literacko-publicystyczny. W nim jest Łobodow-ski pisarz-poeta-publicysta-historyk – pomost wschód-zachód – tłumacz i tyle jeszcze innych Jego specjalności. Ale to jeszcze nie Łobodowski -człowiek! I może tylko tym Jego aspektem mógłbym się na czyjąś prośbę zająć.
Ale wielkie i ważne pytanie – cui bono? – musi być tu stawiane z wielką ostrożnością, bo Józiu by człowiekiem niezwykle trudnym, a to trzeba albo pominąć, albo serdecznie, ale szczerze, opracować.
Łobodowski żadnego archiwum po sobie nie zostawił, bo właściwie, co napisał, zosta-ło ogzosta-łoszone albo oddane do druku. W Lon-dynie istnieje specjalna fundacja, zajmująca się tą sprawą, pod kierunkiem b. redaktorki londyńskich „Wiadomości”, pani Kossowkiej.
„Papiery – jak te swoje szpargały Józiu nazywał – w razie mojej śmierci po prostu spal!” Tak mi to powiedział, a ja Jego woli nie wypełniłem i trochę nieuporządkowanych maszynopisów zabrano po pogrzebie z jego pokoju do Lon-dynu i Paryża.
Załączam kilka ważnych pamiątek po śp.
Poecie: Jego emigracyjne, niestety, odznacze-nia, paszport stwierdzający, że nigdy nie przyjął obcego obywatelstwa. Data Jego urodzenia jest w dokumentach hiszpańskich inna niż prawdzi-wa. Jest to wynikiem powojennych tarapatów:
Polacy, którzy znaleźli się podczas wojny na terytorium Hiszpanii neutralnej, podlegali
in-ternowaniu, jeśli znajdowali się jeszcze w wieku służby wojskowej czynnej. Taki był stan Łobo-dowskiego i wielu innych uciekinierów, którzy przeszli przez Pireneje w drodze do polskich jednostek w Anglii, via Madryt (Barcelona), Liz-bona. Polskie władze konsularne podwyższały więc wiek uciekinierów, by ich wyłączyć z inter-nowania, na co Hiszpanie patrzyli z dobrotliwą pobłażliwością. Po wojnie jednak, z braku dowo-dów materialnych (metryk, dokumentów, etc.), nawrót, do normalności dla obcokrajowców, nie ubiegających się o hiszpańskie obywatelstwo, był bardzo utrudniony. […]
No i wreszcie [przesyłam] taśmę z nagraniem recytacji kijku Jego poematów we własnym wykonaniu i z osobistym komentarzem. Historia tych nagrań jest prosta: w 1982 roku Łobodow-ski borykał się z trudnościami fi nansowymi, większymi niż Jego normalny stan, zawsze defi cytowy. Wpadł mi do głowy pomysł tych nagrań, które sam poeta sprzedawał. Konfekcja jest b. chałupnicza, bo robiliśmy to u mnie na najbardziej amatorskiej radio-cassecie, więc wady są duże. Ale wszystko sprzedał i miał miesięczne utrzymanie zapewnione. Byle do wiosny! – w co bardzo wierzył.
Przesyłam te ostatnie już chyba pamiątki po Józiu na własną odpowiedzialność, ale po uprzedniej konsultacji z Komitetem, który się sprawą ostatniej posługi Zmarłemu zajmo-wał…58
58 Za: Józef Zięba, Żywot Józefa Łobodow-skiego (6), „Relacje”
nr 8, 1989, s. 4.
Na sąsiedniej stronie: list Józefa Łobodowskiego do rodziny z 31 marca 1960.
Ze zbiorów rodziny To-manków.
Łobodowski lubił kino. Bardzo dużo informa-cji dotyczących życia fi lmowego w Lublinie lat trzydziestych przekazuje nam w Dziejach Józefa Zakrzewskiego. Tak charakteryzuje lubelskie kina w Czerwonej wiośnie:
W Lublinie były dwa przyzwoite kina.
Największe „Corso”, przy Litewskim Placu, często wypożyczane na rewie i przedstawienia amatorskie, i znacz-nie mznacz-niejsze, ale bardziej luksusowe
„Apollo”. Inne miały źle przewietrzone sale, przestarzałą aparaturę i wyświet-lały fi lmy sprzed wielu lat. Niewielka sala na Bernardyńskiej specjalizowała się w fi lmach kowbojskich i oblegana była przez wyrostków; stary osiemna-stowieczny teatr, przerobiony na kino, Projekt reklamy kina
„Co-losseum”. Materiały In-spekcji Budowlanej. Ze zbiorów Archiwum Pań-stwowego w Lublinie (sygn. 2125, budynek przy ul. Krakowskie Przedmie-ście 44).
przy ul. Archidiakońskiej, był niemal wyłącznie domeną publiczności żydow-skiej. Ale i polscy studenci chętnie tam zaglądali, nie tyle dla fi lmów, co w na-dziei, że uda się przygruchać jakąś przy-stojną Izraelitkę.39
O tej fascynacji Łobodowskiego kinem pi-sze Tadeusz Kłak:
Łobodowski należał do stałych bywal-ców tych kin, tam też zwykle prowa-dzi swoją narzeczoną Józef Zakrzewski, tam wspólnie przeżywają oni emocje związane z białym ekranem w zaciem-nionej sali. Na kartach powieści poja-wiają się tytuły fi lmów z ówczesnego repertuaru, jak np. Błękitny Anioł, Dama kameliowa, Bokser książę czy X-27,
na-Gable, Robert Taylor i inni. Szczególną sympatią obdarza jednak główny boha-ter Marlenę Dietrich, o której pamię-ta również w powieściach. Wspomina ją kilkakrotnie, posługując się zresztą raczej jej imieniem, co również świad-czy o zażyłości samego autora Dzie-jów Józefa Zakrzewskiego z jej fi lmowym wizerunkiem. Dwa razy pojawiają się także słowa śpiewanej przez nią w Błę-kitnym aniele piosenki:
Fascynacja Łobodowskiego tą aktorką sięga jeszcze młodzieńczych lat, czego świadectwem był między innymi jego artykuł z „barykad” pt. nogi marleny die-trich (pisownia oryginalna).40
Dodajmy, że w nr. 2 „Trybuny” (15 marca 1932) jest zamieszczony artykuł Łobodow-skiego pt. Film przyszłości, a w numerze następnym (1 kwietnia 1932) artykuł pt.
O awangardę fi lmową.
Wnętrze kinoteatru „Cor-so” przy ul. Radziwiłłow-skiej w 1943 (spalony w 1944 roku i rozebrany).
Fot. z książki Dzieje Lub-lina, t. II, red. Stanisław Krzykała, Lublin 1975.
go, w: Literatura i pa-mięć kultury, red. Sła-womir Baczewski i Da-riusz Chemperek, Lub-lin 2004, s. 346-347.
40 Tamże, s. 347.
Kiedy kino nazywało się jeszcze bio-skopem, a technika fi lmowa stawiała jeszcze chwiejne kroki na drodze do dzisiejszej stosunkowej doskonałości, ludzie poważni zbywali nowy wynalazek pobłażliwym i lekceważącym uśmie-chem. W ogólnej hierarchji wartości kino znalazło się gdzieś między budą cyrkową, a występem podwórkowych akrobatów – nieco później gdy na
„Kurier Lubelski” 1932, nr 285 z 16 październi-ka, s. 3.