• Nie Znaleziono Wyników

Z Julią Hartwig rozmawia Emilia Olechnowicz*

* „Tygodnik Powszech-ny” , nr , s. .

Dziękujemy Redakcji

„Tygodnika” za zgodę na przedruk.

Julia Hartwig na lubelskim Starym Mieście pod Bramą Krakowską. Na zdjęciu rów-nież Tomasz Pietrasiewicz i Anna Pajdzińska. 2006.

Fot. Joanna Zętar. Archi-wum TNN.

i wielowyznaniowym, a z drugiej strony – miastem młodzieży. To bardzo cha-rakterystyczne dla tego miasta. Są tam uniwersytety: KUL, UMCS i mnóstwo studiującej młodzieży, która mieszka wprawdzie w  nowych osiedlach, ale ciągnie ją na Stare Miasto. A Stare Mia-sto jest tak urodziwe i tak przytulne! Nie hulają tam żadne wiatry, można usiąść w jakiejś kawiarni i siedzieć do późnej nocy. W  księżycowe noce Lublin staje się Lublinem z poezji Józefa Czechowi-cza i wówCzechowi-czas naprawdę ma się poczu-cie, że obcuje się z miastem poetyckim.

To bardzo rzadkie, nie zawsze się tak zdarza.

Emilia Olechnowicz: Lublin na foto-grafiach Edwarda Hartwiga jest miastem w poetycki sposób odrealnionym. Jakie obrazy wyświetlają się w pani pamięci, kiedy myśli pani o Lublinie?

Julia Hartwig: Na pewno Rynek Sta-rego Miasta, ulica prowadząca przez Bramę Grodzką ku przedmieściom i ku Zamkowi, który przechodził różne koleje i nawet, w okresie okupacji, był niemieckim więzieniem, może się też pochwalić cudownymi freskami. Sta-re Miasto usytuowane jest spadziście, z  jednej strony opada ku ulicy idącej

dołem, jak gdyby wąwozem. Tam znaj-duje się mały klasztorek, gdzie czasem korzystam z  noclegu w  pokojach goś-cinnych prowadzonych przez siostry.

Stamtąd rozciąga się widok daleko na lubelskie okolice. Teraz powstało jeszcze jedno miejsce, za które jestem szczegól-nie wdzięczna: tak zwany Zaułek Har-twigów, który przyznało nam miasto – i  muszę powiedzieć, że to dla mnie bardzo wzruszające, bo rzadko można znaleźć się jeszcze za życia w  nazwie ulicy. Oczywiście, nie ja tu jestem osobą główną, bo to miejsce poświęcono mojej rodzinie, może przede wszystkim moje-mu bratu, który był fotografem, piewcą Lublina.

Emilia Olechnowicz: Lubelskim Buł-hakiem.

Julia Hartwig: Tak. Zwłaszcza że uwa-żał Bułhaka za swojego mistrza.

Emilia Olechnowicz: Zaułki wileń-skie fotografowane przez Jana Bułhaka i  zaułki lubelskie fotografowane przez Edwarda Hartwiga są  szczególnymi miejscami, które mają moc przecho-wywania wspomnień, ale podlegają też działaniu czasu. Pani w wierszu Powrót do domu dzieciństwa pisze: „Wszystko jest jak było. Nic nie jest jak było”.

Stare Miasto w Lublinie.

Ok. 1954. Fot. Edward Har-twig. Zbiory prywatne Ewy Hartwig-Fijałkowskiej.

Miasto mojego dzieciństwa

Julia Hartwig: Tak, z pozoru wszystko to jest. Nawet jeśli trochę zrujnowane, to jednak istnieje, cały zarys Starego Mia-sta jest niezmieniony – ale nie można go już porównać z tym, co było, ponieważ tyle życia i  tyle krwi wypłynęło z  tego miasta. Trzeba jakby zaadaptować je na nowo, zakochać się w nim na nowo; co się bez trudu udaje.

Gustaw Herling-Grudziński napisał mi kiedyś, że nie mamy Wilna, ale mamy Lublin. Bardzo mnie to wzruszyło i ucie-szyło, bo choć oczywiście nie można tych miast porównać w sensie ważności i znaczenia, jednak Herling-Grudziński nobilitował w ten sposób Lublin.

Emilia Olechnowicz: Dlaczego Lublin zasługuje na miano Europejskiej Stoli-cy Kultury?

Julia Hartwig: Myślę, że ważnym kryte-rium oceny i wyboru miasta jest nie

tyl-ko to, czym ono jest, ale także to, jakie ma perspektywy rozwoju. I nie chodzi tu wcale o  rozwój technologiczny, ale przede wszystkim o  rozwój kultural-ny. Od pewnego już czasu Lublin stał się ośrodkiem bardzo żywym. Wielka w tym zasługa uniwersytetów, ale także działalności obywatelskiej. Działają tam ośrodki sztuki tworzone i  prowadzo-ne przez samych mieszkańców miasta.

Jednym z  nich jest „Brama Grodzka”, kultywująca historię Lublina i dbająca o  jego poetycką duszę, której piewcą był Józef Czechowicz. To tworzy bardzo dobrą aurę tego miasta i na pewno jest szansą dla Lublina. Dlatego byłoby cu-downie, gdyby został Europejską Stolicą Kultury. Gdyby się tak stało, naprawdę nie musielibyśmy się wstydzić. Dlate-go bardzo życzę, aby mój Lublin został taką stolicą.

Kalina Błażejowska: Kiedy wydawni-ctwo Sic! zleciło pani napisanie auto-biografii, zamiast niej opublikowała pani swoje dzienniki z podróży. Pani bardzo lubi autobiografie, dlaczego nie chciała pani napisać własnej?

Julia Hartwig: Ja ją nawet zaczęłam i  sporo napisałam, ale byłam bardzo niezadowolona z  efektów. To było za mało żywe. Pomyślałam więc, że dam dziennik, który jest prawdziwym od-zwierciedleniem życia codziennego.

Zwłaszcza że był to dziennik urozmai-cony, bo opisywał wyjazdy zagraniczne.

Nowe wrażenia, nowych ludzi, spotkania z przyjaciółmi – Brandysami, Jeleńskim, Giedroyciem, kontakt z  „Kulturą”, sło-wem: bardzo bogate życie. Z kolei mój ostatni dziennik, który teraz wyjdzie w  Wydawnictwie Literackim, ma inny charakter. Jest w nim o wiele więcej uwag o  lekturach, więcej refleksji, w  miejsce wrażeń z  podróży. Zaczęłam go pisać kilka lat temu, trochę pod wpływem roz-mowy z Piotrem Sommerem: „Napisałaś dziennik amerykański, czemu nie napi-szesz dziennika polskiego?”. Bardzo mnie to zastanowiło. Zgodziłam się, chociaż nie potrafię prowadzić dziennika szcze-gółowego z  wyliczeniami, gdzie byłam i co robiłam, nie wydaje mi się to cieka-we. Zwłaszcza że w późniejszym wieku ma się stosunkowo mniej do opisania.

Kalina Błażejowska: Od czego pani za-częła tamtą autobiografię?

Julia Hartwig: To jest dobre pytanie...

Zaczynałam tak, jak się na ogół