• Nie Znaleziono Wyników

Przyczynek do sporu "młodej" i "starej prasy"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przyczynek do sporu "młodej" i "starej prasy""

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)

Marian Płachecki

Przyczynek do sporu "młodej" i

"starej prasy"

Napis. Pismo poświęcone literaturze okolicznościowej i użytkowej 15, 193-212

2009

(2)

Przyczynek do sporu „młodej” i „starej prasy”

W

' niniejszym tekście chciałbym w idzieć stu d iu m przypadku, odsłaniające aspekty funkcjonow ania cenzury z reguły pom ijane w literaturze przedm iotu, mające natom iast istotny w pływ na w zory kariery ludzi słowa oraz na społeczny obieg tekstów przez nich publikow anych. Zatargi z cenzurą oraz próby ich uniknięcia czy też prze­ łam ania opisuje się odruchow o jako grę pom iędzy pisarzem czy dziennikarzem a cen­ zorem i - ew entualnie — stojącym za tym ostatnim aparatem władzy. Tym czasem gra o dostęp na rynek słowa publicznego m a charakter znacznie bardziej skomplikowany. Rozgrywa się nie na jednej szachownicy, lecz na trzech.

Samo istnienie cenzury dow odzi, że w opinii rządzących bieżąca polaryzacja opinii publicznej doszła do stopnia zagrażającego niezakłóconej legitymizacji władzy. Skąd wynika, że gdziekolw iek cenzurę się zaprowadza, tam z m iejsca w ykw ita k o n tr-c e n z u - ra; oddolna, m niej lub bardziej spontaniczna presja w yw ierana na piszących przez ich w łasne środow isko tudzież środow iska konkurencyjne oraz przez publiczność czytają­ cą. Presja owa zobow iązuje piszącego do upraw iania ideowej kontrabandy, co najm niej zaś do zachowania w idocznego um iaru w spolegliwości w zględem oczekiw ań władz. Kto zatem w tym, co pisze lub m ów i publicznie, czuje się zm uszony lawirować w obec dyspozycji agend cenzorskich, ten także z reguły żywi świadom ość, że ulegając jed n y m ośrodkom opinii, naraża się innym . Przeświadczenie, jakoby aparat w ładzy represyjnej funkcjonow ał w zupełnej społecznej izolacji, mając przeciw sobie całą, w ew nętrznie zintegrow aną w spólnotę, jest urazow ym złudzeniem społeczności zdom inow anych. Władza, surow a czy łagodna, zawsze dysponuje środkam i pozwalającymi jej zjednywać sobie szczerych bądź tylko zastraszonych popleczników.

W m iarę nasilania się rygorów cenzury w zm aga się swoisty terro r patriotyczny w o ­ bec osób wypowiadających się publicznie. O bie strony dysponują środkam i przym usu: ci w ięzieniem , tam ci ostracyzm em tow arzyskim z całym bogactw em środków

(3)

dyskre-194 M arian Płachecki

dytacji zakłócających bądź w ręcz paraliżujących postępy jakiejkolw iek kariery. Scena publiczna coraz wyraźniej nabiera charakteru schizofrenicznej w spółobecności dw u wykluczających się światów. Wyniszczająca wojna, udana lub stłum iona rewolucja, świeżo przegrane pow stanie prow adzą w prost do ukształtow ania się takiej sytuacji.

O braz dodatkow o kom plikuje rozgrywka na jeszcze innej, trzeciej planszy. Wyda­ rzenia pociągające za sobą głęboką zbiorow ą traum ę wyłączają poza zasięg i cenzury, i patriotycznej kontroli oddolnej całe pole dośw iadczenia społecznego, a m ianow icie pam ięć o przeżyciach podważających same zręby w spólnotow ej tożsam ości, aksjomaty, dzięki którym dana w spólnota stała się dla jednostki pierw otną grupą odniesienia. D la takich przeżyć w spółcześni ich żywej pam ięci nie znajdują języka. O czywiście i one przenikają w końcu do obiegu publicznego, lecz z zasady na jego dalekich peryferiach. W ten sposób dochodzi do świadom ości lokalnej ich pełna artykulacja. C o bynajm niej nie oznacza, by były obojętne dla tego, co dzieje się na głów nych scenach życia p u ­ blicznego. Treści tabuizow ane podskórnie, chciałoby się rzec: przedartykulacyjnie, kształtują społeczne ram y tego, co w ogóle w danej w spólnocie i chw ili da się napisać, pow iedzieć publicznie. N a trzeciej planszy, o której ju ż wyżej w spom niano, toczy się w świadom ości piszącego rozgrywka pom iędzy tym , co jest m ożliw e do powiedzenia, a tym , czego pow iedzieć nie m ożna.

1.

Edw ard Lubowski, znany w Warszawie dziennikarz, człow iek teatru, w n u m erze „Kłosów” z 25 stycznia 1872 r. w ydrukow ał list do redakcji.

Tekst właściwy został poprzedzony notatką utrzym aną w tonie pryw atnym , acz nie­ co sztyw nym i przyw odzącym na myśl form alne noty w ym ieniane przez sekundantów , negocjujących w arunki pojedynku:

Szanow ny Redaktorze! Załączoną tu konieczną odpraw ę „Przeglądo­ wi T ygodniow em u”, którego bezustanne, skierow ane głów nie przeciw m ojej działalności w „Kłosach” napaści, pośrednio pism a tego także dotyczą, racz łaskawie w najbliższym N u m erze zamieścić1.

N a treść pism a protestacyjnego Lubowskiego składa się w nioskow anie z p rzem il­ czaną konkluzją. O tó ż „Przegląd Tygodniowy” prow adzony jest na sposób francuskiej prasy ulicznej, w szczególności zaś paryskiego L e Figaro2. To przesłanka pierwsza. D ru ­

1 E. Lubow ski, Do redakcji czasopisma „Kłosy”, „Kłosy” 1872, n r 343 (13/25 stycznia), s. 67.

2 Najstarszy, w ydaw any od 1826 roku i pop u larn y do dzisiaj dw utygodnik, od 1866 roku d zien n ik francuski. W 1871 roku w ystępow ał przeciw K om unie Paryskiej; był pierw szym czasopism em przez

(4)

ga m ów i o tym, że w peszcie3 niedaw no tego rodzaju „bandyckie dzienniczki” usunięto z rynku dzięki zgodnie pow ziętem u bojkotowi:

przem ilczenie w liście oczywistego w niosku podnosiło agresywność wystąpienia. Zwłaszcza jeśli miało się na stole 19 n u m er „Kuriera Warszawskiego” z tego samego dnia, a w nim identyczny tekst Lubowskiego opatrzony aprobującym kom entarzem redakcji:

zgadzając się w zupełności w ocenie podstaw bytu i celów „przeglądu” zawartej w artykule p. Lubowskiego uznaliśm y za słuszne i pożytecz­ ne w ydrukow ać ten artykuł w całości4.

W kręgach zbliżonych do rynku prasowego w iedziano, że autor protestację swoją rozesłał także do w ielu innych redakcji, które jed n ak odm ów iły druku.

O dczytanie „rew olw erow e” afery Lubowskiego nie kłóci się bynajm niej z faktami. Istotnie, „przegląd Tygodniowy” dobierający się do skóry — nierzadko w słowach ob- raźliwych — w arszaw skim „pow agom ” zdradzał pokrew ieństw o z prasą brukow ą.

Jednakże taka interpretacja aw antury z Lubow skim nie daje się utrzym ać. „paszkwil” drukow any w „Kłosach”5 pociągnął za sobą reperkusje rozleglejsze i poważniejsze ani­ żeli te, jakie dałyby się wytłum aczyć w zgodzie z zaproponow anym odczytaniem .

2.

W ostatnim n u m erze „przeglądu Tygodniowego” z roku 1870 Aleksander Swię- tochow ski rozpętuje kam panię przeciw autorytetom , mającą odtąd nadawać to n jego publicystyce przez w iele sezonów.

N asi [ . ] pseudokrytycy dla własnej i cudzej wygody, zatw ierdziwszy kogoś raz w urzędzie wielkiego pisarza, nie dają m u ju ż nigdy dymisji, choćby naw et ze w szech m iar na to zasługiwał. [ . ] D zięki tej d o b ro ­ czynnej zasadzie świat wielkości jest ju ż dziś wcale dostatnio zalud­ niony, panuje w n im spokój, w zajem na zgoda [ . ] i - ciem nota6.

nią zam kniętym . D zisiejszy prasoznaw ca zapew ne nie zaliczyłby go do tak niskiej kategorii. po po w ro ­ cie na rynek d ziennik w yrobił sobie pow ażanie w śród publiczności arystokratycznej i m ieszczańskiej. 3 B udę, O b u d ę i peszt połączono w m iasto B udapeszt 22 grudnia 1872 roku.

4 „K urier W arszawski” 1872, n r 19, s. 2.

5 Kwalifikacja ze strony Eks-dziennikarza; por. np. ze s. 147. „paszkwilem” wystąpienie Lubowskiego nazywa rów nież „przegląd Tygodniowy”; por. Echa warszawskie, „przegląd Tygodniowy” 1872, n r 6, s. 45. 6 Cyt. za: M . Brykalska, Aleksander Świętochowski. Biografia, t. 1, Warszawa 1987, s. 59. Zob. też: „sta­ now czo odm aw iam y praw a słuszności tej zasadzie, która usuw a od wszelkiego publicznego sądu kre­ acje kalekie” (A. Św iętochow ski, „Skrupuły”, powieść przez K. Chłędowskiego, „przegląd Tygodniow y” 1871, n r 36, s. 292). pod zapalczywym piórem m łodego krytyka w krótce niem al cała prasa warszawska

(5)

196 M arian Płachecki

Pierw sze Echa warszawskie, stały felieton drukow any w „Przeglądzie Tygodniow ym ” począwszy od trzeciego n u m e ru pism a z roku 1871, otw iera relacja z w ieczorku u D e ­ otymy, bliska poetyce Zielonej gęsi K onstantego Gałczyńskiego. O igrającej z absurdem stylistyce filipik Świętochowskiego przeciw prasie warszawskiej daje pojęcie taki ch o ­ ciażby passus:

Z nane są w szystkim żałosne kwilenia naszej prasy na pow szechną obojętność do [sic! — dop. M . P ] literatury, na stagnację w handlu księgarskim, na obskurantyzm prow incji, słow em na zupełny brak czynnego poparcia ze strony społeczeństw a7.

C o m oże m ieć autor na myśli, w zm iankując w zdaniu, nota bene skażonym rusy­ cyzm em , o użalaniu się „na pow szechną obojętność do literatury”, daje w yobrażenie list Kraszewskiego wysłany do Teofila Lenartow icza w styczniu 1865 roku. Po naszki­ cow aniu w izerunku ludzi w zupełnej prostracji i o tu m anien iu „idących do M oskali”, godzących się znosić od nich niekończące się upokorzenia, byle znaleźć jakieś środki do życia, dodaje:

N ajsm utniejsze to, że kraj na literaturę zupełnie obojętny. [ . ] Pa­ m iętam dobrze stan po 1831 r., ale porów nania nie m a wyczerpania i bezsilności, jak nie m a porów nania ucisku [ . ] 8.

D otykam kwestii ważnej. N ajistotniejszą przeszkodą w popraw nym ro zu m ien iu o d ­ głosów życia publicznego docierających do nas z postyczniowego Królestw a Polskiego, nie jest bynajm niej uciekanie się do m ow y ezopowej, erudycyjnych, m itologicznych lub historycznych paralel tudzież innych w yszukanych chw ytów antycenzuralnego aparatu wymowy. Prawdziwą pułapką są zdania, w których kontekstow o obciążone zo­ stają w yrazy najzwyklejsze w świecie, banalne, używ ane w w ypow iedziach potocznych niem al autom atycznie, bez nam ysłu, padające w drugorzędnych lub nienacechow anych pozycjach zdania. Pod cenzurą dawało się powiedzieć wszystko — lub prawie w szyst­ ko; jeśli opanow ało się sztukę nie tyle aluzji czy paraboli, ile bagatelizującej składni, żonglerki kw antyfikatoram i oraz przejściam i od abstraktu do ściśle zlokalizowanej de- ixis i konkretu. W szystkie te sprawności zaś były wówczas elem entarnym w arunkiem upraw iania zaw odu literata. Jeśli się ich nie miało, trzeba było iść na ko nd uk tora kolei albo w oźnicę tram w ajów konnych.

m iała się okazać d o m em kalek.

7 [A. Św iętochow ski], Prasa warszawska, „Przegląd Tygodniow y” 1871, n r 16, s. 121. 8 J. I. Kraszewski, T. Lenartow icz, Korespondencja, oprac. W. D anek, W rocław 1963, s. 81.

(6)

G dy Kraszewski poza zasięgiem cenzury pisze: „najsm utniejsze to, że kraj na litera­ tu rę zupełnie obojętny”, to jest to eufem izm sygnalizujący opinię tru d n ą do w y krztu ­ szenia: nikt ju ż nie ogląda się na rodzim e tradycje i tożsam ość.

Sw iętochow ski w parę lat później, licząc się z poplam ionym i inkaustem palucham i cenzora, a jeszcze bardziej chyba ze skłonną do ostracyzm u opinią m iejscową, czyni co m oże, aby w jego zdaniu „literatura” nie rzucała się w oczy. Zasłania ją efektow ną finfą ekspresywną („żałosne kw ilenia”). Z agrzebuje w rozpraszającym uwagę w ylicze­ niu: w szędzie „kwilą” nie tylko na indyferentyzm w obec „literatury”, ale i „na stagna­ cję w handlu księgarskim, na obskurantyzm prow incji”, na „brak czynnego poparcia”. Zważywszy, że „literatura” naówczas oznacza przew ażnie tyle, co „piśm iennictw o”, gotow iśm y w końcu uznać, że prasa „kwili” nad „brakiem poparcia” dla niej samej.

Tymczasem

jest pew na sfera, w której nam dozw olono działać sam oistnie [ . ] w tej sferze m ożem y wyrabiać w pływy posługujące dobrym celom społecz­ ności i łagodzące przeciw ne w arunki [ . ] gdybyśm y zmierzyli całą przestrzeń m ożliwości — oszczędzilibyśm y sobie bardzo w iele złego9. G d y b y ś m y . W desperacko entuzjstycznym om ów ieniu sukcesów roku 1872 Świę­ tochow ski porzuca tryb warunkowy. C o tam „gdybyśmy”! To się ju ż w około dzieje.

Społeczeństwo przekonaw szy się dow odnie, że [ . ] nieoględność i bierne w yczekiwanie tak m ocno m u szkodzą, że na koniec w zakre­ sie swej sytuacji nie w yczerpuje w ielu źrodeł korzyści, przez prawa krajowe zagwarantowanych, [ . ] zaczęło w ym ierzać w e wszystkich sferach życia obszar swej m ożliw ości i sam odzielności10.

Pierw sze z dw óch przytoczonych zdań, utrzym ane w retoryce senatorskiej prozy rytm icznej, jest praw dziw ym arcydziełem uchylania się od cenzorskich pretensji przez bagatelizowanie najm ocniej obciążonych politycznie p u nk tó w przekazu. P u n k te m ta­ kim jest oczywiście „nieoględność”, znana nam ju ż z Absenteizmu, publikow anego rok

9 [A. Św iętochow ski], Absenteizm, „Przegląd Tygodniow y” 1872, n r 11, s. 2.

10 [Idem], 1872. (Wspomnienie), „Przegląd Tygodniow y” 1875, n r 1, s. 1. W in n y m akapicie tekstu podkreśla w artość zbiorow ego tru d u , „gdy w arunki wiążą się w pasm o przeszkód rozgałęzionych”

(ibidem). O w o „pasm o” to rzecz jasna restryktyw ne ograniczenia praw ne w w ielu dom en ach k u ltu ry

zniew olonej. W Projektomanii pow raca do n u ty w iosennej: „prąd ten [inicjow any przez m łodych, dziel­ nych, „chłodną w iedzą i gorącym u czuciem nasiąkłych” — dop. M . P ] [ . ] nie tylko zdołał unieść dusze śpiące w najodleglejszych zaściankach, nie tylko przeniknął n atu ry zm rożone w ciem nych ką­ tach kraju, ale naw et w strząsnął organizm y skam ieniałe w długoletnij ru ty n ie” [A. Św iętochow ski],

(7)

198 M arian płachecki

w cześniej. N ie podejm uję się w łasnym i słowam i wyliczać, co kryje się pod jed n y m błahym słów kiem użytym w takim kontekście. Albo co w dw a tygodnie później m a na myśli poeta „trzeźwości i rozw agi”, wzywając: „przestańm y tłum aczyć swoje zbo­ czenia figlami [ . ] ”11. Sięgnijm y więc do pracy Jerzego Jedlickiego Błędne koło. 1832­ 1864, do jej ostatniego rozdziału.

Liczby są niepew ne [ . ] . pow iedzm y więc tyle: że pow stanie zdziesiąt­ kowało pokolenie m ężczyzn urodzonych w latach 1830-1845, w ycho­ w anych w dom ach urzędniczych, ziem iańskich, m ieszczańskich lub żydowskich, w Królestwie polskim , na Litwie, Rusi, w Galicji, W iel- kopolsce, uczących się, studiujacych [ . ] albo mających ledwie ro z­ poczęte — i porzucone — kariery zawodowe. [ . ] Tysiące żołnierzy pow stania i członków organizacji cywilnej, na Litwie i w Królestwie, przeszły egzam in brutalnego śledztwa, zakończonego szubieni­ cą, p lu to n em egzekucyjnym , albo — częściej — w yrokiem zesłania na Syberię, do kopalń nerczyńskich, do ro t aresztanckich, bądź tylko na osiedlenie. Część, zwłaszcza bardziej kom prom itow anych, zdołała unieść głowy za granicę, tworząc now ą falę bezdom nej emigracji poli­ tycznej, zrazu ruchliw ej, skłóconej [ . ] , a po klęsce Francji w w ojnie 1870 roku i po K om unie m iasta paryża przycichłej i z w olna w tapia­ jącej się w obce społeczeństwa. [ . ] W zaborze rosyjskim pozostały

zgliszcza spalonych wsi, stratow ane pola, podupadłe miasta, skonfi­ skowane lub przym usow o sprzedane majątki, szczerby po jeszcze je d ­ nym straconym pok oleniu12.

C ały ten apel poległych bez nazw isk Świętochowski przy jedn ej okazji zakrywa słów kiem „nieoględność”, przy innej — „figle”. To nie jest niew inny greps cenzuralny. To nie jest „nieoględność” ani śm ieszny „figiel”. W rocznicow ym 1872 roku m usiało to się czytać jako wyraz sm arkaterii zapierającej dech w piersiach.

postulat praktycznego testow ania życzliwości w ładz w wersji obranej z trom trada- cji do białej kości, podanej w suchej, rzeczowej form ule sam ego Świętochowskiego, brzm i tak:

gdzie nie m ożna uratow ać wszystkiego, tam trzeba ratować to, co się da. A więc skoro pew ne sfery pracy są z konieczności ograniczone i dla

11 [A. Św iętochow ski], N ie w porę, „przegląd Tygodniow y” 1872, n r 3, s. 17.

12 J. Jedlicki, Błędne koło. 1832-1864, w: Dzieje inteligencji polskiej do roku 1918, red. J. Jedlicki, t. 2, Warszawa 2008, s. 287.

(8)

wszystkich jed n o stek niedostępne, potrzeba zatem w yczerpać w szyst­ kie m ożliw e korzyści tych działów, które są dla w szystkich otw arte [ . ] 13.

W ówczesnych realiach oznaczało to, że skoro przed m łodą inteligencją zamknęły się możliwości kariery w biurokracji rosyjskiej14 — przed dekadą stojące otw orem dzięki po- lonizacyjnej reform ie Wielopolskiego dopóty, dopóki nie zburzyło wszystkiego powsta­ nie i jego skutki — oraz w sądownictwie Królestwa, wypada swoje dzieci uczyć głównie przedm iotów ścisłych i kształcić je do zawodu: do handlu, rzem iosła i przemysłu.

C zytelnikow i prasy warszawskiej przełom u lat 60. i 70. X IX w ieku m ogły się opa- trzeć, jeśli kwestia jego samego nie dotyczyła, gorzkie uwagi o tym , jak tru d n o m łodym lud ziom po szkołach, w tym rów nież Szkole G łów nej, znaleźć pracę. D o przem ysłu czy rzem iosła nie są przygotow ani, zresztą nikt ich tam nie chce15. D o h and lu iść wstyd. C o zostaje? „Literatura” czyli „piśm iennictw o”, czyli prasa, bo w Warszawie w ychodzi w tedy ledwie po d w a -trzy tuziny książek rocznie. Literatura (zatem: prasa) — jak pisał Świętochowski na bieżąco w połow ie 1872 roku — jest „przybytkiem , gdzie sw oboda poruszeń jest w iększa aniżeli na każdym innym p o lu ”16.

W ojna Francji z Prusam i, zjednoczenie N iem iec i pow stanie D rugiej Rzeszy prze­ obraziły geopolityczną w yobraźnię Europy. W polskich kręgach opiniotw órczych z dnia na dzień rodziły się i w n e t upadały szaleńcze nadzieje. W szystko razem sprawia­ ło, że popyt na doniesienia i kom entarze prasowe w zrósł gw ałtownie. Reakcja rynku prasowego, jaka wówczas nastąpiła, była charakterystycznym przejaw em ogólnej sy­ tuacji społecznej. Rosła liczba tytułów, a nie stron. Redakcje zamiast przyjm ow ać n o ­ w ych w spółpracow ników i adeptów po to, aby m óc zwiększyć atrakcyjność i obfitość drukow anych m ateriałych, pozostawały w zasiedziałych, starych zespołach. W olum en „bibuły”, jak się wówczas m ów iło, rósł. Ale z innego pow odu: swój krąg publiczności

13 [A. Św iętochow ski], Co robić, „Przegląd Tygodniow y” 1872, n r 37, s. 290.

14 To, że, ja k podaje M agdalena M icińska, sytuacja była korzystniejsza w m iastach prow incjonalnych, zwłaszcza m ałych, w niczym nie zm ieniało trudności startu m łodej inteligencji warszawskiej. (Por.

eadem, Inteligencja na rozdrożach 1864—1918, w: Dzieje inteligencji p o ls k ie j., op. cit., t. 3, s. 49). Jest czym ś

głęboko znam iennym i znaczącym dla rozum ienia wagi roku 1864 dla historii naszej inteligencji fakt, że oboje autorzy, zarów no M icińska ja k i Jedlicki, czują się zobow iązani um ieścić tę datę jako granicz­ ną w sw oich narracjach. Jedlicki m ógł przecież w tytule w staw ić 1863 rok, naw et jeśliby w tekście d o ­ prow adził opow ieść do końca 1864 roku. M icińska m ogła w prologu uw zględnić 1863 rok, zostawiając w tytule ro k 1864. O boje też m ogli użyć tej sam ej daty 1863. N a szczęście żadnej z konkurencyjnych opcji nie przyjęli. Nota bene to m pierw szy trylogii, pióra M acieja Janow skiego, m a w tytule jako gra­ niczną datę 1831 rok, a to m drugi, autorstw a Jedlickiego, 1832.

15 „N asze fabryki zaryglowały się przed w szystkim i, którzy przychodzą prosić o pracę i posiadają w yż­ sze w ykształcenie” [A. Św iętochow ski], Stowarzyszenia w celach umysłowych, „Przegląd Tygodniow y” 1872, n r 44, s. 346.

(9)

200 M arian płachecki

zdobyw ały tytuły now e bądź — ze w zględu na trudności w uzyskaniu koncesji od władz — przejm ow ane ze szczątkową prenum eratą. W roku 1871, po trosze z rozpędu tak­ że w 1872, rynek prasow y był rynkiem kw itnącym czy też „w schodzącym ”. Z arazem wszakże, jakby to nie było tru d n e do pojęcia, był rynkiem zam kniętej rekrutacji.

Jeśli troska o zachowanie tradycji jest oznaką po pierw sze plątania się pieluch m ię­ dzy nogam i m łodego człowieka niezdolnego do sam odzielnego utrzym ania higieny osobistej; po drugie, jeśli na rynku liczy się, bo tylko ona chleb daje, wyłącznie n eutral­ na językow o w iedza przyrodnicza; i po trzecie, jeśli na m iejscu pracy nie ma; to cóż m a ze sobą poczuć m łody som nam bu lik w yrw any ze snu? pozostaje m u jechać do Rosji, by kształcić się na inżyniera od dróg i m ostów albo na lekarza. I tam ju ż zostać; praco­ wać tam , gdzie praca czeka. A było jej wówczas najwięcej w p o łu dnio w o -zachod nich i now orosyjskich prow incjach im perium , na północ od m órz C zarnego i Azowskiego; tam , gdzie Rosja spychała sw oich Żydów.

3.

Raz jeszcze rozłóżm y na stole 343 n u m e r „Kłosów” z roku 1872. Jeśli przejrzeć „list” E dw arda Lubowskiego uważniej, dochodzi się do w niosku, że aranżow ana w nim sytuacja dialogu jest całkiem skom plikow ana. Zaczepiany przez dziennikarzy „przeglą­ d u ” nie odpow iada żadnem u z nich z osobna, lecz u osobionem u „przeglądow i” w ła­ śnie. O dpow iada, ale i nie odpowiada. Z am iast odnieść się do stawianych m u zarzutów, rozw odzi się nad strategią polem iczną przeciwnika. D ąży więc do kom prom itacji d ru ­ giej strony nie poprzez udow odnienie jej kłam stw a bądź przesady, ale przez odsłonięcie zabiegów polem icznych przez nią stosowanych.

Kiedy w ówczesnej prasie dochodzi do kontrow ersji, z reguły mają one podobną m odalność, chwiejną, przechylająca się to na stronę relacji, to ku w ariantow i polem icz­ nej zaczepki, czasem w ręcz „pyskówki”17, to na rzecz zawziętej dysputy. po stu trzy­ dziestu paru latach czyta się to z rozkoszą. I czyta się to cholerycznie, jeśli się pom yśli jak to m usiało brzm ieć, zwłaszcza dla środow iska dziennikarskiego, czytane z tygodnia na tydzień w 1871 czy 1872 roku. Tym bardziej, że przy pew nych sform ułow aniach, tem atach, aluzjach czy kpinach, zachodziła obawa, że nie chodzi o „puste gadanie” i że do rozm ow y włączyć się m oże strona trzecia, z nahajką.

17 Typowy poeta — sportretow any przez Św iętochow skiego — serw uje rzekom o „odgrzew ane m y­ d liny gwoli apetytow i niektórych pism sm akujących w podobnej straw ie” ([A. Św iętochow ski], Pa­

sożyty literackie, „przegląd Tygodniow y” 1871, n r 29, s. 233). O „rozkładającym się trupie arystokracji”

przeczytam y w tekście Zabawnie i smutno („przegląd Tygodniow y” 1871, n r 48, s. 390). „praw dziw ej sile”, właściwej „m łodym ”, w in n y m m iejscu autor przeciw staw ia „m ałpie naśladow nictw o pojęć”, „czołganie się przed powagą zasad”, „niew olnicze lizanie stó p ”, „beczenie stada głów ciem nych”. (por.

(10)

M ożem y ju ż wyjaśnić, dlaczego ustanaw iana w liście otw artym Edw arda L ubow - skiego do „Kłosów” sytuacja dialogu jest tak zagmatwana? Dlaczego jest zarazem sce­ nariuszem dialogu i wzgardliwej odm ow y dialogu? D zieje się tak dlatego, że list ów jest wypow iedzią o rozszczepionym adresie, w ypowiedzią dopełnianą szeptaną propagandą dyskredytacyjną.

Prasa, m ów i Lubowski m iędzy w ierszam i i w niejakiej sprzeczności ze stanem fak­ tycznym , nie jest rozrywką klasy inteligentnej w godzinach w olnych od pracy. Gazety funkcjonują w dw ukierunkow ej osm ozie językow ej z „ogółem ”, co w tym kontekście oznacza — z masami. Przejm ują ich socjolekt, by następnie, posługując się n im biegle, dzień w dzień kształtować w yobrażenia i poglądy prostych ludzi w edle up odobań re ­ dakcji. Wypadki francuskie niech służą nam za przestrogę. U nas także m am y rok 1871, 1872. U nas rów nież, i to także w miastach, rozstrzyga się walka o dusze ludu. Raz już, niedaw no, ją przegraliśmy. Strzeżm y się, by jej nie przegrać po raz wtóry, ostatni.

Wypadki [ . ] roku 1870 i 1871 dowiodły, o ile prasa periodyczna, przemawiająca językiem przystępnym codziennie do ogółu — w pły­ wać m oże na ogólne usposobienia i p r z e k o n a n i a .18

W Peszcie — pam iętam y — poradzono sobie z „bandyckim i dzienniczkam i”. D la­ czego jed n ak w ripoście „Przeglądowi T ygodniow em u” znienacka m ów i się o dzien n i­ kach? Bo przecież ich pisem ko pokątne redagują na m odłę gazety, a wcale nie tygodnika. O żyw ia je głód skandalu, nie zaś w ierność w artościom dla „ogółu” cennym , wskaza­ nym , podzielanym i przez nas. R edaktorzy tygodnika nie żywią sami naw et tych poglą­ dów, które podają za swoje i dla których starają się pozyskać publiczność. Ich jed yn ym światopoglądem jest zysk, a jedy nym celem w zrost nakładu:

nie chodzi tu ani o pozytyw izm , ani o przeprow adzenie program u n a­ ukowego, ale po prostu o k a w a ł e k c h l e b a [ . ] 19

C óż więc m ożem y począć? Trzeba im odbić w spółpracow ników i reklam odaw - ców. Kiedy i „Przegląd” straci powab now oczesności, także ci nieliczni spośród krę­ gów wykształconych, których zwabiły efektow ne tytuły i zachęty do przejm ow ania, a w przyszłości rozw ijania najnow szych osiągnięć nauki europejskiej, zorientują się, że są to tylko hasełka źle osłaniające b ru d n e interesy środow iskow e tych panów.

W ystąpienie Lubowskiego przyniosło efekt piorunujący. A dam Wiślicki próbował robić dobrą m inę do złej gry. Odpow iadając w Echach warszawskich, przelotnie zagroził

18 E. Lubow ski, Do redakcji..., op. cit., s. 67. 19 Ibidem, s. 68.

(11)

202 M arian Płachecki

procesem o „potw arz” — „są w kodeksie paragrafy [ . ] ” , wyraził zdum ienie — „Dla­ tego, że kilku m iernych pisarzów zostało zgrom ionych, trzeba pozbawić kilkanaście piór dzielnych, pełnych zapału i przyszłości udziału w literaturze?” — a felieton k o ń ­ czył w nastroju dionizyjsko-kupieckim :

tak! N ajw iększym naszym błędem j e s t . trzy tysiące abonentów ! N ie mogąc nas zdusić m ilczeniem , postanowiliście zabić, l ż ą c . P rosim y o więcej!! Paszkwile wasze są dla nas zaszczytem, bo pochodzą z kół fanatyzm u, zacofania i prywaty20.

W następnym n u m erze do „potwarzy, zarzutów i kłam stw p. Lubow skiego” p o ­ w rócił, jeśli za dow ód posłużyć m oże charakter inw ektyw i p ióro21, Aleksander Świę­ tochow ski. N aw iązując do odpow iedzi W iślickiego jako „człowieka prywatnego i wydaw cy”, swój w łasny tekst przedstawił „szanow nym czytelnikom ” jako „obronę zsolidaryzowanych z n im [W iślickim — dop. M . P ] w spółkolegów i w spółpracow ni­ ków, tw orzących m oralną jednostkę — redakcję”22.

O b ro n a Wiślickiego, na pierw szy rz u t oka (a naw et po pow tórnej lekturze) nie- przebierająca w słowach, zjadliwa, retorycznie świetna, jest zarazem początkiem rejte­ rady Św iętochowskiego z pola walki, którą sam rozpętał do granic katastrofy. Rejterada trwać będzie do chwili w yjazdu z Królestwa do Lipska przez M yślenice w m aju 1874 roku w celu uzyskania doktoratu. Jest tru d n a do zidentyfikow ania, bo Świętochowski w ariergardzie „odgryza się” ostro siłom nastającym na jego topniejące tabory.

Po napaści Lubowskiego redakcja „Przeglądu Tygodniowego” otrzym ała z W ęgier list od Leonarda Sowińskiego, który pisał:

N ie zgadzam się z zapatryw aniem „Przeglądu Tygodniowego” po dko­ pującego przeszłość (bo przeszłość jest korzeniem pnia i konaru teraź­

20 [A. W iślicki], Echa warszawskie, „Przegląd Tygodniow y” 1872, n r 4, s. 26-27. Podobnie w n u m erze o kilka tygodni w cześniejszym : „Wiemy, że w yw ołujem y silne nienaw iści i raduje nas to m o c n o ”. [B. a.] Korespondencja od i do Redakcji, „Przegląd Tygodniow y” 1871, n r 48, s. 388. Jeszcze wcześniejsza w ersja Św iętochow skiego: „nie w stydzim y się w yznać głośno, że lekcew ażym y w szystko, co zaraża niezdrow iem i m artw o tą” (idem, M y i wy, „Przegląd Tygodniow y” 1871, n r 44, cyt. za: Programy i dys­

kusje literackie okresu pozytywizm u, red. J. K ulczycka-Saloni, W rocław 1985, B N I 249, s. 62).

21 „Karczemne wymysły”, „rynsztokowe epitety”. [B. a.], ***, „Przegląd Tygodniowy” 1872, n r 5, s. 34. 22 Z niejasnych względów, m ających być m oże coś w spólnego z sym patią dla bohatera książki, M aria Brykalska tekst d rukow any w tygodniku anonim ow o i bez tytułu opatruje tytułem Odpowiedź redakcji oraz pom ija w indeksie artykułów autorstw a Św iętochow skiego. N ie wiąże także okoliczności tow a­ rzyszących pow staniu tekstu z podjętą przez Leopolda M ikulskiego nieudaną próbą zebrania p o d p i­ sów pod k o n tr-liste m protestacyjnym przeciw pam fletow i Lubowskiego. Por. Aleksander Świętochow­

(12)

niejszości), lecz z o burzeniem odczytałem m em oriał p. Lubowskiego przeciw ko w o ln em u głosowi23.

O dpow iedź „przeglądu Tygodniowego” trafiła do Ech warszawskich w n u m erze z bezim iennym artykułem , w którym w spierano Wiślickiego. Zapoznając się z nią, czytelnik przecierał oczy ze zdum ienia. Zaledw ie parę tygodni w cześniej czytał p o ­ m stow anie na „bałwochwalstwo przeszłości”:

O łtarze i bogi nasze nie za nam i, ale przed nam i. Każde wczoraj kryje się pod m ogiłę — nie zm ieniajm y jej w kolebkę j u t r a ! [ . ] nie karm ­ m y się tym , co zaraża m artw otą, ale tym , co w lew a siłę. To, co skonało, oddajm y grobom , pilnujm y tego, co się dopiero rodzi24.

Teraz jed n ak czytelnik pism a m a docenić, że redaktor „Ech w arszaw skich” skwa­ pliwie korzystał z nadarzającej się okazji, by „najenergiczniej zaprotestow ać” jakoby odcinali korzeń od pnia. W prost przeciwnie, czytał:

[m y — dop. M . R] rów nież jak p. Sowiński i cały ogół stoim y na cią­ głości rozw oju historycznego. [ . ] I być inaczej nie m oże, bo wszyscy jesteśm y sum ą tego, co było. M y tylko, całą chatę oddając pod straż b o ­

gów dom ow ych, chcem y [ . ] aby otw orzono podw oje tem u w szyst­ kiem u, co dobre, ro zu m n e i piękne, skądkolwiek pochodzi25.

23 [A. Św iętochow ski?], Echa warszawskie, „przegląd Tygodniow y” 1872, n r 5, s. 34.

24 [Idem], Opinia publiczna, „przegląd Tygodniow y” 1872, n r 1, s. 2. Wersja w cześniejsza z artykułu program ow ego: „pragniem y [ . ] skierow ać uwagę przed, a nie poza siebie [ . ] ”(idem, M y i wy, op. cit., s. 56). „przeciw ko [...] sielankow ości, nieopatrzności, rachow aniu na los, na nieokreślone czynniki, postaw ić c h ło d n y rachunek rzeczyw istości, jej niezłom ne prawa, przeciw ko błędom biorącym począ­ tek z przeszłości uwagę, iż praca społeczna idzie naprzód, że zadania nasze znajdują się przed n am i” ([idem?], Dla czego?, „przegląd Tygodniow y” 1872, n r 22, s. 169). Z rów nie radykalnym , globalnym o d rzu cen iem tradycji jako anachronizm u w świecie człow ieka now oczesnego spotkam y się dopiero u dw udziestow iecznych futurystów. N ie G om brow icz pierw szy był w naszej tradycji propagatorem „Synczyzny” jako odtrutki gw ałtow nej na „ojczyznę”. pierw szoosobow ego bohatera Trans-Atlantyku po wizycie w poselstw ie, gdzie przed posłem w hołdzie klęczał — „ale klęczenie m oje bardzo puste [ . . . ] ”, „chętka w zięła o tej godzinie nocnej abym do Syna szedł, Syna z o b a c z y ł. [ . ] Jakoż bez tru d ­ ności do pensjonatu w szedłem i pokoik ten odnalazłem , a tam w idzę: goły na łóżku leży, snem zdjęty [ . ] . O w óż Leży, Leży. Tu w ięc m n ie niespokojność jakaś zdjęła i pow iadam , ale nie na głos, tylko po cichu: — A no, przyszedłem tutaj z niespokojności o przyszłość N a ro d u naszego, który od W rogów pokonany, że n am i nic więcej, tylko D zieci nasze pozostały” (W G om brow icz, Dzieła, red. nauk. J. Błoński, t. 3: Trans-Atlantyk, K raków 1986, s. 74-76). C zy ktoś kiedyś w reszcie w yszarpnie się z utar­

tej koleiny gom brow iczologii i w Trans-Atlantyku, ja k w Nurcie Wacława Berenta, ujrzy i pokaże centon przytoczeń z polskiej historii idei czasu r o z b io r ó w ? .

(13)

204 M arian Płachecki

Aby zrozum ieć dopraw dy niezw ykły tryb, w jakim rozw ija się publicystyka Świę­ tochow skiego w latach 1870-1874, trzeba pam iętać, że rów nolegle do w yliczonej serii gestów polubow nych, w różnych, a czasem i w tych samych, tekstach au to r z pełną determ inacją trzym a się swych wyjściowych założeń. N ieustępliw ie buduje program znany nam dzisiaj jako „pozytyw izm warszaw ski”. N a skutek ataku Edw arda L ubow - skiego, ataku, który był jedynie zw ieńczeniem cichego a groźnego zawirowania opinii w okół „Przeglądu Tygodniowego”, nastąpiło zaskakujące rozdw ojenie jaźni autorskiej Św iętochow skiego-ideologa. O d tego m o m en tu w jego tekstach coraz w yraźniej ryso­ wała się osobow ość reaktywna, skłonna do kom prom isów , a naw et ustępstw, ciążąca ku postawie obranej przez Juliana O chorow icza i P iotra C hm ielow skiego. Jednocześnie w dziennikarstw ie Świętochowskiego coraz ostrzej m anifestowała się osobow ość au to ­ rytarna, przywódcza, żądna posłuchu.

Kiedy w n u m erze dziew iętnastym A dam W iślicki poczuł się zobow iązany pogło­ skami krążącymi po m ieście oświadczyć publicznie, że jeszcze ktoś w ogóle m u w re ­ dakcji został, nie było ju ż ani w niej, ani w gronie w spółpracow ników O chorow icza i C hm ielow skiego, najbliższych kolegów Świętochowskiego. Po przerw aniu m ilczenia w liście Lubowskiego, opublikow anym przez dw a poczytne tytuły, pęknięć w „stajni W iślickiego” nie dawało się ju ż dłużej ukryć. C h o ć próbow ano: Świętochowski kazał wierzyć, jakoby

zwiększający się napływ sił świeżych nie m ógł się zmieścić w szczupłych ramach małego pisma i musiał otworzyć dla siebie inne kanały [ . ] 26.

O chorow icz i C hm ielow ski przeszli do „N iw y”, obaj zaczęli drukow ać w „O pieku­ nie D o m o w y m ”, bez zbędnej zwłoki dystansując się w obec zaczepnej strategii „Prze­ glądu Tygodniowego” i jego w zgardy dla przeszłości Polski niepodległej. Akcentowali na przykład „narodow y” charakter „pracy organicznej”27, przez Świętochowskiego n o ­ torycznie (acz nie bezwyjątkowo) pomijany.

Przede w szystkim zaś w artykule program ow ym zatytułow anym w p ro st i po prostu

Tradycja dali odpraw ę Św iętochow skiem u jako autorow i M y i wy:

to r m ógłby się rzeczywiście pow ołać na opinię C hm ielow skiego: d eterm in izm gw arantuje „postęp i łączność przeszłości z czasami obecnym i i przyszłym i [ . ] ” (I! C hm ielow ski, Statystyka i moralność, „Przegląd Tygodniow y” 1871, n r 45, s. 430).

26 [A. Św iętochow ski], M łodzi, op. cit., s. 179.

27 Por. [B. a.], Jeszcze o pracy organicznej, „N iw a” 1872, n r 42, s. 130. Podane w pierw szym n u m erze „N iw y” zapew nienie, jakoby grom adka późniejszych redaktorów myślała stw orzyć „pism o n aukow e” tego typu ju ż w połow ie roku 1869 nie brzm i w iarygodnie, zwłaszcza że sygnalizow ane przy tej okazji zam iary wskazują na chęć zdystansow ania się w obec agonistycznej strategii „Przeglądu Tygodniow e­ go”. M a to być „pism o z p rogram em szerokim , uczciwą, bezstronną krytyką, pism o popularne, dla każdego dostępne [ . ] ” ([b. a.] Kronika miejscowa, „N iw a” 1872, n r 1, s. 10).

(14)

Prąd przeszłości stworzył dzieje nasze. O n nas wydał, o n w nas tchnął siłę życia, siłę ideałów — naw et tych, które z przeszłością zerwać pra­ gną. Jest bow iem węzeł, którego śm ierć jed n o stek nie rozrywa, jest władza, bez której nie m a postępu [ . ] — nazw ałbym ją: p a m i ę c i ą l u d ó w . 28

Z dalszej treści w ynika jednoznacznie, że słowo „tradycja” w intencji autora ozna­ cza tożsam ość narodow ą gwarantowaną przez żywą więź z dziedzictw em przeszłości. „Każdy objaw najżyw otniejszej działalności m a w sobie zaklęte ślady tradycji [ . ] ”29. Jak widać, „O piekun D om ow y” przywraca odniesienie do rzeczywistości kwalifika­

cjom przez doktrynera „Przeglądu Tygodniowego” postaw ionym na głowie: pam ięć Polski niepodległej jako m otywacja inicjatyw w spółczesnych jest czynnikiem życia, a nie letargu czy śmierci. M łodzież w inna znajdywać dla siebie pole w e w spółdziałaniu z ludźm i dojrzałymi, niekoniecznie zaś strącając ich z zajm ow anych posad i odrzucając dośw iadczenie przez nich nabyte30.

N a tu ra nie znosi tych szalonych przeskoków rozw oju, jakie ludzie niektórzy teoryjkam i swymi w społeczeństw ie urzeczyw istnić by chcieli31.

Waga tradycji jest największa w dziedzinie religii, najm niejsza w nauce. Stąd n ie­ tru d n o sam em u w ysnuć w niosek, że scjentyzm doktrynalny zw rócony jest eo ipso prze­ ciw religii, a tym sam ym przeciw narodow ej tradycji.

P od niesienie naukow ego p o zio m u oświaty, prasy czy szerzej ro zu m ian ej św ia­ dom ości p otocznej, cel sam w sobie chw alebny, nie było w ów czas jed y n ą stawką w grze p rogresistów o w ładztw o dusz. C h o d ziło także o ujęcie zbiorow ej pam ięci w ryzy quasi-naukow ego w yw odu, neutralizu jąceg o d ram at w y b o ru opcji jako siły spraw czej p rz em ian dziejow ych. O tym , co nastąpi, co nie, decydują n ied o stęp n e naszej bieżącej orientacji w św iecie praw a natury, spod k tó ry ch i h isto ria nie w yła­

28 [B. a.], Tradycja, „O piekun D o m o w y ” 1872, n r 18, s. 137. 29 Ibidem, s. 138.

30 Podobnie pisał w „O piekunie D o m o w y m ” w 1872 roku G ustaw D oliński w sw ych Wskazówkach

postępu: „Więc my, m łodzi w przęgnijm y się ochoczo do rydw anu wiozącego losy nasze, ciągnijm y go,

póki sił stanie. Ty, starsza generacjo, w y ludzie dośw iadczenia i zasługi, ujm ijcież w odze i kierujcie n am i” (idem, W skazówki postępu, „O piekun D o m o w y ” 1872, n r 40, s. 317).

31 Ibidem. N ieco dalej w raca topos drzew a i konarów : „największe wysiłki pojedynczego człow ieka i pojedynczych grup ludzkich nie zdołają w yrw ać z łona społeczeństw a kon aró w tradycji [ . ] ” (ibi­

dem). Nota bene autorow i tak bardzo zależy na ostatecznym , trw ałym osadzeniu w podłożu owego

drzew a tożsam ości na dobre i złe, że ukazuje je jako w rośnięte w ziem ię nie tylko korzeniam i, lecz i - galęziami!

(15)

206 M arian płachecki

m u je się nigdy. W yobrażenia i czyny jed n o stek , grup, stronnictw , w reszcie n aro d ó w w yw ierają na bieg rzeczy w pływ zagregowany, składając się na su m ę lu b w ypadkow ą czynników spraw czych niezależną od ludzkiej w oli — indy w id ualnej czy w sp ó l­ notow ej. W yjęcie procesu historyczn ego poza d o m en ę decyzji, ethosu i o d p o w ie­ dzialności było p om ysłem na w ykluczenie dziedzictw a naro dow ego z pola uwagi publicznej, na zam knięcie go w zapom n ianym przez w szystkich silosie pam ięci, przeglądanym jed y n ie przez profesjonaln ych histo ry k ó w na p o trze b y ich kariery akadem ickiej.

W bez mała sto czterdzieści lat później trzeba w końcu powiedzieć, że decyzja, aby w manifeście ukazującym grono w spółpracow ników pism a jako zwarte stronnictw o posłużyć się przeciw staw ieniem „m łodzi” — „starzy” dla współczesnych m ieć musiała charakter irytująco perfidny. Z pozoru nie budziła ona zastrzeżeń, gdyż przeciętna w ieku po stronie przeciwnej była wyższa aniżeli pośród kolegów Świętochowskiego. W g ru n ­ cie rzeczy jed n ak przeciwstawienie to agresywnie deform ow ało stan rzeczy. W śród „sta­ rych”, czyli autorów publikujących w „Kurierze Warszawski” bądź „Kłosach”, znalazłby się niejeden „m łody”. To oni wręcz, jeśli wierzyć późniejszej relacji Chm ielow skiego, mieli poczuć się najboleśniej dotknięci przez m anifest Świętochowskiego:

N ajdotkliw iej atoli draśnięci zostali nie starzy ju ż kierow nicy prasy, ale ci m łodzi jej współpracownicy, co w „K urierze” zwłaszcza i pism ach tygodniow ych pisząc drobne w iadom ości lub felietony, zezem patrzyli na krzątających się około rozpow szechnienia now ych d ą ż n o ś c i . 32

przede wszystkim jed n ak nazwanie w łasnych popleczników — nie pytajm y już, na ile bezw arunkow ych oraz czy za ich w iedzą Świętochowski palił m osty i zrywał groble, po których m ogliby się wycofać33 — „m łodym i” było oburzającym przejęciem n o m enklatury obiegowej w dyskursie publicznym przed i w trakcie pow stania stycz­ niow ego. Wówczas „m łodym i” nazywano jeśli nie w p ro st „czerw onych”, to w każdym razie konspiratorów prących do walki zbrojnej, starym i zaś tych, którzy starcia zbroj­ nego chcieli albo w ogóle uniknąć, albo je przynajm niej odw lec34.

32 p C hm ielow ski, Zarys literatury polskiej z ostatnich lat szesnastu, W ilno 1881, s. 54.

33 „W iemy to - m iędzy naszym i obozam i popalone mosty, pozryw ane groble” (A. Św iętochow ski, M y

i wy, op. cit., s. 57).

34 Z w ielu św iadectw ów czesnych w ym ienię trzy: listy Józefa A leksandra M iniszew skiego drukow ane w roku 1861 w „D zienniku p ow szechnym ” oraz tytuły Józefa Ignacego K raszewskiego Dziecię Starego

Miasta i M ichała Bałuckiego Młodych i starych. Powieść z niedawnych lat publikow aną w roku 1866. Cykl

artykułów M iniszew skiego został ujęty w ram ę narracyjną korespondencyjnych instrukcji, przekazy­ w anych m ło d em u „w ychow ańcow i” z pozycji „starych w eteran ó w pracy”. W pierw szym liście m ow a o w yw róceniu przez „ru ch ” naturalnej hierarchii, jakiej w ymaga proces w ychowaw czy: „M łodość ru c h sprawiła, a rekrutow aliście do tego ru ch u coraz m łodszą generację. O jcow ie tej dziatw y patrzeli

(16)

Św iętochow ski przeciw staw ienie to - a za n im bodaj cała historycznoliteracka tradycja badawcza narosła po drugiej w ojnie w okół „warszawskiego p ozytyw izm u” — stawia na głow ie35. „M łodych” nazywa „starym i”, zaś now e pokolenie „starych”, którzy uważali pow stanie za karygodną zbrodnię n im jeszcze w ybuchło, dla odm iany — „m łodym i”. Po czym zabiera się do w ym yślania „m łodym ” sprzed niespełna deka­ dy, zatem dziś trzydziesto -, czterdziestolatkom , że posnęli i tchórzliw ie wycofali się z dzielnego stawiania czoła w yzw aniom chw ili. M ianow icie wciąż jeszcze żywią ro z ­ koszną iluzję, jakoby ich świat w okół stał, nie zaś legł w gruzach. O dm aw iają n au k o ­ wego, trzeźw ego dystansu w rew idow aniu w artości, dla których co praw da w łaśnie w przeciągu ostatnich lat dziesięciu ryzykowali życie i za które płacili w kazam atach bądź w syberyjskich osadach. Ani myślą też obalać autorytety, które w ich św iadom o­ ści nie zdołały obalić rosyjskie w ojska oraz jaw ne i tajne policje Królestwa.

W spom niałem wyżej o podaw aniu skrajnego lojalizm u za spraw dzian odwagi, gdyż tak się jakoś splata, że Świętochowski, skądinąd pasjonat napraw y społecznej, w swoich m łodzieńczych tekstach jest porywająco niezależny, lecz tylko w odniesieniu do ste­ reotypów opinii patriotycznej. Z arazem jego pom ysł na zachowanie się w obec stu ­ letniej rocznicy pierw szego rozbioru — rewizje autorytetów , ataki na kler i szlachtę36, przede w szystkim zaś konsekw entne prom ow anie hasła „O łtarze i bogi nasze nie za nam i, ale przed nam i”, przeżyw anie doby obecnej jako pierw szego dnia przyszłości, a nie ostatniego przeszłości37 — pom ysł ten w niczym nie kolidował z realizowaną przez adm inistrację Królestw a strategią w ładzy obcego. M ożn a by też w idzieć w nim konsekw entne w ypełnienie postulatu autora broszury z 1865 roku zatytułowanej N a ­ sza polityka wobec Rosji:

M ieć zdanie przeciw ne tak zwanej opinii pow szechnej uchodzi za rzecz hańbiącą, podczas gdy za hańbę uchodzić raczej pow inno kła­ nianie się bożyszczu, w które się nie w ierzy38.

W ięcej nawet. Jakby to osobliwie nie brzm iało, całą prasową kam panię „pozytywi­ zm u w arszaw skiego” z jego utalentow anym try b u n em na czele potraktow ać m ożna

na to obojętnie, zapom inając, że praw dziw y patriotyzm nauką i karnością buduje pokolenia do przy­ szłych prac publicznych” (J. A. M iniszew ski, List o odwadze cywilnej, „D ziennik Pow szechny” 1861, n r 16, s. 61). O p u sto szo n e pole rozum nego w pływ u społecznego przejęli „ludzie grzeszni” — i to oni „pchają m łodzież” (ibidem, s. 62).

35 O tym także nie dow iem y się z Zarysu literatury. C hm ielow skiego, choć był na m iejscu i w sam ym ce n tru m zdarzeń.

36 M . in. w N a straży i Projektomanii.

37 W wersji z m anifestu: „pragniem y [ . ] skierow ać uwagę przed, a nie poza siebie [ . ] ” (A. Św ięto­ chow ski, M y i wy, op. cit., s. 57).

(17)

208 M arian Płachecki

jako rozpisaną na kilkadziesiąt artykułów, aplikowaną stosow nie do zdarzeń dnia, para­ frazę jednego akapitu wyjętego z lipskiej broszury Krzywickiego:

C hodzi nam o to, aby bez przesady, bez złudzeń, bez uniesień p o ­ etycznych przedstaw ić narodow i jego dzisiejsze położenie, ocenić kry­ tycznie niektóre przesądy i fałszywe opinie, którym ulega, aby mógł z trzeźwością, zim ną krwią i tą pewnością siebie, jaką nadaje um iarko­ w anie oraz przezorne obliczenie i zbadanie danych stosunków, przy­ stąpić do napraw y swego losu, który jest opłakany39.

Judząca publicystyka „Przeglądu Tygodniowego” z pew nego oddalenia m ogła w ręcz uchodzić za przejaw sam orzutnego form ow ania się środow iska gotowego na w spółpra­ cę z w ładzam i w im ię „wspólnego dobra”40. N acjonalistyczna prasa rosyjska znajdywała w tym piśm ie podręczną kolekcję użytecznych cytatów:

W czoraj czytałem w „G ołosie” kropienie naszej prasy, a szczególniej „Gazety W arszawskiej”, dla której zacytowano m oje słowa. S m u tn a to sława”41.

Rzeczywiste pole w yboru strategii redakcyjnej na ów czesnym w arszaw skim rynku prasow ym zarysował w sw ym roboczym , w olny m od fanfar, Przeglądzie prasy periodycz­ nej Stanisław K rzem iński. Pisze tam nie bez racji:

C zasopiśm ienność [ . ] tak się ju ż w zm ogła w organa i siły, [ . ] tak się zrosła z czytającym ogółem , że [ . ] um ysłow ość nasza przew ażnie w niej się zamyka42.

39 Ibidem, s. 23. D alej au to r zaleca „wytrwałą pracę” i „rozum ną oszczędność” (por. rozw inięcie tego w ątku w: [A. Św iętochow ski], Diabli wiedzą na co, „Przegląd Tygodniow y” 1871, n r 38).

40 K azim ierz Krzywicki w roku 1872 żywił nadzieję, że „z najszlachetniejszych pierw iastków rozbitej polskiej społeczności u tw o rzy się [ . ] w ielkie konserw atyw no-słow iańskie stro n n ictw o ” (idem, Polska

i Rosja w 1872 r., przez b. członka Rady Stanu Krolestwa Polskiego, D rezn o 1872, s. 76).

41 Cyt. za: M . Brykalska, op. cit., s. 65-66. A utorka ogranicza się do uwagi, że „rozterka” taka „w przy­ szłości m iała często tow arzyszyć p o dobnym echom jego krytyki życia publicznego kraju”. M yślę, że znacznie częściej tow arzyszyła w spółczesnym Św iętochow skiego. D la pełności obrazu pozytyw i­ zm u warszaw skiego recepcję rosyjską m ateriałów „Przeglądu” trzeba by po prostu zbadać — podobnie ja k filiacje w drugą stronę: pokątne przedruki z prasy rosyjskiej w „Przeglądzie”.

42 [S. K rzem iński], Przegląd prasy periodycznej, „Kłosy” 1872, n r 341, s. 35. Z tej sam ej stro n y rów nież dw a kolejne cytaty.

(18)

K rzem iński jest przekonany, że panujące m iędzy redakcjam i „egoistyczne ro z- osobnianie się i szkodliw a rywalizacja”, będące skutkam i zupełnej erozji „wzajem nej ufności”, nie mają nic w spólnego z różnicow aniem się opinii w palących kw estiach dnia. Języki użyteczne w w ew nętrznej pracy ekip redakcyjnych są dziś tak różne od oficjalnego języka publikacji, w ym uszanego na piszących przez cenzurę i konflikty środow iskow e, że daje się dotkliw ie odczuć brak jakiegokolw iek języka w spólnego, koniecznego dla prow adzenia nieupozorow anej debaty publicznej. Każdy z d zien ­ nikarzy wie, że i o n sam, i jego partn er w dialogu, m ów iąc, m ów ią co innego niż m ów ią, że m ów ią. C o innego m ów i cenzorow i, co innego, skrycie, publiczności ro ­ dzim ej, co innego n iezorientow anem u „ogółowi”, co innego lu d zio m ze środow iska literackiego, w reszcie — co innego sw oim poplecznikom , a co innego k o nk uren tom . W w ielojęzycznym zgiełku głosów o rozszczepionej asercji — w to, co się m ów i p u ­

blicznie raz się w ierzy sam em u bez zastrzeżeń, kiedy indziej tylko w arunkow o, p oło ­ w icznie albo wcale, po czytelnikach spodziewając się za każdym razem tego samego lu b czegoś w ręcz przeciw nego — w śród w zajem nych, w ielopoziom ow ych odniesień, jaw nych i utajonych kom entarzy do kom entarzy nikt ju ż n ik o m u nie ufa, nikt nikogo nie słucha, wszyscy poprzestają na propagow aniu w łasnego program u bez oglądania się na program y cudze43. A jednak, m im o wszystko, na rynku zderzają się dw ie stra­ tegie konkurencyjne.

Św iętochow ski w ierzył lu b raczej tylko udaw ał, że wierzy, jak o b y d w ó j-, tró j-, n -m o w ę w ym uszaną przez jed n o cz esn ą presję c e n zu ry rządow ej i niefo rm aln ej o pinii patriotycznej m o żn a było przełam ać, m eand rując m ięd zy Scyllą a C harybdą, w szczególności zaś odm aw iając rzeczyw istości C harybdzie. L enartow icz w sw ym m em o riale D o artystow polskich w sprawie M u ze u m Rapperswylu rozw iązanie w idział w zejściu do „m ow y k atak u m b ”, czyli sym bolicznego języka sztuki. N ie chodziło p rzy tym bynajm niej o tryw ialne ezopow e parabole, lecz o posługiw anie się w w aż­ n ych spraw ach w sp ó ln o ty m ow ą w iążącą pam ięć początku k u ltu ry z przeżyciem aktualnej, bieżącej w niej obecności44. Ś w iętochow ski z pew nością na opcję taką nigdy by nie przystał.

D la K rzem ińskiego natom iast linia nie nazwanego w p rost „przeglądu Tygodniowe­ go” grzeszy nagannym kreacjonizm em , ambicją kształtowania opinii publicznej w ła­

43 D o podobnych w niosków dochodzi Św iętochowski, pisząc o „kom edii słowa, które zakrywa sedno rzeczy”, „o niegodnym nadużyciu słowa w literaturze, a m ianow icie w prasie periodycznej, o naduży­ ciu, które sprawia, że to, co się pisze, jest w prost przeciw ne tem u,co się m yśli” ([A. Św iętochow ski],

Frazeolodzy, „przegląd Tygodniow y” 1871, n r 46, s. 374). prasa warszawska stoi na „dw ulicow ości” (ibi­ dem). G łów ną troską piszących jest pilnowanie się, by nikogo nie urazić. prasa sparaliżowana surow ą

w zajem ną kontrolą środow iskow ej popraw ności cierpi na inflację słowa. N ie m ogąc niczego pow ie­ dzieć szczerze o niczym , rozw odzi się obszernie o niczym . problem atykę tę podejm uje rów nież bezi­ m ien n y autor „O piekuna D om o w eg o ” (por. [b.a.], Pozowanie, „O piekun D o m o w y ” 1872, n r 37). 44 por. T. Lenartow icz, Do artystow polskich w sprawie M uzeum Rapperswylu, D rezn o 1871, s. 15.

(19)

210 M arian Płachecki

snym i, selekcjonow anym i przez redakcję przekonaniam i, postaw am i i diagnozam i45. N iew ym ienionym z tytułów „K łosom ” i „Tygodnikowi Ilu strow an em u ” właściwa jest orientacja encyklopedyczna, także w obec opinii publicznej aktywna, bo m obilizująca uwagę i ciekawość świata. W łaściwym zadaniem prasy jest

nie udzielanie nauki, ale zawiadam ianie o tym , co się w nauce dok o­ nywa, nie w ytw arzanie prawdy, ale roznoszenie ju ż w ytw orzonej. Rola literatury jest rolą pośrednika m iędzy życiem ogólnym i postępem a pojedynczym i um ysłam i. [ . ] Pierw szym jej przym iotem i zarazem obow iązującym ją praw em jest żywotność; przyw ilejem zaś a przy tym i zasługą encyklopedyczność.

K rzem iński nie m a dobrego zdania o właściwej „Przeglądowi T ygodniow em u” eg­ zaltacji chwilą i w daw aniu się w polem iczne b urdy dla podniesienia nakładu. D o ty tu ­ łów prasow ych odnosi zasadę obowiązującą w obec autorytetów publicznych: liczy się renom a, a nie rozgłos. D latego autor, w yraźnie w o d ru c h u sprzeciw u w obec m anife­ stu M y i w y, deklaruje uznanie dla „Biblioteki Warszawskiej”, oskarżanej w ielokrotnie przez Świętochowskiego o bezwład i niekom petencję.

O w szem , m y szanujem y siły ju ż wypracowane, w yrobione, m am y w nich rękojm ię ich przeszłości, nie uw ażam y ich za niezdolne do pra­ cy inteligentnej, do podążania za rączym kołem czasu, bo siły inteli­ gencji nie m ierzą się dla nas wytrzymałością nóg, siłą pięści i żywością gestykulacji46.

45 W istocie rzeczy am bicje „Przeglądu T ygodniow ego” szły dalej, aż do szczelnego w ypełniania bie­ żącej św iadom ości jednostki. A no n im o w y au to r w yróżnia pism a „instrukcyjne i społeczne”. D o tych drugich, „pism z tendencją społeczną” zalicza „Przegląd Tygodniow y”. Ich zadanie jest „drażliwsze i bardziej złożone”. Bo prócz „instrukcji” m uszą także m ieć „rozum codzienny; pytane co dzień, m u ­ szą co dzień [...] w szystko objaśniać, o w szystkim radzić [ . . . ] ” ([A. Św iętochow ski?], Dla czego? op.

cit., s. 169). Św iadom ie czy nie, au to r podejm uje idee M iniszew skiego (wraz z m otyw em stro n n ic­

tw a jako „falangi”), w yłożone w artykule o opinii publicznej. Pisał tam (z rów nym lekcew ażeniem dla w aru n k ó w cenzuralnych w K rólestw ie): „O rgana prasy periodycznej po w in n y stać się w yrazem zbiorow ych usiłow ań m yślących obywateli. Każdy d zien n ik m usi sobie postawić stałe zasady, opatrzyć k ieru n ek uczciwy. w te d y d zien n ik w odzow ać będzie jakiejś falandze obywateli, pracujących szczerze i odw ażnie w okół dobra pospolitego [ . . . ] ” (J. A M iniszew ski, List IV: O opinii, „D ziennik Pow szech­ n y ” 1861, n r 34, s. 146). Jak widać, M iniszew skiem u rów nież bliski był charakterystyczny dla Świę­ tochow skiego rodzaj odwagi cywilnej, zasadzającej się na nieuleganiu terrorow i opinii patriotycznej. Postawę tę pisarz przypłacił życiem.

(20)

Dlaczego b ru d n y boks upraw iany na łam ach „Przeglądu Tygodniowego” nie b u ­ dzi entuzjazm u Krzem ińskiego, o n sam nie m oże powiedzieć wyraźnie. Jednakże n ietru d n o odgadnąć, że czas objedinienja, zaprowadzania radykalnej odgórnej reform y adm inistracji i porządku praw nego nie wydawał m u się porą właściwą dla rozwijania krytycznej i rew izjonistycznej batalii.

Świętochowski program ow o skrupułów nie uznawał. N ie mogąc przez jedną noc w ym ienić społeczeństwa zdziecinniałego albo tkniętego śm iertelnym letargiem (wahał się m iędzy tym i dw om a obrazami) na społeczeństwo nowe, dojrzałe — w am bitnym tekście program ow ym w 1873 roku pisał o „absenteizmie społeczeństwa”, a nie tylko jednej czy kilku jego warstw47 — próbował chociaż skorygować anachroniczną opinią publiczną, wymazać ze zbiorowej pamięci uprzedzenia nagrom adzone przez stulecie niewoli, powyjmować z m artw ych dłoni „sztandary spleśniałe”, aby potem w pustym polu rozstawiać swoje ściśle aktualne, trzeźwe i naukow e drogowskazy wiodące ku przy­ szłości nowoczesnej, europejskiej i ogólnosłowiańskiej zarazem. N ie inaczej niż Kazi­ m ierz Krzywicki w swojej broszurze na stulecie rozbioru, o n także każe nam poddawać „wszystkie czynności pod zim ny sąd samego ro z u m u ”, nakazując „z dokonanym i fakta­ m i ciągle się rachować”, ale się w nich nie grzebać48. Bow iem gruz jest to tylko gruz.

C zyż w Warszawie na dziesięciolecie m anifestacji religijno-patriotycznych, sie- d e m -o siem lat po krw aw ym pow staniu, w społeczności tak podm inow anej w zajem ny­ m i oskarżeniam i, insynuacjami, pretensjam i, złymi em ocjam i i złymi w spom nieniam i trzeba było więcej, by nadaktyw nego Aleksandra Świętochowskiego, panoszącego się w każdym n u m erze tygodnika, m ieć serdecznie dość? To nie wszystko. ła tw o dostępna w Warszawie renegacka broszura Kazimierza Krzywickiego jako w ariant skrajny z pew ­ nością była znana w środow isku dziennikarskim . R adca Stanu, m inister oświaty u W ie­ lopolskiego, nie wypadł sroce spod ogona w prost na leże lipskie. N ie tru d n o zatem w yobrazić sobie, w jakim stanie ducha czytało się wówczas kolejne szerm iercze parady Świętochowskiego, utalentow anego m łodzieńca na łam ach „Przeglądu Tygodniowego” tryskającego pom ysłam i, jakby tu jeszcze rozpisać na tysiąc w ierszy m iesięcznie zalece­ nia z niedaw nej broszury rozsądnego, trzeźw ego i przewidującego m en to ra z Lipska.

N aw et złagodzona, w znacznej m ierze konform istyczna w obec opinii publicznej, secesjonistyczna w ersja „pozytyw izm u”, rozw ijana przez „N iw ę” i „O piekuna D o ­

47 Por. [L. M ikulski, A. Św iętochow ski], Praca u podstaw. (Ogólne je j pojęcie), „Przegląd Tygodniow y” 1873, n r 10-12, 14, 16, 18, 25. C ytat z n ru 11, s. 89.

48 Por. [K. Krzywicki], Nasza p o lity k a ., op. cit., s. 6. Nota bene były Radca Stanu daleki był od m ło ­ dzieńczej, niecierpliw ej naiw ności Św iętochow skiego. R eorientacja zbiorow ej św iadom ości, tak aby odw róciła się od kultu utraconej przeszłości ku energicznem u podbojow i przyszłości, w ymaga w spar­ cia rządow ego i w ieloletnich starań. „Zaledw ie w sto lat udać się m oże, i to przy niezm iennej konse­ kw encji w rządow ym działaniu, jakąś zasadę porządku publicznego tak ściśle z pojęciam i narodow ym i zespolić, że ju ż odtąd jakby w krew n arodu przechodzi i dalej sam a siebie b ro n i” (ibidem, s. 46).

(21)

212 M arian Płachecki

m ow ego” nie przetrw ała kryzysu 1876 roku. G roza nadciągającej w ojny europejskiej, w której wszystko zdarzyć się m ogło, w ciągu paru m iesięcy zdarła z prasy warszawskiej pokłady „póz” i „frazesów”, wym uszając ujaw nienie rzeczywistych afiliacji politycz­ nych. Pozytyw izm warszawski, ta osobliwa hybryda now oczesności i duszy słow iań­ skiej, prozachodniego dyfuzjonizm u — utopii przeszczepiania zachodniej technologii do protektoratu adm inistrow anego z Petersburga — i scjentyzm u z utajonym pansla- w izm em , a naw et tylko ze słow ianofilstw em , próby tej nie przetrw ał.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wskazani uczniowie, gdy wykonają zadania, muszą niezwłocznie przesłać wyniki przez komunikator na e-dzienniku, lub mailem na adres:.. matematyka2LOpm@gmail.com skan

Wskazani uczniowi, gdy wykonają zadania, muszą niezwłocznie przesłać wyniki przez komunikator na e-dzienniku, lub mailem na adres:!. matematyka2LOpm@gmail.com skan

Art.1. Ludzie rodzą się i żyją wolnymi i równymi wobec prawa. Różnice społeczne mogą być jedynie potrzebą publiczną uzasadnione. celem każdego związku politycznego

Dziś dotyczy to polskiej wsi (por. Nie inaczej miała się rzecz z karierą innych elitarnych zwrotów w językach Europy i innych części świata – wszędzie nobilitująca

Według LEYMANNA (1990; 1993; 1996) i HIRIGOYEN (2002) istotą mob- bingu jest molestowanie w miejscu pracy za pomocą zachowań, słów czy gestów, których celem jest godzenie

Nawet kiedy w grę wchodzi budowa zupełnie nowych obiektów, zdarza się, że wprawdzie dokumentacja projektowa uwzględnia wszystkie wymogi ochrony pracy, ale

Żyły po1i'metaliczne złoża Stara Góra należą do typu prostych żył szcze- linowych.. Towarzyszy im strefa impregnacji skał szer'Okości kilku centy- metrów, w

glądem przypomina bardzo okaz przedstawiony przez Crookalla (1959, tabI.. 3) Wśród bardzo wielu obserwowanych okazów pochodzących ze stropów wymienionych pokładów