• Nie Znaleziono Wyników

ORZESZKOWA DO JEŻA 39 jakoby nie oślepnąć, lecz pracować jeszcze nie mogę i nie wiem, kiedy 165

ELIZA ORZESZKOWA ZYGMUNT MIŁKOWSKI

V. ORZESZKOWA DO JEŻA 39 jakoby nie oślepnąć, lecz pracować jeszcze nie mogę i nie wiem, kiedy 165

będę mogła. Ta księgarnia — to antidotum wymyślone przeciw tru - ciźnie bezczynności, która m i grozi na długo może.

Czy Pan nie gniewa się na mnie za ten przedługi lis t, k tó ry tak jakoś napisał się niechcący, choć oczy bolą ? Serdecznie i długo ści­

skam dłoń Pana. I70

E l. Orzeszkowa

VI. JEŻ DO ORZESZKOWEJ

5/5 [i8 ]y g , Genève, 4. Plateau de Champel.

Szanowna Pani,

Gdybym ja k najusilniej szukał i kołatał, to anibym w ykołatał, ani wyszukał stosunku podobnego, ja k i się niechcący zawiązał po­

między Panią a mną. Zwiało to się z powietrza — z nieba, mówiąc stylem dawniejszym. A niech się jeno Pani nie dziwi, że się to tak stało. Pokrewieństwo moralne — jest to rzecz naturalna na polu 5 pracy pisarskiej. Koleżeństwo pióra! Koleżeństwo to wytwarza zbliżenia się sympatyczne pomiędzy ludźm i obcych narodowości, idących pod sztandarem jednej i tejże samej idei; dlaczegóżby zbliże- me się podobne dziwnem być m iało pomiędzy spółziomkami ? Jeżeli to Panią dziwi, to niesłusznie. Mnie nie dziwi, ale uszczęśliwia — 10 uszczęśliwia zaś z tego mianowicie powodu, że w osobie Pani Szanownej przybywa m i jeden więcej punkt styczności z rodziną. Zapytujesz mnie, czy pozwolę korespondować ze sobą. O Pani, lis ty Twoje są dobrodziejstwem dla mnie — i pozwolenie moje jest prośbą dobro­

dziej stwowania mnie nadal. Proszę obdarzać mnie ja k najczęściej 15 wiadomościami o moich — o społeczeństwie naszem — o dobrych 1 złych onego stronach — o wszystkiem, co Pani na myśl przyjdzie, a każde słowo Pani będzie w serce moje zapadało ziarnem rodzącem wdzięczność. A może też i ja przydam się Pani na co na drodze kole­

żeństwa autorskiego. Nie przewiduję tego — kto wie jednak... Mam 2o szczerą chęć odwzajemnienia się za to dobro, jakieś m i Pani wyświad­

czyła rękę m i podając i zwątpiałemu, zniechęconemu, zgorzkniałemu otuchy dodając. Znalazłaś się prawdziwie tak, ja k siostra poczciwa.

40 V I. JEŻ DO ORZESZKOWEJ

Wielce wdzięczen Pani jestem za skreślenie stosunków literackich

25 warszawskich. Stosunki te nie b yły m i całkowicie obce: trochem je znał, reszty się domyślałem. Odwiedzają mnie od czasu do czasu ludzie z obozów różnych i opowiadają. W roku bieżącym zapowie­

dziane mam odwiedziny L u b o w s k i e g o , k tó ry do mnie pisał.

Odwiedziny też jego będą dla mnie ciekawe pod wielu względami.

30 Wiedziałem o tem, że w Warszawie inaczej się m yśli, a inaczej pisze.

Tajemnicę tę o dkrył m i nieboszczyk L e w e s t a m . Posiadam lis t jego, a w tym słów k ilk a pod adresem „głupiej p u b lik i“ , przed którą nie warto siać pereł. Mnie się też wydaje, że prasa warszawska na całkowicie błędnej znajduje się drodze. A szkoda! Jest to bowiem 35 potęga; dowodem — owacja dla K r a s z e w s k i e g o , będąca dziełem

prasy warszawskiej.

„Co z tego zrobi się za la t dwadzieścia?“ — zapytujesz Pani.

Co się z tego zrobi naza jutrz? K r a s z e w s k i sam się m iarkuje i trw oży go to. Przeholowano. W dymach takich trudno wytrzymać 40 człowiekowi, choćby ja k wielkiemu. O ile manifestacja ta sama w sobie dobrą jest, właściwą i na czasie, o tyle nadany je j obrót źle na przyszłość oddziałać musi. Nadwerężono równowagę — a nadwe­

rężenie podobne bywa niebezpiecznemu Daj Boże, ażeby się na K r a ­ s z e w s k i m nie skrupiło.

45 O tem, że gdy Pani na księgarnię koncesję uzyskasz — do szeregu, jeżeli mnie wezwiesz, stanę, i pisać nie ma co. Ale — czyżby zamiar p. Cz[esława] Ł a w r y n o w i c z a ] m iał Pani podrywem jakim grozić?

Ma to być pismo, jeżeli nie periodyczne, to zbiorowe. Dostaję od niego drugi już lis t — przysyła m i listę spółpracowników. Spis ten 50 wygląda srokato: J[an] K a r ł o w i c z , P [io tr] C h m i e l o w s k i , J[ózef] K o t a r b i ń s k i , K o r o t y ń s k i , A ntoni N o w o ­ s i e l s k i , G l i ń s k i , S k i r m u n t , D ł u ż e w s k i , St[anisław]

G r u d z i ń s k i , M aria S z e l i g a , Czesław J a n k o w s k i , G a w a l e w i c z . Na końcu nie ma „ i in n i“ . Przyznaje się do szczup-

55 łości funduszów — co przedsiębiorstwu niedobrze wróży. Nie ma to m iny groźnej.

Ale — dosyć już. Ćwiartka się kończy. Chcę dodać jeszcze, że m i zdrowie Pani jest drogiem i że stan onego bardzo mnie smuci.

Zasyłam przyjacielski a serdeczny uścisk dłoni i wyznanie uczuć

60 braterskich, jakiem i dla Szanownej Pani przejętym jest

Z. M ilk .

V II. ORZESZKOWA DO JEŻA 41

V II. ORZESZKOWA DO JEŻA

d. 5 czerwca 1879 r., Świsłocz.

Adres mój zawsze ten sam: w Grodnie.

Serdecznie uradowana z udzielonego m i prawa pisywania do Szanownego Pana, zwlekałam jednak nieco z wysłaniem listu w mnie­

maniu, że będę mogła cóś pewnego już napisać o księgarskiem i wy- dawniczem przedsięwzięciu mojem. N iestety! dotąd jeszcze pozostaję w niezbyt dogodnej i przyjemnej pozycji nieboszczyka T w a r- 5 d o w s k i e g o . Zawieszoną jestem pomiędzy nadzieją a obawą.

Nie mam odpowiedzi od władz rządowych, czyli konsensu na zamie­

nienie imieniem mojem firm y p. R o m a n o w s k i e g o , właściciela m alutkiej księgarenki, k tó ry staje się moim spólnikiem, lecz im ię którego musi być koniecznie zastąpionem przez moje. 10

Na pozór i wobec sądu cygańskiego choćby rzecz to cał­

kiem obojętna ta sprawa im ion. A jednak na załatwienie je j czekam już od trzech blisko miesięcy, co paraliżuje m i dzia­

łalność wszelką. Przyszły adm inistrator księgarni1 umówiony w Warszawie czeka i nic tymczasem do robienia nie ma, lokal wyna- 15 ję ty czeka pusty i płacić zań trzeba, do autorów pisać nie można

° udział w wydawnictwie, przez co też wydawnictwo świata nie ujrzy w porze, która by dlań najpomyślniejszą była, ka p ita ł przeznaczony na towar leży nieruchomo, bo n ik t wiedzieć nie może o dniu i godzinie, w której g0 będzie można już użyć, a wszystko to dlatego, że z szyldu 20 księgarskiego trzeba zetrzeć nazwisko R o m a n o w s k i e g o a za­

stąpić je mojem. Przykład ten daje miarę łatwości z jaką życie prze­

mysłowe i umysłowe rozwijać się tu może... Dodać należy jeszcze, Ze z tego wszystkiego wyniknąć może bańka mydlana, bo jeśli nie otrzymam tak bardzo choćby spóźnionego pozwolenia na zmianę 25 firm y, księgarni nie założę wcale, stracę kilkaset ru b li i osiądę na gruzach marzeń moich. — Skąd konieczność zmiany owej, jakim sposobem powstała myśl owego przedsięwzięcia i jakie posiada ono cele i w idoki ? H istoria to dość ciekawa i charakterystyczna, którą opiszę Panu kiedyś. Kiedyś, nie teraz, dlatego że od k ilk u dni jestem 30 na wsi i tak wsią do głębi przejęta, że o niej ty lk o dziś pisać mogę.

Powiedzieć Panu muszę naprzód, że z urodzenia, wychowania i upodobań najserdeczniejszych wieśniaczką jestem. Miałam la t 27,

1 W a c ła w M a k o w s k i .

42 V II. ORZESZKOWA DO JEŻA

kiedy po raz pierwszy zamieszkałam stale w mieście, i oto upływa

3 5 już la t dziesięć od pory owej, a ja za wsią odtęsknić się nie mogę i nie ty lk o w lecie, ale nawet w zimie pragnę mieć dokoła siebie szerokie je j przestrzenie, czyste powietrze i kojącą ciszę. Wprawdzie ani jednego lata nie przepędziłam dotąd w mieście, ale jeździłam do wód, a życia u wód nie lubię, nie pozwoliło m i ono patrzeć swobodnie na 40 najpiękniejszą choćby naturę, nie nauczyło mię nigdy niczego, a często znudziło i znużyło. Teraz na koniec jestem na wsi, na wsi prawdziwej, bez orkiestry, pań strojących się trz y razy na dzień i trz y razy na dzień zapytujących mię, ja kim będzie ty tu ł mojej najbliższej powieści.

Nie jest to wieś moja. Swoją miałam, ale m i z rąk wypadła, teraz 45 mam środki do zdobycia sobie drugiej swojej, ale m i ich użyć w tym celu nie wolno, więc najęłam sobie o parę m il od Grodna kącik prze­

śliczny i zamierzam spędzić w nim cztery miesiące. Okulista wileński, k tó ry mię leczy1, utrzym uje, że będzie to najlepsze dla oczu moich lekarstwo, ja o tem wątpię, lecz w każdym razie czuję się szczęśliwą 50 tak, ja k dawno nie byłam, i o kapitalnej biedzie, która n i stąd, ni

zowąd spadła na mnie, godzinami całemi zapominam.

Znałeś Pan niegdyś wioski podobne, bo obrazy ich niejednokrotnie wychodziły spod pióra Pana, strojne w cały urok plastyczności i poezji.

Jest tu dom ta ki, jakiem u podobnych szukać by darmo w innych 55 stronach świata, pozostałość czasów, ludzi i obyczajów dawnych, stary, szary, nie zmazany ani kroplą tynku lub farby, z wysokim, śpiczastym dachem, na któ ry spływają olbrzymie gałęzie klonów i kasztanów. Dokoła — morze zieleni. Trawy ja k lasy, a źdźbło jedno do drugiego niepodobne, dziko sobie rosną, bujają, rozradzają 60 się w niezliczone odmiany, pachną niewidzialnem kwieciem, oplatają stopy przechodnia zwojami dzikich powojów. Z jednej strony sad owocowy, stary i cienisty, bez dróg grasowanych, z mnóstwem bzów, róż zdziczałych, akacji, m alin i rozkwitających już biało poziomek;

pośrodku zaś sadu, wprost od ganku na czterech szarych słupkach, 65 droga ku wiosce, wysadzona topolam i, niedługa, bo wieś tak bliska, że wieczorem widać z ganku światła palących się w chatach ognisk.

Z drugiej strony domu, u stóp dość wysokiego wzgórza, na którem dom stoi — rzeka Świsłocz, z wysokim przeciwległym brzegiem, nagim ja k skały, złotym o wschodzie a czerwonym o zachodzie słońca, z wodą 70 spokojną, płynącą wielkiem i, poważnemi kręgi, ciemnoszarą, choćby niebo najbłękitniejsze było, i tuż pod domem rozdzielającą się na

1 D r Z en on C y w i ń s k i .

V II. ORZESZKOWA DO JEŻA 43 dwa koryta, przez co wytwarza się wysepka szmaragdowa i srebrząca się cała od porastających ją srebrnych topoli. Zresztą z obu stron rzeki laski liściaste, poprzerywane łączkami, na których studnie są i kilkusetletnie rosną sokory; przez zieleń lasków prześwieca wszędzie 75 szklistość wody i złotawa lub szkarłatna nagość przeciwległego brzegu.

Miejsce to piękne, więcej smętne ja k wesołe, mnie tu jednak tak wesoło, że wczoraj siedząc w lasku z jedną z przyjaciółek moich przy­

pomniałam sobie la ta młode i zaczęłyśmy wiązać traw y. Zwiążą się w jedno koło, czy nie zwiążą ? Od tego zależeć ma los najważniejszych 80

w danej chw ili zagadnień życia. W iązałyśmy tedy traw y i ta ty lk o pomiędzy dawniej a teraz zachodziła różnica, że dawniej zapytywa­

łyśm y: Czy przyjedzie? czy bardzo kocha? itp . — a dziś: Czy uda się księgarnia ? Czy skończę rozpoczęte studium ? Czy oczy wyzdro­

w i e j ą tak, abym w zimie przyszłej dużo, dużo pracować mogła?... 85

A propos studium, które piszę na złość chorym oczom i które już jest na ukończeniu, będę m iała wiele do napisania Panu o niem.

Ale to potem...

Teraz do obrazka miejsca, w którem mieszkam, wolę dodać oryginalny i wielce charakterystyczny obrazek ludzi, których tu 9 °

znalazłam. Jest to para staruszków1. On ma la t 95, ona 87. On — napoleonista, ostatni już może z rodu tego, wysoki, wyprostowany jeszcze ja k żołnierz, czerstwy i zdrowy z w yjątkiem wzroku, którego prawie już nie ma. Przytom ny na umyśle, z pamięcią wyborną, lecz ostygły i zobojętniały dla wszystkiego i wszystkich — prócz dwóch 95

osób: N a p o l e o n a i żony swojej. Ona — z olbrzym ią kosą śnieżną 1 lśniącą ja k b ia ły atłas a podwójną koroną otaczającą zmięte i blade l e] czoło, z twarzą gołębiej słodyczy i dziecięcej pogody, z błękitnem okiem dziwnie głębokiem, łagodnem i cierpiącem, zdziecinniała prawie, dwa ty lk o ma przedmioty żywego zajęcia: męża i stroje. Staruszkowie 100

kochają się i pięciu m inut bez siebie przepędzić nie mogą. Gdy tylko jedno z nich odejdzie na chwilę, drugie oglądać się niespokojnie za-

^Jma. On pyta się: „Gdzież A nielka?“ A ona: „Gdzie Jegomość?“

ozmawiając z sobą mówią do siebie: ojcze i matko. On jednak najczęściej nazewa ją : Anielciu. Starzec namiętnie kocha N a p o 1 e o- 105

u a i mówi o nim często a wiele, a gdy mówi, szafirowe jego oko łyska pod białą obwisłą brwią złocistem światłem, czasem, ja k wczoraj nP-> §dy opowiadał m i o pogromie pod W aterloo — łzami. Ona znowu niezmiernie zajęta jest strojam i. Radzi się wciąż o formę kaftanika,

1 R a c z k o w s c y .

44 V II. ORZESZKOWA DO JEŻA

no k tó ry córka1 ma je j sporządzać, marzy o złotych kolczykach, k tó ­ rych taż córka nosić je j nie daje, a za nic nie chce włożyć czepeczka mówiąc, że je j w nim gorąco, ale w istocie dlatego, aby nie zakryć nim swoich cudownych śnieżnych i olbrzym ich włosów. Z tej róż­

ności przedmiotów zajęcia powstają niekiedy pomiędzy staruszkami 1I5 prześliczne sprzeczki. On opowiada o bitw ie jakiejś i o udziale, któ ry w niej brał m a ł y K a p r a l , ona wpada mu w mowę zapytując mię, czy ładniejszą będzie suknia w form ie pleda lub ze stanikiem.

Stary wola: „A nielciu, nie przeszkadzaj!“ Anielcia przeszkadza dalej. Stary niecierpliw i się: ,,Boże! co to za kobieta!“ A ona z żar- I20 tobliw ym uśmiechem: „M ó j Jegomościu! proszęż mię tak nie gderać“ . W następstwie zaczynają mówić razem, tak że nie wiadomo, kogo słuchać i komu odpowiadać. On o m a ł y m K a p r a l u , ona 0 k o l c z y k a c h . I z n o w u : „A nielciu, zanudzisz p. O r z e s z k o w ą swemi kolczykam i!“ A ona: „J u ż ty , Jegomościu, myślisz, że ty lk o i25 ty zabawiać możesz kogoś... O, stary, stary! M yśli, że podoba się

jeszcze, że może zbałam uci!“ I śmieje się przyciszonym chichotem, a on oburzony niby: „K ie dyż to M atka widziała, żebym ja bałam ucił kogo ?“ K iedy wstają, a córki nie ma w pokoju, prowadzą siebie sami;

on ma zły wzrok, a ona słabe nogi. Jedno drugiemu dopomagają:

130 „Jegomość nie upadnij ty lk o , bo tu p ró g ..."—„A nielciu, ostrożnie po wschodkach, bo jeszcze się pośliźniesz...“

Gdybym na własne oczy nie patrzyła na parę tę, nigdybym w istnienie je j wierzyć nie mogła. Jest to prawdziwa „sielanka śnieżna“ . Patrzę, słucham i dziwnie smutno, i dziwnie razem m ile robi się m i koło serca. Chce się płakać i śmiać razem. Dodać trzeba, że ludzie ' ci przeżyli ze sobą la t blisko 70, nigdy się nie rozstawali, zawsze od powrotu jego z wojaczki w jednej wiosce mieszkali, dzieci wiele poho- dowali, wnuków i prawnuków m ają... Wszystko to rozsepane jest po świecie, ale wszystko uczciwie pracuje, oświecone jest i wyposa- j 40 żonę przyzwoicie, a do dziadków zjeżdża się od czasu do czasu. Zjazdu takiego nie widziałam jeszcze, ale opowiadają, że gwar tu wtedy 1 życie wezbrane pełną falą. Starzy już synowie i dorosłe wnuczki rozprawiają, każdy o stronach swoich i zajęciach, a na rozłożystych gałęziach sokorów nad rzeką kołysze się rój małych prawnuczków.

Tyle o dworze. O wiosce mam nadzieję napisać Panu cokolwiek, gdy się rozejrzę w życiu je j mieszkańców. Tymczasem przechodząc wczoraj przez wioskę widziałam ty lk o chaty porządnie zbudowane,

1 M o n ik a K o p c z e w s k a .

V II. ORZESZKOWA DO JEŻA 45 domki raczej, z widnemi oknami i otoczeniem dostatniem, a przed chatami ro ił się w dzień świąteczny lud jaskrawo ubrany, mężczyźni wszyscy w skórzanem obuwiu i barwistych siermiężkach, na surduty 150 już wyglądających. K obiety w czerwonych i modrych płótnach, dziewczęta z głowami wyglądającemi ja k krzaki bzu kwitnącego, tak go wiele we włosy sobie nakładły. Wieś cała zresztą stoi w bzie, któ ry teraz kw itnie biało i liliow o. Dobrobyt m aterialny ludu pod­

niósł się w latach ostatnich ogromnie, szkoda ty lk o , że postęp ten 155 nie idzie w parze z postępami innemi. Umysłowość i idąca za nią moralność ludu, pozostawiona odłogiem przy wzrastającej zamoż­

ności, kto wie, czynie upada raczej, niż się podnosi. Szkółki są, ale tak ja k gdyby nie były. Nie funkcjonują wcale lub źle funkcjonują.

Z mieszkańców miejscowych n ik t nic nad niemi nie może. Jedni 160 tylko księża cóś b y zdziałać mogli, ale i nie chcą, i nie umieją. Na ambonie opowiadają chłopom o Trójcy ś-tej i Niepokalanem Poczęciu, a w konfesjonałach grożą piekłem za niezachowywanie postów. Więcej nic. Tymczasem dwie rany przegryzają ludność wiejską aż do szpiku kości: pijaństwo i kradzież. P iją straszliwie, a kradną ta k bezwzględnie, 165 że w lasku tuż pod domem ław ki postawić nie można, bo ją wnet sprzątną, o zasadzeniu zaś przy drodze drzewa owocowego pomyśleć nie można. Prawda, że kradnięcie owo ma swoje uprzywilejowane przedmioty. Złota nie wezmą, srebra nie wezmą, ani odzieży, którą śmiało zostawiać można nocami na gankach i płotach, ale wszystko, 170 c° jest drzewem, żelazem, skórą, owocem lub ziarnem, strzec trzeba jak najpilniej, zamykać i warować. Nie tłum aczy się to biedą. Bied­

nym i nie są, a 3/4 majętności swych pozostawiają w karczmach. Lecz tłumaczy się to wybornie wychowaniem, które otrzym ali, ostatnią szczególniej lekcją, udzieloną im w ostatnich kilkunastu latach. Długo 175 ky o tern pisać, a nie można. Kiedyś może opowiem to Panu ustnie.

Wczoraj w lasku siedząc, oprócz wiązania traw , zrobiliśm y jeszcze, tj- ja i domowe towarzystwo moje, cóś więcej jeszcze. Przeczyta­

liśm y powieść Pana p t. Zbłąkany. Biesiada Literacka ma szczęście ko Pana. Dałeś je j Pan jedno z arcydzieł swoich, rzecz, która na zawsze 180 utkw ić musi w pamięci tego, kto ją przeczytał: Z ciężkich dni. Zbłą­

kany jest też rzeczą bardzo ładną, szkoda, że kończy się zbyt prędko i nagle.

Posełam Panu trochę bzu z wioski świsłockiej i k ilk a traw z lasku nad Świsłoczą. Niech pozdrowią one Pana od ziemi te j, na której 185 wzrosły.

El. Orzeszkowa

46 V I I I. JEŻ DO ORZESZKOWEJ