• Nie Znaleziono Wyników

Cykl opow iadań M ałgorzaty Musierowicz B am bolandia jest w znacznym stopniu przysłonięty popularnością J e życja d y. Błąka mi się nawet po głowie taka niezbyt logiczna myśl, iż gdyby wyszedł on spod pióra innego autora czy autorki, niemających w swym do robku tak głośnych bestsellerów — byłby bardziej popularny i doceniany niż obecnie. Ale są i historyczne przyczyny tego, że B am bolandia znalazła się w cieniu. W pierwszej edycji utw ór odbierany był „na gorąco”, przede wszystkim pod kątem doraźnych odczytań politycz­

nych („ble-ble” — nowom owa, smok — popularny symbol kom unizm u itp.).

T aka aktualizacja odbioru stała się też oczywistą przyczyną dezaktualizacji tekstu. D opiero jego ogląd z dalszej perspektywy pozwala dostrzec uniwersalne przesłanie utworu.

Pierw odruki opow iadań ukazywały się w Wydawnictwie Poznańskim, kolejno: C zerw o n y h elikopter (1978), Ble-ble (1982), K lu c zy k (1985), Św iatełko (1989); natom iast z początkiem lat 90. zostały one opublikow ane we wspólnej edycji (B am bolan dia, 1992, wyd. Parnas). T a ostatnia jednak — czy to z pow odu niewielkiego nakładu czy też nie najlepszej dystrybucji — stosun­

kowo rzadko jest spotykana w publicznych księgozbiorach. Częściej w biblio­

tekach m ożna się natknąć na pojedyncze tom y cyklu, funkcjonujące jednakże w rozproszeniu, gdyż w większości placówek tom y te otrzymały kwalifikację do odrębnych działów, a nawet poziomów. Poniekąd m ożna to uznać za zro­

zumiałe, gdyż stopień trudności poszczególnych tom ów nie jest jednakowy.

M im o to i m im o iż każde z opow iadań stanowi zam kniętą fabularnie historię

— tw orzą one wyraźną całość, o spójnej opowieści ramowej i jednolitej czasoprzestrzeni baśni.

B am bolandia to zespół tekstów, który chciałoby się nazwać klechdą do­

m ow ą — opowieścią, k tó ra wyrusza z dom u i do dom u powraca. Opowieść

ram owa stanow iąca zawiązanie baśni m a pewne cechy weryzmu — prezentuje realia odnoszące się do rzeczywistych faktów z życia rodziny Musierowiczów.

Dom usytuowano pod rzeczywistym adresem — przy ulicy Słowackiego w Po­

znaniu, rzeczywiste są im iona dzieci i kolejność ich narodzin: Andrzejek, Zosia, Em ilka i najmłodszy Bolo, który pojaw ia się jak o niemowlę w opow ia­

daniu Ś w iatełko. W ykonane przez autorkę ilustracje również m ają pewne cechy portretów , oddają wizerunk i rzeczywistych postaci, m .in. legendarną kropkę na nosie pisarki.

Rozpatryw any w aspekcie tem poralnym cykl także jest zakotwiczony w rzeczywistości. W pierwszych tom ach Andrzejek i Zosia są jeszcze małymi dziećmi, wkraczającymi bez obaw w świat baśni. W K lu czyk u , oddzielonym od poprzednich tom ów dwuletnią przerwą (co narracja skrupulatnie zaznacza), starsze rodzeństwo spogląda już na baśniowe sytuacje z pewnego dystansu i z perspektywy nabytych doświadczeń czytelniczych (Zosia sądzi, iż zniknięcie czerwonego helikoptera związane było z tym, że ona i Andrzejek są już za duzi na bajki). Pojawia się natom iast m ała Emilka, a choć niezupełnie jest tego świadoma, to właśnie ona, jako powierniczka magicznego kluczyka, odgrywa decydującą rolę w baśniowej historii, pozostawiając rodzeństwu zadania kom entatorów i statystów. Z roli swej Em ilka wywiązuje się zresztą bez zarzutu, może właśnie dlatego, że działania jej są intuicyjne. W Ś w iatełku Emilka już świadomie uczestniczy w baśni, starsze rodzeństwo jest natom iast wykluczone z magicznych przygód (Andrzejka widzimy jak o wyrośniętego nastolatka pogrążonego w nieprzytomnej lekturze), a m ały Bolo, kolejny członek rodziny, nie dorósł jeszcze do baśniowych przeżyć. Cykl jest więc swoistą kroniką rodzinną wpisaną w opowieść ram ow ą i pokazującą upływ czasu i dojrzewanie bohaterów.

Wymienione właściwości narracji są oczywiście dostrzegalne jedynie dla znawców biografii, kręgu znajomych i najbliższych pisarki. D la przeciętnego czytelnika postacie literackie z B am bolandii nie są ani odrobinę „prawdziw­

sze” niż pow ołana do życia m ocą fikcji literackiej rodzina Borejków z J e ż y ­ cjady. Pozwala to jednakże usytuować opowieści z ulicy Słowackiego w kręgu konwencji „opowiedział dzieciom swoim” , czyniącej bohaterów i zarazem realnych potom ków au to ra pierwszymi, wirtualnym i odbiorcam i wpisanymi w tekst opowieści. Konw encja ta m a swoją daw ną, ale też całkiem świeżą tradycję: odnaleźć ją m ożna zarów no w W iązaniu H elen k i Klem entyny Hoff- manowej, jak też w Kubusiu P uchatku A lana A lexandra M ilne’a, czy też w B a ­ je czk a ch dla L idu si spisanych przez Ja n a K o tta dla własnej wnuczki.

Ten „prawdziwy”, „z życia wzięty” dom jest na wskroś literacki, a zarazem nosi szereg cech archetypicznych: ojca ukazano przy dom owym warsztacie pracy, w jego kreślarskiej pracowni pełnej tajemniczych przedm iotów , barw i zapachów. M atka zaś króluje w kuchni, jest karm icielką rodziny, uosobie­

niem czułości i ciepła, osobą troszczącą się o czystość i porządek. U kład ról

rodzicielskich m ożna określić jak o patriarchalny: ojciec reprezentuje etos ry­

cerski — odwagę cywilną i waleczność bitewną, jest też bezspornym autory­

tetem m oralnym dla dzieci; m atk a natom iast to serdeczność, opiekuńczość i miłość. Dom stanowi ostoję fundam entalnych cnót: cnoty gościnności (nawet najbardziej dziwaczny gość znajduje tu schronienie i opiekę), cnoty gospo­

darności (w kuchni bulgoczą powidła przeznaczone do domowej spiżarni, zamiast wyszukanych frykasów jad a się tu potraw y zdrowe i niezbyt kosz­

towne), cnoty troskliwości (zbuntowany Andrzejek mimo wszystko zostaje w podróż wyposażony w smakowite zapasy); jest też źródłem wartości i au to ­ rytetu, m ożna tu zweryfikować swoje poglądy i oprzeć się na sądach dorosłych.

D om to także n aturalna w spólnota przekonań, w spólnota wartości. W spól­

n ota ta nie jest właściwie stanem wyuczonym, rezultatem pouczeń, lecz ja k ­ by naturalną pochodną rodzinnej więzi. To, co ojciec rodziny potrafi wyrazić w m ądrych słowach, a co uświadam ia sobie Andrzejek w toku mozolnych przemyśleń, przejawia się w spontanicznych zachowaniach dwuletniej Emilki, mim o iż wydaje się ona swemu rodzeństwu o wiele za m ała, aby cokolwiek wiedzieć i rozumieć.

Bezpieczne i uporządkow ane, a czasem nawet nieco m onotonne życie codzienne graniczy z nieprzewidywalnym, pełnym przygód i niebezpieczeństw światem baśni. Sięgając po ten wypróbowany m odel opowieści, autork a w pro­

wadziła do niego szereg innowacji konstrukcyjnych, które urozm aicają n a r­

rację. M ożna do nich zaliczyć interferencję przestrzeni (bohaterowie obu planów m ogą swobodnie przekraczać granicę rzeczywistości i baśni), a tak ­ że równoległość czasów po obu stronach opowieści (zarówno czas dobowy, wyznaczający bieg zdarzeń, jak i czas biologiczny, np. dorastanie bohaterów, upływają w jednorodnym tempie). W tomie Światełko granica światów jest już zupełnie rozm yta, a dotyczy to nie tylko przestrzeni (akcja toczy się na letnisku), ale i postaci, których jednoznaczne przyporządkow anie do okreś­

lonego planu narracji nie jest możliwe (np. G rubasek, głuchy pan Blumke, czy też Plugawy Pawełek m ają status nieokreślony — nie wiadomo, czy pochodzą z baśni, czy z realnego świata). W całym cyklu jedynie dwie postaci — m am a i zły smok Bam bolarz, przypisane są do tylko jednej przestrzeni i nigdy jej nie opuszczają.

Takie zaburzenie baśniowej dychotom ii jest świadomym zabiegiem literac­

kim, co więcej, dotyczy nie tylko funkcji postaci, ale też ich usytuowania w świecie wartości. Najciekawszy fabularnie obszar rozpościera się między biegunami dobra i zła. Istnienie tego obszaru pośredniego jest charakterystycz­

ne dla wszystkich czterech tomików. Zmienność, czy też chwiejność bohaterów stanowi ważny czynnik budow ania napięcia, utw ór zawdzięcza tym cechom gwałtowne zwroty akcji, niespodziewane zmiany nastroju.

T ak ą konwencję zwiastuje już pierwsze spotkanie Andrzejka ze smokiem w tom ie Czerwony helikopter, smok w pierwszej chwili wydaje się Andrzejkowi

groźny, potem jednak życzliwie zaprasza chłopca do stołu i częstuje k apuś­

niakiem, a w trakcie sympatycznej rozmowy zapow iada nagle: „Zjem cię, pulpeciku” . Wszystkie polecenia sm oka wykonuje w dod atk u ptaszek Wicio, niedawny przyjaciel chłopca, który okazuje się lokajem smoka. D etektyw K apsułka z K luczyka początkow o jest przyjaznym gospodarzem podziemi, a jego twarz wydaje się dzieciom życzliwa i sympatyczna. W m iarę zaś, jak ujawniają się podstępne zamiary agenta, bohaterow ie zaczynają dostrzegać na jego obliczu nieprzyjemny fałsz. Lecz zanim Andrzejek i Zosia rozszyfrują podw ójną grę K apsułki, narrato r wysyła „sygnały niepokoju” do czytelnika, ukazując mimiczne przem iany widoczne na twarzy detektywa, m im o że przy­

słania on twarz chusteczką. N a końcu opowieści detektyw przeżywa jeszcze jedną m etam orfozę, tym razem głębszą, postanaw ia bowiem porzucić służbę

u złego sm oka Bambolarza.

Nieoczekiwane przeobrażenia bohaterów to jednak nie tylko tworzywo fabularne. To również asum pt do etycznych rozw ażań, jakie pojawiają się w Bambolandii i są bodaj najważniejszym składnikiem utworu. Ptaszek Wicio, przyjaciel Andrzejka, jest tchórzliwy i w iarołom ny, wielokrotnie zmienia za­

chowanie i ujaw nia przed wrogami sekrety bohaterów , ale zasługuje na wyba­ niewątpliwie fetyszem — łącznikiem między światem realnym a światem baśni.

Jego pojawienie się zwiastuje przygodę i niespodziankę, a dwuznaczność zachowań niejednokrotnie przyczynia się do nagłych zw rotów akcji. Jak o przyjaciel Wicio jest niezbyt spolegliwy, cechuje go trwożliwość, skłonność do nieprzemyślanych zachowań, często obiecuje popraw ę, lecz nie udaje m u się dotrzym ać słowa. Ale jako fetysz, a więc postać niejako kreująca wyda­

rzenia baśniowe, Wicio jest doskonały właśnie dlatego, że nieprzewidywalny, że przyjmuje na siebie różne role i wciąga bohaterów w coraz to nowe pery­

petie, co jest szczególnie widoczne w inicjalnych partiach tom u K luczyk, kiedy to ptak zwabia m ałą Emilkę do czarnej dziury, by w ten sposób przełam ać

Phi! — przerwał ptak Wicio. — Gadasz jak własny ojciec! — Za­

brzmiało to, przyznać trzeba, raczej niegrzecznie. — Zresztą — ciągnął Wicio, podfruwając nieco i siadając na brzegu dziury — czy jej pozwolisz, czy nie, ona i tak zrobi, co zechce. Hej, Mimi!!!

Andrzej wrzasnął z przerażenia.

Mała Emilka, korzystając z chwili nieuwagi jego i Zosi, zmierzała prosto w stronę dołu, wyciągając rączki do Wicia!

Rzucili się oczywiście ku niej oboje, ale dopadli o sekundę za późno, w chwili, gdy obiema nóżkami wskoczyła prosto w czarną dziurę!

KI, 12

Niezwykle barwnymi koloram i odm alowany został smok Bambolczyk, m łodszy b rat okrutnego tyrana. Jest postacią kom iczną, lecz i złowieszczą (szczególnie z pow odu swej umiejętności bezszelestnego pojaw iania się w nie­

oczekiwanych miejscach). Jest próżny i łakom y, złośliwy i tchórzliwy (tu m ożna by przywołać pam iętne sceny na dentystycznym fotelu), lubi znęcać się nad słabszymi, ale przecież i w nim nieoczekiwanie zapala się iskierka szlachet­

ności, kiedy „sam bardzo zdziwiony tym, co robi”, przychodzi z pom ocą T a tu ­ siowi, odkrywając nagle, że „za dobroć trzeba płacić dobrocią” . T o wprawdzie tylko drobny epizod w życiorysie Bambolczyka, który w większości przypad­

ków zachowuje się napraw dę paskudnie, ale epizod na pewno godny zauważe­

nia. Jako zadufany grafom an zadręcza otoczenie recytowaniem swoich utw o­

rów. Ale grafom ania jest też przyczyną słabości Bambolczyka — wykorzy­

stując jego próżność, m ożna go wciągnąć w pułapkę, co czynią M aśka i Plu­

gawy Pawełek w Światełku. Podobnie zresztą Zosia w Czerwonym helikopterze potrafi podporządkow ać sobie Bambolczyka, wykorzystując jego słabości do krówek śmietankowych.

C harakterystyczna dla baśni dwubiegunowość dobrych i złych światów, jednoznacznie dobrych albo złych bohaterów uzupełniona zostaje szeregiem stanów pośrednich, a właściwie nie tyle pośrednich, ile zmiennych i niejedno­

znacznych. Niemal w każdym „złym” możemy natknąć się na kropelkę dobra

— mówi baśń — a „dobrzy” także m ają chwile słabości i podobnie jak ptaszek Wicio m ogą zawieść w potrzebie lub ulec pokusie zła.

Dzieci stykają się z różnorodną argum entacją, usprawiedliwiającą zło, pojawiające się zresztą w różnym kształcie i natężeniu. Powietrzni piraci wy­

stępujący w Czerwonym helikopterze — tu sytuacja jest najbardziej niewinna i najłatwiejsza do rozw iązania — płatają złośliwe figle z nudów, braku dobrych wzorów i pomysłów do zabawy. W następnym tomie pojaw ia się bezlitosny książę Bam bolarz, tyranizujący swych poddanych, ale właściwa dyskusja toczy się w okół m owy „ble-ble” . Bełkot „ble-ble”, am orficzna m owa, jest — jak mówi smok — „bardzo praktyczna”: nie wymaga żadnego wysiłku, zaciera różnice między m ądrością a głupotą, praw dą a fałszem, m askuje prawdziwe myśli i uczucia, z czasem zaś odzwyczaja w ogóle od myślenia i wyrażania

uczuć. Co praw da, nie nadaje się do wydaw ania rozkazów (dlatego mówienie

„zwykłym” językiem jest „dozwolone w wyższych sferach”), lecz ułatw ia rzą­

dzenie innymi. D la poddanych natom iast „ble-ble” jest barw ą ochronną, m o­

wą bezpieczną, bo „bleblając”, nie m ogą narazić się nikomu.

Gdyby wszyscy rzeczywiście mówili tylko „ble-ble”, to działyby się głupie rzeczy — stwierdza Andrzej — Człowiek nie miałby nic do powie­

dzenia, bo i tak nikt by go nie rozumiał. A jakby już nie miał po co mówić, to pewnie przestałby myśleć. A jakby nie miał już żadnej porządnej myśli, to stałby się zupełnym zerem.

— Kto wie, czy księciu nie o to właśnie chodzi? — zastanowił się Wicio. — Może łatwiej mu rządzić samymi zerami?

— Pewnie, że łatwiej. Ale nie wierzę, żeby jego poddani dobrowolnie bleblali. Jest tyle pięknych słów, prawda, Wiciu?

B, 39

W toku akcji okazuje się, że łatwiej jest pozbawić władzy tyrana, niż samemu pozbyć się „bleblania” — „nauczyć się mówić, myśleć i działać” . Bohaterowie pozostawiają mieszkańców Bam bolandii ćwiczących żmudnie i z nikłym powodzeniem umiejętność mówienia. Co się stało potem , m oże­

my się tylko domyślać, bo czerwony helikopter nigdy już nie zawita do Bam ­ bolandii.

W opisie „bleblania” rozpoznajem y oczywiście bezbłędną charakterystykę nowomowy, języka czasu totalitarnego zniewolenia. Lecz takie odczytanie ale­

gorii jest tylko jedną z możliwości interpretacyjnych, opowiednią dla dorosłego odbiorcy, który umieszcza sytuację literacką w konkretnej, znanej sobie prze­

strzeni historycznej. W istocie jednak „bleblanie” to brak własnego zdania, odwagi, aby je wypowiedzieć, chowanie się za plecami innych i za bezpieczną frazeologią sloganów. To wszelkie zachowania konform istyczne i m im ikrowe reakcje stadne, które nie pozwalają człowiekowi być sobą. T o wreszcie bez­

myślne posłuszeństwo silniejszemu. Bambolarzem zaś równie dobrze może być despotyczny władca rządzący połową świata, jak i podw órkow y łobuz terrory­

zujący swych rówieśników.

Opowiadanie K luczyk sięga do baśniowego m otyw u spełniających się życzeń. (Jest tu nawet epizodyczne nawiązanie do bajki o kiełbasie przyroś­

niętej do nosa). Pytanie, czy czarodziejskie dary zatrzym ać tylko dla siebie, nie wydaje się zaprzątać uwagi Emilki, spełnia ona z wielką ochotą zarówno życzenia własne, jak i rodzeństwa, uw alnia też oba złe smoki, przywalone cięż­

kimi szafami. Refleksja koncentruje się n a odpowiedzi na pytanie o życzenie uniwersalne, „szczęście dla wszystkich” . Czy sform ułowanie takiego życzenia jest w ogóle możliwe i jak ewentualnie powinno ono brzmieć? Sam fakt, że dzieci pragną podzielić się niezwykłym darem z innymi, czy wręcz uszczęśliwić

całą ludzkość, smoki i ich poplecznik K apsułka uznają za przejaw głupoty i naiwności. Z tym większą radością bohaterowie po powrocie do rodzinnego dom u stwierdzają, że ich rodzice są także „naiw ni”, podzielają ich dziecinne m arzenia i myślą o nich całkiem poważnie.

W ypróbow ując właściwości magicznej kuli, bohaterowie wspinają się na jakby coraz wyższy poziom rozw ażań o szczęściu. Sekwencja życzeń w pew­

nym uproszczeniu przedstaw ia się następująco:

1. Uregulowanie niepokojącego zobowiązania wobec ojca, pozbycie się kłopotu i dyskom fortu psychicznego (zwrot pożyczonej latarki).

2. N iefortunnie wyrażone życzenie i jego cofnięcie — żart Zosi, hum o­

rystyczna dygresja, ale i ostrzeżenie, nawołujące do rozwagi w wypowiadaniu życzeń.

3. Uwolnienie przeciwnika od dokuczliwej kary: tru dn o byłoby bawić się wesoło, gdy obok ktoś cierpi, nawet ktoś nielubiany.

W ymienione trzy zdarzenia stanow ią niejako warunki wstępne, „oczysz­

czające pole” dla szczęścia. Potem kolejne:

4. Orgia konsum pcyjna, obdarow anie się m asą przedm iotów, które po chwili tracą smak i urok (skom prom itow anie racji hedonistycznych).

5. Poszukiwanie „m etażyczenia” — algorytm u uniwersalnego dobra.

6. Wreszcie najbardziej nieoczekiwane rozwiązanie — radość, jak ą przy­

nosi całkowite wyrzeczenie się magicznego przywileju i ofiarowanie go innej osobie (lepiej jest dawać niż brać).

Światełko — to kolejna opowieść o Emilce, tym razem już starszej i innej.

Dziewczynka wyrusza w świat dotknięta niesłusznym podejrzeniem siostry i brakiem zainteresowania ze strony innych członków rodziny, w tym również m am y, któ ra zajęta jest opiekowaniem się najmłodszym synkiem. Leśna w ędrów ka Emilki rozpoczyna się od spotkania ze smokiem Bambolczykiem, a następnie przekształca w zbiorową wyprawę ratunkow ą, której celem jest uwolnienie smoczego więźnia — G rubaska, oraz prześladowanych Błotnia- ków. O bfitująca w perypetie i wojenne fortele opowieść pokazuje, że bohaterka utraciła już należną dziecięcemu wiekowi zdolność do intuicyjnego podej­

m ow ania decyzji, weszła w okres form ułow ania sądów, staw iania pytań, inte­

lektualnej refleksji, etycznego namysłu. D oskonale umie ocenić pyszałkowaty wiersz Bam bolczyka i bez obawy wypowiada swój pogląd krytyczny; cyniczne argum entacje G rubaska czy Pawełka nie znajdują jej aprobaty. Jednak to właśnie Plugawy Pawełek, filozof menel, wypowiada ostateczne przesłanie utw oru — myśl o „światełku”, tej właściwości człowieka, k tóra nakazuje mu współczuć bliźnim, spieszyć im z pom ocą, wplątywać się w niebezpieczne przy­

gody, aby kogoś uratować.

Twórczość M ałgorzaty Musierowicz jest dobitnym dowodem na to, iż przedstawianie drogi rozwojowej literatury dziecięcej jak o podążania „od

dydaktyzm u do artyzm u”, czy też w ogóle przeciwstawianie sobie obu tych pojęć nie były zbyt fortunnym i pomysłami. Rezultaty godne uwagi uzyskują właśnie autorzy, którzy potrafią w swym dziele spoić oba te składniki.

Bambolandia stanowi dobry tego przykład, ale też znakom ity obiekt do an a­

lizy dydaktyzm u, ponieważ możemy go odczytywać w różnych warstw ach utw oru i wyodrębniać formy różnych dydaktycznych poetyk.

W poetyce „pedagogiki żartobliwej” — wydaje się, że to Korczakow skie określenie jest tu odpowiednie — wypowiadane są tezy dydaktycznie bezspor­

ne i oczywiste do tego stopnia, że n arrato r przekazuje je z przymrużeniem oka, w prowadzając elementy hum oru i zabawy. N a płaszczyźnie „gry dydaktycz­

nej”, do której włączyć się może również czytelnik, łatwo odgadując sekwencje przewiny i kary, np. „łakom stwo będzie ukarane” (Bambolczyk i jego dziura w zębie), „zapowiedziana groźba dojdzie do skutku w przypadku złam ania zakazu” (przywalenie szafami uzurpatorów Kluczyka). Podobne funkcje pełnią wątki piratów powietrznych (Zosia jako pogrom ca piratów i sm oka w Czerwo­

nym helikopterze) czy prosty autodydaktyzm piosenki śpiewanej przez Emilkę i M aśkę („O, nie dłubmy dłużej w nosie przed telewizorem, lecz nurzajmy się we wrzosie sierpniowym wieczorem”).

W warstwie już symbolicznej, ale bardzo łatwej do rozszyfrowania, mieści się przekaz „pedagogiki kulinarnej” . A utorka Łasucha literackiego znana jest jako prawdziwa mistrzyni kuchni i osoba umiejąca rozkoszom podniebienia nadać imponujący wyraz literacki. Nie inaczej jest w Bambolandii, gdzie m oty­

wy kulinarne są liczne, barwne i występują w różnych funkcjach, budząc zarówno śmiech, jak i trwogę. Stosunek do pożywienia pełni też rolę kwanty- fikatora moralnego: obdarowywanie pokarm em i dzielenie się nim — sym bo­

liczne znaki miłości bliźniego — budują sytuacje i związki pozytywne; od ­ bieranie czy wyłudzanie pokarm u, skąpienie go głodnem u — przeciwnie.

Gdy m ała Em ilka wkracza do jadalni i na widok pożywiających się smo­

ków mówi: „Mimi też lubi kartofelki”, a potw ory w odpowiedzi błyska­

wicznie zasłaniają przykrywką resztę jedzenia — m am y w tej scence zaw artą natychm iastow ą ocenę m oralną. G dy M ichałek spotyka w lesie zmęczone i spragnione Emilkę i M aśkę, nie czeka na ich prośbę, ale wyciąga butelkę napoju i zachęca, aby napiły się, od razu wiemy, że m am y do czynienia z p o ­ rządnym chłopakiem. Przyjaźń A ndrzejka z Wiciem rozpoczyna się od sceny, w której chłopiec karm i wygłodniałego ptaszka okrucham i dom owego ser­

nika, danego m u przez mamę na drogę. Przem ianę m oralną Plugawego P a­

wełka również wytyczają podobne zdarzenia: na początku jako „zły” wyłu­

dza od dziewczynek śniadanie w zam ian za obietnicę wyjawienia, gdzie jest smok. Jako „zmieniony na lepsze” pojaw ia się w lesie z pieczonym kurcza­

kiem, aby nakarm ić głodne dziewczynki. Z kolei wykorzystanie tego pow ­ szechnie zrozumiałego znaku życzliwości, jakim jest zaproszenie do wspólnego

stołu z zamiarem zdrady i użycia podstępu (jak uczynili to K apsułka czy

stołu z zamiarem zdrady i użycia podstępu (jak uczynili to K apsułka czy