wał on sobie wszystkie serca spółczesne. W ustach niemieckich słynęła jego wysmukła, kształtna budowa ciała, jego „nadobna fizyonomia*. Głosy polBkie chwaliły przedewszystkiem jego „cnotliwe obyczaje”.
Nie uniknęła też młodociana królowa polska uroku ujmującej osobistości swojego przyjaciela. Myśl, że ten miły przyjaciel był z woli ojca zmarłego już dawno jej poślubionym w obliczu Boga małżonkiem, pozwalała młodemu pociągowi serca wzmagać się w jawną, w głośną namiętność. Częstsze widywanie się kochanków podnieciło płomień tej osobliwszej mi
łości. Radzibyśroy uobecnić sobie chwile ich tera
źniejszego zbliżenia się do siebie.
Nie wpuszczono Wilhelma, jak wiemy, w progi przybytku Jadwigi, w bramy zamkowe. Nie można było przeszkodzić również samowolnie Jadwidze, aby ona z bram zamkowych nie zbliżyła się do Wilhelma.
A "młodociana królowa polska, pełna stanowczości we wszystkich krokach życia, powziąwszy raz myśl o słuszności swoich związków' z księciem rakuzkim, miała sobie za obowiązek jak najczęstsze widywanie się z nim. Chodziło tylko o to, gdzieby tak słodkie
mu obowiązkowi można folgować swobodnie.
Najstosowniejszem miejscem okazał się jeden z poblizkich zamkowi klasztorów miejskich. Powodo
wano się w tej mierze powszechnem wyobrażeniem wieku. Od czasów swego nastania były wszystkie klasztory przybytkami ludzkości i gościnności. Do
znawali jej zarówno ubodzy i bogaci, pielgrzymi i po
dróżnicy, ludzie szukający przytułku i ludzie szuka
jący wygody. Z początku samoż duchowieństwo za
chęcało do korzystania z progów kościelnych; później, gdy gościnność klasztorna stała się powszechnym, sro
dze nadużywanym, a przeto wielce uciążliwym dla gospodarzy zwyczajem, napróżno było skarżyć sięgną nią. Kto tylko żył, chory i zdrowy, podróżny i m iej
scowy, mężczyźni, niewiasty, panny, wszystko
cisnę-132
ło się do klasztoru po wypoczynek lub zabawę, dla spotkania się z znajomymi i usłyszenia nowin.
Poświęcony charakter miejsca barwił natręctwo pozorem pobożności, a liczne święta i obchody kla
sztorne, znane przysmaki kuchni i spiżarni opackiej, podawały sposobność i zachętę. Wzmagał się tedy coraz bardziej natłok gościnny, któremu gospodarze albo już nie mogli, albo czasem nie chcieli stawić zapory. Panująca bowiem temi laty szyzma kościel
na rozprzęgła znacznie karność zakonną, a powsze
chna wesołość czasu, wespół z głośnym po świecie przykładem płochego życia samejże stolicy awinioń- skiej, jednoczyła gości i gospodarzów obopólną chę
cią uciechy. Jakoż osobliwie w czasach naszej po
wieści ogarnął spokojne mury klasztorne prawdziwy szał zabawy. Dawniej i później rzadsze o tem zda
rzają się pogłoski; lecz właśnie w porze pobytu Wil- helmowego w Krakowie, we wschodnich właśnie stro
nach Europy katolickiej, rozewrzał teraźniejszy na
rów światowości klasztornej do najwyższego stopnia nadużyć.
Dowiadujemy się o nim ze skarg i opisów sa- mychże opatów tamtoczesnych, walczących napróżno przeciw prądowi. „Dawali sobie mężczyźni z kobie
tami — opowiada jeden z takich przełożonych za
konnych — istne schadzki do pląsów i krotofil w kla
sztorze”. Troskliwy o swoją trzodę opat, widząc roje „strojnych i utrefionych” kobiet, cisnące się „tłu
mnie, „procesyonalnie” do furty, zatrzymywał je w swo- jem mieszkaniu opaekiem przed furtą, przybijał rad nierad do gości nieproszonych, zabawiał ich różnemi wybiegami, aby tylko zgraja swawolna nie wtargnęła po za klauzurę. Pomimo to znachodziła ona drogę do wnętrz klasztornych, napełniała sobą wszystkie cele, krużganki, refektarze, stroiła pląsy „nieprzyzwoite”, wiodąc m ł o d s z ą bracię zakonną na pokuszenie i w grzech. Staruszkowie i ludzie pobożniejsi, wy
parci z ostatnich zakątków samotności, skarżyli się z bólem serca, iż nie mają gdzie wychylić spokojnie
133 swojej „regularnej” szklaneczki piwa. Przygauiaczów tego zesromocenia progów zakonnych, opatom, którzy stawili opór zepsuciu, łajano w klasztorze i po za k la
sztorem nazwą „dusz niespokojnych, nowatorow, roz- siewaczy niezgody, kalających swe własne gniazdo...”
W pórze tak zwolniałego rygoru wypadło na
szym oblubieńcom krakowskim szukać gościnności klasztornej. Stały otworem dwa również niedalekie klasztory w mieście: tOO. Franciszkanów po jednej Btronie ulicy Grodzkiej, 0 0 . Dominikanów po drugiej.
Wybór jednego z nich poruszał sprawę dawnego spół- zawodnictwa pomiędzy obudwoma domami zakonnemi.
Od lat stukilkudziesięciu równie czynni i zasłużeni, tymże samym trudom na jednem i tem samem polu oddani, nie mogli oni uniknąć niewinnych z sobą spo
rów, uwydatniających różne usposobienia obu zgro
madzeń. O ile Dominikanie odznaczali się ścisłością, surowością pojęć i wymagań moralnych, o tyle Fran
ciszkanie nadrabiali łagodnością, pobłażliwością, fol
gowaniem skłonnościom ludzkim.
Stało się też, że tamci, przeciwnicy Niepokala
nego Poczęcia N. Panny, Będziowie inkwizycyi św., mieli głównie rygorystów za sobą; ci zaś, najgorliwsi obrońcy Niepokalanego Poczęcia, najpożądańsi szafa
rze Sakramentów, owładnęli serca całego ogółu ludz
kości tamtoczesnej, zwłaszcza żeńskiej. Nie było spo
wiedzi nad spowiedź franciszkańaką, pogrzebu nad pogrzeb u Franciszkanów, nabożeństwa nad obrazowe, widowiskowe nabożeństwo u Braci mniejszych. Owszem, ubodzy twierdzili, że dopiero od nastania tych mni
chów żebrzących rozszerzyła się ubóstwu droga do nieba. Ponieważ bowiem żebrzący Franciszkanin przyj
mował datek najmniejszy, przeto i ubożuchny czło
wiek mógł wkupić się nim do nieba, gdy przeciwnie, u innych zakonników, posiadających ziemie i włości, mogli zasługiwać się tylko wielcy panowie.
Lgnęli tedy wszyscy do Braci mniejszych, ośmie
lonych tem do coraz żywszego zapaśnictwa z resztą zakonów. Właśnie temi czasy powtarzano żartobliwą
134
powiastkę o niedawnym sporze Franciskauów kra
kowskich z sąsiednimi Dominikanami. Chodziło o to, kto będzie miał prawo dzwonić wcześniej na Mszę poranną. Obadwa klasztory domagały się tego dla siebie. Kazimierz W., przed którym nareszcie stanęli spółzawodniey, zawyrokował, iż ten będzie wcześniej odprawiał jutrznię, kto wcześniej wstanie. Jakoby też podobną sprzecznością powodowani, dali Dominikanie w swoim sieradzkim kościele obwołać królem przeci
wnika niegdyś Wilhelmowego, Ziemowita, a Franci
szkanie krakowscy otworzyli furtę klasztorną schadz
kom Wilhelma z Jadwigą.
I ciągną tedy do klasztoru od strony miasta młody książę rakuzki, od zamku młoda królowa. Piętna
stoletniego oblubieńca otacza orszak niemiecki i grono przyjaznych panów polskich; piętnastoletnią oblubie
nicę prowadzi wesoły dwór niewieści. Jak każdemu pochodowi książąt ówczesnych, tak i Wilhelmowi i J a dwidze, w drodze do Franciszkanów, przygrywają orszaki _fletnistów i trębaczy. Towarzyszącej obojgu drużynie paniąt uśmiecha się w klasztorze chwila najmilszej z zabaw ówczesnych, pląsu — kochankom chwila rozmowy, utwierdzenia się w słowie, może porozumienia się względem kroków na przyszłość.
Żadnemu zebraniu nie obejść się wówczas bez grona mieszczan możniejszych i pań miejskich.
Wkrótce całe towarzystwo dworskie i miejskie zapełnia kurytarze i refektarz u Franciszkanów. Każda sala zdobiła się na przyjęcie dostojnych gości w ró ż
nobarwne kobierce i opony. Lada uroczystość naka
zywała gościom występowrać w nowym, błyszczącym stroju, dodającym świetności widokowi. Wszystkie od
wiedziny zaczynały się od przywitania Chlebem i solą, konfektami i winem. Widzieliśmy powyżej, jak opat z bólem serca witał- swoich gości szklanicą wina lub piwa. Do takich też szklanic, do smaczuych przeką
sek, zabierało się naprzód towarzystwo wytworne, wstąpiwszy do refektarza. Przy czem, gdy goście w ten sposób witają się u stołu, gdy przed otwarciem
135