• Nie Znaleziono Wyników

PARTIA DOMINA

W dokumencie I Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 27-54)

1

„Zadanie jest niebezpieczne i wyjątkowo trudne". Szyfrogramy otrzymywane z centrali brzmiały na ogół lakonicznie, ale ten, polecający Klossowi wyjazd do Wrocławia, kończył się właśnie takim zwrotem.

Był grudzień 1942 roku. Armie niemieckie utknęły pod Stalingradem, komunikaty Oberkommando der Wehrmachtu formułowano dość niejasno, niewielu jednak obywateli tysiącletniej Rzeszy wiedziało już, że dywizje Paulusa są bezpowrotnie stracone. Wojna zbliżała się do punktu zwrotnego i szalała ze wzmożoną zaciekłością, gazety całego świata wyliczały poległych w walkach powietrznych, morskich i lądowych. Codziennie wymieniano wsie i miasta w Rosji, Afryce, Grecji. Nikt jednak nie podawał komunikatów z frontu, na który posłano Klossa. Tu walki toczyły się w ciszy; potem, w tajnych sztabach, wykreślano nazwiska poległych i chowano rejestry na dnie szaf pancernych. Był to front, na którym działało się po omacku, w ciemnościach. Nie dać się zaskoczyć, przechytrzyć wroga, uniknąć pułapek, a także... To było właśnie najtrudniejsze i Kloss ciągle o tym myślał idąc ulicami Wrocławia. Miał niewiele czasu, trzy dni tylko; jeśli me zdąży, będzie musiał poświęcić tych ludzi. Minął Damplatz i skręcił w wąską uliczkę. Zatrzymał się przed obwieszczeniem podpisanym przez gauleitera Hankego.

Sprawdzenie, czy nie jest śledzony, stało się już odruchem.

W śródmieściu ginął w przedświątecznym tłumie tłoczącym się przed sklepami. Tu było cicho i pusto. Minął go podoficer, zasalutował. Starszy mężczyzna podniósł z chodnika

niedopałek papierosa. Dziewczyna w wytartym paletku, z trójkątem litery „P" pchała poboczem jezdni wózek z węglem. Spojrzała na Klossa i odwróciła wzrok.

Rozejrzał się raz jeszcze i ruszył w kierunku kościoła. Główne drzwi były zamknięte.

Pchnął boczne i znalazł się w mrocznym wnętrzu. Przed figurą świętego Antoniego płonęło światełko, w ławkach, w głębi czarnej nawy, klęczało parę kobiet.

Starał się iść na palcach, ale odgłos kroków rozlegał się głuchym echem. Nagle zabrzmiały organy; słuchał chwilę Bacha, a potem krętymi drewnianymi schodkami wspiął się na górę. Człowiek, którego poszukiwał, pochylał się nad klawiaturą. Był to niemłody mężczyzna w ciemnych okularach. Musiał usłyszeć kroki, bo palce zastygły w powietrzu.

Odwrócił się ku drzwiom. Kloss wiedział, że ten człowiek jest ślepy, przynajmniej powinien być ślepy, ale przez chwilę zdawało mu się, że mężczyzna go widzi.

- To ty, Rudi? - zapytał organista, unosząc wysoko dłonie.

Kloss milczał.

- Ktoś wszedł, słyszałem.

- Tak. Ja - odezwał się wreszcie Kloss i podszedł bliżej.

-Kim pan jest?

- Przywiozłem pozdrowienia od ciotki Zuzanny. Mężczyzna milczał, jakby nie rozumiejąc. Nie mogłem się przecież omylić - pomyślał Kloss. -Wreszcie...

-Jest pan jej znajomym? - zapytał organista.

- Krewnym - odpowiedział Kloss.

- Dokucza jej ciągle reumatyzm?

- Od września czuje się lepiej.

To było wszystko, teraz mogli zacząć rozmawiać.

Organista zbliżył się do Klossa, jego palce, jakby czegoś szukając, dotknęły lekko naramienników oficera.

- Jesteś w mundurze - powiedział. I po chwili: - Przepraszam, nie powinienem pytać.

Czekałem na ciebie... Czy to znaczy, że ciotka Zuzanna...

- Nic nie znaczy - powiedział sucho Kloss. - Upoważniono mnie do podjęcia decyzji na miejscu.

- To dobrze - stwierdził mężczyzna. - To dobrze -powtórzył — że właśnie dzisiaj.

- Proszę referować.

Organista wyjął z blaszanego pudełka połówkę papierosa. Umocnił ją w drewnianej lufce.

Nie spieszył się.

- Nie podawaj mi ognia - powiedział. Odnalazł w kieszeni wielką zapalniczkę sporządzoną z łuski pocisku. -Jesteś pierwszy raz we Wrocławiu?

- Pierwszy.

- Znasz dzieje tutejszej Polonii?

- Nie. Co to ma do rzeczy?

- Wszystko jest ważne - stwierdził organista. - Znałeś Artura Pierwszego?

-Tak. Referuj.

- Od początku?

- Tak, jakbym nic nie wiedział.

- Chcesz mnie sprawdzić?

Kloss nie widział jego oczu osłoniętych ciemnymi okularami.

- Nie chcę cię sprawdzać - powiedział. - Zdecydowano, że można ci zaufać.

- Dziękuję. - Organista zapalił wreszcie papierosa. -Przed godziną otrzymałem meldunek od Artura Drugiego.

- Gdzie jest skrzynka?

-Tu, w kościele, pod figurą świętego Antoniego. Czy to źle?

- Nic jeszcze nie wiem. Słucham.

- Minęło już trzy miesiące - zaczął organista. - Ustaliliśmy wszystko, co można było ustalić.

- Macie kontakty w gestapo?

-Tak... Piętnastego września nocą przyszli do mieszkania Artura, szefa grupy. To znaczy Artura Pierwszego. Połknął cyjanek w chwili, gdy zobaczył ich w drzwiach.

- To pewne?

-Tak.

- To znaczy, nic nie powiedział?

- Nie - stwierdził organista. - Ale szesnastego rano aresztowano dwóch naszych informatorów w fabryce wagonów. Dwóch robotników, którzy kiedyś bywali na Heinrichstrasse.

-Co to jest?

- Siedziba Związku Polaków, obywateli niemieckich. Wiedzieli więc nie tylko o Arturze.

Także o nich. Dlatego centrala uznała, że w grupie musi działać prowokator. Rozkazano przerwać pracę.

- Ale grupa pracuje?

- Artur Drugi przekazuje mi meldunki. Postanowił zdemaskować zdrajcę, chociaż ani on, ani ja nie rozumiemy, dlaczego gestapo nie aresztowało innych, jeśli ma naprawdę informatora. Ten informator musi dużo wiedzieć.

- Mówisz jak nowicjusz - stwierdził Kloss. - Gestapo ma czas... Nikt nie zamyka ludzi, których można obserwować w działaniu... Nie wiem zresztą, jaką grę prowadzi. Może zdrajca wie jeszcze zbyt mało? Może szukają kontaktów z centralą? -I po chwili: - Kim jest Artur Drugi?

- Stary współpracownik. Zaufany Artura Pierwszego. Jego dzisiejszy meldunek - podał skrawek bibułki. - Znasz szyfr?

- Znam.

Światło było złe. Kloss trzymał kartkę blisko oczu, czytał z trudem. Meldunek był zresztą długi. Artur Drugi donosił, że jego wysiłki przyniosły rezultaty. Aresztowania nie były przypadkowe. Ustalił ponad wszelką wątpliwość, kim jest zdrajca. Tylko jedna osoba kontaktowała się jednocześnie z szefem i z robotnikami fabryki wagonów. Kryptonim A-3.

Artur Drugi melduje, że wydał rozkaz likwidacji zdrajcy, prosi o kontakt z centralą i dalsze polecenia. Grupa jest czysta, może pracować.

- A-3 - powiedział Kloss.

- Artur Drugi się myli! - wybuchnął nagle organista. Stracił spokój. Dłonią przejechał po czole, poprawił okulary. - A-3 jest niewinna...

- To kobieta?

- Dziewczyna. Ja sam ją werbowałem... Znam ją... Znałem jej ojca...

- To nie są dowody - powiedział sucho Kloss.

- Nie mam dowodów. - Organista usiadł i palcami dotknął klawiszy. - Nie mam dowodów - powtórzył. -Ja wiem, a to znacznie więcej. — Umilkł, czekał, a potem dodał gwałtownie: - Żądam, żebyś w imieniu centrali zabronił Arturowi likwidowania A-3.

Posłuchaj uważnie. Klossa ciągle niepokoiły oczy organisty. Chciałby je zobaczyć. -Jeśli w grupie Artura działa prowokator, ci ludzie są straceni.

- Straceni? - powtórzył organista.

- Tak. Można by ich uratować, gdyby natychmiast po likwidacji prowokatora dać im nowe papiery, nowe kontakty albo nawet wysłać do oddziałów w G.G. Ale nikomu z nich nie powierzę nowego adresu, nie dam żadnego kontaktu, dopóki nie będę miał pewności, że zdrajca został zlikwidowany. Jeśli twierdzisz, że A-3 jest niewinna, zdrajca działa nadal w grupie Artura Drugiego. Masz jakieś podejrzenia?

- Nie - odpowiedział organista.

-Więc widzisz... Zdrajcą może być każdy z nich. I gestapo wie wszystko, co on wie.

Niewykluczone, że ci ludzie działają pod nieustannym nadzorem.

- Rozumiem. Co chcesz zrobić?

- Przekaż Arturowi odpowiedź: Niech wstrzyma likwidację A-3.

-Dziękuję.

- Nie robię tego ze względu na ciebie. Biorę po prostu pod uwagę twoje wątpliwości.

Spróbuję sam zorientować się w sytuacji. Kto jeszcze oprócz Artura wie o skrzynce w kościele?

Organista milczał.

-Kto jeszcze wie? - powtórzył Kloss.

-Właśnie A-3 - szepnął. - Liza.

- Ach tak... - Kloss ruszył ku drzwiom. - Postąpiłeś wbrew instrukcjom centrali. Nie powiedziałeś mi tego wcześniej. Dlaczego?

- Liza jest moją krewną - organista dotknął klawiszy. - Powiedziałem, że znam ją wiele lat. Wiesz, gdzie można ją spotkać?

- Wiem. - Kloss machnął ręką. - W kawiarni na Frank-furterstrasse.

Stanął przed drzwiami właśnie w chwili, gdy się otwierały. Kloss cofnął się odruchowo, położył dłoń na kaburze. Na progu zobaczył chłopca, może dziesięcioletniego.

- To ty, Rudi? - zapytał organista.

- Ja, dziadku. - Chłopiec nie spuszczał wzroku z Klossa.

- Kto to jest? - zapytał Kloss.

- Moje oczy - odpowiedział organista.

2

Kawiarnia na Breite Strasse była jedną z nielicznych małych kawiarni wrocławskich, które podczas wojny zachowały swój dawny charakter. Starsi panowie grywali w szachy i domino, częściej pijąc piwo i porter niż herbatkę lub namiastkę kawy. Niekiedy zaglądali tu urlopowani żołnierze Wehrmachtu ze swymi dziewczętami, a brunatne mundury widywało się raczej rzadko.

Tego popołudnia w „Dorocie" - bo tak nazywała się kawiarenka - było pustawo. W niszy żołnierz Wehrmachtu głaskał kolana dziewczyny w stroju BDM, przy stoliku pod oknem emerytowany nauczyciel, profesor von Lipkę, grał w domino z mężczyzną w kolejarskim mundurze. Profesor von Lipkę należał do starych bywalców kawiarni. Miał swój stolik i swoje pudełko domina. Ci, co go znali, wiedzieli, że żyje ze skromnej emerytury i jednocześnie pracuje w organizacji zajmującej się wysyłaniem paczek żołnierzom frontowym.

Trudno byłoby podejrzewać, że ten człowiek, który od dawna poruszał się o lasce, który na paczkach wypisywał kaligraficzne numery poczty polowej, jest agentem o pseudonimie Artur Drugi i od miesięcy toczy ryzykowną grę.

- Pięć albo mydło - powiedział.

Mężczyzna w mundurze kolejarskim, Horst Kuschka, przyjrzał się uważnie czarnym prostokątom. Podpisywał się „Kuschka" dopiero od trzydziestego dziewiątego roku. Imię

„Stanisław" zmienił wówczas na „Horst" i długo nie mógł do tego przywyknąć.

- Czekam, panie profesorze — oświadczył i spojrzał na kelnerkę. Przechodziła właśnie obok nich; teraz ustawiała szklanki na ladzie. Dostawił szóstkę do mydła.

- Niech pan się nie myli — szepnął Lipkę. - Proszę mówić dalej...

-Mam mydło. Transport „Panter", 48 sztuk, przeszedł dziś rano...

-Miejsce przeznaczenia? Dostawiam piątkę.

- Charków. Mam również piątkę, panie profesorze. Wysłali ekipę do naprawy torów na linii Ostrów - Kalisz.

- Przegra pan - powiedział Lipkę. - Gra pan nieostrożnie i od przypadku do przypadku.

Tak nie wolno.

- Rozumiem.

- Teraz proszę uważać. Zadanie szczególnej wagi. -Lipkę mówił głosem bezbarwnym.

Nikt nie pamiętał zresztą, żeby kiedykolwiek stracił spokój. Kuschka go podziwiał. I bał się go.

- Słucham.

- Trzeba wykonać wyrok. - Profesor spojrzał na Horsta. Milczał chwilę. - Wyrok - powtórzył. - W naszej grupie jest agent gestapo.

- Nie powierzano mi dotychczas takich zadań.

- Teraz ci powierzam. - Lipkę przeszedł nagle na „ty". - Słuchaj uważnie. Lessingplatz 16, niedaleko Lessings-brucke.

- To on wydał Artura?

- Nie lubię pytań. Ona.

- Wykonam - powtórzył Horst.

Lipkę układał porządnie kostki domina w pudełku.

- Znowu pan przegrał partię - oświadczył. - Do następnego razu.

- Do następnego razu, panie profesorze.

- Teraz jest szesnasta trzydzieści — zakończył cicho profesor. - W zwykłym miejscu o dziewiętnastej. Tu nie będziemy się już spotykać.

-Rozumiem.

Kuschka wyszedł pierwszy. W szatni Helena podała mu płaszcz. Pocałował ją w rękę, a potem, ponieważ szatnia była pusta, musnął wargami jej włosy. Byli małżeństwem od przeszło trzech lat. Poznał ją wiosną trzydziestego dziewiątego roku i latem wzięli ślub. To ona powiedziała mu: „Będziesz się teraz nazywał Horst, trzeba się zgodzić". I ona wciągnęła

go do organizacji.

Przedtem pracowała w polskiej bibliotece przy Neugasse. Ocalała, gdy hitlerowcy aresztowali działaczy Polonii. „Mam szczęście" mówiła, ale niechętnie powracała do tamtych spraw.

Teraz zapinała mu guziki przy płaszczu.

- Kiedy wrócisz?

- Późno. Mam robotę - odpowiedział.

Nie zapytała, nie pytała zresztą nigdy. „Nawet my nie powinniśmy o sobie zbyt dużo wiedzieć". Podawała już płaszcz następnemu klientowi i uśmiechała się dziękując za napiwek. Do szatni wbiegł właśnie Rudi. Czekał przy drzwiach, dopóki dziewczyna żołnierza Wehrmachtu poprawiała sobie włosy w lustrze.

- Mam opłatki, proszę pani - powiedział. - Weźmie pani?

- Chętnie - rzekła Helena. - Daj paczkę. I powtórz, że oddam jeszcze dziś wujkowi.

Zrozumiałeś?

- Oczywiście, proszę pani. - Rudi wybiegł, szeroko otwierając drzwi, bo lubił, gdy dzwonek brzęczał długo i donośnie. Helena rozcięła ostrożnie opakowanie. Położyła na dłoni starannie zwiniętą bibułkę.

3

Kim jest Liza Schmidt? Hans Kloss nigdy nie lekceważył przeciwników. Stał na rogu Frankfurterstrasse przy budce z gazetami i przyglądał się okładkom tygodników. Na kolorowej fotografii niemiecki żołnierz stał obok płonącego czołgu z gwiazdą.

Jeśli wrocławskie gestapo - rozważał Kloss - ma agenta w naszej siatce, nie zmarnuje oczywiście takiej okazji. Siatkę ma w ręku, dlaczego jej nie likwiduje? Odpowiedź jest prosta.

Gestapo chce mieć przeciwnika działającego pod kontrolą, dezinformować go, poznać jego

kontakty i system łączności z centralą. Co wie dotychczas? Należy założyć, że rozszyfrowało wszystkich ludzi z grupy Artura. A organistę? Kościół nie był pod obserwacją, Kloss miał prawo sądzić, że sprawdzono dokładnie. Wróg może działać jednak bardzo zręcznie. Może stałą obserwację kościoła uznał za zbyteczną? Artur Drugi przynosi do kościoła meldunki.

Czy jest inwigilowany? Według wszelkiego prawdopodobieństwa - tak. Załóżmy więc, że gestapo rozpoznało skrzynkę. Na co jeszcze czeka? Na rozszyfrowanie kontaktu z centralą? A dlaczego tak pospiesznie zdjęło Artura Pierwszego? Odpowiedź jest również prosta. Artur Pierwszy zdemaskował zdrajcę, powiedzmy, tę Lizę Schmidt, jeśli to oczywiście ona.

Argumenty Artura Drugiego wydają się przecież dość zasadne. Ale Liza zna organistę, więc organista jest również spalony. Jaką należy podjąć decyzję? Kloss wiedział, że mógł podjąć decyzję najprostszą: odciąć tych ludzi od wszelkich kontaktów, zostawić na pastwę wroga.

Wówczas gestapo poczeka jeszcze pewien czas, stwierdzi, że są bezużyteczni i zlikwiduje wszystkich... Buntował się przeciwko temu rozwiązaniu. Miał jeszcze dwa pełne dni. Co zdąży zrobić? Nie wolno mu ujawnić się wobec żadnego z nich, bo każdy mógł być zdrajcą.

Jakie ma więc możliwości działania?

Zapalił papierosa, kupił „Vólkischer Beobachter" i ruszył powoli Breite Strasse. Na przeciwległym chodniku zobaczył tę, na którą czekał. Ładna była ta Liza Schmidt. Spieszyła się, patrzyła przed siebie, ale przecież musiała wyczuwać łakome spojrzenia mężczyzn.

Dlaczego zdradziła, jeśli zdradziła? Strach, lęk przed torturami? A może pracuje dla nich od dawna?

Zabrzęczał dzwonek, gdy otwierał drzwi „Doroty". Kloss pomyślał, że Artur Drugi nie grzeszy jednak zbytkiem ostrożności. Jeśli jego wszyscy ludzie przychodzą do „Doroty", gestapo ma ułatwione zadanie...

Wszedł za Lizą. Szatniarka uśmiechnęła się, gdy podawał jej płaszcz. Liza Schmidt rozmawiała właśnie przez telefon. „Przyjdź koniecznie, pa, kochanie..." - usłyszał. Odwiesiła słuchawkę i spojrzała na Klossa. Wyciągnęła z portmonetki papierek jednomarkowy.

- Czy może pani zmienić? - zwróciła się do szatniarki. - Muszę jeszcze zadzwonić.

Helena nie miała drobnych. Kloss zorientował się od razu. Podał Lizie monetę.

- Służę pani.

- Ach, jaki pan uprzejmy - zaszczebiotała - zwrócę za chwilę.

W kawiarni usiadł przy stoliku pod oknem. Machinalnie otworzył pudełko domina i bawił się czarnymi kostkami. Było pusto. Dwóch starszych panów grało w szachy. Kobieta w czarnej sukni piła herbatę. Kloss dostawił mydło do szóstki, potem zaczął budować domek z kostek. Nie umiem grać w domino — pomyślał. Podniósł wzrok. Do stolika podchodziła Liza Schmidt.

-Przychodzę tylko oddać dług - zaznaczyła. Ale usiadła natychmiast, gdy podsunął jej fotelik.

- Chcę być wierzycielem jeszcze przez chwilę — powiedział. Wierzyciel wobec dłużnika ma pewne prawa. -Ona uśmiechnęła się, więc pomyślał, że to będzie jednak łatwe. Może nawet zbyt łatwe. Czy mógł go ktoś widzieć w kościele Świętego Augustyna? Czy zdążyliby Lizie przekazać jego rysopis? Mało prawdopodobne. Kloss miał we Wrocławiu własną obstawę, której mógł ufać bez zastrzeżeń.

Zaproponował koniak.

- Koniak! - wykrzyknęła Liza. - Założę się, że pan prosto z frontu.

Kosztowało go nieco wysiłku, by zaakceptować jej styl. Dawno już nie flirtował z dziewczętami. To nie była zresztą pusta rozmowa; oboje rozpoczynali grę.

- Z frontu - powiedział. -Jak to pani odgadła?

- Bo tylko chłopców z frontu nie przeraża, liczba kuponów, które odcinają za koniak.

-Najlepszy sposób pozbycia się kartek. Zresztą wszyscy o tym właśnie marzymy...

- O czym?

- Żeby w takiej kawiarence, jak ta, wypić kieliszek z taką dziewczyną, jak pani...

- Tylko o tym?

- Nie, nie tylko - powiedział Kloss. Zamówił koniak i kawę. A gdy kelnerka zaczęła zbierać ze stołu, dodał: - A domino proszę zostawić.

Liza przyjrzała mu się uważnie. Była jednak czujna i napięta, nie ulegało wątpliwości:

zalotność stanowiła tylko maskę. Kloss pomyślał nagle, że ta dziewczyna zaczyna podobać mu się naprawdę. Skarcił się natychmiast: nic, co utrudniłoby grę.

- Pan także gra w domino? - zapytała.

-Także? A więc ktoś jeszcze? Proszę pozwolić, żebym zgadł. Narzeczony, który walczy w Libii?

- Nie - uśmiechnęła się.

- Okupuje Francję? Grecję? Walczy w Rosji?

- Nie, nie, nie. Zimno.

- Rozumiem. Nie broni ojczyzny. Zadekował się tutaj i grywa w domino. Wariat! Mając panią, grać w domino!

- Zabawny pan jest. Jak panu na imię?

- Nie tyle zabawny, co szczery. - Wstał. - Hans Kloss.

-Jestem Liza Schmidt. Dla przyjaciół po prostu Liza.

- A dla mnie, Lizo?

Uśmiechnęła się znowu. Uśmiechała się rzeczywiście bardzo ładnie.

-Już zdecydowałeś, Hans... Atakujesz frontalnie. A o domino pytałam, bo do tej kawiarni przychodzą staruszkowie, takie przedwojenne kościane dziadki, i całymi godzinami...

Tak, wyobrażał to sobie znakomicie. Jak wyglądał Artur Drugi? Właśnie kościany dziadek. I grywa tutaj w domino z ludźmi ze swojej siatki. Czy z Lizą spotyka się także tutaj?

- Starsi panowie przesuwający kostkami domina - powiedział. - Emerytowani urzędnicy, którzy każą się tytułować radcami. I emerytowani nauczyciele, tytułujący się profesorami.

Pochyleni nad marmurowymi blatami stolików. To pasjonująca gra. Dla tych starych, wycofa-nych z kursu panów - namiastka życia...

- Frontowy oficer zajmujący się filozofią domina -stwierdziła poważnie Liza. - Hans, jesteś nadzwyczajny! Czyżby powiedział zbyt wiele?

- Życie to walka, Lizo - brnął dalej. - Ci staruszkowie walczą. Mają równe szansę grając w ciemno, nie wiedząc, jakimi wartościami dysponuje przeciwnik. Mówią matowym głosem

„pięć" albo „mydło", a przecież w napięciu czekają na każde potknięcie przeciwnika. Walczą na śmierć i życie.

Spojrzała na niego poważnie.

- O czym mówisz?

- O grze w domino. - Podniósł kieliszek koniaku. -Twoje zdrowie, Lizo.

- Prosit! Nie chciałabym grać w domino przeciwko tobie...

-Ja także! Straciłbym głowę - roześmiał się Kloss. Był znowu młodym oficerem szukającym przygody. - Zresztą nie miałbym na to czasu. Przyjechałem tu na kilka dni...

- Służbowo?

- Czy sądzisz, że w dzisiejszych czasach oficerowie podróżują dla przyjemności? Wracam z Berlina, mój generał pozwolił mi na kilka dni wpaść do Wrocławia. Raczej nie urlop.

Wagary.

- Twój szef rozumie młodych oberleutnantów.

- Tak - przyświadczył. - Eberhardt to swój chłop. - I natychmiast spojrzał na nią niespokojnie. Niech się dziewczyna zorientuje, że to nazwisko wymknęło mu się niepotrzebnie. - Ale nie mówmy już o tym... Psiakrew! Odzwyczaiłem się od rozmów z cywilami. Ciągle to wraca: koszary, front, zła sytuacja pod Stalingradem... Mam nadzieję, że zapomniałaś...

- Oczywiście, zapomniałam. Nie mam pamięci do nazwisk, nie interesują mnie wasze męskie sprawy. Jestem kobietą, Hans.

- Zauważyłem to dawno...

- Dawno. Chciałeś się zobaczyć z kimś we Wrocławiu?

- Z tobą - powiedział.

- Nie żartuj.

- Niezupełnie żartuję. Kiedy przyjechałem do Wrocławia, nie wiedziałem, jeszcze, że chcę się spotkać z tobą... Ale od pewnego czasu...

- Dopiero pół godziny siedzimy w kawiarni.

- Od pewnego czasu - powtórzył - wiem już, że właśnie z tobą. Zobaczyłem cię na ulicy, Lizo, i śledziłem cię. Czy sądzisz, że gdyby tak nie było, wstąpiłbym właśnie na Brette Strasse?

- Śledziłeś mnie? - Teraz w jej głosie usłyszał niepokój.

- Tak - powiedział. - Nie gniewaj się, Lizo. - Ale ona nie miała zamiaru się gniewać.

Dotknęła palcami jego dłoni.

-Jeśli chcesz, Hans - powiedziała - jeśli chcesz, ofiaruję ci dzisiejszy wieczór.

Podniósł kieliszek. Zrobiło mu się nagle żal tej dziewczyny. A jeśli to nie ona, jeśli Artur Drugi się myli?

Oczekuję cudu? - pomyślał ze złością i przypomniał sobie Artura Pierwszego. Znał go.

Spotkał go kiedyś w Warszawie w punkcie kontaktowym u zegarmistrza.

„Nigdy nie wpadnę w ich ręce" — powiedział wówczas. Połknął cyjanek, gdy gestapowcy stanęli w drzwiach. Kto go wydał? Ta dziewczyna, której palce głaszczą teraz jego dłoń?

- Jesteś cudowna, Lizo - powiedział - chciałbym...

- Nie mów nic więcej - przerwała. - Zapłać za ten koniak.

Gdy kelnerka odcinała kupony, Kloss raz jeszcze analizował rozmowę przy stoliku. Jeśli Liza przekaże ją w gestapo, czy cokolwiek może wydać się podejrzane? Pomyślał nagle, że dobrze byłoby poznać gestapowca, który prowadzi tę sprawę. Zawsze dobrze znać

Gdy kelnerka odcinała kupony, Kloss raz jeszcze analizował rozmowę przy stoliku. Jeśli Liza przekaże ją w gestapo, czy cokolwiek może wydać się podejrzane? Pomyślał nagle, że dobrze byłoby poznać gestapowca, który prowadzi tę sprawę. Zawsze dobrze znać

W dokumencie I Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 27-54)

Powiązane dokumenty