• Nie Znaleziono Wyników

Poczekajka w przedwieczerz

W dokumencie Spotkania pośrodku chwil (Stron 76-79)

A bo widzisz pan, po tej stronic ulicy, aż do kościoła, nic było żadnego budynku, nic, tylko pola. Jako młody chłopak nieraz tędy chodziłem na skróty do lasu. Szło się miedzami, a ile zajęcy wyskakiwało spod nóg, kuropatw i sarny też bywały, a już nie daj Boże mieć kartofle pod lasem - czego, pytasz pan, oj, oj, a to z tej przyczyny, że dziki zryły nocą i nie było na nie żadnej mocy. Pola ciągnęły się aż pod las, teraz to już żaden las. Chodziłem z siostrami na jagody, ale mnie to szybko męczyło, wolałem szukać grzybów:

podpieńków, borowików, rydzy.

Mój dom był trzeci, jaki tu powstał, najpierw pobudował się Grzywacz, potem Józek Kalinka, już nie żyje, jeszcze przed wojną powiesił się w kuchni, mówią, że przez kobietę, pewnie tak było. Potem myśmy się postawili. Cegła była tania. Pracowałem u Niedźwiadka, co trzymał cegielnię, o, niedaleko stąd, jeszcze teraz wyrabiają cegły, ale jemu zabrali cegielnię, jak powstała nowa władza. To był dobry człowiek, ale o swój interes dbał musowo i ja u niego kilka lat przepracowałem. Wpierw kopałem glinę, a potem przeszedłem do form i już tylko ubijałem glinę, od niego dostałem cegłę i postawiłem dom. Ja nie chciałem tak daleko od miasta budować się, ale moja kobieta powiada, że ona lubi mieć drzewa, kwiaty, miasto jej nie interesuje, a mnie odwrotnie, mnie bardzo podobało się chodzić po ulicy, patrzeć jak inni spacerują, jaki towar leży na wystawach, ot, tak sobie szedłem do żydowskiego sklepu, zmierzę kapelusz albo pomacam materiał, dla fasonu.

Nieraz z żoną chodziliśmy razem, ale w teatrze my nigdy nie byli, ona nawet do kina nie poszła, bała się, ja z kolegami chodził, a kino „Corso” zwało się, Niemcy je bombami rozwalili, dużo bomb zrzucili, aż tutaj było słychać jak walili. Za Niemca, to ja wolałem nie chodzić do miasta, chyba że musowo, a i tak uszedłem z pomocą Boską, ale ludzie mówili, że męczą naród na Majdanku.

Kiedym wrócił z wojska, mało co byłem w domu, przyszli Geniek z Wackiem i Geniek mówi: „Wałek, bierz harmonię i idziemy na wesele”, jak iść to iść. Odkładałem wszystkie pieniądze, jakie w wojsku miałem i zaraz po wyjściu do cywila poszedłem kupić harmonię, całe pieniądze wydałem i jeszcze było mało, to pożyczyłem. Dobrze zrobiłem, niby miałem ojcową, ale tamta na guziki, ruska, a ta niemiecka - klawiszowa.

Potem mieliśmy prawdziwą orkiestrę, Geniek skrzypce, Wacek bębny, a jak trzeba potrafił i na trąbce, i ja z harmonią. Na ilu weselach bywaliśmy, wszystkie zabawy nasze, co chcieli, to graliśmy, przez noc, to człowiek się na fest umordował, palców nie czułem, alem zawsze był skory iść grać. I zarobek był i pojeść dali, a jakże. Wacka Niemcy przyłapali na szmuglu i wpakowali na Majdanek, poszedł w górę kominem.

Geniek już po wojnie dostał przepukliny, nie pomogły żadne doktory, poszedł w piach. Tak, tak, człowiek szarpie się całe życie, a odchodzi w jednym ubraniu. Z mojego rocznika tylko ja zostałem, a mnie już idzie na dziewiąty krzyżyk.

Po tej stronie był majątek i cała ta ziemia do niego należała, ale jak nastała nowa władza z majątku tyle zostało, co nic. Siostry dostały dworek i park i trochę ziemi. Pobudowały domy dla studentek, ogrodziły i gospodarzą. Dobrze, że chociaż autobus puścili, to nie muszą dziewczęta biegać do miasta, ale przedtem stąd było kawał drogi.

Ślub braliśmy w Konopnicy, bo stamtąd moja pochodzi. Potem przyszli zakonnicy i wystawili kaplicę, a teraz będą kościół budować. Dużo kościołów buduje się wszędzie, a mnie się przypomniało, jak rozbieraliśmy ruski kościół, tak, tak, cerkiew. Pan nietutejszy, to i skąd może wiedzieć, że stała na samym środku miasta, na placu. Pewnie, że zaglądałem do środka i nie powiem, że mi się nie spodobała. Ich święci groźnie patrzą, już ja wolę naszych, ale ich śpiew lepiej mi się podoba. Teraz żadnego śladu po niej nie ma, nic, ale ja ją pamiętam dobrze. Może jej i szkoda, ale to była ruska cerkiew, po co nam ona, skończyły się rosyjskie czasy.

Teraz ludzie rzucili się na ziemię, łapią każdy kawałek i budują, a nieraz nie warto. Taki Niedziela, zachodzę wczoraj do nich, a on powiada, że już nie są na swoim, a to dla tej przyczyny, że na ich ziemi stanie nowy szpital, aż żal mi się zrobiło, tyle pracy włożyli w ogród, ale mus to mus. Pójdą od jesieni do

bloków. Strach mnie napadł, bo może i po naszej stronie coś się będzie budować. U mnie też byli handlarze, obeszli ogród, postukali w ściany i chcą płacić od ręki za wszystko, ale ja stąd nie pójdę, żona też nie chce, ani do bloków ani do domu starców na Węglinie, o, nie, nie pójdę. Po śmierci niech robią, co chcą, bo nie mamy nikogo, córka jest za granicą i nie pisze, a nam dużo nie trzeba. Dawniej mieliśmy i krowę, i świnie, kur dużo, kobieta chodziła na targ na Świętoduską, teraz już na nogi niedomaga, więc mnie posyła, ale nie ma we mnie już tej ochoty, co za młodu.

Skąd nazwa Poczekajka? Wszyscy tak mówią: Poczekajka i Poczekajka. Musowo wiedzieć, dlaczego tak mówią Poczekajka. Pytałem swego ojca, patrz pan, jak zmarł, miał sto lat bez roku, wszystkich pochował, braci i siostry. Ja tyle nie pożyję, już potraciłem ostatnie zęby i twardego chleba nic pogryzę. Ojciec mi pokazywał teren, na którym Żyd prowadził karczmę i gdy chłopi wracali z jarmarku, a nie wracali z pustymi kieszeniami, podjeżdżali pod karczmę, a jak który śpieszył się do domu, żyd cap go za kapotę, gdzie się człeku śpieszysz, poczekaj, napij się piwa, pogadaj, poczekaj. O, tak cyganił żyd chłopów i taka nazwa została: Poczekajka. Gdzie ta karczma stała, nie pamiętam dobrze, ale chyba tak jak stoi dom Besztaka, nieco w głąb ogrodu. To był na pewno dobry interes, ale jak myśmy się budowali, z karczmy nie została ani jedna belka.

Na Zielną będzie mi równo osiemdziesiąt cztery, od ślubu, to będzie z pięćdziesiąt, tyle żyjemy razem i dobrze nam się razem żyło. Kobieta jak to kobieta, cały dzień gada, ale ja nie zwracam uwagi, robię swoje, a ta, że poszedłbym do sklepu kupić to i tamto, a jak wrócę, to mam trawy nasiekać królom, jabłek zebrać i siostrom odnieść, a ja jej mówię, że do zachodu słońca daleko, jeszcze młoda pora, siostra Cecylia przyjdzie pod wieczór i zbierze jabłka.

Niech pan siedzi, jeszcze młoda pora, nadjedzie druga dziesiątka, pogadamy sobie, nie ma z kim rozmawiać. Wszyscy pracują w mieście, pokupowali samochody, jeżdżą po asfalcie, jeszcze dziesięć lat do tyłu były kocie łby, a jak przyszła wiosna i śnieg puścił, można było pływać.

Widzi pan, dziesiątka dopiero teraz leci na Węglin, puścili ją dla tych z domu starców, a my mamy z tego korzyść, przedtem jeździła tylko do wagi, kiedyś tam buraki ważyli, zakręcała i wio z powrotem do miasta. Teraz mam bliżej do przystanku, ale już do miasta nie jeżdżę, chyba że do lekarza, wolę siedzieć w domu, puszczę radio i słucham muzyki.

Rano, gdy wyjdę do ogrodu i słyszę śpiew ptaków, panie, mogę tak stać i do południa. Kobieta wyjdzie i woła, czego ja tak stoję, jak ten chochoł, a ja nic, niech woła, ja słucham i żal mi czegoś.

W dokumencie Spotkania pośrodku chwil (Stron 76-79)

Powiązane dokumenty