w asz w ielk i p rzyjaciel i d ob rod ziej, k tó r y pracow ał dla w a szej nauki i ośw iaty. C iężk ą s tr a tę p o n ieśliście p rzez śm ierć je g o , k och an i b ra
cia ! M iłow ał on w as sercem calem i pragnął zaw sze w aszego dobra i pożytku. N a p isa ł on dla w as za życia m nóstw o bardzo pięknych k sią żeczek , w k tórych o św ieca ł w asz rozum i k s z ta łc ił w a sze serce. N iera z p od aw aliśm y w D z w o n k u w yjątk i z tych pism jeg o i nie daw no czy ta liś c ie je s z c z e o p isa n ie „Jak u nas być pow inno k tóre w yd ru k o
w aliśm y z o sta tn iej k sią żeczk i ś. p. W a lere g o „ P o d r ó ż p o s z e r o k im ś w ie c ie . “ K sią żeczk a ta b yła o sta tn ią jeg o pracą d la w as — a le oprócz niej w ydał on d aw n iejszym i czasy dużo śliczn y ch historyj d la w aszej nauki, ja k o to : „ O b r a z k i z o b y c z a jó w lu d u w ie j s k ie g o “ „P o d r ó ż do I l z y n m i P a r y ż a o d b y ta p r z e z F e l i x a B o r u n i a “ „ P o ż a r y , o b r a z e k z ż y c i a lu d u w ie j s k ie g o “ „ Ś w ię t y I z y d o r O r a c z “ „ Z a b a w y ś w i ą - ‘ te c z n e “ „ G r o s z ó w lc a d l a d zie c i" „ J a r m a r k w D ą b r o w y " i in n e. A w szy stk o to napisane było z ta k ą serd eczn ą m iło ścią dla w as i z ta k ą m ąd rą u w agą na w asze potrzeby, że serce s ię k r a je , gdy p om yśleć, żeście stra cili ta k ieg o dob rod zieja!... K ochał go te ż ja k ojca ludek w iejsk i, a w ło ścia n ie z pod K rak ow a garn ęli się grom ad n ie do k sięg a rn i, k tó rą
n ieb oszczyk W ielo g ło w sk i m iał w K ra k o w ie, aby zakupyw ać jeg o pięk n e k sią żeczk i. K iedy w kraju naszym obierano posłów do s e jm u , zebrali się w ieśn iacy z R yb n y i z innych w s i, i przyszli sam i do K rakow a i p rosili nieboszczyka aby b ył ich p osłem . S . p. W ielo g ło w sk i radził te ż n a sejm ie o polep szen iu w aszej doli i przem aw iał z szczerego serca za w aszym p o
żytkiem . T oż k ied y go B ó g nagle pow ołał ze ś w ia t a , w łościanie krako
w scy z w ielk im żalem op łak iw ali sw ego dobrodzieja i opiekuna, a na p ogrze
bie, na k tó ry K raków ja k żyje w ysyp ał się cały, n ieśli sam i tylk o w ieśn iacy jeg o trum nę aż do g r o b u !... W ie lk i to był w asz p rzy ja ciel i na w ielk i te ż ż a l śm ierć jeg o zasłu gu je. M iejcie go zaw sze w pam ięci i czyń cie t a k , jak o on w as nauczał w sw ych k sią ż k a c h , a będzie to n ajlep sza w d zięczność za jeg o m iłość i dobrodziejstw a dla w a s !
C ześć jeg o p a m ię c i!
D o m s i e r o c y w Ł ą c e .
Gromada Ł ą k a leży sobie koło Łańcuta i Rzeszowa na równinie ja k na stole wielkim. Dawno, dawno były tu za kró
lów polskich łąki w ielkie, bajury i moczary, bo W isłok pły
nął sobie środkiem samym przez te równiny i zalewał wodą niskie brzegi — były na tych równinach pastw iska dla koni kró
lewskich, co pasły się na to, aby potem poszły na wojnę ta
tarsk ą albo na obronę jakich chodaków, ja k się udali o pomoc do króla polskiego. A król miał w samym Rzeszowie swój pałac i tam przyjeżdżał nie raz na sprawy przeróżne, albo jak mu trza było jechać prostą drogą z Krakow a do Lwowa albo jeszcze dalej po za Lwów do swoich krajów. Ale te łąki dał król polski Kazimierz W ielki na grunta i na plac pod chałupy przeróżnym ludziom, pozwolił im postawić wieś, porobić fosy, groble i wały, dał im potem pana i ta nowa wieś została n a
zwaną Ł ąk i na wieczne czasy i tak się też i dziś nazywa.
Chłopi polscy wysuszyli te błota, W isłok sam z woli bożej od
sunął się dalej i tak dziś stoi ta gromada cała sucha i obro
biona po gospodarsku.
Dawno, dawno była tu parafia aż do Rzeszowa, a że było to za ciężko dla gazdów polskich chodzić tak daleko do ko
ścioła, toż jeden pobożny pan polski wyfundował w Łące na polu czystem kościół murowany i osadził tam zakonników, a
— 35 —
teraz je st tu parafialny kościół. Otóż byłemci ja tam teraz w tej Łące z ciekawości wielkiej, aby na własne oczy zobaczyć taki dom ni to szpital dla sierót i drobnych dziatek. Byłem tam jednego dnia rano na mszy św. w kaplicy, gdzie były tam i te sieroty, ich xiądz staruszek, co ich uczy katechizmu i poznania Boga i znowu te pobożne panny ni to zakonnice, co się starają o okrycie, pożywienie i naukę dla tych sie
rót. Ale aż mi się radosno i milo zrobiło wedle s e r c a , a dusza moja uradowała się z takiej dobrej i pobożnej ro
boty ! Jak c i nie zaczęły te bobaki biedne wyśpiewywać na mszy św. cieniutkim, prześlicznym głosikiem pieśni pobożne, to mi aż łzy w oczach stanęły i westchnąłem za to do Boga i myślę sobie:
— Co to mogą pobożni ludzie zrobić na świecie, ja k jeno chcą szczerze! J a k to może jeden piśmienny i rozumny nauczyć dziesięcioro tyle drugiego i trzeciego, jeżli ma Boga w sercu i chce zbawić swoją duszę i duszę drugiego! Co to za łaska boska ta k a , że tyle sierót md tam pożywienie, okry
cie, naukę i dobry przykład! A potem po mszy św. prosiłem ze łzami Pana Jezusa i Najświętszej Panny w ołtarzu, aby też takie szpitale były i w innych grom adach, aby gromady razem z dworami i xięźami robiły składki pobożne i tak po
mału fundowały takie domy dla sierót gromadzkich, aby lepiej obracali gazdowie polscy grosz boży na chwałę bożą, niż na durniczlci i pijatykę.
Potem poszedłem z temi sierotami do izby, gdzie to one siedzą, patrzę! a tu stoją małe łóżeczka koło ścian pięknie posłane, derkami n a k ry te , poduszeczki z sieczk i, a na ścianie obrazy święte, gdzie odmawiają na kolanach paciorki, a te panny pobożne uczą ich — potem poszedłem do tej izby, gdzie one jedzą, patrzę, a tu każda sierotka ma blaszany garneczek i łyżkę i miseczkę i zajada sobie ciepłą strawę na śniadanie, a te panny pobożne posługują im ja k matki — na takie rze
czy aż mi serce rosło z radości, głaskałem po główkach ręką te drobnostki biedne, błogosławiłem Boga za takie łaski i mi
łosierdzie a potem pytałem:
— A kto to fundował ten szpital dla sierót?
&
A starsza panna mi gada:
— To fundowała pobożna pani z dworu w Łańcucie, k tó rej umarł mąż i nie miała żadnych dziatek, a znowu majątku, ja k i jej dał B óg, nie zmarnowała na jeden grajcar jeno ze łzami i sercem złożyła wielkie sumy na ten szpital i oto pa- trzaj jegomość! mamy tu już pięćdziesiąt takich sierót, one tu żyją i my tu z niemi dzień i noc i da Bóg! że będzie jeszcze i w ięcej, ja k jeno ta pobożna Pani do nas przyjedzie.
Pomyślałem sobie:
— Co to można narobić dobrego z a ż y c ia , ja k jeno w kim dusza pobożna i miłosierne serce! Aby wyżywić i okryć pięć
dziesiąt sierót, to trza pewnikiem na to dużo pieniędzy. Ale myślę sobie tak w mej biednej głow ie: gdyby każdy z nu
meru w gromadzie składał kilka grajcarów do skarbonki na sieroty gromadzkie i co r o k , toby urosły przez dziesięć lat wielkie sumy, xiądz i dwór razem z gromadą mogliby o tern zawiadować, mógłby być jeden budynek na wsi na szkolę i dla takich sierót, a wtedy nie zmarnowałoby się żadne dziecko polskiego katolika ani by nie umarło z głodu pod cudzym pło
tem i na cudzym progu — a nie raz wyszłaby taka sierota na ludzi, ja k to Bóg dobry już nie raz zrobił.
I pytałem dalej tej starszej p a n n y :
— Czegóż się uczą te sieroty w tym. szpitalu?
Ona na to:
— Uczą się czytać, pisać po polsku, bo jużci polskich ojców dzieci i w polskim kraju powinno się najpierw uczyć po polsku i byłoby to wielkim wstydem dla gazdów polskich, gdyby oni sami nie stali o to;- uczą się rachować aby ich lada żyd lub cygan jak i nie okpiewał potem , uczą się katechizmu, aby umiały Boga chwalić i ludziom dobrze życzyć i dobrze czynić, uczą się śpiewać pobożne pieśni, aby sobie w domu po robocie i w domu bożym w niedzielę potrafiły zaśpiewać pie
śni na chwałę bożą — potem uczą się szyć przeróżne łachy tak na święto ja k na dni powszednie, aby też potem miały co wziąć na siebie i pokazać się ludziom przyzwoicie aby sobie potem mogły i szyciem zarobić na życie uczciwe, aby umiały uszyć koszule krakow skie, koszule jak ie noszą kmiecie i go
spodynie polskie po zwyczaju ojców i dziadków, potem uczą się ehleb dobrze lipiec, kaszę robić, dobrze jeść ugotować, koło bydła chodzie i wszystko przy gospodarstwie tak porobić ja k się patrzy i ja k każda gospodyni polska umieć ma, w końcu uczą się wszystkiego dobrego, aby mogły stanąć na służbę do dworu, do xiędza albo do miasta i tam mieć sposób do życia na dalsze lata.
Ja słuchałem tego opowiadania z wielką ochotą, bo to oczywista rzecz, że ja k się dziecko takich rzeczy wyuczy za m łodu, to mu przy pomocy bożej bieda nie dokuczy nigdy i ono sobie da radę na świecie bożym. Ale zapytałem potem :
— A ja k długo pozostanie taka sierota w tym szpitalu n a ' nauce ?
A starsza panna powiada:
— Może być tu od maleńkości i do dwudziestu lat — a jak b y się takiej sierocie trafiło pójść za mąż, to dostanie od tej pobożnej pani wiano takie, jakie dostają dziewki od boga
tych ojców i to mało kiedy. I widziałem tam kilkoro sierót tak małych, że jeszcze gadać nie um ieją, a panny pobożne chowają to i pielęgnują t a k , jak matka rodzona swoje dzieci, widziałem tam i takie dorosłe, że są tam już po kilka lat i chowają się na chwałę bożą i na dobry pożytek dla ludzi.
A nawet widziałem takie dorosłe i ivyuczone dziewczęta, że mogą dziś pójść w świat boży daleki i szeroki i nie zginęłyby nigdzie między ludźmi.
A ^widząc to podziękowałem myślą B ogu, że natchnął swoją lask ą tę pobożną panie i dopomógł jej uczynić takie miłosierdzie dla tylu sierót, potem dziękowałem Bogu, że dał tym sierotkom takie pobożne panny, co są nauczycielkami i matkami dla nich i dumałem sobie:
— O gdyby to Bóg natchnął tak samo jakiego bogatego pana albo xiędza albo jakiego bogatego wieśniaka, aby umiera
jąc zapisał swoją pracę na fundacyę takiego szpitalu dla sierót w swojej w s i, a gdyby się takich wieśniaków znalazło dużo w naszym polskim k raju , o Boże mój! coby to było dobrego po wsiach! ile dusz nie marnowałoby się, a ile dusz poszłoby do nieba, ile pobożnych przybyłoby w naszym polskim kraju!
— 37 —
Zamiast obrzydłych arend po wsiach i to nieraz blisko ko
ścioła , stałyby szpitale dla dziadków i siero tek , a ta praca krw aw a, co ją zabierają żydzi i bogacą się z krw i kmieci polskich, poszłaby na gromadzkich dziadków, na wsiowe sie
rotki, na szpitale i na chwałę bożą. A jak ie ztąd błogosła
wieństwo Boże dla wsi i dla całej polskiej krainy, toby się z tego radowali Anieli święci na Wysokiem niebie. Oby to Bóg dał, a byłoby najlepiej!
I tak dumając wsiadłem na mój prosty wóz, obejrzałem się kilka razy ze łzą w oczach na ten szpital sierót, a com sam widział, to wam z serca całego opisuję moi kochani!
abyście i wy to znali, co się gdzie dobrego dzieje w naszym polskim kraju, abyście i wy podziękowali Bogu za taką dobrą i pobożną polską panie z Łańcuta i abyście razem ze mną prosili pokornie Boga, by nam dał takie dusze po dworach, po miastach i po wsiach i aby tak znowu nastało u n a s , ja k było za naszych dziadków i pradziadków.
Xiądz Wojciech z Medyki.
Chłop i djaheł.
Ucieszuą bajeczka.
D ziw ią c się djabcł zm yślnej ch łop a głow ic, Z aczął i dum ać i m a r z y ć :
„O t! w iesz co, ch ło p ie!" tak do niego pow ie,
„P ójd źm y razem piwo w a rzy ć.“
„P ójdźm y," rzek ł S zym czak , i ju ż kocioł grzeje, N a tęgie piw o się s a d z i :
W a rzy i w arzy, m ięsza, sp u szcza, leje i ot, c a ły w ar ju ż w kadzi.
„ D zielm y się teraz," — djabeł się odzyw a;
S zym czak działu nie odm aw ia —
„ D zielm y s i ę ,“ — rzecze, i wierzch bierze piwa.
A djabłu drożdże zostaw ia.
„Z łe coś," czart w oła, „zm ieńm y więc um owę,
„P osiej mi ziarno na grzęd zie,
39 —
„T y sobie spodnią zabierzesz p o ło w ę ,
„ A co z w ierzchu mojem b ę d z ie .“
S ie je w ięc chłopek na w spólne k o r z y ś c ie ; W schodzi, rośnie, plon w zb u jały;
P rzy szło do działu — djabeł d o sta ł liś c ie , A rzepy chłopu zostały.
„C za rcią , rzekł djabeł, m asz chłopie n atu rę,
„ W id z ę , że j e s te ś m ądrzejszy,
„ L ecz jeszcze je d n o ; — rzucajm y w górę,
„ A ujrzym , k to z nas m o cn iejszy .“
I p o r w a ł, w strząsnął, i takim zam achem Ś m ign ął go łap y silnem i,
Ze chłop z pięć są żn i u leciał nad dachem , N im go czart sch w y cił u ziem i.
„T ęgiś, chłop rzeknie zbladły i zdyszany,
„M yślałem , że ju ż nie wrócę;
„ L ecz te r a z , k u m ie , pójdżno w m oje szpony,
„N iech i ja ciebie podrzucę."
1 w pas go bierze, i za róg p o ch w y cą , I ta k w dw ojgu rąk go trzym a;
L ecz zam iast rzucić — nagle w tw arz k siężyca, W r y te m i patrzy oczym a.
1 patrzy, patrzy, a nasz czart s ię dziw i, C hoć djabeł — pojąć nie z d o ła ; A w reśoie, gdy się znudzi, zn iecierp liw i,
„Czego tam ślepisz'?" zaw oła.
„ Ś lep ię, rzekł S zym czak , bo wprzód rzeczy w ażę,
„ N ie chcę cię rzucić darem nie;
„C zekam , aż się tam mój ta tu ś pokaże
„Co cię odbier.ze odem nie."
"C o? ryknie djabeł, czy ś głu p i, sz a lo n y ? " — W yd arł się z 'r ę k u Szym czaka,
I ja k b y w odą św ięconą sparzony, A ż w p iekło urżnął drapaka.