• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia wychowanków Profesora

W dokumencie Treść numeru specjalnego (Stron 170-200)

Marcin Dłuski

W mojej kolekcji wspomnień znajduje się parę szczególnie mi bliskich. Jed-nym z nich jest czas studiów na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsz-tynie, kiedy to w ramach zajęć teatralnych miałem wielkie szczęście i ogromny zaszczyt spotkać pana profesora Bohdana Głuszczaka – człowieka nietuzinkowe-go, pełnego pasji i miłości do ludzi, potrafiącego dokonywać rzeczy wręcz nie-możliwych, czego przykładem było chociażby organizowanie dla licznych grup studentów wyjazdów na premierowe spektakle do Teatru Narodowego w War-szawie oraz spotkań z reżyserami i aktorami, znanymi nam wówczas li tylko ze szklanego ekranu. W pamięci najbardziej utkwiły mi rozmowy z panem Krzysz-tofem Globiszem, którego mogliśmy podziwiać m.in. w roli Wielkiego Księcia Konstantego w Nocy listopadowej w reż. Jerzego Grzegorzewskiego, oraz z panią Teresą Budzisz-Krzyżanowską, której podczas spotkania w Olsztynie miałem przyjemność wręczyć kwiaty. Jej doskonała kreacja w Dialogus de Passione Kazimierza Dejmka pozostawiła w mej pamięci niezatarty ślad.

Niezapomniane wrażenia zostawiły po sobie również nasze wyjazdy na ko-lejne odsłony Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTAKT w Toruniu, w trakcie których przez kilka dni od wczesnych godzin porannych do późnej nocy obejrzeliśmy dziesiątki spektakli z całego świata, uczestniczyliśmy w licznych spotkaniach z ich twórcami, a także w koncertach i wernisażach.

W tym miejscu nie mogę także nie wspomnieć o osobach prowadzących zajęcia w ramach rzeczonej specjalizacji, które, odkrywając przed nami tajniki sztuki teatralnej, dzieliły się swoją wiedzą i doświadczeniem, czyniąc to w spo-sób ze wszech miar profesjonalny – mam tu na myśli pana profesora Tomasza Jaworskiego, panią doktor Jadwigę Jakubowską-Opalińską oraz panią doktor Kamilę Bialik. Do dziś dziękuję losowi, że na mej drodze spotkałem tak wspa-niałych ludzi. Zaszczepioną we mnie przez to grono wybitnych pedagogów pod kierunkiem pana prof. Bohdana Głuszczaka miłość do teatru „podaję dalej” młodzieży, z którą pracuję już od 19 lat.

Marcin Dłuski – nauczyciel języka polskiego, wicedyrektor Szkoły

Małgorzata Łukaszewicz

Edukacja teatralna to oprócz formalnego zapisu w moim dyplomie magister-skim, wielka przygoda, zapoczątkowana na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, której końca, mam nadzieję, nie będzie.

Za specjalnością, jak zawsze w przypadku udanych przedsięwzięć, stali wy-jątkowi ludzie. Spotkania z profesorem Tomaszem Jaworskim nauczyły mnie krytycznie patrzeć na dzieła sztuki i mnożyć pytania: jak? i dlaczego? Odkrywa-nie historii teatru z dr Jadwigą Jakubowską-Opalińską i dr Kamilą Bialik pozwo-liło uporządkować wiedzę, nauczyć się dostrzegać powtarzalność i nowatorstwo we współczesności. Najważniejsze wspomnienia zawdzięczam prof. Bohdanowi Głuszczakowi, który odkrywał przed nami sceny teatrów polskich w najlepszym wydaniu. Mogłam zobaczyć przedstawienia w krakowskim Teatrze Starym, w warszawskim Teatrze Narodowym, odkrywać najnowsze tendencje prezento-wane podczas festiwalu „Kontakt” w Toruniu.

Tym, co zostaje w pamięci najdłużej, są rozmowy z ludźmi. Z jednej strony to niezwykłe spotkania z prawdziwymi artystami, takimi jak Krzysztof Globisz, który od początku zaczarował swoją osobowością, ściągnął z piedestału znacze-nie słowa aktor, przeszedł z olsztyńskimi studentami na „ty” i piękznacze-nie opowiadał o swojej pracy. Do tej pory nie wiem, jak udawało się profesorowi Głuszczakowi zabierać nas na zaplecze Teatru Narodowego do kawiarni dla aktorów, ale zaw-sze będę pamiętać kupowanie kawy w jednej kolejce z Arturem Żmijewskim i Beatą Ścibakówną. Z drugiej zaś strony to koleżanki i koledzy ze specjalności – osoby wyjątkowe, pełne wrażliwości i ciekawe świata. Wszystko, o czym napisa-łam, dotyczy czasu nie tylko poprzedniego wieku, ale też poprzedniej epoki – bez Facebooka i iPhona. Miała ona jednak swój dalszy ciąg. Moi uczniowie chętnie oglądali kolejne przedstawienia w olsztyńskich scenach, poświęcając wieczory i popołudnia. Udało nam się podziwiać występy artystów w Warszawie, Gdyni. Czasem otrzymuję maile i wiadomości od rozrzuconych po różnych krajach moich dorosłych już wychowanków o tym, co widzieli w teatrach w Polsce i na świecie.

Edukacja teatralna stała się początkiem swoistego łańcuszka.

Małgorzata Łukaszewicz – nauczycielka języka polskiego, od 2 lat

peda-gog szkolny.

Beata Stawiarska

Wybór dodatkowej specjalności, jaką była edukacja teatralna, sprawił, że studia na Wydziale Humanistycznym UWM w Olsztynie nabrały innego

wymia-ru. Sam profesor Bohdan Głuszczak był z innego świata. Ciężko było umiejsco-wić go w czasie, jakby funkcjonował w kilku światach jednocześnie. Rzeczywi-stym, artystycznym i przeszłym. Czasem odnosiło się wrażenie, że każde wypo-wiedziane zdanie budzi w nim tyle skojarzeń, przywołuje tyle doświadczeń, że musi walczyć w sobie o wyselekcjonowanie tego, co może nam studentom przekazać, by nie naruszyć swoistego sacrum. Świdrował spojrzeniem, przenikał, zupełnie jakby wiedział o nas więcej niż my sami.

Na jego zajęcia przychodzili nie tylko przyszli poloniści, pojawiali się tam m.in. politolodzy, a nawet matematycy. Wszyscy szukaliśmy dodatkowych możliwości wyrażenia siebie oraz sposobu na nadanie studiowaniu głębszego wymiaru. Tylko nasz głębszy wymiar był zawsze płytszy niż Profesora. Pamię-tam, jak mieliśmy przygotować scenę, która mówiłaby jednym obrazem. Moim pomysłem na to zadanie była ulica z rozstawionymi na niej butami. Profesor je tak porozstawiał, że one już nie mówiły, one krzyczały. Niezwykle rzadkie były momenty, kiedy naszych prób teatralnych nie udoskonalał. Wraca do mnie fragment Pamiętników Adama i Ewy Marka Twaina, w którym Ewa snuje rozwa-żania nad tym, czy Adam jest mężczyzną. Siedziałam wówczas przed całą grupą studentów na podłodze, obierając ziemniaki i wygłaszając tekst bohaterki, czeka-łam na równie ostrą krytykę, jaka spotkała moich poprzedników, chcących zaliczyć ćwiczenia. Jednak tym razem pomysł na połączenie prozaicznej czynno-ści z literaturą zyskał uznanie.

Doskonałym dopełnieniem zajęć teoretycznych i praktycznych były wyjazdy na spektakle i festiwale do Warszawy, Torunia, Krakowa, a przy tej okazji spo-tkania i rozmowy z gwiazdami np. Janem Englertem, Adamem Hanuszkiewi-czem i wieloma innymi. Do tej pory wspominam nocne dyskusje w autokarze, którym wracaliśmy do Olsztyna. Nawet jeśli zdarzał się ktoś, kto podsumował wyjazd jako nudny, to jednak zawsze była to pasjonująca nuda. Repertuar też raczej przypadkowy nie był. Taki spektakl jak np. Król Lear Shakespeare’a w reżyserii Piotra Cieplaka, z tytułową rolą Zbigniewa Zapasiewicza, to już historia, a my mogliśmy w niej uczestniczyć.

Beata Stawiarska – obecnie pracująca w „niepolonistycznym” zawodzie. Marta Chyła-Janicka

Edukacja teatralna – wspomnienie poligonu doświadczeń

Pamiętam, kiedy w ciasnym korytarzu Instytutu Polonistyki przy Szrajbera pierwszy raz czytałam plan studentów edukacji teatralnej. Lista zajęć zrobiła na mnie na tyle duże wrażenie, że od razu postanowiłam, że muszę tam się znaleźć.

Decyzję utrwaliły rozmowy ze starszymi studentami o wykładowcach tej specja-lizacji. W połowie drugiego roku zmieniłam tryb na dzienny – studia zaoczne nie miały w ofercie zajęć teatralnych. Na trzecim roku wreszcie ruszyły zajęcia w ramach specjalizacji. Interpretacja głosowa tekstu z profesorem Tomaszem Jaworskim, reżyserem teatrów lalkowych, była jak wyjazd do ośrodka spa w porównaniu do warsztatów teatralnych z profesorem Bohdanem Głuszcza-kiem, które można porównać do czołgania się w błocie na poligonie pod ostrza-łem z ostrej broni. Czułam, że legendarne poczucie humoru profesora nie wyklu-cza tego, że jesteśmy traktowani poważnie; rozumiałam, że nauka warsztatu reżysera wymaga pasji, pracy i myślenia.

Profesor Głuszczak nie żałował nam swojego czasu – na koniec każdego ro-ku przygotowaliśmy inscenizację, a próby często kończyły się późnym wieczo-rem. Charakter zajęć w pełni odpowiadał moim oczekiwaniom – łączył wolność z dyscypliną. Wyjazdy naszej grupy z profesorem do Warszawy, do Torunia na Międzynarodowy Festiwal Teatralny ,,Kontakt”, otwierały nam głowy. Niefor-malne spotkania po inscenizacjach, nocne rozmowy o sztuce, teatrze i życiu podczas tego festiwalu do dziś są wspominane przez absolwentów specjalizacji.

Teoretyczne zajęcia dotyczące teatru prowadzone przez dr Kamilę Bialik pozwoliły na zebranie wiedzy potrzebnej do odbioru teatru, do jego kształtowa-nia. Do egzaminu z historii teatru powszechnego podchodziłam, jak prawie wszyscy na specjalizacji, kilka razy – było warto, kilka lat później w Szkole Filmowej w Łodzi na zajęciach z teatru i dramatu swoją wiedzą mogłam zaska-kiwać prowadzącą.

Po latach zaprosiłam profesora Głuszczaka do współpracy przy dubbingu w moim filmie animowanym Neony. Był przeszczęśliwy, że spełniam się arty-stycznie – realizujący się student był potwierdzeniem, że nasze wysiłki na specja-lizacji nie poszły na marne. Podczas prób nagrywania dźwięku z profesorem mogłam wykorzystać cały arsenał środków, który mi dał dziesięć lat wcześniej – to było budujące i dla ucznia, i dla Mistrza (którego, niestety ograniczał już nieco wiek).

Dzięki specjalizacji teatralnej nie tylko nauczyłam się, jak prowadzić aktora i jakie są struktury dramaturgiczne, ale przede wszystkim była ona dla mnie wsparciem w procesie, jakim jest stawanie się samodzielnym artystą szukającym swojego języka. Dała mi odwagę twórcy, podpartą solidną wiedzą. Specjalizacja teatralna na studiach polonistycznych jest niezbędna, szczególnie, że w naszym województwie wciąż nie ma Akademii Teatralnej. Jako uczestniczący w niej studenci wzrastaliśmy jako indywidualności, krytyczni odbiorcy kultury, nauczy-ciele teatru, reżyserzy. Uważam, że specjalizacja teatralna była jednym z najlep-szych doświadczeń z okresu studiów. To ważne dla młodego człowieka, który wchodzi w dorosłość – by jego Alma Mater zapewniała mu warunki do indywi-dualnego rozwoju talentów i zdolności przy wsparciu kreatywnych, inspirujących

wykładowców. Żadna inna specjalizacja nie umożliwiłaby mi chodzenia do dziekanatu w bokserkach i skakania po ławkach.

Marta Chyła-Janicka – absolwentka polonistyki z 2009 r., reżyser filmów

animowanych i scenarzystka.

2019 175–210

OLSZTYŃSKA POLONISTYKA

Z PERSPEKTYWY WYKŁADOWCÓW

1. Teresa Brzeska-Smerek, Ówczesną polonistykę tworzył mały zespół

– Jak to się stało, że trafiła Pani na olsztyńską polonistykę?

We wrześniu 1964 roku podjęłam pracę w Wojewódzkiej Bibliotece Pu-blicznej, w której byłam zatrudniona pełne dwa lata. Potem przeszłam do Korto-wa, do Wyższej Szkoły Rolniczej, i pracowałam do 1969 roku z niespełna rocz-nym bezpłatrocz-nym urlopem wychowawczym. W trakcie pamiętnych wydarzeń marcowych ówczesny rektor WSR, prof. Tadeusz Krzymowski, wydelegował mnie z tajną misją do Warszawy. We wrześniu następnego roku doc. Andrzej Lewicki zaproponował mi podjęcie się na tworzonej wówczas polonistyce w Wyższej Szkole Nauczycielskiej zajęć z literatury dziecięcej. Na początku powiedziałam: „Broń Boże, ja się na tym nie znam”, bo moje magisterium na UMK w Toruniu dotyczyło krytyki literackiej dwudziestolecia międzywojenne-go. Wróciłam wtedy do domu z myślą: „Skoro nie, to nie”. Nie miałam szczegól-nego parcia, by podjąć pracę na uczelni. A tu nagle po iluś godzinach telefon, już nie pamiętam, kto dzwonił, chyba pedagog doc. Andrzej Rutkowski. Zaczął mnie namawiać: „Czemu się pani broni, przecież skończyła pani polonistykę u Hutni-kiewicza, a to jest przecież ktoś. To chyba nie tylko teorii, ale też historii literatu-ry panią uczono”. „No uczono”. „To pani sobie poradzi”. I mnie przekonał. Przekonywał mnie też pierwszy rektor, doc. dr Jan Sikora. Oni obaj przyszli z Kortowa. Zatem początki pracy na uczelni, jak w przypadku wielu z nas, wią-zały się z dość przypadkowym przydziałem. Z takim, kolokwialne mówiąc, przebranżowieniem musiała sobie poradzić rok później także inna świeżo upie-czona absolwentka filologii polskiej w Toruniu – Krystyna Stasiewicz.

Ówczesną polonistykę tworzył mały zespół: na początku był Andrzej Maria Lewicki, który przyszedł z Warszawy, Ryszard Świątkowski, potem doszli Hanna Małgowska z Biblioteki Narodowej, Alojzy Zdaniukiewicz, pracujący wcześniej m. in. w Studium Nauczycielskim w Olsztynie, Krysia Stasiewicz po UMK i Czesia Kojro po UW. To była pierwotnie polonistyka łączona z historią. W pierwszym roku nie pracy nie brałam jeszcze udziału w rekrutacji, bo zatrud-niono mnie już po niej, weszłam od razu na rozpoczęcie zajęć.

– Jakie były Pani pierwsze wrażenia, zważywszy na fakt, że wcześniej Pani nie pracowała jako dydaktyk?

Nie, odbyłam tylko miesięczną praktykę po IV roku studiów na UMK w LO I w Olsztynie. Miałam świetną opiekunkę – panią Natalię Żarską, znaną w tamtych czasach polonistkę, która jest dziś patronką jednej z olsztyńskich ulic. Dyrektor chciał mnie nawet wtedy zatrudnić z marszu na pełny etat, ale żal mi było tej ogromnej swobody piątego roku, więc na to nie poszłam. I trzymał dla mnie etat, lecz jeszcze wówczas nie dojrzałam do roli nauczyciela i wybrałam Wojewódzką Bibliotekę Publiczną. Nie miałam zatem dydaktycznych doświadczeń poza prakty-ką, tyle że w czasie pracy w bibliotece ówczesna dyrektor Teresa Pepłowska odkryła, że może mnie wykorzystać do prowadzenia różnych spotkań literackich. Pisałam scenariusze takich imprez, stawałam przed ludźmi i je prowadziłam. Na tyle się spodobałam, że stałam się niemal etatową scenopisarką podobnych spotkań z twórcami i aktorami oraz ich prowadzącą. Tak zdobywałam doświadczenie, obycie z publicznymi wystąpieniami. W czasie studiów na UMK bawiłam się też w kabaret. Kiedy byłam na jubileuszu 90. urodzin Konrada Górskiego, wielkiego znawcy romantyzmu, profesor wypomniał mi: „Jak już pani na zajęciach była, to siadała pani w przedostatnim rzędzie po prawej stronie i uciekła mi pani z teatru poezji. Do kabaretu, do kabaretu!”

Nie chciałam po przyjściu na polonistykę podjąć wykładów z dziecięcej, bo uważałam, że nie mam do tego jeszcze przygotowania, zgodziłam się tylko na ćwiczenia. I zatrudniono z Gdańska panią, pochodzącą z Olsztyna. Ona wzięła wykłady z dziecięcej. Była też magistrem jak ja, tylko że ona się w przeciwień-stwie do mnie nie bała tego wyzwania. Jednak to nie skończyło się dobrze i szybko poproszono, bym przejęła te zajęcia.

Bardzo dobrze ocenianym wówczas w Polsce naszym pracownikiem był języ-koznawca, dr Alojzy Zdaniukiewicz, o którym słyszałam wiele ciepłych słów na różnych konferencjach. Często pytano mnie, czy on już zrobił habilitację, gdyż od początku dobrze rokował.

Z początkowych lat istnienia naszej polonistyki, już w nieistniejącym dziś bu-dynku przy ul. Pieniężnego [naprzeciwko Poczty Głównej – I.M.], pamiętam taki moment: jesteśmy na występie grupy „Niebo”, wraz z dr Haliną Kowalewską (która była wtedy prodziekanem) i Mirkiem Świąteckim siedzimy w pierwszym rzędzie. Śpiewa Stefan Brzozowski i taka ruda dziewczyna z kręconymi włosami. Komentujemy sobie ten występ z Haliną, a na to Świątecki: „Ona będzie moją synową”. To była oczywiście Krysia Świątecka, a ówczesne „Niebo” to późniejszy „Czerwony Tulipan”.

– A jaka była wówczas młodzież?

Dużo się wtedy działo, bardzo szybko zaczęły powstawać pierwsze próby kaba-retów. Pamiętam, że już chyba na początku pierwszego roku akademickiego, jeszcze

na Żołnierskiej, jakiś student, który potem był kowalem artystycznym – Borkowski się nazywał – opowiadał na egzaminie o swoim pomyśle na kabaret i tak żeśmy dywagowali na ten temat, mówiąc też o cenzurze i wynikających z niej ogranicze-niach. Literatura dla dzieci i młodzieży najpierw w programie była właśnie na pierw-szym roku, dopiero później przeniesiono ją na trzeci, dlatego miałam już wówczas z nimi zajęcia. Pamiętam z tamtych czasów Dankę Ossowską, wówczas Ciecierską, i Marysię Ciemniewicz, później Biolik, nasze wieloletnie koleżanki z pracy. Obie poszły potem wraz z Wandą Kądzielą do Krakowa na studia magisterskie. A także Tadeusz Budrewicz i jego przyszła żona, Zofia Kisielewska. Z nazwisk znanych w Olsztynie był też Wojtek Sobol i Wojtek Ogrodziński, który później krótko u nas pracował. W 74 roku przyszła do pracy Lonia Hull, podobnie jak kilka innych osób – Wanda Kądziela, Danka Ossowska. Wśród dojeżdżających osób pojawił się Henryk Michalski, pamiętam jego sylwetkę, szczupły blondyn.

W pracy w tamtych niełatwych czasach dochodziło do różnych sytuacji, czasem śmiesznych, czasem trudnych. Pamiętam jedną z nich, w budynku na Pieniężnego. Były już studia zaoczne. Mój syn miał przyjęcie komunijne, a ja miałam tego dnia zajęcia, których nie mogłam zamienić. Przyszłam na nie, choć rodzina zjechała się na mszę. Stoję przed tymi studentkami, większość to kobiety, dużo starsze ode mnie nauczycielki i mówię im, że mam wyjątkową sytuację, bo mój syn ma za godzinę tutaj po sąsiedzku komunię, a one na to chórem: „To my panią zwolnimy”. Ja na to: „Ale ja nie mogę”, one mówią: „My tak zrobimy, żeby nikt nie wiedział”. Solidar-ność kobieca zadziała. Ustaliły ze mną: „Pani wyjdzie, a my zrobimy grafik, co rusz któraś inna będzie mówiła, żeby zrealizować materiał i żeby pani nie miała nieprzy-jemności”. I tak same odbyły zajęcia i zrealizowały założony program, a ja pobie-głam do kościoła i potem wróciłam.

Musimy zdawać sobie sprawę, że tamte czasy niejednokrotnie narażały nas na niebezpieczeństwo donosów, tajni współpracownicy służby bezpieczeństwa pojawia-li się nie tylko wśród pracowników. Pamiętam, że dowiedziałam się po latach, że były donosy dotyczącego tego, co mówiłam na wykładach. Niestety, wśród studen-tów też byli ludzie, którzy donosili. Kiedyś po jakiejś imprezie kulturalnej w klubie Domu Środowisk Twórczych, słynnym DŚT, pijany człowiek z komitetu powiedział mi: „Wiesz, lubią cię nawet ci studenci”, ja na to: „To fajnie, miło mi, staram się, jak mogę”. On na to: „Ale czy ty zawsze musisz tak wszystko mówić?” „A co ja takiego powiedziałam?” „No na przykład...” I tu pada cytat z któregoś wykładu...

Byli też ludzie zaangażowani w walkę z ówczesnym porządkiem. Wśród na-szych absolwentów z tych pierwna-szych lat był m. in. Wojciech Ciesielski, potem asystent na historii, działający w „Solidarności”. Był Wacek Radziwi- nowicz, dziennikarz, późniejszy korespondent „Gazety Wyborczej” w Rosji. Na naszym sfeminizowanym kierunku zawsze był jakiś procent chłopaków i to byli często bardzo ciekawi ludzie, którzy się potem jakoś zaznaczyli w życiu publicz-nym. Jeżeli chłopak decyduje się na ten kierunek, zazwyczaj ma bardzo sprecyzowa-

ne ambicje, wyobrażenia. Bardzo wielu trafiało potem do dziennikarstwa, jak choćby Wojciech Ogrodziński czy Wojciech Sobol działający wiele lat w kabare-tach.

Pamiętam też jedną z naszych pracownic związanych z warszawskim IBL-em i prof. Zdzisławem Liberą. Była to pani docent Jadwiga Rudnicka, zawsze akuratna i z dobrymi manierami. W jednej ze swoich prac dotyczących literatury francuskiej XVII czy XVIII wieku musiała użyć słowa „burdel” i zrobiła przypis do tego wyrazu, a cała staropolszczyzna PAN-owska potem to opowiadała na kolejnych spotkaniach. Więc kiedy spotkałam kiedyś osoby stamtąd i przedstawiłam się, że jestem z Olsztyna, oczywiście przywoływano tę anegdotkę. Świadczyła ona o tym, że ta bardzo dobra i miła, dobrze wychowana osoba była tak pogrążona w świecie literatury, że to dosadne słowo, funkcjonują-ce przecież powszechnie w języku potocznym, było jej na tyle obfunkcjonują-ce, iż uznała za konieczne wyjaśnić je czytelnikom.

Doktorat robiłam na UW, u prof. Izabeli Kaniowskiej-Lewańskiej, a moimi recenzentami byli: prof. Andrzej Lam, ówczesny dyrektor Instytutu Polonistyki na UW, i prof. Józef Zbigniew Białek z Krakowa z WSP. Praca pod tytułem Literatura dla dzieci i młodzieży jako przedmiot krytyki literackiej w okresie dwudziestolecia międzywojennego była połączeniem moich zainteresować z czasów magisterium i nowych doświadczeń zdobytych na uczelni. W tym czasie, a i później, współpracowałam z Międzyuczelnianym Zespołem Badaw-czym ds. Literatury dla Dzieci i Młodzieży. Udało mi się w Olsztynie zorgani-zować dwie konferencje poświęcone problemom tej literatury, jej recepcji i krytyki – ogólnokrajową i międzynarodową. Przez lata działałam też w prężnym przez długi okres olsztyńskim oddziale Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, w którym byłam m. in. wiceprezesem przy prezeso-stwie Jana Kaczyńskiego. Dziś ono już nie działa tak aktywnie jak w dawniej-szych latach, ale kiedyś podejmowało wiele cennych inicjatyw, także w zakresie

W dokumencie Treść numeru specjalnego (Stron 170-200)