• Nie Znaleziono Wyników

Już wyżej, podając porównawczą statystykę konsumcyi jarzyn w większych miastach polskich, miałem sposobność wykazać, jak rażąca różnica zachodzi co do zaopatrzenia w jarzyny między Kra­

kowem a Lwowem. W r. 1907 sprowadzono do Krakowa jarzyn 1,105.298 kg. zaś do Lwowa tylko 826.018 kg.

O jednej korekturze zapomniałem cytując te cyfry, o uwadze która wyjaśnia nieco tę gwałtowną różnicę wysokości spożycia w porównaniu z cyframi ludności a mianowicie, że do cyfry lu­

dności Krakowa dodać trzeba bądź co bądź bardzo poważną cyfrę przejezdnej ludności, która w spożyciu środków żywności ważną, choć statystycznie nieuwzględnianą odgrywa rolę.

W każdym razie, czy tak czy inaczej, porównanie co do ja­

rzyn wyjdzie zawsze na niekorzyść Lwowa, który ma mniejszą podaż, lichszą jakość i wyższą cenę jarzyn, aniżeli siostrzyca nasza nad Wisłą.

W ś r ó d ja r z y n p i e r w s z o r z ę d n ą r o l ę o d g r y w a j ą k a r t o f l e , jako artykuł spożycia najbiedniejszych warstw ludności.

Pole do wyzysku i spekulacyi w tym artykule jest bardzo obszerne i bardzo podatne, ponieważ ludność w miastach ma zwyczaj zaku­

pywać kartofle w ciągu krótkiego okresu czasu, w porze jesiennej, po zbiorach kartofli i przed nastaniem pierwszych mrozów, dążąc do jak najprędszego zaopatrzenia się na całą zimę w ten niezbędny artykuł żywności. Skoro tylko pojawią się pierwsze transporty świeżo wykopanych kartofli na targu, ludność rzuca się gorączkowo do za­

kupywania ich i magazynowania w prywatnych piwnicach.

Ze sposobności tej i z gorączki popytu korzystają naturalnie w pełnej mierze tak rolnicy jak i pośrednicy handlarze i śrubują

sztucznie cenę ponad racyonalną jej wysokość. Ponieważ niema w mieście wielkich handlarzy w całem tego słowa znaczeniu, któ- rzyby mieli gdzie zmagazynować i zabezpieczyć przed zmarznięciem kilkanaście a tern mniej kilkadziesiąt wagonów, więc te ż n ie m a w e L w o w ie n a w e t p r y w a t n e g o r e g u l a t o r a c e n y . Kto się w jesieni nie zaopatrzy na całą zimę w kartofle, ten przepłacać musi później poczwórną i pięciokrotną cenę w drobiazgowem za- kupnie na targu, albo sprowadzając w większych ilościach w zimie naraża się na otrzymanie zmarzniętego towaru.

Okoliczności powyżej wymienione s k ł o n i ł y g m in ę m i a s t a L w o w a do p o d j ę c i a w j e s i e n i r. 1912, także pod wrażeniem obawy zawikłań wojennych, p r ó b y z a k u p n a k a r t o f l i dla aprowizacyi miejskiej. Sprowadzono wówczas 2 — 3 wagonów, tylko aby wysondować teren. Liczono się z trudnością magazynowania, bo miasto z wyjątkiem piwnic w szkołach i budynkach miejskich, zajętych zresztą na opał, niema magazynów na przechowanie kartofli, albo innych jarzyn.

Rok 1913 ze straszną klęską rolniczą podwoił troskę prezy- dyum miasta i Zarządu aprowizacyi o byt szerokich warstw lu­

dności miasta, dla których brak kartofli lub ich wysoka cena, spro­

wadzić by musiała katastrofę głodu.

Ponieważ zachodziła obawa, że w kraju kartofli nie będzie, albo jeżeli będą to w gatunkach lichszych i że z powodu ciągłej słoty mogą one być narażone na zgnicie, przeto w jesieni r. 1913 zarząd aprowizacyi z upoważnienia prezydyum miasta zakupił 102 wagonów kartofli z Moraw w doskonałym gatunku i cały ten trans­

port sprowadzono w ciągu kilku tygodni do Lwowa. Była o l b r z y ­ m ia t r u d n o ś ć ze z w o ż e n ie m i c h o ć b y t y l k o ty m c z a - s o w e m z m a g a z y n o w a n i e m . Zarząd aprowizacyi wywiązał się z tego zadania z wielką ofiarnością trudów; personal wraz z na­

czelnikami pracował po całych nocach, a wielką pomoc znalazł za­

kład aprowizacyi w miejskiej kolei elektrycznej, która dostarczała w nocy wozów do przewożenia kartofli z kolei do piwnic miejskich.

Na wieść o sprowadzeniu kartofli przez aprowizacyę miejską ludność rzuciła się gorączkowo do zakupna i wkrótce rozkupiono 80 wagonów po cenie z dostawą do domu Kor. 6.30 za 100 kg.

podczas kiedy na targu prywatnym, na kilka dni przedtem, ceny dochodziły do 10—12 kor. za 100 kg., a zniżyli ją handlarze dopiero z chwilą rozpoczęcia sprzedaży miejskiej na 7 kor.

Resztę sprowadzonych kartofli w ilości 20 wagonów schował zakład aprowizacyi na czas najbliższego wiosennego przednówku,

ażeby regulować nią ceny na targu codziennym. Większej ilości kar­

tofli nie mogła gmina zakupić, bo aparat zakładu aprowizacyjnego i tak z najwyższym tylko wysiłkiem był w stanie podołać zadaniu zwiezienia, zmagazynowania i rozsprzedaży tej znacznej ilości to­

waru. Na przyszłość zakład aprowizacyi będzie się musiał zaopa­

trzyć w odpowiednie urządzenie, a przedewszystkiem gmina musi stworzyć w c e n tr a ln ej h u r t o w n e j h a 1 i s p o ż y w c z e j, do której w wywodach moich ciągle muszę powracać, oddział do ma­

gazynowania nietylko kartofli ale wszelkiego rodzaju jarzyn zimo- trwałych, aby umożliwić zakładowi aprowizacyi zakupno ich w cza- zie silnej podaży w porze jesiennej i w okresie nizkich cen. Jak miałem sposobność wyżej nadmienić, opisując stosunki w miastach niemieckich, dostarcza się tam ludności, przy pomocy aprowizacyi miejskiej najrozmaitszych gatunków jarzyn. Podobne rozszerzenie działu aprowizacyi także we Lwowie musi mieć miejsce, bo jarzyna z wielu względów, nie w ostatnim rzędzie także zę względów hy- gienicznych, należy do niezbędnych i ważnych artykułów żywności.

Z wiosną 1914 r. sprzedaż drobiazgowa kartofli na rynku we Lwowie, regulująca cenę, wynosiła 5—6 korcy dziennie. Sekcya 1-sza Rady miejskiej dla spraw dobroczynnych zakupiła jeszcze w styczniu od zakładu aprowizacyi za 9.350 koron kartofli dla ubogich, które na podstawie kwitków (asygnat) co 1 i 15 w miesiącu rozdawano ubogim rodzinom licząc po 12 kg. na rodzinę, Akcya ta w nastę­

pnych miesiącach doznała znacznego rozszerzenia z powodu obawy rozruchów głodowych, o czem poniżej obszernie wspominam.

Drób i dziczyzna.

Wspomniałem wyżej o przyczynach zmniejszenia się stanu drobiu w kraju, za czem poszło w konsekwencyi znaczne podrożenie tego artykułu żywności, który jak z jednej strony może uchodzić za zbytkowny, tak jednak w pewnej mierze dla chorych, dla szpitali i zakładów stanowi artykuł niezbędny.

W grudniu 1913. rozpoczął zakład aprowizacyi miejskiej sprze­

daż tuczonego drobiu (kury rosołowe, pulardy, kapłony, kaczki, in­

dyki). P r ó b o w a n o b r a ć d r ó b z d w o r ó w g a l i c y j s k i c h , nie przyszło jednak do porozumienia z powodu zbyt wysokiej ceny.

O produkcyi drobiu galicyjskiego można powiedzieć to samo, co o producyi owoców. Wydaje się, że w Galicyi jest dużo owoców,

a jednak nie można myśleć o poważniejszym handlu, bo produkcyi naszej brak jednolitości, jak się to technicznie nazywa „egalizacyi“.

W każdym sadzie galicyjskim jest po kilkadziesiąt gatunków owoców tak, że niepodobieństwo zebrać wagonu jednej sorty nawet w wiel­

kich sadach, tak samo w każdym kurniku dworskim galicyjskim jest po kilkanaście gatunków drobiu, co przy braku zakładów sortują­

cych i tuczących drób, uniemożliwia naszym rolnikom podejmywa- nia się większych, stałych dostaw, a jeżeli tu i owdzie dwór jaki zdecyduje się oferować, to żąda cen uniemożliwiających racyonalny stosunek handlowy.

Okoliczności te z m u s i ł y z a r z ą d a p r o w i z a c y i , d o o b e j r z e n i a s ię za d r o b i e m i n n e j , a mianowicie rosyjskiej proweniencyi. W Nowosielicy na Bukowinie istnieje od niedawna założona przez kapitalistów wiedeńskich, duża tuczarnia i rzeźnia drobiu rosyjskiego. Bije się tam dziennie po kilka tysięcy sztuk, a drób tuczony jest systemem kanadyjskim, w klatkach.

Rząd niechciał pozwolić, ażeby do Galicyi sprowadzano z Ro syi drób żywy lub bity; dlaczego Bukowina uzyskała to pozwolenie, to zagadka i tajemnica naszych dziwnie skomplikowanych i bardzo często niejasnych stosunków weterynarynaryjno-policyjnych, które, jak się okazało niedawno ze stemplowaniem mięsa galicyjskiego, nawet w stolicy państwa zaczynają już budzić senzacyę.

Z tej to rzeźni drobiu w Nowosielicy zarząd aprowizacyi miej­

skiej zaczął w grudniu 1913. sprowadzać drób bity, nie na sztuki, ale na wagę. Do 15. stycznia 1914 sprzedano drobiu za 2.500 kor.;

można było sprzedać znacznie więcej, bo popyt mieszkańców na ten artykuł aprowizacyi miejskiej jest bardzo znaczny, a l e p o n i e ­ w a ż n ie m a c h ł o d n i m i e j s k i e j , c e n t r a l n e j h u r t o w n e j więc sprowadzać się musi bardzo ostrożnie, tyle tylko, ile można sprzedać natychmiast. Szczególnie dobrze sprzedają się kury roso­

łowe, bo cielęcina coraz droższa a nowoczesny system leczenia najrozmaitszych chorób białem mięsem, powoduje popyt na ten to­

war; jeden kilogram, cielęciny kosztuje K . 2.40 a kury rosoło­

wej K. 2.10.

Z uwag powyższych wysnuć można wniosek, że d r ó b s t a ć s ię m o ż e i p o w i n i e n w e L w o w ie w a ż n y m ś r o d k i e m a p r o w i z a c y i , sprzedaż może się rozwinąć, przynosić zakładowi aprowizacyjnemu dochody i konsumentów ochronić od wyzysku, ale wszystko rozbija się o brak kapitału obrotowego, którymby roz­

porządzał zakład aprowizacyi, a jeszcze bardziej o brak hurtownej chłodni spożywczej.

To samo, co o drobiu, można powiedzieć o dziczyźnie. W za­

chodnich miastach niema nigdzie takiego w a h a n i a s i ę c e n d z i c z y z n y , jak u nas w Galicyi. a zwłaszcza we Lwowie.

W okresie karnawału myśliwskiego, przed Bożem Narodzeniem i w styczniu bywa najwięcej dziczyzny na targu, ale cena jej chwieje się i skacze nagle do góry wraz z ruchem rtęci w rurce termometru.

W dniach silnej odwilży spada nagle cena zajęcy w całym kraju, kupiec wiedeński cofa zamówienia z wielkich polowań, bo obawia się otrzymać towar zepsuty a kupcy nasi nie mają gdzie przecho­

wywać towaru, bo w chłodni miejskiej obok rzeźni jest zaledwie miejsce na niezbędne mięso. Skoro tylko mróz pociśnie, ceny dzi­

czyzny skaczą w górę, bo ułatwiony jest i zabezpieczony wywóz na zachód i kupiec spekuluje na zwyżkę, mogąc gdziekolwiek towar na zimnie przechować.

Można śmiało twierdzić, że u n o r m o w a n i e o c h r o n y i r a c y o n a l n e g o s t a n u z w i e r z y n y w k r a j u z a l e ż y n i e ­ m a l w y ł ą c z n i e o d te g o , c z y m i a s t a L w ó w i K ra k ó w z d o b ę d ą s ię na w i e l k i e e u r o p e j s k i e z a k ł a d y c h ł o d n i d la m a g a z y n o w a n i a a r t y k u ł ó w s p o ż y w c z y c h .

K r ó l i k i .

Zastosowanie mięsa króliczego w szerszej mierze do aprowi- zacyi, jako środka żywności, było przedmiotem już niejednokrotnych usiłowań i badań, ale nie przyniosły dotychczas nigdy realnych wyników.

Przedewszystkiem sama hodowla królików w Galicyi mimo usiłowań podejmywanych tu i owdzie nie przyniosła poważnych rezultatów. W całym kraju istnieje może w 20 miejscowościach szereg prywatnych amatorów-hodowców, a istniejące we Lwowie K r a j o w e T o w a r z y s t w o c h o w u d r o b i u , g o ł ę b i i k r ó l i ­ k ó w stanowi raczej towarzyskie zrzeszenie tych wszystkich hodowców, aniżeli kooperatywę wytwórczą lub hodowlaną. Wszyscy galicyjscy hodowcy prawie bez wyjątku traktują to swoje zajęcie raczej jako sport, aniżeli przedsiębiorstwo zarobkowe. N ie m a a n i j e d n e j s t a j n i k r ó 1 i c z ej w i ę k s z e j , któraby operowała większym ka­

pitałem i zdolną była zawrzeć umowę na większą dostawę.

U ludu wiejskiego istnieje przesąd fałszywy co do szkodliwo­

ści królików dla rolnictwa, tak samo jak przesadne są i nierozumne

pretensye naszego chłopa pod względem szkodliwości mniejszej zwierzyny.

Przypomina mi się w tej chwili rozmowa, jaką miałem raz na Morawach z bogatym tamtejszym „Grossbauerem“ w okolicy, w któ­

rej w jednym roku na polowaniach kociołkowych w polu pada 3.000—4.000 zający. Zapytywałem się, czy włościanie nie odczuwają szkody w polu przy takiej olbrzymiej ilości zwierzyny. Na to pocz­

ciwy Morawianin wyjął fajkę z ust, splunął z rozmachem i śmiejąc się dobrodusznie odpowiedział: „A cóżby to za gospodarka była w polu, żeby nie miało wystarczyć i dla mnie i dla zajęcy?". Nasz chłop trzyma się innej zasady, gospodaruje licho i nieumiejętnie, ma nędzne zbiory i szuka winnych niepowodzeń rolniczych pomiędzy zwierzętami, dziczyzną, wszędzie gdzieindziej, ale nigdy w swojem lenistwie i zaniedbaniu. W tych warunkach nic dziwnego, że się hodowla królików nie rozpowszechnia po wsiach w gospodarstwach chłopskich, a wielka szkoda, bo pomijając sprawę mięsa króliczego także dla skórek króliczych otwiera się ogromne pole wskutek umie­

jętnego fałszowania za granicą najdroższych gatunków futra skór­

kami z królików.

Na razie k i l k a k r o t n e u s i ł o w a n i a z a r z ą d u m i a s t a a ż e b y s p r o w a d z i ć i s p r z e d a w a ć m i ę s o k r ó l i c z e na targu we Lwowie s k o ń c z y ł y s i ę obok trudności znalezienia dostawcy królików, także n i e p o w o d z e n i e m z tego powodu, że ludność miasta nie znajdowała upodobania w mięsie króliczem.

Ważną rolę odgrywa w tym wypadku prawdopodobnie nieumieję­

tność gotowania i przyrządzania mięsa króliczego, którą w Niem­

czech miasta, jak już wyżej wspomniałem, usuwają przez urządza­

nie kursów instrukcyjnych po szkołach, wydawanie popularnych podręczników kucharskich o przyrządzaniu ryb i królików itp.

Zdaniem mojem n ie n a l e ż a ł o b y w e L w o w ie z r a ż a ć s i ę n i e p o w o d z e n i a m i , o których wyżej wspomniałem, ale zwrócić napowrót baczną uwagę na sprawę rozwinięcia w kraju ho­

dowli królików i dostarczania mieszkańcom stolicy w większej ilości mięsa króliczego. W tym celu powinnaby gmina miasta Lwowa za­

łożyć w jednym z majątków swoich pod Lwowem dużą f a r m ę d la h o d o w l i k r ó l i k ó w , względnie wydzierżawiając majątki zobowiązać jednego z dzierżawców w zamian za opust z czynszu względnie przez subwencyonowanie kilkuletnie, ażeby hodował u siebie dla użytku aprowizacyi miejskiej odpowiednią ilość króli­

ków. Należałoby naśladować miasta niemieckie, urządzić w szkołach kilka kursów kucharskich, wydać popularną broszurkę i w ogóle

dołożyć starań, ażeby wyrobić mięsu króliczemu odpowiednią pro­

pagandę. Jeżeli miasto Paryż, zamieszkałe przez lepszych jak my smakoszów, zjadać może dziennie 10.000 królików, to choćby dla samego tradycyjnego węzła powinowactwa, „Francuzi północy", za­

mieszkali nad Pełtwią, nie powinni gardzić tern dobrem, zdrowem i pożywnem mięsem.

R y b y .

Jeszcze przed dwunastu laty jeden z członków Rady miejskiej lwowskiej zachęcał na posiedzeniu reprezentacyę miasta do wdro­

żenia starań o zaopatrywanie mieszkańców w ry b y m o r s k i e dla zwalczania drożyzny mięsa. Inny członek Rady miejskiej, kupiec kolonialny z zawodu, rozpoczął próbę i sprzedawał w sezonie zi­

mowym obok swego sklepu w pewnych dniach w tygodniu ryby morskie. Publiczność rzuciła się z początku do tego artykułu z ca­

łym zapałem; w pierwszych kilku tygodniach handel szedł dosko­

nale ale po pewnym czasie popyt zaczął słabnąć, czy to z powodu, że tu i owdzie transport ryb z powodu zmiany temperatury uległ cokolwiek pogorszeniu co do świeżości ryb, czy też, jak to wogóle przy spożywczych artykułach bywa, ryby morskie „przejadły" się Lwowianom dość, że interes się popsuł i po jednorocznym sezonie więcej przez prywatnych handlarzy już nie był podejmywany.

Podobną próbę zrobił także i Kraków; tam także istniał pry­

watny pawilon specyalny dla sprzedaży ryb morskich, ale mimo, że transport bliższy z morza niemieckiego i towar przychodził z pewnością świeższy, sprzedaż ryb morskich nie dała się rozsze- szyć i o ile mi się zdaje zupełnie ustała a przynajmniej odbywa się tam tylko na małą skalę.

Natomiast we Lwowie ujął s p r z e d a ż r y b m o r s k i c h w swoje ręce z a k ł a d a p r o w i z a c y i m i e j s k i e j i traktuje ją ty lk o j a k o s p r z e d a ż s e z o n o w ą od 1. grudnia, w czasie adwentu aż do pierwszych dni stycznia. Ryby morskie sprowadza zakład aprowizacyi z Gestemiinde po cenie zależnej od konjunktury od 90 hal do 1. K. za 1. kg. i sprzedaje tygodniowo od 500 do 600 kg. Sprzedaż tę rozpoczęto w r. 1912 i p o w t a r z a s ię o n a w e w s p o m i a n y m s e z o n i e aż do te j p o ry .

Ponieważ przy kupnie r y b s t a w o w y c h i r z e c z n y c h , czyli ryb słodkich, mieszkańcy, Lwowa, zwłaszcza w czasie

przedswią-tecznym padali ofiarą wyzysku handlarzy, którzy tworzyli ringi i śróbowali ceny, przeto po cząwszy od r. 1912 zakład aprowizacyi wziął się do sprzedawania ryb w okresie przedświątecznym. W r.

1912 sprzedano ich 6.000 kg. a skutek był ten, że cena ryb spadła na targu zaraz w pierwszych dniach o 4O°/o.

Przed świętami r. 1912 handlarze żądali za szczupaka po 5. K.

za 1. kg. a zakład aprowizacyi sprzedawał szczupaka po 3-60K.

liny po 2-60. K. karpie po 2-50 K. za 1. kg.

W r. 1913 w dwóch dniach przed świętami Bożego Narodze­

nia sprzedano ryb 5-500 kg.

Różnica cen handlarzy a aprowizacyi była następująca:

handlarze aprowizacya

szczupak K. 4- — K. 3-60

lin „ 2-80 „ 2-60

karp „ 2-60 „ 2-50

W dzień przed Wilią handlarze zmuszeni byli zniżyć ceny o 20 hal. zakład aprowizacyi znów zniżył ceny i sprzedawał:

szczupaka K 3.30

lina „ 2-50

karpia „ 2-45

Od południa w dniu 23 grudnia i przez cały dzień 2412, za-kład aprowizacyi sprzedawał:

szczupaka K. 3

-lina „ 2-50

karpia „ 2-45

Aprowizacya po cenie:

szczupaka K. 2-75

lina „ 2-20

karpia „ 2-25

Z pewnej strony spotkał się zarząd miejskiej aprowizacyi z za­

rzutem, że n ie k u p u j e r y b w p r o s t u h o d o w c ó w , ale u pośredników handlarzy. Zarzut ten jest zupełnie nieuzasadniony, bo żaden z wielkich ani z mniejszych hodowców nie sprzedaje ryb nikomu inaczej, jak tylko pod warunkiem, że kupujący ma się sam zająć spuszczeniem stawu, wyłowieniem ryb, ich przesortowaniem i, co najważniejsze, przechowaniem w zbiornikach aż do świąt i przetransportowaniem ich do Lwowa. Na to ani zakład aprowi- zacyjny miejski we Lwowie, ani prawdopodobnie w żadnem innem mieście, nie jest urządzonym i podjąć się tego nie może, bo dla ope- racyi handlowej, trwającej kilka dni przed świętami musiałby trzy­

mać skomplikowany i kosztowny aparat i to z ludzi fachowych,

bo spuszczanie stawów, wybieranie i przechowanie ryb, wymaga ludzi zawodowo w tym kierunku przygotowanych. Przez dłuższy czas musiałoby się ryby w zbiornikach w dotyczącym majątku prze­

chowywać, następnie do Lwowa transportować, co wszystko koszto­

wałoby tyle gminę, że cały cel tej sprzedaży byłby chybiony. Cał­

kiem co innego hahdlarz hurtownik, który tern się zawodowo zajmuje, ma swoich ludzi i jeździ od stawu do stawu utrzymując jeden aparat dla całego szeregu przedsiębiorstw.

Kupuje więc zarząd aprowizacyi bo kupować musi, ryby u handlarzy hurtownych, dzierżwiących spusty stawów. Również pod­

noszono w zeszłym roku podobno zarzut, że pewna spółka urzę­

dników sprowadziwszy na własną rękę ryby, taniej je sprzedawała aniżeli miejski zakład aprowizacyi. Zarzut ten trzeba oceniać także z tego stanowiska, że nie tyko waga ryb stanowi o jej cenie, ale także stosunek wielkości do wagi, bo n. p. ryby drobne t. zw.

„szabasowe" bywają zawsze tańsze na wagę, od sztuk dużych.

Sprzedaż ryb należy do tych działów aprowizacyi, za które należy się prezydyum miasta i zarządowi zakładu aprowizacyi jak najgorętsze uznanie.

Wyjątkowe zaopatrzenie w żywność warstw robotniczych