• Nie Znaleziono Wyników

COLLINGWOOD I TEORIA SZTUKI (WRAZ Z UWAGAMI O SUSANNE LANGER I RETORYCE)

4. LITERATURA POPULARNA W PERSPEKTYWIE BADAWCZEJ. ROZWAŻANIA METODOLOGICZNE

4.1. KOMENTARZE Z. Lichański

Uniwersytet Warszawski Polska

Artykuł Bogdana Trochy jest bardzo cenny; sądzę jednak, iż obecny tytuł powinien zostać zmieniony. Proponuję: Literatura popularna w perspektywie badawczej. Rozważania metodologiczne. W ten sposób zostaje określona perspektywa lektury i czytelnik nie ma wątpliwości, jakie kwestie Badacz pragnie uwypuklić. Tekst bezwzględnie musi zostać opublikowany, a ostateczną wersję tytułu powinien ustalić Autor.

Wojciech Kajtoch

Uniwersytet Jagielloński Polska

„Literatura czasu wolnego nie jest już literaturą domową; podejmując coraz ważniejsze problemy, kontestując inne formy przekazu kulturowego, zyskała status jednej z domen, w jakich współczesny człowiek nie tylko szuka zaspokojenia własnych, często prywatnych, potrzeb, ale także wyraża siebie, swoje lęki i pragnienia. Tym samym literatura ta,

analogicznie jak piśmiennictwo głównego nurtu, stała się zwierciadłem ludzkiego świata, a jako taka nie może pozostawać poza refleksją współczesnej humanistyki”.

Powiem więcej: literatura popularna, przynajmniej w Polsce, od lat zastępuje literaturę mainstreamu w wyrażaniu problematyki współczesnej, niepokojów pokoleniowych itd. Z początku działo się to w odniesieniu do tych spraw, o których powieść realistyczna – ze względów cenzuralnych – musiała milczeć (pamiętnym przykładem jest Limes inferior

[1982] Janusza A. Zajdla). Teraz jednak, gdy utworom obiegu wysokiego (i każdego innego) nikt niczego nie zabrania – ludzie pióra sami, dobrowolnie, wyrzekają się pisania książek ważnych i uciekają w stylizacje czy w to, co nazywam „postmodernistycznym szczebiotem”. Zadania literatury realistycznej przejmują gatunki popularne: ocenę wchodzenia w dorosłe życie w latach 90. 20 wieku zawierają w sobie horrory Łukasza Orbitowskiego, Marek Krajewski i Marcin Wroński pokazują dramaty początków PRL, Zygmunt Miłoszewski wprowadza tematy wiążące się z działaniami SB oraz możliwością istnienia ich „ciągów dalszych” we współczesnej Polsce itd. Zjawisko to dotyczy zresztą nie tylko Polski. Jakże drastyczny obraz współczesnej Szwecji pokazuje trylogia Stiega Larssona „Millennium” (2005–2007, pol. 2008–2009)!

„[T]rudno byłoby znaleźć dziś pełne rodzime opracowania dotyczące […] literatury

[popularnej] – takie, jakimi mogą się poszczycić chociażby uczeni amerykańscy, niemieccy czy angielscy. Bardzo często jednak okazuje się, że badania te, w zagranicznych

środowiskach prowadzone przez całe dziesięciolecia, u nas są pomijane lub też przywoływane sporadycznie. Czy zatem wyznaczamy własną drogę w studiach nad literaturą popularną? A jeżeli tak, to jaką?”

Obawiam się, że własnej drogi nie wyznaczamy, bo prawie cała polska teoria literatury od wielu dekad opiera się na zagranicznych wzorcach (choć z drugiej strony, trzeba

pamiętać, że kluczowa dla współczesnego literaturoznawstwa postać – Roman Ingarden – to polski uczony). Spisy nazwisk w rodzimych opracowaniach sprawiają wrażenie, jakby Polaków przywoływano wręcz wstydliwie, bo królują w nich Anglosasi i Francuzi, a w czasach PRL dominowali uczeni z ZSRR.

Str. 100

Do rzadkości należą przy tym dzieła stanowiące świadectwo dogłębnego przyswojenia i rozwinięcia tych wzorców, takie jak Światopogląd powieści (1973) Stanisława Eilego.

Powód – może nie jedyny, ale na pewno istotny – jest prozaiczny: brak dostępu do stosownej literatury. Pamiętam, jak w końcu lat 70 zeszłego stulecia Biblioteka

Jagiellońska przez dwa lata sprowadzała dla mnie The Art & Practice of Historical Fiction (1930) Alfreda Tresiddera Shepparda – a kiedy książka wreszcie przyszła, udostępniono mi ją na całe dwie godziny, bo potem już trzeba było ją odesłać. Natomiast mikrofilm szkicu Györgya Lukácsa Istoriczeskij roman i krizis burżuaznogo riealizma (1938) przyszedł z Moskwy trochę szybciej, tyle że porwany, bo nie nawinięto go na szpulkę.

Dzisiaj wcale lepiej nie jest. Polskie biblioteki naukowe na ogół dysponują zagranicznymi książkami wyłącznie z darów, a prywatny zakup może akademika zrujnować. Internet problemu też – jak dotąd – nie rozwiązał, bo troska wydawnictw o własne zyski skutecznie blokuje możliwe remedia. W takich warunkach, gdy „pospolitość skrzeczy”, trudno o

dogłębne studia, wymagające wykorzystania setek pozycji.

„Pierwsze wypracowane zostało w obszarze anglojęzycznym i zakłada, że literatura popularna zaczyna swoją historię wraz z pojawieniem się literatury w ogóle. Tym samym zakres studiów nad piśmiennictwem popularnym jest zakresem powszechnym i ujmującym twórczość literacką od tej oralnej”.

„[B]rak wyraźnego podziału na tę „wysoką” i tę popularną zachęca do badań, które nie wykluczają wspólnego mianownika, chociaż powstają przecież także prace nad tekstami wyselekcjonowanymi w rozmaitych perspektywach i konfiguracjach. Tego rodzaju badania pozwalają ujrzeć utwory literatury popularnej (czy też w tym przypadku raczej: literatury drugiego nurtu) zarówno w perspektywie przemian historycznoliterackich, jak i w sposób ujmujący wszelkie jej interakcje z piśmiennictwem głównego nurtu – w tym zapożyczenia, kontestacje czy też rozpatrywanie zagadnień pomijanych przez to piśmiennictwo”.

Jestem gorącym zwolennikiem tego angielsko-amerykańskiego podejścia. Tak naprawdę od niepamiętnych czasów literatura popularna współistniała z „wysoką” i tylko oparcie się współczesnej szkoły na klasycznych (czy pseudoklasycznych) tradycjach wartościowania sztuki słowa, więc normatywne oświetlanie tradycji (tj. decydowanie, że wyłącznie to wchodzi do programu szkolnego, co na to „zasługuje”) przesądziło o tym, że na ogół do beletrystyki mamy podejście „arystokratyczne”, niemieckie. Nie czytamy w szkole

Arystofanesa, lecz Sofoklesa, nie znamy Gargantui i Pantagruela (La Vie de Gargantua et de Pantagruel, ok. 1532–1564, pol. 1915), a o treściach Przemyślnego szlachcica Don Kichote z Manchy (El Ingenioso hidalgo don Quijote de la Mancha, 1605–1615, pol. 1786) czy Podróży Guliwera (Gulliver’s Travels, 1726, pol. 1784) uczymy na podstawie tylko grzeczniejszych fragmentów; niewiele wiemy o literaturze sowizdrzalskiej, nie pamiętamy, że Zygmunt Krasiński pisał także „groszowe” powieści historyczne.

Str. 101

Najbardziej nie lubię „sztywniackiego” podejścia do dzieł Williama Szekspira – prawie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że specyficzna scena teatru elżbietańskiego stąd się

wzięła, iż na początku odgrywano jego przedstawienia na dziedzińcach zamków, rynkach i w gospodach – dla gawiedzi. A co naprawdę grano? Oto fragment z użytkowanego w polskiej szkole „uładzonego” przekładu Makbeta, pióra Leona Ulricha (1895):

„MACDUFF: Jakich to trzech rzeczy mianowicie sprawcą jest trunek?

ODŹWIERNY: Czerwonego nosa, panie, snu i wody. Wszeteczeństwo, panie, trunek sprawia i nie sprawia: daje chętkę, ale odbiera możność. Tak więc, panie, można by nazwać trunek dwulicznikiem wszeteczeństwa: stwarza je i niszczy; budzi je i odpędza;

zachęca i odstrasza; woła do gotowości i zdradza, na domiar durzy je snem dwulicznym, a zadawszy mu kłamstwo, opuszcza je” [ przypis 4.1 . 1 ].

A tu cytuję ponoć maksymalnie wierny oryginałowi przekład Macieja Słomczyńskiego:

„MACDUFF: Do jakich trzech rzeczy tak skłania trunek?

ODŹWIERNY: Matko Boża, panie, do zmiany barwy nosa, do snu i do szczania. A do lubieżności skłania i ją odgania: budzi żądzę i usypia jej spełnienie. Można więc rzec, że nadmiar trunku jest dwulicowy wobec lubieżności: wspomaga ją i szkodzi jej, napina ją i wnet spuszcza, namawia ją i odbiera jej ochotę, każe jej stanąć do boju i nie stanąć, a ostatecznie wpędza człowieka w sen i, położywszy na łopatki, oszukanego porzuca”

[ przypis 4.1 . 2 ] .

Można sobie wyobrazić, jak rechotali słuchający tego dialogu przekupnie, czeladnicy i żołnierze, wspominając swoje pijackie kłopoty z potencją.

W Polsce zupełnie literatury popularnej nie doceniamy, pomijamy jej tradycje, a gdy już nie da się ich pominąć, to obraz literatury dawnej po prostu fałszujemy.

„Co prawda, Martuszewska w cytowanej już pracy [„»Ta trzecia«. Problemy literatury popularnej”] przyjmuje postrzeganie literatury popularnej jako Trivialliteratur, ale jednak trudno wpisać w jej przestrzeń twórczość Stanisława Lema, [Philipa K.] Dicka czy też przedstawicieli młodszego pokolenia – np. Dana Simmonsa lub Iana McDonalda”.

Na pewno całość twórczości Lema nie należy do literatury popularnej. Do utopii

zaliczyłbym bez zastrzeżeń tylko Astronautów (1951) i Obłok Magellana (1955), do SF – Eden (1959), Katar (1976), Fiasko (1987) oraz część opowiadań, w tym cykl o pilocie Pirxie (1968); antyutopią jest Powrót z gwiazd (1961). Ale już Solaris (1961) bardziej się do SF odwołuje, niż do niej przynależy, a nazwanie Śledztwa (1959) zombiackim horrorem byłoby trochę niepoważne. Mamy też różne groteski, parodie – jak Cyberiada (1965) czy utwory, których bohaterem jest Ion Tichy.

Str. 102

Mamy rozmaite formy eseistyczne, jak Dialogi (1957) etc.

Generalnie Lem w większości swoich dzieł raczej z fantastyką popularną flirtował, niż był jej wierny. Powiem więcej: niektóre dzieła nie tylko że nie należą do literatury popularnej, ale także nie wiadomo, czy i na ile są częścią belles-lettres.

„[S]koro istnieją już w miarę sensowne opracowania dotyczące poszczególnych gatunków i subgatunków literatury popularnej oraz te zawierające diachroniczny opis form w obrębie konkretnego gatunku, a nawet monografie będące próbami całościowego ujęcia fenomenu literatury popularnej, to nieodnoszenie się do tego stanu badań i ogłaszanie kolejnych

„rewelacji” dotyczących tej literatury jest co najmniej zastanawiające – i rodzi pytania o metodologiczną zasadność takich poczynań. Wydaje się, że zwyczajna rzetelność warsztatowa domaga się w tego rodzaju przypadkach nie tylko wskazania na własne pomysły, ale i określenia, jak one się mają do już istniejących. Problem zaczyna się, kiedy brak w tekście choćby śladu wzmianki o dawniejszych studiach, a wnioski w nim

formułowane pozostają w kompletnej sprzeczności z tym, co znajduje się w wynikach wcześniej ogłaszanych”.

Ta choroba dotknęła w ostatnich latach nieomal całą polską humanistykę. Do podstawowej literatury przedmiotu, w ogóle do stanu badań nie odwołują się

językoznawcy, kulturolodzy, historycy literatury itd. Wykazywanie się solidną kwerendą bibliograficzną stało się wręcz niemodne. Mówiąc otwarcie: jeśli w spisie nazwisk nie widzę autorów podstawowych polskich opracowań danego tematu (bo angielscy są prawie zawsze) – książki nie kupuję. Normą staje się wykazywanie tylko literatury obcojęzycznej, wyjątkiem – powoływanie się na rodzimych poprzedników.

To jakiś „naukowy hunwejbinizm”. I nie przekonuje mnie argument, że publikacji wychodzi tak wiele, że nie da się już ich opanować i odnotować. Mamy do czynienia, z jednej strony, z tylko pobieżnymi lekturami recenzentów i promotorów, którzy zatracili czujność, a z drugiej – ze skutkami postmodernistycznej mody i koktajlem rozmaitych przyczyn:

począwszy od pogoni za punktami, a na osłabieniu autorytetu starszego pokolenia naukowców kończąc.

„Konstatacja o związkach literatury z kulturą nie jest niczym nowym, w tym jednak

przypadku należy pamiętać nie tylko o dominancie kulturowej, ale także o – równie istotnej

– dominancie ekonomicznej. W takim ujęciu problem funkcjonalności literatury oraz jej wartości nabiera wielu rozmaitych wymiarów. Pierwszym z nich jest tworzenie tekstowych światów dla fabuł gier, filmów czy też atrakcyjnych wydarzeń realnych. Mamy do czynienia z całym przemysłem kreowania elementów powiązanych chociażby z „Gwiezdnymi

Wojnami” („Star Wars”, reż. George Lucas [et al.], Wielka Brytania–USA 1977–), komiksami wytwórni Marvel czy też grami”.

Poszczególne dziedziny wpływają na siebie również na poziomie konwencji gatunkowych.

Przykładowo, czytając Dana Browna nie można się oprzeć wrażeniu, że struktura fabuły przypomina poetykę gry komputerowej z jej przechodzeniem na kolejne „levele”.

Str. 103

A koniec książki przynosi rozgrywkę z najsilniejszym przeciwnikiem – „bossem”.

„Tym samym stwierdzić wypada, że trudno jest współcześnie orzekać o jednolitym

horyzoncie oczekiwań odbiorców literatury popularnej, z całą jednak pewnością nie należy go redukować do poziomu ukierunkowanego na partycypację w kalkach i wtórnych

schematach, kończących się stereotypowymi rozstrzygnięciami. Wynika to z ciągłej ewolucji zarówno samej […] literatury [popularnej], jak i potrzeb osób ją czytających”.

A w zasadzie dlaczego „partycypacja w kalkach i wtórnych schematach” miałaby świadczyć o niskim poziomie odbiorcy? A może on jest smakoszem tych kalek, może śledzi przemieszczanie się i zmiany w funkcjonowaniu poszczególnych typów motywów?

Nieznane mi są badania na ten temat… Może warto je przeprowadzić, bo mam wrażenie, że wręcz tysiące lat ma tradycja oglądania czy czytania (a wcześniej słuchania) pewnych historii nie po to, by się dowiedzieć, co się stało z bohaterami, ale po to, by się przekonać, jak tym razem autor pokaże znane wszystkim wydarzenia. Tak zapewne słuchano

opowieści mitologicznych (każdy je przecież znał, wygłaszano je w ramach rytuałów – albo może samo wygłaszanie było rytuałem!). Inne opowieści mówiły o sprawach rzeczywistych albo prezentowały wymysły nieznane – ich fabuły były ciekawe dlatego, że nie wiedziano, co będzie dalej… W staroruskim folklorze istniał podział na byliny i niebylice – mam wrażenie, że do dzisiaj funkcjonują te dwa „style odbioru”. Po paru scenach filmu

kryminalnego lub paru rozdziałach kryminalnego romansu wiem, wedle jakiego schematu będzie toczyć się akcja, a mimo tego rzecz oglądam/czytam.

„W tym momencie należy postawić fundamentalne pytanie: o to, czy literatura […]

[popularna] jest wtórna, a zatem czy wszystko, co w niej się znajduje, podlegało

przepuszczeniu przez filtry klisz i uproszczeń, czy też jest ona elementem nowej (jak chcą niektórzy – „trzeciej”) kultury i powinno się ją rozpatrywać zgodnie z zasadami w niej obowiązującymi”.

Na tak postawione pytanie nie da się odpowiedzieć. Problem na tym polega, że literatura popularna (podobnie jak film popularny) jest i wtórna, i nowatorska. Na pewno zbiera motywy kiedyś (i/lub nadal) funkcjonujące w literaturze „wysokiej”, ale miesza je i wykorzystuje po swojemu. I właśnie sposoby tego mieszania bywają nowe. W

„Gwiezdnych Wojnach” nie jest nowy motyw walki dobrych buntowników ze złym władcą czy walki ojca z synem, ale na pewno nowy jest miecz świetlny.

Przy okazji warto zaznaczyć, że również literatura „wysoka” wykorzystuje motywy zaczerpnięte z tej popularnej. Wystarczy sobie przypomnieć, co Miguel de Cervantes zrobił w Don Kichocie z całkowicie już wtedy strywializowanymi, wręcz jarmarcznymi romansami rycerskimi.

„A jednak ciągle pozostaje kwestia, jaki tekst uznać za arcydzieło literatury popularnej.

Str. 104

Co w tej ogromnej masie tytułów czyni dany utwór klasycznym w owym obszarze?

Wstępnie można przyjąć, że dla prozy 19 wieku byłyby to innowacyjność oraz wpływ, jaki konkretne pozycje wywarły na kolejne pokolenia pisarzy. W przypadku zaś 20 i 21 wieku do innowacyjności należałoby dodać przekraczanie i łamanie przyjętych schematów”.

Z tym „przekraczaniem i łamaniem” trzeba bardzo uważać. Trudno odróżnić tekst

popularny reformujący struktury gatunkowe, od tekstu „wysokoartystycznego” bawiącego się konwencjami albo w jakiś inny sposób wykorzystującego ich elementy. Właściwie nawet nie wiem, na ile możliwe są dzieła literatury popularnej „przekraczające i łamiące”…

Działania reformatorskie mogą niewątpliwie dotyczyć jakichś drugorzędnych cech gatunkowych; ale te pierwszorzędne muszą przecież pozostać niezmienne, żeby dany utwór wciąż stanowił realizację wybranego przez autora gatunku.

Na pewno jednak można także do starych reguł dodawać nowe – na tym właśnie polega

„innowacyjność”.

„Jakie elementy aparatu opisujące twórczość Fiodora Dostojewskiego wykorzystać przy omawianiu prozy Arthura Conan Doyle’a? Wydaje się, że pomimo zasadniczych

rozróżnień, jakie byłyby efektem specyficznych referencji w przestrzeni poetyki obu rodzajów dzieł, należy odnotować także płaszczyzny wspólne, takie jak chociażby odwołania do kwestii historii, religii czy człowieka i jego miejsca w otaczającym go świecie”.

Oto podstawowe pytanie! Z reguły analiza dzieła literackiego obejmuje opis elementów struktury (autor wewnętrzny, narrator, bohater, fabuła i akcja, czas, przestrzeń, odbiorca wirtualny i faktyczny czytelnik), pokazanie ich funkcji i tego, z jakimi ideologiami,

koncepcjami człowieka i obrazami świata są one powiązane. Tych narzędzi możemy spokojnie użyć wobec tekstów obu wspomnianych przez prof. Trochę twórców. Problem polega na tym, że wyniki takiej analizy dzieł Dostojewskiego będą 10 razy bogatsze niż wyniki uzyskane skutkiem analogicznej analizy książek Conan Doyle’a. A przecież pozycja obu pisarzy w literaturze światowej jest porównywalna i każdy z nich ma podobne zasługi w rozwoju gatunku (oczywiście: każdy – swojego). Po Dostojewskim powieść realistyczna musiała być już inna niż przed nim. Conan Doyle przemienił oblicze powieści kryminalnej.

Tradycyjna analiza, zwłaszcza Bachtinowska, pokazała wielkość rosyjskiego pisarza. Jak analitycznie i obiektywnie unaocznić przyczyny wielkości powieści o Sherlocku Holmesie – na razie nie wiemy… Wiemy tylko, że ludzie dotąd z zapałem czytają o nim.

„W świetle poczynionych ustaleń wydaje się, że konieczne jest dążenie do skonstruowania strukturalno-semiotycznego opisu literatury popularnej. Pozwalałoby to na ujęcie

rozmaitych kanonów badanych utworów, reguł rządzących ich powstawaniem, a także zasad przekształcania elementów kulturowych, filozoficznych, religijnych, politycznych i literackich obecnych w tych utworach. Stosując metody wypracowane przez [Umberta]

Eco czy [Jurija] Łotmana, warto próbować skonstruować strukturę, która umożliwiałaby uwzględnienie zarówno kompetencji, jak i prywatnych kodów badacza, czytelnika czy nadawcy, odniesienie tych kodów do horyzontów sensów konkretnych tekstów oraz do semioz, jakie zachodzą na wszelkich poziomach ich wtórnych łańcuchów znaczeniowych, a tym samym określenie treści pojawiających się w wielorakim dyskursie dotyczącym wieloaspektowego tworu, jakim jest dzieło literatury popularnej”.

Str. 105

Pomysł zacny. Należy jednak pamiętać, że podobne pod względem rozległości

przedsięwzięcia (np. badania nad językowym obrazem świata polszczyzny) zaczęły się w latach 80. 20 stulecia i nadal wyraźnych, całościowych wyników nie przyniosły. Może jednak pomogłoby zgromadzenie zespołu kompetentnych, entuzjastycznie nastawianych i odpowiednio wyszkolonych badaczy, którzy poświęciliby lat kilkanaście na tworzenie encyklopedii nurtów, gatunków, motywów, pisarzy i dzieł literatury popularnej literatur europejskich i amerykańskich choćby. Potrzebny byłby duży wysiłek, pieniądze także…

Str. 106 Pusta Str. 107

5. SUMMARIES

Powiązane dokumenty