• Nie Znaleziono Wyników

Adam Bolesław Wierzbicki, Po przejściach, wyd. autorskie, Dłużek 2013, 37 s.

Powiadał Andrzej K. Waśkiewicz, że jest coś magicznego w śledzeniu rozwoju poety, z wier-sza na wiersz, z tomiku na tomik; wreszcie, jak

„życiopisanie” przepoczwarza się w liryczną wizję świata. Twórczość Adama Wierzbickiego znam od samego początku, kiedy to „konfesjonałem” pod-miotu mówiącego był wyłącznie knajpiany szynk-was; później, gdy za jedyny życiowy horyzont „robi-ły” więzienne kraty, a psy miały wyłącznie „niebieską sierść”. Teraz, gdy poeta okrzepł, dojrzał i zwyczajnie się… zestarzał, nie wstydzi się nawet czułostkowo-ści i pozornego banału, choćby w przyglądaniu się

„egzystencjalnej krzątaninie” własnych rodziców, których (oczywiście!) się kocha. Ale to tylko naskór-kowa quasi-diagnoza, wysnuta z lektury pojedyn-czych tekstów, najczęściej… konkursowych. Bo o ile jeszcze nie tak dawno temu Wierzbicki „składał”

swoje tomiki dość spontanicznie; raczej namiętnie, motywowany emocjami; bardziej tym, co wiersz

„wysławia”, niż tym jak to się „wysławia” – to na-gle w tych dwudziestukilku Autoportretach zaczął…

„tropić”; co znaczy tyleż formalne „zużywanie” tro-pów poetyckich, co równie „śledzenie” własnych

rysów w ogólnym, jakby pointylistycznym zlepku tzw. układu społecznego.

Książka składa się więc z samych autoportre-tów, niemniej każdy jest dopowiedziany opisowo już w tytule. Można zapytać: po co więc ten mo-notonny, powtarzany jak echolalia schizofrenika motyw „autoportretu”? Odpowiedź jest prosta, jak forma portretów trumiennych: taka konwencja.

Wierzbicki dojrzał już do przewartościowania albo tylko „przekomarzania” się z konwencją. Wiersze pozornie wyglądają tak samo. Pozornie podmiot mówi ciągle o tym samym: niby o sobie. Pozornie wszystko jest dość komunikatywne (niby-proste).

A jednak, gdzieś w „niedookreśleniach” językowych i formalnych czai się jakaś głębsza albo poetycko po-głębiona tajemnica. Mówiąc prościej: są to wiersze, które może czytać z satysfakcją zarówno ktoś, kto pierwszy raz w życiu czyta wiersze, jak i ktoś, kto

„żyje” z interpretowania literatury.

Najważniejsze (jednak) pytanie brzmi: kim jest podmiot mówiący Wierzbickiego. To, że jest nim być może sam poeta, byłoby zbyt łatwe; chociaż w „li-ryce osobistej” jest to naturalne. Zbyt naturalne jak

RECENZJE I OMÓWIENIA

na autora kilku (już) tomików. Otóż podmiot liryczny Adama Wierzbickiego to człowiek „zużyty”, trochę

„przetrącony” przez tzw. życie, człowiek „niezreali-zowany” (w powszechnym mniemaniu), cokolwiek samotny (bo „jacyś” ludzie otaczają go na co dzień), jednak w egzystencjalnym bilansie zostaje zawsze sam naprzeciw bodaj… lustra (wewnętrznego), skoro nazywa tę poetycką petryfikację autoportretami.

A jednak pomimo tego „zmarginalizowania” albo przewartościowania niby-negatywnego usytuowa-nia w świecie, ocala wartości uznawane powszech-nie za… pozytywne. Ot choćby dość konceptyczpowszech-nie

„rozgrywając” zbanalizowaną opozycję „być–mieć”

w wierszu otwierającym tomik („nie są/ tylko niekie-dy bywają; tym, którzy/ mają a nie są”). W pierwszej cząstce cytowanego wiersza mówiąc o ludziach, którzy „otaczają” poetę (podmiot liryczny); w dru-giej części cytatu mówiąc o ludziach, których… nie akceptuje. Taką formułę „rozklepywania” – nomen omen – oklepanych figur poetyckich Wierzbicki chętnie powtarza, choćby w Autoportrecie (im-presjonizm) („Byłem wszędzie/ i jednocześnie nie byłem nigdzie/ znałem wszystkich/ lecz naprawdę nikogo nie znałem”), a skoro „powtarza”, to znaczy, że jest to świadomy zabieg niejako pastiszowania obiegowych postrzegań, zlepów językowych albo wręcz po prostu zwyczajnych frazesów, które tylko bardzo rzadko pobrzmiewają nieco szlachetniej jako frazeologizmy.

Powtórzenia to często stosowany przez Wierz-bickiego chwyt literacki, czasami jest to klasyczna anafora; zdarza się, że powtórzenie anaforyczne staje się osobliwą „strofką”, choćby jednym słowem, jak w Autoportrecie w knajpie, gdzie jedno słowo klin powtarza się za każdym razem, kiedy wraca… kac – w tym wypadku… życiowy. I konsekwentnie, skoro poeta zastosował już nie pojedynczą metaforę, ale cały tekst jest alegorią, pojawia się „adekwatna” po-inta (Boże ja chyba nigdy nie wytrzeźwieję). Zresztą Wierzbicki z zasady nie jest wierny kanonicznym formom tropów poetyckich. Jeśli więc pojawia się anafora, to osobliwa, niepodręcznikowa; meta-fory demaskują się wsobnie, jako zbanalizowane, oklepane, zasłyszane; a jeśli pojawia się na przykład dystych (choćby w Autoportrecie w tłumie), to jest

to dystych złamany pojedynczą linijką na końcu wiersza. Więcej: Wierzbicki nie unika „niebezpiecz-nych” zestawień mianownikowo-dopełniaczowych („samochód życia”; „klepsydra przemijania”; „ziarn-ka dni”; „„ziarn-kalendarze lat”), ale nagromadzenie ich w jednym wierszu (Autoportret na tle zegara) daje do myślenia. Jest w tym jakaś celowość, głębsza in-tencja, może chęć sprowokowania tzw. wymagają-cych czytelników (czytaj: krytyków), boć przecież to znowu… takie proste, wręcz banalne. Tak jak niezbyt wyszukane (można pomyśleć o internetowej wyszu-kiwarce) są postacie ze świata sztuki, filozofii i nauki antycznej „użyte” w wierszu Autoportret antyk, cho-ciaż trzeba przyznać, że postacie, choć „oklepane”, to już „rozklepywanie” Wierzbickiego nacecho-wane jest, jeśli nie szyderstwem, to już na pewno ironią.

W ogóle można odnieść wrażenie, że w tych Autoportretach widzimy trochę wykrzywioną twarz autora, który daje czytelnikowi intelektualne fory, podpuszczając go niby-powierzchowną wiedzą o świecie, osobliwie szczątkową znajomością teorii wiersza, po to by na końcu tego „portretowania”

wynieść jako naczelną ideę zwyczajną pokorę. Au-toportret z krzyżem na barkach sublimuje właśnie tego rodzaju ukorzenienie podmiotu mówiącego.

On rozumie, dlaczego cierpi. Że to ma jakiś wiel-ki sens; być może większy niż najlepsza poezja, najbardziej przemyślany tekst literacki; być może i być może. W ten sposób Wierzbicki, przyznając się w każdym miejscu życia i w każdym wierszu tego tomiku do słabości, niedoskonałości – wali nam między oczy prawdę, że na tym właśnie prze-słaniu zasadza się urok… chrześcijaństwa. Tu nie ma żadnych wątpliwości. Krzyż nie jest bowiem metaforą, alegorią, czy tam jakimkolwiek innym

„pomysłem literackim”. Krzyż jest znakiem. No i w tym miejscu, na końcu tomiku, czytelnik musi zacząć myśleć, na ile taka prawda jest jego praw-dą, a na ile interesującą propozycją mierzenia się z absolutami.

I żeby użyć niby-poetyckiej paraboli: jest z po-ezją Wierzbickiego tak, jak w poszukiwaniu kamieni szlachetnych; chodzimy po strumieniach, nad brze-gami mórz i trafiamy na zwykłe, ale bywa, że piękne,

otoczaki. I nagle w najmniej oczekiwanym miejscu, w najmniej spodziewanych okolicznościach trafia się prawdziwy kryształ. Nawet, jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy i traktujemy tenże kryształ jak

kolej-ny otoczak, tylko być może trochę bardziej okrągły, gładszy, nieco bardziej połyskliwy…

Czesław Markiewicz

Solilokwium

Adam Bolesław Wierzbicki, Po przejściach, wyd. autorskie, Dłużek 2013, 37 s.

Ja jest tym, co nie istnieje dla świata zewnętrz-nego, a jednak najmocniej domaga się prawa do bycia. W dziwnym wysiłku trwania wiedzie nieroz-strzygnięty spór jawy i snu. Ciało, przedmiot, rzecz nie potrzebują żadnego potwierdzenia, po prostu są, natomiast ja zmuszone jest do poszukiwania racji dla swej obecności. Jest duchowym rylcem, który z bólem porozumiewa się z tętnem ciała.

Staje się dzięki słowu; w przestrzeni tego, co ma i tego, co nie ma nazwy mości sobie miejsce. Jest aktem świadomości tak ekspansywnym, że nawet świat przestaje być niemym horyzontem. Tworzy z uporem własny rozmach, chce zdobyć tożsamość, przekraczając powłokę narodzenia się. Wyraża się dobitnie w wątpliwości co do rzeczywistego istnie-nia, skoro byt i myśl trwale się rozdzielają.

Ja potrzebuje doświadczenia siebie jako kogoś innego, aby móc otwierać, a nie zamykać własną podmiotowość. Wtedy uwrażliwia się na doczesną odmienność, a zarazem wieczną całość – jest apo-retyczne, prowadząc nieustanny dialog indywidual-ności z uniwersalindywidual-nością.

Wiersze Adama Bolesława Wierzbickiego z to-miku Po przejściach zespala podmiot w pierwszej osobie liczby pojedynczej, któremu towarzyszy po-głębiona świadomość współobecności własnego ja z domeną niedocieczonej genezy.

Przebywanie w sobie „po przejściach” mianuje całą gamę autoportretów, jakie mocno ciążą na świa-domości ja, od perypetii życiowych doświadczeń, wyznawanych wartościach, mniemań czy przekonań dotyczących świata, aż do zmiany, wyborów, analizy

przeżyć, postaw, relacji z otoczeniem, ról czy real-nych związków z rzeczywistością. Są one poddane dociekliwej penetracji, odkrywającej ciągle nową perspektywę istnienia.

Co znamienne refleksji letejskiej towarzyszy aura treściowo-myślowego dystansu podszytego ironią – nie jest ona wyrazem lekceważenia zdo-bytych doświadczeń, lecz przykładem dojrzałości.

Ów autoironiczny ton pozwala czytelnikowi do-myślać się, że podmiot eksterioryzuje się, aby móc spojrzeć na siebie z różnych punktów widzenia. Jest w tym coś z podpatrywania własnej tożsamości:

postaci i lustra, rzeczy i cienia, milczenia i mowy, podobieństwa i różnicy – doznania obcości tego, co najbliższe. Permanentnej względności tego, kim się jest.

Autoportret (impresjonizm) Rozczłonkowałem się na drobne kawałki

zostawiłem je w tysiącach miejsc

w które nawet myślami wracać mi się nie chce Dałem każdemu po kawałku siebie

w zamian za nic

lub nadzieję mniejszą od główki szpilki wbitej w klapę mojej przeterminowanej marynarki Byłem wszędzie

i jednocześnie nie byłem nigdzie

RECENZJE I OMÓWIENIA

znałem wszystkich

lecz naprawdę nikogo nie znałem [...]

Tematem wielu wierszy jest również nieprzejrzysta i frustrująca sytuacja interpersonalna (Autoportret w tłumie, Autoportret przy konfesjonale), próba okre-ślenia swojej w niej obecności (Autoportret na tle grup zawodowych), nerwica wynikająca z niezachwianego pacierza (Autoportret z cenzurką w dłoni), groźba obłędu (Autoportret na oddziale zamkniętym) czy eskapizm nałogu rywalizujący z absurdem własnej egzystencji (Autoportret w knajpie).

W tym miejscu wokalizę przejmuje sarkazm, drwina, robienie kawałów ze swojego „rozczłonko-wanego” ja (Autoportret przy goleniu). Podmiot wy-daje pastwić się nad sobą samym, oglądając własną kruchość i znikomość egzystencji. Nędza obecności pomiędzy widzialną a niewidzialną dezorganizacją życia wewnętrznego jest rodowodem ja – tej fasady utkanej ze wspomnień, żalu i pyłu, a zarazem obiet-nicy ekspiacji (Autoportret z krzyżem na barkach).

Dopiero w unicestwieniu tego co ziemskie (chci-wości, pychy, konsumpcji, hipokryzji, bezduszności) podmiot odnajduje przestrzeń i rację własnej kon-templacji. Odchodzą znajomi, znika dom, rozlatuje się krąg wartości wyznaczający granice świata, nato-miast zdarzenia płowieją w ciemnej skrytce pamięci.

Marności inspirują jednak dialog z sobą samym;

ja szuka miejsca dla tego, co normalne, terenu oswo-jonego, gdzie może zwinąć się w kłębek i przeczekać

istnienie. Gdyż nigdy nie ma się wystarczającej racji, aby być...

Stąd tyle pauz pustki pomiędzy wersami, ale jest to pustka znamienna, rozkładający się, obumierający świat robi miejsce dla „czegoś zupełnie innego” (Au-toportret na głodzie): treść jest wszędzie i nigdzie, lecz na pewno poza opisem, poza wyrażeniem do którego niestrudzenie zmierza ja zbudowane ze słów.

Podmiot jako pełne urzeczywistnienie całości jest ideałem nieosiągalnym. Autoportrety nie łączą się ze sobą harmonijnie, każdy z nich wydaje się mieć wła-sne przeznaczenie albo – mówiąc ściślej – jest próbą pozyskania indywidualnego poczucia przeznaczenia – Bestimmung – dzięki czemu ja mogłoby odnaleźć sens.

Jednak dotarcie do niego zostaje utrudnione przez samą strukturę autoportretu, w którym jest zawsze więcej deformacji niż autentyzmu, jakby jego „autor” obawiał się swojego własnego oblicza lub nie wierzył w możliwość wyrażenia siebie – dla-tego czytelnik w trakcie lektury zdaje sobie sprawę z tego, że współuczestniczy w pewnego rodzaju grze o identyfikację, jaką podmiot toczy prywatnie, w przestrzeni autobiograficznej intencji oraz w re-lacjach z otoczeniem. Jest to monolog sceniczny, rozmowa z samym sobą. Stąd autoportret bardziej okazuje się maską niż odkryciem, otwarciem.

Czy daje on sposobność osiągnięcia pełni inte-gralności osobowej? A może jest descriptio gentum, charakteryzującym tożsamościowe fiasko każdego z nas?...

Bogdan Nowicki