• Nie Znaleziono Wyników

pracownica oświaty

Za mało na życie, za mało na samodzielność

„Rzutem na taśmę” załapałam się na wcześniejszą („oświa-tową”) emeryturę. Mam jeszcze kilka lat na decyzję, czy skorzy-stam, na jakich zasadach itp. Nie przerwałam pracy. Na razie mam zamiar wytrwać do sześćdziesiątki i wtedy wybrać korzyst-niejsze dla mnie rozwiązanie. Szybszą decyzję mogą wymusić nieprzewidziane okoliczności (na przykład nagłe pogorszenie stanu zdrowia, komplikacje w sytuacji życiowej, czy cokolwiek innego, czego nie jestem w stanie dziś przewidzieć). Niczego nie planuję na sztywno. Nie sprzyja temu nieustanne majstrowanie przy emeryturach. Mam wrażenie, że niejedno może mnie jesz-cze zaskoczyć i to niekoniecznie pozytywnie.

Na początku szybka zmiana statusu wydawała się korzystna. Dzisiaj, niektóre z moich koleżanek żałują swojej decyzji o przej-ściu na wcześniejszą emeryturę. Z czasem widać, jak tracą kasę (tyle warte są rewaloryzacje, przeliczenia i co tam jeszcze się dzieje), a przecież nawet kilkadziesiąt złotych więcej – coś znaczy. W chwili decyzji proporcje były korzystniejsze na rzecz „wcześniejszej”. Taki miraż: słodkiego, miłego życia, który np. w mojej firmie, de facto, miał na celu uzyskanie wolnych godzin. Oczywiście żadne obietnice dyrekcji „będzie dla pani pół eta-tu do tej emeryeta-turki…” i podobne – nigdy nie doszły do skutku. Dyrekcja, tak uzyskane godziny, rozdysponowała wśród swoich znajomych.

Od czasu uzyskania uprawnień do wcześniejszej emerytury przez pierwsze dwa lata, po kilka razy w roku, szef usiłował wy-musić na mnie decyzję zgodną z jego oczekiwaniami. Czy muszę precyzować, jaka to „powinna” być decyzja? Bardzo było mu nie na rękę, że decyduję inaczej. Myślę, że ciągle go to męczy.

Ogólnie mam wrażenie, że wcześniejsze emerytury miały na celu oczyszczenie rynku pracy z całkiem niemałej rzeszy lu-dzi. Niech pójdą sobie do domu i tam w cichości „dziadzieją”.

R apoRt

W miarę postępowania owego „dziadzienia” trudne problemy będą rozwiązywać się same.

Emerytura, którakolwiek, to nie jest radosna perspektywa. To zawsze za mało pieniędzy na życie. Różne są na to wytłumacze-nia, teorie, a także stereotypowe opinie w społeczeństwie, ale jakoś nie słyszałam, żeby w tym kontekście podnoszono kwe-stie zbyt niskiego, przez lata, wynagradzania za pracę. Przecież widać, że trudno z „rządowej jałmużny” uciułać tyle składek, żeby bez niepokoju patrzeć w przyszłość. Jesteśmy, z założenia, i chyba na wieczność, „grupą zaciskającą pasa” dla dobra kra-jowego budżetu. Już od dawna nie robią na mnie wrażenia te upokarzające „podwyżki”, które nawet nie pokrywają wzrostu cen w spożywczaku, ani ciągłe obietnice, przeróżnej maści poli-tyków, składane w trudnych dla nich chwilach próby. Boli mnie też, pojawiający się od czasu do czasu w mediach krzyk, że je-stem darmozjadem (żeby nie powiedzieć złodziejką), ponieważ z chwilą przejścia na emeryturę wyciągam ręce po cudze (nie wypracowane przeze mnie) pieniądze. Nie jestem darmozjadem, ani złodziejką, i to ja dzisiaj mam prawo krzyczeć (pytać) – gdzie są moje pieniądze?! Przecież pracuję ciężko ponad 30 lat. Tak, wiem, kiedyś komuna, a dziś wolność, prawo i sprawiedliwość, ale ja nie odpowiadam ani za tamten, ani za dzisiejszy, chory sys-tem. Dlaczego dzisiaj spycha się mnie na śmietnik emerytalnej nędzy? A długie wakacje, które tak chętnie mi się przy okazji wy-tyka – wsadźcie je sobie w d… – ja ich zupełnie nie potrzebuję! Zadowoli mnie godna mojego wykształcenia, wiedzy i doświad-czenia – płaca.

Nie jestem osobą siedzącą cichutko w kącie i czekającą nie wiadomo na co, w tym na mannę z nieba. Nie mam natury fa-talistki, nie ogarnia mnie marazm, ale zwątpienie czasem tak. Wtedy taka zimna kula rozpycha się w gardle i czuję lęk. Jakkol-wiek bym przeliczała kwotę, którą będę dysponować na eme-ryturze, to zawsze będzie za mało. Za mało na życie. Za mało na samodzielność. A przecież będę krezuską w porównaniu do

199

tych, które mają po sześćset, osiemset ,czy nawet (nawet! – takie mamy realia!) tysiąc złotych emerytury.

Boję się uzależnienia i czegoś w rodzaju zniewolenia – prze-rzucenia ciężaru mojego utrzymania na córkę, która przecież powinna mieć swoje życie, a nie wyrównywać finansowo błędy chorego sytemu. Zawsze była mi obca teoria szklanki wody (zrób sobie dziecko, bo kto ci na starość poda szklankę…). Tak, wiem, rodzice – dziecko: etyka, normy moralne, obowiązek wspierania się wzajemnego itp., ale to całkiem inna rzecz.

Boję się braku możliwości realizacji zainteresowań kultural-nych – tyle jest jeszcze do poznania, przeczytania, zobaczenia, posłuchania, przeżycia! Już dzisiaj jestem zmuszona do ograni-czeń pod tym względem, czy można jeszcze bardziej? To co mi zostanie? Telewizja? Siedzenie na ławce przy reprezentacyjnej ulicy w mieście i oglądanie emeryckich wycieczek zza Odry?

Boję się problemów z fizycznością i braku siły (to głównie w związku z przewlekłą chorobą).

Boję się wygaszenia kontaktów (zdecydowanie nieformalnych) w ochronie zdrowia.

Dzisiaj dodatkowo dobija mnie to, że nie mogę o tym wszyst-kim porozmawiać z koleżankami, przedyskutować wątpliwości – jedyne, co mogę usłyszeć, to coś w rodzaju „no, daj spokój, przecież będą wnuki, będziesz ich pilnować, czas ci się wypełni, czego więcej potrzeba kobiecie na emeryturze”. Jakoś przeraża-jąco mocno jest to wdrukowane w kobiecą świadomość.

Historie i wywiady zebrały: Anna Czerwińska, Grażyna Latos, Magdalena Kicińska