A kiedy przem inie epoka zam ętu, rew olucji, w strząsów i k ry zysów społecznych, kiedy już całkiem zginie indywidualność, kie
dy już n ik t nie będzie pam iętać o Tajem nicy Istnienia i przeży
cia metafizyczne staną się bezpowrotną przeszłością — wówczas nadejdzie ogólna szczęśliwość.
K u ltu ra w sensie w ąskim zaniknie, aby utorow ać drogę ko
lejnem u etapowi rozwoju k u ltu ry w sensie szerokim. Egzysten
cjalne przeżycie w łasnej samotności zatrze się w doskonale zorga
nizowanym społeczeństwie, bowiem rozwój społeczny i cywiliza
cyjny, związany z coraz doskonalszym oswajaniem św iata zewnę
trznego, zlikw iduje w arunki, dzięki k tó ry m niegdyś doznawano obcości i dziwności. Nie będzie religii ani sztuki, filozofia triu m falnie zakończy swe dzieje w yprodukowaniem ostatecznego sy
stem u. Dotychczasowe stym ulatory rozwoju: wielkie indyw idual
ności i ich autonomicznie wartościowe w ytw ory — z p u n ktu w i
dzenia dalszych losów gatunku stracą rację bytu. Pesym istyczna przepow iednia kresu k u ltu ry w w ąskim sensie zjednała W itkie
wiczowi miano katastrofisty; zarazem jednak ów kres k u ltu ry , w idziany od strony całego rozwoju ludzkości, jest tylko kosz
tem — bolesnym, lecz koniecznym.
P rzypom nijm y raz jeszcze rozumowanie W itkiewicza. P ierw o
tne przeżycie m etafizyczne ukonstytuow ało się na gruncie trzech popędów, biologicznie zdeterm inowanych: głodu, strachu i — przede w szystkim — erotyzm u, ponieważ przeżycie erotyczne jest swego rodzaju prefiguracją przeżycia metafizycznego jako prze
życia w łasnej egzystencjalnej samotności. W oparciu o przeżycia metafizyczne ukonstytuow ała się następnie autonomiczna sfera k u ltu ry , zdaniem W itkiewicza nieredukow alna do swych
pod-13 — m. S zpakow ska, Św iatopogląd...
staw popędowych, nie dająca się w ytłum aczyć przez prostą re dukcję do biologicznych potrzeb. Lęk przed Tajemnicą Istnienia zrodził także fenomen władzy: grupa pierw otna, klan totemiczny czy innego typu zbiorowość przedhistoryczna w yłoniła z siebie osobę w ładcy-czarow nika jako tego, k tó ry pośredniczy między poddanym i i sferą obcości. Ów w ładca — zazwyczaj osobnik bio
logicznie i intelektualnie uprzyw ilejow any — współdziałał w tw o
rzeniu się autonomicznych w artości ; zarazem zaś, być może dzię
ki swoistej energii społecznej, przyczyniał się do konsolidacji grupy i podnosił ją na wyższy szczebel rozwoju. Następnie poja
w iła się instytucja potlaczu, stanowiąca w yraz współzawodnictwa między najlepszym i osobnikami; w jej w yniku w ykształcały się jeszcze silniejsze indywidualności, zaś rozwój grupy posuwał 0 następny stopień. W m iarę rozwoju istniało coraz więcej jed nostek, skłonnych do ryw alizacji z dotychczasowymi przyw ód
cami, i coraz to nowi ludzie lub tw orzące się zespoły dochodziły do władzy. Pow stałe w ten sposób zróżnicowania sprzyjały kom plikowaniu się s tru k tu ry społecznej i do pewnego m om entu gwa
rantow ały w zrost dynam iki rozwoju. Po pierwsze przez to, że stw arzane w te n sposób napięcia stanow iły rezerw uar energii społecznej, po drugie zaś dlatego, że walczące strony m usiały od
woływać się do pomocy mas: „Na walce tej zyskuje z każdą chwilą ten tłum , na którym każda ze stron walczących musi się oprzeć, a za poparcie wynagrodzić go w zrastającym i swobodami 1 odpowiednim do w ym agań oświeceniem” 1.
Toteż w toku rozw oju następuje taki m om ent, w którym po
szczególne, choćby najbardziej osobiście uzdolnione jednostki, za
czynają stopniowo tracić znaczenie. Uzdolnienia swoje sublim u- ją w twórczość artystyczną czy intelektualną, niekiedy zaś po prostu nadm iar ich życiowej energii degeneruje się w działa
niach antyspołecznych; jednak w starciach ze społeczeństwem owi spóźnieni indyw idualiści zwykle’ przegryw ają. Konsolidujące się społeczeństwo zmierza ku coraz doskonalszym formom orga
nizacyjnym , dążąc do zniesienia napięć i do ukonstytuow ania egalitaryzm u.
1 N ow e formy..., s. 126.
_ _____________________________________________
J
Jest to chw ila przewalenia się naszej historii w drugą jej część, za
sadniczo różną od pierwszej: masa szarego tłum u w yciągnęła sw oje m acki po w ładzę: może je na chw ilę cofnąć, ale by z w iększą jeszcze siłą w y ciągnąć tysiące now ych i potężniejszych, oplątując całą ziem ię w łączące się z sobą w nierozplątaną sieć organizacje, potężniejące i ujm ujące tw ór
czość przyszłego ż y c ia 2.
Gdy proces ten dobiegnie końca — nastąpi ostatecznie z n ie, sienie wszelkiej indywidualności, a w raz z nim — zniesienie k u ltu ry w węższym sensie.
Proces ten m a ch arakter uniw ersalny, dotyczy w szystkich możliwych społeczeństw i w szystkich ras, choć oczywiście jest to proces przebiegający nierów nom iernie i w przekroju synchro
nicznym n atrafia się dotychczas na różne jego stadia w ystępu
jące jednocześnie. Jest jednak powszechny, ponieważ ufundow a
ny jest na naturalnych, biologicznie uw arunkow anych instynk
tach człowieka. Je st jednokierunkow y, nieodwracalny; jest fun k
cją doskonalenia się gatunku biologicznego, dążącego do zapew
nienia sobie optym alnych w arunków bytowania, które zagw aran
tować może jedynie doskonała i powszechna organizacja, łączą
ca podobnych do siebie i obdarzonych rów nym i praw am i osobni
ków.
Pogląd taki dobrze się mieści w tradycji dziewiętnastowiecz
nego naturalizm u w pojm owaniu zjawisk społecznych. Co w ię
cej — mieści się naw et w bardziej optym istycznym , darw inow skim czy spencerowskim odłamie tego naturalizm u: bo przecież ostateczną konsekw encją będzie triu m f gatunku ludzkiego, nie jego zniszczenie. D eterm inistyczny charakter praw historii jest zagw arantow any biologicznie: dzieje ludzkości tłum aczone są przez instynkty i popędy, należące do biologicznej n a tu ry czło
wieka. P raw a rozw oju społecznego są pochodne wobec praw przy
rody, a więc są tak samo uniw ersalne. Cywilizacje byw ają oczy
wiście rozmaite, jednak kierunek przem ian wszędzie m usi być po
dobny. Z pow staniem społeczeństwa nie tworzą się właściwie żadne nowe jedności specyficznie społeczne; przeobrażenia doty
czą tylko jednostek jako należących do ewoluującego gatunku.
W ytw ory są epifenomenam i w stosunku do rozw oju gatunkow e
2 Op. cit.
go i z tego punktu widzenia nie przysługuje im żadna autonomia.
Dlatego zresztą Witkiewicz w swych rozważaniach o przysz
łości nie uw zględniał samodzielnej roli rozwoju technologiczne
go: technice także odmawiał autonomii, a zatem nie m usiał lę
kać się jej alienacji. W jego koncepcji rozw oju społecznego nie ma również m iejsca na alienację in stytucji czy organizacji spo
łecznych, a naw et na alienację ku ltury; w ogóle nie bierze się pod uw agę możliwości panow ania w ytw oru nad w ytw órcą. Tech
nika, k u ltu ra, państwo, organizacja produkcji — każde z tych zjawisk zrodziło się na pew nym szczeblu rozw oju jako konieczny jego etap i podobnie nieuchronnie w jakim ś momencie procesu rozwojowego musi zniknąć. Każde z nich jest przyrodniczo zde
term inow ane i od ludzkiej woli niezależne.
N iektóre czyny ludzkie składają się w prawdzie na sferę au tonomiczną czyli k u ltu rę w w ąskim sensie, ale w artości ukon
stytuow ane w owej sferze nie dają się harm onijnie pogodzić z w artościam i gatunkowym i; naw et mogą się z nimi znaleźć w sprzeczności — tak, jak to się dzieje obecnie, u progu społeczeń
stw a masowego. Rozwój gatunkow y wyznacza skalę m akrosko
pową, w stosunku do której w szystkie zjawiska historyczne, społeczne i indyw idualne mogą być jedynie epifenomenami; zaś działaniami na poziomie epifenom enalnym istotnie niczego w sferze nadrzędnej zmienić się nie da.
Poniew aż ludzka świadoma aktywność dotyczy w łaśnie sfe
ry epifenom enalnej, z perspektyw y gatunku nie ma ona w ięk
szego znaczenia. Toteż dla W itkiewicza człowiek nie jest pod
m iotem historii, lecz jedynie jej przedm iotem. Uderzające jest, że w całej literackiej twórczości W itkiewicza wszelka zmiana przychodzi z zew nątrz: tak dzieje się w dram atach, tak również dzieje się w powieściach. Na zew nątrz w stosunku do bohaterów znajduje się zrew oltow any tłum ; tym bardziej na zew nątrz znaj
dują się najeźdźcy w Nienasyceniu. Można by wprawdzie bro
nić Witkacego, przedkładając, że zarówno jego twórczość te a tra l
na, jak powieściowa za bohaterów obiera sobie „byłych ludzi”, nieautentycznych i znajdujących się n a uboczu dziejowych pro
cesów; byłaby to jednak obrona o tyle mało przekonująca, że przeświadczeniu o zew nętrznej konieczności w historii W itkie
wicz daw ał niejednokrotnie w yraz w pismach teoretycznych.
Na nieuchronność biegu dziejów powoływał się często, mię
dzy innym i po to, by uspraw iedliwić koszty rozwoju. Pisał:
Od razu nie można osiągnąć i w yższej kultury, i ogólnego szczęścia:
najpierw jedno, poprzez m ęki uciśnionych — m usi być ludzka miazga, na której w yrastają pyszne kw iaty w ielkich indyw iduów -obdarzycieli całości, a potem dopiero drugie, na tle sam ouświadom ienia się m asy i już innego gatunku zaprzężenia w ielkich indyw iduów (ale już innego typu) do św ia domej pracy dla dobra całej lu d zk o ści3.
Mówiło się już o tym kilkakrotnie, że rozwój społeczny w koncepcji W itkiewicza m a w zasadzie dwa m om enty przełomo
we: pierwszym jest pow stanie w ładzy indyw idualnej, drugim — jej likwidacja. Obydwa te fak ty dokonują się kosztem pogwał
cenia wartości. W pierw szym przypadku ofiarą padają w artości etyczne: rozwój nielicznych jednostek dokonuje się kosztem nie
szczęścia i ucisku szerokich rzesz ich poddanych. Praw da, że w ar
tości etyczne są nieautonomiczne i w tej kw estii W itkiewicz miał koncepcję niezbyt jasną. Najczęściej przez w artości etyczne rozu
miał takie, które sprzyjały szczęściu gatunkowem u, byłyby to więc w artości zrelatyw izow ane do biologii. Faktem jest jednak, że głosząc pochwałę konkurencyjnych w artości indyw idualnych, miał zazwyczaj trochę nieczyste sum ienie i od N ow ych form...
po N iem yte dusze uw ażał za obowiązek ze swego stanow iska się tłumaczyć. A tłum aczył się w łaśnie koniecznością dziejową. P i
sał:
Ten stan rzeczy, potw orny i ohydny w sw ej istocie — jeśli staniem y na punkcie w idzenia istotnej zasadniczej rów ności potencjalnej w szystkich członków naszego gatunku [...] — jest widać, na nieszczęście, konieczny dla stw orzenia podw alin kultury i m aterialnej, i duchowej [...]4.
I dalej, podobnie:
Czy okres gnębienia w arstw niższych i tworzenia kultury in dyw id ual
nej, z której potem korzystać może dalszy rozwój kultury kolektyw nej, społecznej, jest absolutnie konieczny, nie moim zadaniem rozstrzygnąć tu definityw nie; w każdym razie konieczność ta w ydaje się nieskończenie praw dopodobna5.
8 N ie m y te dusze, s. 254.
4 Op. cit., s. 257.
5 Op. cit., s. 259.
W drugim przypadku, czyli w epoce likw idacji władzy, koszt społecznego rozw oju m iała stanowić zagłada w artości indyw idu
alnych, zanik osobowości i zniesienie k u ltu ry w węższym sen
sie; jest to podstawowy tem at twórczości Witkiewicza. Ale w przytoczonych przed chwilą zdaniach w ystępują sformułowania, które zdają się tem u przeczyć: cóż to za zagłada osobowości, sko
ro otw ierają się perspektyw y dla „wielkich indyw iduów ”, w praw dzie już „innego ty p u ”, zaprzężonych „do świadomej pracy dla dobra całej ludzkości” ? I cóż to za zniesienie ku ltu ry , skoro na jej gruzach, ale korzystając z jej osiągnięć, narodzić się ma no
w a „k u ltu ra kolektyw na” ?
Elem enty antyutopii, rozsiane po całej twórczości W itkiew i
cza, są widoczne n a pierw szy rzu t oka. Nie zwraca się natom iast uwagi na to, iż w twórczości tej istnieje także w yraźny rys utopijny w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Na pierwszym planie i ze znaczną pomysłowością ukazany został koszm ar — ale gdzieś daleko za koszm arem widać brzegi W yspy Szczęśli
w ej. P raw da, że W itkiewicz z całą szczerością deklarował, że żyć n a niej nie chce; zarazem jednak, i to niejednokrotnie, pod
kreślał, że własne poglądy i upodobania uważa za anachroniczne.
Bo przecież w szystkie katastroficzne proroctw a: m echaniza
cja, ujednolicenie, przew roty, konw ulsje, inw azje mas, biuro
kracja, te rro r — a naw et zdarzająca się od czasu do czasu w iel
kość, m item Sorelowskim podszyta — wszystko to są zjawiska przejściowe. Przyszłość — to szczęście powszechne, spraw iedli
wość, zaspokojenie potrzeb, równość, pokój, w spółpraca. To rów nież (ten m otyw chyba także zaczerpnięty został od Sorela) spo
łeczeństwo świadomych w ytwórców, w pełni panujących nad swym i w ytw oram i i nad stworzoną dla umożliwienia w ytw ór
czości organizacją. W N iem ytych duszach Witkiewicz tak opi
suje ostatni etap rozw oju społecznego:
Międzynarodowej organizacji kapitału przeciw staw ia się m iędzynaro
dowa organizacja robotnicza (czasowo też u początku swego istnienia na m ałych odcinkach kom prom isowa organizacja faszystow ska), po czym k ap i
tał pryw atny zostaje usunięty na korzyść samorządzącego się państw a pracy, obejm ującego całą ludzkość i organizującego racjonalną (w prze
ciw ień stw ie do dzikiej, dla zysku) wytw órczość i rozdział d ó b r6.
6 Op. cii., s. 253.
A
A więc szczęście jest osiągalne. Możliwe jest idealne społe
czeństwo, w którym dla w szystkich ludzi zostaną zapewnione op
tym alne w arunki rozwoju. Nie jest tak, by m echanizm y ew olu
cyjne same przez się powodowały kom plikacje, by na przykład sposób zorganizowania społeczeństwa mógł w ejść w konflikt z produkcją niezbędnych dla tego społeczeństwa dóbr, albo by w ew nątrz świetnie pomyślanej organizacji pojaw iły się niespo
dziewane procesy, utru d n iające funkcjonow anie całości. Ten w łaśnie rys koncepcji W itkiewicza m am na myśli, kiedy używ am słowa „utopia”: W itkiewicz w ierzył bez zastrzeżeń, że tak a dos
konałość jest możliwa. Obcy był mu pogląd o nieuchronnym ska
żeniu n a tu ry ludzkiej czy społecznej; żyw ił w łaśnie przekonanie przeciwne. W utopii jednostka ludzka zidentyfikuje się przecież z w łasną istotą gatunkową; to znaczy osiągnie taki stan, k tó ry z pun k tu widzenia gatunku uznać należy za optym alny; ponie
w aż zaś jednostki te prowadzą życie zbiorowe — także i te zbio
rowości będą m iały optym alny charakter. G atunek, wiedziony nieom ylnym instynktem , gw arantuje pow stanie rzeczywiście ide
alnych społeczności, spraw iedliw ych i harm onijnych. Czy tak a wizja nie zasługuje w pełni na miano utopijnej?
W prawdzie niekiedy, w przypływ ie anachronicznego, indyw i
dualistycznego rozdrażnienia, W itkiewicz nazyw ał ów ideał
„szczęśliwym m row iskiem ” — niemniej był to ideał niew ątpli
wy. Co więcej, został on naw et pokazany od strony losu jed nostki, będącej członkiem owego doskonałego społeczeństwa, i jest to opis, który W itkiewicz pow tarzał wielokrotnie, praw ie takim i sam ym i słowami i z widocznym upodobaniem.
Pierw szy raz obraz ten pojaw ił się bodaj w Nienasyceniu.
Mówiło się tam o wyznaw cach postępu, którzy „w smrodzie, b ru dzie, wszach, pluskw ach i prusakach, w głodzie, zimnie i zupełnej beznadziejności” pocieszają się myślą:
[...] że kiedyś, za trzy pokolenia może, pew na grupa św ietn ie odżyw ionych i czystych (i rów nie co prawda beznadziejnie w yspecjalizow anych i zapra
cowanych) naukow ców i kapitalistów dojdzie do zrozumienia, co i jak po
trzeba, i zrobią domki z ogródkami, radiami i biblioteczkam i [...]7.
7 N ie n a s y c e n i e , t 1, s. 202.