• Nie Znaleziono Wyników

Paweł

Co ty, lektury nadobowiązkowe uzupełniasz?

Rysiu Co czytasz?

Tomek

Jezusa z Nazarethu Brandstaettera.

Na strychu znalazłem.

Tomek Fajne?

Tomek

„Chrześcijaństwo nie weszło jeszcze

w stadium realizacji, że jesteśmy – w najlepszym wypadku – na samym jego początku. Mimo upływu dwóch tysięcy lat, nikt nie może powiedzieć z czystym sumieniem, że jest chrześcijaninem”.

Rysiu

Jesteśmy na początku?

Paweł

Na początku to był gwiezdny niszczyciel.

Rysiu

Ta, a później zaczynają się Gwiezdne Wojny.

W oddali krzyż, na krzyżu Marysia.

KONIEC

(Utwór wyróżniony w konkursie dramaturgicznym na najlepszy tekst na jeden z trzech tematów związanych z Tar-nowem zorganizowanym przez Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie w 2012 r. Nagrody głównej nie przyznano.)

Nic ponad Nic ponad skoro I tak wszystko jest Jak jest czyli W poziomie albo i W pionie bywa

Że nie na swoją miarę lecz Zawsze na swoim niby-miejscu Gdzie grunt pod nogami I dach nad głową A nawet i dobytek W każdym kącie choć Wybiórczy zagraca jednak Zarówno twój stan Ciała jak

I ducha

Cokolwiek by to nie było Wynaturzenie czy Też zmaterializowanie Posiądź się więc na tyle Na ile zdołasz

Tylko nie zbytkuj Gdyż jak wiesz Nic ponad

Mieczysław J. Warszawski

Posażność

Przystosuj się wzbogać Niezamożnością mimo Że niedostatek czy też inna Mniej niż zadawalająca Posażność nie jest W cenie ani Na pokaz a nawet Do pozazdroszczenia Bywało przecież Rozmaicie Czasami ponad Nijakość Zawsze jednak Poniżej średniej Majętności A to już wiele Więcej aniżeli brak Czegokolwiek Mieczysław J. Warszawski

Mieczysław J. Warszawski

Jutrzenność O zaranku

Wyszedłem na pole, czyli Na podwórze:

Wniebowzięcie Pieklił się kogut słońca Trzepotały chmury alergenów Naraz świt

Tąpnięciem księżyca zrosił Moją krzątaninę

Od furtki

Bowiem szedł czerw Jutrzni

Jako że świat był JestI będzie

Choćby Bez końca I początku

12 sierpnia 2011

Rodzeństwu

Wracaliśmy z pogrzebu, na którym mnie nie było.

Po drodze mówiło się o wszystkim i o niczym.

Między innymi, że mnie nie było.

Bynajmniej.

Mnie nie było ciałem, ale duchem to ja byłem, i:

Niejedno mogę powiedzieć o ostatniej drodze naszej matki.

O stypie też.

Stypę raczej przemilczmy Mieczysław J. Warszawski

Niedopałek

Dziś za poniemiecką maszyną do szycia marki Singer, Na której to blacie piszę ten wiersz, znalazłem Niedopałek – twój niedopałek, Mamo – którego Nie zdołałaś już wypalić;

Teraz ja go dopalam Aż po ustnik I jest mi jak W niebie, błogo.

Błogo, choć W niebie nie–

Mojego jeszcze świata

15 kwietnia 2012

Mieczysław J. Warszawski

Ja, Stanisław Kaźmierczak, jestem starym człowiekiem. Ubiegłowiecznym. Siedemdziesiąt osiem lat przyjdzie mi skończyć, jeśli dożyję, jeśli Opatrzność pozwoli, jeśli wytrzyma moje serce, dwudziestego września. To będzie wtorek, imieniny Ireny, wiem, pamiętam, bo moja nieżyjąca już żona miała na imię Irena. Mieszkam tu, na ulicy Dolnej prawie całe życie, jak to się między ludźmi mówi, od zawsze. I tak to czuję. Bo jakże inaczej. Tu był mój ślub i wesele, a potem ślub córki Marzeny, narodziny moich dzieci, jej dzieci, śmierci moich rodziców i niedawno żony. Że nie wspomnę naszych kochanych piesków, kotów, ptaków, którym czasem coś się przytrafiało. I znajdowaliśmy je na ziemi martwe. Teraz, już niedługo, czas i na mnie. Czego chcieć więcej. Wszystko już było. Słodycz i sól. Minęły frapujące pultyramy przed wese-lami i każdej jesieni robienie wina. Komu z kolegów lepsze wyjdzie. Smakowaliśmy je i chwaliliśmy się. W każ-dym roku to samo, tylko szczegóły inne. O tym są książki i wspomnienia, które może dać do czytania komuś ciekawemu pani Małgosia w naszej bibliotece. Tam jest napisane. Jak na przykład jakaś młoda kobieta przyjechała ze Szczecina, tu, do męża, i pyta wieczorem kogoś na ulicy, gdzie jest plac Berwińskiego. Bo taki dostała adres. I usłyszała, jak zaznacza, uprzejmą i dokładną informację. Cała jej opowieść, jeden okruch z życia. Ktoś inny niezwykle ciepło pamięta księdza Meggera, który w Kargowej pomagał ludziom po wojnie. Teraz chodnikiem idzie Elżbieta Łuczyńska. Wywodzi się z Sulechowa. Ale wpisuje się swoją pracą w Nestle w historię już tego miasta. A chociażby to, co tu działo się z Żydami w czasie wojny. Oby nikomu nie przyszło nigdy w życiu być w takiej sytuacji. Poważniejsza sprawa, bo zakotwiczona w nienawiści i śmierci. Później wysiedlenia Niemców. Również dla nich bolesne, okrutne. Młyn historii. Walec. A jak nas będą pamiętać? Komu jakie daliśmy adres i odpowiedź? Jaki odczytają ślad? Kto by jednak chciał ustalać całą przeszłość, zwłaszcza moją. Jest i była ze mną zawsze codzienność, zwykłość życia, i powszechne koleje losu, życie, dni za dniami, lata za latami. Raz lepiej, raz gorzej się działo. Ostre zimy, skwarne lata. Na wozie i pod wozem. Może gdybym dokonał czegoś niezwykłego, to teraz liczyłyby się moje zwykłe słowa.

Byłoby życie warte pióra nowego Bolesława Prusa. Byłaby wystawa, festiwal, portret na płótnie, jak po śmierci Macieja Kozłowskiego. Koktajle, przemówienia. Prelekcje, obiady, wino. A ja, cóż, jestem w cieniu, prawie bezimienny, anonimowy. Może i lepiej tak. Nikogo nie kosztuję. Wystarczy mi mój dom i moja ulica.

Łyżka i jeden talerz. Byli różni ludzie na mojej drodze. Dobrzy i uczciwi, złodzieje i ciemnego pokroju. Wszy-scy skądś przyszli. Los rzucił tu i mnie z rodzicami, zaraz po wojnie z Wielkopolski. Konkretnie z Szamotuł.

I nie głaskał mnie po głowie. Pamiętam ten wiersz Broniewskiego. O tak. Jestem jednym z wielu, któremu przypadło podobnie. Mieliśmy tam, w rodzinnych stronach, wszyscy sobie życie układać. Ale co, nagle dom się spalił, ledwo się uratowaliśmy. Osmolone belki, i nawet nie wszystkie zostały. Nic poza tym domem wielkiego nie było. Zwłaszcza pieniędzy na jego odbudowę. Brat mojego ojca Kazimierz mówi, że trzeba jechać szukać innego miejsca i życia, życia z przyszłością. Tamto sprzedać. Wyrwać się z biedy. Więc wyru-szyliśmy na Zachód. I tak to na ulicy Dolnej w Kargowej zaczęliśmy mieszkać, żyć od nowa w tym domu Czesław Sobkowiak