• Nie Znaleziono Wyników

Legenda o raku szelągowskim

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Legenda o raku szelągowskim"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Steffen, Wiktor

Legenda o raku szelągowskim

Komunikaty Mazursko-Warmińskie nr 1-2, 75-79

(2)

M

I

S

C

E

L

L

A

N

E

A

W ik to r Steffen

LEGENDA O RAKU SZELĄGOWSKIM

W sw o jej Geografii p o lskiej W a r m i i 1 z an o to w ał ks. W a le n ty B arczew ski, m ięd zy d z ie siątk a m i p rzy słó w w a rm iń sk ich , tak ż e p rzy słow ie odnoszące się do S zelągow a w ta k im oto b rzm ien iu : „Leży jek re k n a kiecie pod m ostem kiele S zelą g o w a ”, nie d o d a ją c do niego żadnego k o m en ta rz a , ogran iczając się jed y n ie do zw ięzłej u w agi, że t a k „ m a w ia ją n a len iw eg o ” . N o ta tk a ks. B arczew skiego jest w ogóle p ierw szą p isem n ą w z m ia n k ą o ty m przysłow iu, k tó re po la ta c h d w u d z ies tu p rz y p o m n iał za ks. B arczew sk im A u g u s ty n S te ffen w O pow iadaniach k o m ic z n y c h i podaniach z W a r m i i 1 pisząc, że w Szelągow ie pod p ry m ity w n y m m ostem , n a d p ły n ąc y m przez w ieś m ały m s tru m y k ie m z n a jd u je się „ ra k u w ią za n y na łań cu ch u , żeby n ie u c ie k ł”. Tę legendę, z n an ą dobrze w okolicy S zelągow a jeszcze p rzed sk o d y fik o w an iem przy sło w ia przez ks. B arczew skiego, pow iązał A. S te ffen iz n ig d zie n ie p o ­ św iad czo n y m p o em acik iem k o m iczn y m pt. T ragedia raka, k tó reg o ź ró d ła an i a u to ra n ie podał. J e d n a k ż e n ie je s t m ożliw e, a b y p o em acik liczący p o n ad 90 w e rsó w p rz ec h o w a ł się w u s tn e j tr a d y c ji lu d o w ej w dobrze u sta lo n e j w ersji. Ź ródło tego p o em acik u z n ał A. S teffen, ale z b liżej n ie zn an y c h p r z y ­ c zyn z ataił je p rz ed czytelnikiem . Za A. S te ffen e m d w u k ro tn ie p o w tó rz y ł to

o b jaśn ie n ie p rzy słow ia T ad e u sz O r a c k i 3.

Szelągow e to m a ła w io sk a położona w d a w n iejsz y m pow iecie olsztyńskim , w dolinie, n a p iaszczystym gru n cie, otoczona zew sząd k a rło w a ty m i so sn o w y ­ m i lasam i, z u ciążliw y m do jazd em piaszczystą d ro g ą p o lną, po k tó r e j n a w e t „ d iab u piech o tą n ie chodzi” . Ze w z g lęd u n a u b ó stw o w io sk i opow iadano sobie w okolicznych w siach różne k a w a ły n a te m a t n ę d zy i ciężkiego żyw ota je j m ieszkańców . W ioskę p rz ec in a ł m a le ń k i stru m y k , n ie m a l przez całe lato w y sch n ięty , a n a p e łn ia ją c y się n itk ą w o d y ty lk o w czasie u le w n y c h deszczów lu b w czesną w iosną, g d y z o tac zający ch p iaszczystych w zg ó rz pow oli s p ły ­ w a ła w o d a to p n iejąceg o śniegu. N ad ty m s tru m y k ie m b y ł m ostek, a w ła śc i­ w ie d re w n ia n a k ła d k a , n ę d zn a i z an ied b an a, ja k w szy stk o w te j u b o żu ch n ej wsi. O p o w iad an o sobie, że pew n eg o ra zu s ta r y L endzian, sto larz z S z ąb ru k a, k tó ry z r e g u ły p rzew o d ził „ło siero m ” , czyli p ielg rzy m k o m izdążającym na odp u st do sąsied n ich p a rafii, zbliżyw szy się do k ła d k i zauw ażył, że je s t u szk o ­ dzona i łatw o się n a n iej p o tknąć. Chcąc u p rzedzić o ty m p ro w ad zo n y ch przez siebie p ą tn ik ó w , a b ę d ąc w tra k c ie p rz ep o w ia d an ia w e rse tó w pobożnej pieśni, p rz e rw a ł n a g le te k s t re lig ijn y i w te j sa m ej to n ac ji zanucił zdanie: „U w ażajcie goście, bo je d u r a w m oście” . J e d n i z o rien to w ali się od razu, że coś n ie jest „d ich t ric h tig ”, d ru d z y zaś bezm yślnie p o w tó rz y li ostrzeżenie

1 K s . W . B a r c z e w s k i, G e o g r a f i a p o l s k i e j W a r m ii , O l s z ty n 1917, ss. 112—119. 2 A . S t e f f e n , O p o w ia d a n i a k o m ic z n e i p o d a n i a z W a r m ii , K r a k ó w 1937, s. 74 n n . 3 T. O r a c k i , F o l k l o r u s t n y , w : K u l t u r a l u d o w a M a z u r ó w i W a r m i a k ó w , r e d . J . B u r s z ta , W r o c ł a w 1976, s. 474; te g o ż , M ą d r z e j r z y M a z u r n i ż d i a b e ł . Z b i ó r p r z y s ł ó w i w y r a ż e ń p r z y s ł o ­ w i o w y c h p o l s k i c h z t e r e n u W a r m i i l y i a z u r , W a r s z a w a 1977, n r 3Ç7,

(3)

76 Wiktor Steffen

pobożnego przew o d n ik a. P rz y k ro odczuli to p rzed e w s zy stk im m ieszkańcy Szelągow a z b ie ra ją c y się koło m o stu i p rz y g lą d a ją c y się p rzechodzącej przez ich w ioskę „łosierze” . F a m a głosiła, że n a stęp n e g o d n ia po ty m zajściu sołtys pospiesznie zw ołał ra d ę g m in n ą, żeby zająć się s p ra w ą m o stu i n ie dopuścić do ponow nego, podobnego „zg orszenia” .

G d y m ia łem dw an aście czy trzy n aście lat, w y b ra łe m się z pielg rzy m k ą na o d p u st do Jo n k o w a. D roga p ro w a d ziła w łaśn ie przez Szelągowo. Z nałem już w ów czas leg en d ę o r a k u szelągow skim w jej p ie rw o tn e j w ersji. Ludzie s ta rz y opow iadali, że w w y s y ch a jąc y m s tru m y k u n ie u ch o w a się ż ad n a ry b k a. Z te j p rzy czy n y S zelągow iacy czuli się u p o śledzeni w sto su n k u do okolicznych wsi, w k tó ry c h w o d y a n i r y b nie brakło. Ż eby choć tro ch ę sw o ją am bicję zaspokoić, p o stan o w ili spro w ad zić do w ioski ra k a i p rzy w iązać go łań cu ch em do m ostu, żeb y z w y zn aczo n ej m u k a łu ż y nie uciekł. G dy procesja, w k tó re j się zn ajd o w ałem , zbliżała się do Szelągow a, nie m ogłem się an i m odlić, ani b ra ć u d z ia łu w e w s p ó ln y m śpiew ie, bo m yśl m o ja b y ła zu p ełnie z ap rz ątn ięta ra k ie m p rz y w iąz an y m rzekom o do m ostu. Z askoczenie m o je było ogrom ne, g d y nie zau w aży łem an i d z iu ry w moście, an i przy w iązan eg o ra k a. A le w i ­ d ziałem go dobrze w w yob raźn i.

J u ż jak o dziesięcioletni chłopiec b a w iłe m się ry m o w an iem , p isałem k r ó ­ ciu tk ie w ie rszy k i p ię tn u ją c e w a d y zn an y c h m i ludzi, nie w y m ien ia ją c ich p ra w d ziw y c h nazw isk. W ierszyki te p rzy czep iałem do d rz ew w lesie, lub przy d ro żn y ch . O grom nie się cieszyłem , g d y p rz y p ad k iem d o sta ły się do rą k prz y g o d n y ch osób z as ta n a w ia ją c y c h się, k to m oże być ich a u to rem . Z tego chłopięcego h o b b y p rz ed n ik im się nie zd radzałem . B yła to zresztą ty lk o o k r e ­ sow a zabaw a, k tó r ą stosunkow o w cześnie porzuciłem . P ow ró ciłem do niej znow u po w ielu latach , już jako uczeń p ią te j k la s y g im n a z ja ln e j. W te d y w zw iązk u z przen iesien iem się spod z ab o ru p ru sk ieg o do g im n a z ju m polskiego n a P o m o rzu n a p is ałem nieco dłuższy w iersz i o p u b lik o w ałem go w r. 1920 w „G azecie O lsz ty ń sk iej” . A k c e n ty p a trio ty cz n e p o d ra ż n iły nieco N iem ców i w ślad za ty m u k a za ł się w „K ö n ig sb erg er Z e itu n g ” a r ty k u ł p ię tn u ją c y m oje poczynania. Osobiście te j re p lik i n ie czytałem , ale d o w iedziałem się o n iej od re d a k to r a „G azety O lszty ń sk iej” , St. N ow akow skiego.

W g im n a z ju m lu b aw sk im n a P o m o rzu m ia łem doskonałego nauczyciela języ k a fran cu sk ieg o . O n zachęcił m n ie do p isa n ia w ie rszy po fran c u sk u . C zy­ n iłe m to k u jego z adow oleniu od czasu do czasu, a le w ie rszy ty c h nie p u b li­ k ow ałem , bo zresztą n ie było gdzie p u b likow ać. N ie d b ałem o ich p rz ec h o w a ­ nie. G d y w r. 1922 p rzen io słem się z kolei do g im n a z ju m w B rodnicy, w s tą ­ piłem do istn iejąceg o ta m T o w a rz y stw a T om asza Z ana. J a k o uczniow ie sió d ­ m e j k la s y założyliśm y d w u ty g o d n ik „ F ilo m a ta ” , o rg a n g im n azjaln eg o T o ­ w a rz y s tw a T om asza Z ana. P o d n a cisk iem kolegów ogłosiłem ta m p a rę w ie r ­ szy. K sero g raficzn ą o d b itk ę jednego egzem p larza „ F ilo m a ty ” z m oim w ie r ­ szem w łączono do a lb u m u p rzy g otow anego w r. 1984 z okazji 60-lecia n aszej m a tu ry .

P o te m znów p rz esta łe m się b aw ić p isa n ie m w ierszy. D opiero w r. 1926 n a p is ałem n o w y w iersz. P e w n e g o d nia w ieczorem siedziałem z b r a te m A u ­ g u sty n e m n a m o je j sta n cji w Poznaniu. R ozm aw ialiśm y o ró żn y ch rzeczach, m ięd zy in n y m i tak ż e o m ożhw ości p isan ia w ierszy. D la z a b a w y p o sta n o w iliś­ m y nap isać „ n a p o c ze k an iu ” po je d n y m w ie rszu n a d o w o ln y te m a t, A u g u s ty n zd ecydow ał się rozw in ąć dw uw iersz;

(4)

L e g e n d a o rglcu szelągowskim

N a te rc iu c h y d o b re ludzie, O b d z iera ją su k ę w budzie.

J a k ie jest pochodzenie tego dw u w iersza, nie w iem . W iem tylko, że b y ł to sposób zaczepiania chło p ak ó w n a te rs k ic h przez chłopców sz ą b ru c k ich w chw ili, gdy obie g ru p y , w ra c a ją c zgodnie do d o m u z n a u k i przy g o to w aw czej do s a k ram e n tó w , m ia ły się rozejść na ro z staju dróg. W te d y zaczy n ali się prz ek o m arz ać i szukać sło w n ej u tarc zk i. N a d w u w ie rsz chłopców sz ą b ru c k ich odpo w iad ali chłopcy n a te rs c y d w u w ierszem :

S z u m b ru ca k i n ieb o ra k i N ie chcą bić się — idą w k rzaki.

A u g u s ty n o w i p ró b a n a p is an ia w iersza n a te n te m a t jak o ś się n ie p o w io d ­ ła. M nie n a to m ias t p rz y p o m in ała się leg e n d a o m oście szelągow skim i w k r ó t ­ k im czasie m ia łem w iersz o tra g e d ii ra k a gotow y. N astęp n eg o d n ia p rzep isałem go na m aszy n ie i w ło ży łem do sw oich pap ieró w . P o p e w n y m czasie zginął m i bez śladu. D opiero po w o jn ie zn alazłem go, jak o u tw ó r bezim ien n y , w

O pow iadaniach k o m ic z n y c h i podaniach z W a r m ii , w y d a n y c h p rzez A u g u s ty ­

n a w K ra k o w ie w r. 1937. J a k się u niego znalazł, nie u m ie m sobie w y tłu ­ maczyć.

T rag e d ia r a k a m ia ła być w sw y m założeniu u tw o re m kom icznym , u tr z y ­ m a n y m w to n ie ludow ym . W ersja p o p u la rn a o r a k u szelągow skim i p o w stałe z n iej p rzy słow ie „Leży je k r e k na k iecie pod m o stem k iele S zeląg o w a” m ia ły stan o w ić jed y n ie p u n k ty w yjścia dla n o w e j fab u ły , poszerzonej i w zbogaco­ nej n o w y m i e le m en tam i i m o ty w am i, n ie m ają cy m i p o k ry cia w u s tn e j w e rs ji ludow ej. Dużą rolę m iało o d eg rać w y o lb rz y m ien ie z ja w isk zgodnie z kom icz­ n y m c h a ra k te re m u tw o ru . Z n ajd o w a ło ono u z as ad n ien ie tak ż e w jed n y m , i to zasadniczym , m o ty w ie w e rs ji ludow ej. Jeżeli w e d łu g n iej r a k b y ł p rz y w iąz an y do m o stu łańcuchem , to n ie m ógł być ro z m iaró w n o rm aln y ch , leoz m u siał być stw o re m olbrzym im , potężnym . D latego też sp ro w ad z en ie go z W adąga w y m agało siły aż sied m iu tęg ich koni. M o ty w te n je s t oczyw iście zu p ełnie now y, zm yślony p rzez a u to ra, k tó r y w m łodości zn alazł się p rz y p ad k iem w W a d ą g u i m ia ł okazję o glądać jezioro i rzek ę (p raw y do p ły w Ł yny) tej sam ej nazw y. N o w y je s t ta k ż e po m y sł ucieczki r a k a n a szczyt w zg órza (prze­ sad n ie n azw an eg o górą) d la w y p a trz e n ia w ięk szej w ody, d o k ą d m ó g łb y się przenieść. S ta m tą d trz e b a było zno w u spro w ad zić go p rz y uży ciu aż dziew ię­ ciu koni. U p laso w an ie się r a k a n a szczycie piaszczystego w zgórza, ro z p alo n e ­ go p ra żą cy m słońcem , n a su n ę ło od ra z u m y śl o zm ian ie b a r w y jego sk o ru p y pod d ziałan iem gorąca.

T a k i jest w ięc rzeczy w isty zw iązek T r agedii r a k a z d a w n y m p o d an iem lu d o w y m o r a k u łań c u ch e m p rz y k u ty m do m o stu w Szelągow ie. T rag e d ia r a ­ k a jest w e rs ją zu p ełn ie now ą, ro z b u d o w an ą i w zbogaconą n o w y m i m o ty w am i. Sądzę, że w p o d o b n y sposób k s z ta łto w a ły się tak ż e in n e p o d a n ia ludow e, za­ n im p rz y ję ły o stateczny kształt. P o n iew aż w iersz o tra g e d ii r a k a jest obecnie tru d n o d ostępny, a m oże się p rzyczynić do pełniejszego zro zum ienia p o d an ia o r a k u szelągow skim , p rz y ta cz a m go w całości.

T R A G E D IA R A K A W lesie b y ła w io sk a m ała, K tó r a w o d y m ało m iała.

(5)

78 W iktor Steffen

B y ła ty lk o je d n a rzeka:

W n ie j n ie sk ą p a ł byś człowieka. 5 P rz y w ią za n o owiec trzody,

B y nie poszły pić do w ody. Bo t a k b yło w o d y m ało, Że się pić im n ie daw ało. T ro ch ę pić d o stałyć jeszcze, 10 G d y p a d a ły silne deszcze.

A le g o rzej było z rak iem , K tó r y żyć m ia ł w błocie tak im . C ała ludność żyła w trosce, B y u trz y m a ć r a k a w wiosce. 15 W ody p ra g n ą c b estia przecie

N a w ysokość gór się wlecze. S ta m tą d p a tr z y w ś w ia t daleki, Czy nie w id ać w ięk szej rzeki. P a trz y , b iad a i się żali, 20 G rz b iet ty m czasem słońce pali.

A u p a łu ta k ie s k u tk i, Ż e r a k s ta ł się czerw ien iu tk i. R a k m a bo w iem tę n a tu rę : C zując o gień zm ien ia skórę. 25 K to ś w ie js k ie m u m ó w i słudze,

Że ju ż r a k a n ie m a w stru d ze. S łu g a w io sk ę a la rm u je I o r a k a w y p y tu je.

W reszcie u jr z a ł go n a górze 30 W o p a lo n e j jego skórze.

W w iosce w szyscy n a rad z ają , J a k spro w ad zić r a k a m ają. M yśl sołty sa b y ła tak a:

W dziew ięć k o n i przy w ieźć ra k a; 35 Boć w ty m p ia s k u b a rd zo such em

R a k szorow ać będzie b rzuchem . W szak w iad o m o w s zy s tk im było, Z ja k ą r a k a w ieźli siłą

O d W ad ą g a do sw ej wioski. 40 T y ch k ło p o tó w i te j tro sk i —

Boć n a jw ię k sz y ch m oże św ia ta — Ż ad n e n ie z ap o m n ą lata.

Sied em koni, tęg ie juchy, W lokły r a k a z a łańcuchy. 45 L ed w ie dźw igać p o trafiły :

T y le b e stia m ia ła siły. D zisiaj je d n a k ja k a zm iana! W rac ał r a k bez o p ierania. A w ró ciw szy do sw ej rzek i 50 C hciał pozostać w n iej n a w ieki.

Lecz n ie p e w n a w ie js k a ra d a W szystkie jego r u c h y bada,

(6)

Leg en d a o raieu szeiqgowskim

B y n ie poszedł znów n a góry Z n iew y g o d n ej sw o jej dziury. Sołtys idzie do kow ala, K aże łań c u ch w bić do pala, Ł ań c u ch s iln y a kręcony, B y n ie u ciek ł r a k czerw ony. J u ż n a z a ju trz bard zo ra n o R a k a silnie p rzyw iązano. R a k się rzu ca i p rzew raca, S o łtys jem u łań c u ch skraca. P o t w y s tą p ił m u n a czole, K ie d y w id ział r a k a bóle: J a k się targ a , ja k się m iota, J a k n a d losem się kłopota. C hciał go spuścić ju ż z łań cu ch a L ecz — ucieknąć... m oże jucha. W ty m p rz y b ie g ły z pola trzo d y I u k ra d k ie m hyc! do w ody. I t a k p iła trzo d a cała, Że z n ik n ę ła rz e k a m ała. R a k się jeszcze gorzej m ęczy A z p ra g n ie n ia led w ie jęczy. W n e t się zb iera w ie js k a ra d a I o r a k u znow u gada. W staje sołtys z atrw o żo n y I u d e rza w ta k ie tony: „B odajże się w ściek n ie jucha. W ody nie m asz, rz ek a sucha. R ak się ta rg a , r a k się m iota, N a d sw ym . losem się kłopota. J e d e n je s t r a tu n e k jeszcze: J e ś li p rę d k o s p a d n ą deszcze” . L ed w ie w y rz e k ł — co się stało! J u ż n a dw o rze stra sz n ie lało. Z a te m so łtys też orzeka, Że już r a k a śm ierć n ie czeka. I r a k żyje ■— są pogłoski — P o d o p iek ą ow ej w ioski. S p y ta j: „G dzie jest w io sk a owa? P ow iem : „Idź do S zelą g o w a ”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

„ Legendy o krakowskim hejnale”’, trąbka do wyklejania, papier kolorowy, klej ,złotka..

Kiedy tylko przekroczyli próg karczmy, diabeł przybrał swoją prawdziwą postać, zaczął się głośno śmiać i rzekł: - Mam cię teraz, panie Twardowski.. Dusza twa do

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli".. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli".. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

Jest to jedyny szczegół, w którym Klonowic ujawnia się wówczas jako poeta, przekazując potomnym, oprócz świadectwa urzędowej pracy, utwory wpisane własnoręcznie łacińską

Zaśmiały się buki, zaśmiały się kruki, zaśmiało się echo, że ponad strzechą kościoła. dzwon woła drewniany, że górskie rogi naród ubogi wziął za

Siedząc nad zimnym zsiadłym mlekiem, kture przyjemnym hłodem odpędzało od nas dokóczliwy skwar lejący się z nieba, zgadało nam się jakoś tak nie wiedzieć

O ile wpływ niejako metafizyki promienistości jest bezspor­ nie widoczny w I Części Dziadów, wyłania się kwestya, czy etyczny charakter tej „teoryi“ Zana