• Nie Znaleziono Wyników

71 Muzyka ucichła, gdy nadeszła pora na wznosze

nie toastów.

Toasty rozpoczął gospodarz domu i wzniósł dwa jeden po drugim: pierwszy pro rege nostro! drugi za zdrowie księżny Franciszkowej Frangopano. Za pierw ­ szym obecni wstali, jednogłośnie wiwat! krzyknęli, na podwórzu trzykrotnie moździerz huknął, muzyka przy­ grywką się odezwała i — na tem koniec. Przemowa hrabiego była krótka i uroczysta — ta sama, którą zwykle przy okazyach podobnych w ygłaszał. Wyu­ czył się i pow tarzał. Gdy jednak przyszła kolej na drugą, wymowa jego przystroiła się w kwiaty re to ­ ryki, strzeliła porównaniami i metaforami, przywołała na pomoc mitologię i Iliadę, odwołała się do świa­ dectwa historyi i zaznaczyła się tem, źe dostojny mówca m ylił się, zamiast „księżna J u lia ,” mówił „A spazya” i zamiast „Aspazya* — „księżna Ju lia.” Z omyłek tych tłóm aczył się. Miał, jak powiadał, głowę nabitą Peryklesem i temi przysługami, jakie mu oddawała niewiasta, która, acz nie z Aten rodem, była natchnieniem męża, co Aten wielkość i sławę podniósł. W sposób ten i w księcia ugodził, przy- równywując go pośrednio do Peryklesa. Mowa ta spraw iła wrażenie wielkie. Słuchacze i słuchaczki przeryw ali ją kilkakrotnie i, kiedy do spełnienia k ie­ licha przyszło, sprawili wrzawę, zagłuszającą muzykę i moździerze. Gdy wrzawa ucichła, wnet jeden z go­ ści, niejaki Franciszek Eukowacki, człek dużej dłoni, odważnego serca, niespokojnego umysłu, ale wielkie­ go do rodu Zrińskich przyw iązania, z m iejsca się głosem donośnym odezwał:

— Zaprawdę... w czasach tych P eryklesa nam potrzeba...

W ciągu mowy hrabia Mikołaj w yraził żal z po­ wodu, że księztwo obecnością swoją nie uświetnią zjazdu gości spodziewanych. Z racyi tej hrabia Er- dódi zapytał hrabiny Anny Katarzyny:

— Odjeżdżają więc nieodwołalnie? — O djeżdżają...— odpowiedziała. — Rychło?...

— Jutro...

— 0?... Rzeczy się osobliwie zbiegły i ja bo­ wiem odjeżdżam jutro.

— Dokąd?— zapytała hrabina.

— W tęż sarnę drogę... do Wiednia...

— Nie słyszeliśm y o zam iarze twoim, hrabio... — J a sam o nim nie wiedziałem wczoraj j e ­ szcze...

— Więc cię powołano chyba?...

— Ze względów służbowych...— odrzekł.

— Co za szkoda! — odparła. — Będzie cię nam brakło w gronie gości, gdy ci się zjadą...

— Brak osoby mojej przykrości nie sprawi... — Nie powiadaj tego, hrabio!— odrzekła hrabi­ na Anna K atarzyna.— Nie powiadaj tego...—powtórzy­ ła z naciskiem. — Niechęci do ciebie nie było nigdy i, co się mnie tyczy, jesteś gościem zawsze mile w i­ dzianym i pożądanym...

— Dziękuję wam, najłaskaw sza pani... — odpo­ wiedział hrabia.

— Dlatego też — ciągnęła — nieobecność tw oja przykrość mi sprawi...

— Nieobecność m oja—podchwycił— potrwa, o ile wnioskować mogę, nie długo... Goście nie zjadą się, ja k za dni kilka...

— Za tydzień...— w trąciła. — I zabaw ią dni kilka... — Zapewne...

— O... więc powrócę, jak się zdaje, nie przy­ puszczam bowiem, ażeby pobyt mój w Wiedniu p rz e ­ ciągnąć się m iał nad dni parę...

— B raterstw o moi będą mieli miłego w podró­ ży towarzysza...

73 zlać się w jedno nie mogą... Pojadę szybko, a tern szybciej, że chcąc wezwaniu łaskaw em u hrabiego Mi­ kołaja na ucztę dzisiejszą zadość uczynić, zwlókłem wyjazd o dzień jeden. Sztafeta nadeszła wczoraj i dziś powinienem był w podróży już być... Kaza­ łem na drodze konie rozstawić, jak w iatr popędzę...

Rozmowę tę przerw ał toast, wniesiony przez markiza. Markiz pił zdrowie gospodarstwa domu i w przemowie, ja k ą wygłosił, odpowiadał hrabiem u Mikołajowi w imieniu markizy i we własnem. Za tem at posłużył mu Perykles, stronę ludu trzym ający i praw jego broniący. Odwracał przyrównanie do niego od osoby swojej.

— Cóż ja? — praw ił — cóż ja? Co ja dla ludu zrobić mogę? Dać mu pieśni kilka, nic więcej. Lu­ dowi innych, aniżeli ja, mężów potrzeba, mężów, co epopeje piszą i tworzą, co w osobie jednej łączą przymioty Homera i Agamemnona, nie potrzebując się odwoływać do rad Nestora... Takich ludowi mężów potrzeba... Korona świętego Szczepana męża takiego posiada. Oto on!—zawołał, na hrabiego Mikołaja z g e­ stem oratorskim palcem wskazując.

Przy ruchu tym wszyscy naraz jeden za stołem powstali. Muzyka zabrzm iała, moździerze huknęły, wiwaty się odezwały — ucieszyła się i hrabina Anna Katarzyna, do hrabiego Erdodiego mowę zw racając, półgłosem zapytała:

— Nie prawda, że hrabia Mikołaj wielki popeł­ nił błąd, baństw a się zrzekając?

— Uhm... tak... zapew ne...— odpowiedział.— Kto wie atoli... Błędy niekiedy popełniają się umyślnie, w celu dopięcia zamiaru pewnego...

— Jakiż zamiar mieć może człowiek, co się w księgach zagrzebał?...

— Nie wiem... uhm?... Pokaże się to później... — Na „później” lata czekać potrzeba, a z la ­ tam i człowiek w układy wchodzić nie może... W e­

dług mnie, hrabia popełnił błąd wielki, a tern więk­ szy, że od spraw się usuwając, nie postarał się o to, ażeby stolicę bańską zajął któś, coby go za stą ­ pić mógł...

— Któżby go zastąpić mógł? — zapytał hrabia Erdodi.

Oczy hrabiny zamigotały, ja k się to zdarzać zwykło ludziom, gdy m ają wyrzec słowo, o któ- rem niepewni są, jak przez słuchaczy przyjętem zo­ stanie.

— Któż-by — odpowiedziała.

— Zastąpićby go mógł chyba hrabia Piotr... — Nie wiem — odrzekła i z pośpiechem do­ dała: — Ktokolwiek jednak, pomyśleć o tem n a le ­ żało...

Po chwilce zapytała:

— Czy myślisz, że hrabia P iotr zadaniu by od­ powiedział?...

— Czemu nie?... Czasy teraz nastały takie, że się zadanie bańskie ułatwiło...

'— Ale się utrudnić może...

— Może... Z tem wszystkiem jednak... hrabia Piotr... uhm?... podołałby w razach trudnych nawet... To głowa...

— H rabia tak myślisz?

— O... tak... To rzecz wątpliwości niepodle- gająca...

— Z wielu ust słyszałam zdanie to o mężu moim...

— Taką je st opinia powszechna... — Której atoli nie uwględnia kam era.

— To zależy, najłaskaw sza pani... W Wiedniu decyduje nieraz jedno przez kogoś w porę wymó­ wione słówko...

O--- — zaczęła hrabina, lecz niedokoń-czyła.

75