że i panie udział w rozmowie brać mogły. Piękna księżna zgoła się tego nie domyślając, udzieliła infor- maoyj kilka cennych. W sposób ten radca stanu w y ciągnął z gości swoich wszystko, co do wyciągnięcia w m ateryi politycznej było i wtrąciwszy wzmiankę o kościele św. Marka, m ateryę rozmowy zmienił. D o konało się to bardzo zręcznie i składnie. Św. Marek wywołał św. Stefana.
— Nie posiadamy takiej ja k W enecya świątyni; możemy się atoli katedrą św. Szczepana chwalić... Nie oglądałaś jej pani?...
— P rzeciw nie...—odparła młoda kobieta. Świę temu Szczepanowi złożyliśmy hołd przedewszyst- kiem...
— Otworzyliście sobie wstęp... Tak... Wie- cież— do m arkiza mowę zw rócił— co czynić dalej?...
— K anclerz...—odpowiedział zapytany.
— Kanclerz, książę von Sagan, hrabia Lam- berg, książę D ietrichstein, hrabia Nostitz, hrabia Stahrem berg...
— W ymienił jeszcze nazwisk kilka, omijając jedno, należące do męża, który był zdeklarowanym Zrinich i wszystkich, co do rodziny ich wchodzili, wrogiem. Dodał w końcu nazwisko hrabiego Stahrem- b e r g a , pełniącego przy osobie cesarskiej funkcyę za szczytną m arszałka dworu.
— Od jego ekscelencyi kanclerza do hrabiego udać się należy... Ten ostatni przyjmie od was, mo ści markizie, podanie o audyencyę i będzie miał z a szczyt przedstawić jej jego cesarskiej mości...
— Formy podania nie znam ...— rzekł markiz. v — Nie troszcz się o to... Hofm arszałek w
kan-celaryi swojej napisać każe...
— Osobno dla żony mojej, osobno dla mnie?... — Zdaje się, że byłoby to zbytecznem... Zona,
wedle pisma, za mężem id d e . ,. — odrzekł książę z uśmiechem — a najjaśniejszy pan bieglejszym je s t w piśmie, aniżeli my wszyscy...
— Nie bieglejszy chyba od księdza M ullera...— zauważył m arkiz z intencyą, w której się złośliwość przebijała.
— Książę wnet przybrał minę seryo i odparł: — A...
— Na odpowiedź najjaśniejszego pana pocze kać trzeba będzie...
— Nie długo.... nie długo... Bądźcie państwo przygotowani na rychłe do dworu wezwanie.
— Radbym się stawić pod skrzydłem waszej książęcej mości...
— Hm?... Zależy to od woli najjaśniejszego pana...
Skłonił się, jakby woli tej hołd składał.
— Ze wstydem wyznam— odezw ała się księżua Frangopauo, do księżnej Lobkowicz mowę zw raca j ą c — że waszej książęcej mości prosić muszę o udzie lenie mi, co do audyencyi, rad i wskazówek...
— Co się ubioru tyczy?...— zapytała księżna. — Tak, niestety...— odpowiedziała m arkiza z mi ną niewiadom ością zawstydzonej.
— Czarna, albo ciemna z ogonem suknia a k s a m itna przyozdobiona koronkami; kryzy, klejnoty, ka pelusz z piórem strusiem i z woalką gazową... Każ sobie, księżno, kraw ca (nazwisko wym ieniła) przywo łać i poleć mu, ażeby przysposobił strój audyencyo- nalny...
— Suknie posiadam...
— On opatrzy i przyozdobi, oraz wskaże, któ re się na audyencye, a które na recepcye nadają... Nie ulega bowiem wątpliwości, że najjaśniejszy pan udzielić raczy państw u pozwolenia bywania w zamku na recepcyach... Przygotować się do tego należy... 104
105 — O Boże!... — westchnęła młoda pani — toż mnie praca ciężka czeka...
Księżna Lobkowicz uśm iechnęła się i głową z nacechowanem żartobliw ością politowaniem pokiwa ła, mówiąc:
— Ciężka, zaiste...
— Ale w ynagradzająca trud sowicie... — w trącił książę z uśmiechem szarmanckim i dodał:—luboó, co się pani tyczy, wynagrodzenie trudu tego rodzaju je s t rzeczą całkowicie podrzędną... Natura wyposażyła panią tak wspaniale, że blask jej oczów przyćmi k lej noty i stroje.
— Wasza książęca m ość—odparła księżna Fran- gopano—wprawiasz mnie w kłopot wielki... N iew ietn, czy mam brać słowa jego w znaczeniu opinii o mnie łaskaw ej i dziękować, czyli też w znaczeniu kom ple m entu i... nie wierzyć. .
— W jedno jeno chciej pani uwierzyć, a to: że słowa moje są wyrazem przekonania, które... tego p e wny jestem ... podziela ze mną każdy, co ma szczę ście oglądania pani...
Pomiędzy księciem Lobkowiczem a księżną Fran- • gopano zaw iązała się ugrzecznienia pełna sprzeczka, która się niebawem zakończyła. Markiz wykonał gest pożegnalny; m arkiza się z siedzenia podniosła; n a s tą piło zaokrąglenie wizyty ukłonami i wynurzeniami; gospodarstwo wyprowadzili gości do drzwi wchodo- wych.
Młodzi księztwo udali się do mieszkania barona Hochera. I tu zdarzyło się tak, jakby na nich ocze kiwano, z tą jeno różnicą, że nie baronostwo oboje, ale baron sam na powitanie ich wyszedł. Baron wy glądał wcale inaczej, ja k dci temu kilka u cesarza, kiedy stanął wobec monarchy na wezwanie księdza Mullera. Postaw a i mina jego wyrażały najwyższego w państwie dostojnika. Głowa jego okryta spadają- cemi mu na ramiona i na grzbiet puklami peruki, po
106
ważnie i hardo się wznosiła. Na ustach błądził uśmiech uprzejmy, akcentem łaskaw ości nacechowany.
— Wysoko cenię sobie ten zaszczyt — przem ó w ił — żeście państwo raczyli w progi moje w kro czyć...
— Pełnim y powinność naszą— odparł markiz — i tak żona moja, jak i ja, ubiegamy się o łaskaw e ekscelencyi waszej względy...
— Jakże pani W iedeń znajduje?...— zapytał ba ron księżny.
Księżna to samo i temi samemi słowami, co na zapytanie podobne księciu Lobkowiczowi, odpowie działa i pow tórzyła się dosłownie prawie rozmowa przed półgodziną toczona. Pow tórzyła się również i indagacya, tycząca się usposobienia umysłów w We- necyi w stosunku do cesarstw a. Była jednak o w ie le krótsza i bardziej sumaryczna. Kanclerzowi wi docznie nie chodziło o szczegóły. Odniechcenia ni by rzucił zapytań kilka i, ani wspominając o Zrinich, zagaił rzecz o wybrzeżach morza Adryatyckiego, o ma- lowniczości onych.
— Piękne są... — mówił — piękne i pięknie w chwili tej rep rezentują się w stolicy...
— Toż jak ?...— zapytał markiz.
— Pod postacią syreny... syreny m orza A drya tyckiego...
Ponieważ wyrazy ostatnie były tytułem poety cznych P iotra Zriniego utworów, m arkiz nie zrozu m iał zawartego w nich w przenośni komplem entu. W y dało się mu, że baron o książce mówi i ponieważ o niej mówi, więc musi być chyba na język niem iec ki przełożona. Z apytał przeto:
— Tłómaczona?...
— Tłómaczy się sam a... — odparł baron, który o żadnej książce w chwili tej nie myślał.
107 — Spojrzyj, książę... — i oczami, z gestem ga- lanteryi uprzejm ej, na księżnę wskazał. W osobie jej książęcej mości tonie Adryatyku przysłały nam
syrenę...
— A!... — zrozum iał markiz i, celem zdaje się zamaskowania nieporozumienia, dodał: — Nie niebez pieczną atoli... Uroki syrenie moc swoję na lądzie tracą...
— Kto w ie...—baron na to.
— Na lądzie niema nawy i sternika... — Kto wie...— powtórzył.
Markizowi przyszedł na myśl cesarz, sterujący nawie państwowej, i baronowi cesarz także na myśl przyjść m usiał, odezwał się bowiem:
— Najjaśniejszy pan rad państwu będzie... — Gorąco, w raz z żoną moją pragnę dostąpić zaszczytu przedstaw ienia się jego cesarskiej mości...
— Zgłoś się książę do hrabiego Stahrnberga... nie do Stahrómberga, stadthaltera, ale do Stahrnber ga, hofm arszałka... Nazwiska ich różnią się o literę jednę...
— Nie omieszkam...— odrzekł Frangopano. U m arszałka dworu, u którego wizyta miała charakter interesu, księżna z kolasy nie w ysiadała. Książę przedstaw ił się sam, chwilkę zabawił, podanie podpisał i do oczekującej nań żony powrócił.
— Dokąd teraz?...— zapytała księżna. — Do księstw a de Sagan...
Ruszyli i kolejno wizyty składali dostojnikom wysokim, którzy, jakby się zmówili, wszyscy w domu byli, wszyscy uprzejm ie m łodą parę przyjmowali i wszyscy w rozmowę indagacyą o W enecyę wpadali. To ostatnie zastanowiło młodą kobietę. Zwróciła na osobliwość tę uwagę męża.
— Wygląda to —r z e k ła — jakby panowie ci ha sło dostali...
108
— A tak... — odrzekł — ale mogło to i samo przez się nastąpić... Przybywamy z Wenecyi; w We- necyi posiadamy znajomości i stosunki; nic w tem przeto niema dziwnego, że się nas ludzie o Wenecyę rozpytują... W enecya w ludziach ciekawość wzbudza...
IX. S p ojrzen ie.
Na audyencyą do cesarza młoda księżna włoży ła na siebie ciemną z odbiciem granatowem suknię aksam itną, bufiastą i powłóczystą, która na pozór w y dawała się ciężką i tem lepiej przez to uw ydatniała wiotkość okrytej nią postaci. Ozdoby odpowiadały okryciu głównemu bogactwem i gustem. Pierś o sła niały koronki brabanckie, szyję z góry do dołu o ta czała kryza, od której odbijały brylanty m isternie uro bionego naszyjnika i służyły za oprawę głowie, k tó rej szczegół każdy zastanaw iał doskonałą rysów wy- kończonością. Owal oblicza, oczy, usta, nos, czoło m iały zakrój klasyczny, przenikniony naw skróś wdzię kiem, który, zdawało się, z głębi bił. Wdzięk potę gowały jedw abiste czarne warkocze, łuczyste czarne brwi i jakby przy ogniu nieco przyrum ieniona płeć, pow lekająca matem niby zabarwienie policzków i świadcząca o gorącu krwi. Dyszało od niej po łudnie, ogniste a rozkoszne i tajemniczych jakichś uroków pełne.
Księżna na pokoje cesarskie w eszła zawieszona na ram ieniu męża, mającego na sobie bogaty strój w ęgierski. Markiz cały był w złocie, brylantach, tu r kusach i szm aragdach. Od guzów jego blaski biły;
109