• Nie Znaleziono Wyników

Barbara Stec

15 października 2011, Londyn, Serpentine Ga Nery

Jestem w Hortus Conclusus Petera Zumthora. Ogarnia mnie przyjemna myśl, że warto było dla tej chwili odbyć podróż z Krakowa do Londynu - ogród zachwyca mnie od pierwszego momentu. Radość z tego, że zdążyłam tu do­ trzeć przed zamknięciem pawilonu i że jest nieprawdopodobnie słoneczna, jak na Londyn, pogoda, przeplata się z żalem, że nie będę mogła tu już nigdy powrócić i co dziś przegapię albo czego nie zdążę zobaczyć, to ominie mnie bezpowrotnie. Ściskam mój stary Nikon D60, którego rola w tej sytuacji staje się bezcenna. Myśl, że jeśli ja sama coś przegapię, on to uchwyci i później mi objawi, uspokaja. Zamknięta teraz w pawilonie - ogrodzie dosłownie, bo od­ grodzona jego architekturą od reszty Kensington Gardens i Hyde Parku, sta­ ram się uprzytomnić tu każde moje doświadczenie. Pierwsze związane jest z ciszą i intymnością Hortus C onclusus- wnętrza zamkniętego, oddzielonego od ludzkiego gwaru i hałasu kilkupasmowej ulicy, która przecina Hyde Park tuż obok, a także od rozległości otwartego krajobrazu. Choć ogród Zumthora jest otwartym na niebo kawałkiem parku, fizycznie nie stanowi jego części, lecz nowe, odrębne w nim miejsce. Widać stąd, że otwarcie na to samo niebo zarówno parku, jak i ogrodu nie wystarcza, by zaistniała między nimi fizyczna łączność. Park pozostaje rozległą przestrzenią zewnętrzną dla wewnętrznej przestrzeni ogrodu. Na pewno jest to wynikiem architektury - wysokiego i szczelnie izolującego ogród „ogrodzenia", które, choć zbudowane z piono­ wych desek, różni się od zwykłego płotu tym, że jest bryłą, posiadającą swoje własne wnętrze. Poczucie bryły, wnętrza w samym „ogrodzeniu" i wnętrza ogrodu buduje moje kolejne doświadczenie.

Zanim weszłam do środka, swoim zwyczajem obeszłam pawilon dookoła, aby poznać jego bryłę i zobaczyć, jak rezonuje z otoczeniem. W kadrach

Hortus Conclusus z zewnątrz, które teraz przeglądam, ogrodu w ogóle nie

można zobaczyć, a pawilon jawi się jako zwarta i szczelna bryła prostopa- dłościenna, wysoka na około pięć metrów. Przywodzi na myśl raczej prosty budynek płasko zadaszony, bo przez bezdrzwiowe wejścia widać tylko ścia­ nę. Zgrzebność i prostota elewacji z desek i juty, malowanych na czarno, tuż przy budynku galerii Serpentine może budzić konsternację - pawilon Zum­ thora nie ma w sobie żadnej metropolitalnej „reprezentacyjności", nie przy­ wołuje żadnego stylu architektonicznego, nie jest popisowym „dowcipem" architektonicznym ani pokazem modnego designu-w ręcz przeciwnie, budzi skojarzenia z krajobrazem rolniczym i wiejskim. Ale przecież zarówno krajo­ braz parkowy, jak i rolniczy są kulturowe i zbudowane z elementów tej samej flory, choć zasadniczo inaczej skomponowanych i funkcjonujących. Jednak elementy flory, takie jak trawa, kwiaty, krzewy, drzewa - pozostają te same, różnią się co najwyżej gatunkiem.

Patrząc na fotografię bryły Hortus Conclusus od południowo-wschodniej strony widzę na pierwszym planie rosły kasztan, który kładzie na ścianie bryły koronkowe cienie. Jedne są ostro oddzielone od tła, inne rozmazane, co uzmysławia mi, że na zewnątrz ogrodu wieje lekki wiatr. Konary drzewa

i cień na drewnianej ścianie mają podobną tonacje czerni, a tło dla cieni - nasłoneczniona fasada p aw ilo n u -jest srebrzysto-szara i zadziwiająco jasna! Na zdjęciu widać wyraźnie, że cień na drewnianej ścianie czerpie z jej materii i tak organicznie współbrzmi z rosnącym drzewem, że wydaje się jego prze­ dłużeniem. Jest w jakimś sensie „cieniem drzewnym".

Określenie to przywołuje mi na myśl opisy cieni wnętrza japońskiego, które Junichiro Tanizaki zawarł w Pochwale cienia, a które w spolszczeniu Henry­ ka Lipszyca emanują sugestywną zmysłowością1. Tanizaki potrafił nie tylko zauważać subtelne różnice między różnego rodzaju cieniami, ale wydobyć i opisać ich „materialność". Wydobyć z nich czy im ją nadać? Zdjęcie przeko­ nuje mnie, że raczej „wydobyć", bo cień tak mocno zrasta się z materią, na którą pada, że w znacznym stopniu staje się z nią tożsamy. A jednocześnie cień czerpie kształt z rzeczy, od której pochodzi. Czy jednak w tym kształcie nie można zobaczyć także „materialności" tej rzeczy, na przykład jej twar­ dości, struktury, wiotkości albo sypkości?. Fotografia zdaje się mówić, że można.

Zastanawiam się, na ile Zumthor przewidywał tutaj ten zachwycający efekt „drzewnego cienia"? Pamiętam, że pisał o cieniu i świetle, a nawet o Po­

chwale cienia" Tanizakiego. O tym, że „Junichiro chwali cień. A cień chwali

światło"2. A ja teraz chwalę mój aparat fotograficzny, który zarejestrował dla mnie i jedno, i drugie - jeden kadr swoistego teatru cieni, który wciąż rozgrywa się na ścianie zewnętrznej pawilonu. Mój kadr dotyczy chwili tuż przed południem, kiedy cień oblewał północną krawędź pawilonu. Zdjęcia drugiej dłuższej elewacji pawilonu, czyli północno zachodniej, które zrobi­ łam przed wejściem do wnętrza Hortus Conclusus nie zdołały jeszcze zare­ jestrować spektaklu „drzewnych cieni", które na ścianę rzucą zapewne pod wieczór dwa drzewa. Gdyby pozostać przed tą ścianą aż do zachodu słońca, można by zrobić całą sesję fotograficzną takich cieni. Czy uchwyciłaby ona zmianę ich koloru w związku z kolorem coraz bardziej oranżowego światła zachodzącego słońca? Elewacja ta na moich zdjęciach zatopiona jest jednak cała w cieniu i organicznie zrasta się ze swoim własnym cieniem, rzucanym na trawnik. Ten cień ściany, własny i rzucony, nie jest jednak „drzewny", ale ma barwę i wilgotność ziemi, której w rzeczywistości wcale tam nie widać. Na zdjęciu jednak wyraźnie rozlewa się „ziemisty cień" tej elewacji.

Zdjęcia bryły pawilonu od zewnątrz pozwalają mi teraz lepiej zrozumieć moją sytuację w środku ogrodu i przewidzieć w nim drogę światła słoneczne­ go. Postanawiam nie ruszać się przez dłuższy czas z zajętego miejsca i tylko z niego obserwować wnętrze Hortus Conclusus

1 J. Tanizaki, Pochwała cienia, przeł. H. Lipszyc, [w:] Estetyka japońska, t. 3: Estetyka życia

i piękno umierania, red. K. W ilkoszewka, Kraków 2 0 0 5 .

2 P. Zumthor, Myślenie architekturą, tłum . A . Kożuch, Kraków 2010, s. 92 (rozdział: Światło

Południe

Siedzę już dłuższą chwilę na metalowym taborecie w środku ogrodu i czu­ ję się tak, jak bym była w gościnie „u Petera Zumthora". Przesuwając kadr zdjęcia po architekturze, dość szczelnie mnie tu otaczającej, wyobrażam sobie jego zapatrzenie w obraz swoich myśli, kiedy niespiesznie podejmuje decyzje projektowe: to będzie miejsce ciszy, cisza powstanie dzięki takiemu właśnie ogrodzeniu, pawilon będzie drewniany, deski będą czarne, na nich - ju t a , przylegająca ściśle do desek dzięki smolistej żywicy, dach będzie wła­ śnie taki, wielkość wnętrza będzie taka właśnie, ani większa, ani mniejsza, stoliki metalowe, filigranowe, będą przymocowane do podłogi z desek, a ta­ borety przy nich, też metalowe, będą składane, swobodnie stojące... Jest obok mnie sporo ludzi, zwłaszcza młodych, wielu z małymi dziećmi, ale nie odczuwam ciasnoty ani hałasu. Widzę, że dzieci czują się tu dobrze, swo­ bodnie i zarazem bezpiecznie między buszem roślin, które często je przera­ stają, a drewnianą ławą pod ścianą, gdzie siedzą rodzice i stoją wózki dzie­ cięce. Drobne ciała dzieci wpisują się doskonale w obszar przejścia między ławą, krzesełkami i stolikami a dzikim i niedostępnym światem plątaniny łodyg, liści, kwiatów, puszystych torebek z nasionami. Ze względu na swoją skalę i naturalność, a także dzięki swoistej, czarownej atmosferze ogrodu dzieci wydają mi się aniołami tego miejsca. Spokojnie mogę włączać w ich energię moją obecność i rozmyślania o architekturze. Zadziwia mnie i cieszy odkrycie, że towarzystwo obcych ludzi w tak intymnej bliskości fizycznej nie rozprasza moich myśli.

Właśnie skala, proporcje i materie ogrodu prowadzą wprost do architektury Petera Zumthora. Jest on mistrzem intymnej skali domu, którą odnajduję od pierwszej chwili w zacisznej atmosferze Hortus Conclusus. Już w jego ze­ wnętrznej bryle widać było, że ma on, w stosunku do wielkomiejskich roz­ miarów Hyde Parku, miarę skromnego domu wiejskiego, a wnętrze pogłębia jeszcze doświadczenie domowej intymności.

Ta miara przywodzi na myśl domy ze szwajcarskiej miejscowości Halden- stein, choć się wyraża inaczej w metropolitalnym kontekście, który zadziwił Zumthora tak intensywnym zgiełkiem szerokiej ulicy tuż obok Serpentine Gallery. Skala ogrodu przypomina także wirydarz klasztorny. Być może archi­ tekt miał w myśli znaną mu atmosferę wirydarza w burgundzkim klasztorze Cystersów, kiedy projektował tu czworobok zamknięcia nie z pojedynczych ścian, ale z korytarzy obejścia? Uświadamiam sobie, że atmosferę wirydarza tworzą nie tylko proporcje, ale także cisza, która tutaj panuje dzięki podwój­ nym ścianom ogrodzenia, tworzącego tym samym wąski korytarz. Wirydarz to także krużganki, które tu znajdują swój kształt wewnątrz ogrodu w obej­ ściu pod szerokim okapem dachu. Jest on wysunięty od ściany korytarza na głębokość, na oko, nieco ponad dwóch metrów, dlatego łatwo skojarzyć jego przestrzeń z przestrzenią krużganków, okalających wirydarz. A może jest to echo japońskiej admiracji cienia o różnej gęstości, barwie, tempera­

turze, którą Zumthor zdaje się podzielać? Najbardziej fascynuje mnie teraz uchwycenie w kadrze zdjęcia rozmaitych odcieni wielorakich cieni, których obecność objawiły mi tak sugestywnie przeglądane przed chwilą zdjęcia ze­ wnętrznej bryły pawilonu.

Po zarejestrowaniu „drewnianego cienia" weszłam do wnętrza ogrodu po długiej, jak to zapamiętałam, chwili wyciemnienia widoku w wąskim przesmyku korytarza w ogrodzeniu. Żółte światła lamp u sufitu jeszcze po­ głębiało wrażenie zamknięcia, choć nieco rozświetlało mrok i ocieplało zdję­ cia. Korytarz jest nie tylko zamknięty od góry, ale tak zaprojektowany, by wejścia od zewnątrz i do wewnątrz nie nakładały się na siebie. Od zewnątrz pawilon ma sześć wejść, po trzy w dłuższych bokach, a do wewnątrz - tylko cztery: po dwa w dłuższych bokach. Dzięki ich przesunięciu nie da się sfoto­ grafować wnętrza ogrodu z jego parkowym zewnętrzem bez rejestracji kory­ tarza jako wąskiej, długiej, mrocznej a ciepłej zarazem przestrzeni. Korytarz ten jest tak wąski, że trudno w nim minąć drugą osobę, a łatwo otrzeć się 0 szorstkie i chropowate powierzchnie ścian, pachnących drewnem, żywicą 1 jutą. Pasy juty mają na oko pięćdziesiąt centymetrów szerokości i tworzą na ścianach pionowe, dość regularne smugi. Dzięki temu powierzchnie ścian, a także dachu pokryte są jednorodnym deseniem i w szerszym ujęciu pawi­ lonu sprawiają wrażenie opakowanych jednym, wielkim kawałkiem pasia­ stej tkaniny. Cień korytarza, wyłaniający się na zdjęciach, jest niejednorodny i trudno mi nazwać jego materialność jednym słowem, ale mogłabym się zdecydować na określenie go „cieniem malarskim", mając na myśli faktury obrazów samego mistrza Rembrandta.

Przyłapuję się na rozmowie z Peterem Zumthorem, ale w rzeczywistości powiernikiem moich myśli jest Nikon, który reaguje na każdy mój zachwyt i przymierza do niego swój kard. Moje miejsce jest pod okapem w cieniu po tej samej stronie pawilonu, po której na jego zewnętrznej ścianie rozgry­ wa się teatr „drewnianych cieni". Stąd wnioskuję, że miejsce to pozostanie w cieniu do końca dnia. Okap w kadrze wydaje się ogromny. Nakrywa on całkowicie tę część ogrodu, która przeznaczona jest dla ludzi. Reszta ogrodu, czyli jego środek, jest odkrytym na niebo prostokątem ziemi, służącym jedy­ nie roślinom. Konstrukcji dachu nie widać, bo okap jest od spodu odesko­ wany, co daje w widoku zwartą bryłę jednospadowego dachu o trójkątnym przekroju. Dach ten sprawia w pierwszym wrażeniu wnętrza ogrodu ogrom­ ne zaskoczenie, bo od zewnątrz pawilonu ani go nie widać, ani trudno się spodziewać. Jest on na tyle pojemny, że kryje w sobie korytarz „ogrodzenia" i ponad dwumetrowe przejście pod okapem. Może właśnie ten dach stanowi tu architektoniczne „twarde jądro piękna", o którym pisał Zumthor w swoim tekście, przeznaczonym na sympozjum w Piranie w grudniu 1991 r.?3 Jestem niemal pewna, że właśnie w tym dachu, a także w korytarzu wewnątrz „ścia­ ny ogrodzenia" pod tym dachem kryje się źródło ciszy i intymnej atmosfery

Hortus Conclusus. I jeszcze w czymś innym, tak mocno tu obecnym - w po­

wierzchniach ścian i dachu, które aż się proszą, żeby je pogładzić ręką. Deski miękną pod jutą i smołą, tracą kanty, zyskują zgrzebność tkaniny, a w dotyku przypominają fakturę obrazu na płótnie. Panująca tu cisza i atmosfera in­ tymności jest także zasługą tych powierzchni, delikatnie „wygłuszających" dźwięki. Gruby splot juty i plamy żywicy, lśniące w słońcu pogłębiają też„m a- larskość" kadrowanych aparatem widoków, zmieniających się wciąż ze świa­ tłem dnia. W tej atmosferze i w tym obrazie uczestniczymy teraz, przelotni mieszkańcy ogrodu, podczas gdy jego stałymi mieszkańcami są rośliny. Nad prostokątem rabaty unosi się równy mu wymiarami prostokąt nieba w gru­ bym kadrze dachu. Staram się odróżnić światło nieba od jego koloru i czerń dachu od jego wielorakich cieni, które staram się nazwać.

Tak radykalne wpuszczenie światła do wnętrza znów każe mi myśleć o Pe­ terze Zumthorze. Architekt obchodzi się ze światłem jak z bezcennym two­ rzywem, które dozuje ostrożnie. Tutaj jasność dnia bezpośrednio wpada tylko z góry. To podkreśla zamknięcie wnętrza i daje miękkie półtony cieni w otworach przejść z korytarza. Promienie słońca wpływają do wnętrza po bardzo łagodnym i szerokim spadzie, zawsze mocniej i obficiej z jednej stro­ ny - ich strumień dosłownie ześlizguje się powoli do wnętrza, hamowany chropowatą powierzchnią i skrzący na plamach żywicy.

Widać w kadrze zdjęcia, jak fundamentalne dla przestrzeni pawilonu są te cztery połacie dachu, wiszące nad ogrodem. Teraz spływa po nich tylko światło, ale w czasie deszczu jest to woda, nawadniająca rabatę. Dzięki nim nie ma tu efektu studni, ale efekt rozległego brzegu między dwoma różnymi domenami, w tym przypadku między domeną jasności i cienia, nieba i ar­ chitektury. Ten brzeg jest na tyle szeroki, że można po nim spokojnie w ę­ drować spojrzeniem i kadrem zdjęcia: stanowi nie tyle granicę, co graniczną przestrzeń. Po raz drugi w przestrzeni pawilonu granica nabiera wartości przestrzennej, nie jest linearna albo płaska. Najpierw jest ona przestrzenna w ogrodzeniu, utworzonym przez zadaszony korytarz, teraz w tej szerokiej ramie obrazu nieba. Z ptasiej perspektywy byłaby to rama obrazu ogrodu, zwłaszcza rabaty. Te przestrzenne granice przypominają pewien stały ele­ ment architektury domów Zumthora: szerokie i niskie parapety, które two­ rzą rodzaj podokiennej ławy między wnętrzem domu a światem za oknem. Taki rozległy architektoniczny brzeg staje się istotnym miejscem domu, któ­ re umożliwia dłuższe i wygodne przebywanie tu i tam: po dwóch stronach „miejsca". W Hortus Conclusus sprzyja on kontemplacji nieba i ogrodu, za­ wężając i wyodrębniając jego kadr.

Piętnasta

Przełamuje się światło i energia dnia z pory popołudniowej w wieczorną. Atmosfera wirydarza klasztornego daje o sobie znać. Nawet w wielooso­ bowej grupie przypadkowo zebranych osób panuje tu teraz spokój i rodzaj odświętności. Hortus Conclusus jest stworzony do rytmu modlitwy. Myśli,

idąc za spojrzeniem, same układają się w litanię: powtarzają cykl obejścia rabaty w zacienionej przestrzeni okapu, odbijają się od ścian na kierunek pionu i unoszą w niebo.

Przesiadam się dopiero teraz. Wybieram miejsce, które jako jedyne w pod­ cieniu łapie jeszcze słońce. Opieram plecy o ścianę, stanowiącą krótszy bok ogrodzenia od północnego zachodu. Natomiast rabata pozostaje wciąż za­ lana światłem i staje się dla widowni pod dachem niezwykłą sceną, wypeł­ nioną wibrującą zawiesiną gęstego powietrza i owadów. W kadrze zdjęcia zawiesina jest złotawa. Rośliny, wybrane i skomponowane dla Hortus Honc-

lusus przez Pieta Oudolfa, są dzikie, mocne, bujne. To one mienią się teraz

w czarnym kadrze cienia pod dachem barwami zieleni, brązu, fioletu, czer­ wieni, choć na zdjęciu wciąż dominuje odcień złota i słomy. Dobrze współ­ żyją z architekturą i niewątpliwie współtworzą atmosferę tego miejsca, przaśną, zgrzebną, mocną, „zakorzenioną" w ziemi. To rośliny są tu gospo­ darzami i sprawiają, że ta cząstką przestrzeni, wykrojona architekturą, tętni życiem. Przypomina to rozważania Zumthora o żyjącej cząstce przestrzeni4. Taka cząstka jest w stanie przyjąć życie, podtrzymywać jej i rozwijać w so­ bie. W tym ogrodzie służy ona ludziom i roślinom, które w październikowym świetle triumfują puszystością i pachną ziołami. Nabrzmiałe od nasion owoc­ nie ledwo utrzymują się na łodydze i przy podmuchu rozsypują swoją za­ wartość. Przez ich gąszcz ledwo dostrzegam ludzi po drugiej stronie ogrodu.

Przed szóstą wieczorem

Niebo blednie i złota poświata na najwyższych źdźbłach trawy zaczyna ga­ snąć. W lipcu było tu jeszcze o tej porze dużo światła, ale teraz robi się chłod­ no i szarawo. Pomimo to pawilon jest wciąż pełen ludzi. Oczekuję tu ptaków, które pod wieczór w ogrodach zaczynają swoje ostatnie łowy i rundy po­ wietrzne. Ale Hortus Conclusus ma skalę raczej motyli i pszczół, niż ptaków, którym może tu brakować gałęzi drzewa, wystającej belki dachu albo misy z wodą. Myślę jednak, że rankiem mogą tu towarzyszyć ludziom przy poran­ nej kawie, zbierając okruchy ze stolików - to jedyne miejsce, gdzie mogłyby przysiąść. Teraz ogród wypełnia gwar rozmów i atmosfera kawiarniana. Sto­ liki są zajęte przez ludzi, których zaczyna nawet przybywać.

Kończy się przedostatni dzień otwarcia pawilonu Petera Zumthora i Pieta Oudolfa w Kensington Gardens. Pojutrze będzie on zamknięty dla publicz­ ności i wystawiony na sprzedaż. Czy stanie jeszcze gdzieś w innym miejscu? Zapewne tak, ale, nawet, jeśli przeniesione zostaną ściany, dach, podłogi i meble, będzie to już inne miejsce z inną ziemią i niebem, tak ważnymi dla ogrodu, ale też przecież dla każdej budowli. Architektura jest nierozerwalnie związana ze swoim miejscem na ziemi, jego materią, światłem, cieniem - dlatego teraz żegnam Hortus Conclusus, po którym za chwilę nie będzie tu

4 B. Stec, Żyjąca cząstka przestrzeni, „Autoportret. Pismo o dobrej przestrzeni" 2007, nr 1 (18), s. 24-27.

już śladu, a za rok stanie w tym miejscu nowy Serpentine Gallery Pavilion. Patrzę na mój aparat fotograficzny, którego czarna skrzynka zamyka w ma­ łym pudełku wielką przestrzeń moich spojrzeń. Spojrzeń nierozłącznych z myślami. Wiele z tych myśli nie zaistniałoby zapewne w ogóle bez fotogra­ ficznych kadrów pawilonu. Ostanie moje spojrzenie na pawilon Zumthora w Serpentine Gallery łączy się z myślą, że aparat fotograficzny może sam w sobie stać się swoistym, przenośnym hortus conclusus.

Fotografie w książce

Po pięciu latach patrzę uważnie na fotografie Hortus Conclusus w piątym tomie dzieł zebranych Zumthora5 i bez trudu rozpoznaję w nich własne do­ świadczenie tej architektury. Dwa z dziewięciu pokazują zewnętrzne ściany pawilonu oblane cieniem drzewa. Choć staranniej skadrowane, od razu koja­ rzą mi się z własnymi kadrami „drzewnych cieni" i przypominają mi o szczę­ ściu do bezchmurnej pogody i czystego powietrza, które miałam w czasie wizyty w Hortus Conclusus. Wnioskuje z nich, że Zumthora także zachwycił „ogrodowy teatr cieni", a może chciał w ten właśnie sposób „włączyć" te drzewa do ogrodu, który ich w swoim wnętrzu nie miał?

Zatrzymuję się nad zdjęciem, które przedstawia wnętrze ogrodu w ulewie. Ludzie siedzą spokojnie pod szerokim okapem i kontemplują ścianę wody, spływającą z rozłożystej połaci dachu. Zdjęcie zrobione jest z takiej samej przestrzeni pod okapem, ale po przeciwnej stronie ogrodu. Mokra połać da­ chu, po której spływa deszcz, jaśnieje na fotografii w świetle pochmurnego dnia i lekko paruje, sądząc po delikatnej mgiełce nad nią. Przychodzi mi na myśl określenie „mokrego światła", bo na tym zdjęciu cienie jawią się jako „suche", a światło - „mokre". Spokój ludzi kontrastuje tu z gwałtownością strug deszczu. Niemal czuję pozycję fotografa, który robi zdjęcie spod oka­ pu, choć zastanawiam się, jak sam uniknął deszczowej zasłony i czy to wynik obróbki zdjęcia, umiejętności fotografa czy profesjonalnego aparatu foto­