• Nie Znaleziono Wyników

Mój pierwszy raz z uczniami z Zachodu

W dokumencie TRUCIZNA JEST LEKARSTWEM (Stron 36-42)

Po raz pierwszy uczyłem nie-Tybetańczyków (mieszkańców Zachodu) w Katmandu w 1978 roku. Patrząc wstecz, chociaż zu-pełnie brakowało mi przygotowania do nauczania „indżi2”, pamię-tam, że byłem bardzo ciekawy Zachodu. W czasach, gdy większość moich kolegów Rinpoczów nie interesowała się współczesnym światem, ja chciałem wiedzieć wszystko. Skąd pochodzą długo-włosi hipisi? Co ich motywowało? Nie miałem o tym pojęcia. Jak mógłbym? Wiedziałem tylko o tym, że wszystko, co łączyło ich ze sobą, to niebieskie oczy, brązowe, rude i blond włosy oraz blada skóra. Nie wiedziałem nic o ruchu antywojennym, Allenie Gin-sbergu czy Beatlesach.

Miałem siedemnaście lat i fascynowała mnie fotografia. Pamię-tam, jak ekscytująca była rozmowa o fotografii z Ani Lodrö Palmo, która studiowała sztukę w Rhode Island School of Design. I jak bardzo byłem zachwycony swoim pierwszym aparatem 35 mm – Minoltą, którą podarował mi Jakob Leschly. Tak się paliłem do po-znawania Zachodu, jak indżi do popo-znawania Dharmy. Ale ani razu się nie zastanawiałem, jak ich pochodzenie kulturowe, duchowe czy polityczne może wpłynąć na ich rozumienie tego, co im powie-działem. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, w jakim stopniu rze-czywiście interesuje ich Dharma Buddy. Skądże miałem o tym wiedzieć? Być może po prostu byli zafascynowani egzotycznymi kulturami Azji, tak jak ja byłem urzeczony fotografią – albo uza-leżniony od marihuany.

2 Tybetańskie slangowe słowo oznaczające wszystkich mieszkańców Zachodu, niezależnie od kraju pochodzenia.

Pod koniec lat siedemdziesiątych Tybetańczycy mieli mieszane poglądy na temat mieszkańców Zachodu. Fundacje i plany rzą-dowe były niezwykle hojne dla narodu tybetańskiego. Sami Tybe-tańczycy byli bardziej świadomi sympatycznych jednostek, któ-rych zaskakująca liczba sponsorowała mnichów i lamów, budo-wała szkoły i klasztory oraz wkładała wiele wysiłku we wspiera-nie tybetańskich prób ożywienia gasnącego żaru swojej kultury.

W trakcie tego Tybetańczycy przyzwyczaili się do myślenia o wszystkich mieszkańcach Zachodu jako o sponsorach. Zachodni sponsorzy muszą być bogaci, myśleli Tybetańczycy, po prostu dla-tego, że wszyscy byli tak hojni. Dopiero wiele lat później my, lamo-wie, zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, o ile biedniejsi od nas byli niektórzy z naszych sponsorów. Zakładano też, że większość mieszkańców Zachodu to hipisi, głównie dlatego, że ci, których spotykaliśmy, mieli zwykle długie włosy, wymyślnie pomalowane paznokcie i nosili dżinsy. Chociaż było oczywiste, że ludzie z Za-chodu byli ciekawi Dharmy, większość Tybetańczyków wątpiła, czy poważnie podchodzą do nauki i praktyki.

Jednakże żaden z moich pierwszych zachodnich przyjaciół nie był naiwny ani niepiśmienny. Niektórzy byli absolwentami Oxbridge i Ivy League, więc nie mogli być idiotami. Większość z nich podróżowała do Katmandu, aby otrzymać nauki od wielkich mistrzów, takich jak Kjabdzie Dilgo Khjentse i Kjabdzie Dudziom Rinpocze, więc nie musieli tracić cennego czasu na słuchanie mnie. Fakt, że tak robili, był dowodem tego, co buddyści opisują jako działanie karmicznego związku i karmicznego długu. Wielu ludzi z Zachodu, których wtedy spotkałem, zaczęło praktykować Dharmę i była to miłość na całe życie. Często zastanawiałem się, dlaczego Ani Lodrö Palmo, Charles Hastings, Sandra Scales i reszta zawracają sobie głowę słuchaniem nastolatka, który ledwo mówił po angielsku. Czy mogli w ogóle połapać się w tym, co im mówi-łem?

Ponieważ żaden z moich nauczycieli nigdy świadomie mnie nie przygotowywał do nauczania nie-Tybetańczyków, nie miałem po-jęcia, jak rozmawiać o Dharmie z ludźmi, którzy nie wychowali się wokół flag modlitewnych i stup czy śpiewania pieśni Dharmy. Ci

indżi nie myśleli o bóstwach ze zwierzęcymi głowami jako o bo-skich istotach, nie mówiąc już o reprezentacjach ich prawdziwej natury. Z całą pewnością nie rozumieli też paradoksu, jakim jest niedwoistość pustki i przejawienia. Wiele aspektów buddyzmu ty-betańskiego musiało brzmieć dość obco, zwłaszcza Guru Sziszja Parampara (linia lub praktyka nauczyciel – uczeń), która w bar-dziej nowoczesnych kulturach prawie wymarła. Dlatego nie przy-szło mi do głowy, że kiedy Europejczyk, Australijczyk lub Amery-kanin proszą tybetańskiego lamę, aby został ich guru, mógł on w rzeczywistości szukać autorytetu ojca, towarzysza, kochanka, boskiego zbawcy, księdza spowiednika lub po prostu miłego przy-jaciela, z którym można się spotkać.

Trzeba też powiedzieć, że lamowie tybetańscy ogólnie uważają indżi za barbarzyńskich i niecywilizowanych. Lamowie nigdy nie zauważają, jak dobrze wykształceni, analityczni i pilni w tym, co robią, są ludzie z Zachodu. Są przy tym całkowicie nieświadomi tego, w jakim stopniu wiele kultur zachodnich ceni krytyczne my-ślenie i ducha dociekania. Sporo ludzi z Zachodu, których spotka-łem, ma o wiele bardziej otwarte umysły niż mieszkańcy rejonów himalajskich. Kiedy dorastałem, praktykujący buddyści z Tybetu, Bhutanu i Nepalu po prostu nie byli zainteresowani niczym poza namacalną ramą odniesienia. Ludzie Zachodu również mają silne poczucie duchowości, czego niewielu lamów tybetańskich zau-waża.

Jeśli chodzi o Tybetańczyków, wszyscy mieszkańcy Zachodu są dla nich materialistami, ale gdyby poświęcili trochę więcej uwagi kulturze zachodniej, prawdopodobnie zmieniliby zdanie. Najbar-dziej poważani i cenieni myśliciele i artyści współczesnego świata są dla Tybetańczyków tajemnicą, podobnie jak niektóre filmy, na przykład Mój obiad z Andre, które pytają choćby o to, czy byliby-śmy szczęśliwsi, gdybybyliby-śmy spróbowali żyć spontanicznie chwilą.

Ponadto przez całe stulecia w centrum zainteresowania zachod-niej muzyki, sztuki i literatury – z których zdecydowana większość znacznie przewyższa tybetański odpowiednik – znajdowała się miłość i uwielbienie Boga.

Nawet teraz, sześćdziesiąt lat po tym, jak buddyzm tybetański rozpoczął swój exodus z Krainy Śniegu, większość lamów nie wie

prawie nic o świecie poza swoją ojczyzną. Wielu uważa, że życie na Zachodzie jest jak ponury, banalny, stereotypowy hollywo-odzki film. Lamowie muszą jeszcze rozpoznać, jak głęboki wpływ na ich zachodnich uczniów – świadomy lub nieświadomy – wy-warła historia, wierzenia religijne, etyka, moralność itd., które przenikają ich język, literaturę, pieśni, sztukę i teatr, oraz zabar-wiają ich definicje moralności i etyki.

Sam raz za razem widziałem, jak ludzie Zachodu chętnie porzu-cają swoje religijne i kulturowe korzenie, by uczyć się Dharmy. My, lamowie, mamy im pomagać, ale tego nie robimy. A skoro nawet nie zapytamy o objawy, jak możemy zacząć diagnozować ich problemy, nie mówiąc już o zaproponowaniu jakiegoś rozwiązania?

Trungpa Rinpocze

Czogjam Trungpa Rinpocze był pierwszym tybetańskim lamą, który naprawdę zainteresował się ludźmi Zachodu i ich kulturą, i z przykrością muszę stwierdzić, że może być ostatnim. Dopiero gdy zobaczyłem, jak Trungpa Rinpocze przedstawia Dharmę na Zachodzie, zacząłem zdawać sobie sprawę, że ludzie Zachodu mają zupełnie inny punkt widzenia niż Tybetańczycy.

Metody Trungpy Rinpoczego zostały przemyślane w najdrob-niejszych szczegółach. Pamiętam, jak widziałem uczniów Szam-bali w Karma Czöling w stanie Vermont, szkolonych jak żołnierze.

Później dowiedziałem się, że Trungpa Rinpocze nalegał, by po-zdrawiali się po angielsku, a nie po amerykańsku. Poprosił rów-nież swoich amerykańskich uczniów, aby ćwiczyli wymowę, po-wtarzając w kółko „Cathy 's hair is black” z angielskim akcentem.

Z początku wydawało się to śmieszną stratą czasu. Co on robił?

Dopiero wiele lat później zacząłem doceniać jego metody.

Podczas ceremonii wadżrajany w tybetańskich klasztorach mnisi siedzą w równych rzędach, intonują unisono, uderzają w bębny i trąbią w rogi w starannie zaplanowanych rytuałach, które są wykonywane w dokładnie taki sam sposób od setek lat.

Mnisi z klasztoru Mindrolling słyną z doskonałości praktyk grupo-wych. Stu mnichów może jednocześnie podnosić swoje wadżry

i dzwonki w doskonałej ciszy. Rytuał wadżrajany jest w dużej mie-rze częścią kultury tybetańskiej i skuteczną metodą na zharmoni-zowanie ciała i umysłu. W pewnym sensie jest to rodzaj praktyki uważności. W jaki sposób można wyjaśnić tę konkretną tybetań-ską metodę nie-Tybetańczykom? Trungpa Rinpocze był prawdo-podobnie jedynym tybetańskim lamą, który miał odwagę i wyob-raźnię, by eksperymentować. Musztrował swoich amerykańskich uczniów, zmuszając ich, by maszerowali w zsynchronizowany sposób, jak żołnierze, i udzielał im lekcji angielskiej wymowy, aby wyostrzyć ich świadomość. Według mnie jego pomysły były ge-nialne.

W ten sam sposób, w jaki do wskazania księżyca potrzebny jest palec, omamione istoty ludzkie potrzebują jakiegoś naczynia, ja-kiejś kultury, by umieścić w niej mądrość, którą chcą podtrzymy-wać. Czy całą kulturę tybetańską powinno się zaimportować do Ameryki? Nie, powiedział Trungpa Rinpocze, nie powinno. Po co importować tybetański palec, aby wskazywał na zachodni palec, jeśli tak naprawdę chcesz wskazywać na księżyc? To daremne.

Czy możliwe jest dopasowanie niedualnych nauk do naczynia wy-kutego przez judeochrześcijańskie wartości i tradycje? Być może.

Wielu z nas podziwiało odważne, choć nieco awangardowe próby Trungpy Rinpoczego. Niemniej jednak wiadomość o jego ekspery-mentach zadziwiała nie tylko wychowanków w Himalajach, ale nawet tych nielicznych mieszkańców Zachodu, którzy byli już cał-kowicie zakonserwowani w kulturze tybetańskiej.

To, co próbuję powiedzieć, jest następujące: wypracowanie sposobu prezentowania Dharmy uczniom z różnych kultur wy-maga czasu. Wywy-maga czasu, planowania, wizji i staranności. A naj-zwyklejsza sugestia zmiany nieuchronnie wywołuje ostrą kry-tykę. Kto z nas ma odwagę poprosić Amerykanów, by wymawiali samogłoski jak Anglicy? Albo ubierać hipisów w wojskowe mun-dury? Nawet wystrój świątyni Trungpy Rinpoczego był arcydzie-łem. Ani nie przytłaczała zachodnich uczniów swą tybetańskością, ani nie odbiegała zbytnio od tradycji tybetańskiej. Rinpocze wy-brał garnitur i krawat zamiast ciężkich brokatów i czapek oraz na-zwał siebie „Mukpo”, co oznacza Brown. Nigdy nie bombardował

swoich uczniów tybetańskimi akcesoriami, ale też nigdy nie stra-cił z oczu swoich tybetańskich korzeni. Tradycje, w których dora-stał, zostały dostosowane do miejsca, czasu i ludzi, których nau-czał. Umiejętnie wplatał aspekty japońskiej estetyki, które podo-bały się zarówno jemu, jak i jego uczniom.

Wielki wizjoner, jakim był Trungpa Rinpocze, zmarł zbyt młodo.

Jego śmierć była nie tylko wielką stratą dla Dharmy, ale dla całej przyszłości buddyzmu na Zachodzie. Muszę przyznać, że począt-kowo krytykowałem jego metody. Ale stopniowo zacząłem do-strzegać, że skoro teraz uczymy tak różne narody, musimy brać pod uwagę nie tylko ich pochodzenie kulturowe, ale także pokole-nie, w którym się urodzili.

Wkurza mnie, że więcej mówi się o ekscentrycznym zachowa-niu Trungpy Rinpoczego niż o jego odważnym i pomysłowym po-dejściu do nauczania Amerykanów. Tak jak rodzice spędzają go-dziny na gaworzeniu ze swoimi nowo narodzonymi dziećmi, Trungpa Rinpocze chętnie wchłaniał tyle, ile mógł z amerykań-skiej kultury, a następnie próbował komunikować się ze swoimi amerykańskimi uczniami na ich poziomie. Ilu innych lamów w ogóle podjęło taką próbę?

Rozdział 3

W dokumencie TRUCIZNA JEST LEKARSTWEM (Stron 36-42)