dyktowanych przez wiedzę niezrównana i gorącą miłość kraju. Nie b}do końca oklaskom po każdym ważniejszym ustępie. M ówca zaznaczył przy tej spo­ sobności doniosłość faktu, że idea demokratyczna krzewi sie ju ż po dworach obywatelskich i dowiódł, że jest ona jedyną rozumną podstawą jakiejkolw iek w kraju akcyi społecznej, ekonomicznej i politycznej. Idea ta żąda wyrzeczenia się mrzonek przeszłości, ale w zamian za. drobne poświecenie zdrożnych egoisty­ cznych nawyknień, ofiarowuje jako upominek d ojczyzn y serca ludu, w ychodzącego z pieluch' wielo

(44)

w ego zapomnienia i m nożącego w m iliony narodowe zastępy.

M owa ta sprawiła tak potężne wrażenie, że nikt ju ż słuchać nie chciał redaktora idzopały, który z nie­

zw ykłym cynizmem przedrzeźniał świetna przeszłość demokracyi polskiej.

Doskonała odprawę dał zarozum ialcowi jeden z „ostatnich“ , jeden z tych wielkich bohaterów, któ­ rych tylu krew przelało w obronie polityczn ego testa­ mentu, rozerwanego przemocą na trzy części narodu. Łabędzi głos sędziwego pułkownika P lagow skiego wszystkich też do łez poruszył.

Dzień ten b y łb y jeszcze dodatniejsze wydał re­ zultaty, g d y b y nie chwiejność w zasadniczych sprawach m iejscow ego obywatelstwa. A cz smutnemi nauczone doświadczeniami, nie umie ono zrzec się chętki prze­ wodzenia, a że samo jest leniwe i gnuśne, wybiera do swego zastępstwa ludzi, z którym i chorągiew dem o­ kracyi polskiej nie może mieć nic wspólnego. Takich ludzi obecność ujemnie tylko świadczyć m ogła o istot­ nych zamysłach gospodarza i dlatego nie było w ze­ braniu tego serdecznego wylania, które w yw ołuje za­ zw yczaj pow iew dem okratycznego ducha.

Co do fabryki, jest ona dopiero w początku - co będzie zobaczym y, a pragniemy niebawem zano­ tow ać o niej szczegóły najpomyślniejsze.

P ow róciw szy z nużącej podróży, niemal bez­ zw łocznie przystąpił radca H aczykiew icz do akcyi ratunkowej w sprawie drenowania łąk i zaraz na­ stępnego dnia przew odniczył osobiście odnośnej an­ kiecie. „

36

“ godzin wytrwał tedy w nieustannej pracy. Człowiek iście niezwykły.

Przeczytaw szy ten artykuł, rzuciłem mimo woli

okiem na datę „G azety dem okratycznej“ . Nie pom

y-— 42 y-—

(45)

liłeni sie jednak, gdym kupował numer, to b y ł egzem ­ plarz z dnia dzisiejszego, opisujący tęsamą u roczy­ stość, na której byłem obecny.

Teraz dopiero zrozumiałem, co mi m ów ił Rzepaki o polityce Haczykiewicza.

Z kolei wziąłem w rękę konserwatywną „P rz y ­ szłość“ .

Redaktor Pysznicki pisał: „ P r z e m y s ł k r a j o w y dźwiga się. ciągłe dzięki ofiarom obywatelstwa w iej­ skiego. W czoraj mieliśmy tego now y dowód, ucze­ stnicząc w uroczystości poświęcenia now ego wapiennika w Grodziskach, majątku będącego obecnie własnością A ntoniego D ołęgi Grodziskiego. Matka je g o była z domu Karska, córka Jana, której brat stryjeczny ożeniony b y ł z hrabianką Taraszewską, a siostra przy­ rodnia poślubioną była cześnikowiczowi Ściborzy- ckiemu. Nie od rzeczy będzie nadmienić, że jeden z Grodziskich b y ł pod W iedniem i że w opisach w ojn y chocimskiej znajdujem y także wzmiankę o walecznych rycerzach tego rodu. Obecny dziedzic dóbr grodziskich cieszy się wielką życzliw ością marszałka powiatu, hr. Bom balskiego, który raczył osobiście uczestniczyć w pięknej 'uroczystości. B yło też kilkunastu obywateli okolicznych, między innymi Jacek Warski, świeżo za­ ręczony z hrabianką Eweliną Mo ty lińską“ .

„Zw racał także między gośćm i uwagę znany sports- men Olszyński, którego klacz, „Prakseda“ , zdobyła drugą nagrodę na ostatnich wyścigach krakowskich. Ceremonia poświęcenia wapiennika odbyła się z nad- zw yczajną uroczystością przez m iejscow ego pro­ boszcza kanonika X ., który w yłuszczył w przemowie dobrodziejstw'a spływające na lud wiejski z nieustannej opieki dworu i wykazyw ał bardzo słusznie złe następ­ stwa nieprzyzwoitych agitacyj, które się starają naru­

(46)

szyć patryarchalny stosunek m iędzy dworem a gminą. Po ceremonii kościelnej odbył się wspaniały obiad, na którym nie brakło toastów. Szkoda tylko wielka, że płeć piękna, ta g r a n d ę a t r ą c t i o n wszystkich obyw a­ telskich zebrań, nie m ogła w tej uroczystości uczest­ niczyć, gdyż młodziutki gospodarz nie dał się dotąd oczarować jej powabom. Jest jednak nadzieja, że w tern sroższą pójdzie niewolę. Nie chcem y zgrzeszyć niedyskrecyą, a zresztą karnawał najbliższy i tak to wyjaśni. W szakże tak pięknie skoligacone dom y nie pow inny ginąć bezpotom nie".

Ledwiem doczytał końca, g d y do pokoju m ego wpadł jak bom ba Rzępała.

Okropne, ohydne, niegodziw ość — w ykrzy­ kiwał od progu — a podając mi rękę, dodał: czytałeś? — Jeśli idzie o artykuły — odparłem — dopiero co je przejrzałem.

— Masz teraz czarno na bia-łem co to za gałgany, pieniądze wzięli i jeszcze biedaka sponiewierali.

— Antoś istotnie zmartwi się ogromnie.

— D ow iedzże się, żem im sprawił cięgi okrutne. Spojrzałem mimo woli na kij sękaty.

Rzępała się uśmiechnął.

— Myślisz, żem obił -gałganów, toby jeszcze gorzej było, bo b y za męczenników uchodzili, ale ja im lepszą sprawiłem łaźnię. Czytaj.

Mówiąc to, wręczył mi świeży numer sw ojego pisma, jeszcze mokry, widocznie dopiero co w yrzucony z pod prasy.

Sam stanął nademną i czytał głośno tytuł: ,,W ielk i podój krów w Grodziskach. — Sztuczki M uhlingów i manewry Pysznickich. — Nowa blaga H aczykiewicza. — T rzy łapówki w jeden dzień. — Alians K rzykackiego z Pomeranzem. — K to jest

— 44 —

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zakładamy jednak, że nie komunikują się oni ze sobą, zatem Bogumił nie musi się przejmować taką

Nauczyciel prosi, aby uczniowie w parach zastanowili się, jakie konkretne zadanie mają do wykonania w niedalekiej przyszłości (może to być np. Następnie prosi, aby zastanowili

Gdy on ju˝ si´ skoƒczy∏ lub jeszcze nie zaczà∏, to u˝ywam Êwiat∏a..

To wszystko ostatecznie prowadzi autora do „miękkiego” postulatu, by „czynić swoje” i opisywać – anali- zować – wreszcie interpretować, a jednocześnie poddawać

Wiele ciekawych informacji o życiu Żydów na Lubelszczyźnie w XIX w zebrała grupa, która przeprowadziła kwerendę w lubelskim archiwum „Gazeta Polska”, „Kurier Lubelski”

Zmodyfikuj ten przykład i podaj funkcję, której zbiorem punktów nieciągłości jest Q..

Jeśli jednak nie jest prawdą, że logika jest jedna, to może istnieć logika prawnicza jako odmienny rodzaj logiki.. Zatem albo logika jest jedna, albo nie jest prawdą, że nie

Jan Paweł II, utwierdzając braci w wierze w prawdę, utwierdza ich w miłości Prawda bowiem jest dobra, a dobru należy się miłość.. W miłości prawdy tkwi