• Nie Znaleziono Wyników

Jeśli wierzyć metryce i dowodowi osobistemu, urodziłem się przed 80 laty w Rabce w Gorcach. Mama przebywała tam jako letniczka, więc po kilku tygodniach wyjechaliśmy stamtąd. Te kilka tygodni spędzonych w cieniu Turbacza w charakterze oseska nie mogło pozostawić śladów na moim idio-lekcie. Ale góralskie ciągoty moich ceperskich rodziców i dziadków pośred-nio zaowocowały znajomością inicjalnego akcentu i kilkunastu wyrazów pojawiających się na prawach cytatów w repertuarze rodzinnych anegdot.

Stosunkowo wcześnie poznałem słowo rzyć, słuchając opowieści o tym, jak to góralski przewodnik strofował dziadka za niestosowne, a więc przyno-szące mu wstyd zachowanie: — Ale sie schodzi, panie, na nogak, a nie na rzyci.

Wzrastałem w środowisku posługującym się polszczyzną królewiac- ką, właściwie warszawskiej inteligencji. Jaka to była polszczyzna, wnio-skuję, przeglądając zachowane listy pradziadków, dziadków, rodziców i siostry sprzed stu trzydziestu, sprzed dziewięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat. Kiedy jako student czytałem prześmiewczy wiersz Warszawszczyzna, chyba bezpodstawnie przypisywany Nitschowi, uświadomiłem sobie, że większość wytykanych tam wyrazów i wyrażeń była mi dobrze znana, wśród nich wzrastałem i sam ich używałem. Wprawdzie nie pamiętałem, bym kiedykolwiek kogokolwiek prosił o sznytkie, ale butersznytki były mi wówczas bliższe niż kanapki, chyba wszyscy członkowie mojej rodziny pisali i dostawali raczej odkrytki niż pocztówki czy widokówki, szykowanie się do wyjścia wydawało mi się (a nawet wydaje mi się) bliższe niż

przy-Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie Wydział Nauk Społecznych

Katedra Dziennikarstwa

Doktor honoris causa Uniwersytetu Śląskiego

* Tekst wygłoszono podczas uroczystości nadania profesorowi doktorowi habilitowa-nemu Waleremu Pisarkowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego 7 grudnia 2011 r. Jego zmodyfikowaną wersję pomieszczono w wydanej w 2011 r. książce pamiątkowej Walery Pisarek. Doctor Honoris Causa Universitatis Silesiensis. Katowice.

157 Moja i wspólna polszczyzna

gotowywanie się do niego, pokój, w którym jadaliśmy śniadania, obiady i kolacje, nazywałem stołowym, wezwanie nie stój w cugu! było poleceniem zrozumiałym, podobnie jak otwórz lufcik! czy zamknij oberluft! Kiedy było ciepło, wszyscyśmy chodzili do figury. Słowo daję, że sam mówiłem wziąść, cóś takiego, a może nawet któś taki. Naturalną, a tym samym neutralną, nie-nacechowaną polszczyzną była dla mnie w czasie mego dzieciństwa war-szawsko-radomska inteligencka odmiana polszczyzny.

Do wojny roczny schemat mojego życia dzielił się na trzy części:

1)  zimową — spędzaną w Radomiu,

2) wiosenno-jesienną — spędzaną na Lubelszczyźnie w Jaszczowie, 3) letnią, najkrótszą — spędzaną w jakiejś podgórskiej miejscowości

uzdrowiskowej. W lecie bowiem zwykle na jakieś 6 tygodni jeździłem z rodziną do Rabki lub do Krynicy, ale chyba od 1937 roku do modnego wówczas Truskawca.

Pobyty w Rabce umożliwiły mi kontakt z trzema najbardziej cha-rakterystycznymi cechami polskich gwar: z mazurzeniem, pochylaniem samogłosek i swoistością wymowy nosówek. Na polonistyce w Krakowie zazdrościłem większości koleżanek i kolegów wrodzonych umiejętności bezbłędnego odróżniania, które „a” wymawia się jak „a”, które zaś jak „o”.

Pomyśli ktoś, że pozuję na chłopca z miasta, a tymczasem ponad połowę swego dzieciństwa i lat młodzieńczych przeżyłem na wsi lubel-skiej w Jaszczowie, kiedyś w powiecie lubelskim, dziś — w łęczyńskim.

Cóż to jednak za wieś, skoro nawet najstarsi autochtoniczni mieszkańcy ani nie pochylają1, ani nie mazurzą, ani nie mają kłopotów z wymową nosówek. Jednakże ta (nie tylko moja) opinia o braku wyrazistych cech gwarowych jaszczowskiej części województwa lubelskiego to oczywi-sta przesada, bo każdego rodowitego mieszkańca Lubelszczyzny pozna każdy po swoistym zaśpiewie, niby-podlaskim, ale znacznie od niego delikatniejszym, a do tego bez właściwych Podlasiakom swoistości nosówkowych.

Aż się chce powiedzieć, trawestując wieszcza (Mickiewicz A., 1822: Do Joachima Lelewela), że:

[…] gdzie się obrócisz, z każdej wydasz stopy, żeś znad Wieprza, żeś Polak, mieszkaniec Europy.

Ale, oczywiście, tak się nie powie, bo nazwie rzeki Wieprz daleko pod względem romantyczności do Niemna.

1 Kolega sąsiad ożenił się z panną z beskidzkiej Kasinki i całe życie mówił, że ma żonę z Kasieńki, nie zdając sobie sprawy z niestosownej hiperpoprawności tej postaci nazwy miejscowej.

158 Walery Pisarek

Za to rzeczywiście w Jaszczowie samogłoski są czyste i jasne, nie ule-gają „deformacji” ani te wzdłużone, ani mocniej akcentowane. I kusi mnie, żeby zacząć mówić tak, jak mówili i mówią moi koledzy w Jaszczowie, Milejowie i okolicznych wioskach. I jak ja sam mówię, kiedy się znajdę w ich towarzystwie: — Szkoda gadać, stara bieda. Właśnie tak: stara bieda, a nie jakaś staro bida.

Mój dziadek — wspominała moja matka — zawsze na ser mówił syr.

A mnie się wtedy przypominał profesor Klemensiewicz z jego — I to tyż, panie Walery. A tu, na mojej Lubelszczyźnie nic z tych rzeczy; ser to ser, mleko to mleko, a nie mliko.

Lubelszczyzna dorzuciła mojej polszczyźnie przygarść wyrazów, jak graniasty2 i raby, czyli ‘pstrokaty’, mniumni, czyli ‘malutki’, kalitka3, czyli

‘torebka, też damska torebka’. O mniumniej kalitce marzyły dziewczynki.

A ja z okolicznych wieprzysk komlą wyciągałem byczki.

Na Lubelszczyźnie w powstałym z kompletów tajnego nauczania wiejskim liceum uzyskałem świadectwo dojrzałości i z nim przyjechałem w 1949 r. na studia polonistyczne do Krakowa. Nawiasem mówiąc, przy-jechałem za Juliuszem Kleinerem, którego właśnie w tym roku władze skutecznie przekonały, by od nowego roku akademickiego zrezygnował z wykładów na KUL-u.

Kraków bardzo mnie rozczarował, kiedy po przyjeździe w charakterze kandydata na studenta zobaczyłem, że to, co nazywano podworcem okazało się nie zamkowym czy pałacowym dziedzińcem, ale zatęchłym podwórkiem.

Parę miesięcy minęło, zanim się do tego przyzwyczaiłem, i nauczyłem, że wystarczy wyjść z domu na ten — pożal się Boże — podworzec, by mieć prawo mówić, że się jest na polu. I nauczyłem się, że tu napoleonka jest kre-mówką, kotlet — sznyclem, czarna jagoda — borówką, a borówka — brusznicą, dziesięciogroszówka — szóstką (dziś udałem tylko dwie szóstki — chwalił mi się kolega swoją oszczędnością), kurz — prochami, wysprzedaż — wyprzedażą, bułka paryska — weką, faworki — chrustem, czajnik — saganem, chaber — bła-watkiem, włoszczyzna — jarzyną, mleko zsiadłe — kwaśnym. I tak dalej, i tak dalej, aż się stałem prawdziwym krakowskim snobem i centusiem. No, może niecałkowicie, bo jednak tak jak przed 60 laty, tak i dziś dreszcz mnie przechodzi, kiedy student deklaruje, że oglądnął jakiś film, albo zapowiada, że musi jeszcze zaglądnąć do notatek i się zgłosi, jak je przeglądnie4.

2 Przypomina mi się rozmowa mojej córki z sąsiadem: — Miałem kiedyś graniastego króla, co pięć kila ważył. — Jak to „graniastego”? — No, taki dropiaty był. — To znaczy jaki? — No, raby. — To znaczy jaki? — No, graniasty!

3 Moja matka, ku uciesze mojej córki, kalitkę, czyli torebkę, nazywała woreczkiem.

4 Nadal też nie mogę się zdobyć na przyznanie racji Kazimierzowi Wyce, który twier-dził, że słynne krakowskie: Idźze, idźze, bajoku — „tylko przez kontakt z żywą włoszczy-zną daje się wytłumaczyć”. Zdaniem tego uczonego bowiem pochodzenie wyrazu bajok

159 Moja i wspólna polszczyzna

Na początku bardziej niż poszczególne słowa i pochylenia uderzała mnie w mowie krakowian swoista melodia wypowiedzi. W mojej rodzi-nie panowała opinia, że w Krakowie mówi się śpiewrodzi-nie. To określerodzi-nie niczego nie wyjaśnia, bo moim zdaniem to dopiero w Jaszczowie mówi się naprawdę śpiewnie. Ale to są dwa zupełnie różne zaśpiewy! Śpiew-ność mowy lubelskiej wynika z wyrazistości akcentowanych samogłosek w najważniejszych wyrazach zdania. Mam wrażenie, jakby te samogłoski były głębiej wybrane łyżką z garnka. Zaśpiew krakowski wygląda jak bar-dzo długa chorągiewka na wietrze: zaczyna się od drzewca lekko zazna-czonego akcentu inicjalnego, potem się rozwija melodia zrazu wyrazista, ale też natychmiast słabnąca, ciągnie się i właściwie się nie kończy, jakby znikała we mgle; jednakże zanim zniknie, pojawia się drzewce następnej chorągiewki, której końcówka też rozmywa się w oddali, ale już ją zasłania kolejny segment. Prawdę powiedziawszy, tak było. Albom ja się przyzwy-czaił, albo dziś już prawdziwych krakusów nie ma. A idźze, idźze, bajokuu.

Choć niemal całe życie spędziłem w Małopolsce (zaliczam do niej i Lubelszczyznę, i Radom), zachowałem odziedziczoną po matce ubez-dźwięczniającą fonetykę międzywyrazową.

Smakowanie śląszczyzny zacząłem na początku lat pięćdziesiątych jako górnik, a potem w latach sześćdziesiątych, kiedym dojeżdżał z Krakowa do Katowic jako pracownik ówczesnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej.

Poznawałem śląską polszczyznę dzięki prof. Bajerowej (notabene byłem słuchaczem na jej pierwszych ćwiczeniach z gramatyki opisowej na UJ-ocie w 1949 r.), po latach rozsmakowywałem się w niej dzięki prof. Janowi Miod-kowi, a ostatnio dzięki prof. Jolancie Tambor i pracom prof. Jacka Warchali, prof. Aldony Skudrzykowej i Krystyny Urbanówny.

Od trzydziestu lat dzielę swój czas między polszczyzną Krakowa i pol-szczyzną Bystrej Podhalańskiej, odległej o kilkanaście kilometrów od Rabki.

I tak niemal wróciłem do początku. Ale przynajmniej raz w roku odwie-dzam polszczyznę mego Jaszczowa, opłakuję ruiny rodzinnego domu, licząc na jego odbudowę. Co roku od kilkudziesięciu lat kosztuję pol-szczyzny suwalskiej (O, żaba dla dziadka do buta wskoczyła!). I wciąż pęcz-nieje zasób leksykalny mojej polszczyzny. I to nie tylko dzięki książkom, gazetom, czasopismom, radiu, telewizji, Internetowi, lecz także w obfitości dzięki rozmowom z różnymi ludźmi. Dla wielu wyrazów potrafię podać czas i miejsce nabytku.

Na przykład wyraz masztykierz poznałem 28 maja 2011 r. w Katowicach podczas Dyktanda Rodzinnego dzięki ks. kanonikowi Krystianowi Kukowce.

i „jego metaforyczny sens polski” stają się jasne dopiero w zestawieniu z włoskim bajocco, co znaczy ‘drobna moneta, grosz’. I jako niedoskonały snob krakowski upieram się nadal, że bajok, a w wymowie jaszczowskiej bajak, jest bajokiem dlatego, że baje, zmyślone historie opowiada, czyli — jak z niemiecka mawiali starzy krakowianie — hekluje.

160 Walery Pisarek

Siedzieliśmy czy staliśmy koło siebie nieopodal stołu zastawionego malow-niczo apetycznymi kanapeczkami. Przyglądał im się z prawdziwie lubież-nym wyrazem twarzy mężczyzna w średnim wieku, bodaj dziennikarz, nie mogąc się zdecydować, od której zacząć. Chyba się nawet odruchowo oblizywał. Ks. Kukowka spojrzał na niego, potem na mnie, pochylił się i szepnął: — Ale masztykierz, niy? I teraz ilekroć sobie tę scenę przypomnę, próbuję znaleźć inne słowo za tego masztykierza: smakosz? łasuch? łakom-czuch? Kto myśli, że któryś z tych wyrazów wystarczy, nie widział praw-dziwego masztykierza, niy?

Niedawno, parę tygodni temu w Bystrej, spotkałem się z nazwą kluski bulate. Nazwa ta niebywale rozszerzyła pole semantyczne klusek w moim osobistym słowniku. Nigdy by mi głowy nie przyszło, że tak mogą wyglą-dać jakiekolwiek kluski. Smakują nieźle, ale rad bym zobaczyć minę mego masztykierza na ich widok.

Karmiłem się i karmię polszczyzną podhalańską, warszawsko-radom-ską, lubelwarszawsko-radom-ską, krakowwarszawsko-radom-ską, śląską i podlaską. Każdą z nich, a także wielko-polską, kujawską, mazowiecką, łódzką, wileńską i lwowską, karmiła się też ta polszczyzna ogólna, która ma służyć wszystkim, której uczą nas w szkole i której uczymy także my, a która ma sprostać także różnym specjalnym wymaganiom i potrzebom.

A więc znajduje środki potrzebne choćby otorynolaryngologom do opisu układu równowagi i jego patologii:

Układ równowagi stanowi złożony system połączeń neuronalno-nerwo-wych, rozpoczynający się zarówno receptorami narządu przedsionko-wego, narządu wzroku, czucia proprioceptywnego, czucia powierzchnio-wego, jak i narządu słuchu, z których impulsacja dociera do ośrodków podkorowych, niekiedy korowych, i ostatecznie osiąga efektory — mięśnie gałek ocznych oraz szyi, tułowia i kończyn.

Morawiec-Bajda 2004: 864—865

Językoznawcom też nie wystarcza słownictwo obiegowej polszczyzny:

Szyk operatorów adnominalno-adwerbalnych jest zmienny […], zmiana pozycji linearnej operatora adnominalno-adwerbalnego w zdaniu może pociągać za sobą zmiany w zakresie dystrybucji leksemu.

Grochowski 1986: 60

Musiała nasza polszczyzna zadbać o środki do opisu planet, galaktyk, w tym galaktyk eliptycznych, i całego wszechświata:

161 Moja i wspólna polszczyzna

galaktyki eliptyczne są zbudowane wyłącznie z gwiazd starych o stosun-kowo małych masach (z reguły poniżej masy Słońca); zawierają jedynie niewielkie, często trudne do wykrycia, ilości gazu i pyłu. Brak młodych, masywnych, a zatem niebieskich gwiazd sprawia, że galaktyki te mają w porównaniu z galaktykami spiralnymi czerwone zabarwienie.

Sołtan

I wodkaniarzowi zapewnia polszczyzna środki, żeby mógł wyjaśnić laikowi, co trzeba zrobić, kiedy się okaże, że droselklapa była tandetnie zblin-dowana i ryksztosuje, a nie można roztrajbować ferszlusu… (według Ślusarza Juliana Tuwima).

Ale też nie zawiedzie nas polszczyzna, gdybyśmy, w duchu fenomeno-logii Ingardena, spróbowali analizować jego koncepcję genezy przeżycia estetycznego, wynikającą z

emocji wstępnej, którą wywołuje strona jakościowa przedmiotu, mająca w swych początkach na ogół charakter percepcyjny i estetycznie aktywny.

Emocja ta powoduje „zahamowanie ‘normalnego’ toku przeżyć i czynno-ści” podmiotu wobec otaczających go przedmiotów. […] muszą być [emo-cje — uzup. W.P.] dane w swym jakościowym uposażeniu, […] w swym zestroju jakościowym.

Sosnowski 2001: 234—236

Wyobraźni i fantazji uczonych co najmniej dorównuje wena twórcza poetów — poczynając od Bogurodzicy Dziewicy i Adama, co siedzi u Boga w wiecu — w wymaganiach wobec języka, o którym pisał Biernat, że to

[…] członek najlepszy, A nad inne potrzebniejszy, Którego by człowiek nie miał, Bydłu by się podobien zstał.

Biernat z Lublina, 1522:

Opisanie krótkie żywota ezopowego i też innych spraw jego

Dzięki niemu pozwolił nam Rej skosztować XVI-wiecznych rozkoszy szlachcica poczciwego.

I tak od kilku wieków pomaga polszczyzna radować się i błaznować, bo Miło szaleć, kiedy czas po temu,

Kochanowski J., 1586: Pieśń XX

ale i smucić się, kiedy nagle ktoś bliski zniknieniem swoim nagle wielkie uczyni pustki w naszym domu.

162 Walery Pisarek

Sprostała nasza polszczyzna wymaganiom Pana Cogito oraz naszych poetów noblistów: i pani od Stu pociech, i pana od Pieska przydrożnego.

Od 350 lat umożliwia polszczyzna dziennikarzom wypełniać ich obo-wiązki opisane w pierwszym odredakcyjnym artykule wstępnym w pierw-szym numerze pierwszej polskiej gazety, że Ten jest, że tak rzekę, jedyny pokarm dowcipu ludzkiego, umieć i wiedzieć jak najwięcej.

I bierze pod swój płaszcz wypasiony język naszych młodych ziomali i stare przysłowie urkieszowe: Lypka, koleś, kapujo, jak kapownik lypuje.

Przed kilku laty tu w Katowicach Jerzy Bralczyk z Jackiem Wasilewskim (Bralczyk, Wasilewski 2008) opisywali pięć polskich języków publicznych, a wśród nich język sukcesu, politycznej poprawności, populistycznej agre-sji, młodzieżowego luzu i język nasycony tradycją narodową.

Aż można się złapać za głowę.

Gdzież ta polszczyzna? Rozpada się na dialekty, socjolekty, profesjo-lekty, familiolekty i idioprofesjo-lekty, na odmiany terytorialne i historyczne, zawo-dowe, naukowe, techniczne, społeczne, funkcjonalne, a jak się okazuje także ideologiczne. I już się ciśnie na usta fraza: nie ma jednego języka pol-skiego. Więc gryzę się w język, ten, który mam w gębie, bo wszystkie te osobne „języki polskie” są polszczyzną tak samo, jak róża, fiołek, lilia, mak i konwalia są kwiatami.

A ona właśnie jest wszystkim razem i każdym z osobna: warszawską, krakowską, śląską, wielkopolską i podlaską. Jest polszczyzną średniowiecz-nych Kazań świętokrzyskich i polszczyzną współczesśredniowiecz-nych kazań w kościele św. Krzyża w Warszawie, polszczyzną dawnej i współczesnej matematyki, fizyki i socjologii, polszczyzną informatyki i nauk o mediach, polszczyzną biało-czerwoną i kolorową, polszczyzną uduchowioną i wulgarną, aniel-ską i z piekła rodem.

Tylko taki język, który jest w stanie sprostać wszystkim potrzebom i potencjalnie jest zdolny wyrazić to, co jeszcze nie zostało pomyślane, zasługuje na miano pełnego języka narodowego. Kilka wieków dojrzewała polszczyzna do takiego poziomu.

Dziś grozi jej utrata zdolności obsługiwania niektórych dziedzin nauki (nie wiedzy naukowej, ale nauki jako działalności badawczej). Przypomnę, że za Gerardem Labudą traktuję wiedzę naukową jako wytwór nauki, a nie samą naukę.

Pojawiają się też propozycje usunięcia z języka w imię poprawności politycznej części słownictwa, by uniemożliwić komunikowanie treści spo-łecznie szkodliwych. Takie pomysły podsuwane są dziś w dobrej wierze.

Prawdopodobnie lektura Orwellowskiego Roku 1984 przestała być moral-nie obowiązkową dla publicystów XXI wieku, bo to właśmoral-nie anglosoc, czyli newspeak uniemożliwiał wyrażanie treści niepożądanych przez władzę.

Oczywiście zawsze w dobrze pomyślanym interesie społecznym.

163 Moja i wspólna polszczyzna

Strukturalizm zaraził nas wszystkich systemową i statyczną wizją języka. Aby sprostać teoretyczno-metodologicznym wymaganiom struk-turalizmu, sprowadziliśmy opis rozwoju języka do kilku czy kilkunastu opisów synchronicznych. W podobny sposób radzimy sobie ze zróżnico-waniem języka w przestrzeni. Dzielimy go na dialekty i gwary, bo jakże inaczej opisać system opozycji fonetycznych czy fonologicznych. Najpew-niej chyba się czujemy, opisując z jednej strony standardową polszczyznę ogólną (inna sprawa, że to społecznie zadanie najważniejsze, bo ona służy nam wszystkim) i gwarę jakiejś wsi z drugiej. O ile takie strukturalistyczne podejście zdaje egzamin na poziomie fonetyki/fonologii, o tyle na poziomie leksykalnym może prowadzić na manowce.

W epoce prestrukturalistycznej powstawał Słownik warszawski. Dla jego twórców było rzeczą oczywistą, że słownik języka polskiego ma obej-mować słownictwo używane w tekstach uznanych za polskie od czasów najdawniejszych po czasy współczesne, a także słownictwo gwarowe, wskutek czego wprowadzono do SW cały materiał Słownika gwar polskich Jana Karłowicza. Słownik Witolda Doroszewskiego nie miał takich ambicji, redukując zakres polskiego słownictwa do dwóch wieków — od połowy XVIII do połowy XX. Zrezygnowano też z materiału gwarowego, przez co pominięte zostały w SD wyrazy gwarowe uwzględnione w SW za SGP, jak pacafoły (‘kluski z ziemniaków na mleku’), pach (‘zapach’), paciak (‘bru-das’), paduch („zbrodniarz”), pańmatcyn (chrusce zając chrusce w pańmatcyny grusce), prędziusienieczko, prędziusieńko. Dostała się jednak do SD paskuda, dzięki Gustawowi Morcinkowi (nawiasem mówiąc, ja też dopiero dzięki jego rekomendacji — jak ta paskuda — dostałem w r. 1956 pracę w Nowej Hucie).

Niestety, masztykierza nie ma w SW, a więc i w SGP, ale są tam maśty-klasy, czyli ‘przysmaki’.

Do skromnych ambicji swego słownika przyznaje się W. Doroszewski, pisząc w Uwagach i wyjaśnieniach wstępnych:

Nie jest on wszechogarniającym thesaurusem, obejmującym jak chcieliby niektórzy całe słownictwo polskie od najdawniejszych wieków istnienia języka polskiego. Dużo jeszcze czasu upłynie, zanim będzie możliwe opra-cowanie takiego thesaurusu.

Doroszewski W., 1958: Słownik języka polskiego. T. 1.

Żeby ten czas wreszcie upłynął, prosimy Cię, Panie.

Moja polszczyzna jest drobiną w oceanie polszczyzny, która — para-doksalnie — łączy nas i dzieli. Ona bowiem jest w nas, jest nami. Jeżeli ten sąd zabrzmiał nacjonalistycznie, to mogę tej oczywistej prawdzie nadać kształt uniwersalistyczny: mój język jest drobiną w oceanie mowy ludzi

164 Walery Pisarek

na całej ziemi, a ich mowa, mowa nasza dzieli nas i łączy, bo jest w nas, jest nami.

Jeszcze raz sięgnę do największego:

Nieraz myślisz, że zdanie urodziłeś z siebie, A ono jest wyssane w macierzystym chlebie.

Mickiewicz A., 1822: Do Joachima Lelewela

Literatura

Bralczyk J., Wasilewski J., 2008: Polskie języki publiczne. W: Warchala J., Krzyżyk D., red.:

Polska polityka językowa w Unii Europejskiej. Katowice.

Grochowski M., 1986: Polskie partykuły. Składnia, semantyka, leksykografia. Wrocław.

Morawiec-Bajda A., 2004: Sposoby ambulatoryjnej oceny sprawności części przedsionkowej układu równowagi. W: Latkowski B., Lukas W., red.: Medycyna rodzinna. Warszawa.

Sołtan A.M.: Typy i klasyfikacja galaktyk. http://www.wiw.pl/astronomia/1001-galaktyki.asp [data dostępu: 12 listopada 2011].

Sosnowski L., 2001: Przeżycie estetyczne. W: Nowak A.J., Sosnowski L., red.: Słownik pojęć filo-zoficznych Romana Ingardena. Kraków.

Walery Pisarek

My and our common Polish language

Summary

The text maintained in the poetics of an essay, shows a linguistic biography of an academic, connected with places in which he live and which shaped his language. It also documents a socio-cultural setting of an individual and a language.

According to the author, Polish is a multiplicity of Polish “languages” (lects) , but also unity. A language of an individual is a fragment of this phenomenon.

Key words: idiolect, diversification of Polish, linguistic biography

165 Moja i wspólna polszczyzna

Walery Pisarek

Mein und gemeinsames Polnisch

Zusammenfassung

Der vorliegende, einem Essay ähnliche Text handelt von der sprachgebundenen Bio-grafie des gelehrten Verfassers, die sich auf solche Orte bezieht, die auf sein Leben und seine Sprache Einfluss hatten. Hier werden auch sozial-kulturelle Wurzeln des Wissens-chaftlers und dessen Sprache bestätigt.

Der Verfasser ist der Meinung, dass das Polnisch eine Vielfalt von polnischen

Der Verfasser ist der Meinung, dass das Polnisch eine Vielfalt von polnischen