• Nie Znaleziono Wyników

Społeczeństwo ma się… dobrze, w socjologii polskiej „przejścia fazowego” nie było

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Społeczeństwo ma się… dobrze, w socjologii polskiej „przejścia fazowego” nie było"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

A g n i e s z k a J e r a n

SPOŁECZEŃSTWO MA SIĘ… DOBRZE , W SOCJOLOGII

POLSKIEJ „PRZEJŚCIA FAZOWEGO” NIE BYŁO…

Podsumowując na gorąco zakończony XIV Ogólnopolski Zjazd Socjologiczny Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, należałoby przywołać dwa generalne

wrażenia: ilości, która nie przeszła w jakość i permanentnego niedoboru czasu.

Skąd te dwa wrażenia? Po pierwsze, Zjazd był ogromnym przedsięwzięciem orga-nizacyjno-logistycznym, z niezmiernie rozbudowanym programem grup plenar-nych i tematyczplenar-nych i oszałamiającą liczbą zarejestrowaplenar-nych uczestników – i to jest owa ilość. Niestety, nie przeszła ona w jakość. Nawet dokonując heroicznego czynu, jakim było niezmarnowanie żadnej godziny zjazdu i wysłuchanie łącznie ponad 28 godzin (nominalnie, faktycznie nieco więcej ze względu na przedłużanie się niektórych sesji) naukowej wypowiedzi – co wymagało nie tylko doskonałej kondycji, ale i starannego, strategicznego wręcz, wyboru, nawet wygospodarowując dodatkowy czas na kuluarowe i wieczorne rozmowy – nie doświadczało się prze-skoku i zmiany jakościowej. Wspomniane przejście fazowe zaczerpnęłam z jednej z owych wieczornych rozmów, kiedy to zastanawialiśmy się, czy istnieje w ogóle zjawisko, na którego pojawienie się liczyli, jak sądziliśmy, organizatorzy – czy ilość wypowiedzi, odpowiadających w istocie na wszelkie możliwe pytania socjologa (a mówiąc brutalniej na Douglasa Adamsa pytanie o „życie, wszechświat i całą resztę”1 ujęte w przewodnie pytanie Zjazdu „… co dzieje się ze społeczeństwem?”) może złożyć się na jedną (nawet rozbudowaną) odpowiedź. Przejście fazowe wią-że się ze skokową zmianą stanu i właściwości substancji – woda staje się parą, z nasyconego roztworu krystalizuje sól. Takiej krystalizacji nie było…

(2)

mniej jeśli ową substancją byli uczestnicy Zjazdu. Albo zatem roztwór nie dosyć był nasycony, albo zabrakło ośrodka krystalizacji. Nie wykluczam przy tym, że w jednostkowych przypadkach w umysłach obecnych na Zjeździe socjologów do-konała się owa krystalizacja i pozostawia to wątłą nadzieję co do sensowności zjazdów jako takich, w ich tradycyjnej, realnej (w przeciwieństwie do wirtualnej) formule. Jednak analizując klimat Zjazdu, a nadto jego organizacyjną strukturę, można było odnieść z jednej strony wrażenie ogromu pracy organizatorów i głodu kontaktów polskich socjologów, których wyrazem była masowość zgłoszeń i z dru-giej – niestety, braku konkretnego efektu. Przy kilkudziesięciu łącznie poruszonych tematach (jeśli liczyć tematy trzech sesji plenarnych, czterech sympozjów, dwóch wykładów i ponad osiemdziesięciu grup tematycznych), bardzo odmiennych i róż-norodnie ujętych przez referentów i mówców, otrzymano ostatecznie raczej katalog (i to pewnie niewyczerpujący) bogactwa życia społecznego, a przede wszystkim – bogactwa zainteresowań polskich socjologów. Można odnieść wrażenie, że spo-łeczeństwo jako takie ma się zatem dobrze – obraz jego wieloaspektowego życia i różnorodności, jaki się z tego bogactwa wyłania jest optymistyczną diagnozą normalności. Dobrze mają się też polscy socjolodzy, skoro stać ich na tak wiele pytań i cząstkowych odpowiedzi, na rytualne nieco spotkania o przelotnym cha-rakterze i poznawczą niejednoznaczność.

Szczegółowiej opisując wydarzenia Zjazdu, należałoby rozpocząć od gromadzą-cych największe grono słuchaczy sesji plenarnych (choć z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że mieszcząca 1200 osób sala Auditorium Maximum nigdy za-pełniona nie była, a ostrożne szacunki pozwalają ocenić liczbę uczestników na trze-cią część jej pojemności w szczytowych momentach). Otwierająca XIV Zjazd sesja inauguracyjna zgromadziła kilkusetosobową widownię i choć nie zaszczycił jej pa-tronujący zjazdowi Prezydent Bronisław Komorowski, pozostali zaproszeni goście wywiązali się godnie ze swoich powinności wygłaszając powitania i gratulacje, a tak-że wykład (tu zaszczytna rola Clausa Off e). Podobnym sukcesem towarzysko-orga-nizacyjnym był powitalny koktajl, który nie tylko pozwolił na jakże istotną (choć wybiórczą) integrację środowiska (wybiórczą, ponieważ przeważnie w grupach, któ-re i tak się znały wcześniej), ale i na gastronomiczne i muzyczno-taneczne uzupeł-nienie nadwątlonych w pierwszym podejściu sił. Mimo drobnego zgrzytu, jakim był pierwszy rzut wygłodniałych socjologów na niewystarczającą liczbę stołów ustawio-nych w wąskim przejściu, koktajl, kiedy już przeniósł się do dobrze przygotowanej i znacznie obszerniejszej sali, był ożywionym, swobodnym spotkaniem i naprawdę dobrą zapowiedzią na pozostałe dni zjazdu. Nieco zaskakujący był tylko brak, owego pierwszego dnia, przedstawicieli mediów – jeśli nawet się pojawili, to przeciętny uczestnik zjazdu, jakim była pisząca te słowa, nie miał okazji nawet ich wypatrzeć.

(3)

Drugi dzień rozpoczął się mocnym akcentem jednej sesji plenarnej i dwóch równoległych sympozjów, jednak dały o sobie znać w ich trakcie dwie największe merytoryczne bolączki zjazdu. Pierwszą był wspomniany już brak czasu na dysku-sję, częściowo wywołany niezdyscyplinowaniem czasowym prelegentów, a częścio-wo kwestiami organizacyjnymi. Jednak bez dopowiedzień i wyjaśnienia wątpliczęścio-wo- wątpliwo-ści słuchaczy każde z przestawionych wystąpień w istocie stawało się niepełne, brakowało mu domknięcia. Drugą bolączką była wewnętrzna niespójność sesji. Jest zrozumiałe, że każdy z zaproszonych gości prezentował swoje poglądy, wyniki swoich badań (nawet jeśli jako reprezentant grupy badaczy) i każdy na tworzące szkielet sesji pytanie miał pełne prawo odpowiedzieć we własny sposób. O wielość punktów widzenia wszak chodziło. Jednak obok owej wielości po spotkaniu czte-rech ważnych postaci polskiej socjologii odpowiadających na kluczowe pytania tejże socjologii spodziewać się można było dialogu, rozmowy może wręcz… Nie wiem, czy naiwnością jedynie ze strony słuchaczy, przynajmniej tych, z którymi miałam okazję rozmawiać, była nadzieja, że owi wielcy odniosą się nie tylko do tematu, ale i do siebie nawzajem? Niestety, nie miało to miejsca. W efekcie sesje plenarne i sympozja, tak owego pierwszego dnia, jak i w dni kolejne, przypomina-ły raczej zestawy wykładów – z konieczności skrótowych, wygłaszanych w niekom-fortowych warunkach braku szansy na rozwinięcie większości wątków i, powiedz-my szczerze, w różnym stopniu „na temat” i w różnym stopniu interesujących.

Popołudnie i przejście od sesji plenarnych i sympozjów do grup tematycznych ujawniło kolejną organizacyjną bolączkę, która, niestety, miała bezpośrednie skut-ki w odniesieniu do jakości spotkań. Przede wszystskut-kim życie i marszobieg po Kra-kowie zweryfi kowały optymistyczne założenia co do lokalizacji obrad i czasu nie-zbędnego na dotarcie do wyznaczonych sal. Optymizmu można było nabrać, rzucając okiem na mapę i stwierdzając, że Auditorium Maximum znajduje się do-kładnie pomiędzy Instytutami Uniwersytetu na ul. Grodzkiej, goszczącymi grupy tematyczne, a Wydziałem Humanistycznym AGH na ul. Gramatyka, który był dru-gim z gospodarzy. Haczykiem była skala – w obie strony po pół godziny marszu, komunikacja miejska niewiele mogła tu pomóc. Można by sądzić, że taki marsz tylko na dobre wyjdzie socjologowi, który kilka poprzednich i kilka następnych godzin spędzi w fi zycznym bezruchu, słuchając kogoś lub do kogoś mówiąc. W marszu też dobrze się dyskutuje, więc wędrując w gronie znajomych, ów socjo-log nadal mógłby mówić i/lub słuchać, być może nawet przedmiotem dyskursu, czyniąc socjologię, życie, wszechświat i całą resztę. Jednak marsz z żołądkiem po-śpiesznie napełnionym (doskonałym skądinąd i zasługującym na dłuższą celebra-cję) obiadem przy nieustannym kontrolowaniu zegarka, bo spóźnić na wystąpienia (a szczególnie na własne) nie wypada, to zupełnie inna sprawa. Jednak lokalizacja

(4)

taki właśnie marsz wymuszała, a i tak kończyło się to opóźnieniem rozpoczęcia grup tematycznych, które miały na swoje obrady tak mało czasu, że dotknęła je ta sama bolączka, co sesje plenarne. Sześć czy siedem pośpiesznie wygłoszonych re-feratów, stanowiących przekładaniec treści merytorycznych, napomknięć o czym

nie powiem, bo nie mam czasu i przypomnień prowadzącego o kończącym się

czasie, dyskusja sprowadzająca się do kilku kwestii albo i to nie, próba rozmowy w korytarzu po zakończeniu grupy i zdawkowa obietnica kontaktu mailowego – oto skrótowy obraz przebiegu spotkania socjologów zainteresowanych wspólnym tematem badawczym i gotowych się podzielić swoimi naukowymi pasjami… Nie każde spotkanie grupy tematycznej z pewnością dokładnie tak przebiegało, a choć prześledzenie ich wymagałoby nie tyle bi-, co zaawansowanej multilokacji, publi-kowane sprawozdania pozostawiają nieco nadziei, że jednak zdyscyplinowaniem można było wypracować czas na krótką dyskusję. Jak się wydaje jednak także w skali mikro „przejścia fazowego” nie było, spotkania jednostek nie dawały w efek-cie grupy, a może i tutaj zabrakło ośrodków krystalizacji?

Sama różnorodność tematów poruszanych w grupach oszałamia, pokazując, jak bogata i zróżnicowana jest polska socjologia i jak normalne jest polskie społeczeń-stwo. Poziom teoretyczny, metodologiczny i/lub empiryczny prezentowanych wy-stąpień okazał się równie zróżnicowany, w czym odzwierciedlało się wiele różni-cujących socjologów cech – doświadczenie, konferencyjne obycie czy odporność na ograniczenia czasowe, co jednak jest po prostu innym wymiarem kondycji polskiej socjologii. I oczywiście, gdzie ma być miejsce na prezentację siebie i swo-ich badań, jak nie na wielkim zjeździe środowiskowym? Taką rolę grupy tematycz-ne spełniły. Jednak gdzie ma być miejsce na naukową dyskusję, namysł nie tylko nad wynikami, ale i nad metodą i założeniami teoretycznymi, obronę własnych tez, wsparcie lub atak na cudze… – także na wielkim zjeździe, na którym do każdej grupy, na wystąpienie każdego może przyjść każdy… Tylko że tego właśnie zabra-kło. Ze względów czasowych i ze względów organizacyjnych, choć aż strach zapy-tać, czy może także z jakichś innych? Nie wiem i nie jestem w stanie ocenić, ilu tuzów polskiej socjologii, obecnych w czasie obrad plenarnych, skierowało swe kroki do grup tematycznych, choć jestem pewna, że żaden nie dotarł do grup, w których obradach uczestniczyłam. Ilu zainteresowanych poszczególnymi tema-tami socjologów musiało ze smutkiem skonstatować, że niezdolność do multilo-kacji uniemożliwia im posłuchanie, co dzieje się w grupie, na nawiedzenie której nastawiali się jeszcze wiosną, czytając listy zgłoszonych tematów? Ilu przygotowu-jących się do obrony doktorskiej młodych adeptów socjologii spodziewało się, że usłyszy pytania i przejdzie chrzest bojowy, odpowiadając na nie w trakcie prezen-tacji części swoich dysertacyjnych ustaleń… i zawiodło się srodze? Część z tych

(5)

pytań dotyczy kwestii czysto organizacyjnych i oczywiście jedyną odpowiedzią na nie jest to, że każdy zjazd w tak wielkiej skali musi składać się z wydarzeń przebie-gających równolegle, w przeciwnym razie wszystko trwałoby z miesiąc [policzmy – 90 grup tematycznych, 4 każdego dnia – to i tak górna granica wytrzymałości – potrzeba zatem 22,5 dnia, a trzeba jeszcze doliczyć sesje plenarne i (może?) jakiś odpoczynek…], a chociaż niewątpliwie wielu z przyjemnością przyjechałoby na takie spotkanie, to jednak ilu by mu podołało tak fi nansowo, jak i intelektualnie? Równoległość wydarzeń jest więc nieunikniona, ale wydaje się, że kilka organiza-cyjnych rozwiązań mogłoby uczynić ją mniej dokuczliwą. Pierwszym byłoby jedno miejsce wszystkich obrad, tak by dotarcie w jedno miejsce nie odcinało od razu szansy na skorzystanie z udziału w połowie grup, i to miejsce z rezerwową większą salą, do której można by było przenieść spotkanie cieszące się w danej turze naj-większą popularnością (były grupy, w których słuchacze zajmowali parapety, stoły, każdy dostępny kawałek podłogi w sali i stali w drzwiach, żałując, że okna są za wysoko, żeby i pod nimi stanąć). Drugim – takie rozłożenie tematów, by w miarę łatwo (i czytelnie przy analizie programu) tworzyły one swego rodzaju ścieżki (np. metodologiczną, edukacyjną, wykluczeniową, samorządową, miejską…). Trzecim wreszcie, który mógłby wpłynąć pozytywnie także na sferę dyskusji naukowej, zebranie i przedstawienie szkiców wystąpień na kilka tygodni przed zjazdem. Trudny to wymóg, tym bardziej że niektóre wystąpienia sprawiały wrażenie napi-sanych dzień wcześniej w pociągu, ale pozwoliłoby to szacować treść wystąpienia nieco lepiej niż sam tytuł, a w skrajnej wersji, przy naprawdę dobrze przedstawio-nych tezach, mogłoby grupę zmienić w dyskusję z pominięciem etapu prezento-wania wypowiedzi. Nie wiadomo zresztą, czy nie w tę stronę – częściowej wirtu-alizacji – powinny iść od strony technicznej zjazdy i ogólniej, konferencje. Tak jak w towarzyskim użytkowaniu Internetu często relacja zawiązuje się w sferze wirtu-alnej, a dopiero potem przechodzi w realną, tak może i XV Zjazd powinien rozpo-cząć się wirtualnymi prezentacjami wystąpień tydzień przed realnym spotkaniem, a przez to same obrady uczynić okazją do rzeczywistego spotkania i przeniesienia dyskusji na kilka godzin w real, by po zakończeniu mogła powrócić do wirtualno-ści… W ten sposób poza wymianą naukową, jaka winna towarzyszyć takim spo-tkaniom, miałaby miejsce także integracja środowiska i (aż strach to sobie wyobra-zić, takie to piękne), może powstawałyby zespoły badawcze przekraczające granice poszczególnych ośrodków?

Wracając jednak do realiów XIV Zjazdu, z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że grupy tematyczne obradowały w czwartkowe i piątkowe popołudnia oraz w sobotni poranek, zaś sesje plenarne i sympozja miały miejsce w środę roz-poczynającą zjazd, czwartkowe i piątkowe przedpołudnia oraz w sobotę po

(6)

gru-pach tematycznych. Ich charakter nie zmieniał się zasadniczo, choć oczywiście zmieniały się tematy i prelegenci. Niewątpliwym wyjątkiem była sesja kończąca, którą określono mianem panelu dyskusyjnego i która ten szczytny dyskusyjny za-miar zrealizowała, aczkolwiek w celowo ograniczonym stopniu. Przewodniczący jej Piotr Sztompka zaprosił prelegentów do dyskusji raczej pomiędzy sobą niż z salą, co wprawdzie ograniczyło pole do popisu słuchaczom, ale skłoniło uczestników do reakcji na siebie nawzajem. Dokładnie tego zabrakło na poprzednich sesjach, które oczywiście nie miały być panelami dyskusyjnymi, przynajmniej w ofi cjalnej nomen-klaturze, ale w których takiego wzajemnego odniesienia brakło.

Opisywać poszczególnych wystąpień od strony ich treści, nawet z kronikarskie-go obowiązku, nie będę, ponieważ szczegóły wystąpień plenarnych organizatorzy obiecali umieścić na stronach zjazdu. Oceniać i rangować wystąpień plenarnych z kolei mi nie wypada, zaś o grupach tematycznych wypowiedzieć mogłabym się tylko kilku, więc i podstaw brakuje. Oddając głos organizatorom i uczestnikom, którzy dokonają bardziej szczegółowych podsumowań, chcę tylko pokusić się o ge-neralne podsumowanie, a skoro trzecia sesja plenarna zajmowała się prorokowa-niem, to także postawić pewne postulaty. W niej to bowiem Edwin Bendyk cytował Gibsona stwierdzającego, że to w teraźniejszości są zalążki przyszłości – co pozwa-la mi elementy Zjazdu XIV potraktować jako zalążki tego, co czekać może polskich socjologów na Zjeździe XV.

Społeczeństwo ma się dobrze, a najlepiej świadczy o tym fakt, że się spotkaniem socjologów nie przejęło. Społeczeństwo, w całej swojej złożoności, wielości sfer, poziomów organizacji, obszarów konfl iktów i współpracy, jest po prostu społeczeń-stwem. Zaniepokoić by mogło jego nagłe ujednolicenie, i choć bywały w 2010 roku chwile takiego naskórkowego ujednolicenia (jak w kwietniu po katastrofi e smo-leńskiej), choć nie jednomyślności, to życie społeczne jest w Polsce bogate, a czy miewa swoje patologie i jak znaczące, to jeden z tematów dających chleb socjolo-gom. Można z wypowiedzi komentujących różnie wystąpienia (a paradoksalnie chyba najbardziej z usilnego podkreślania, że nie dla chwały i pieniędzy pracuje naukowiec – co jako żywo przypominało wyparcie, choć może to nadinterpretacja), że społeczeństwo, szczególnie zaś wszelkie władze różnych szczebli niesłusznie nie dostrzegają, nie słuchają i nie zlecają badań socjologom. Dobrze to czy źle, nie sposób ocenić, choć biorąc pod uwagę, że patronujący zjazdowi Prezydent zaszczy-cił swoją obecnością ekonomistów w Krynicy, ale socjologów w Krakowie już nie, o gradacji ważności dyscyplin można w jakiś sposób wnioskować. Wprawdzie Krzysztof Rybiński jako ekonomista przekonywał, że socjologia nie ma czego za-zdrościć ekonomii, to jednak wrażenie, że jeśli nie wyniki to przynajmniej PR ekonomia ma lepszy, pozostaje. Społeczeństwo zatem toczy własne życie, a socjolog

(7)

mu się przygląda mniej lub bardziej jawnie i choć można było odnieść wrażenie tęsknoty za większym wpływem, za byciem głosem słyszanym i znaczącym, to chyba jednak to właśnie jest sytuacja zdrowa. Ze społeczeństwem zatem nie dzie-je się nic specjalnego, a dzie-jednocześnie dziedzie-je się na tyle wiele, by socjolog miał co robić.

Z drugiej strony, patrząc na jedno z zadań wielkiego środowiskowego spotkania, jakim powinna być jego integracja i przekraczanie nieuniknionej w okresach mię-dzyzjazdowych atomizacji, aż kusi powiedzieć, że nie zostało zrealizowane. Tak jak ilość tematów nie przeszła w jakość jednej odpowiedzi, tak i ilość socjologów nie wygenerowała przejścia fazowego, którym w tych fi zyczno-socjologicznych porów-naniach jest przejście od zbiorowości w grupę. Socjolodzy wprawdzie nie stali się tłumem i nie pobiegli masowo kibicować przy jednym ringu, ale w odniesieniu do osiągania spójności grupowej chyba zapominają o własnych naukach (a może tyl-ko w teorii jesteśmy dobrzy?) – o ile środowy tyl-koktajl zaczął łączyć, o tyle czwart-kowy bankiet już podzielił (na tych, których było stać na wejściówkę i nie, na ce-lowo bojkotujących i cece-lowo idących, na uczciwie rezygnujących i na wchodzących

na gapę…); o ile tematy zebrały zainteresowanych, o tyle obrady nie dały im

szan-sy na stworzenie więzi; o ile kuluary karmiły, o tyle też zakamarki, liczne piętra i niedobór czasu nie pozwalały na swobodne rozmowy, wzajemne poznanie… A Kraków kusił, by wyjść, zostawić szacowne mury i pooddychać miastem. W Dou-glasowej opowieści „wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę” ma swoją odpowiedź, choć osobną i nierozstrzygniętą kwestią pozostaje dokładne brzmienie samego pytania, w zjazdowej opowieści o socjologach nie mamy odpowiedzi (choć mamy diagnozę), a co do pytania, to mam poważne obawy, że znajdujemy się w identycznej sytuacji.

Jak różnie odebrać można bogactwo zjazdowych wydarzeń, spotkań, pytań i odpowiedzi pokazują opublikowane sprawozdania i komentarze – od otwierają-cego przemówienia, przez próby podsumowania całości zjazdu i spotkań wybra-nych grup, po odsłaniający kulisy organizacyjno-programowe komentarz. Nie sposób wyczerpać w kilku tekstach znaczenia tego wydarzenia, choć można mieć nadzieję na jego przybliżenie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

nie czasopism wpływających z egzemplarza obowiązkowego i prenumeraty, a je- go obowiązki z czasem poszerzyły zakupy dostępu do czasopism elektronicznych w ramach

Podaj nazwę kategorii znaczeniowej rzeczowników pochodnych, do której należy rzeczownik czytelniczka i podkreśl jego formant, a następnie za pomocą tego samego formantu

- stopień bardzo dobry otrzymuje uczeń, który: w pełni opanował wiadomości i umiejętności zawarte w wymaganiach programowych, sprawnie korzysta ze źródeł informacji, swobodnie

Do jego obserwacji należy przyłożyć się w grudniu i na początku stycznia, gdyż w drugiej połowie stycznia, godzinę po zachodzie Słońca, będzie już mniej niż 18°

czątek mógł mieć układ słoneczny, trudno przypuścić, aby powstałe przy tym szczątki tworzywa mogły wypełniać tak wielkie obszary. Pierwszy z nich zwrócił

Jednym z największych osiągnięć Projektu MERIT-COTES jest rozwój nowych tech­ nik obserwacyjnych (w szczególności laserowej i radiointerferometrycznej) i dos­ tarczenie przez

Ewa Banaszak natomiast (Fenomen społecznej kontroli ciała) zwróciła uwagę, że mimo indywidualizacji i mimo przyznawania ludziom suwerenności cielesnej sankcje tyczące się

temat europejskiego kontekstu dla polskiej edukacji, rozwoju polskiego społeczeństwa oraz kształtowania się relacji władza–oby- watel.. Sekcja „Człowiek a środowisko”