• Nie Znaleziono Wyników

103 w trącając od czasu do czasu uwagi żartobliwe, tak,

że i panie udział w rozmowie brać mogły. Piękna księżna zgoła się tego nie domyślając, udzieliła infor- maoyj kilka cennych. W sposób ten radca stanu w y­ ciągnął z gości swoich wszystko, co do wyciągnięcia w m ateryi politycznej było i wtrąciwszy wzmiankę o kościele św. Marka, m ateryę rozmowy zmienił. D o­ konało się to bardzo zręcznie i składnie. Św. Marek wywołał św. Stefana.

— Nie posiadamy takiej ja k W enecya świątyni; możemy się atoli katedrą św. Szczepana chwalić... Nie oglądałaś jej pani?...

— P rzeciw nie...—odparła młoda kobieta. Świę­ temu Szczepanowi złożyliśmy hołd przedewszyst- kiem...

— Otworzyliście sobie wstęp... Tak... Wie- cież— do m arkiza mowę zw rócił— co czynić dalej?...

— K anclerz...—odpowiedział zapytany.

— Kanclerz, książę von Sagan, hrabia Lam- berg, książę D ietrichstein, hrabia Nostitz, hrabia Stahrem berg...

— W ymienił jeszcze nazwisk kilka, omijając jedno, należące do męża, który był zdeklarowanym Zrinich i wszystkich, co do rodziny ich wchodzili, wrogiem. Dodał w końcu nazwisko hrabiego Stahrem- b e r g a , pełniącego przy osobie cesarskiej funkcyę za­ szczytną m arszałka dworu.

— Od jego ekscelencyi kanclerza do hrabiego udać się należy... Ten ostatni przyjmie od was, mo­ ści markizie, podanie o audyencyę i będzie miał z a ­ szczyt przedstawić jej jego cesarskiej mości...

— Formy podania nie znam ...— rzekł markiz. v — Nie troszcz się o to... Hofm arszałek w

kan-celaryi swojej napisać każe...

— Osobno dla żony mojej, osobno dla mnie?... — Zdaje się, że byłoby to zbytecznem... Zona,

wedle pisma, za mężem id d e . ,. — odrzekł książę z uśmiechem — a najjaśniejszy pan bieglejszym je s t w piśmie, aniżeli my wszyscy...

— Nie bieglejszy chyba od księdza M ullera...— zauważył m arkiz z intencyą, w której się złośliwość przebijała.

— Książę wnet przybrał minę seryo i odparł: — A...

— Na odpowiedź najjaśniejszego pana pocze­ kać trzeba będzie...

— Nie długo.... nie długo... Bądźcie państwo przygotowani na rychłe do dworu wezwanie.

— Radbym się stawić pod skrzydłem waszej książęcej mości...

— Hm?... Zależy to od woli najjaśniejszego pana...

Skłonił się, jakby woli tej hołd składał.

— Ze wstydem wyznam— odezw ała się księżua Frangopauo, do księżnej Lobkowicz mowę zw raca­ j ą c — że waszej książęcej mości prosić muszę o udzie­ lenie mi, co do audyencyi, rad i wskazówek...

— Co się ubioru tyczy?...— zapytała księżna. — Tak, niestety...— odpowiedziała m arkiza z mi­ ną niewiadom ością zawstydzonej.

— Czarna, albo ciemna z ogonem suknia a k s a ­ m itna przyozdobiona koronkami; kryzy, klejnoty, ka­ pelusz z piórem strusiem i z woalką gazową... Każ sobie, księżno, kraw ca (nazwisko wym ieniła) przywo łać i poleć mu, ażeby przysposobił strój audyencyo- nalny...

— Suknie posiadam...

— On opatrzy i przyozdobi, oraz wskaże, któ­ re się na audyencye, a które na recepcye nadają... Nie ulega bowiem wątpliwości, że najjaśniejszy pan udzielić raczy państw u pozwolenia bywania w zamku na recepcyach... Przygotować się do tego należy... 104

105 — O Boże!... — westchnęła młoda pani — toż mnie praca ciężka czeka...

Księżna Lobkowicz uśm iechnęła się i głową z nacechowanem żartobliw ością politowaniem pokiwa­ ła, mówiąc:

— Ciężka, zaiste...

— Ale w ynagradzająca trud sowicie... — w trącił książę z uśmiechem szarmanckim i dodał:—luboó, co się pani tyczy, wynagrodzenie trudu tego rodzaju je s t rzeczą całkowicie podrzędną... Natura wyposażyła panią tak wspaniale, że blask jej oczów przyćmi k lej­ noty i stroje.

— Wasza książęca m ość—odparła księżna Fran- gopano—wprawiasz mnie w kłopot wielki... N iew ietn, czy mam brać słowa jego w znaczeniu opinii o mnie łaskaw ej i dziękować, czyli też w znaczeniu kom ple­ m entu i... nie wierzyć. .

— W jedno jeno chciej pani uwierzyć, a to: że słowa moje są wyrazem przekonania, które... tego p e ­ wny jestem ... podziela ze mną każdy, co ma szczę­ ście oglądania pani...

Pomiędzy księciem Lobkowiczem a księżną Fran- • gopano zaw iązała się ugrzecznienia pełna sprzeczka, która się niebawem zakończyła. Markiz wykonał gest pożegnalny; m arkiza się z siedzenia podniosła; n a s tą ­ piło zaokrąglenie wizyty ukłonami i wynurzeniami; gospodarstwo wyprowadzili gości do drzwi wchodo- wych.

Młodzi księztwo udali się do mieszkania barona Hochera. I tu zdarzyło się tak, jakby na nich ocze­ kiwano, z tą jeno różnicą, że nie baronostwo oboje, ale baron sam na powitanie ich wyszedł. Baron wy­ glądał wcale inaczej, ja k dci temu kilka u cesarza, kiedy stanął wobec monarchy na wezwanie księdza Mullera. Postaw a i mina jego wyrażały najwyższego w państwie dostojnika. Głowa jego okryta spadają- cemi mu na ramiona i na grzbiet puklami peruki, po­

106

ważnie i hardo się wznosiła. Na ustach błądził uśmiech uprzejmy, akcentem łaskaw ości nacechowany.

— Wysoko cenię sobie ten zaszczyt — przem ó­ w ił — żeście państwo raczyli w progi moje w kro­ czyć...

— Pełnim y powinność naszą— odparł markiz — i tak żona moja, jak i ja, ubiegamy się o łaskaw e ekscelencyi waszej względy...

— Jakże pani W iedeń znajduje?...— zapytał ba­ ron księżny.

Księżna to samo i temi samemi słowami, co na zapytanie podobne księciu Lobkowiczowi, odpowie­ działa i pow tórzyła się dosłownie prawie rozmowa przed półgodziną toczona. Pow tórzyła się również i indagacya, tycząca się usposobienia umysłów w We- necyi w stosunku do cesarstw a. Była jednak o w ie­ le krótsza i bardziej sumaryczna. Kanclerzowi wi­ docznie nie chodziło o szczegóły. Odniechcenia ni­ by rzucił zapytań kilka i, ani wspominając o Zrinich, zagaił rzecz o wybrzeżach morza Adryatyckiego, o ma- lowniczości onych.

— Piękne są... — mówił — piękne i pięknie w chwili tej rep rezentują się w stolicy...

— Toż jak ?...— zapytał markiz.

— Pod postacią syreny... syreny m orza A drya­ tyckiego...

Ponieważ wyrazy ostatnie były tytułem poety­ cznych P iotra Zriniego utworów, m arkiz nie zrozu­ m iał zawartego w nich w przenośni komplem entu. W y­ dało się mu, że baron o książce mówi i ponieważ o niej mówi, więc musi być chyba na język niem iec­ ki przełożona. Z apytał przeto:

— Tłómaczona?...

— Tłómaczy się sam a... — odparł baron, który o żadnej książce w chwili tej nie myślał.

107 — Spojrzyj, książę... — i oczami, z gestem ga- lanteryi uprzejm ej, na księżnę wskazał. W osobie jej książęcej mości tonie Adryatyku przysłały nam

syrenę...

— A!... — zrozum iał markiz i, celem zdaje się zamaskowania nieporozumienia, dodał: — Nie niebez­ pieczną atoli... Uroki syrenie moc swoję na lądzie tracą...

— Kto w ie...—baron na to.

— Na lądzie niema nawy i sternika... — Kto wie...— powtórzył.

Markizowi przyszedł na myśl cesarz, sterujący nawie państwowej, i baronowi cesarz także na myśl przyjść m usiał, odezwał się bowiem:

— Najjaśniejszy pan rad państwu będzie... — Gorąco, w raz z żoną moją pragnę dostąpić zaszczytu przedstaw ienia się jego cesarskiej mości...

— Zgłoś się książę do hrabiego Stahrnberga... nie do Stahrómberga, stadthaltera, ale do Stahrnber­ ga, hofm arszałka... Nazwiska ich różnią się o literę jednę...

— Nie omieszkam...— odrzekł Frangopano. U m arszałka dworu, u którego wizyta miała charakter interesu, księżna z kolasy nie w ysiadała. Książę przedstaw ił się sam, chwilkę zabawił, podanie podpisał i do oczekującej nań żony powrócił.

— Dokąd teraz?...— zapytała księżna. — Do księstw a de Sagan...

Ruszyli i kolejno wizyty składali dostojnikom wysokim, którzy, jakby się zmówili, wszyscy w domu byli, wszyscy uprzejm ie m łodą parę przyjmowali i wszyscy w rozmowę indagacyą o W enecyę wpadali. To ostatnie zastanowiło młodą kobietę. Zwróciła na osobliwość tę uwagę męża.

— Wygląda to —r z e k ła — jakby panowie ci ha­ sło dostali...

108

— A tak... — odrzekł — ale mogło to i samo przez się nastąpić... Przybywamy z Wenecyi; w We- necyi posiadamy znajomości i stosunki; nic w tem przeto niema dziwnego, że się nas ludzie o Wenecyę rozpytują... W enecya w ludziach ciekawość wzbudza...

IX. S p ojrzen ie.

Na audyencyą do cesarza młoda księżna włoży­ ła na siebie ciemną z odbiciem granatowem suknię aksam itną, bufiastą i powłóczystą, która na pozór w y­ dawała się ciężką i tem lepiej przez to uw ydatniała wiotkość okrytej nią postaci. Ozdoby odpowiadały okryciu głównemu bogactwem i gustem. Pierś o sła­ niały koronki brabanckie, szyję z góry do dołu o ta­ czała kryza, od której odbijały brylanty m isternie uro­ bionego naszyjnika i służyły za oprawę głowie, k tó ­ rej szczegół każdy zastanaw iał doskonałą rysów wy- kończonością. Owal oblicza, oczy, usta, nos, czoło m iały zakrój klasyczny, przenikniony naw skróś wdzię­ kiem, który, zdawało się, z głębi bił. Wdzięk potę­ gowały jedw abiste czarne warkocze, łuczyste czarne brwi i jakby przy ogniu nieco przyrum ieniona płeć, pow lekająca matem niby zabarwienie policzków i świadcząca o gorącu krwi. Dyszało od niej po­ łudnie, ogniste a rozkoszne i tajemniczych jakichś uroków pełne.

Księżna na pokoje cesarskie w eszła zawieszona na ram ieniu męża, mającego na sobie bogaty strój w ęgierski. Markiz cały był w złocie, brylantach, tu r­ kusach i szm aragdach. Od guzów jego blaski biły;

109