dzieć nie chce o wyzwoleniu włościan, chociaż już pra
wie czterdzieści lat, jak się ono dokonało. Przedstawia więc tendencyjnie dawno minione stosunki, jako obe
cne, idąc w tern za przykładem takich przyjaciół ludu, jak dawniej Darasz i Mierosławski, jak dziś Kozakie
wicz, Daszyński i osławiony ks. Stojałowski.
Zamiast gojenia waśni stanowej, wznawiają oni pamięć krzywd niegdyś doznanych, powiększają je na
wet — bo właściwie nietyle są przyjaciółmi ludu, ile wrogami klas wyższych; miłość chłopa jest u nich orę
żem przeciw właścicielowi większemu, którego niena
widzą. P. Konopnicka przez jaskółkę dopomina się o szkółkę dla chłopa, p. Chmielowski twierdzi, że to za
cnie i pięknie; —zapewne, zapewne, ależ zapytajcie o- boje państwo obywatela wiejskiego najpierwej, czy to dlań możliwe, a powtóre czy ma za co? Ja bo znam i znałem niejednego obywatela wiejskiego, który w obe
cnych ciężkich czasach nie zawsze ma czem opłacić naukę własnych dzieci.
Na fałszywy akord stosunków wiejskich złożyły się nietylko nuty, które p. Konopnicka wzięła, lecz i te także, które opuściła. Ciągle ona śpiewała o krzy
wdach wyrządzanych chłopu przez obywatela na ziemi i na niebie, nie wspomniała nigdy o doświadczanych przez ostatniego od swych młodszych braci, o co je
szcze mniejsza; więcej dziwną może się wydać nastę
pująca okoliczność. Poetka znalazła trzy drogi wiodące z chłopskiej chaty: do dworu, na cmentarz i do karcz
my, ale nie dopatrzyła dróg wiodących z karczmy do
— 199
chałup chłopskich, a szkoda, zobaczyłaby siatkę, przy której—w kąt pajęczyna. Poznałaby w karczmie bardzo inteligentnego obywatela, bez żadnych zacofanych skru
pułów i uprzedzeń etycznych, zobaczyłaby, że on nie zabiera wprawdzie chłopom gwiazd z nieba, jak pan, proboszcz i organista, bo to dla niego żaden interes, ale chłopa rozpoi, zadłuży, oplącze, zabierze mu ko
nie, bydło, chałupę, pole, a samego puści z torbami na los, jaki spotkał starego Pypcia z opowieści Junoszy (z Antropologii wiejskiej). Poznałaby czcigodną mał
żonkę owego pobożnego obywatela, mistrzynię w wy
dobywaniu od wiejskich gospodyń przędziwa i jaj, i kur, i jarzyn z ogrodu, i na co stać chłopskie gospo
darstwo. Poznałaby bardzo delikatne dzieci obojga szlachetnych rodziców, które wedle sił i możności, za pomocą cukierków, papierosów i wódki, starają się wpłynąć na wiejskie dzieci, wykorzeniając z nich zasa
dy zacofanej etyki chrześcijańskiej o własności, usza
nowaniu rodziców i t. p., a zastępując je zdrowemi za
sadami moralności «stadowej».
Gdyby zaś poetka nasza chciała śledzić dalej dro
gi wydeptane przez mieszkańców karczmy, ich krew
nych i rodaków, dostrzegłaby, że po tych ścieżkach przeszły wszystkie konie skradzione, przelało się zbo
że, drzewo i wszystko, co bez wiedzy i woli właści
ciela, wyszło z jego posiadania; zobaczyłaby idąc temi ścieżkami, wiejskie okręgi, podzielone między lichwia
rzy; spotkałaby na tych drogach młode dziewczęta wie
zione na wschód i południe i nie potrzebowałaby py
tać «Czy zginą»? Zobaczyłaby przytem podpalone osa
dy, podsycane procesy, fabrykowane napoje i mnó
stwo innych niezmiernie dowcipnych praktyk, wyma
gających bardzo delikatnej głowy.
— 200 —
Cala ta tak obszerna sfera wiejskich stosunków wydaje się całkiem obcą naszej poetce; obcą zapewne nie jest, ale poetce niechrześcijańskiej nie godziło się źle mówić o najwalniejszych sojusznikach swojego obo
zu, a ponieważ dobrego nie było nic do powiedzenia, więc wolała wcale nie .wspominać o pladze wsi i miast naszych.
Inną znowu zamilczaną nutą, jest religijność w ży
ciu chłopa polskiego. Czy on zachwyca się mgłą wsta
jącą nad rzeką, albo skrzeczeniem żabek w stawie, można wątpić; nie można wszakże nie wiedzieć, że re- hgia stoi w jego życiu na pierwszym planie. P.’ Kono
pnicka stale tę stronę życia pomija milczeniem, czasa
mi tylko z konieczności znajdzie się krótkie wspom
nienie o Najświętszej Pannie, o kościółku i Krzyżu przedewsią, jak o dekoracyi wiejskiej, i nic więcej.
Jeśli zatem to, co p. Konopnicka śpiewa o wieśniakach, jest fałszywem i konwencyonalnem, jeśli to, co opu
szcza, jest rzeczą istotną, to oczywiście obraz wieśnia
ków w jej poezyi niewiele będzie lepszym od portre
tu, w którym malarz nie namalował ust, oczu i brody, a reszta twarzy chociaż namalowana, należy nie do tej osoby którą portret ma przedstawiać.
Wreszcie warto wspomnieć, że poetka, tyle razy zapowiadająca, że kocha wszystko, co swoje, wszystko, co biedne, cierpiące a nieszczęśliwe, nie spotkała się ani w mieście, ani na wsi z ludźmi bardzo cierpiący
mi, bardzo nieszczęśliwymi, upokorzonymi, poniewie
ranymi. Na ludzi tych spadły cierpienia zasiewane od- dawna; urodzeni i wychowani w dostatku, zeszli na poniewierkę i nędzę, ale poetka o nich nie wie, bo pochodzą z klasy obywateli wiejskich, bo to szlachta;
owszem przedstawia ich jako pijawki i gnębicieli ludu.
— 201 —
A jednak jakie rozdzierające sceny odgrywały się w tych lodzinach! jakie nieraz krzyże dźwigali i dźwi
gają ci ludzie!
Pani Konopnicka nic o tern nie wie, chociaż to także mieszkańcy w si--tak, ale w jej obozie obywate
le wiejscy i surdutowi wsi mieszkańcy, są na to tylko, aby prenumerowali pisma i kupowali poezye, w któ
rych ich z błotem mieszają, jednej uczciwej na nich nie zostawiając nitki.
Na tem kończę analizę poezyj p. Konopnickiej, opuszczając wiele bardzo-—wszędzie zresztą znajdziemy to samo: niewolnicze posłuszeństwo hasłom bezwyzna
niowego obozu i przejęcie się niemi do szpiku kości, d o jednak, cośmy przepatrzyli, wystarczy do naszego celu. P. Konopnicka, jak na początku zaznaczyłem i jak wszyscy wiedzą, ma świetny talent poetycki, mo
żna jednak do niej zastosować czyjeść powiedzenie:
wielką jest w swoim rodzaju, ale rodzaj jej mały. Ma ona talent kobiecy; to co czuje, potrafi bardzo pięknie wyśpiewać, to co widzi, bardzo ładnie opisać, czasami coś krótkiego zręcznie opowiedzieć—więcej nic. Daru twórczego nie wykazała wcale i próby w tym zakresie wypadły bardzo nędznie. Gdyby z temi zdolnościami p. Konopnicka pozostała w zakresie naturą jej talentu wskazanym, gdyby pozostała na gruncie całemu naro
dowi znanym i rodzimym, gdyby kochała to, co on kocha, gdyby pisała o tem, co rzeczywiście znała i rozumiała, nie widziałaby zapewne, jak chaos rodzi bo
gi i karły, aniby słyszała jak przepaść toczy nad jej głową skały Syzyfowe zwątpienia; zato zamiast ogląda
nia tych bezsprzecznie ciekawych osobliwości, byłaby dla wszystkich zrozumiałą, miałaby jedno serce ze swym ludem, byłaby jego słowikiem; — pieśń słowika
— 202 —
zaś tak jest milą, tak słodką w dniach wesela, a mo
że jeszcze więcej w dniach smutku! Na nieszczęście, p. Konopnicka ze swem wątlem czółenkiem puściła się na wody nieznane i obce, które do nas przypłynęły z Zachodu, potok niedowiarstwa porwał ją i zatopił zupełnie.
Jak gąbka wsiąka wodę, tak p. Konopnicka prze
jęła się zasadami modnemi wówczas; a chociaż one nieraz zostawały z sobą w sprzeczności, poetka je wszystkie przyjmowała pod jednym warunkiem; żeby były niechrześcijańskie i niekatolickie. Niema też bo
daj ani jednego punktu, w którym byłaby w zgodzie z naszą Wiarą, oprócz istnienia Pana Boga. Ten tedy potok porwał ją i na całą jej wpłynął poetycką dzia
łalność. Prąd ten, skierowany przeciw Bogu i Jego Wierze jest przedewszystkiem objawem pychy ludzkiej, więc też pod jego wpływem p. Konopnicka wydęła się niepomierną pychą i zarozumiałością. Nie było przed
miotu na niebie i na ziemi, o którymby nie mogła re- zonować, a ponieważ, jak z owych rezonowań widać, ani siły umysłu, ani przygotowanie naukowe, tak gór
nej pretensyi nawet w części wyrównać nie mogły, więc kończyło się wszystko na pytanich rzucanych na każdym kroku fto się nazywa poruszaniem najważniej
szych i najgłębszych kwestyi) na nadętych frazesach, na doborze słów i zdań dziwacznych, których ani autor
ka, ani czytelnicy nie rozumieli. Po całej tej logomachii pozostawało to, co po bańkach mydlanych — odrobina rozwodnionego mydła. Tą nieznośną zarozumiałością nadęta, rozpoczęła prokuratorskie dochodzenie przeciw Panu Bogu, radząc Mu, wstydząc Go i ostre czyniąc wyrzuty, a tak była siebie pewną, że nawet kiedy się