N A R O K F A N T A Z Y J N Y .^
2000
W y d a n y :tr a. teł a, 3. ©233. d. o "b r y c ii c b ę c i . i w ł a s n e j m o n e t y D U D U SIA i G Ą SIO R A . W A R S Z A W A .Skład głów n y w drukarni Z. E ub ieszew sk iego N ow y Św iat Nr 84.
NA ROK FA N TA ZY JN Y
2000
W y d a n y I T a t ł a d e n i a. o To r 37-c i x c ł i ę o i i własnej monety (niestety) D U D U SIA i G Ą SIO R A . W A R S Z A W A .L - H
77
7
:^OBBOJIEHO HEiiayroio.
I „Satyra w szczególności nikogo nie łaje, Czołem bije osobom , gani obyczaje.“
DO CZYTELNIKÓW.
„ . . . Sercem gryzę.“
Są ludzie, którzy żyją wolno, są, którzy prędko żyją, a naw et są podobno tacy, którzy nie żyją
wcale. '
My, naturalnie, do pierw szych liczyć się nie możeni, ale za to... trzeci nie obchodzą nas zupełnie.
W iek dwudziesty je st wiekiem ludzi, żyjących szybko, namiętnie, gorączkowo...
To ogół nasz, którego uczestnikami, stosownie do życzenia rodziców naszych — jesteśm y także i my!...
W ieku dwudziestego dożyliśmy dzięki nie ża dnym eliksirom długiego żywota, ja k b y to przy puścić mógł który z aptekarzy, ale dzięki szcze remu poparciu p rasy brukowej, rozumiejącej dosko nale czem są młode siły w literaturze, sztuce i astro nomii spostrzegaw czej.
Cześć tej zgalareciałej protektorce!... Wśród dwurękicłi istot tych, żyjących gorączkowo tylko po za swymi obowiązkami, byli także i ta c y sza leni, którzy niestety oddali się hum orystyce blado- licej, cierpiącej na fluksyę z lewej strony, chodzą cej w pantoflach filcowych i szlafroku niezdarnie haftow anym w żółte kw iaty. Ci, w gorączkowej żądzy tworzenia kapitału, dopuszczali się w y da wnictw kalendarzy humorystycznych, które wycho dziły z d atą wcześniejszą o pół roku, a naw et nie kiedy o dziewięć miesięcy.
Podobna anomalia budziła zdumienie w um y śle nietylko doktora N eugebauera ale i w każdym człowieku ówczesnej epoki węgla kamiennego, zna jący m na pamięć łiistoryę grubo naiwnego kw iatka, który zakw itał zbyt wcześnie i wiądł bez owocu.
A je d n a k to złem nie było...
Dzięki i temu bowiem pośpiechowi in nych—m yśm y dożyli wieku... dwudziestego.
Oto cała tajem nica!
Nasz rocznik zaleca się przedew szystkiem b ra kiem kalendarza i nieposiada nic, coby obrażało dobry sm ak starców, niewiast i dzieci.
Bo to naw et K uryerow i Porannemu pożytku nie przynosi.
K ażdy wie po zatem kiedy są jego imieniny i kie dy dom jego przyjaciele z prezentam i omijają. K aż dy zna mniej więcej sw oją familję, której życzenia co rok sk łada bezskutecznie. K ażdy wreszcie szuka spokoju i ciszy po obiedzie, a pełen skromności
uniknąć clice wieczorem fanfar, toastów i tym po dobnej swawoli znajomych w swym... domu.
Nasz rocznik nadto nie posiada rysunków, gdyż w szyscy znani rysownicy tyle zarabiali w trzech w arszaw skich pismach hum orystycznych, iż prze stali śmiać się naw et raz na tydzień i wreszcie um arli dla nas z wycieńczenia.
Również i redaktora nie mamy.
Zam iar nasz uproszenia na te godność naj dzielniejszych redaktorów ówczesnych m usiał speł znąć na niczem, gdyż p. P ajew ski z „Kolców“ akurat płakał nad „M uchą“ -; p. Buchner z „M uchy“ płakał nad „Kolcam i“ , zaś p. P iaskow ski śmiał się tak. ja k b y go kto pod podeszwami łaskotał, czy tając tylko „Muchę“ i „K olce“ jednocześnie.
Inni byli na raucie u p. Lew enthala, a jeszcze inni byli dla nas za pobłażliwi.
Bez redaktora tedy rocznik nasz je st ułożonym, ale za to zbroszurowany przez prawdziwego intro ligatora. K ażdy też podpisany za swój artykuł od pow iada osobiście przed k ry ty k ą pow ażną ik u rje r- kow ą, nie uciekając się do wybiegów kow ala, który i ta k za ślusarza cierpieć w starożytności musiał.
W ypuszczając tedy w świat to dwudziestoko- piejkowe dziecię naszych dobrych chęci, błogosła wimy je całem sercem na drogę ciernistą: zarówno dla w ydaw nictw głupich ja k i naukowych.
Do życia je st potrzebny śmiech. N iestety!...
D uduś. Za zgodność z oryginałem
R O K 2 0 0 0 .
L ic z k a z w r o tó w k aien d arsk ich .
Liczba złota — 1,000,000 rs.
E p ak ta — 5,459—księżyc bowiem nie może być starszym od. ziemi.
Okres słońca przecieciowo — 12 godzin. L itera niedzielna — oczywiście — N.
Od nocy Sylwestrowej do popielca — K arnaw ał. Od popielca do W ielkanocy — Flirt bezmyślny. Od W ielkanocy, do Zielonych Ś w iątek—W yścigi. Od Zielonych Św iątek do kw artału — Przepro w adzka.
Od kw artału do ['Sylw estra— Ziewanie na od czytach.
| f C ztery pory roku.
Wiosna -— Od zastawienia futra, do dnia otwarcia kąpieli rzecznych i morskich.
Lato — Od pierwszej kąpieli do powrotu z le tniego mieszkania.
lesień — Od powrotu z letniego m ieszkania do w ykupienia futra z lombardu.
Zima — Od w ykupienia futra, aż do powtórnego zastaw ienia go w lombardzie.
20 kop. — Znaczy cena rocznika. Au — Chemiczne określenie humoru.
Fe — Symbol satyry w umyśle chemików i fili strów :
Z A Ć M I E N I A .
W roku 2000 p rzypadają zaćmienia takie o j a kich kalendarze z lat poprzednich mówią, z tą tylko różnicą, że zaćmienia słońca będą w innej porze, niż w roku ubiegłym i na wyspach Fidżi będą uw ażane zupełnie za co innego, niż w redakcyi „W szechśw iata,“ który się jed n ak w tej kw estyi nie zgodzi następnie z „K uryerem porannym “.
Zaćm ienia księżyca ulegną również zmianie cza su z poprzedniego roku, będą jed n ak m iały miejsce najzupełniej w ten sam sposób, ja k i na specyalnym rysunku przez „K uryer Codzienny“ wskazanem będzie.
U W A G A.
Oprócz tego zaćmionym być może k ażdy śmier telnik — jeżeli głupota.' duma, „czysta“ lub ja k i inny demon stanie m iędzy nim — a zdrowym jego rozsądkiem.
U P Ł Y N Ę Ł O L A T : 2760 — Od założenia Rzymu.
113 — Od pow zięcia projektu założenia muzeum rzemieślniczego.
117 — Od rozpoczęcia kanalizacyi w W arszawie. 559 — Od wynalezienia sztuki drukarskiej.
137 — Od urodzenia Zygm unta Przybylskiego. 519 — Od „w y k ry cia“ Am eryki przez Kolumba. 107 — Od założenia konia do tram w aju W ilanow
skiego.
5458 — Od udław ienia się jabłkiem przez A dam a w tak zwanym raju.
108 — Od ustąpienia z „W ieku“ A. I. Sęka. 107 — Od najazdu Cyklistów na D ynasy.
109— Od zawieszenia portretu Chopina w Ż ela zowej Woli przez dziennikarzy w arszaw skich. 137 — Od wprow adzenia mody chodzenia bez bu
tów.
42 — Od zaprzestania gry w k arty u wioślarzy. 110 — Od napisania jednoaktów ki p. t. „G uzik“
przez M aryana Gawalewicza.
107 — Od w stąpienia „M uchy“ w s ta ń poważny...
G W I A Z D Y .
Gwiazd stałych m am y dw ie: „N ow ą“ i „ S ta rą “ i je d n ą „K om etę“ niezależnie od lamp Simens’a, błyskawicznych, i t. p. łojówek. „G wiazdy “ i „K o m ety “ nasze nie k ręcą się lecz upadają albo prze prow adzają — patrz repertoar operowy.
W s c h o d e m nazyw am y zazwyczaj pojawienie się jakiegoś nowego indywiduum scenicznego, które również nazyw am y i gwiazdą.
Z a c h o d e m zaś — wszelki am baras lub wogóle zabiegi bądź z wielkanocnemi babami, bądź... nie- wielkanocnemi...
P ó ł n o c ą —godzinę, po przekroczeniu której żona urządza przyw itanie z mydłem.
P o ł u d n i e m —czas, kiedy Higlilif otwiera jedno oko... i przew raca się na drugi bok.
CO TO JEST HUMORYSTYKA.
H um orystyka je st to dział literatu ry , który nie znosi bezmyślności, żółci, ni patosu..* i dlatego huniorystyki nie upraw ia dzisiaj nikt — kto umie w ładać piórem.
Już w XIX wieku zarzucono ten rodzaj pi śmiennictwa, zam ieniając go na tak zwane „koncep- ciarstw o“ po trzy kopiejki od w iersza, czyli umie jętność pisania o niczem na bieżącej wodzie, a m a ją c e na celu pobudzenie czytelnika do spazm aty
cznego śmiechu nad... autorem...
T aki Bolesław Prus, Jordan, W ilczyński, J u nosza byli uważani za niedołęgów, niemniejącycli odczuć potrzeb dziennikarstw a i firm, reklam y żą dnych.
W onym XIX wieku podniesiono też koneepciar- stwo do ideału.
W płynęła na to z jednej strony fabrykacya pier ników. środków przeciwgnilnych lub produkcya krajow ych koniaków, ja k z drugiej strony konkursy powieściowe, napraw a bruków, powodzie, bale do broczynne i tym podobne przedstaw ienia operet kowe, z tyci) źródeł bowiem autorzy czerpali n a tchnienie w postaci smacznego obroku, który ich egzystencyę na liczbę w ierszy wydłużał, niemniej zaokrąglał brzuszek, a naw et pozwalał im palić cygara i imponować w ogródkach.
W takich w arunkach stan psychiczny danego osobnika podnosił się do poziomu dobrego usposo bienia i co zatem idzie, nastrajał twórczość jego boskiemi m elodyam i k atarynki dziennikarskiej...
P ow stały całe góry blado-róźowych w ydawnictw, na tyłach których humor objaw iał się liczbą anon sów handlowych, umiejętnie zaplatanych w tekst samego w ydaw nictw a od frontu.
Nie mogło to źle w płynąć na rozwój ówczesnego koncepciarstwa, czyli ta k zwanej z przyzw yczajenia hum orystyki, pism a bowiem codzienne zaczęły dru kować arty kuły wstępne.
„W ędrow iec“ zaczął się m alować na zielono, a n a w et p. F ryzę nieprzestał być protektorem s tra żackich sikaw ek rozmaitego systemu.
Czytelnicy istotnie wybuchali śmiechem, prenu m erata rosła i Tw orki w tym czasie otwartemi zostały.
Jednocześnie założono z pośpiechem fabrykę szczudeł dowolnej wielkości, stworzono tow arzystw o łyżw iarzy i kluby wzajemnej adoracyi, zaprow a dzono w korporacyacli grę w karty , ja k u w iośla rzy, „sekretarza“ ja k u subiektów handlowych, w atow ane łydki, ja k u cyklistów.
Przem ysł rozwinął się aż do ujeżdżalni wypo życzanych na chwilkę osłów, a p. W iktor Czajew- ski nie m iał już odczytów o pocałunku.
Słowem —cały ogół trząsł się ze śmiechu, ja k w febrze, z której jednakże chinina saty ry uleczyć go w żaden sposób nie mogła.
S atyra zeszła, ja k to mówią, na psy. Zaczęła błą kać się po bezdrożach pryw atnej melancholii, odda w ała się jednostronnej obserwacyi stanow iska ko biety w małżeństwie, wchodziła w bliższe stosunki z aptekarzam i, aż ostatecznie, ubezpieczywszy się od nieszczęśliwych w ypadków , uległa wiwisekcyi krytycznej i w muzeum w ykopalisk przedhisto rycznych pod kloszem umieszczoną została.
W kronikach ówczesnych znajdujemy naw et ane gdotyczny przyczynek do charakterystyki humo ru z danej epoki. K ronikarz przedstaw ia autora, który w przystępie szału prawdomówności napisał utwór satyryczny, k arcący ówczesne rozluźnienie obowiązków dziennikarskich i cnoty publicznej i za pragnął pokazać go św iatu uczonych.
Wszedłszy do redakcyi pisma z uśmiechem pan ny Trapszów ny na ustach i uprzejmością Zygmunta Przybylskiego w duszy, zwrócił się do naczelnego redaktora.
— Chciałbym to zamieścić — w yrzekł, spusz czając oczy.
R edaktor, człowiek ruchliw y nieomal tak, ja k księgarnia Paprockiego, prosząc autora siadać, rzekł spokojnie:
— Za długie... użyć tego nie mogę, chyba że będziesz pan łaskaw skrócić początek, środek i ko niec do dwóch co najw yżej wierszy... W tej for mie może panu zamieścić tylko „M ucha.“
Autor, ukłoniwszy się według zasad nauczyciela tańców salonowych Ślizgalskiego, wyszedł zdeto nowany...
W redakcyi „M uchy“ przyjęto go le p ie j :— Re daktor, odczytawszy pracę, zapytał:
— Czy pan zna pana Kuleszę z baletu? — Nie, panie redaktorze.
— A czemu pan nie pisze o pannie Lantes, Czarli lub w ostateczności o Lukasów nie?
— Ja w tym kierunku nie pracowałem nigdy. — To do kosza z tern... do kosza! — Zresztą na- pewno umieszczą to panu w „K olcach“ K w e sty ami takiem i zajmują się raz na tydzień nie zmiernie dowcipne „K olce“ tylko.
I zaśmiał się tak, aż się za boki brał.
— Przepraszam pan a — rzekł nieśmiało autor, czy wolno spytać z czego się pan śmieje?
— Jak to z czego? J a się panie muszę śmiać, to je st moim społecznym obowiązkiem! Jestem przecież redaktorem pisma hum orystycznego!
Autor skłonił się według m etody D idica W elde- m ana i chw ytając się, zdaje się, za serce, wyszedł z redakcyi.
W „K olcach“ przyjęto go najlepiej, gdyż re daktor włożył sobie... binokle...
— A czego to?
— Przyniosłem pracę, która... — Może to... z „teczki figlarza?“ — Nie, panie redaktorze — satyra.
R edaktor odebrał rękopis i zaledw ie rzucił nań okiem — złapał się za głowę.
— Pan myślisz, że j a panu to będę drukował... pan to myślisz?...
Autor zbladł, ja k piekarz po trzecim w ypieku kajzerek.
— Co w y sobie rozumiecie? J a dla w aszych głupieli wierszy trzynastozgłoskowych mam szpalty rozszerzać?... Moje szpalty są za w ażkie, przerób pan to na węższe... poezye... to zobaczymy, co tam pan Sliwowski powie,
— P anie redaktorze, kiedy to jest saty ra na nieudolne u nas produkowanie chmielu.
— Co?... j ą się mam narażać piwowarom całego kraju?... Czyś pan oszalał?... Moje pismo nie może sobie narażać ludzi żadnego fachu, żadnego stanu, żadnego wieku... I jeszcze trzynastozgłos- kowym wierszem... H a! ha! ha!...
Autor ukłonił się z takiem uszanowaniem, ja k by był zecerem i zawodząc błędnym wzrokiem wyszedł z redakcyi...
— Raz trzeba skończyć z sobą, zawołałrozpaczliwie. N azajutrz w kronice w ypadków , stereotypowo redagow anej we wszystkich pismach codziennych, czytano jednocześnie:
„Na ulicy Leszno w domu pod .M 1 młody człowiek, znany w literaturze poeta Or-Ot założył fabrykę m usztardy; tamże rozpoczęto wyrób torebek do pieprzu z roczników pism hum orystycznych za rok 1892.
Szczęść Boże młodej a dobranej parze.“ D u du ś
K O B I ETA.
Kobieta?... pucli marny!... A jednak dziś lekarz!!! K obieta?— dentysta. K obieta?— aptekarz!... Ta w ietrzna istota, serc ludzkich królow a, N a w szystk o dziś pono rzucić się gotow a!... Kobieta?—A ja w am powiadam zaiste... Gdy gw ałtem udawać chce naturaliste...
Gdy zbyt je st tryw ialna i w m owie sw ej wolna, Gdy bodaj na b icyk l „nie bokiem“ siąść zdolna, Gdy w szystk o w niej zgasło, co było poczciw em ... A m yślą, gdy w spleenie do brudów aż sięga!... O! w tedy kobieta jest brzydkiem ogniwem, Co piekła otchłanie ze światem tym sprzęga.
Gąsior.
A U T E D rT Y C Z J \rA
mowa powitalna na weselu,
ze słów w łościanina z pod W łocław k a spisana.
Zgromadzeni państwo młodzi tu oboje, juże- ście przyśli od ślubu w kumpanii kapeli, ja k i przyjechali na furach gospodarze i gospodynie
w poduchwałości, co nie kużdemu Bóg użyczył siły na piechtę w stare lata, jak o na ten przykład mróz na świecie, głowa osiwiała i nogi ustali...
Już za w olą Najwyższego P ana i księdza pasty- rza, który więc je st proboszczem u nas, macie ze- zwoleństwo stanąć do siebie z wesołości i z miło ści do m ałżeństwa... T y, panie młody, Jantoni i panno młoda Salomyjo, jako się w yrzekło w ko ściele naszym krześcijańskim k y rje elejson i C hry ste ełejson według akuratności kliasty k a pańskiego, że dla pierwszego rodzica naszego Jad an ia Bóg użyczył św iętą Jew ę, żeby im było lżej do społe czności nachowaó dziatek we dwoje, jak o i my od nich ztam tąd pochodzimy z raju.
Bo nam nietylko potrzeba przym ileństwa w do bytku, wołu, kunia, krow y, ale i na ten przykład człowieka do każdej profesyi, jak o tu po łacinie jest napisane in sakula sakulorum.
U padnijcie do nóg rodzicowi Szymonowi, którny tu jest w obecności z k ałkulacyą i Kazimierz Grze chotka od pana młodego swat, jak o i m atki wasze J a g a ta i Brygida, którzy są w przytomności, ja k o drużbowie i drucbny w panieństwie swojem, kto- rne kużdemn od Jad an ia i Jew y je st użyczone z przynależytości do ciała i ducha swojego we środku.
Na ten p r z y k ła d nie powróci kurcę do ja ja , ino w prefesyi do terminu będzie z niego rzem ieślnik, co nie kużdemu je st do zrozumiałości. Nie trza nam nic więcej, ino łaski boskiej, w przyjaciel- stwie ludzi z k ałk u lacy ą w dziatkach i
deklara-cyą w głowie. Niecli w as Bóg błogosławi, żeby ście nie pragnęli kaw ałka elileba, ani soli, jak bę dzie wola wyższa na wysokości, gdzie je s t słońce, astronom ija i miesiąc.
T ak i my uczciwszy Boga i ludzi, coście się dziś wzięli z persw azyi i obserwaeyi, pobłogosławcie dziatki, których, jeżeli wam Bóg użyczy na po ciechę waszą, pow racających ode ślubu, co jeszcze, abyście wnuków doczekali, a po śmierci waszej za w olą Najwyższego Boga, z rezygnacyą hunoru, j a ko i w szyscy we zgromadzeniu słuchacze w przy- jacielstw ie powiem y wam nad grobem: wieczne od
poczywanie racz im dać Panie, a światło wiekuiste niechaj im świeci na wieki wieków, czego wam, sobie i każdem u bliźniemu mojemu życzę —amen!
P O S I E D Z E 1 T I E
T o w a rz y s tw a Farm aceutycznego.
Obrazek bez kom entarzy Z WIEKU XX.
Scena przedstawia sa le posiedzeń T ow arzystw a — po środku stó ł i kilkanaście krzeseł, pod ścianami szafy z okazam i, ja
kich nikt w życiu nie ma prawa oglądać.
SCENA PIERW SZA I OSTATNIA.
Za podniesieniem kurtyny P rezes, Sekretarz i Półtora członka siedzą przy stole.
Prezes (dzwoni). Panowie! Otwieram posiedzenie! Panie sekretarzu przystąpm y do porządku dziennego!!!
Sekretarz {czyta). 1) Zaw racanie gitary z po przedniego posiedzenia. 2) Mydlenie oczu publi czności naszą działalnością naukow ą. 3) W nioski nad cenami win i koniaków. 4) Dzikie pretensye młodych farmaceutów.
Prezes. T rzy pierwsze punkty proponuję odrazu zapisać do księgi posiedzeń... a le —czego chcą od nas ci smarkacze?
Sekretarz. N adesłali nam odezwę tego rodzaju — (czyta) „Panow ie Aptekarze!“ „Tow arzystw o F a r m aceutyczne“ powinno być nie tylko towarzystwem pp. właścicieli aptek, ale i wszystkich wogóle pra cujących na polu farm acyi. Sądzimy więc, ze P a nowie uznają słuszność naszego podania i zechcą zaliczyć nas w poczet swoich członków... bodaj by dlatego, żebyśmy się mogli podnieść umysłowo, mieć swoją kasę zjednoczenia, a młodsza genera cja m iała gdzie spędzać wieczory wolne, a nie de moralizowała się po...
Prezes (przeryw ając). Dosyć!!! Co panowie 0 tern sądzicie?
Półtora członka. Oni śmieli? Pokaż pan, kto to podpisał?
Sekretarz. Jak iś Rumiankiewicz!
Półtora członka. Ten!... Ależ on u mnie p ra cuje!... No! W yleję go zaraz od pierwszego!...
Prezes. Panow ie przejdźm y jeszcze raz do po rządku dziennego: zamykam posiedzenie, bo czas na kolacyjkę...
(W oźny podaje paltoty, gasi lam py, poczem duch pustki 1 ciszy rozkłada sw e skrzydła po ścianach sali posiedzeń:
on jeden tylk o spełnia sumiennie sw oje obow iązki w „T ow a rzystw ie F arm aceutycznem “ .)
P odsłu ch ał Gąsior.
Z teki eterycznego wieszcza. Ach! C złow iek czasem byw a taki głupi, Zeby go warto „p ostaw ić“ w Kurjerze, B yle go głup stw o sw ym sm ętkiem osłupi, I serce dziw nie rozmarzy, rozbierze...
—o—
Ot, ja naprzykład z wstydem się przyznaję, U sposobienie mam w idocznie babie, Lubiąc się w słuchać w kąd zielow ą baję, W najprostszej przędzy chcę w idzieć jedw ab ie.
— o — Miałem trzy la ta i m ałego konia, Którego lud zie— kucem z w ą — bo mały; Na nim w iosk ow e poznaw ałem błonia, Na nim dziecinne goniąc ideały.
Godzien z mym siwkiem w swobodniejszej chw ili, P rzeb iegaliśm y i lasy, i pola,
Ja z pow olności śm iałem się m otyli, Nim — kierow ała m łodzieńcza sw aw ola.
N aw et już ze szkół przyjeżdżając co rok, Siw ka pow itać biegałem do stajni, A on mnie w itał, jak zjaw ien ie prorok, A ja... byliśm y głuptasy zwyczajni!...
.Ja mu ściskałem , jak kochance szyję, Rozdęte chrapy pieściłem ustami.
— Ty je szc z e żyjesz, mój siwku?... on żyje,
1 tak się długo pieściliśm y sami.
—o—
Kiedym raz w szumie lasu zadumany J ech ał, 011 poniósł aż do w si, aż do wrót, N a drodze kurzu tłu k ły się tumany, A w ilk i— głodne w racały na pow rót.
—o—
Ach w szystko w życiu pow szedniem się prześni, L ecz w sercu żyje ta przygoda cała,
Ja ją zakląłem w nieśm iertelnej pieśni, Która, jak m łodość, gdzieś mi się podziała.
Tak coś ćwierć w ieku deptaliśm y ciernie, Wśród różnych ludzi i wśród różnych koili, N ie m ogąc nieść m nie— siw ek stary w iernie, Jak pies szedł za mną i jadł z mojej dłoni!...
—o—
R az mnie ktoś pyta— o czein tak dalece, Ze mnie nie w idzisz, w karnaw ale marzysz? O drzekłem, tłum iąc w ilgoć łez w pow iece,
— Zdechł koń, dziecinnych przygód mych towarzysz!...
On się roześm iał—m iał słuszność ten człow iek! K ażdy dziś śmiechem zęb y tak wyłupi, Iż takie głupstw o ciśnie łz y z pod pow iek— L ecz... człow iek czasem byw a taki głupi.
N A G R O B K I .
K u p c o w i .
Ze trzyd zieści lat m ierzył m ateryały łokciem .
Znał się dobrze z „Y ictorem “ , ba, naw et i z „B okciem “ . Aż się w końcu ożenił... i bardzo bogato...
W ięc też ten kamień ludzkość kładzie jem u za to.
H u m o r y ś c i e .
P ó ł wieku łap y liz a ł—choć nie bity w ciem ię... Teraz syt pewno będzie, bo gryzie już ziem ię...
Gąsior.
RYS HISTORII NATURALNEJ.
(Studyum naukow e).
K iedy przed stu przeszło laty ukazał się pier wszy egzemplarz książki p. t. , , M oralność roślin “ , a tuż za nim drobne rozpraw ki w jakiem ś cza sopiśmie o „ Mowie m a łp “ pow stała w ielka sensa- cya w łonie ciała naukowego; autorów uznana za niepoczytalnych marzycieli, a całą ich wiedzę, dłu- giemi badaniam i zdobytą, pogrzebano odrazu w po piele przesądu i ciemnoty.
Jak ż e to śmiesznem w ydaje się nam dziś, kiedy m am y oto przed sobą tak pomnikowe dzieła, ja k „ N a rcyz uwodziciel kobiet,“ lub ,,H istorya o jedn ym ananasie, co do A m eryki u c i e k ł lub ta k głęboko filozoficzne, ja k : „ D ykcyon arz -potocznych rozmów francuzkich piesków “ ?
Zaiste, liistorya naturalna o całe niebo w cią gu ubiegłego stulecia posunęła się naprzód i ja k że daleką je st od ty cli czasów, w których baccil- lus był alfą i omega, a suggestya św itała zale dwie w główkach takich cudownych dzieci, ja k „Ocliorowicz“ i „Lombroso“ , a takie zarazki cho robotwórcze, ja k m ania sportsmenica, inaczej ła- m ikark lub blaznologia calendarica, czyli branie lu d zi na ogłoszenia, grasow ały bezkarnie. Nasz czcigodny uczony I. Buttersznitt pierw szy zwró cił nauki przyrodzone na nowe tory, ogłaszając światu szereg swoicli rozpraw takich, jak : „B a letowe zdolności p ch ły“ , „K ogut i opera“, „Ż ó łw i jego znaczenie w k a n a liza cyiu i t. p., a dopiero takie instytucye, ja k „ T ow arzystwo ratow ania p rz e d wcześnie zw iędłych ablegierków“ nadały odpowie dnią siłę i kierunek nowym prądom wiedzy.
Dziś, m ając przed sobą dzieło naszego badacza Sr. Perełki, zaw ierające analogię ludzkości ze światem przyrody, a zarazem zebrane przez tegoż muzeum pełne okazów, już nie dziwimy się, ale w ydajem y jednom yślny okrzyk zachwytu. Dość je st wejść do owego muzeum, by się o praw dzi wości słów powyższych przekonać, dość zobaczyć ową „kapuścianą głow ę“ , a obok niej zakonserwo w aną w spirytusie czaszkę reportera wieku N IN lub też rzucić okiem na u k ry ty wśród gęstej traw y fio łek i w yzierającą obok z poza flaszeczek tw arz far m aceuty... T ak i tu, ja k i tam ten sam zapach silny, odurzający i taż sama skromność...
Dość, powtarzam spojrzeć raz na te pijaw kę, k ą piącą się w wodzie pod portretem znanego p rz y ja ciela ludzkości... na owy dział „głąbów “ , różnej w iel kości i wieku, począwszy od takiego, co z palcem w nosie myśli, ]ak by tu dojść do posiadania pierni kowej lalki, a skończywszy na takim, który pisze od świtu do nocy, pół w ieku blizko, jednoaktów ki i nic jeszcze dotąd dłuższego napisać nie był w stanie.
A g alerya „oślich głów?...“ „m iedzianych czół“ , a kolekcya „Zajączków ?“
I czy w obec tylu faktów możemy zaprzeczyć teo- ryi, która całą ludzkość dzieli na trzy grupy: zoolo giczną, botaniczną i kam ienną czyli mineralogiczną? i czy je st kto w stanie zaprzeczyć, że naprzykład „głow a kapuściana“ nie je st ożywiona duchem ta- kimż samym co i my, skoro sami odnajdujem y w niej też same pobratym cze cechy, co i w ludziach? Niech kto inny na to odpowie... bo j a już nie mogę!...
Magister nauk ścisłych , miękkich i rzadkich
Gąsior.
A F O R Y Z M.
W oreczek do pienięd zy — to... łep ek niew ieści; Choć ładny, wart je s t tylko tyle, ile... mieści...
o t E Ł - s r c ł - n s r ^ Ł i .
D ziw ny ten pan Kapistrau, Stary — przytem głuchy. Niegdyś pono dow cipny —
P isy w a ł do „Muchy“ ... Spotykam go na Chmielnej,
W ięc uprzejmie witam , O zdrow ie, żonę, dziatki...
Jak najmilej pytam. W końcu, chcąc się pochw alić
N ajśw ieższą nowiną, — Cyrk p r z y je c h a ł— powiadam
Z uśm iechniętą miną... W tem pan Kapistrau w rzaśnie,
Aż mnie p rzeszły dreszcze. — Jakto?... co?... a w ięc błaznów
Mało m amy jeszcze?!!!
Gąsior.
A rtykuł nad zw yczajny.
D w a to przeciwne sobie p rądy społeczne, coś w ro dzaju wiecznej w alki między historycznemi rodzinami Monteccłiich i C apoulletich; albo mówiąc zrozumiałej Lubowski i P rzybylski; Buchner i Peretz; Jelenski i Peltyn, a wreszcie Lindley i Rudnicki...
Z kąd one powstały?... W iele o tem mówiono w X IX wieku, za czasów niezmordowanego antise- m ity barona Hirsza, który chciał cały ród Izraela w ytępić żółtą febrą południowej Ameryki. Ale pro jek t ten nie udał mu się. Otóż wiele mówiono przy
taczając najrozmaitsze dane, aż wreszcie odgrzebany przez niżej podpisanego sługę dokument gdzieś w ja - kiemś „H erculanum ,“ przecina odrazu węzeł gor dyjski sporu i dysputy... Oto treść jego:
„Był w mieście... (nieczytelne) jeden Izraelita Szloma Cygaro, który, gdy pożyczywszy jakiem uś Filistynow i nieco srebrników, odebrać ich nie mógł, wniósł skargę do arcykapłanów , jak o mu talent cały je st winien. Filistyn zaś, czując się przez to pokrzyw
dzonym, swym patryarchom rzecz przedstawił, a ci, ujm ując się za swoim współobywatelem, spraw ę jego poparli. To było przyczyną wiecznej nieprzyjaźni pomiędzy p atryarchatem filistyńskim a izraelskim, które odtąd w yw iesiły nad swemi namiotami filozo ficzne z d a n ie :
„ N ie p o ż y c z a j , b o t o z ł y z w y c z a j . “ Mądrość zdania zasadzała się na tem, że dwa wręcz przeciwne obozy czerpały z jednego i tego sa mego zdania dwie różnorodne nauki. Niezależnie od tego pierwsi dotąd nazyw ali drugich żydami, a ci znów pierw szych — gojami.
Izraelici tymczasem w zapamiętałości serca swego, gdy Filistyni w ypędzeni na drugi koniec św iata zo s ta li— przenieśli sw ą nienaw iść na inne, inowiercze ludy i odtąd weszło w zwyczaj, źe izraelici zaczęli w yzyskiw ać „talen ty “ gojów, płacąc im za ich pracę m arne pieniądze, robiąc sami kokosowe interesy na ich utworach literackich i mszcząc się tym sposobem niejako za talent Szlomy. Filistyni zaś spokrewnieni przez naszych zięciów z izraelitam i, gwoli tradycyi starali się w ym yślać na fam ilję...“
Oto w ierna kopia tego starożytnego papurysa, który »sięga czasów bodaj czy nie Kotszildów, Bleich- róderów, Icków, Moszków i innych... neofitów.
Z czasem nieprzyjażń ta w zrastała, to m alała, w m iarę tego, ja k stały kursy na giełdzie. Skoro zaś izraelici w monetę wzrośli, a tern samem filistyni zkarleli, tak semityzm ja k i antisemityzm stały się niewyczerpanem źródłem miodu i m leka dla obu obo zów : ci, co się oświadczali za semityzmem brali od izraela znaczne subsidia, antisemici zaś znajdowali szalone poparcie w obozie obdłuźonych. A zadaniem ta k jednych, ja k drugich było zapisyw anie stosów bibuły niebywałem i statystykam i i insynuacyam i, czyli w ym yślaniem sobie wzajemnie. (
Kuch ten pisarski, bo nie umysłowy, podziałał u nas znakomicie na rozwój papierni krajow ych i to właśnie dało główny impuls do przedłużenia linii kolei W i lanów,skiej aż do Jeziorny.
W 1892 roku to przelew anie z próżnego w puste doszło kulm inacyjnego punktu. W ym yślano sobie przez cały rok w ta k delikatny sposób, że w lat parę zorganizowało się Towarzystwo dostaw y epitetów świeżych do redakcyi.
W rezultacie redaktor „Koli“, zrobiwszy m ajątek, z całą familją wziął się do dostaw y tałesów dla gminy starozakonnych, a przewodnik „Izraelity“ przygnę biony nadm iarem kapitałów, zapisał je Towarzystwu, które pow iada, że „biedny to rzecz św ięta“ i osiadł na dewocyi przy redakcyi „Przeglądu K atolickiego.“
Co było w obu obozach na celu.
Z KSIĘGI GŁUPSTW.
J eżeli m usisz śmiać się w ciąż dla chleba, Choć cię rozpaczne smucą tłum ów w rzaski, P ła cz sercem, żehy łez tw ycli nikt uie widział, A śmiej się tylk o ustami swej maski...
D ud u ś.
E S T E T Y K A
Jakiś tam Libelt a naw et Platon i Arystoteles to chm yzyL Pojęcie piękna w całej jego istocie i formie niepotrzebuje żadnych Schellingów albo Heglów, ażeby filozoficzną daw ali do tego podstawę. P ra w da, że niejaki Krem er w swoich listach o estetyce dużo papieru i to kiepskiego zapisał i znalazł niestety takich, którzy to przeczytali, a naw et za podstaw ę do swoich brali badań... Atoli jak że się zbajał w li stach z Włoch, omalowując architekturę tam tejszą?... W naszym wieku pojęcie piękna musi być i je st inne, niż u Sokratesa, który nie jeździł na gumowych kołach i znajomością ję z y k a greckiego nie mógł za imponować nietylko Ksantypie, ale naw et późniejszym uczonym w rodzaju A leksandra Messynga. So krates zresztą jak o syn zwyczajnej sobie „sage fem m e“ stosując m ajeutykę czyli akuszeryę ducha w sw ych elaboratach, dowiódł, źe do idealnych szczy tów unieść się nie potrafił i kto wie jeszcze, czy nie
był zw yczajnym posługaczem w klinice, w której nigdy w życiu żaden wąż żadnej żydówki niessał. Z tego względu odrzucając wszelkie teorye starożytne, musimy przyjść do przekonania, iż estetyka dopiero wr roku 1892 stała się n auką w całej pełni swego rozwoju z podkładem ściśle filozoficznym, hygie- nicznym i towarzyskim.
Począw szy od estetyki barw , a skończywszy na estetyce form, możemy tylko czołem uderzyć przed tą nauką, w ybierając ku temu miejsce oczywiście przed m agazynem mód czy gorsetów i nie odzyw a ją c się z przekąsem naw et o szkole impresyonistów
krajow ych i architektów zamiejskich.
Ówczesne przyrządy lokomocyjne z podgatunku omnibusów były m alowane kolorem żółtym, co po służyło do nazw ania icli „kanarkam i“ . T u więc już dostrzegam y pierw sze zaczątki estetyki barw, połą czonej z ornitologią i poczuciem wokalnym, który niezaprzeczenie do piękna wyższego należy.
K ierunek ten rozwinął się następnie w malowaniu żółtkiem tram waj ów i kamienic, ja k również i w m alar stwie impresyonistycznem, gdzie oczy ludzkie i ogo ny końskie muszą być malowane kolorem żółtym. Ostatecznie zaś dobiegł swego szczytu w używaniu latem cielęcych trzewików, również żółtego koloru, z rzad k ą odm ianą koloru a la m outarde i t. p.
T ak więc żółty kolor estetyka dziś już uw aża za najw yższy w yraz piękna i co żółtem jest, pięknem jest.
K ażda kobieta drogą dziedziczności otrzym ała nie- tylko kanarkow ą halkę po swojej mamie, ale i po
czucie estetyki barw w ogóle i to w umiejętności przyszyw ania kokardek i aksam itek naprzykład zie lonych na sukni koloru bzu tureckiego. K okardki te, umieszczone rozmyślnie w w ydatnem i przystę- pnem dla oka miejscu, stanowiły istotnie złudze nie obfitego bukietu... kwiatów. Kombinacye barw w strojach kobiecych są tak zresztą już liczne, że spisowi ich zupełnemu nie jest w stanie podołać „Bluszcz“ i „Tygodnik mód“ , z tego też powodu pan Struye w ydał odnośną estetykę... W szystko to j e dnak za mało i ogół musi prenum erow ać różne żur- nale i m odenblatty cudzoziemskie.
Kombinacya ta ze św iata kobiecego przekradła się droga stosunków naturalnych i do św iata brzydkiej połowy ludzkiego rodzaju. Daje się ona zauw ażyć w barwie kraw atów , rękaw iczek i umysłów, gdzie kolor pomarańczowy, pstry, zielony i żółty harmoni zują z kratkam i i centkami krwawem i lub błękitnemi innej części garderoby. Bielizny i w ogóle półpłótna nauka o poczuciu piękna nie dopuszcza pod rozbiór ze względu właśnie na sam ą estetykę, chociaż na w ystaw ach sklepowych obyczaj ustępstw nie od mawia.
Co zaś do form — rzecz zupełnie odmiennej ulega regule, o ile w barw ach estetyka ówczesna ściśle naśladuje naturę, m alując bronzowe drzewa, zielone psy i fioletowe zajączki, o tyle w formach natura ulega przeobrażeniom sztuki. N atura nigdy bowiem nie je st w stanie nadać form tak estetycznych, ja k sztuka. Owszem, natura niekiedy formy te koszla- w i—patrz dodatki „Bluszczu“ lub zupełnie szpeci —
patrz greckie pam iętniki Phainarety... P rzyrządy przeto, do popraw iania natury służące, sprzedają się aż dotąd publicznie w fabrykach gorsetów, krynolin i korków; u fryzyerów , dentystów, optyków i innych tapicerów. Mężczyzna, chodzący w gorsecie, jeśli nie jest tenorem, byw a uważanym za uczonego i dla tego pożądanym byw a gościem na balach, rautach lub w towarzystwie, dysputującem o psychyatryi, albo w yścigach konnych.
T ą właśnie drogą poczucie piękna w formie, dobie gło szczytów doskonałości i w 1892 roku zaznaczało się w formach towarzyskich, których wzór czerpano początkowo w teatrzyk ach ogródkowych, w salonach tańca pani Lafirdeckiej, na „patelni14 u Loursa; n a stępnie rezultaty, ztam tąd osiągnięte, wykształcono już samodzielnie na swoją rękę. Badacz ówczesnego okresu znajduje ślady te w kłanianiu się wierzgnię ciem nogi, podawaniu poufale ręki poważnej matro- nie, obejmowaniu panienek w pół podczas tańców wirowych, a także obnażaniu ramion kobiecych na korzyść „P rzytuliska“ , „paralityków “ i przy tym po dobnych okazyach dobroczynnego celu.
T ak więc estetyka została przyjętą, ja k o podstaw a obyczajów ludów cyw ilizowanych z końca XIX stu lecia, której genezę w krótkim zarysie, niestety, są dzono nam było przedstawić.
Pom ijam y tu tylko estetykę form architektoni cznych, na czele której stoją zamki na lodzie i kioski meteorologiczne do darcia gazet, niemniej niektóre obdłużone kamienice, jak ie noszą ślady kombinacyi
siedmdziesięciu siedmiu stylów kontrastycznycli, na gzemsach i ornamentaeyacli.
Czego wam szanowni czytelnicy z całego serca życzymy.
Duduś.
WZÓR BAJKI W ARSZAW SKIEJ Z.., 1892 R,
Faic i Sa ł a t a.
P ow racał facet złoty, Kaz dryndą od kokoty,
W tem dryndziarz na zaw rocie w adzi o latarnię; — N iech cię flanela ogarnie,
W g łow ie sobieś przew rócił, że tu na zaw rocie, Latarnieś aż zaw adził, no i utknął w błocie?
A na to dryndziarz „marmota“ : — W nosie tam taka robota, Toć znasz ano odemnie lepiej zawracanie, A jednak w błotoś utknął sam... w ielm ożny panie.
D uduś.
ORYGINALNY PR O T O K Ó Ł
W ó jta Gminy.
(P rzesłan y, jako „w yjaśnien ie“ do sądu gminnego.)
Co sie tyce gwoli wyłuscenia ienteresu, to w tym casie buło tako zec: persykulacyo pszecifko w ydy- ktunku nie ma trybulacyi, bo um entra pod lumerami
lum entracyj nenii cały obligierunek w yraźnie źle za- pisoł.
Co sie swiadcy i piecentuje Wójt Gminy Ryczywół
M a c ie k Z ie m b a .
Ż Y C Z E N I E .
B ież przez życie uśm iechnięta, B ież i w zdłuż i wszerz, Nieznaj co m iłości pęta,
A le w m iłość wierz.
—o—
Św iatu nie w ierz, ho ten stary, Ma obłudną tw arz, Złamie skrzydła twojej w iary,
J a k ą w ży cie masz.
Zawsze śmiej się, zaw sze, w szędzie, Z całej duszy tw ej,
Jak tam w życiu je st lub będzie, Z w szystk iego się śmiej.
L ecz przy m ężu, o jedyna, K iedy zechcesz stać, W eźm iesz sobie manekina,
By się... dalej śmiać...
F R A S Z K A .
Cóż, że um ilkli tytaniczn i w ie szcze,
N ie w yśp iew aw szy bólów w szy stk ich jeszcze, Są inni, lepsi, bo za kilka monet,
Zadanej treści dadzą pieśń lub sonet.
D udni'.
Przegląd społeczny.
Gdybym był sprytnym ja k ongi sam Gawalewicz, który potrafił odrazu w dwudziestu czterech kuryer- kach, za każdym razem inaczej je d n ą i tą sam ą sztukę skrytykow ać, a wesołym ja k p. Śliwowski, hum orysta fiu de siecle i zakulisowy redaktor „Kol ców “, który napraw dę do tej pory jeszcze nic weso łego, ani smutnego nie napisał, niebyłbym wstanie objąć naw et m yślą ogromu w ypadków 1892 roku.
Jednem słowem, rzec można, iż rok ów, to jedno w ielkie: „ T a r a r a - b u m d e r a .“
A słowo to, rok ówczesny charakteryzuje najlepiej! Znacie je zapewne z opowiadań w aszych babek, nie- zawadzi wszakże, bym wam coś o tym roku przestę pnym opowiedział, dla tego bodaj, by uniknąć dłu gich sprawozdań, a mieć dokładne pojęcie o ruchu '^-"•Społecznym owej niezbyt historycznej epoki.
ifcfN )tóź przed stu laty na tern miejscu gdzie jest dziś A # - i 'tu łe k d la iu d z i, m a ją c y c h p s t r o w g ło w ie ,“ stała
(3fc ~s Mlługii, drew niana buda, coś w rodzaju cholerycznego V a 9 ^ b a ^ i u — otóż tam prócz zakładu dra K najpy, tego
drugiego, który baw arem i czystą leczył, urządzano zimową porą rodzaj „hecy“, gdzie przy dźwiękach „bandy cyganów ,“ składającej się z półsiodma wę- gra, „pokazywano zajączki“ na ekranie, gwizdano, tańczono kan kana w czerwonym fraku i tym podobne ustępy z nauk rozluźnionych popularyzowano. A mię dzy innemi jak iś zakatarzony głos wędrownego kan- kanisty w yrzekł słynne: ta ra ra - b u m d e r a ...u
Mądrej głowie dość na słowie ; a więc słynny ów bon mot podchw ycili kantorowicze z reporteram i po społu, roztrąbiłi po świecie i cały gród zaczął z na maszczeniem pow tarzać: „łarara-bum dera“ i publi czność w Belle-vue podobno się śmiała, gdyż ta pu bliczność publiczną rzeczywiście była.
A dziwny to był rok ten 1892 !... I pozostanie on raz na zawsze dowodem, ja k niezbadaną je st natura ludzka.
N aprzykład było T o w a rz y s tw o w io ś la rs k ie na to,
aby grać w k arty , a inne, jeżeli nie na to by utrzy m yw ać zimową porą ślizgawki różnego systemu, to choćby podtrzym yw ać zachwiane finansowo „ T o w a r z y s t w o r e k t y f ik a c y jn e .“ Dalej — jedno towarzystwo
„w ylało“ z listy członków poczciwego jakiegoś Her- culesa, za produkowanie się jego na arenie cyrkowej, podczas, gdy drugie przyjęło uroczyście w poczet członków swoich honorowych jakiegoś cyrkowego, artystę, z powyginanemi na cyklu nogami. Bo .byt- to rok, kiedy konsekw encya sięgała zenitu.
Niedość na tern, był to rok, kiedy dziadek barona: F ronta śmiecie woził, gdy p. Kulesza, ówczesny ar
tysta baletu, narobiw szy jakiegoś pas de deux niains wobec jak iejś podobno panny z baletu, p łak ał łzami krokodyla, obłaskawionego... kodeksem i kozą; słyn ny aeronauta Znaciego, zastawiwszy w lom bar dzie szewckie kopyta, w ynajął balon i zaczął się spuszczać na spadochronie, aż w kilkadziesiąt lat, steraw szy swój balon, spuszczać się już przestał. W tedy to pierw szy raz dowiedziano się i skonstato wano wpływ tenorów i barytonów na rozwój sportu wyścigowego, a o byle fabrykancie pierników, in gratiam , że umiał smarować zręcznie miodem, pisano więcej, niż o jakim ś karbow ym z Żelazowej Woli przez muzyków Chopinem zwanym; który, że nie był ani H ajotą, k tó ra nos w y tarła na C larens-Pic’u, ani żadną S arą B ernhardt, która naw et nosa na Clarens- Pic u nie w y c ie ra ła —milczano uparcie,]
Devars projekty sypał zkądś, ja k z rękaw a, a n a si finansiści odcinali skrzętnie od listów zastawnych kupony, w ym yślając przy każdej sposobności zagra nicznym przedsiębiorcom, że tak świetne interesy na bruku i to drew nianym robią. Jeden tylko p. Fel- senhardt, słusznie Skalskim nazw any, nie narzekał, kontentując się skromnym dochodzikiem z lornetek, przez które jed n ak sam patrzeć nie chciał, by wzro ku sobie nie zepsuć. Tem dziwniejsze więc, że nad stratą (12 lornetek... nie płakał.
P raw d a i Towarzystwo kolei Wilanowskiej również było wówczas zadowolone ze swoich obrotów i ope- racyj, jedno tylko je truło, a mianowicie pytanie: „Huss czy Magnus“ : który z nich był założycielem owej kolei. Okazało się, że najw iększe zasługi poło
żył fabrykant szuwaksu, bo jego to inkaustem urno we i projekt pierw szy spisano.
W tym że roku niejaki Śliwiński wzbogacił k ra jo w ą literaturę półtuzinem arcydzieł niemiecko-
anglo-sasko-schweinereinowych, a pism a brukowe zasłynęły przez kaczki pieczone i żywcem zjedzo ne... Gąsiory, ja k o je d y n y dla nich pozytyw ny re zultat konkursu dramatycznego.
Oto wiec czcigodni nasi czytelnicy ja k i rok n a zyw a się t a r a r a - b u m d e r a .
Gąsior.
F r a s z k a .
To doprawdy jest ciekaw e, Jak i ztąd w yciągnąć morał: D aw niej szlachcic-obyw atel K rzyw o pisał, prosto orał... Mimo dziś cyw ilizacyi,
W gło w ie m ieścić się nie m oże, Szlach cie dotąd krzyw o pisze, A zupełnie nic nie orze...
K R Y T Y K A .
Studyum głębokie.
Słusznie zapatrują się ci, którzy utrzym ują, że nietylko charaktery ludzkie i dążności, ale i mowa, a raczej ję z y k różnym ulega przeobrażeniom.
Niezbitym tego dowodem je s t w yraz „ k ry ty k a “. Chcąc przedstaw ić na wstępie pochodzenie tego w yrazu, niebędziem y cofać się do zapylonych a r chiwów greckich, gdzie ówcześni m ędrcy w całej naiwności ducha pochodzenie w yrazu „ k ry ty k a “ od słowa „Krynomai — sądzę“ wywodzili, albowiem z roku 1892 dokument, w cale poważny, zupełnie co innego mówi.
Powiedziano tam :
W yraz „ k ry ty k a “ pochodzi od rzeczownika kret, talpa, ztąd k rety k a czyli nauka o kretach. A że w owych czasach e kreskowano, czyniąc zeń eufo- niczne y, przeto pisownia ostatecznie e z mowy po tocznej literą y w pisowni zastąpiła.
Niemniej ówczesny badacz języków , znakomity etymolog K apistran Żaba w zestawieniu etologi- cznem w yrazu z obyczajami danego społeczeństwa, w yw ody powyższe najzupełniej potwierdza.
Ówczesny bowiem gatunek ludzi o charakterze miękkim, usposobieniu zgryźliwem, oddający się pożeraniu wszystkiego cokolwiek ugryźć się dało, zwano krytykam i, jak o w zupełności odpowiada- j ących typowi kreta, podkopuj ącego korzonki młodych latorośli w bezustannej gonitwie za... pożywieniem.
Przeglądając kroniki ówczesne, szeroko om awia ją c e obyczaje tego rodzaju ssących, z rzędu owado-
źernyeh, trudno nie zgodzić się ze zdaniem czci godnego K apistrana Żaby. W odnośnym również , rozdziale wielkiej encyklopedyi ilustrowanej S. Si korskiego, która na szczęście w roku 2000 już litery K dobiegła, czytam y:
K r y t y k je st to gatunek żarłoczny, m ający gło wę przedłużoną, zakończoną clirząstkowatym, rucho mym ryjkiem , oczy bardzo małe, wzrok tępy, nogi dwie nastopne krótkie, drugie dwie przednie silne, kopne. Ciało okryte m iękką, bardzo gęstą szerśeią z połyskiem aksamitnym , przybierającym bardzo często metaliczne blaski, żyje w fejletonach dzien ników, gdzie kopie rozległe nory ciasnych pojęć i galerye ciemnej stylistyki, czyniąc tein wielkie spustoszenia w ogrodach literatury.
Atoli dziś słowo k ry ty k a je st tylko synonimem zawiści, połączonej ze złością. I tak, jeżeli mówi my „on ciebie k ry ty k u je,“ znaczy, że ma do ciebie złość... „Strzeż się skrytykow ania,“ znaczy strzeż się jego zemsty, zawiści i t. p.
Dawnem i czasy owo dziś tak pospolite słowo było dla literatury ówczesnej wszystkiem, bo sądem bezstronnym, objektywnym, oceną spraw iedliw ą a skrupulatną, a więc zachętą i nau ką dla piszą cych. Tak, ale to było bardzo dawno, gdy u steru piśm iennictwa stali jacy ś tam Naruszewicze, czy Mochnaccy, gdy k ry ty k a podobna tam owała drogę naszym prądom kuryerkow o-kalendarzow ym .
D opiero, wówczas, kiedy znana ze swego lako- nizmu p. Cwierczakiewiczowa rozpoczęła sw ą nie skończoną twórczość w kierunku przyrządzania sa łaty i robienia omletów, a dzięki je j, ludzkość od żyw iana coraz to nowemi w ydaniam i obiadów, dała takie organizmy niespożyte ja k pani K aftał, której zawsze starczyło gipiury i koronek na udrapow anie niemi jakiego porannego pisma, a ręce i nogi spo łeczeństwa cudów dokazyw ały na skulingacli, bicy klach i s k a c h — wówczas w yraz „ k ry ty k a “ stał się tern, czego tłómaczeniem być winien, to je s t po jęciem obucha, maczugi lub w iadra wody... nie fil trowanej.
Było to „narzędzie“ potężne i nader pożyteczne; posługiwały się niem najrozm aitsze P y ty e i tytany, począwszy od Kuryerowiczów, a skończywszy na Karyerow iczach. Z asadą tam było bardzo słuszną protegow ać stale i wyłącznie swoich ludzi w rodzaju S ary Bernhardt, Filipowicza, naśladowców Offen bacha i tym podobnych „Moich kuzynek“.
Oręż ten był używ any specyalnie do uśmiercania m arnych, bo młodych adeptów literackich i a rty stycznych, którzy ja k o o w łasnych siłach piąć się pragnący, — kto ich do tego upoważnił? — nie umieli się „zaakom odow ać“ do obyczajów ówczesnych, n a śniadaniach z likierem biorących swój początek; ni do zgromadzenia starszych cechu wzajemnej ado- racyi zapisyw ać się nie chcących.
Był ci tam jak iś Chmielowski naw et Piotr, był A leksander Świętochowski, Antoni Małecki i g arstk a Kenigow ska i druga Matuszewszczyzną zwana, ale
te usunięte zostały na tyły, a głos ich zagłuszanym przez w rzaskliw y chór pierwszych być musiał.
K rytyka owa przetrw ałaby może była po dzień dzisiejszy, gdyby niebyła bronią obosieczną. Za owycii czasów kry ty k i operetkowej, umiejętność ta m iała siłę i ta siła zamieniwszy się stopniowo w wysiłek, zabiła j ą bezpowrotnie ze stratą dla szrubowanych wielkości i pryw aty.
A w yznaw cy jej i krzewiciele?
Ci, z bólem serca w yznać musimy, skończyli k ary erę sw ą niewesoło.
Część ich, która zbyt często narzędzi owych używ ała, w skutek w ysiłku myślowego i zupełnego następnie w yczerpania, dostała białej gorączki lub tak zwanej „febris a u rea“ i...
I gdy chce się kto reszty dowiedzieć, może prze jech ać się elektrycznym aerokabem do Tworków,
gdzie w miejscowem muzeum czaszki ich pokazują dla przestrogi następnych pokoleń — z powodzeniem.
D uduś & Gąsior.
P A J A C .
C złow iek byw a pajacem i pajac człow iekiem , Jedno zda się drugiego nie jest zbyt dalekiem , Jednak się m iędzy sobą obaj różnią bardzo, Bo gdy cen ią drugiego, pierw szym zaw sze gardzą.
Z IN!PRO W I Z A C Y J D Z IA D O W S K IC H .
Marn honor zapytać w ioch a ex tele grafisty z JM® 2486 „Muchy“, czy na pieśni dziadow skie ma monopol? ( W y ją te k z po lem ik i ohojga p iern ilca rzy).
— N ie urągaj Fulgen ty, Choć jak tureckiś św ięty,
Choć ci wiater w lono dmucha, Przecież w eźm ie ciebie skrucha, Gdy ci sprawę w yłożę.
—o—
W idzisz w oknach św iec ty le, S ły szy sz skoczne kadryle,
W ied z-że bąku miodowniku, Że to dla nas po grosiku, D obre ludzie zbierają...
A ta pani w karecie, Ano dla nas tyż przecie
Obnażyła ło k ieć ciała I ter oj się rozhasała Na ułomne kaliki...
— o — T yś naprzykład nieznany, I nic nie w iesz, że pany
Po to tańczą, jed zą, piją, I w esoło tak se żyją, B y nam dziadom pomagać...
—o—
W eź że w łapę sw ą nogę, Ja ci pow stać pomogę,
I pluń na te sprośne żale, Bo racyi nie m asz Areale, Chodź, pój dziew a na kim el...
IL v O H ID lZ ' CrSTUST _A_.
Zdanie profana.
M oiściewy!... aboto człekowi źle z tym i w arsiaw - skimi kąsaliarzam i?... Abo płakać czego mam? Jed n a nciecba tylko, ja k ano teraz... Siapsiowa! jeszcze blaszkę.
Roboty niemam, z suteryny gospodarz mnie w y siadał, dziecka cherlają, kobieta ano rękę złam ała... J a k Boga kocham ncieszne! Jeździli dziecka na lato z panią koloniją letką, ciszej ta trochę w izbie było, pyski im ano na banie się w ydęły, czerstwe ja k rzepa, czerwone, ja k oczy mojej kobiety... T rzaby to obser wować straw ą dalej ja k się wie, ale z onej uciechy wielgiej to i nie wiadomo kędy niby akcydens w y p a trzeć jak i... Ja tedy do tej pani kolonii letkiej z mową.
— Niem a grosza człowieku — peda.
A to ci śmiecliu w arte... Ale ja k niema, to niby niema, pewno też i na wyścigach, co latem m ają być, nikogo nie będzie do cna.
Siapsiowa? Niesłyszy kuternoga! W ięc liże j a se ja k ćma, patrzę — lecznica dla niezamożnych cho rych. Włażę.
— Jest pan dochtór od złamanej reki? — Niema.
— A chfełczer?
— W lecznicy felczerów nieużyw a się. — A niby cóż się na to m iejsce używ a?
Ruszył ramionami i mruczał.
— Mój człowieku!... doktorzy akuratnie poszli na plac, bo se tam kam ienicę w łasną fundują.
— A ha!
T ak sobie m yślę, co niezamożnych lekować, to interes widać jest — kam ienicę już uskrobali. Okru tnie ci powiadam zabaw na liistorya! Są jeszcze i takie doktory, co niby poradę bez zapłaty biednemu dają, ale to ci powiadam takie śmieszne, ja k nieprzy- m ierzająe kiedy psi za tanie pieniądze mięso jed zą. Jest to tu widać ja k iś mocno chory, co się nazyw a wint... Ile razy zajdziesz do jakieg o lekarza, wnet ci lokaj p o w ia d a :
— Niema, siedzi nad wintem.
Musi to być ja k a ś osoba ważna ten wint, a pewno też płaci lepiej, niż my chudziaki. Ano trudno, niech go ta operują. Bez to też lekarze nie są ani skutecznie p raktykujący, ani prędko p rakty kujący, ino wolno p raktykujący... W iedziałeś ?... No to wiedz !...
T ak j a też m yślę, co j a ta będę temu i owemu dokto rowi uczoną głowę zaw racał — złożyłem sam babie złam any kikut, ściągnąłem mocno gałganem , zagi- psowałem na fest, niech ma... Aż się śmiała, a łzy to jej k ap a ły po tw arzy ja k groch cukrowy... Musi być nie bolało j ą nic. Na oczy niksowej w ody ku piłem w jap ty ce i już.
Abo j a to niemogę być dla siebie doktorem tyż, oj oj, czysta frajda. Bo to widzicie na to wiele nie potrza... Trochę popukać, pokląć, mniej fajgla nie wziąć, a co zaś serca to ani krzynki nie potrza. Ktoby się ta bagatelką ta k ą chwalił. I ja tego nie lubię,
dochtorzy też i jedno m am y w sobie. Ja k Boga mi łuję. Siapsiowa, blaszkę sp iry tu su ! ej... kuternogo, a żywo!...
D uduś.
KRASICKI ODNOWIONY.
1)
I?a.n. is t r ó ż .
K lął stróż lo sy okrutne, że m arznął na mrozie, K zekł mu pan, który jech a ł na gumach w powozie: — Nie blużń bogom w żądaniach płochy i niebaczny, Bo ci... od pierw szego wym ów ię to... intratne m iejsce.
2) Ziemianin. Miłe złego p o c z ą tk i, lecz koniec żałosny, Sprzedał ziemianin zboże na pniu podczas w iosny, W lecid w iec już nie w oził zboża do stodoły, I dziś siedzi na bruku bez chlcba, lecz... goły.
G ąsior.
WZORY WIADOMOŚCI BIEŻĄCYCH
czyli
k ro n ik a re p o rte rs k a z p rz e d 107 la ty .
Filozofia z afisza.
„P erła“ G awalewicza była przy czyną „S chadzki“ Przybylskiego, dla której Wołow ski spraw ił ażurow y „P araw anik.“ O ! m iędzy n a szymi autoram i dram atycznym i jest jeszcze soli darność !...Z cechu krawieckiego. Zarząd m iasta „Koperniko wi “ spraw ia nowy garnitur blizko za sześć tysięcy rubli. No, chociaż to trochę ten jeden garnitur za drogi, ale taki pan już nie żyje więc na to zgodzić się może.
T ak mówią obdarci piaskarze.
Jeszcze jedno ulepszenie. Podobno pew ien m echa nik w ynalazł sposób, ażeby fontanna w ogrodzie Sa skim strzykała w odą dw a razy wyżej, niż dotąd.
A to ci mechanik...
A propos strzykania. Na sadzaw ce ogrodu Sas kiego rozdzielono łabędzie ze względów ptasiej... swawoli.
Dobrze... ale co to ma wspólnego ze strzykaniem fontanny?
Jak się prowadzą rachunki w tow arzystw ie, źe niedopowiemy jakiem .
Z końcem roku 1889 rem anent wynosił rs. 12919 kop. 3 9 ‘/o, jak im więc sposobem mógł z początkiem 1890 roku zmienić sie na 11925 rs. 2 5 1I.> kop?
Czyli...
Czyli, źe w ciągu jednej nocy z 31 G rudnia 1889 r. na 1 Stycznia 1890 r. rs. 994 kop. 14 gdzieś się podziało.
Ale gdzie?
Dowiadujemy się z pewnego źródła, że zgroma dzenie pończoszników dla tego niechce przyjm ować do swego cechu kobiet, że te, liczebnie ich przew yż szając zapędziły-by pewno w kozi róg z ich wiedzą. Kto nie wierzy, niech ^się poinformuje o szczegółach u profesora Grabowskiego.
„W A R SZA W SK A REKTYFIKACYA.“
iB A L L A D A .)
Gdzie śród śm iecia gór. Stoi chałup sznur, I tuż W isły prawie tyka, Tam jest słynna „R ektyfika.“
W której cią g ły spór!...
— o—
P rzy tein w iele burz, Z których cią g ły ,.k u rzu : „Wylewanie“ albo ,,cugi Dzisiaj jeden — jutro drugi
Dyrektorem już.
—o—
Czasem byw a też, Że jakoby... jeż... R ozindyczy się kto z „rady“ , I w n et kłótnie, jerem iady
Płyną wzdłuż i w szerz!...
A w tern nagle — sza! Co to znaczyć ma? P syt!— lio było już śniadanko,
B ru d er s z a f tik i wstawianko...
Zgodzić w ięc się trza!...
A gdy zebrań czas, Obrachunek „m ass“ Dochód czysty... na papierze... I w przyszłości E ifla w ieże
Jeden gniewu gest. D rugi m ów kę „fest“ . P ali z m iejsca, w ięc w tej chwili W szystkich z „rady“ w yrzu cili —
N ow y „zarząd“ jest... — o — Potem późno w noc, Przyśpiew ując „hoc“, O blew ają św ietne zyski, I interes tow arzyski...
W ina sław iąc moc!...
G ąsior.
O s o b li w o ś c i m i a s t a W a r s z a w y .
Każde miasto bez względu na to pod jakim sto pniem leży szerokości i długości geograficznej, mu siało mieć w roku 1892 swoje osobliwości, bądź to w ciasnych muzeach publicznych czy pryw a tnych, bądź na wolnem powietrzu.P rzeglądając ówczesne monografie, znajdujem y ciekawe opisy zarówno Płocka, ja k Serocka, za równo Ryczywołu ja k Koziegłów. W rzędzie tych ostatnich dominuje wszakże W arszawa.
Już osobliwością najw iększą je st to, że W arszaw a, będąc miasteczkiem wiekszem, niż Piotrków, posiada tem samem w iększą rzekę. Jest to fenomen natury, która dla w ygody ludzi, czyli panów stworzenia, umie zastosować swoje praw a pożytecznie, a co niejednokrotnie geogności ówcześni na odczytach zaznaczali. Biorąc kontrast: Piotrków, naprzykład, nie może rościć żadnych pretensyi do przyrody:
przem ysł tam śpi, więc też przyroda prow adzenia tam tędy większej rzeki nie ma potrzeby wcale... W arszaw a zresztą je st wiece) zabiegliwą, gdy bo wiem W isła groziła wyschnięciem, obywatele m iej scy, ja k jed en mąż nie omieszkali łapać w beczki deszczówkę i w koryto rzeki ziewać, czem właśnie zupełnemu wyschnięciu rzeki zapobiegli...
W W arszawie też wśród arcydzieł sztuki archi tektonicznej, jak iem i są: gmach teatru Małego, fo ksa! W arszaw sko-W iedeński i t. p., imponuje n aj więcej kiosk meteorologiczny w ogrodzie Saskim. Jest on bowiem w ew nątrz pusty i mimo natarczy wego pukania przez osoby nieświadome jego celu, otwieranym nie byw a nigdy. Pokazuje on godziny, oraz zawsze „pięć“ stopni ciepła w termometrze i „odm ianę“ w barometrze, nadto dokoła niego spa cerują żórawie i ludzie. U góry są cztery żelazne pręty, w skazujące cztery strony św iata, w których można dostać pożyczkę, jeżeli się ma znajomego Schylloka i dwóch ciepłych poręczycieli; dla tego stoi na środku jednej z najwęższych alei ogrodu.
Jeden bardzo stary człowiek pam ięta naw et hi- storje postawienia owego kiosku.
Gdy już był gotów, wmurowany na fundamen tach mocno, dostrzeżono, iż znaki czterech stron św iata są w sprzeczności ze słońcem. W ówczas bardzo słusznie uczyniono i zamiast popraw ienia tylko prętów, zburzono fundament i cały kiosk obrócony właściw ie po raz w tóry wmurowano... Budowniczemu wdzięczne miasto złożyło wówczas wieniec zasługi.
Następnie godnemi widzenia są dwa muzea sta rożytności ściśle etnograficzne. Mieszczą się na Pociejowie, oraz przy wylocie ulicy Pokornej, gdzie ze skrzętnością mrówki korporacja zjednoczony cli handlarzy, pokazuje w jak iej garderobie człowiek zdrowy chodzić nie powinien.
Gabinet dentystyczny, inaczej salą redutow ą do liny Szw ajcarskiej zwany, mieścił się w „przeciwnej stronie m iasta dla zaakcentow ania swej charakte rystyki, przeciwnej w ogóle etyce i moralności z innych dzielnic. B yły jed nakże chwile, gdy g a binetu tego nie w arto było oglądać, gdyż gaz roz w eselający w postaci cyrku i orkiestr zagrani cznych w kraczał w granice powszedniości...
Dalej ogród Zoologiczny na B ag ate li... w którym, prócz nieobecnego słonia, nie było żadnych innych zw ierząt przeżuw ających ani gruboskórych. Z rzędu ssących można było jednakże pryw atnie oglądać różne ow ady pospolicie dom ow e; z d zikich: tylko chrabąszcze na drzewach, mrówki w traw ie, liszki na kapuścianych głowach, a także psy, które mo żna było obserwować, w yglądając przez p arkan na ulice i to bez oddzielnej dopłaty.
W dziedzinie w ynalazków i odkryć godnem wi dzenia nie było wiele. W ynalazki redukow ały się do ulepszenia zapałek, które tę m iały wyższość n ad zapałkami, używanemi za granicą, iż łepek fo sforu znajdow ał się na przeciwnym końcu drew ienka, czyli ze strony odwrotnej, przez techników am ery k ańskich w tym celu używanej.
O dkrycia za to były częstsze, żc już tylko wspo mnimy k anały miejskie, odkryw ane co pewien czas w celach inżynierskich. Nie było zresztą w mieście człowieka, który czegoś by w swojem życiu nie odkrył, począwszy od... pudełka sardynek, a skończy wszy na gorzkich źródłach kredytu. Mimo przy- tem zupełnego braku głów, odkryw anie ich było najpospolitszem. H istorja jed n ak tego do dziejów cyw ilizacji św iata nie wpisuje, gdyż jeśli kto od k ry ł gdzie głowę, to zawsze tylko „sw oją“, ztąd też fak ty te, notowane, jak o cecha egoizmu, w ra chubę brane być nie mogą.
W onym że czasie został Avynaleziony aparat autom atyczny, do w yciągania ludziom pieniędzy z kieszeni, a zwano go poiuażnie „syndykatem cukrow ym “. Ludziska nie bardzo mu podobno radzi b yli, bo panowie cukrownicy gwoli osłodzenia sobie gorzkiego (? ) żywota kosztem maluczkich, przedzi wne hece na onym w ypraw iali. Aż raz, gdy zawiele doń napuszczono pary, pękł ze swędem na rynkach, co powinno być przestrogą dla wszystkich panów
„na r a ty “ i „na m ały procent“.
W reszcie, jak o osobliwość należy pokazać szano wnej publiczności... nie skw er na rogu Królewskiej ulicy... ani cielę o dwóch głowach... Nie —coś le pszego! Bo czem. że je st cielę o dwóch głowach, wobec niektórych pism w arszaw skich, w których o lada „Mussocie“, „Fałszyw ych cnotach“, ja rm a r ku gwiazdkowym, wędrówce zaduszkowej, lada wieczorku muzycznym, lad a szufli am erykańskiej pisano więcej, niż o w ydanych książkach w ogóle. »