• Nie Znaleziono Wyników

Rekomendowane czy w zapomnieniu?

W dokumencie Cywińska na prawym (Stron 55-58)

Felieton, sobota, 14, marzec 2015 09:25

W czasach neocywilizacji obrazkowej niezwykle trudno jest rekomendować dzieła pisane, jeśli nie odcisnęły piętna swej obecności na Facebooku lub nie uraziły czyjegoś wysokiego ego. Upływ czasu nie nadwyręża jednak treści dzieł doskonałych, acz niesłusznie zapomnianych.

W 1938 roku X. Stanisław Tadeusz Podoleński - jezuita, pedagog, socjolog i późniejszy męczennik opublikował dzieło pod znamiennym tytułem „Rodzina w Sowietach” w symbolicznym nakładzie stu egzemplarzy i to w serii znanej podówczas jako

„Komunizm bez maski”. Autor – doskonały znawca spraw dotyczących rodziny przedstawił niedolę przeciętnej rodziny „pod sowieckim zaborem”, rozbitej przez bezbożne ustawodawstwo a przede wszystkim piekło, przez które kobiety i dzieci przechodziły za bolszewickich czasów. Dlaczego współcześni nie znają tego dzieła?

Publikacja to arcyciekawa, tym bardziej, że w owym czasie gorąco rekomendowana

„kierownikom Akcji Katolickiej” oraz prelegentom różnym. Ci ostatni licznie funkcjonują w naszych czasach, przekonani głęboko o własnej, acz intuicyjnej znajomości retoryki praktycznej, choć „wyobrażone” z „prawdziwym” mija się w ich przypadku z zadziwiającą regularnością.

Retorzy i mędrcy licznie funkcjonują, choć coraz mniej cierpliwie słuchających.

Pedagogika jako nauka rozrosła się w Polsce po II wojnie do monstrualnych rozmiarów i pedagog-teoretyk zdominował skutecznego pedagoga-praktyka.

Słynny Antoni Makarenko, którego wówczas tak czule wspominano oraz którego już kilka razy niesfornie nazwałam „prawujaszakiem gender” przekonywał w swych

pismach o potrzebie panseksualizacji komunistycznej rzeczywistości jeszcze przed II wojną. Co działoby się w chorych komunistycznych umysłach, gdyby faktycznie wszystkie były spanseksualizowane?

Wszak to rzeczony Makarenko twierdził, iż specjalne metody wychowawcze są pożyteczne, bowiem służą wychowaniu seksualnemu. Nie przypominam sobie, by sprecyzował jednak jakie. Niewinny wujaszek na tle hordy niewinnych dorosłych, którzy uważają, że wiedzą wszystko najlepiej.

I stało się. Świat dziecka – programowo pełen dobra i piękna został zniszczony przez dewiantów i „molestowanie seksualne". Do dziś Standing Committe on Sexually Abused Children forsuje bezduszną terminologię jako eufemizm okrucieństwa.

To „niewinni” dorośli odarli dzieci z chrześcijańskiej tożsamości polskiej kultury, na przykładzie i tak wystarczająco już kontrowersyjnego, narzuconego odgórnie podręcznika, znanego jako DARMOWY „Nasz elementarz”. To nieodpowiedzialni dorośli ograniczyli rolę symboli religijnych i narodowych w procesie normalnej edukacji polskiego dziecka, z czasem w jego świadomości i świadomości polskiej rodziny.

Zafundowali dzieciom brak równowagi psychoafektywnej oraz brak poczucia bycia kochanym. Pomoc przychodzi najczęściej opieszale, gdy już jest zdecydowanie na późno.

Szkoła także dalej dokonuje zawłaszczenia duchowego dzieci. Rozbudowana wiedza o starożytności contra zero godzin poświęconych II wojnie światowej. To rodzice powinni, wprowadzać swe latorośle w system wartości i nikt obcy nie ma prawa zawłaszczać rodzicielskich praw oraz obowiązków. Mają prawa do wyboru modelu wychowawczego zgodnego z wyznawaną przez nich wiarą. Tyle, że wielu z nich pogubiło się w poł drogi miedzy tym co wartościowe i rekomendowane dla dobra dziecka, a tym, co przypomina zakamuflowane wytyczne „neosowietyzacji” ducha polskiej rodziny. Przestali czytać ze zrozumieniem.

Wszak czytania ze zrozumieniem szkoła wymaga teraz tylko od dzieci.

Urodzeni w Internecie, w Internecie pogrzebani…

Felieton, poniedziałek, 09, luty 2015 12:47

Hejtowanie to uzależnienie. Uzależnienie być może jeszcze niesklasyfikowane, trudne do wyleczenia, bowiem potrzebujący pomocy - tej pomocy wcale nie chce. To uzależnienie od wyrażania nienawiści.

Anonimowy hejter nie zdaje sobie sprawy albo po prostu udaje, że nie zdaje sobie sprawy, iż popełnia zarazem przestępstwo. Ktoś wymyślił eufemizm oparty na

anglojęzycznym źródłosłowiu i nienawiść otrzymała nietajone przyzwolenie. Hejter, czyli „nienawidzacz” jest współczesnym modelowym tchórzem. Schowany za przybraną tożsamością ugniata błoto w klawiaturze własnego komputera. Gdyby nakleić mu na czole IP, spod którego jad się sączy albo uświadomić mu, że nie jest anonimowy… cóż by zrobił?

Coraz bardziej rozlewa się zjawisko cyberbullingu – bo przecież na wszystkim można zarobić.

Hejt przekroczył już dawno pajęczyny Internetu i wdziera się do meili, sms-ów.

Gadzi Język z „Władcy Pierścieni” jest zmutowanym feniksem, który tym bardziej głodnieje, im bardziej ONR zwiera szyki.

Przyjrzyjmy się jednak bliżej uzależnionym od hejtowania. W niektórych przypadkach potrafią łączyć zarabianie z uzależnienie, w niektórych – nie znajdując REALNEJ pracy dają się skusić „ofercie” płatnego, aktywnego hejtowania. Są opłacani za aktywność w internetowych dyskusjach politycznych systematycznie dyskredytując ludzi uczciwych.

Są nawet firmy zatrudniające hejterów, których zadaniem jest podnoszenie

„klikalności”, sabotowanie konkurencji lub też uprawianie zawodu, którego określano niegdyś eufemizmem „spółdzielnia długie ucho”. Dniem i nocą produkują długie tyrady na FB i forach dyskusyjnych, śledzą poglądy i wnikliwie obserwują losy dyskutantów.

Hejtują młodzi i starzy. Młodzi – gdy jest to ich naturalne środowisko bezkarności, bo urodzili się w Internecie i tu umrzeć zamierzają, anonimowo lejąc żółć i jad.

Skutki? Wystarczy przypomnieć całkiem niedawną historię uczennicy, która hejtowana wstrętnymi pytaniami na ask.fm nie wytrzymała dłużej i powiesiła się. A oprawca

pozostał anonimowy.

Za mało przykładów? Oto następny: nauczycielka z wieloletnim stażem, pracownica jednego z większych ośrodków doradztwa metodycznego chciała hejtowaniem doprowadzić do obłędu, a następnie samobójstwa irracjonalnie wybraną ofiarę – tym razem udało się w ostatniej chwili uniknąć nieszczęścia i sprawą zajęła się prokuratura.

Stereotypowe remedium brzmi: nie przejmować się, ignorować, nie wdawać się w polemikę, bo taka hejtera nakręca, pchnąwszy go ku jeszcze większej nienawiści, groźbom, i agresji. Jaką upiorną ciekawostkę można potraktować fakt, że hejter innych oskarża o nienawiść, brak zasad, obłudę i wszelkie przejawy zła tego świata, czując się słodko niewinnym oraz znającym się na absolutnie wszystkim nieskazitelnym moralistą.

Są hejterzy anonimowy, są hejterzy podpisujący się swoim nazwiskiem.

Anonimowi zakładają fałszywe konta na portalach społecznościach, na forach, czując się bezkarni w swych hejterskich praktykach. Do czasu. Zdążą jednak dać upust kompleksom, zawiści, bezprawnego osądzania prowadzić zaciekłą walkę na miecze przed monitorem. W rozdeptanych bamboszach i zwietrzałym piwem jako odorem

odwagi. Są przeświadczeni o swojej misji wypełnianej za pomocą agresywnych, często irracjonalnych komentarzy, skierowanych świadomie w konkretną osobę – we wszystko co jej samej dotyczy, a – przy eskalacji zła – w całe jej środowisko.

Kiedyś kolekcjonowano znaczki pocztowe i wizytówki, teraz można tworzyć kolekcje hejtów wedle wysublimowanej systematyki. By dokonać owej systematyki trzeba mieć jednak za dużo czasu i puste życie.

A swoją drogą zastanawiam się, czy przydomki, którymi jestem obdarzana powinny znaleźć się tekście o hejtowaniu czy komplementom. „Faszystka” (!). „Feministka” (!).

„Żydówka” (!). „Publicystyka narodowa jest tylko dla mężczyzn, jakim prawem ONA TU…?” – to tylko kilka subtelnych przykładów.

P.T. Czytelnikom pozostawiam to pod rozwagę.

A nie pod osąd.

W dokumencie Cywińska na prawym (Stron 55-58)

Powiązane dokumenty