• Nie Znaleziono Wyników

39 Niestety, przybyli za późno 1

Wyprawa w głąb kraju. Uczta dzikich

39 Niestety, przybyli za późno 1

Gdy zdyszani i zmęczeni szybkim biegiem do­

tarli do brzegu, okręt był już w rękach krajowców, którzy na nim poczęli już gospodarować po swojemu.

Z dzikim okrzykiem radości rzucono się nasamprzód na kapitana i zażgano w oczach załogi. Choć już żyć przestał, dzicy napastnicy, nie przestawali ciała jego krajać nożami, tak byli nań zawzięci za porażkę, doznaną przy pierwszym napadzie. Dopiero gdy już ciało zamieniło się w bezkształtną, krwawą masę, rzucono je na rozkaz Madea w morze.

N a ten widok prowadzony przez Bottingera od­

dział zawrzał wściekłością; każdy w duszy pragnął pomścić się za morderstwo popełnione na kapitanie i kamratach. Poddano się bez szemrania rozkazom Bottingera i W ardęgi jako ludzi najdoświadczeńszych, bo każdy czuł, że tylko jedność ich zbawić może.

Gdy więc padł rozkaz strzelania do zdradzie­

ckich napastników, z całą gotowością wzięto ich na cel. Strzał następował po strzale, a za każdym ra ­ zem legło kilkunastu trupem na ziemi jak kłosy żyta dojrzałego pod cięciem kosy.

W obec dalekonośnych strzelb oddziału, strzela­

jącego ze skał nadbrzeżnych, krajowcy byli nieomal bezbronnymi i byliby z czasem albo wszyscy śmierć ponieśli albo też musieli się poddać, gdyby przebie­

gły Madeo nie był im rozkazał cofnąć się pod po­

kład okrętowy.

W ten sposób byli wprawdzie uratowani, ale tylko przejściowo, bo schowanie mogło się stać dla nich też pułapką, skoroby się oddziałowi udało do­

stać się na pokład. Byłby wprawdzie wtedy nastą­

pił bój zacięty na śmierć i życie, ale tego się E uro­

40

pejczycy nie obawiali i nie mogli obawiać, bo wie­

dzieli dobrze, albo przynajmniej mogli się spodziewać, że tylko zwycięstwo zdolne im było zapewnić życie. dać im przewagę nad przemożnym nieprzyjacielem.

Garstka ich malała nieomal z każdą minutą, a każ­

dorazowy upadek jednego z nich, witany głośnym, okrzykiem tryumfu przez krajowców, dodawał jeszcze sił i zapału przeciwnikom. Kilku, nie widząc innej drogi wyjścia, pod naporem krajowców rzucili się ze skał do morza i usiłowali wydostać się na brzeg za­

toki. Był to jednak krok daremny, bo zatoka była zewsząd otoczona ludźmi; każdego Europejczyka ła­

pano na brzegu i wiązano.

Bottinger i W ardęga walczący tam, gdzie na- pór nieprzyjaciela był największy, przekonali się wnet, że wszystko było stracone i że żadne wysiłki nie mogły już osiągnąć pożądanego skutku, woleli jed­

nak paść w boju aniżeli dostać się w niewolę. Oparty plecami o drzewo, Bottinger wywijał mieczem na

4 1

wszystkie strony, ale już coraz rzadziej kogoś sięgnął, bo ręka słaba zaledwie jeszcze zdołała miecz utrzy­

mać. W końcu zarzucono mu z tyłu na szyję pę­

tlicę i zaciągnięto, wskutek czego upadł i stracił przytomność. Ten sam los spotkał także W ardęgą.

Reszta majtków straciła wtedy całkiem otuchę, po­

rzuciła broń i oddała się w ręce krajowców.

IX .

T r y u m f d z i k i c h .

Dopiąwszy w ten sposób celu, Madeo pozosta­

wił na okręcie straż, aby czasem właśni poddani jego nie splądrowali jego skarbów, zanim się sam we wszystkiem rozpatrzy, i poszedł obejrzeć pobojowisko na lądzie, a potem rozkazał, by wszystkich jeńców odstawiono skrępowanych na jeden z pobliskich pa­

górków pokrytych lasem. B ył to pochód bardzo smutny, tern smutniejszy dla pojmanych majtków, im głośniej krajowcy się radowali. A radość tę wojow­

ników podzielały także kobiety, które odniesione zwy­

cięstwo obrało prawie z rozumu i serca; kilka z nich było tak okrutnych, że przyskakiwały do powiązanych jeńców i żgały ich ostremi narzędziami lub biły kol- czastemi łodygami. Mężczyźni zadowolnili się na razie biciem w bębny z drzewa wydrążonego i dud­

nieniem na wielkich muszlach, wyjąc przy tern prawie nieludzkim głosem pieśń tryumfalną.

Gdy pochód stanął na oznaczonym pagórku, każdego z jeńców przywiązano do osobnego drzewa w około wolnego miejsca, na którem rozsiedli się poddani Madea. Ten stanął w środku i z wielką powagą wypowiedział do zgromadzonych mowę nastę­

pującej treści:

43

>W ielki duck«, tak dzicy nazywają Boga, o któ­

rym mają tylko liche pojącie, »wielki duch wydał w rące mieszkańców wyspy Nuka-Hiwa onych przy­

byszów, aby ich ci ukarać mogli za zbrodnie, jakich się przodkowie tych przybyszów w dawniejszych cza­

sach dopuścili na spokojnych mieszkańcach tej wyspy.

Radość niech więc panuje w całym narodzie, bo ra ­

Nadzieja otrzymania chociaż drobnej części onych skarbów, które w grancie rzeczy były błysko­ drzew majtkowie musieli się spokojnie przypatrywać, jak z okrętu znoszono pudło za pudłem, skrzynię za skrzynią, i je rozbijano. Dopiero gdy zmrok wie­

czorny zapadł i nastała ciemność taka, że niepodob- nem było rozróżnić przedmioty jedne od drugich, za­

przestano plądrowania. Natomiast zapalono ognie w kilku miejscach i ucztując na swój sposób, opo­

wiadano sobie o wielkiem szczęściu, jakie wielki duch zesłał na wyspę. Chcąc mu okazać swą wdzięczność, postanowiono mu złożyć ofiarę odpowiednią. Dwóch z pomiędzy jeńców, którzy z osłabienia i upływu krwi trzymali się zaledwie na nogach, wprowadzono w śro­

44

dek, przywiązano do wbitego na prądce pala i po­

częto w koło nich wyprawiać skoki i tańce, potrzą­

sając groźnie oszczepami i przyśpiewując sobie do taktu. Następnie najstarsi wiekiem krajowcy przy­

stępowali do ofiar, coś do nich przemawiali, a potem pastwili się nad nimi i zadawali im rany na ciele calem. W końcu obaj majtkowie, krwią zbroczeni, wydawali się jakoby jedną wielką raną. A gdy który z nich z bólu zajęknął lub krzyknął, przypa­

trujący się temu strasznemu obrzędowi dzicy nie po­

siadali się z radości i wybuchali głośnym śmiechem.

Kiedy męczenie i dręczenie jeńców doszło do takiego stopnia, że można było przypuszczać, iż nie zniosą już dalszych męczarń, Madeo przywołał swą żonę Piladę i podał jej ostre narzędzie w kształcie sztyletu. Pilada, mówiąc nawiasem, przywdziała na się ów płaszcz, który jej kapitan podarował, a który miał być oznaką pokoju, zawartego między krajow­

cami a Europejczykami. W sercu swem nie uczuła P ilada najmniejszego uczucia zdrady, gdy podane so­

bie narzędzie utopiła w piersi obu jeńców, zadając im cios śmiertelny.

Jakby dla dopełnienia ofiary i okazania swej godności Madeo ciężką maczugą jeszcze roztrzaskał głowy jeńców, których ciała pozostawiono na miejscu, aby się lud cieszył ich widokiem.

*

X .