• Nie Znaleziono Wyników

PODWÓJNY NELSON

W dokumencie II Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 52-73)

1

Otworzył okno. Dym wdarł się do przedziału, firanka spuchła jak balon wypełniony powietrzem, a gazety i papierosy sfrunęły ze stolika na podłogę. Nic oczywiście nie zobaczył;

nawet konturów domów, tylko wątłe światełka latarek, gdy koła pociągu zastukały na rozjazdach. Zatrzasnął natychmiast okno, zły teraz na siebie, że uczynił coś zbytecznego, uległ potrzebie, której ulegać nie powinien, jakby istotnie wierzył, że zobaczy inny krajobraz, bo to już Polska, że w ogóle coś zobaczy oprócz ciemności. Spojrzał na dziewczynę wtuloną w miękkie oparcie. Poprawiła włosy i odłożyła książkę. W skromnej, brązowej sukni wyglądała znacznie lepiej niż w mundurze. Poczuł na sobie jej uważny wzrok i natychmiast pomyślał, że popełnił już drugi błąd w ciągu tych paru godzin, które spędzili razem w przedziale pociągu pospiesznego, idącego z Berlina przez Poznań, Warszawę i dalej, na Lublin i Lwów, przecinając z północy na południe okupowany kraj.

Pierwszy błąd — to było kilka minut po opuszczeniu Berlina. Kloss stał przy oknie i zobaczył nagle pasma reflektorów krzyżujące się na niebie, a potem usłyszał głuchy łoskot lotniczych bomb. Pociąg rwał przez pustą przestrzeń okrążając miasto, którego granice wyznaczały teraz ognie pożarów i światła opadających powoli rakiet. Chłonął to widowisko, a nie zauważył, że ona stoi obok niego bardzo blisko i nie patrzy w szybę, tylko obserwuje jego twarz.

Dostrzegła coś? Czyżby udało się jej to, co nie udało się dotychczas nikomu: zaskoczyć Hansa Klossa w chwili, gdy niedostatecznie panuje nad własną twarzą. A przecież posiadł tę umiejętność niemal w stopniu doskonałym: ukrywał tyle lat nienawiść, wstręt, rozpacz, umiał obojętnie trwać na naradach sztabowych oprawców i nie sięgał po broń, gdy ręka sama wędrowała w stronę kabury. A teraz ta dziewczyna? Nic nie powiedziała, nie powiedziała także nic później, gdy zamykał okno. Oczywiście, gdyby zaczęła cokolwiek podejrzewać, milczałaby także. Powinien, patrząc na nią, na jej gładko uczesane włosy, wąskie usta, powtarzać sobie nieustannie: to Hanna Bösel - niebezpieczny przeciwnik. Nie ładna dziewczyna, z którą przyjemnie podróżować w pustym przedziale, ale oficer niemieckiego wywiadu. Nie kobieta, która podoba mu się od chwili, gdy ją zobaczył w sztabie berlińskiej Abwehry, ale wróg, szczwany i doświadczony agent, może jeden z najniebezpieczniejszych przeciwników, z jakimi on, Kloss, miał do tej pory do czynienia. Paliła papierosa.

- Duszno ci było, Hans? - zapytała. - Jeśli chcesz, możesz nieco uchylić okno.

-Nie, dziękuję... Posłuchaj, Hanno...

- Znowu! – przerwała niecierpliwie. - Zapominasz, że jestem Ewą, nie Hanną.

Wchodzi w rolę, pomyślał. I przypomniał sobie natychmiast tamtą, prawdziwą Ewę, zakatowaną w berlińskim gestapo. Jakże choćby przez chwilę mógł traktować major Hannę Bösel jako kobietę? A tamtej Ewy przecież prawie nie znał; widywał ją tylko niekiedy na korytarzu ministerstwa wojny w Berlinie i nie przypuszczał... To znaczy, domyślił się za późno, dopiero wówczas, gdy zobaczył ją późnym wieczorem pod portretem Fryderyka Wielkiego, wiszącym na korytarzu niedaleko drzwi prowadzących do intendentury, gdzie królował pułkownik Luft. Ewa, Ewa Fromm, pracowała u Lufta. Była sekretarka, sprawdzoną przez SD i dopuszczoną do spraw tajnych. Młodsza nieco od Hanny, należała do dziewcząt, na które nie zwraca się uwagi. Drobna, szara, nijaka, siedziała godzinami pochylona nad maszyną, nie podnosząc oczu także wówczas, gdy ktoś wchodził do pokoju. Dlatego nie zapamiętał nawet dobrze jej twarzy.

Dopiero tamtego wieczoru... Pracował do późna nad jakimiś wykazami, miał zresztą dosyć tej roboty, bo dostęp do ważnych informacji okazał się w centrali Abwehry mniejszy, niż przypuszczał, więc rozważał możliwość uzyskania innego przydziału... Uporządkował starannie papiery i uchylił drzwi na korytarz. Wówczas zobaczył Ewę. Stała pod portretem Fryderyka... Gdy po paru minutach zbiegał na dół, zobaczył ją znowu. Dwóch drabów, których funkcje umiał rozpoznawać bezbłędnie, trzymało ją pod ręce. Była blada, gdy otwierali przed nią drzwiczki samochodu. Nieco dalej stało drugie auto. Przy kierownicy siedziała kobieta w mundurze. Nie wiedział wówczas, że nazywa się Hanna Bösel.

O dalszych losach Ewy dowiedział się po paru dniach. Wezwany do pułkownika Langnera, jednego z zastępców Canarisa, zastał w jego gabinecie właśnie Hannę Bösel i kapitana Boldta, którego znał zresztą dobrze, bo pracowali razem w wydziale „Wschód"

Abwehry.

— To właśnie jest porucznik Kloss, majorze — powiedział Langner, zwracając się do Hanny. —Jeden z naszych zdolniejszych oficerów. Dlatego przydzielam go do dyspozycji pani na czas tej trudnej akcji.

Kloss milczał. Wiedział już, że pruscy oficerowie, a Langner był Prusakiem, nie lubią, gdy podwładni zadają im pytania. Podwładny ma milczeć i słuchać, od czasu do czasu przypominając o swym istnieniu krótkim, brzmiącym jak warknięcie: „Tak jest."

- Pracował pan w Polsce, pojedzie pan do Polski -zaczął Langner. Zwięźle, ale dokładnie wyjaśniał zadanie. - Otóż przed paroma dniami aresztowano obserwowaną od dłuższego czasu Ewę Fromm. —Na twarzy Langnera pojawił się wyraz niesmaku i pogardy. -To Niemka i do tego córka oficera - rzucił. - Ustalono, że Fromm pracowała dla obcego wywiadu. Od paru miesięcy. Przepisując tajne dokumenty, robiła o jedną kopię więcej i zostawiała ją w skrytce mieszczącej się, co za bezczelność, za portretem Fryderyka Wielkiego na korytarzu ministerstwa wojny. Niestety, przesłuchania nie dały zadowalających rezultatów.

Ewa Fromm nie powiedziała ani dla kogo pracuje, ani też kto opróżniał skrytkę. - Nie powiedziała - powtórzył generał, a Kloss pomyślał o tej dziewczynie, która musiała przejść przez wszystkie kręgi piekieł... - Twierdziła, że nie wie. Że spotkała jakiegoś mężczyznę, który dał jej instrukcje i pieniądze. Potem nie widziała go już nigdy. Od czasu do czasu w skrytce za portretem znajdowała polecenia dla siebie. To kłamstwo oczywiście - rzucił oberst - ale niestety, Ewa Fromm już nic więcej nie powie. Przesłuchujący był niezbyt sprawny — znowu na twarzy Langnera pojawił się wyraz niesmaku. - Rozumiecie chyba, co to znaczy - ciągnął. -Tylko ktoś pracujący w ministerstwie, a w każdym razie ktoś, kto miał dostęp do naszych biur, mógł opróżniać skrytkę.

Kloss zapytał o pozwolenie i zapalił papierosa. Było to jedyne pytanie, jakie zadał.

- Otóż w dniu aresztowania Ewa Fromm została sama w gabinecie pułkownika Lufta.

Jakieś dodatkowe przepisywanie. Jej zwierzchnik był tak nieostrożny, powiedzmy sobie zresztą szczerze - dodał generał - że nie miał powodów, by nie ufać sekretarce, i nie zabezpieczył kasy pancernej. Ewa Fromm miała dosyć czasu, by wykonać mikrofilmy naszych umocnień na wale zachodnim.

W gabinecie zapanowała cisza. Boldt spoglądał obojętnie w przestrzeń, Hanna Bösel przyglądała się Klossowi, a czyniła to tak ostentacyjnie, że porucznik poczuł się niezręcznie.

- Ten mikrofilm - pułkownik podniósł głos - znajduje się według wszelkiego prawdopodobieństwa w posiadaniu obcego wywiadu, bo chociaż nasi ludzie natychmiast po aresztowaniu Fromm spenetrowali skrytkę, planów tam już nie było.

Znowu cisza. Kloss przymknął oczy i zobaczył Ewę stojącą przed portretem Fryderyka.

Któż mógł przypuszczać, że w tej nijakiej, szarej dziewczynie było tyle siły. Któż lepiej od niego rozumiał, co to znaczy nie załamać się w gestapo. Nie wiedział oczywiście, czy Ewa pracowała dla Amerykanów, czy dla Anglików, myślał wówczas o niej jak o żołnierzu, który padł w walce.

- Właśnie w związku z tą sprawą - ciągnął Langner - major Bösel i porucznik Kloss pojadą do Polski. Jest w GG taka miejscowość - Lisko-Zdrój, mieści się tam dom wypoczynkowy dla oficerów. Otóż sądzimy, a nawet wiemy na pewno, że w najbliższym czasie w Lisku zjawi się agent aliancki, pułkownik Konrad, i że celem jego podróży jest spotkanie z berlińskim eksponentem ich wywiadu, który miał dostarczyć mikrofilmy planów wału zachodniego.

Skąd wiecie? - chciał zapytać Kloss, ale milczał. Rozumiał już, że oto ma do czynienia z jedną z tych ważnych gier podziemnych, które decydują często o wyniku bitew.

- Mamy dokładne informacje - powtórzył Langner. -W Lisku od piętnastu lat pracuje nasz agent. Znakomicie zasymilowany. Jest członkiem polskiej siatki podziemnej. Nazywa się Plusz, proszę zapamiętać to nazwisko, Kloss: Plusz.

-Tak jest - odezwał się wreszcie Kloss. I potem dodał: - Rozumiem, mamy zdjąć Konrada i jego siatkę. - Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie po to tam jadą, ale wiedział także, że Prusacy lubią, gdy ich oficerowie nie okazują się zbyt domyślni.

- Pan nie pracuje w gestapo - rzucił wzgardliwie Lan-gner. - Major Hanna Bösel odegra rolę Ewy Fromm, nawiasem mówiąc, ta Fromm miała pojutrze wyjechać do Liska, i wręczy Konradowi plany wału zachodniego. Ten mikrofilm - rzucił na stół paczuszkę. - Pan, Kloss, będzie oficerem ubezpieczającym. Skontaktuje się pan z naszym agentem i dopilnuje, by Konrad wrócił spokojnie do Londynu z tą zdobyczą. - Wybuchnął śmiechem. - Będą mieli nareszcie nasze plany! Oczywiście mikrofilm ma na celu dezinformację przeciwnika -dodał, wyjątkowo widać nisko ceniąc domyślność swoich oficerów.

Akcja była więc pomyślana zręcznie - Kloss musiał to przyznać, a gdy zapadło znowu milczenie, zaryzykował jednak pytanie:

- A jeśli zjawi się ich prawdziwy łącznik? Jeśli uprzedzi o aresztowaniu Ewy Fromm...

- Na tym właśnie polega sztuka — odparł generał. — Trzeba go zdjąć, zanim dotrze do Konrada. Trzeba odebrać mu prawdziwe plany. Od tego zależy powodzenie naszej akcji i bezpieczeństwo majora.

Była naprawdę ładna ta Hanna Bösel, która w polskiej konspiracji miała odegrać tę samą rolę, jaką Kloss grał w Abwehrze, a on musiał jej przeszkodzić i zrobić to tak, by nie padł na niego nawet cień podejrzenia...

- Zamyśliłeś się, Hans - usłyszał jej głos - a miałeś mi coś do powiedzenia.

Pociąg hamował przed stacją, koła znowu zaturkotały głośno na rozjazdach.

-Podróż przez GG - stwierdził - nie należy ostatnio do najbezpieczniejszych. - Było to pierwsze zdanie, jakie przyszło mu na myśl.

- Czyżbyś się bał?

Nie odpowiedział; Hanna Bösel snuła zresztą swój własny wątek, wygłaszała zdanka, które - tak przynajmniej sądził - miały do czegoś prowokować, były zbyt natarczywe, na pokaz, a jednocześnie brzmiał w nich jakiś fałsz. Czyżby go podejrzewała? Czy może podejrzewano go już w Berlinie? Zawsze zadawał sobie to pytanie i usiłował znaleźć odpowiedź możliwie beznamiętną, opartą wyłącznie na analizie faktów, wiedział bowiem, że w grze, którą prowadził, nie ma nic niebezpieczniejszego ponad uleganie panice; człowiek zaczyna wówczas robić głupstwa i najczęściej wpada...

- To pasjonująca gra - usłyszał. - Wiesz, co pasjonuje mnie najbardziej? Ze przynoszę więcej pożytku niż wielu mężczyzn na froncie, a jednocześnie życie mam wypełnione, ryzykuję i nie czuję lęku, gdy podwajam stawkę. Opłaca się żyć!

Prowincjonalna Mata Hari - pomyślał z pogardą, dobrze bowiem wiedział, jaką cenę płaci się za tę grę, i codziennie przeklinał mundur, który musiał nosić, i swoją robotę w tej wojnie, marząc o karabinie i okopie, o prostej żołnierskiej czynności, gdy chodzi tylko o to, by wroga zabić i zniszczyć.

- Lubisz współzawodnictwo z mężczyznami? - powiedział, żeby coś powiedzieć.

- To także. Chętnie bym na przykład zagrała z tobą.

- Ale my gramy po jednej stronie - odrzekł natychmiast czując, jak rośnie w nim napięcie.

— Dawno pracujesz w wywiadzie ?

-Takich pytań zadawać nie należy, ale mogę ci powiedzieć. Od trzydziestego ósmego - roześmiała się. - Zapewne dłużej niż ty. W trzydziestym ósmym przyjechałam do Rzeszy.

Jestem Niemką z Argentyny, stąd moja znajomość języków...

- Przydaje ci się?

- Oczywiście. Mam wyjątkowe zdolności do języków, mój drogi. Znam nawet polski.

Pomyślał, że bez znajomości polskiego trudno byłoby jej wykonać zadanie powierzone przez Langnera. I pomyślał także, że jego zadanie jest jednak znacznie trudniejsze. W skomplikowanej plątaninie okopów wojny podziemnej musi znaleźć ścieżkę prowadzącą do Konrada, i to ścieżkę omijającą niemieckiego agenta Plusza, a zrobić to dostatecznie szybko, by zdążyć obrócić wni-wecz plany Abwehry.

Pociąg zwolnił. Kloss znowu odsunął firankę i ujrzał kontury kamienic i ruiny, widoczne teraz dobrze w świetle księżyca. Oparł czoło o szybę, by nie mogła zobaczyć jego twarzy. Nie był jednak pewien, czy nie zdradzi go skurcz warg, wyraz oczu...

- Co to? - zapytała Hanna Bösel.

- Warszawa - odpowiedział.

- Ach tak! Była stolica byłej Polski. Miasto, które pozostanie na zawsze prowincją. Czy sądzisz, że długo tu postoimy?

- Mam nadzieję, że krótko - rzekł, tym razem najzupełniej szczerze.

2

W Warszawie musiał zaryzykować, chociaż myśląc o tym później, gdy dojeżdżali już do Liska, osądził, że spotkanie na dworcu należało zorganizować jednak inaczej... Zresztą po paru minutach popełnił trzeci błąd: nie docenił czujności i sprytu „prowincjonalnej Maty Hari".

Maciej miał czekać na peronie. Wysłał z Berlina kartkę, której tekst był umownym szyfrem, zawierającym datę i godzinę przyjazdu pociągu. Musiał więc wyjść z wagonu; peron był niestety pusty. Rozpoznał natychmiast Macieja, chociaż ten specjalista od maskowania objawił się teraz w postaci starszego pana w czarnym płaszczu i takimż kapeluszu. Kloss włożył do ust nie zapalonego papierosa i po chwili Maciej bardzo usłużnie, nawet zbyt usłużnie, podawał mu zapałkę. Mieli dla siebie dosłownie parę sekund.

-Jadę do Liska - zdążył powiedzieć Kloss. - Czekam pojutrze. Chodzi o kontakt z Konradem. Nie wiem, kto to jest...

Maciej skinął głową i niespiesznie ruszył wzdłuż pociągu. Kloss wrócił do wagonu, ustępując miejsca w przejściu barczystemu jegomościowi w tyrolskim kapeluszu. Jegomość obładowany był walizkami, pot spływał mu po twarzy, a jędrne niemieckie przekleństwa natychmiast przywodziły na myśl pruskie koszary.

- Ani jednego tragarza w tej Warszawie - pieklił się ładując bagaż na pomost. Kloss pomógł mu wciągnąć potężną skórzaną torbę i w ten sposób zawarł znajomość z nadradcą Gebhardtem, który, jak się okazało później, także jechał do Liska.

Pociąg ruszył. Kloss został na pomoście i mógł zobaczyć jeszcze, gdy wyjeżdżali z tunelu, skrawek alei Trzeciego Maja; a potem z mostu spojrzeć na Wisłę i Pragę.

- Pasjonuje cię jednak ta Warszawa? - usłyszał za sobą. Odwrócił się gwałtownie: Hanna Bösel zaskoczyła go po raz trzeci.

- Spędziłem tu parę miesięcy — rzucił.

- Polacy to, jak widać, grzeczny naród - ciągnęła tymczasem dalej Hanna - wystarczy zeskoczyć na peron, aby zjawił się natychmiast ktoś, kto poda ogień niemieckiemu oficerowi.

- Zapewne także Niemiec - powiedział obojętnie. -Jesteś niezwykle spostrzegawcza.

-Jestem... - rzekła poważnie: - A teraz słuchaj: w Lisku nie znamy się. Oboje przyjeżdżamy do domu wypoczynkowego. Pamiętaj, że tam w każdej chwili może się zjawić ich prawdziwy łącznik z Berlina. I żeby nie było wątpliwości: ja kieruję całością akcji.

Kloss odpowiedział, że nie ma żadnych ambicji dowódczych, przynajmniej jeśli chodzi o Lisko. Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchał. Stali przy drzwiach. Wystarczyło przesunąć klamkę na „otwarte", a potem... Gdyby ją zlikwidował teraz, czy uwierzą, że to wypadek?

Może uwierzą... Ogromne ryzyko, ale przynajmniej pewność, że jeszcze jedna prowokacja Abwehry spali na panewce... Należało natychmiast podjąć decyzję. Podjął decyzję. Przesunął klamkę na „otwarte", był pewien, że nie mogła dostrzec tego drobnego ruchu dłoni...

- Musimy być czujni, Hans - mówiła - bo każda pomyłka może nas bardzo drogo kosztować... - Odsunęła się od drzwi, a potem gestem równie szybkim przesunęła klamkę na

„zamknięte".

Intuicja? Przeczucie? A może jednak spostrzegła? Nie przestawał o tym myśleć, gdy wrócili do przedziału. Rozlokował się tu już w najlepsze nadradca Gebhardt, jegomość z walizkami. Dokonał prezentacji krzykliwie, informując natychmiast, że kolejarze w Berlinie wprowadzili go w błąd: dlatego musi podróżować do tego przeklętego Liska z przesiadką w Warszawie. Czy zresztą w ogóle należy spędzać urlop w GG? Dziwi się już sam sobie, że on, mając możliwości, jako wysoki urzędnik ministerstwa propagandy, wyjazdu w góry Harzu, albo nawet, kto wie, na francuskie wybrzeże, pojechał jednak do Liska. Wspomnienia wojenne? Bo muszą wiedzieć, że brał udział w blitzkriegu trzydziestego dziewiątego roku i część kampanii odbył niedaleko Liska. Te najmocniejsze męskie przeżycia są naprawdę niezapomniane...

Zasypywał ich lawiną słów, Kloss był nawet rad, że może milczeć, ograniczając się od czasu do czasu do uprzejmych półodpowiedzi na pytania pana Gebhardta. Bo pan Gebhardt był także ciekawy; oświadczył na przykład, że widział Klossa na Friedrichstrasse, uzyskał potwierdzenie i natychmiast oznajmił, że on sam bywał

częstym gościem w ministerstwie wojny. To zainteresowało wyraźnie Hannę Bösel, spojrzała uważniej na nad-radcę, a potem zechciała nawet roześmiać się z jakiegoś żartu, może nieco ryzykownego, ale przecież sami swoi... Przesiadła się trochę bliżej Gebhardta, a Klossa zaczęła traktować obojętnie i jakby z góry, zwracając się do niego per „panie poruczniku".

Jechali więc w najlepszej komitywie. Gebhardt wygrzebał z walizki butelkę francuskiego koniaku i metalowe kubki, sączyli powoli słuchając pana nadradcy, który zdążył opowiedzieć o sobie wszystko albo niemal wszystko, oraz oznajmić, że na dworcu w Lisku czekać będzie na niego samochód miejscowego amtsleitera.

- To mój dobry przyjaciel - informował Gebhardt -a przyzwoity Niemiec ma teraz przyjaciół w każdym okupowanym kraju. - Roześmiał się hałaśliwie. - Pojedziecie razem ze mną i zobaczycie, jaki ze mnie kierowca. To moja pasja.

Samochód istotnie czekał. Był wczesny ranek bardzo pogodnego dnia. Jechali z dworca szeroką szosą wysadzaną drzewami, potem, bardzo nagle, pojawiło się miasteczko schowane w kotlince i łagodne wzgórza pokryte lasem. Na polach stały świeże snopy, a ścierniska ciągnące się aż do stoków wzgórz przypominały o nadchodzącej jesieni. Dom wypoczynkowy, sanatorium, mieścił się za miasteczkiem, trzeba było przejechać krętymi uliczkami wśród parterowych drewnianych domków, osiadających już w ziemi i bezwstydnie prezentujących nędzę oraz starość.

Gebhardt dodał gazu, wyskoczyli na pustą przestrzeń, po paru chwilach dostrzegli okazały piętrowy gmach, pięknie położony u stoku wzgórza w gęstym parku.

- To właśnie tu - powiedział Gebhardt - tu będziemy odpoczywać. - I nacisnął klakson.

3

Najmniej przypominało to oczywiście odpoczynek. Przypuszczał, że Hanna Bösel podzieli się z nim posiadanymi informacjami, że będzie traktowany jako pełnoprawny partner w tej grze. Już pierwsze godziny pobytu w domu wypoczynkowym dowiodły jednak, że wyznaczono mu funkcje znacznie skromniejsze: wykonywanie konkretnych poleceń bez wprowadzania w całość akcji. Miał więc nawiązać kontakt z agentem Abwehry Pluszem, ale nie wiedział, w jaki sposób Hanna zamierza trafić do Konrada i do oddziału AK, który przyjmował zrzutka z Londynu. On musiał czekać na Macieja, bez Macieja nie miał żadnej możliwości przeciwdziałania akcji Abwehry. A przecież czasu było ogromnie mało: dzień, może dwa...

Kloss nie należał do ludzi skłonnych do rezygnacji. Wykorzystywał każdą szansę, a jeśli szansy nie było - sam ją stwarzał. Jeśli Hanna mc nie powie, będzie śledził każdy jej krok.

Myślał o tym idąc korytarzem domu wypoczynkowego, schludnym i czystym, o ścianach obwieszonych obrazkami, przedstawiającymi niemieckie zwycięstwa na wszystkich frontach.

Nie mógł już patrzeć na te kicze. .. Stał przed drzwiami pokoju panny Bösel, rozważając raz jeszcze, jaka postawa będzie najwłaściwsza, jaką gębę powinien sobie tym razem przyprawić...

Siedziała przed lustrem i czesała włosy. Nie spojrzała nawet na wchodzącego Klossa.

- Miło, że przyszedłeś - w jej głosie usłyszał drwinę i ten ton, ton nader rzadki u Niemców, z którymi miał do czynienia dotąd, niepokoił go coraz bardziej. - Zapewne chciałeś troskliwie zobaczyć, jak się urządziłam. Wolałabym jednak, abyś nie afiszował zbytnio naszej znajomości.

- Przykro mi - rzekł - twój stosunek do mnie sprawia mi przykrość. Rozumiem, że chcesz mnie widywać jak najrzadziej...

Spojrzała na niego łagodniej. Widocznie ten ton był właściwy.

- Muszę cię widywać tyle, ile powinnam.

- Wolałbym częściej.

- Cóż to? - major Hanna Bösel patrzyła na niego bez uśmiechu. - Oświadczyny?

Milczał.

- No dobrze już, dobrze... Zachowujesz się jak dzieciak, który nie dostał na kino.

Mówiłam ci już, że jesteś przystojny chłopak, ale ja przypominam sobie, że jestem kobietą na ogół tylko wówczas, gdy tego wymaga służba.

-Wolałbym, żebyś to robiła także... poza służbą.

- A ty? - zapytała nagle. - Nie jesteś żonaty?

- Nie.

- Masz narzeczoną?

-Nie.

- Dziwne. Znam niewielu oficerów w twoim wieku nie mających dziewcząt w ojczyźnie.

Wolał jednak zmienić temat.

- Kiedy tam pójdziesz? - zapytał. Nie wiedział oczywiście „dokąd", ale musiała mieć przecież jakiś kontakt, jakiś adres, który umożliwi jej dotarcie do Konrada.

- Kiedy tam pójdziesz? - zapytał. Nie wiedział oczywiście „dokąd", ale musiała mieć przecież jakiś kontakt, jakiś adres, który umożliwi jej dotarcie do Konrada.

W dokumencie II Ż Ż YCIE STAWKA WI Ę KSZA NI (Stron 52-73)

Powiązane dokumenty