• Nie Znaleziono Wyników

PODWÓJNA GRA

W dokumencie I Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 54-72)

1

Gdy major von Gerollis powiedział, że za chwilę wprowadzą więźnia, Kloss poczuł, iż ogarnia go znowu lęk, wargi ma suche, ale przecież nie powinien teraz sięgnąć po szklankę z wodą. „Człowiek z polskiej siatki". Nie, to nie może być Krystyna, Krystyna powinna wrócić dopiero wieczorem do Warszawy i wydaje się wręcz nieprawdopodobne, by zdjęli ją gdzieś w drodze.

- To jest właśnie błąd Kneisela - rzekł von Gerollis -nie ma nic gorszego niż zbyteczne aresztowanie. Dlatego postanowiłem, że pan zastąpi Kneisela w tej sprawie.

- Tak jest - powiedział tylko Kloss. Patrzył na drzwi. Czekał.

I jednocześnie, ponieważ przywykł już był do analizowania własnych niepokojów, rozważał, gdzie jest źródło lęków, które go dręczyły już od paru dni. Radiotelegrafista nie został aresztowany; zginął przypadkowo pod ciężarówką Wehrmachtu. Przypadkowo? Nie było rewizji w jego mieszkaniu, policja stwierdziła tylko, że nie miał rodziny, i pochowano go na koszt miasta. Żadnego zainteresowania władz niemieckich! Krystyna zameldowała, że radiostacja już działa, ale Kloss, na wszelki wypadek, kazał jej na pewien czas przerwać kontakty z „Aptekarzem". I z radiostacją oczywiście. Czy o „Aptekarza" mógł być zupełnie spokojny? Nigdy z nim nie rozmawiał, widział go tylko przez szybę stojącego za apteczną ladą przy ulicy Chłodnej. Unikać wszelkich zbędnych kontaktów! - trzymał się tej zasady coraz konsekwentniej. Nie wolno nie doceniać przeciwnika; przeciwnik jest groźny i sprawny, a taki jak von Gerollis posiada jeszcze intuicję wywiadowczą. Bezpośredni kontakt z „Aptekarzem" wolno było Klossowi nawiązać tylko w sytuacji zupełnie wyjątkowej. A jeśli to „Aptekarz"? Kloss pozna go oczywiście, a on wie tylko, że otrzymuje informacje od J-23.

Co wie jeszcze? Co wie od Krystyny? Może od Bartka? Tylko Krystyna widziała Klossa w mundurze, ale ona jest pewna, najpewniejsza... Najpewniejsza? Kto wytrzyma?...

Spojrzał na majora. Gerollis obcinał starannie cygaro i mogło się wydawać, że zapomniał o obecności Klossa. Gdy objął Abwehrstelle w Warszawie, wzywał każdego oficera na długą rozmowę. Klossowi poświęcił cały wieczór. Wysłuchał życiorysu, ale interesowały go głównie sprawy, które Klass prowadził.

- Sprawia pan wrażenie zdolnego oficera - powiedział. I dość inteligentnego. Lubię z takimi pracować. Miewał pan sukcesy... ale... - popatrzył na Klossa - brak doświadczenia w grach wywiadowczych. Nigdy nie trzeba się spieszyć, panie Kloss.

Nie częstował koniakiem, nie pił, nie palił. Należał do tych, których Janek uważał za najbardziej niebezpiecznych. - Nic dla siebie - mówił. -Jesteśmy jak w zakonie rycerskim.

Zabijamy, gdy to konieczne i pożyteczne, ale pozostajemy czyści. Czy pan to rozumie, panie Kloss?

Oficera, który podczas rewizji w mieszkaniu przywłaszczył sobie pudełko cygar, odesłał na front wschodni. Naprawdę wierzył w niemieckie posłannictwo? Gdy wyjmował monokl, miał puste, niewidzące oczy. Po bitwie stalingradzkiej wezwał do siebie oficerów. - Czy nie rozumiecie - zapytał, że klęska może być także wielka? Na miarę naszej wielkości! Ci, którzy zginęli idąc do niemieckiego nieba, są tymi, którzy zwyciężą. Nie odczuwacie wielkiej radości śmierci i zniszczenia?

Był zawodowym oficerem Abwehry i pogardzał amatorami, ale swoim oficerom oświadczył: „Żadnych wewnętrznych wojen. Jeśli współzawodnictwo z gestapo, to tylko gdy służy sprawie".

Kloss poświęcał wiele czasu analizowaniu jego charakteru i poczynań. Wiedział, że tym razem ma do czynienia nie z tępym żołdakiem, nie z cynicznym i sprzedajnym Brunnerem, ale z człowiekiem, którego niedocenianie byłoby poważnym błędem. Jakże zazdrościł tym wszystkim, którzy z bronią w ręku walczyli na frontach i w partyzantce! Jego walka, z każdym dniem trudniejsza, wymagała nieustannej czujności; nigdy się nie zdradzić, nigdy nie wypaść z roli, spokojnie patrzeć na mękę i śmierć, na mordujących i torturujących oprawców noszących ten sam mundur, co on teraz.

Wreszcie otwarły się drzwi i podporucznik Kneisel wepchnął do pokoju mężczyznę.

Zameldował. Nie, to nie był „Aptekarz" ani nikt, kogo Kloss by znał. Twarz, niezbyt starannie obmyta z krwi, wyglądała strasznie. Spuchnięte policzki, pocięte wargi, ogromny guz na czole. Mężczyzna poruszał się z trudem; rękoma podtrzymywał spodnie, a strzęp marynarki wisiał na nim jak na niestarannie sporządzonym manekinie. Major von Gerollis spojrzał na więźnia ze wstrętem; i z równym wstrętem na Kneisela.

- Niech pan siada, panie Toczek - powiedział. I rzucił w przestrzeń: - Dajcie mu szklankę wody!

Toczek usiadł. Wydawało się, że nikogo z nich nie widzi. Był nieobecny, chciał być nieobecny, poruszał się właśnie jak manekin, jak ktoś, kto siebie samego wyłączyć chce z rzeczywistości.

- Po co to wszystko — powiedział Gerollis. — My, zawodowcy, powinniśmy inaczej ze sobą rozmawiać. Przegrał pan. Pracował pan w Arbeitsamcie pod nazwiskiem Toczek, ale to nie jest pana prawdziwe nazwisko. Nie, nie musi pan mówić... Mamy czas, bardzo dużo czasu.

My i tak wiemy. I wiemy, że podpisywał pan swoje meldunki J-23".

Toczek drgnął, jakby dopiero teraz zaczął słuchać, ale milczał.

- Może pan - ciągnął Gerollis - w każdej chwili stąd wyjść. Wystarczy tylko uznanie własnej porażki. To zdarza się zawodowcom. Jesteśmy jak zaciężni żołnierze; służymy lojalnie dokąd można, a potem zmieniamy front. Niech pan się zastanowi, Toczek. Wiem, że mówi pan świetnie po niemiecku. Nie trzeba tłumacza.

Toczek trwał zastygły w swym milczeniu.

- Śmieszna poza, panie Toczek. Nic więcej! Z kim, oprócz „Aptekarza" i telegrafisty, miał pan kontakty? To jedyne, czego od pana chcemy. Przysięgam - roześmiał się - że nie będzie żadnych aresztowań! Kto o panu jeszcze wiedział? Przecież pan znał radiotelegrafistę!

Pochylił się pan nad nim, gdy leżał na chodniku przejechany przez ciężarówkę. I chciał obszukać jego kieszenie... Nie, proszę nie przeczyć... Teraz pan wróci do celi i pomyśli.

Pomyśli, co warto zrobić i ile warte jest życie!

Ile kosztowało Klossa, by żaden mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy padło słowo:

„Aptekarz"! Więc Gerollis wie! Więc trwa gra, od której odsunięto Klossa. Ani von Gerollis, ani Kneisel, z którym pijał przecież wódkę w kasynie, nic mu nie powiedzieli. Von Gerollis nie miał co prawda w zwyczaju informować oficerów o sprawach, którymi się nie zajmowali, ale... Może to przesłuchanie było także teatrem? Naprawdę sądzą, że schwytali wreszcie J-23?

„Aptekarz" jest oczywiście pod obserwacją! Co wiedzą jeszcze? Wszystko o radiostacji? No i natychmiast pytanie podstawowe: kto zdradził? Kto... Toczka wyprowadzono.

- No i co pan osiągnął, Kneisel? - rzekł major zapalając nowe cygaro. - Mógł pan wszystko popsuć! Po co mi ten Toczek? I po co było to cholerne bicie? Mogliśmy go wypuścić, albo potraktować jak drobnego złodziejaszka. Bezmyślność! Znaczne zwiększenie ryzyka, że gra może się nie udać! No tak... Giną wspaniałe tradycje Abwehry... Proszę teraz słuchać uważnie, Kloss... Mnie się udało - to „mnie" podkreślił z całym naciskiem - dokonać

rozpoznania polskiej siatki. Nie, nie jest to całkowite rozpoznanie, ale stwarza możliwość gry.

Co wiemy? Centralną postacią jest „Aptekarz", który przekazuje doradiostacji informacje uzyskane od agentów. Istnieje punkt zapasowy, na który zgłasza się w określonych terminach ich radiotelegrafista. Wszystkie szczegółowe dane ma Kneisel. Otóż udało nam się zdobyć informację niesłychanie ważną...

Kloss, słuchając, starał się tylko o to, by jego twarz nic nie wyrażała. Chłodna, obojętna twarz niemieckiego oficera, który przyjmuje nowe zadanie. Myślał ciągle o Krystynie. Nie, nie o sobie. O Krystynie i „Aptekarzu". Radiotelegrafisty nie widział nigdy; z zapasowego punktu nie korzystał. Ten, kto znał jego kryptonim, był albo od „Aptekarza", albo... Sam

„Aptekarz"? Von Gerollis jest pewny, że Toczek to J-23. Dlaczego? I chciał go wypuścić?

Czyżby nie miał żadnych wątpliwości, że gra się uda?

- Ważną informację - powtórzył tymczasem Gerollis... - Do bandyckiego oddziału

„Bartka" przybywa, lub już przybył, wysłannik centrali. Stwierdzono zrzut w okolicach Biłgoraja, ściślej: między Biłgorajem a Ja-nowem nad Tanwią. Ten człowiek przybędzie do Warszawy, ma skontaktować się z J-23 i wykonać zadanie, którego treści nie znamy.

Powinien się zgłosić na punkt zapasowy, nie u „Aptekarza", i tam otrzymać informacje.

Natomiast „Aptekarz" powinien pośredniczyć między nim a J-23.

Skąd te szczegóły! ? Mógł pogratulować sobie intuicji, że zakazał Krystynie... Dlatego nie otrzymał żadnych informacji, żadnych poleceń! I co teraz? Co teraz można zrobić? Jak uprzedzić wysłannika centrali?

- Taka jest sytuacja - powiedział von Gerollis. - Chcę wysłuchać, zanim wydam rozkazy, propozycji panów. Kneisel!

- Jestem odsunięty - powiedział Kneisel. - Zgadzam się, że popełniłem błąd, ale czy mogłem pozwolić, żeby ten człowiek nam zniknął? To wyjątkowo niebezpieczny człowiek.

Jego aresztowanie jest sukcesem. - Spoglądał na Gerollisa niemal błagalnie. - Teraz, gdy ich wysłannik przyjedzie, nie będzie mógł skontaktować się z J-23 i to natychmiast uczyni go podejrzliwym. Trzeba go zdjąć i zmusić do współpracy.

- Zmusić do współpracy! - roześmiał się von Gerollis. - A Toczka pan zmusił? Kloss!

- Nie mam wystarczających danych, by projektować grę - powiedział chłodno porucznik.

Major spojrzał na niego uważnie. - Co pan chce jeszcze wiedzieć?

- Po pierwsze: czy jesteśmy pewni, że aresztowany Toczek to J-23, i jakie mamy na to dowody?

- Ostatni meldunek, który udało nam się przechwycić - powiedział von Gerollis - zawierał dane dotyczące robotników wysłanych do Rzeszy i był sygnowany tym właśnie kryptonimem.

Więc znają szyfr! Tak, to była prawda; Kloss na żądanie centrali zgromadził odpowiednie informacje. Dlaczego nie zażądano ich od Toczka?

- Więc jest to dowód pośredni - rzekł. - Toczek miał dostęp do tych danych, ponieważ pracował w Arbeitsamcie.

- Pośredni - powtórzył major - ale dość przekonywający. Co jeszcze?

- Znamy szyfr - ciągnął Kloss. - Czy znamy także hasła punktów kontaktowych?

- Tak - powiedział major.

Kloss rozważał, czy wolno mu zadać następne pytanie: „Kto jest informatorem?" Wybrał rozwiązanie pośrednie.

- Jeśli tak, nasz informator musi być zorientowany w pracy całej siatki i mieć dostęp do radiostacji.

- Słusznie - rzekł von Gerollis i zawahał się. To wahanie trwało krótko, ale Kloss je zauważył. - Więc?

- W tej sytuacji - powiedział porucznik i z trudem przezwyciężył drżenie głosu - można zdecydować się na grę. Nasz informator może wyjaśnić przyczyny nieobecności J-23 i zastąpić go.

- Prawie dobrze, poruczniku - rzekł Gerollis. - Prawie dobrze. Jednakże to nie nasz informator zastąpi Toczka. Znalazłem kogoś lepszego.

Cóż bardziej niewłaściwego niż śmiech w takiej sytuacji! A przecież z trudem się powstrzymał: on, J-23, miał zostać przez kogoś zagrany! Przyszła mu do głowy nawet szaleńcza myśl, że to jego, Hansa Klossa, ma na myśli von Gerollis.

- Więc znalazłem - ciągnął major. - Jest to mężczyzna. wychowany w Bydgoszczy, znający świetnie polski, nasz stary współpracownik. Nieco nawet podobny do Toczka, przynajmniej z sylwetki, i jest w tym samym wieku. Już zaczął pracować w Arbeitsamcie. On zgłosi się do „Aptekarza" jako J-23. Mamy prawo przypuszczać, że Toczek z „Aptekarzem"

bezpośrednio się nie kontaktował.

- Czy to także pewne? - zapytał Kloss. I ciągle rozważał: „Kto?" Kto, oprócz „Aptekarza"

i Krystyny, wiedział, że takie były zasady konspiracyjne w ich siatce? Jeszcze „Bartek"... Ale

„Bartek" był poza wszelkimi podejrzeniami. Ktoś od niego? Nie, nieprawdopodobne. Ten człowiek musiał być tutaj, w Warszawie.

- Ryzyko jest nieuniknione - rzekł von Gerollis - ale rzecz polega na stworzeniu maksymalnych zabezpieczeń. I to będzie także pana rola, poruczniku Kloss. Bezpośrednie nadzorowanie pracy naszego J-23 oraz ciągła obserwacja punktów kontaktowych i radiostacji... Oczywiście radiostacja już dwukrotnie zmieniła miejsce i czas nadawania. To są także fachowcy, moi panowie. Dlatego do obserwacji trzeba przydzielić najzręczniejszych ludzi. Więc pan, poruczniku Kloss, będzie pracował w terenie, a kontakty z naszym J-23 należy utrzymywać wyłącznie poza tym gmachem. Jest już przygotowane konspiracyjne mieszkanie na Wilczej. Natomiast Kneisel spreparuje meldunki, które - uśmiechnął się - J-23 przekaże do swojej centrali. Odpowiednie materiały przygotuje Oberkommando Wehrmachtu.

Otwierają się przed nami, moi panowie, ogromne możliwości dezinformowania przeciwnika i kierowania pracą jego agentury. Lipkowsky, bo tak nazywa się nasz agent, któremu poruczamy najważniejsze zadanie odgrywania roli J-23, będzie musiał ustalić, jakie polecenie otrzymał ich wysłannik. Rozważymy jeszcze, czy wypuścimy go z powrotem, czy nie... W każdym razie ta gra powinna trwać jak najdłużej...

2

Stukot podkutych butów; Halt! wykrzyczane przez dowodzącego patrolem. Szedł ciemnym wąwozem ulicy Hożej i ta Warszawa pogrążona w nocy, pozbawiona jakichkolwiek świateł, wydawała się szczególnie bezbronna. Dowódca patrolu wziął do ręki legitymację, zasalutował, ale spojrzał z pewnym zdziwieniem; oficer Wehrmachtu w cywilnym garniturku był jednak rzadkością. Ryzyko? Istniało zawsze, co chwila, ale nie mógł przecież do Krystyny iść w mundurze, a musiał ją zobaczyć tego dnia, od razu, każda godzina była ważna. Rzadko przychodził do niej. Umawiali się w rozmaitych punktach Warszawy, a niekiedy, niezbyt zresztą często, wstępował do Zakładu Fotograficznego na Piwnej, gdy zastępowała swego stryja, właściciela tej firmy. Myślał o niej sprawdzając jednocześnie, czy nikt go nie śledzi.

Ulica była pusta; przystawał w bramach zapalając papierosa i czekając. Czy mogło wydawać się prawdopodobne, by von Gerollis cokolwiek podejrzewał? Nonsens! Nie włączałby go do gry... Dlaczego jednak nie podał nazwiska informatora? Ostrożność? Nawyk? Chęć zachowania tylko dla siebie pełnej kontroli nad sytuacją? Więc kto był informatorem? Musiał wykluczyć Krystynę, wykluczyłby ją zresztą w każdym wypadku, nawet wówczas, gdyby już sam siedział w podziemiach na Szu-cha. Wiedział, choć sam przed sobą starał się tę wiedzę ukrywać, że ta dziewczyna go kocha. Nie taiła tego zresztą; każdym gestem, każdym spojrzeniem wyrażała troskę, niepokój, oddanie... A on? Czy człowiek istniejący nieustannie podwójnie, grający rolę w najokrutniejszym ze wszystkich widowisku teatralnym, może sobie pozwolić na miłość? Na płynące stąd ryzyko? Na płynącą stąd słabość?

Teraz musiał jej znowu wyznaczyć zadanie trudne i niebezpieczne. Nie miał do dyspozycji nikogo innego i nikomu innemu nie mógł wierzyć. Myślał przez chwilę o

„Aptekarzu", ale odrzucił tę możliwość. Postanowił wysłać Krystynę do „Bartka"; powinna jechać następne go dnia, w Zwierzyńcu skontaktować się z łącznikiem, dotrzeć do dowódcy oddziału i tylko jemu przekazać informację od Klossa. Wiedział, że będzie się o nią bał i że tak musi być.

Jeszcze jedno uważne spojrzenie za siebie i wszedł do bramy. Krystyna mieszkała w oficynie, godzina policyjna już minęła, była więc szansa, że nie spotka nikogo na schodach.

- To ty - powiedziała. - Jesteś! - Jakby bez zdziwienia, jakby w jego wizycie o tej porze nie było nic niezwykłego. Miała maleńki pokoik i kuchenkę we wnęce korytarzyka. Niemal pedantycznie czysto i porządnie: dywanik na podłodze, tapczan przykryty kolorową narzutą, fotografia rodziców na stoliku nocnym. Jej ojciec był w Oświęcimiu i od czasu do czasu otrzymywała listy.

„Wytrzyma, mawiała, musi wytrzymać. Nie masz pojęcia, jaki to silny człowiek, taki jak ty". Rzadko wspominała matkę; umarła, gdy Krystyna miała dwanaście lat i pamiętała tylko, że ciągle chorowała, a ojciec musiał robić wszystko: zarabiać, gotować, wychowywać...

- Musisz jechać do „Bartka" - powiedział. - I musisz do niego dotrzeć. - Tłumaczył jej sucho, precyzyjnie, a ona, słuchając, nalewała herbatę, krajała chleb i jakąś kiełbasę przywiezioną z podgrójeckiej wsi. Więc chodzi o to, żeby tylko „Bartkowi"... Należy zapasowym szyfrem przekazać centrali pełną informację o sytuacji. Jeśli człowiek stamtąd jest jeszcze u „Bartka", istnieje szansa podjęcia gry. Wolno mu kontaktować się tylko z nią, Krystyną. Być może... tak, ten pomysł przyszedł mu dopiero teraz do głowy, należy go zastąpić kimś innym, kimś zaufanym z oddziału „Bartka"... Niemcy podstawiają J-23, dlaczego zamiast wysłannika z centrali nie podstawić im kogoś innego? Ten ktoś zniknie, gdy von Gerolhs postanowi kończyć grę... Oczywiście ogromne ryzyko, ale szansa odpowiedzi dezinformacją na dezinformację. Wysłannik centrali wykona powierzone mu zadanie... Nie, rozważał, to chyba zbyt ryzykowne... i w jakimś stopniu...

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Co chcesz powiedzieć? - zapytała. - Że wszyscy ludzie z naszej siatki są wtedy skazani?

- Są skazani - rzekł - jeśli nie ustalimy, kim jest informator Gerollisa. Kto zdradził? -I zapytał o to, o co nie pytał nigdy. - Co wiesz o „Aptekarzu"?

- On mnie wciągnął do roboty - powiedziała. - Znał mojego ojca i gdy ojca zamknięto, zaczął przychodzić, pomagać... Lubię go. Wydaje się chłodny, ale to tylko pozór. Jest samotny, nie dba o siebie. Mieszka nad apteką, w małym pokoiku, parę razy u niego sprzątałam, bo już nie mogłam patrzeć... Jakby nie obchodziło go nic, co osobiste... Są tacy ludzie. Ta maleńka apteczka należała do jego brata, który zginął we Wrześniu. Obaj chodzili na farmację... Dochody ma żadne, bo wiem, że ludzie często dostają od niego lekarstwa bezpłatnie. Co jeszcze...

- Sądzisz, że mógł...

- Zdradzić? - Spojrzała na niego swymi dużymi oczyma. - Czasami myślę, że każdy... jeśli nie wytrzyma bólu... Ja się okropnie boję bólu... Ale on ma cyjanek. I ja też mam - szepnęła. - Dlatego czuję się spokojna i bezpieczna. Ale wiem, że o mnie nic by nie powiedział.

-Dlaczego?

- Bo wiem.

- Co mówił o mnie?

- Niedużo. Dał zadanie. Powiedział, że do Warszawy przyjechał człowiek bardzo ważny...

że będę łączniczką... sposób kontaktu... Wiesz zresztą. Zapytałam kiedyś, dlaczego on nigdy bezpośrednio z tobą... Spojrzał na mnie, jak to on umie: „Nie należy czynić niczego, co zbyteczne".

- Co wiesz o radiotelegrafiście? Tym, który zginął pod ciężarówką?

Uśmiechnęła się.

-To był wesoły, młody chłopak. „Bartek" go przysłał. Bardzo go lubiłam. Ludwik, to znaczy „Aptekarz", posłał mnie parę razy do niego...

- Na ogół nie posyłał?

-Nie. Oddawałam mu twoje meldunki, a w jaki sposób przekazywał je do radiostacji, nie wiem. Ale zdarzyło się kiedyś, że dał mi adres i hasło... Może coś nawaliło? Ten chłopak mieszkał na Pradze w pokoiku za warsztatem szewskim. Miałam zapytać o Tadka.

Spotkaliśmy się kiedyś wieczorem i poszliśmy na herbatę. Trochę się do mnie zalecał...

Śmieszne! Wbrew zasadom konspiracji...

- Wiesz o punkcie zapasowym?

-Nie.

Z pewnością mówiła prawdę.

- „Aptekarz" nie wspominał?

- Nigdy.

-I jeszcze jedno - powiedział. - Czy kiedykolwiek...

- Wypij herbatę i coś zjedz - przerwała.

- Za chwilę. Czy kiedykolwiek mówił ci „Aptekarz" o nowym radiotelegrafiście?

- Ludwik... mówił niewiele. Wiesz zresztą, że byłam u niego tylko raz, po śmierci Tadka.

Kazałeś mi przerwać kontakty i nie wiem, co on myśli... To okrutne. Powiedział, że jest nowy człowiek przysłany stamtąd.

-Powiedział: „stamtąd"?

-Tak.

-Jakie hasło obowiązuje teraz u „Aptekarza"?

Spojrzała na niego z pewnym zdziwieniem. - „Mam receptę od doktora Wibery. To lek, o który pytał już telefonicznie". I odpowiedź: „Wiem. Udało mi się dostać. Ta dawka jest nieco mocniejsza". „Uprzedzono mnie". Wyrecytowała to wszystko bardzo szybko.

- Byłaś kiedyś w aptece, gdy ktoś zjawił się z tym hasłem?

- Tak - szepnęła.

-Kto?

- Mężczyzna w średnim wieku, nieco toporny. Wręczył „Aptekarzowi" receptę...

- Czy mówi ci coś nazwisko „Toczek"?

-Nie. Kto to jest?

- Ktoś już aresztowany...

- Przecież - powiedziała - my musimy go ostrzec. Wiedział, że chodzi o „Aptekarza".

- A radiotelegrafista - ciągnęła. - Chcesz ich zostawić Niemcom? Teraz, gdy już wiedzą?

A ten... zapasowy?

- Nic nie zrozumiałaś - szepnął Kloss. - Nikogo nie możemy ostrzec, bo nie mamy żadnej pewności. Musimy ciągnąć...

- Grę! - Wymówiła to słowo niemal z pogardą. Ale my nie gramy w ciemno, a Ludwik myśli, że wszystko jest w porządku.

- Powinien się zastanowić, dlaczego ty się nie zjawiasz...

- Ja... - szepnęła - telefonowałam do niego. Kloss zerwał się z krzesła.

- Prosiłem cię...

- Nie mogłam inaczej... Powiedziałam, że jestem chora, ale nie potrzebuję pomocy...

Chyba...

- Zrozumiał, że coś nie tak?... On wie, gdzie ty mieszkasz?

- Wie.

- Jesteś tu po raz ostatni. Jeśli już nie jest za późno... Wrócisz od „Bartka" i wyjedziesz na wieś, do tej swojej ciotki pod Grójec...

- Mogę zamieszkać u Alicji na Sniadeckich. Ona znowu wyjeżdża, do Krakowa i... - Wydawała się teraz posłuszna.

Kloss zgasił światło i otworzył okno. Podwórze-stud-nia było puste. „On by o mnie nic

Kloss zgasił światło i otworzył okno. Podwórze-stud-nia było puste. „On by o mnie nic

W dokumencie I Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 54-72)

Powiązane dokumenty