• Nie Znaleziono Wyników

(Now ela.) Dokończenie.

— C zakram y?... spotkałem się już z tajem nicą tego słow a — rzekł P io tr — niektórzy ośrodki te nazyw ają „lotosam i“ ?

T ak zw ą je na W schodzie. U nas nie w szy sc y hołdują pojęciom, które niesłusznie uw ażają za w y m y sł jogów. C zakram y — czy „lotosy“, -— bo nie nazwa, ale pojęcie sam o jest tu w ażne, w chodzą dziś w zakres w iedzy euro­

pejskiej, w iedzy o anatom ji ciała ludzkiego.

—• C zy m oże to mieć coś w spólnego ze zjaw iskam i na planie astralnym ?

— Sądzisz, że ciało człow ieka nie posiada żadnej łączności z resztą jego władz, że jest najzupełniej odosobnione w sw oich czynnościach?

— M yślę raczej — rzekł powoli P iotr, — że znacznie w ięcej w iem y o budowie i rozm iarach drogi mlecznej, aniżeli o sobie sam ych.

— To praw d a — rzekł nieznajom y, — ostatnią rzeczą, którą człow iek odkrywa, jest on sam. L udzka tęsnkota do w iedzy zaczyna się od rzeczy najdalszych, kończy zaś na najbliższej. B adanie Kosmosu było obowiązkiem wszystkich wielkich uczonych, ale badanie sam ego siebie należało tylko do nielicznych w tajem niczonych!

— W iedza o czakram ach jest nauką najzupełniej now ą?

— Tylko dla n as — ludzi Zachodu. I — rzecz dziw na — podchodzi do świadomości Europejczyka drogą najzupełniej nieoczekiw aną: przez m edy­

cynę, k tóra zaczyna zastanaw iać się nad pew nem i „tajem nicam i“ skom pliko­

wanego organizmu. C zy „gruczoły“ interesow ały lekarzy przed stu la ty ?

— W ątpię, czy znali wogóle pojęcie, zam ykające się w tern słow ie!

— A dzisiaj „gruczoły" są modne. S zuka się ich, bada, śledzi, a n aw et — stawia się ich na miejscu uprzyw ilejow anem ! Horm ony! — słowo, które fascynuje uczonych!

205

— C zy horm ony w iążą się ze zjaw iskam i, o których m ów iliśm y?

— Naturalnie! Horm ony, to sym bole zew nętrzne, widzialne, czysto m a­

terialne, system u potężnego i bardzo skom plikow anego, który działa w czło­

wieku. P rze z nie przejaw ia się w ew nętrzne życie, oraz dusza sama, k tó ra je kontroluje i rządzi niemi. O środki siły, czyli czakram y, pokryw ają się w zu­

pełności z nauką m edycyny o gruczołach bezkanałow ych.

— C zyż b yśm y dopraw dy aż tak daleko zaszli?

— O tyle, że je um iem y nazyw ać. Funkcje ich pozostały jednak w sferze dociekań i przypuszczeń... To znaczy — ich funkcje fizyczne, bo o istotnych, w ew nętrznych — nie prędko z e c h c e m y s i ę dowiedzieć...

— Dlaczego „nie zechcem y"?

— Dlatego, że i w iedza ma sw ojego „stró ża p ro g u "! Je st nim pogląd m aterjalistyczny na istotę człow ieka. Tyle w ieków zdążało się do unicestw ie­

nia ducha, a w y w y ższen ia m aterji, że teraz — ilekroć w iedza porw ać się pragnie ku w yżynom , aby, jak Ikar szybow ać w nieskończonych p rzestw o­

rzach p ra w d y i now orodzących się pojęć, — do głosu przychodzi natychm iast intelekt z całą arm ją form ułek i dogm atów i broni w ejścia do Krainy R zeczy­

w istości! W iększość ludzi oddaje cześć niemal boską intelektowi, nie rozu­

miejąc, jak bardzo — mimo w szy stk o — jest rozum nasz ograniczony.

— Tern niemniej św iadom ość m entalna dała nam w w yniku pracę inte­

lektu cudow ną, dała nam w szy stk ie osiągi aż do czasów obecnych!

— Tylko nie pow inna nas z a m y k a ć w tym kole, bo p erspektyw y now ych praw d rozszerzają się z dnia na dzień! Nasz ludzki rozum .— w stadjum obecnego rozw oju — tylko drobną cząstkę zjaw isk św iata rozpoznać i w y ­ tłum aczyć umie! Istnieją ponad to miljony faktów realnych, o które człow iek ze sw ym rozumem naw et przeczuciem nie potrąca, tak daleko leżą one od możności dośw iadczenia, badania i w ysnuw ania w niosków .

—- Jeśli ich nie m ożem y dośw iadczać, ted y d l a n a s one nie istnieją!

— N arazie tylko przyjacielu! H istorja nauki daje nam w ybitne przy k ład y p ow staw ania now ych a obalania daw nych, mocno „ugruntow anych" praw d!

Odkąd do pom ocy p rz y b y ł człow iekow i „now y zm ysł", bo— teleskop i mi­

kroskop, —. w iele ustalonych pojęć przew róciło się do góry nogami! Mimo w szy stk o jesteśm y zaw sze zdolni tw ierdzić, że poza granicam i naszej św iado­

mości m entalnej niema żadnych dziedzin um ysłow ości, k tóre m ożnaby pow aż­

nie badać. Te inne sfery m yślow e n az y w a się „snam i", „fantazją", „iluzją", stanem nienorm alnym , lub zgoła ekstatycznym , k tó ry graniczy — z histerją!

— Mimo w szystko, zdobycze cyw ilizacji są olbrzym ie, a w y k w it pracy ducha ludzkiego w p ro st olśniew ający!

— Jesteśm y dopiero w przedsionku wielkich odkryć i w ynalazków . 1 — nie p raca ducha — jak ty to nazw ałeś, jest tem atem moich cierpkich refleksyj, ale sposób zu żytkow yw ania tych zdobyczy! Cyw ilizacja zdąża do rozszerzenia sw ych potrzeb i zam iłow ań n a z e w n ą t r z człow ieka, a tak niewiele, tak bardzo niewiele m yśli o w yczerpaniu ty ch zdobyczy dla ducha!

P rzyw iązujem y się do „rzeczy " i tw o rzy m y ciągle now e potrzeby, dla zaspo­

kojenia których pracuje m iljony m ózgów i rąk. Intelekt, zam iast prow adzić człow ieka w yżej i w yżej, każe mu tylko obm yślać coraz nowe środki zaspa­

kajania zm ysłów . W iększość ludzi tw o rz y sobie poprostu religję z zaspaka­

jania niższych skłonności, uzbrajając się do tego celu w e w szystkie zasoby intelektu.

206

Jeżeli m am y w ierzy ć w nieustający postęp, — w ciągłość ewolucji — w budzenie się ow ych „czakram ów “, co do których — nie w iele jednak udzie­

liłeś mi w yjaśnień. —

---— R zeczyw iście zboczyliśm y nieco od tem atu. Tak, postęp istnieje i na­

szym celem jest dorzucanie odpowiednich „k w asó w “ w um ystow ość ludzką, aby proces ferm entacyjny przyspieszyć... U wielu jednostek budzić się już zaczyna inna, w y ż sz a św iadom ość. W dziełach wielkich myślicieli i uczonych spotykam y tw ierdzenie, że „tajem nica naszej istoty nie ogranicza się do sub­

telnych procesów fizjologicznych, w łaściw ych nietylko nam, lecz i w szystkim zwierzętom . W osobowości naszej ludzkiej u kryw ają się siły daleko w yższe i potężniejsze, niżeli te częściow e ich przejaw y, znane nam jako świadom ość, wola i rozum. I s t n i e j ą s i ł y n a d n o r m a l n e i t r a n s c e n d e n t a l ­ ne, k t ó r y c h p r z e b ł y s k i z r z a d k a t y l k o w c z a s a c h o b e c ­ n y c h p o c h w y t u j e m y . P oza granicam i zaś sił nadnorm alnych znajdują się przepaście bezdenne. Boskie dno duszy, ostateczna R zeczyw istość, której świadom ość nasza stanow i tylko odbicia, czyli odbłysk słab y .“*)

O ludziach, któ rzy tak m yślą, m ożna już powiedzieć, że ich ośrodek, czyli czakram, znajdujący się w czaszce, — zaczyna działać...

— Ach, w ięc znów potrąciliśm y o owe ośrodki — p rz erw a ł P iotr, — musisz mi o nich nieco więcej powiedzieć.

— Owszem, aczkolwiek, posługując się term inologią naukow ą, nie w iele będę ci mógł w yjaśnić! O tóż bezkanałow e gruczoły, jak n azy w a je nasza oficjalna w iedza, znajdują się w tern sam em miejscu, co i czakram y. I tak:

1. czakram , czyli ośrodek w czaszce, odpow iada gruczołow i, zw anem u szyszynką,

2. ośrodek m iędzy brw iam i — przysadce, 3. ośrodek w krtani — tarc zy cy ,

4. ośrodek w sercu — gruczołow i piersiowem u,

5. ośrodek w splocie słonecznym — gruczołow i trzustkow em u, 6. ośrodek k rzy żo w y — gruczołom rozrodczym ,

7. ośrodek u nasady kręgosłupa — gruczołom nadnercza.

Te ośrodki siły, które znajdują się w stanie czynnym , odpow iadają gru­

czołom, których działalność jest znaną i których w ydzieliny (hormony) zo- s ta łv już odkryte. C zakram y jeszcze uśpione, odpow iadają gruczołom (hor­

monom) o działalności dotąd nie zbadanej i nieokreślonej przez naukę. Ale musisz pam iętać, że gruczoły są tylko m aterialnym aspektem innego, nie­

materialnego system u. U ludzi przeciętnych budzić się zaczyna działalność lotosu (czakram u) w krtani (tarczyca), podczas gdy ośrodki serca i głow y są w stanie uśpienia. U istot o w ysokiej ewolucji, u przyw ódców narodu, filozofów, naukow ców i św iętych, rozw inięte są silnie lotosy serca i głow y.

W czemże tedy ja zawiniłem , budząc w sobie nieznane siły?

- Bo w s z t u c z n y sposób sta ra łe ś się pobudzić do działania czakram , który na drodze d u c h o w e j e w o l u c j i s a m r o z w i j a swoją działal­

ność. Splot słoneczny m ożem y uw ażać za m ózg system u sym patycznego, o n i e b e z p i e c z n e j ł a t w o ś c i r e a g o w a n i a n a m y ś l . Skoncen­

trowanie myśli na tym ośrodku, spotęgow ane nieum iejętnym stosow aniem hata-jogi, czyli sztuki oddechania, — podjęte lekkom yślnie i bez odpow ied­

*) S łow a prof. B a rre tta .

207

niego przygotow ania, może spow odow ać nieuleczalną i specyficzną formę nerw ow ej choroby.

— I tego lękałeś się u mnie?

— B yłeś o krok od przepaści, nie doceniając sw ego stanu. Gdyby nie lęk przed w idziadłam i, k tó re cię prześladow ać zaczęły, tw ój zapał do sztucznego rozbudzania w sobie „zm ysłów " astralnych b y łb y z dnia na dzień przybierał na sile.

— A epilog ty ch ćw iczeń i zabiegów ?

— Sam obójstw o lub szpital dla obłąkanych.

— Brr... straszn e jest to, co rysujesz przedem ną, ale m uszę ci wierzyć.

W stępne zjaw iska już nastąpiły, a w ięc i re szta b y ła bardzo możliwą. Co jednak teraz m am czynić? Żyć, jak daw niej, już nie potrafię. Nudzi mię, a naw et w p ro st p rz e ra ż a filisterstw o, upraw iane w okół mnie z takim zapałem !

— O, p ra cy jest wiele, jeśli czujesz dla niej zapał, nie starc zy w prost życia, by program jej w ykonać bodaj w głów nym zarysie!

— C zy m am rzucić posadę?

— Bynajm niej. K a ż d e z a j ę c i e i w szelkie w arunki życia są dobre dla tego, k tó ry chce dążyć w zw yż, ku ideałow i doskonałego człowieka.

W szystko, co nam „los" zsyła, jest szkołą dla kształcenia naszego charakteru.

Musimy w zrastać , jak kw iat, k tó ry na każdem miejscu szuka korzeniami pokarm u i zaczepienia o stały grunt ziemi, a koroną w zbija się ku niebu.

— O jakże to trudne, przyjacielu!

— Ł atw iejsze, niż przypuszczasz. W naszym w ysiłku doskonalenia się jedno jest tylko w ażne: umieć ukochać i rozum ieć w szystko, co nas otacza: w ów czas rozw ój nasz w e w n ętrzn y dokonyw a się zupełnie prosto, bez w ysiłku i trudu.

D ążeniem m iłości jest jednoczyć w szystko, a zadaniem zrozum ienia — p rze­

baczać, odpłacając dobrem za zło. To cała tajem nica postępu i duchow ego roz­

woju. W zrastać, jak kw iat, który, czując ogarniające go ciepło słoneczne, rozchyla się i pędzony tęsknotą za słońcem — w znosi się ku niemu... Miłość dla słońca jest p rzyczyną jego w zrostu, — i m iłość ku Bogu w inna być jedyną przy czy n ą naszego dążenia w zw yż!

— M iłość — p o w tó rzy ł cicho P iotr, — tyle sły szy się o miłości, a tak trudno dostrzec ją w czynach ludzkich!

— Bo m iłość istotna m usi być w szechogarniająca, nie wolno jej nic w y ­ łączać, nikogo omijać, niczego się w y rzekać. Musi płynąć radośnie ku w szy st­

kiemu, cokolwiek istnieje, jak prom ienie słońca, które z jednaką gotowością spoczyw ają tak na dnie brudnej kałuży, jak i na ry sach śnieżnobiałych szczy­

tów... G dyby tak a m iłość na krótką bodaj chwilę przepełniła w s z y s t k i e serca ludzkie — św iat zm ieniłby się w drgające szczęściem niebo!

— C zy nie lepiej odsunąć się od ludzi i w osam otnieniu pracow ać nad sobą?

—- Ł atw o popadniesz w złudzenie, jakobyś b y ł czemś lepszym od reszty społeczeństw a. Odosobnienie w y ra d z a egoizm, a egoizm w yklucza w szelki postęp duchow y!

— C zy może mi być poczytane za zło, że, unikając pokus, szukał będę sam otnej ścieżyny ku szczytom ?

— C ały w szech św iat jest jedną w ielką jednością, a pojęcie indyw idual­

nego zbaw ienia — jest om yłką m ałodusznych. C zy nie rozumiesz, że „zba­

w ienie" oznacza zjednoczenie z Bogiem, ś w i a d o m e z l a n i e się z życiem

20»

boskiem (bo nieśw iadom ie stale jesteśm y w Niern zatopieni!) Jeżeli ted y Bóg przebyw a w szędzie — ted y m y w s z y s c y , stanow iący jedność w ielkiej całości, dążyć m usim y do zjednoczenia się z nim w d u c h u ; indywidualnie brać tego niepodobna! Z w ycięstw o każdego jest zw ycięstw em w szystkich, podobnie jak słabość i upadek jednostki jest obniżeniem siły w całym o rg a­

nizmie, zw anym ludzkością...

— I mój osobisty w y siłek nie liczy się w cale?

— O w szem , ale tylko w ów czas, gdy harmonizuje z w ysiłkiem innych, gdy nie k rzyw dzi nikogo.

— Nie rozumiem...

—• P rzecież to takie p roste: co pow iedziałbyś o człow ieku, który, lecząc np. serce, za tru w ałb y śm iertelnie żołądek, albo oślepiał w z ro k ? Tylko sharm o- nizowany w ysiłek całego organizm u zapew nić może zdrow ie. G dy w „Boskiej komedji“ D antego — dusza zw olnioną zostaje z czyśćca i w stępuje do Raju, cała G óra C zyśćcow a d rży z radości! Jest to bow iem tryum f dobra, któ ry staje się siłą i otuchą dla w szystkich, pozostających jeszcze w otchłani cierpienia.

— W skaż mi w ięc moją drogę.

— C zy przypom inasz sobie słow a C hrystusa, w yrzeczone do A postołów :

„będziecie solą ziem i!“, czy je rozum iez? Sól posiada w łasność w strz y m y ­ wania procesu rozkładu w szędzie, gdzie się znajduje. P on ad to posiada cudow ­ ną łatw ość krystalizow ania się, to znaczy przejaw iania w sw ej najdoskonal­

szej, sharm onizow anej formie. Jeżeli do ro ztw oru soli w rzucim y k ry ształek tejże, w okół tego pierw ow zoru osadzają się na dnie praw ie natychm iast inne kryształki, jakby czerpały w zó r i zachętę do w yjścia z chaosu i w y c z a ro w a ­ nia sw ego najpiękniejszego kształtu. Oto zadanie uśw iadom ionego człow ieka w śród rzeszy ow ych „m łodszych“ braci: pom agać im w procesie duchowej alchemji, w w ysiłkach odnalezienia sw ego celu i posłannictw a na ziemi.

P io tr w milczeniu, mocno i długo p rz etrzy m ał w uścisku dłoń przyjaciela.

B yła to niema przysięga, k tó rą składał na dochow anie w iary Sztandarow i, na którym jaśniało tylko jedno słow o: „M iłość“, a k tóre m iało stać się naka­

zem i przew odnikiem w życiu P iotra.

Od opisanych w ypadków upłynęło lat kilka. W jednym z ogrodów , ota­

czających centralny, m iejski szpital, siedzi P iotr, a obok niego blady, steran y życiem człow iek, na którego tw a rz y życie w ypisało liczne hieroglify męki, cierpień, sm agań z losem i niejednokrotnych, bolesnych upadków .

— P rze z kilka dni, — m ówi chory z trudem , — nie przychodził pan do nas. Jakże bardzo tęskniłem za rozm ow ą, za tą przedziw ną otuchą i spokojem, jakie udziela mi się zaw sze, ilekroć znajduję się w pana tow arzystw ie!

— Nie mogłem przyjść, — odpow iada z uśm iechem P iotr, — bo w sz y st­

kie wolne chwile spędzałem p rzy m łodym chłopcu, k tó ry um ierał na suchoty.

Tak trudno było mu odejść...

— B untow ał się?

— B ardzo, ale zdołałem mu w ytłum aczyć, że śm ierć, to tylko ro zszerze­

nie świadomości, przejście do lepszego św iata, gdzie głodu w iedzy nie hamuje suchy kaszel, zimny, nieprzytulny pokój i b rak chleba oraz książek...

— W ięc chciał żyć mimo nędzy?

— Pojm ow ał życie inaczej, głębiej, niż wielu z nas. P an usiłow ał odebrać

209

sobie życie dlatego, że stracił nagle m aterialne podstaw y bytu, — ale przecież pozostaw ało jeszcze życie, jakże bogate w treść, nie stykające się w żadnej formie ze złotem , interesam i, z pieniądzmi!

— T eraz, dzięki rozm ow om z panem, zaczynam to pojmować, ale po­

przednio inaczej patrzałem na św iat i ludzi.

— Jak o na w ielką salę giełdow ą, gdzie jedyną radością jest h a u s s a , a jedynem nieszczęściem b a i s s a papierów w artościow ych. I poza tą salą już pan nie w idział ani słońca, ani cudow nej zieleni łąk, ani w zruszającego czaru kw iatów , podobnych do uśm iechu dziecka.

— C zy w ini mię pan dlatego, że żyłem , jak miljony innych?

— Nie winię, żałuję tylko w szystkich, k tó rzy za m iskę soczew icy oddają cały bezm iar radości i pogody ducha, będącej udziałem w olnych ludzi. Bo pan i jemu podobni stanow icie olbrzym ią arm ję ślepych niew olników w służbie najstraszniejszego ty ran a , jakim jest — złoto!

— Złoto o tw iera bram y życia...

— Złoto zam yka w idnokręgi św iata, całą uw agę skupiając na jednem : a b y je pom nożyć, ab y zgarnąć go jak najw ięcej! C zy w idział pan kiedy m isterium w schodu słońca? C zy interesow ało pana gw iaździste, tajem nicze niebo?

— Nigdy!

— N aturalnie, to są rozkosze serca, nieznane kapłanom Molocha. — Kie­

dyś — w dzieciństw ie — opow iadała mi m atka „bajkę“, k tórą dopiero nie­

daw no zrozum iałem .

— B ędąc dzieckiem i ja słuchałem chętnie bajek...

— W k tórych zdobyw ało się „zaklęte k ró lew n y “ a w ra z z niemi góry złota, skrzynie klejnotów i arm je usłużnych krasnoludków . To w łaśnie pierw sza trucizna, jaką w sącza w e w rażliw e, chłonne serce dziecka, nasz po­

tw o rn y m aterializm ! Moja bajka b y ła inną, — b y ła napew no krzykiem buntu mej matki, k tó ra całe sw e życie stosow ać m usiała do woli ojca, uznającego, jako n ajw y ższy nakaz życia — zdobyw anie majątku!

— P an by ł bogatym ?

— Zanim przyszedłem na św iat, nieszczęśliw e spekulacje pochłonęły w szystko, a w ra z z tern i życie ojca... B yłem najm łodszym synem już zupełnie ubogiem, chorow itej kobiety, k tó ra tw ard o w alczyć m usiała o chleb...

— C iekaw jestem jej „bajki“...

P o chwili m ilczenia P io tr cicho zaczął:

„...Na w ysokiej skale w znosił się dumnie zam ek królew ski. M ieszkał w nim w ładca potężny, którego skarbów strzegło dniem i nocą dwunastu olbrzym ów . Zam ek b y ł jednak cichy, ponury i sm utny, a jego pan nie znał beztroskich chwil radości, bow iem m yśl jego zajęta b y ła dniem i nocą obawą o całość sw ego m ajątku, o bezpieczeństw o w łasnego życia, na które czyhać mogli — chciw i sk arb ó w — zbójcy.

„I — gdy posępny snuł się po w ysokich krużgankach pałacu, — zdołu, od stóp g ó ry — d olatyw ał go radosny, pogodny śpiew ubogiego rybaka, który, zajm ując nędzną chatkę nad brzegiem potężnej rzeki, — od rana do nocy nucił pieśni na cześć słońca, kw iatów i w łasnej, prom iennej duszy.

— Czem u śp iew asz? — pytali go słudzy królew scy.

— Dzień tak piękny, a niebo tak błękitne, że w idzę na niem hufce anio­

łów, — jakże nie cieszyć się ztego?

2 /0

Ale i w pochm urne, płaczące deszczem i szum iące w ichram i dni, pieśń jego w zbijała się ponad dumne w ieżyce zamku.

— D laczego śp iew asz? pytali w y słań c y króla.

— K w iaty otrzym ują pokarm z rąk aniołów, i w szumie w ichru słyszę szelest ich skrzydeł, jakże nie uwielbić B oga za jego dobroć?

— A ciebie, czy karm ią aniołow ie?

— Nie, ale jeśli nie ułow ię ni jednej ry b y w rzece, idę pom agać w p ra cy mułom, rozw ożącym to w a ry ; dobrzy ludzie obdarzą zaw sze kaw ałkiem chleba!

— A innych życzeń już niem asz?

— Ż yczeń? ab y nikły mój głos mógł jak najpiękniej chw alić dobrego Boga. Czego ponadto m ógłbym jeszcze pragnąć

Król, którem u pow tarzano słow a ubogiego rybaka, zżym ał się z gniewu.

Radość n ędzarza budziła zazdrość w sercu dumnego pana.

— Ja k zniw eczyć szczęście tego człow ieka? — z a p y ty w a ł sw oich do­

radców.

— Źródło jego radości m ieści się w jego prostej, dziecinnej duszy. Tę duszę zatruć trzeba!

Ale nie umiano znaleźć sposobu, k tó ry b y zbu rzy ł jego ufność i za tru ł serce. W sw em ubóstw ie b y ł niedosięgalnym dla razów , biczujących duszę przeciętnego człow ieka.

Lecz nocy pew nej do kom naty króla w cisnął się potw o rn y karzeł, hodo­

w any dla ro zryw ki dw oru i ten królow i szeptał coś długo a tajem niczo.

Gdy św it nastał, przed chatę ry b a k a zajechał zaprzężony w c z te ry konie wóz, a na nim spore ilości ow oców , jarzyn i chleba.

—- Oto d ar od króla — rzekli słudzy — nasz pan ży czy ci, ab y ś dobrze sprzedał swój to w a r i rozpoczął inne, lepsze życie. T w oja nędza ran iła serce królew skie!

R ybak sta ł olśniony w spaniałom yślnością w ładcy. T ego ran k a jego śpiew zbudził króla w jego zam kniętej komnacie.

— To ostatni śpiew n ędzarza — rzekł karzeł, czuw ający u łoża pana. — Pozwól mu w y razić sw ą radość. W ieczorem już nic nie przerw ie tw ej ciszy...

I spełniły się słow a złośliw ego sługi. Ubogi ry b a k rozpoczął handel o trzy ­ manym darem , — za uzyskane pieniądze kupił now y zapas jarzyn i ow oców — i tak czynił co dnia...

I mimo, że hufce aniołów pły n ęły dalej po niebie, a szum ich skrzydeł uderzał o drzw i chaty ry baka, ten — licząc zyski i stra ty każdego dnia rano i w ieczorem — nie m iał już czasu na chw alenie dobrego Boga.

Zabita R adość spoczęła na dnie głośno szumiącej rzeki“...

P o chwili długiego m ilczenia chory podniósł jasny w zrok na P io tra:

— Jeśli po w yjściu stąd — rzekł, w skazując głow ą na m ury szpitala — uda mi się odnaleźć um arłą królew nę: „R adość“ i p rzyw rócić ją do życia, — będzie to dziełem pana! Dziękuję za śliczną „bajkę“.

Gdy uścisnęli sobie dłonie, tw a rz P io tra płonęła cichą, przejm ującą radością.

...„mały k ry sz ta łe k soli obudził życie w stojącym m artw o rozczynie

...„mały k ry sz ta łe k soli obudził życie w stojącym m artw o rozczynie

Powiązane dokumenty