Kto tylko przeszedł się po kraju, zwiedził te i owe strony, ale niedlatego aby przypatrzyć się najlepiej urządzo
nym gorzelniom lub wybornie postawionym śluzom i upustom, ten pewno przyzna, że nie ma prawie wioski w którejby nie- znalazło się kilka podań miejscowych przekazywanych w spu- ściźnie synowi i wnukom i żyjących w wiernie dochowanej im pamięci. Mogiła na rozdrożu, wzgórek nad rozdołem, samo
tna sosna wśród łanów, albo sterta gruzów po starem zamczy
sku, osnute są częstokroć siecią legend, powieści dziwnych, cudownych, znać nie wyszłych z głowy, ale z serca, nie z pod ręki architekta, ale prostego wiejskiego cieśli. Im położenie miejsca jest rozmaitsze, poetyczniejsze, tćm więcej podobnych powieści krąży między ludem, usposobionym widać od natury do łatwiejszego przyjmowania wrażeń i do wysnuwania ich z siebie.
91 Godne jest zastanowienia, że lud zamieszkały w okoli
cach dzikich lesistych, na piaskach lub błotnych nizinach, w charakterze swym nosi odbicie miejsc rodzinnych: rzadko pochwycisz z ust jego piosnkę, rzadziej jeszcze spotkasz się z płodem jego wyobraźni, gdy przeciwnie mieszkaniec gór, stref od natury hojniej uposażonych, choć strudzony i głodny, nuci, a zacznij z nim gawędkę o jego wiosce, to jej do ju tra nie skończysz.
Tej to bardo naturalnej przyczynie przypisać należy rzeź- wość i gadatliwość krakowiaków, u nich piosnka choćby i po pogrzebie, — gawędka choćby na dyszlu. A co-między niemi złotych i srebrnych kaczek, królewiczów i królewien ze złoci- stemi włosami, djabłów noszących po powietrzu kamienie, cza
rownic jeżdżących na łopacie w odwiedziny do swoich kumo
trów, grzecznych, układnych niemczyków kuszących czarnookie dziewczęta i karmionych kaszą bez soli! Mazur umie prawić także takie rzeczy, ale u niego djabeł jest już poważniejszy, jeździ czterma karemi końmi, zawija ogon na rękę jako dama i rogi przykrywa nie kapelusikiem, ale rogatywką. Czarownice cięższe i ospalsze, nie odbywają dalekich podróży, ale umieją sprosić pana kinotra pod pokrywkę gotującego się w garnku ziela, albo pod sito utkwione na ostrzu noża. Na Podlasiu między borami i bagnami, djabeł jest to dobry pan, rządzący nad jakimeś uprzywilejowanem błockiem, albo kilkomilowym borem, tarza się jak dzik, w bagnie, albo spaceruje po wierz
chu sosen, patrząc komuby chatę przewrócić, albo bydło wy
dusić. Czarownice nie kuszą się oto, aby chłopa dziewczynie namówić albo go od niej odwrócić, ale czychają tylko, aby mleko u krów wysuszyć, albo chorobę nasłać na chaty.
W charakterze, w zwyczajach, w pieśniach, w- powieściach ludu, spoczywa barwa stron rodzimych, wrażeń które od pie
luch owijały serca, stawały przed oczyma; nie dziw więc, że poetyczny lud z nad Prądnika umiał tyloma fantazyami ubrać ukochane przęz siebie strony.
92
Gdy powiemy z nad Prądnika, zdaje nam s ię , że nas wszyscy zrozumieć powinni. Mała to rzeczka, geografia za
pewne jej nie wyinienia, a przecież całem sercem podzielamy zdanie jednego z poetów:
Komu obce kraje znane Wstydem lica swe zarumień, Jeśliś zwiedził Tybr, Sekwanę, A Prądnika minął strumień.
Mówią, że kiedy Ojciec Niebieski wyznaczał rzekom drogi, to Prądnik ani się ruszył, gdy wszechmocna ręka wskazywała bieg Wspaniałej Wiśle, szumnej Nidzie, wrzącej Warcie; ale gdy przyszła kolej na kwieciste łąki skałami otoczone, to przypadł do nóg wszechmocnego Ojca i poty prosił, póki so
bie tych miejsc nie wyprosił.
W arte też one prośby; wszystko co nas nad brzegami Renu zachwyca, znajdziemy w. nich, może mniej olbrzymie, mniej zdumiewające, ale więcej ponętne, bo własne. Zachwy
cony wzrok wydziera się mimowoli z biegiem Prądnika, a myśl powtarza z poetą:
Niespokojny Prądniku, tych siedzib ozdobo!
Któżby przez wdzięczne laki nie chciał biedź za tobą?
Twe swary z kamykami, z brzegami pieszczoty, Ścigać cię aż do ujścia przydają ochoty.
Najpiękniejszem miejscem przez które Prądnik przebiega, jest bez wątpienia Ojców, o trzy mile od Krakowa, między skałami -i lasami położony. Wieleby można pisać o tern uro- czem ustroniu, ale tyle już o niem pisano, że trzebaby mimo
woli cudze wyrazy przytaczać.
Nam potrzebne jest tylko krótkie o Ojcowie wyobrażenie, bo nie mamy zamiaru próbować sił naszych na* opisanie
cu-93 dnyćh widoków, które koniecznie trzeba poznać aby ocenić.
Dolina Ojcowska, na której porozrzucane chaty, wioski bujne- mi sadami ocienione, tworzą jakby jeden łańcuch spajany tu i owdzie srebrnenń ogniwami rączej rzeki, otoczona jest dokoła wyniosłemi grupami skał, piętrzącemi się jedne nad drugie i sięgającemi szczytem aż pod obłoki. Te to grupy w różnych kształtach potworzone, podają bujnej wyobraźni mieszkańców temata do różnych powieści i legend, przechowujących się tra
dycyjnie w rodzinach, które zamieszkują od niepamiętną lat dolinę.
— A to co? niby piła i kłoda drzewa, — zapytałem chłopką pokazującego mi swoje bogactwa.
— To panie Pilarzowa skała. Tu był niegdyś przed wieki pilarz, który z djabłami miał robotę. Czasem, panie, jak wylazł na tę skałę, to kazał im dla zabawki skakać z niej w P rąd
nik, albo ich na pół przepiłowywał. Otóż jak wyszedł czas, dja- bli go złapali jak swego i nuż na pół piłować, ale piły zło
żyły się im na krzyż i uciekli a pilarz został, poszedł piecho
tą do Rzymu, a ponoś i dalej, i grzechy odpokutował.
— A to co wygląda jak człowiek dający jałmużnę?
— To Łaskawiec. Także bardzo dawno, panem naszej wsi był jeden wielki skąpiec.'Zboże u niego gniło, a ludzie marli z głodu; pieniądze trzymał w skrzyniach, a ludzie bez koszul chodzili, bo nawet liche szmaty za powinności im grabił. Otóż raz jak biedna wdowa z dziecldem u piersi umarła u niego pód progiem, djabeł go porwał, wyniósł kominem na tę skałę i zrzucił z niej w przepaść, a skała na przestrogę zrobiła się niby tern co ludziom coś rozdaje.
— A ta. co zakrawa na kopułę kościelną ?
Bo też to panie kopuła. Kiedyś była tu dziewucha, która bardzo serdecznie miłowała Janka parobczaka. Ale Janek po
dobał się także dziedzicowi, który jechał na wojnę, wziął go więc z sobą, a dziewusze zaprzysiągł, że żywego czy umarłego za rok jej przystawi. Rok minął, a ani dziedzica ani Janka
94
słychać nie było. Rozmiłowana dziewucha wzięła to bardzo do serca, wyszła . na tę skałę i skoczyła w wódę. Kiedy ją wydobywano nie żywą, Janek pojawił się we wsi, chciał on prędzej zdążyć, ale go omana przez całą noc po lasach wo
dziła.
Dowiedziawszy się co się stało, ,zafrasował się-bardzo i z frasunku umarł, a dziedzic na skale postawił im kapliczkę i odtąd ludzie kopułą tę skałę przezwali.
— Ej już o tej chyba mi nic nie powiesz? — rzekłem wskazując skałę macierzanką i innem zielem okrytą.
— Jakby to było, żebym ja o niej nie miał co powiedzieć, odrzekł z pewnym rodzajem dumy, niby profesor na zarzut ucznia, że mu już zapewne tego przykładu nie dowiedzie.— Ta skała nazywa się Golanka. Razu jednego wyszła na jej wierz
chołek córka dziedzica bardzo urodziwa i zwinna i przypatry
wała się dalekim stronom, aż oto patrzy, a tu pod skałę chroni się myśliwy a rozjadły dzik tuż tuż go goni i tylko co kłami ma ciąć. Panienka nie namyślała się, podważa ten okrągły goły kamień co leży na wierzchu i stacza go ze skały, a zwierz nim uderzony pada u nóg struchlałego myśliwca. Tym myśli
wcem był dziedzic sąsiedniej wioski, ożenił się więc z owrą śmiałą panną, a na pamiątkę stoczony kamień kazał wywindować nazad n a skałę. Ponoś stu ludzi przez trzy miesiące ledwie temu podołali.
Te skały na prawo, to Sukiennice krakowskie. Djabłu jak był w Krakowie tak się tamtejsze Sukiennice podobały, że chciał pyszniejsze u nas ze skał zbadować. I byłby pewnie zbudował, gdyby w środku roboty kur był nie zapiał. Te trzy to Ogrojec, a ta najwyższa z nich to Tabor. Nazwał je tak pobożny pielgrzym co ż Rzymu z błogosławieństwem Ojca św.
wędrował. Często lubił na nie się wdzierać i odtąd lud na pamiątkę jego świątobliwości tak te skały nazywa.
A teraz pokażę panu dwie jaskinie: ciemną i królewską.
Nieraz one w większej przygodzie, .w wojnach albo pomorach,
za-95 kryły ojców i matki nasze przed oczyma różnego żołnierstwa albo zachowały ich od śmierci.
Wybrałem się na zwiedzęnie jaskiń, a że do nich żadne podania nie są przywiązane, a w opisy z góry postanowiłem się nie wdawać, przeto dla ciekawych jak te jaskinie wglądają, dołączam kilka o nich wierszy:
Gdzie widok szczytów zamku w ciemnych lasach ginie, Są dwie czasu potęgą wykute jaskinie,
Hydnych porwór, lub zwierząt drapieżnych siedlisko.
Pierwsza ma ciemnej — druga królewskiej nazwisko, Niech ciemność i noc wieczna rządzą wielowładnie, Nigdy się tam dnia gwiazdy promyk nie zakradnie, Ani księżyc srebrnego światła nie zapuści;
Szarpią się wewnątrz w iatry z głębokich czeluści.
Słysząc ich świst okropny i ciągłe wydmuchy, Mniemałbyś, że tam jęczą czarnych piekieł duchy.
Na te przez ciasny otwór cisnące się głosy, Drży ziemia, bledną ludzi, podnoszą się włosy.’
Lecz gdy w chwili szczęśliwej ry k ustanie srogi, Niepozbędna ciekawość bierze miejsce trwogi.
Kostrzewa,