• Nie Znaleziono Wyników

T

omaszu, nie zaprzęgaj koni, już nie pojadę rzekła Ewunia.

— Dlaczego panienko?

— O! bo to tak głęboko przenika serce, mój Tomaszu, to tak boli,

— mówiła z smutkiem Ewunia. — O nie, nie pojadę i zostawiając Tomasza, w eszła do pokoju.

W kilka dni, zamiast starej'Pru, przyniosła ciastka inna kobieta.

Panna Ofelja była właśnie w kuchni.

...— A cóż, gdzie biedna Pru? — zawołała Dina.

— Pru nie wróci więcej, — odpowiedziała tajemniczo kobieta.

— Dlaczego? — umarła? — spytała Dina.

— Nie wiem y tego dokładnie — odpowiedziała kobieta, rzucając znaczący wzrok na pannę Ofelję •—: jest na dole w piwnicy.

Gdy panna Ofelja wybrała potrzebną ilość ciastek, wyprowadziła Dina kobietę aż za drzwi.

— Cóż się stało 'z Pru? — spytała, oglądając się, czy kto nie słucha.

Kobieta niby to chciała mówić, niby też nie — w alczyła z sobą;

wreszcie rzekła zniżonym głosem:

— A!e nie powiesz nikomu? Pru upiła się, wrzucili ją do piwnicy i zostawili przez cały dzień. Słyszałam, jak mówiono, że już ją muchy obsiadły, że już nie żyje.

Dina przejęta zgrozą, wzniosła ręce ku niebu, a gdy się obróciła, spostrzegła Ewunię; jej wielkie, pełne myśli oczy, w yrażały oburzenie, twarz pokryła się śmiertelną bladością.

— O mój Boże, pannie Ewuni niedobrze, o! ja nierozsądna, panien­

ka nas słyszała! Ojczulek, gdy się dowie, będzie się gniewał.

— O nie, Dina, mnie nie jest źle, — rzekło dziecię stanowczo. — I dlaczegożby nie wolno było mi słyszeć? Boleśniej zapewne było sta­

rej Pru to wszystko, wycierpieć, niż tylko o tem słyszeć.

— Takie delikatne dziecię, jak panienka, nie powinno słyszeć po­

dobnych historyj, bo to mogłoby przyprawić panienkę o życie.

Ewunia westchnęła i wolnym krokiem poszła na górę.

p rzez B o e c k e r S to v e. 19S Gadatliwa Dina opowiedziała o całem zdarzeniu pannie Ofelji; To­

masz dodał do tego jeszcze, co sam słyszał od biednej starej Pru. odpowiedział obojętnie Saint-Clare, czytając dalej gazety.

B yłeś pewny? Dlaczego nie przeszkodziłeś temu? Czy niema prawa, zapobiegającego podobnym wypadkom? Czy nie zostanie wdro­

żone śledztwo?

— Powszechnie mniemają, że interes właściciela w utrzymaniu swej własności jest dostatecznem tejże zabezpieczeniem. A jeżeli się komu podoba zniszczyć sw ą własność, nie rozumiem, jak temu chciało­

Jeżeli ludzie ograniczeni ,zezwierzęceni słuchają swych hańbiących, zm y­

słowych popędów, cóż chcesz, abym uczynił? Oni mają za sobą prawo, to są nieodpowiedzialni despoci. Do czegożby posłużyło moje wmiesza­

nie się? Niema zresztą prawa, któreby się dało zastosować w podo­ istot spodlonych, niedołężnych, leniwych, wydana bez żadnej umowy i warunków w ręce ludzi niesumiennych, nieumiejących panować nad swemi namiętnościami, nawet nie pojmujących dobrze własnego interesu;

a taką jest większa część rodu ludzkiego. 1 cóż, pytam, może uczynić człowiek szlachetny, wspaniałomyślny, w podobnie zorganizowanem społeczeństwie? Jedno mu pozostaje: zamknąć oczy i nakazać sercu milczenie. Nie jestem w stanie wykupywać każdego uciśnionego mu­

rzyna, którego spotkasz. Nie mogę zostać błędnym rycerzem i w alczyć przeciw każdemu niesprawiedliwemu czynow i w takiem mieście, jak nasze. Jedno co mogę uczynić, to usunąć się i nie brać udziału w ohy- dnem prześladowaniu nieszczęśliwych.

Śliczna twarz patia 'Saint-Clare zachmurzyła się, na chwilę po­

smutniał, lecz wkrótce uśmiechnął się wesoło i rzekł:

- Ale chodź, moja droga kuzynko, usiądź sobie spokojnie. Gdy­

byśmy w e wszystkie sprawy społeczne zaglądać chcieli, zgorzknieli­

byśmy, życie nie miałoby dla nas żadnego uroku. To tak samo jak gdy­

byś chciała wszystkiemu z osobna przyjrzeć się w kuchni Diny.

I pan Saint-Clare położył się znowu na kanapie.

C h a ta w u ja T o m a s z a . 1Q

Panna Ofelja usiadła na krześle, wyjęła robótkę i 'zaczęła heklo- | wać. Pracowała, nic nie mówiąc, choć gniew ją dławił; aż po pewnym ! czasie, nie mogąc się pocharnować, odezwała się znowu.

— Tak obojętnie, jak ty, na podobne sprawy patrzeć nic mogę.

lo brzydko z twej strony, że bronisz podobnego systemu.

— Co? — zawołał Saint-Clare, podnosząc oczy. — J e s z c z e ...

— Powtarzam, że broniąc podobnego systemu, hańbisz się! — za­

wołała panna Ofelja ze wzrastającym zapałem.

— J a . . . bronię? Kto ci to mówił, że ja bronię? --- zawołał z obu­

rzeniem Saint-Clare.

— Bez zaprzeczenia bronisz; w y w szyscy to czynicie, mieszkańcy ! Południowych Stanów, bo inaczej, czyżbyście cierpieli niewolnictwo?

— Czy jesteś, droga kuzynko, do tyle naiwnie dziecinną, że są- J dzisz, iż w szyscy robią tylko to, co uważają za dobre? czyż sama nie zrobiłaś w swem życiu nic takiego, co cię oddalało od drogi prostej?

— Jeżeli mi się to zdarza, żałuję tego, pokutuję,. — odpowiedziała I panna Ofelja, z żyw ością pracując drucianemi prątkami.

— Ja także, — rzekł Saint-Clare, obierając, pomarańczę, — całe moje życie jest ciągłą skruchą, nieustannym żalem.

— W ięc dlaczegóż nie przestajecie tak postępować?

— Czyż ty, kuzynko, po szczerym żalu nie popełniłaś 'tegoż s a - i mego występku nigdy?

— B yć może, kiedy pokusa była zbyt silną, —- ,odpowiedziała panna Ofelja.

— Przew ybornie! Dla mnie pokusa jest także zbyt silną, od- j powiedział Saint-Clare, — w tem właśnie cała trudność. j

-r- Lecz ja przynajmniej staram się w ystrzegać się złego.

— Ze sto razy w ciągu ostatnich lat dziesięciu — przerwał Saint- Clare, — postanawiałem toż samo, i nie wiem jakim sposobem nie po­

stąpiłem ani kroku naprzód. A ty, kuzynko, czy jesteś wolną od w szyst­

kich wad, grzechów?

— Kuzynie, — zawołała panna Ofelja ser jo, odkładając robotę, — I bez wątpienia, masz słuszność, naganiając mi moje błędy. W szystko, : co mówisz, jest prawdą; nikt nie czuje tego tak silnie iak ja: jednak, jak mi się zdaje, jest różnica między nami. Wolałabym oderznąć sobie :j prawą rękę, jak z dnia na dzień popełniać to, co uważam za złe. Moje i postępowanie nie jest wprawdzie w zupełnej zgodzie z mojemi przeko- i naniami religijnemi, i w tem właśnie zasługuję na naganę.

— Nie bierz, moj.a kuzynko, — rzekł Augustyn, siadając na po- ^ sadzce i kładąc głow ę na kolanach panny Ofelji, • nie bierz tego tak serjo! W iesz dobrze, żem zaw sze był urwiszem, sprzeciwiam się tobie, bo lubię, gdy się gniewas'z. Uw-ażam cię jednak za doskonałość, za wCie- j lenie niewzruszonej cnoty, co właśnie mię niecierpliwi, zabija.

— Lecz tu chodzi o rzecz poważną, mój kochany kuzynie, - rzekła pani Ofelja, kładąc rękę na czoło jego.

Za nadto poważna! Ja nie umiem rozprawiać o niczem poważnie, kiedy takie gorąco, a w dodatku muchy i komary tną niemiłosiernie;

to niepodobna wznieść się myślą w wysokie sfery moralności. Teraz

p rzez B o eck er S to v e, 195 też pojmuję, dlaczego w y, mieszkańcy północni, jesteście lepsi od nas, mieszkających na Południu.

— O! Augustynie, jesteś bardzo lekki! — zaw ołała panna Ofelja.

— Tak, jestem lekki, zgadzam się na to. Lecz teraz będę umyślnie poważnym; podaj mi, kuzynko, koszyk z pomarańczami, bo wprzód, jeżeli chcesz, abym tyle siły woli okazał, musisz mnie nasycić słody­

czami. A więc — dodał przysuwając do siebie koszyk, — zaczynam, 'leżeli w biegu wydarzeń ludzkich, człowiek widzi się zmuszonym trzy­

mać w niewoli dwa, trzy tuziny podobnych, wcale nie gorszych od sie­

bie istot, wymaga pewne poszanowanie dla przesądów społecznych . . .

— Wcale nic widzę, abyś był poważniejszy, — przerwała panna O felja...

— Cierpliwości! już zaczynam; zobaczysz, kuzynko, zacznę na­

tychmiast. — Śliczna postawa i twarz jego przyjęły nagle wyraz pełen powagi i głębokiego zastanowienia. Sprawa przedstawia się tak — mó­

wił dalej — a pojęcie o niewolnictwie może być tylko jedno: Planta­

torzy, którzy na niewolnictwie zarabiają gruby pieniądz, i politycy, pra­

gnący plantatorom się przypodobać, starają się w e wszelki godziwy i nie­

godziwy sposób niewolnictwo usprawiedliwić i Bóg wie co niewym y- ślają, byleby społeczeństwu piaskiem zasypyw ać oczy; ale sami w to, co mówią, nie wierzą. Niewolnictwo w ym yślił chyba szatan, i to do­

wodzi, mojem zdaniem, jego 'zaciekłości i siły.

Panna Ofelja zaprzestała pracować i z wielkiem zdziwieniem spoj­

rzała na pana Saint-Clare, który widocznie rad był z wrażenia, jakie słowa jego zrobiły, i tak mówił dalej:

— Ale posłuchaj mnie kuzynko spokojnie. Ponieważ • sama spra­

wę tę poruszyłaś, pozwól więc, że ci serce moje otworzę. Czemże jest ta instytucja, przeklęta przez Boga i ludzi? Jakież jej cele i zamiary?

Ponieważ czarny brat mój jest słaby i niewykształcony, ja zaś posia­

dam i siłę i wykształcenie, wolno mi więc okradać brata mego, wziąść mu co jest jego, a zostawić mu tylko tyle, ile zechcę. Ponieważ nie lubię pracować, niech w ięc on pracuje; ponieważ nie znoszę upału, niech jego słońce piecze; niech zarabia, a ja będę trwonić; niechaj osusza trzęsa­

wiska, abym, gdy tamtędy przechodzić będę, nóg sobie nie zamoczył.

Przez całe życie ma spełniać moją wolę, a nie swoją; a w reszcie do nieba dostanie się, gdy na to pozwolę. To jest niewolnictwo. Niechaj mi nikt nie mówi o nadużyciach, popełnionych na samych niewolnikach:

rzecz sama jest niesłychanem nadużyciem. Kraj cały musiałby zginąć jak Sodoma i Gomora, gdybyśm y chcieli korzystać ze wszystkich przy­

wilejów, jakie prawo nam daje, szczęściem jesteśmy względniejsi i ła­

godniejsi. Jednych wstrzymuje obawa, .drugich litość, innych wstyd, ponieważ urodziliśmy się ludźmi, a nie zwierzętami. To są przyczyny, dla których wielu z nas nie korzysta z praw, jakie nam ustawodawstwo daje. Ale zaręczam, że najokrutniejsi nawet nie przekroczą granic, ja­

kie zakreśla prawo.

Pan Saint-Clare przechadzał się’ po pokoju i mówił z nie'zwykłem ożywieniem. Twarz jego pałała oburzeniem, a całe ruchy wyrażały do~

13*

bitnie, co się wewnątrz, w głębi jego duszy działo. Ranna Ofelja nie widziała go nigdy jeszcze takim i z zachwyceniem nań patrzała.

— Powiem ci otwarcie, — zawołał, zatrzymując się nagle przed panną Ofelją. — Ale cóż pomoże czuć, myśleć, m ów ić! Są chwile, w któ­

rych przychodzi mi myśl, że gdyby kraj ten ze wszystkiem i swemi nie- prawościami chciał się zapaść i pogrzebał w gruzach swoich całą ową nędzę, chętniebym się zgodził zginąć z nim razem. W moich wyciecz- . kach po kraju spotykałem tylu ludzi ciemnych, ograniczonych, nikczem­

nych, apatycznych, niegodnych imienia człowieka, że myślałem sobie:

o mój Boże! i prawa nasze pozwalają każdemu z nich zostać nieodpo­

wiedzialnym, absolutnym despotą nad tylu nieszczęśliwemi istotami, ile tylko mogą kupić za pieniądze nabyte niesumiennie: przez, złodziejstwo, oszukaństwo, szulerkę. Gdym widział w ich mocy dzieci, niewinne i dziewczęta, kobiety, o ! wtedy przychodziła mi chęć przekląć kraj wła- , sny i cały naród.

— Dosyć, dosyć, Augustynie, dość już powiedziałeś. W życiu ino- jem nie słyszałem nic podobnego, nawet na Północy.

— Na Północy, — rzekł Saint-Clare, zmieniając nagle ton i wpa­

dając w zwykłą sobie niedbałość. — O! na Północy macie krew zimniej­

szą, jesteście nieczuli na w szystko. Nie odw ażycie się przeklinać z taka zawziętością, zapalczywością, jak my, skoro już zaczniemy.

- - Lecz chciałabym wied'zieć. . . — przerwała panna Ofelja.

Tak, tak, w istocie, — ciągnął dalej Saint-Clare, — kwestja b y ła ... o szatańska kwestja! jakim sposobem doszliśmy do tego nad­

miaru cierpień i niesprawiedliwości? Otóż wskutek grzechu pierwo- rodnego. Moi niewolnicy byli niewolnikami ojca mego, a co jeszcze - więcej, że i matki mojej; teraz są oni moimi; oni i ich potomstwo, co może utworzyć już ogromną liczbę. Mój ojciec, jak wiesz, przybył z Pół­

nocy, odznaczał się, jak i wasz ojciec, niezłomnym hartem duszy; byt energiczny, prawy, z duszą szlachetną i żelazną wolą, prawdziwy typ starego Rzymianina^ Wasz ojciec zamieszkał w Nowej Anglji, aby tani na gruncie skalistym znaleźć utrzymanie, mój zaś zamieszkał w Luni- siania, został właścicielem plantacji.

Matka moja, — mówił dalej Saint-Clare, wstając i zatrzymu­

jąc się w drugim końcu pokoju przed jej portretem, z głęboką czcią; - matka moja była kobietą anielskiej dobroci. Co tak patrzysz, kuzynko, na mnie? Rozumiesz zapewne, co chcę mówić. Była ona istotą śmier­

telną, lecz nigdym nie mógł w niej dopatrzyć cienia słabości ludzkich, żadnej wady; ci w szyscy, którzy ją pamiętając, niewolnicy czy wolni, . słudzy czy przyjaciele, powiedzą toż samo. O tak, kuzynko, i ta matka moja:była uosobieniem dobroci. O matko! matko droga! — zawołał - wyciągając ręce ku jej portretowi — tyś mi była jedyną podporą, anio- ; łem-stróżem, kiedym stanął nad przepaścią zupełnego zwątpienia. — Pokonawszy jednakże wzruszenie, usiadł na otomanee i mówił spokoj­

nie dalej:

— Miałem brata, bliźniaka, ale wbrew ogólnemu zdaniu, w niezein nie byliśmy sobie podobni. On miał oczy czarne, pełne ognia, włosy ! jak heban, cerę śniadą, profil rzymski i był silnie zbudowany. Ja 'zaś j