i.
Co to jest właściwie filozofia sztuki czyli estetyka?
Pytanie to może się w ydać na pierwszy rzut oka trywialne lub zbyteczne. Lecz tryw ial
ność ta i zbyteczność zanikają z chwilą, gdy przypomnimy sobie, że żyjemy w czasach, w któ
rych kwestyonuje się wciąż jeszcze racyę bytu wszelkiej filozofii wogóle, a tem samem ta k ż e , filozofii sztuki. T oć epoka tuż przed nami była par excellence niefilozoficzną. Po upadku wiel
kiej spekulacyi idealistycznej w pierwszej p o ło wie XIX wieku, zmieniło się w dziedzinie filo
zofii do niepoznania. Ponieważ idealizm nie zdołał ziścić wszystkiego, co obiecywał, potępiono go radykalnie. Zapomniano, że ziścił bądź co bądź bardzo wiele. Niebywały rozkwit nauk przyro
dniczych spotęgow ał nadto tę reakcyę antyfilo- zoficzną. Em pirya stała się hasłem ogólnem , alfą i omegą mądrości ludzkiej.
— 12 —
Myśl ludzka przerzuciła się ze szczytów spekulacyi na drugi skrajny biegun, gdzie zapa
now ał wszechwładnie materyalizm i pozytywizm.
Zaś dla wszystkiego teg o , co stanowiło dotąd dumę i chlubę filozoficznych wysiłków, stw orzo
no jako suro gai nowy... term in , który miał ja
koby raz nazaw sze pogrzebać wszelkie rojenia filozoficzne, mianowicie termin agnostycyzmu.
Co przekraczało kom petencyę empiryi, co wy
chylało się ponad gołosłowne stwierdzanie faktów i ich praw idłowości, uznano za niepoznawalne, a tem samem za niedogodne dociekań nauko
wych. Filozofię zdegradow ano do igraszki roz
marzonych poetów.
Dow odzić chyba nie potrzeba, że takie je
dnostronne uwielbienie „m ędrca szkiełka i ok a“
musiało pogw ałcić i spaczyć w szystko, co właśnie oku i szkiełku m ędrca nie podpada.
M usiało pokrzywdzić całą dziedzinę mickiewi
czowskiego „czucia," będącą dziedziną filozofii katexochen. A ten gwałt i ta krzywda, to nic innego jak grzech przeciw duchowi kultury lu
dzkiej. By przewidzieć, że takie grzechy się mszczą, nie potrzeba być prorokiem, czyli nam aszczo
nym znawcą przyszłości. Starczy jakie takie zna
wstwo przeszłości. Dzieje uczą, że duch zawsze dotąd łam ał narzucone mu więzy. W ięc chyba w nioskować nam wolno, że pono nadal tak b ę
dzie. A dzisiaj, w chwili obecnej, naw et już
— 73 —
wniosku takiego nie potrzeba. Można stwierdzić z łatwością empirycznie, że pozytywistyczna u- dręka ducha poczyna się chylić ku upadkowi.
Poprzez stosy faktów i fakcików poczyna prze
świecać promienne, boskie, niewytępialne jego oblicze.
Toć — by w skazać tylko na momenty naj- znamienniejsze — w Niemczech rozbrzmiewa coraz donośniej hasło odwrotu od pozytywizmu a powrotu do idealizmu i to idealizmu najskraj
niejszego, niedaw no, jako zupełnie nienaukowy, z państw a nauki usuniętego — do idealizmu Schellingów i Heglów. Do dzieł tych myślicieli nie zaglądał przez przeszło pół wieku prawie nikt, prócz zawodowych historyków filozofii.
Dzisiaj poczynają one znajdować nietylko na
kładców, lecz, co ważniejsze, i czytelników. 1 ze zdumieniem spostrzega się, że dzieła te nie są bynajmniej takie zagm atw ane, ciemne i w prost niedorzeczne, jak głoszono przez p ół wieku. Kto zaś baczniej się przyjrzy, znajdzie nawet nieje
dną jasną odpow iedź na niejedno ciemne pyta
nie, które go niepokoiło, a którego rozwiązania daremnie u pozytyw istów poszukiwał.
Lecz ruch ten nie ogranicza się na szczę
ście na samych Niemczech. Powtarzam na szczę
ście. Sam fakt, że Niemcy w racają dzisiaj do swej własnej idealistycznej filozofii, nie byłby bowiem jeszcze dostatecznym argumentem. Tem
więcej, że epoka pozytywizmu nauczyła pogardy szczególnie dla spekulacji niemieckiej. Otóż ruch ten można już dzisiaj nazwać europejskim. Szcze
gólnie silnie bije on w dwóch krajach, w któ
rych pozytywizm niedaw no był święcił maximum swego tryumfu, mianowicie we W łoszech i Fran- cyi. W e W łoszech rozkwitają wzm ożonem życiem nie tylko tradycye idealistyczne. Obok tego wyrósł jeszcze szereg młodych, samodzielnych filozofów.
Z po śród nich wysuw a się na pierwsze miejsce neapolitańczyk Benedetto Croce. Croce nawią
zuje wprawdzie do Hegla. Mimo to posiada dość siły, by się wznieść ponad niego i by stworzyć własny, oryginalny system metafizyczny.
Lecz specyalnie silnie błyszczy światło me
tafizyki we Francyi, za spraw ą Henryka Bergso
na. James pow iedział, że Bergson jest najgłę
bszym myślicielem od czasów Kanta. I bez wąt
pienia jest on nietylko najwybitniejszym z żyjących filozofów, lecz jest także prawdziwym filozofem.
Bergson ma odwagę filozofować tak, jak filozo
fowali Platon, Plotyn i Hegel. Tworzy on swój system ode dna swej duszy. Przystępuje do każdego zagadnienia bezpośrednio, niemal tak, jak gdyby zagadnienie to nie było jeszcze w o
góle dotąd istniało. 1 choć naturalnie większa część jego dociekań nie jest absolutną nowością, choć nie trudno u niego wykazać pierwiastki Plotyna, Schellinga lub Avenariusa, to jednak wy
— 75 —
niki te są w form ie, w jakiej on je daje, zupeł
nie oryginalne. Nie są od tych myślicieli przejęte, tylko własną pracą myślową, na podstaw ie w ła
snych dociekań uzyskane. W Bergsonie doczeka
liśmy się nareszcie filozofa praw dziw ie z Bożej łaski. Nietylko gromadzi on i chłonie w siebie fakty, których mu dostarcza nauka, lecz przera
bia je samodzielnie i odbudow uje z nich, p o niekąd ab ovo, cały świat.
Naturalnie ludzie tej miary budzili zawsze i budzić muszą silną opozycyę. Nauka wykaże bowiem w każdej chwili z łatw ością cały szereg praw d, które się w całokształcie myśli bergso- nowej, czyli w jego prawdzie, nie mieszczę. Lecz mimo to znaczenie takiego zjawiska jak Bergson nie maleje. Bo choć w ten sposób spaczonych i pogwałconych zostaje cały szereg poszczegól
nych praw d, to jednak, jakby na odkupienie tego grzechu, ostaje się ta jedna w ielka, ogólna prawda, którą jest — życie wielkiego system u metafizycznego. 1 właśnie życie tej prawdy, ży
cie wielkiego system u metafizycznego, poczętego ode dna ducha, w patrzonego we w łasną głębię i żyjącego tylko dla siebie — właśnie takie kró
lewskie, autonom iczne oparcie się myśli ludzkiej o samą siebie, jest szczególnie zdolne zapłodnić kulturę ludzką nowemi wartościami i dać poży
wienie duchowi na lat setki, a nawet na lat tysiące. W spomnijm y tylko Platona. Że jego ge
nialna koncepcya absolutnie bytujących idei urą
ga wszelkiemu doświadczeniu, że niczego, prócz wiary w nią, ku jej poparciu przytoczyć nie można — o tem wiedział już doskonale jego bezpośredni uczeń Arystoteles. Nie szczędził on też mistrzowi swemu niejednej cierpkiej uwagi, choć łudzić się niepodobna, iż bez idei platońskich nie byłoby Arystotelesa. Idee platońskie mimo wszystko swego znaczenia dla kultury ducha naj
zupełniej nie straciły. Przypomnijm y sobie choćby ważniejsze momenty. Najpierw odżyły idee w Plo- tynie i Neoplatonikach i zapłodniły kulturę ale
ksandryjską. Potem posłużyły jako jedne z cegieł do gmachu chrześcijańskiej filozofii, przedosta
w szy się pod formą uniwersalii do scholastyki.
Później, w epoce Odrodzenia, rozsiew ała aka
demia p latońska, ufundowana przez M edyceu- szów, sw e blaski na sztukę i kulturę włoską.
W reszcie pojawiły się nanowo w wieku XIX głównie za spraw ą Schopenhauera, który je za
szczepił na gruncie kantowskim. Zaś wpływ Schopenhauera na w spółczesną kulturę artysty
czną jest po dziś dzień niezaprzeczalny. Dość przytoczyć W agnera i Nietzschego.
Ten przykład platoński jest wielce po u czający. W skazuje bow iem , jaką postaw ę na
leży zajmować w obec praw dziw ie wielkich kon
cepcji filozoficznych, by ich nie ukrzywdzić i by ich znaczenie praw dziw ie ocenić. Im większy
— 76 —
- 77
-i wspan-ialszy jest system metaf-izyczny, tem staje się z natury rzeczy jednostronniejszy, bo tem energiczniej grupuje wszelkie fakty pod własnym sztandarem. Nie trudno go tedy zbić, osaczywszy się murem opornych faktów. Lecz za to tem trudniej go zabić, gdyż ostaje się on przy życiu własnym rozpędem , kształtując i zapładniając kulturę ludzkości. Przykładając więc inną miarę do wielkich wysiłków myśli filozoficznej, po- prostu nie dojdziemy z nimi do ładu. M ędrca szkiełko i oko ukaże nam setki braków i niedo
borów. A rzeczywiste ich znaczenie dla kultury ducha rozpłynie nam się w ów czas pod palcami.
O tem nie trzeba zapom inać, zbliżając się do współczesnej myśli filozoficznej, budzącej się z półwiekowego pozytywistycznego zahypno- tyzowania. W obec krytyki pozytywistycznej ona się nie ostoi. Boć w obec tej krytyki dotąd je szcze żadna filozofia się nie ostała. Natomiast rozżarza się płom ień jej żywotności u podwoi ducha — gdyż zaspakajać poczyna tęsknotę du
cha za sobą samym. Niesie mu w darze nowe wartości,’ zaczerpnięte z jego własnego wnętrza, a nie z heteronomicznej mu sfery zewnętrznego doświadczenia, która jest zawsze bądź co bądź tylko innobytem ducha, jak tak pięknie wyraził się Trentowski. Tylko pom nąc to wszystko, zdo
łamy sprawiedliwie ocenić zjawiska takie, jak Benedetto Croce lub Henryk Bergson.
— 78
-Także i u nas poczynają się ukazywać przebłyski tego ruchu praw dziw ie filozoficznego.
Niestać nas wpraw dzie jeszcze na sam odziel
nych myślicieli, dorównujących Bergsonowi lub Crocemu. Lecz mimo to nie należy załamywać z rezygnacyą rąk i pow tarzać sobie ku pociesze ów smutny frazes, zrodzony w erze pozytywi
stycznej, że jesteśm y narodem par excellence niefilozoficznym. T oć mieliśmy Trentowskich, Libeltów, H oene-W rońskich i Cieszkowskich.
Choć więc narazie nie wydajemy jeszcze dość myśli polskiej,' by naszą polską duszę napełnić nią po brzegi, to jednak budzi się w nas od czucie, że nam takiej myśli potrzeba. Ponieważ nie zadaw alają nas wyniki naszej teraźniejszo
ści, przeto zwracamy się z impetem ku p rze
szłości. Sym ptom atów m ożnaby przytoczyć nie
mało. W spom nijm y choćby cały ten ruch, gru
pujący się koło Słowackiego. Toć najgłębszy jego utwór „Król D uch“ dopiero dzisiaj staje się nam zrozumiałym. Nie dlatego, żeśmy się nim dopiero teraz gruntownie zajmować zaczęli — lecz dlatego, że dopiero dzisiaj zatęskniliśmy za nim prawdziwie. Ze zdumieniem spostrzega
my, że Słowacki, to rozm arzone i nieraz tak rozkapryszone dziecię liryki, jest głębią, jest oceanem. Jego koncepcya duchów indywidual
nych, bytujących od prapoczątku i lepiących sobie formy zmysłowe, rozprow adzona po przez dzieje
— 79 —
ludzkości aż do chwili w spółczesnej, jest najzupeł
niej godną stanąć obok system ów mistycznych Jakóba Boehmego lub Schellinga. Słowacki my
śliciel — i to genialny myśliciel, urodził się nam dopiero dzisiaj. Pokolenie przed nami nic o tem nie wiedziało i wiedzieć nie chciało, bo mu ta kiego Słowackiego nie było potrzeba. Dopiero my załaknęliśmy takiej mądrości, przeto znale
źliśmy sobie odrazu jego, jako tej m ądrości głę
bokie a misterne naczynie.
Towarzystwo Filozoficzne w Krakowie za
inaugurowało szereg odczytów o naszej narodo
wej filozofii.*) I to jest również nietylko faktem lecz także syptomatem. Boć ostateczną sprężyną nie jest tutaj tylko ciekawość filologiczna łub historyczna, ani tylko dług sam wdzięczności spła
cany (tak późno) wobec naszej przeszłości. Prze
cież na to wszystko mogła się była wysilić epo
ka przed nami, a jednak się nie wysiliła, jeno rze
czywistą sprężyną jest ufne rozpoznanie, że tam, u tych zapomnianych, kryją się całe światy my
śli, które może nie są zdolne wypełnić nam nasz świat, lecz w każdym razie zdolne są go za p ło dnić. Nareszcie przestajem y niewolniczo pow ta
rzać ów nieszczęsny frazes o niefilozoficzności naszego narodu. Poczynam y wierzyć w możność myśli filozoficznej polskiej. Z takiej wiary jedy
nie może się urodzić nasz filozoficzny czyn.
*) w r. 1911.
I jeszcze jeden dowód. Otóż tak skromnie i tak trwożliwie pow ołany do życia przed kil
kunastu laty w W arszaw ie „Przegląd Filozofi
czny" nietylko rozwinął się świetnie, ale właśnie obecnie okazał się nawet za ciasnym. Przeto pow stało we Lwowie nowe pism o i to miesię
czne, które obok i ręka w rękę z „Przeglądem Filozoficznym" będzie krzewiło myśl filozoficzną u nas. Otóż nazbierało się u nas już tylu pra
cowników, że dla ich prac jedno pism o nie wystarcza. Jakie dziesięć lat wstecz byłoby się to słusznie wydało fantastyczną mrzonką. Koniec końcem także i u nas poczyna odzyskiwać filo
zofia znaczenie, jakie niegdyś posiadała.
Powyższych kilka uwag może się wydać odbieżeniem od tematu. W yszliśm y od prostego pytania: co to jest filozofia sztu k i? a wypłynę
liśmy na pełne wody w spółczesnej filozofii.
Mimo to było nieodzownem kwestyę tę odrazu tak a nie inaczej postawić. Filozofia sztuki jest bądź co bądź zawsze filozofią. A jaką filo
zofię się posiada, taką też filozofię sztuki wy
znawać się będzie. Uczą o tem dobitnie dzieje estetyki. W łaśnie najw spanialsze i najpłodniejsze systemy estetyczne były ściśle zależne od cało
kształtu filozoficznych przekonań odnośnych my
ślicieli. Filozofia idei zrodziła estetykę Platona, a filozofia ducha estetykę Hegla. Przeto konie- cznem jest przy rozpatryw aniu filozofii sztuki
— 80 —
— 81 —
teraźniejszości zdać sobie spraw ę z intencyj fi
lozoficznych doby obecnej. Przecież w ątpliw ości nie p odleg a, że wzm ożone tętno filozoficzne musi powieść za sobą spotęgow anie i pogłębie
nie filozofii sztuki.
Naturalnie w epokach praw dziw ie filozofi
cznych, w czasach Platonów , Plotynów lub He
glów , byłoby takie stw ierdzenie, że filozofii sztuki wolno być także filozofią, w prost trywial
nością, noszeniem sów do Aten. Rozumiało się wówczas samo przez się , że zbadanie piękna nie może się zadowolić samem wyświetlaniem empirycznych jego objawów, lecz że musi być nadto organicznie zrośniętem z całokształtem myśli filozoficznej. Natom iast d z isia j, w chwili, która jest dopiero pierwszym krokiem ku erze prawdziwie filozoficznej, jest stwierdzenie takie nie
tylko usprawiedliwione, lecz w prost konieczne.
SI.
Filozofię sztuki musimy wziąć w obronę jeszcze przed atakami z zupełnie innej strony, może najmniej oczekiw anej, mianowicie przed atakami artystów. Otóż artyści odnoszą się naogół do estetyki niechętnie i w części odm awiają jej wszelkiej racyi bytu.
W spraw ie tej starczy kilka słów — gdyż polega ona na prostem nieporozum ieniu. Artyści
6
82
-widzą zazwyczaj w estetyce straszaka, który im zagraża narzucaniem kagańca norm na ich twórczość. Wydaje im się poprostu, że estetyka jest na to, by im robić przepisy. Że się nie
raz tak d ziało , nie ulega wątpliwości. Lecz że się to wówczas fałszywie i mylnie działo, jest również niewątpliwem. Estetyka bada piękno, usiłuje je zrozumieć i zgłębić, lecz najzupełniej nie kusi się o to, by pięknu narzucić jakieś uro
jone a wszechzbawcze prawidła. Estetyka stwier
dza wprawdzie warunki, w których dany utwór rąk ludzkich jest pięknym, lecz zdaje sobie dosko
nale sprawę, że owe stwierdzone w dziejach sztuki warunki nie są bynajmniej jedynymi, abso
lutnymi. Owszem, estetyka liczy się z faktem, że każda nowa twórczość stwarza nowe warun
ki dla piękna. Bynajmniej nie usiłuje wyłuskać jakiegoś kanonu form, według którego artysta postępować powinien pod utratą artystycznego zbawienia. Estetyka wie dobrze, iż odmienna kultura stwarza odmienne formy artystyczne, że piękno Giotta a piękno francuskiego impresyo- nizmu dzieli cała przepaść. Najzupełniej więc nie przesądza, by jedno lub drugie piękno było lepsze lub doskonalsze. Od ustalania norm po
wszechnie obowiązujących chroni się estetyka jak od ognia. Przeto musi każda estetyka, która to czyni, t. zw. estetyka normatywna, uledz za
sadniczym trudnościom. Że artyści od takiej
— 83 —
estetyki stronią, jest więc zupełnie słusznem.
Cały ich instynkt artystyczny wzdryga się prze
ciw temu. Prawdziwy artysta zdaje sobie dosko
nale sprawę, że twórczość jego nie podlega żadnym kanonom, że jest wolną i autonomi
czną. Czuje, że raczej on stwarza dla estetyki nowe wartości, nie zaś, że czerpie je od niej.
Natomiast błądzą artyści, sądząc, że normowanie jest alfą i omega estetyki wogóle. Lecz fałszywy ten pogląd nie jest już chyba winą estetyki, tylko winą niedostatecznej jej znajomości.
Naturalnie nie wypływa stąd, byśmy od artystów wymagali znajomości estetyki. Obywali się oni bez niej naogół doskonale. Więc zape
wne i nadal tak będzie. Lecz, jak wiadomo, nie brak wyjątków i to wielce charakterystycznych.
Otóż artyści, zajmujący się estetyką, popadali często właśnie w ów zasadniczy błąd, przeciw któremu ogół artystyczny tak energicznie się broni. Usta
nawiali mianowicie ogólne, wszechobowiązujące normy dla piękna. Mistrz tej miary, co Polyklet, kusił się z cyrklem i miarąw ręku o absolutny kanon piękna postaci ludzkiej. Leonardo da Vinci wie
rzył w szczególną moc trójkątu. Hogarth upa
trywał w linii wężowatej i falistej linię piękna katexochen. W obec estetyki, uprawianej przez artystów, należy więc być szczególnie podejrzli
wym. Bo koniec końcem twórczość a filozofi
czne dociekanie nad twórczością — to dwie 5*
dziedziny heteronomiczne. Umysł, owładnięty rozpędem twórczym, z natury rzeczy mało będzie skłonny do mozoinych analiz, nieodzownych w teoryi twórczości.
Niechaj więc artyści przedewszystkiem tw o
rzą. Filozofii sztuki przez myśl nie przejdzie dawać im przepisy. Zadow oloną i szczęśliwą będzie, gdy uda jej się odsłonić rąbek tej dziwnej, tajemniczej czynności, której wypływem są dzieła sztuki. Że przeciw takiej estetyce żaden artysta protestu nie podniesie, dow odzić chyba nie potrzeba.
Teraz wyłania się samorzutnie dalsze py
tanie: co jest właściwie przedm iotem filozofii sztuki? O dpow iedź brzmi: naturalnie sztuka. Lecz cóż to jest właściwie sztuka? Znamy ją wszyscy i zachwycamy się nią. Lecz z chwilą, gdy pra
gniemy zdać sobie spraw ę, co jest istotą, swoistą cechą naszego zachwytu — odczuwamy zakłopo
tanie. W yposażonym w smak estetyczny nie trudno orzec, co do sztuki należy lub nie należy.
Lecz jasne określenie, czemu dana rzecz do sztuki należy lub nie należy, jest spraw ą niełatwą. Oko
liczność ta jest w prawdzie wielce zwykłą, lecz mimo to wielce dziwną. O sztuce mówi się, mianowicie dzisiaj, niemało. Prawie każde pismo codzienne darzy nas często i gęsto wywodami o sztuce. Do recenzyi artystycznych czuje się powołanym niemal każdy. Lecz mimo tych
he-— 84 he-—
— 85 —
katomb papieru i czernidła, pośw ięcanych tak szczodrobliwie na ołtarzach sztuki, rzeczywisty rezultat jest wielce nieszczególny. Jasnych de- finicyi, jednoznacznych określeń napotyka się bardzo niewiele. Zazwyczaj nie napotyka ich się wogóle. Jako surogat, słyszy się wciąż s ło w o : sztuka — słowo tak giętkie i wygodne. W ziąwszy na chybił trafił do ręki byle recenzyę artystyczną, przekonać się można łatwo, że — o ile to n atu
ralnie nie będzie szczęsnym wyjątkiem — z wy
w odów autora ani bezpośrednio, ani pośrednio nie wynika, co on właściwie przez sztukę rozu
mie, mimo, że wyrazem sztuka hojnie szafuje i bezwzględnych wyroków artystycznych nam nie skąpi.
Okoliczność ta jest, powtórzyć warto, w wy
sokim stopniu zdumiewająca. M ożnaby się z nią wprawdzie załatwić energicznie, od jednego roz
machu — darząc autorów tego pokroju mianem ignorantów. Lecz postaw a taka byłaby conaj- inniej wielce ryzykowną. Raczej rzeczą naszą jest poszukać przyczyn tego dziwnego zjawiska.
Może przyczyny te leżą nieco głębiej, aniżeli na pierwsze wejrzenie się w ydaje? Otóż zazwyczaj uważamy jakiekolwiek zjawisko za dostatecznie wyświetlone gdy uda nam się zamknąć je w je
dnolitej, jednoznacznej formule. Nie napoty
kając tedy w spraw ach sztuki zazwyczaj takiej formuły, nasuwa się pytanie, czy istota sztuki
— 86 —
da się wogóle zawrzeć w jednej jedynej formule, czy innemi słowy, nie potrzeba tutaj miast jednej, może całego szeregu odpow iedzi?
W cyklu „Paulina", pióra Piotra Altenberga, słyszymy następującą rozmowę. On czyta i in
terpretuje poezye Stefana George. Paulina mówi:
— Jak to pan dziwnie tłómaczy. W łaściwie pan jest poetą, a nie Stefan George.
— Tak, ja jestem poetą.
— A czem jest tedy Stefan G eorge?
— Także poetą.
— A czemże ja jestem ?
— Także poetą. Otóż my troje razem je
steśm y poetą.
Instynkt artystyczny Altenberga ugodził tutaj w samo jądro rzeczy. Zastanow iw szy się choć pobieżnie, musimy mu bezwzględnie przyklasnąć.
Przyjrzyjmy się W enerze z Milo lub Hermesowi
Przyjrzyjmy się W enerze z Milo lub Hermesowi