• Nie Znaleziono Wyników

— Kontrowersje wokół kultury górniczej mają sporą literaturę przed­

miotu.

— Literaturę — to może za wiele powiedziane. Ale kilka jadowitych tekstów na pewno by się znalazło.

— Koniunkturalna nagonka na koniunkturalizm?

— Niekoniecznie. Raczej święta wojna. Polemika z tym, co jest, o to, czego nie ma. I polemika z tym, czego nie ma, o to, co jest. Taka sobie równowaga strategiczna.

— To w końcu czego nie ma? Kultury górniczej czy monografii kultury górniczej?

— Wfilmach amerykańskich odpowiada się w takim miejscu: "Dobre pytanie”.

— Mogę powtórzyć.

— Szkoda trudu. Nie wystarczy, że jest Górniczy stan? Albo Gawędy górnicze? Albo Ludowa literatura górnicza? Albo Podania górnicze z Górnego Śląska?

— Albo Zarys kultury górniczej.

— Właśnie. Zarys. Zarys tego, co jest; tego, co będzie; czy tego, co być powinno?

— Bystroń twierdził, że tak naprawdę to nie było i prawie nie ma. O widokach na przyszłość nie wspominał. Chałasiński uznawał, że w narodzie amatorów trudno o kulturę zawodową. Ale nadziei nie odbierał.

— Problem kultury grup zawodowych był u nas przeideołogizowany.

Amerykanie twierdzili w tym samym czasie, że wystarczą dwie osoby, czasem trzy, żeby można było mówić o kulturze. W Polsce grupy

środowiskowe albo musiały mieć swoją kulturę, albo nie mogły je j mieć.

Tertium non datur.

— D atur, datur. M ożna było przecież postawić tezę o istnieniu takiej kultury, sprawdzić empirycznie i orzec, ja k jest naprawdę.

— / może jeszcze opublikować wyniki?

— Niekoniecznie. To zależało od wyników. Z niewygodnymi zawsze mogą być kłopoty.

— Wiele załatwiała figlarna stylistyka. Wydaje się, że na przykład wstępny artykuł Żywirskiej w Zarysie... zasługuje dziś na solidną interpretację. Kobieta tańczy na linie, omija rafy ówczesnej nowomowy, unika pułapek stereotypizacji, a jednocześnie konsekwentnie broni stano­

wiska zespołu autorskiego i honoru etnografii.

— Rzeczywiście, świadomość metodologiczna autorów Zarysu ...jest godna uwagi. Zważywszy, że w tych dziwnych czasach etnografom wiodło się lepiej, kiedy ,,gry i zabawy ludu wiejskiego ’ ’ zastępowali grą w ,,klasy ’'.

— Skakanie na jednej nodze nie zawsze sprzyja utrzymaniu równo­

wagi. Poza tym wtedy w „klasy”grywała z zapałem głównie młodzież. Ci nieco dojrzalsi woleli skata. Zwłaszcza, że na Śląsku w karty można było pograć nawet z diabłem.

— Ligęza prowadził niebezpieczną grę. Ale skuteczną. In ie zostawiał śladów. Stąd dzisiaj trzeba by przez lupę oglądać każde słowo, które opublikował. Niewiele tam miejsca na przypadek. Ale motywacje tego, co celowe, nie zawsze wynikały z homogenicznych przesłanek. Prawda czasu, prawda ekranu.

— Prawda tekstów jest tylko odbiciem konstrukcji intelektualnej.

Wtedy często od montażu zależało, czy jakiś obraz miał szanse na ujrzenie światła dziennego. Paradygmat nauki podporządkowanej pragmatyce.

— Ligęza publikował.

— Ale nie wszystko. Części nie mógł, części nie chciał, z częścią sobie chyba nie radził.

?

— Jeżeli człowiek całe życie poświęca dokumentowaniu istnienia jakiejś kultury, a potem dochodzi do wniosku, że o żadnej autonomii mowy być tak naprawdę nie może, że owszem, istnieją elementy, ale całości wyodrębnić niepodobna — to co? Można tak oczywiście myśleć, można to nawet napisać, ale potem ju ż trudno powstrzymać lawinę.

— Czysta nauka zawsze bywała instrumentalizowana.

— Dobrze, jeżeli przez swoich. Ale problem w tym, że swoi nigdy nie instrumentalizują. Jeżeli to robią — stają się obcymi. Dialektyka

wierności i zdrady. A napisać zaraz po roku siedemdziesiątym, że tak naprawdę kultury górniczej nie ma — to dopiero smakowity kąsek.

— Ale on chyba dopiero zaczynał wątpić. Inaczej nie byłby taki przekonujący.

— Chyba nawet nie wątpił. Po prostu przestało mu się składać.

Dopóki nie wyszedł poza poziom materiału — wszystko było w porządku.

Jak próbował podejść do tego wszystkiego od innej strony — domek z kart.

— Edward Pietraszek po opublikowaniu Zarysu... sugerował, że autorzy pracy zajmują się w niej tylko pewną tradycyjną form ą kultury górniczej — ostatnim ogniwem rozwojowym kultury ludowej.

— W pewnym sensie miał rację. Żeby zrobić analizę zmiany trzeba mieć jakiś punkt odniesienia.

— Ale czy w 1964 Ligęza dokumentując stan tradycyjny byl już przeświadczony, że kultura górnicza w sensie ontologicznym budzi

wątpliwości?

— W języku polskim wiele zależy od norm stylistycznych. Synonimi- ka tworzy często nowe byty.

— A te nowe byty tworzą historię. To zauważył już Kitowicz: jeżeli przekręcisz jedno słowo, jeżeli zaplączesz się stylistycznie, to żebyś mial najświętszą rację, rodacy cię wyszydzą i wyśmieją. A sam problem automatycznie przestanie istnieć. Taki sobie solipsyzm rodzimego chowu.

— Nie chcesz przez to powiedzieć, że kultura górnicza to taki sam konstrukt ja k kultura picia czy kultura na jezdni?

— Może nie taki sam, ale kto wie, czy nie podobny. Już od lat pięćdziesiątych „kultura” z ogonkiem miała nobilitować niektóre za­

chowania, które same w sobie mieszczą się w sferze obyczajów i przy­

zwyczajeń pewnych ludzi.

— To by się zgadzało. Przed wojną nikt nie mówił o kulturze jedzenia.

Po prostu cham żarł, a człowiek kulturalny jadł, a czasami spożywał.

— A w latach siedemdziesiątych obywatele konsumowali. I była kultura jedzenia.

— A kultura górnicza? Przecież jest zawód, jest strój, są ewidentne tradycje, są normy moralne, są wierzenia, są obyczaje. Wszystko.

Komplet.

— Strój jest mundurem wprowadzonym w końcu ubiegłego wieku.

Żywirska jeszcze w 1958pisała, że górnicy przebierają się w to, ja k muszą.

Jakimś wyjątkiem jest pogrzeb. Normy moralne to swoista pochodna starego bhp. Obyczaje wynikają z rytmu pracy i rekrutacji do zawodu.

— Właśnie. To ju ż jakaś specyficzna regularność.

— Którą oczywiście rozbiły masowe werbunki w okresie koniunktury.

Odtąd nowy górnik skakał przez skórę na akademii. A potem bawił się na festynie górniczym albo w karczmie piwnej.

— Rzeczywiście się trochę porobiło. To tylko oznacza, że Ligęza mial wszelkie szanse na zawał i dziesięć lat później.

— Albo nazwałby rzecz po imieniu. Kultura małej grupy nie obroni się przed zmasowanym atakiem zewnętrznym. Dużo nowych ludzi, z całej Polski. W dodatku wyjątkowo dynamicznych, bo przecież inni tu nie przyjeżdżali.

— I każdy lepszy o swoje obyczaje, o swoje przyzwyczajenia, czasem też o wykształcenie, o znajomość języka ogólnego.

— Ślązacy wiedzieli, za co ,,kochali” werbusów.

— Werbus werbusowi nierówny. Niektórzy się zaadoptowali, zostali, sprowadzali rodziny lub żenili na miejscu. Ale tak czy inaczej samą liczbą rozsadzali tę kulturę wewnętrznie. Jeśli była.

— Zapewne była. Problem w tym, że przestawała być, gdy jeszcze nikt specjalnie w to nie wierzył.

— Teraz też niejeden by się obruszył.

— Nie mówię, że nie ma górników. Nie mówię, że brakuje wspólnoty zawodowej. Dzisiaj nawet można zaobserwować funkcjonowanie starych wartości w nowych kontekstach.

— Trwają zmagania. Niektórzy ,,nowi” zachowali mentalność kolo­

nizatorów. Nie potrafią zidentyfikować się z tym regionem. Są obcy, a więc na przykład nie wstydzą się zachowań, które w rodzimym środowisku uznawaliby za naganne.

— W domu może być \ideo, telewizja satelitarna, ale dzieci wysyła się na bezpłatne dożywianie? Opinia sąsiadów nie ma znaczenia, sąsiedzi nie są przecież ,,swoi”.

— Niektórzy Ślązacy też zaakceptowali ten model. Dla innych ciągle ważne są stare normy godnościowe. Popierają ich czasem ,,nowi”, którzy chcą tu rzeczywiście zostać.

— Stary inwariant szlachecki,,substancja nic nie stanowi, jeno krew a poczciwość” w konfrontacji z raczkującym kapitalizmem?

— To nie dotyczy jedynie górników.

— Czyli nawet kultura zawodowa zmieniła swój profil?

— Górnictwo nie jest zawodem dla indywidualistów. Tu zbyt wiele zależy od zaufania do tego drugiego, by można było tak po prostu zamienić grupową solidarność na konkurencję. Coś z dawnej kultury zawodowej zawsze pozostaje.

— Ale po szychcie każdy ogląda tę samą telewizję, czyta te same gazety. Podaż taka, ja k w innych częściach kraju. A jeżeli ktokolwiek opowiada o utopcach, to chyba bardzo małym dzieciom.

— Ligęza dyskretnie zauważył, że publikuje swoją kolekcję podań górniczych, bo uważa, że nic ju ż do niej ciekawego dorzucić nie można.

Stary repertuar jest zamknięty. Nowy — to opowieści wspomnieniowe i anegdoty. Koniec rozdziału.

— Dosłownie. Rozdział zamknięty, czas na ponadśrodowiskową i ponadregionalną wspólnotę.

— Albo na unifikację. Zasypie wszystko, zawieje, ja k przewidywał Odojewski.

— Chyba nie z tej strony, jeżeli mówisz o dominacji mass-mediów.

— Ziemia jest okrągła, zawiać może i ze wschodu, i z zachodu.

— Gdyby to chodziło o jedno miejsce. Kultura górnicza jest dyslokal- na. W latach sześćdziesiątych nie używało się tego pojęcia, ale przecież i Ligęza, i Żywirska mieli tego świadomość.

— Żywirska nawet próbowała to opisywać. Ligęza natomiast widział w takim ujęciu niebezpieczeństwo utraty tożsamości kulturowej Śląska.

Zdecydowanie optował za potrzebą zbadania w p i e r w s z e j k o l e j n o ś c i specyfiki lokalnej; kultury górniczej istniejącej w kontekście tradycji śląskich. Szerszy kontekst interesował go w dalszej perspektywie. Tym bardziej, że kulturę górniczą opisywali Niemcy, Czesi,

Rosjanie czy Anglicy.

— Hoggart bez specjalnych wahań ju ż w 1957 r. zaliczył kulturę górniczą do robotniczej.

— Ligęza w rok później, analizując inny materiał i odrębne warunki cywilizacyjne, tworzące kontekst dla śląskiej kultury górniczej epoki ,,przedmasowej", wyodrębnił w zasadzie te same wyznaczniki struktural­

ne. Ale postulat badania kultury grup zawodowych zgłosił ju ż znacznie wcześniej, na zebraniu Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego, w 1952 r.

— Właśnie, Hoggart praktycznie nie pisze o kulturze grup zawodo­

wych, pisze o kulturze robotniczej, o zachowaniach poza miejscem pracy.

— Dla Ligęzy w tym czasie byłaby to gra w klasy. Pisząc o kulturze górniczej łączył specyfikę pracy pod ziemią ze stylem życia poza kopalnią.

Ale w zespole wartości tradycyjnych obaj właściwie opisywali te same inwarianty. Różnice wynikają z kontekstu lokalnego i paru innych czynników historycznych.

— W zasadzie można powiedzieć, że sposób ujęcia tematu wypływał z podobnych przesłanek intelektualnych. Hoggart niewątpliwie dyspono­

wał większym rozmachem i pewnością właściwą profesorowi angielskich i amerykańskich uniwersytetów.

— Z a to dwadzieścia lat później pojawiła się opinia, że śląscy etnografowie nie interesowali się antropologią miasta.

— Jasne. Bo nikt wtedy nie mówił o antropologii miasta. Niech by spróbował. Kultura górnicza kwitła sobie w najlepsze, zgodnie z odgór­

nymi rozporządzeniami, tylko po wsiach i osadach.

— W takim Bytomiu czy Katowicach na przykład górnik pojawiał się tylko na Barbórkę i etnograf rozpoznawał go po mundurze i czapce z piórkiem.

— Bądźmy sprawiedliwi — może rzeczywiście c e l e m badań etnografii śląskiej lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie było ujęcie zgodne z później­

szymi metodami urban antropology. Niemniej badano kulturę śląską, mając świadomość, że ta nie kończy się na wsi. Dziś należałoby raczej postawić tezę, że Ligęza w s p ó ł t w o r z y ł antropologię miasta. Wystarczy porównać jego program badawczy z założeniami szkoły chicagowskiej.

— Wystarczy taki drobiazg ja k podstawowa teza Ludowej literatury górniczej: część tradycyjnych podań tej grupy zawodowej wywodzi się ze starej śląskiej tradycji wiejskiej.

— Albo inny: ortodoksi zarzucali Ligęzie, że prowadzi badania etnograficzne na Rynku w Katowicach. Dzisiaj to ju ż żadna rewelacja

— w bagażu każdego Polaka można znaleźć ślady kultury ludowej. Ale w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był to powód do wstydu.

Z powodów ideologicznych.

— Dzisiaj też modniejsze są herbarze, ale to ju ż inny problem.

— W każdym razie badania nad kulturą grup zawodowych budzą teraz znacznie mniej emocji niż przed ćwierćwieczem. Tym bardziej, że prowadzi się je w całej Europie. Wprawdzie częściej przy pomocy metod socjologicznych niż etnograficznych.

— W Polsce nigdy nie było wielu ośrodków etnograficznych. Stąd opinie wygłaszane ex cathedra mają swój ciężar gatunkowy. Dla nie­

których kultura grup zawodowych nie jest problemem badawczym. Niejest nim także kultura regionalna. Ale współczesne dyskusje nad przedmiotem badań etnografii czy antropologii nie powinny przysłaniać dorobku poprzednich pokoleń badaczy. M oże raczej — zgodnie z postulatami kognitywizmu — należałoby się zająć analizą postaw badawczych, które współkształtowały paradygmaty myślenia etnograficznego.

— Ten problem wymaga jeszcze rozstrzygnięcia.

— Wątpliwości mnożą się dalej...

1910— 1972 Część druga

Ocena entuzjazmu, jaki zapanował po zakończeniu działań wojen­

nych i odzyskaniu Ziem Zachodnich nie jest dziś sprawą łatwą. Bez względu na przyjmowany punkt widzenia należy liczyć się z dystansem czasowym, który z reguły modyfikuje postawy aksjologiczne. Wobec Śląska ujawniano wtedy zarówno nastawienie intuicyjno-emocjonalne, jak i racjonalno-pozytywistyczne. Pozostaje jednak faktem, że duża część inteligencji polskiej, zwłaszcza krakowskiej i poznańskiej, która swoje związki ze Śląskiem manifestowała już wcześniej, dostrzegała potrzebę nawiązania silniejszych kontaktów z tym regionem. Przejawia­

ło się to wzmożonym poczuciem wspólnoty z losami Ślązaków i ich kulturą; udziałem w odbudowie i reorganizacji wszystkich dziedzin życia społecznego. Już w pierwszych miesiącach roku 1945 przybyła tutaj znaczna część pracowników oświaty, którzy, przed wojną aktywni zawodowo, ukrywali się przez cały czas trwania okupacji.

Józef Ligęza wrócił do Katowic 5 marca 1945. Został zastępcą naczelnika Wydziału Kultury i Sztuki w Śląsko-Dąbrowskim Urzędzie Wojewódzkim. Potem także wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Ra­

dy Kultury. Do jego zadań należała wówczas przede wszystkim odbudowa zniszczonych instytucji życia kulturalnego. Czuwał nad uruchomieniem teatrów, muzeów, szkolnictwa artystycznego. Współor­

ganizował społeczny ruch kulturalny (związki śpiewacze, teatr am ator­

ski, ogniska plastyczne, wystawy). Przyczyniał się do rozwoju radia i prasy. Zorganizował pierwszą w kraju wystawę plastyki nieprofes­

jonalnej.

Jednakże wiodącą sferę jego zainteresowań stanowiła praca nauko­

wa. Uczestniczył w badaniach śląskoznawczych kierowanych przez

Mieczysława Gładysza w latach 1946—48, a po opublikowaniu wyni­

ków (J. Ligęza, 1948) podjął pierwsze swoje prace nad kulturą grup zawodowych.

Lata powojenne były okresem dynamicznego rozwoju badań regio­

nalnych. Historycy, ekonomiści, geografowie, językoznawcy, literatu­

roznawcy, etnografowie i socjolodzy prowadzili w ramach Instytutu Śląskiego szeroką działalność publikacyjną. Wśród naukowców, którzy wiązali wówczas swoją pracę naukową z problematyką regionalną i korzystali z lokalnych możliwości wydawniczych są profesorowie i koledzy Ligęzy z czasów studiów w Krakowie i pracy nauczycielskiej:

Józef Feldman (1946), Kazimierz Piwarski (1947), Wincenty Ogrodziń- ski (1946), Tadeusz Lehr-Spławiński (1947), Zdzisław Hierowski (1947), Tadeusz Dobrowolski (1946, 1948), Karol Maleczyński (1946), Roman Lutman (1948), Stanisław Rospond (1948), Roman Gródecki (1946), M aria Suboczowa, Antoni Wrzosek (1948), Edmund Osmańczyk (1945), Henryk Barycz (1946, 1948), Stanisław Bąk (1947), Wilhelm Szewczyk (1945, 1948), M arek St. Korowicz (1948) i inni. Do końca lat czterdziestych było to grono bardzo aktywne, obejmujące swoim działaniem Śląsk Górny, Dolny i Opolski. W ramach Komunikatów Instytutu Śląskiego wydawano także serię czechosłowacką. Za­

mknięcie tej placówki spowodowało istotne zmiany w życiu intelek­

tualnym Katowic. Przede wszystkim osłabione zostały naturalne więzi z innymi środowiskami naukowymi. Reaktywacja Instytutu w końcu lat pięćdziesiątych była w istocie powołaniem nowej jakościowo in­

stytucji.

Ligęza nie przerywał prac koncepcyjnych i badawczych bez względu na sytuację historyczną. N a zjeździe Polskiego Towarzystwa Ludo­

znawczego, który odbył się 16—18 maja 1952 r. przedstawił „Próbę charakterystyki grupy zawodowej na Śląsku” . Wśród słuchaczy tej propozycji znaleźli się między innymi Jan Czekanowski, Kazimierz Moszyński, Józef Gajek, Kazimierz Nasz, Stanisław Szczotka, M aria Priifferowa, Kazimiera Zawistowicz-Adamska, Roman Reinffus, Anna Zambrzycka, Franciszek Wokroj, Mieczysław Gładysz, Józef Burszta, M aria Suboczowa i inni. (Protokół..., 1954, s. 1225)

Temu samemu gronu specjalistów M aria Żywirska przedstawiła

„Problem badania grupy zawodowej w świetle kultury ludowej” . Obie te prace, zdecydowanie prekursorskie wobec choćby propozycji Hoggarta (1957), zaanonsowały wydany dwanaście lat później Zarys kultury górniczej.

W latach 1950 — 1955 na zlecenie Państwowego Instytutu Sztuki w Warszawie Ligęza organizował i kierował akcją zbierania folkloru.

W wyniku tych prac powstała kolekcja licząca 10 961 pieśni. Jednocześ­

nie wespół z dyrektorem Polskiego Radia w ramach programu Radiowa czelodka ogłaszał konkursy na pieśni, opowiadania oraz sztuki teatral­

ne. Opublikował wraz z Adolfem Dygaczem Pieśni ludowe Śląska Opolskiego. (A. Dygacz, J. Ligęza, 1954)

Należał do najaktywniejszych orędowników wznowienia działalno­

ści Śląskiego Instytutu Naukowego w Katowicach. Jako jego wice­

dyrektor do spraw naukowych kierował pracami merytorycznymi śląskiej humanistyki. Dbał o stworzenie środowiska naukowego, obej­

mującego także osoby nie związane instytucjonalnie z ŚIN. Współ­

pracował między innymi z Jackiem Koraszewskim, Pawłem Rybickim, Józefem Kokotem, Alfredem Zarębą, Stanisławem Bąkiem, Ludwikiem Brożkiem, Janem Taciną, D orotą Simonides, Jerzym Pośpiechem, Danielem Kadłubcem, Zdzisławem Hierowskim. Przewodniczył Komi­

sji Etnograficznej Instytutu.

W latach 1959— 1968 w wyniku jego starań i pod jego kierowni­

ctwem prowadzono systematyczne badania zespołowe nad współczes­

nym stanem tradycyjnej kultury na Górnym Śląsku. (M aria Żywirska, M aria Suboczowa, Stefan Łysik, Ludwik Dubiel, Eugeniusz Jaworski, Irena Bukowska-Floreńska, Barbara Bazielich, Krystyna Kaczko, Bernadeta T um o i inni). Ich efekty wspomagały w znaczący sposób program budowy skansenu, który współinicjował Ligęza już w 1952 r.

N a przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Ligęza prowa­

dził intensywne badania nad zwerbalizowanymi formami tradycji regionalnych. Nawiązał cenne kontakty międzynarodowe. Podjął szer­

szą niż uprzednio współpracę z folklorystami. Dążył do stworzenia przy pomocy nowych narzędzi metodologicznych właściwego, naukowo zobiektywizowanego wizerunku kultury śląskiej.

Powojenna szczupłość inteligencji twórczej wymagała wielowarian­

towości działań każdego intelektualisty. Ligęza uczestnicząc w życiu kulturalnym regionu wiedział, czym może grozić zachowanie niezależ­

ności w decyzjach i ocenach. W początkach lat pięćdziesiątych, po zwolnieniu z Urzędu Wojewódzkiego, rok pozostawał bez pracy.

Rozumiał potrzebę inspirowania i wspomagania ruchu kulturalnego w regionie, ale nie godził się na przejęcie wszelkich funkcji kontrol­

nych przez aparat urzędniczy. Był przeświadczony, że podstawą decyzji administracyjnych zawsze winna być wiedza; że obejmowanie

wysokich stanowisk przez osoby niekompetentne zagraża stabilności życia społecznego.

Między innymi dlatego sam przez ponad trzy lata godził się jedynie na pełnienie obowiązków dyrektora Muzeum Górnośląskiego, a ofi­

cjalną nominację przyjął dopiero wówczas, gdy w uznaniu dorobku naukowego przyznano mu tytuł docenta. Była w tym swoista ironia losu, gdyż jednocześnie odsunięto go z dyrektury Śląskiego Instytutu Naukowego — placówki, którą współreaktywował zaraz po wojnie, a potem, powtórnie, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Stres, wynikający ze sprzecznej, zewnętrznej i koniunkturalnej oceny jego osiągnięć oraz kompetencji merytorycznych przypłacił zdrowiem.

Z działalnością naukowo-badawczą Ligęza identyfikował się szcze­

gólnie. Tworzył dla niej zaplecze instytucjonalne. W jego zamyśle

— zgodnie z ideą pragmatyzmu — zadaniem muzeów było zapewnienie dyscyplinom kulturologicznym odpowiedniej bazy materiałowej. W ge­

stii instytutów naukowych pozostawać miała interpretacja. H om o­

genicznych warunków do tworzenia syntez naukowych upatrywał w uniwersytecie, którego był gorącym orędownikiem. Tym większym, że w jego systemie wartości synteza winna być dziełem zbiorowym.

Pracując na poziomie koncepcyjnym, badawczym i organizacyjnym dysponował zawsze pewną wizją ogólną, ale odkrycie naukowe wiązało się, jego zdaniem, ze żmudną pracą etapową. Pojedynczy człowiek miał w tym działaniu mniejsze szanse niż profesjonalny zespół. Mimo to nie rezygnował i dążył do syntez indywidualnych, choć obowiązująca wówczas opcja filozoficzna krępowała go i nie zezwalała na swobodny rozwój myśli, wynikającej z analizy faktów. Stąd klasyfikacja posiada­

nego materiału i typologizacja poznanej faktografii wydawały mu się górnym pułapem interpretacji.

W działaniach badawczych przyświecała mu antropologiczna kon­

cepcja całości i części kultury, którą przez całe życie przyjmował za swoje credo. Stąd w jego opracowaniach są monografie i opisy całościowe, a obok nich analizy części kultury — do zespołów i pojedyn­

czych elementów włącznie. Porządkującym układem odniesienia była klasyfikacja i typologizacja, ale punkt wyjścia to fakt kulturowy, traktowany tak, jak w historii dokument. Łącznikiem między metodami historycznymi a etnograficznymi stał się dla niego imperatyw czaso­

przestrzennego lokowania wytworu. Nie tracąc z pola widzenia dia- chronii potrafił docenić wartość opisu synchronicznego. W tym sensie jego wykształcenie historyczne wyraźnie korespondowało z etnograficz­

nym. Wypadało mu pracować w czasie, kiedy postulat autonomicznego werbalizowania wyznaczników metodologicznych zaczął dopiero wcho­

dzić w życie. Stąd współczesnym czytelnikom jego dorobku nie zawsze jest łatwo odnaleźć starannie tuszowane ślady nieortodoksyjnej meto­

dologii. Co nie przeszkadza dzisiaj w formułowaniu postulatu kon­

tynuowania wielu wątków tematycznych, które Ligęza wytyczył w ciągu swojej czterdziestoletniej pracy naukowej.

Umiał zjednać ludzi dla wszystkich swoich inicjatyw; współpracow­

ników i współtwórców zarażał własnym entuzjazmem. W praktyce należał do tych uczonych, którzy byli — używając nomenklatury Znanieckiego — „ludźmi czynu” . Angażował się w działania niezbędne dla rozwoju kultury elitarnej. Wykorzystywał też swoją wiedzę zawodo­

wą do zmniejszania dysonansu poznawczego, jaki zagrażał ludziom

wą do zmniejszania dysonansu poznawczego, jaki zagrażał ludziom

Powiązane dokumenty