Wojciech Sadowski
Przyczyna czy skutek?
Nadwarciański Rocznik Historyczno-Archiwalny nr 4, 319-324
Na d w a r c i a ń s k i Ro c z n i k
Hi s t o r y c z n o- Ar c h i w a l n y
NR 4 - ROK 1997
Wojciech S ad o w sk i Gorzów W lkp.
Przyczyna czy skutek?
Hilde von Laer: We dworze Charlottenhof. Obrazki z życia ostatniego poko
lenia nowomarchijskiej szlachty z Sosen. Towarzystwo Przyjaciół Archiwum i Pa
miątek Przeszlosci. Biblioteczka Nadwarciańskiego Rocznika Historyczno-Archi walnego nr 2. Gorzów 1995, 140 s., format A5, fotografii 38+ 1 barwna ilustracja + 3 plany. Nakład lOOOegz.
Tytuł w spom nień Pani H ildy v. Laer z dom u K litzing w jej ojczy stym języku brzmi: K indheits und Jugenderinnerungen an C harlotten
hof (Sosny) 1920-1945. P rzetłum aczył je na ję z y k polski L eszek Biczyk,
a redakcyjnie opracow ali Z bigniew C zarnuch i Janina Kaliszan. K siążka została napisana pod w pływ em zachęty Z bigniew a C zarnucha, znanego wGorzowskiem regionalisty, a w ydana dzięki hojności finansow ej K arla Ludwiga von Klitzing z Frankfurtu nad O drą.
Opis dziecinnych i m łodzieńczych przeżyć doprow adzony został do 1945 r. i pogłębiony dzisiejszą refleksją A utorki. C zytelnik m oże od nieść wrażenie, iż ow e rozm yślania zostały pobudzone w łaściw ie dzięki zaistniałej ostatnio m ożliw ości od w ied zen ia w yidealizow anych zakąt ków z lat dziecinnych. W izyta w ukochanej, m ałej ojczyźnie nastąpiła przecież po blisko 40 latach nieobecności. N ostalgia A utorki, tchnąca z każdej strony narracji, staje się w ięc zrozum iała. C zytelnika zaskakuje wręcz bogactwo opisyw anych w ydarzeń, które m iały m iejsce we dw orze możnego junkra. Interesujące je st rów nież podejście Pani Laer do zm ie nionej przez historię rzeczyw istości. D zieje, które Ją tak boleśnie
dotknę-320 W ojciech Sadowski ły, potraktow ała m oże n azbyt su b iek ty w n ie, nie an a liz u ją c przyczyn za istniałych zdarzeń.
W potoku inform acji i o b ja śn ie ń ja w i się n am w artk o płynące ży. cie dw orskie, p odporządkow ane ry g o ro m p rzy ro d y i ekonom ii oraz go. spodarstw a w iejskiego. O trzy m aliśm y św ia d ec tw o ży cia w e dworze; opis ten pokazuje, że dw ór to nie salon i ciąg le trw ają ce w nim zabaw y i roz rywki, lecz uciążliw a realizacja żm u d n y ch zadań gospodarczych, przy noszących korzyści zarów no je g o w łaścic ielo m , ja k i społeczeństw u.
Z w ierzen ia m ieszkanki b y łe g o C h a rlo tte n h o fu podzielić należy na dw a nurty: etnograficzny, dający b ogaty op is k u ltu ro w y grup etnicz nych, łącznie ze w zm ianką, d o ty c z ą c ą e tn o g e n e z y sz lac h ty nowomar- chijskiej oraz doniosłą p ro b lem aty k ę h isto ry c zn ą , a tak że problem inter pretacji w ydarzeń, w yw ołanych w 1939 ro k u p rz e z III R zeszę. Nurt histo ryczny je st tu ja k b y tłem etn o g ra ficz n eg o , tłem w w yjątk o w y ch wypad kach kreującym się na g łów nego bohatera.
Te dw a głów ne w ątki opisu za w ierają b o g a c tw o inform acji, doty czących życia rodziny arysto k raty czn ej o ra z zw ią z a n y c h z nią pracowni ków folw arcznych. A nalizą o bjęta zo stała z a ró w n o o brzędow ość dwor ska, ja k i doroczna. W je j asp ek cie ja w ią się n am o p isy codziennej troski o pożyw ienie i ubranie, ja k i p rzeży cia in te le k tu aln e, relig ijn e i politycz ne. W rów nej m ierze interp retacją „o d śro d k a ” o b jęte są prym ityw ne za baw y dziecięce (bezm yślne za bijanie w ró b li), ja k i w y szu k a n e bale oraz uroczystości doroczne i rodzinne, ch o ć b y o p is w ese la b ez udziału mło dych, którzy zaw arli ślub w A fryce. K aż d ą in fo rm ac ję cech u je ładny ję zyk, zw artość i precyzja. Ję zy k w p ełni o d d aje in te re su ją c e życie w salo nie i chropow atość realiów w p o b lisk ich cz w o ra k ac h . M am y więc tu do czynienia z różnego rodzaju subk u ltu ram i. N iem al m istrzo w sk o ukazana jest różnica przeżyć i zdarzeń von K litzin g a z C h a rlo tte n h o f a von Hase- go, będącego dow ódcą p ułku w p o b lisk im G o rzo w ie. A p rzy tym Autorka zachow uje w opisie takt i um iar. B a cz y sk rzę tn ie , ab y nic nie wymknęło się z w pojonych w e dw orze zasad. P iln ie d b a o o so b iste zdystansowanie, kreśląc sw obodnie te przeżycia, k tó re u tk w iły je j w pam ięci.
P rzedstaw iona tu p ro b lem aty k a , n ie w ą tp liw ie d o n io sła,
otwiera ■
ja k się zdaje - interesujące m ożliw ości b ad a w cz e z zak resu antropologu kulturow ej. W ynika to m iędzy inn y m i z fak tu , że n ik t z etnografów me dokonał do tej pory analizy tego z a g ad n ien ia w o d n ie sie n iu doGorzo«*
skiego. Polskiem u antro p o lo g o w i tru d n o je s t n aw e t fo rm u ło w aćzałoze-Przyczyna czy skutek? 321
nia wstępne odnośnie kultury dw orsko-w iejskiej, panującej na tych zie miach przed 1945 rokiem . N ie posiadaliśm y bow iem do tej pory choćby elementarnej w iedzy, zw iązanej z tym zag ad n ien iem . D ow odzić tego wdaje się fakt, iż redaktorzy polskiego w ydania nie um ieli naw et p ora dzić sobie z tak prostym zagadnieniem , ja k nazew nictw o geograficzne.
Czytając tę książkę należy być w dzięcznym Pani Laer za danie nam możliwości zapoznania się z b ogatą tradycją ziem iańskiej rodziny junkierskiej. C zytelnik polski m a okazję dow iedzieć się interesujących rzeczy, zw iązanych ze sp o so b em w y ch o w y w an ia i kształcenia dzieci, poznać zajmującą m etodę kształtow ania szacunku do rodziców , otocze nia i państwa. Przekonać się, ja k niew inne zabaw y i zajęcia, nazyw ane tu „pedagogiką pozytyw ną” kształtują osobow ość, poddaną woli pow szech nie obowiązujących zasad. D yskretną, choć rygorystyczną funkcję ojca można przyjąć ja k o sym bol archetypu praw a. B udujące je st stw ierdzenie córki, które dziś m oże brzm ieć ja k dow cip, że to co rodzice uznali za
właściwe, będzie w łaściw e rów nież i dla m nie. N ie do pom yślenia w ięc
były przypadki naruszenia reguł, w ynikających z różnicy pokoleniow ej, wiekowej i ze statusu społecznego. W ypływ ająca z tego tytułu hierarchia obowiązywała jednako zarów no w rodzie i pałacu, ja k i w śród służby oraz w relacjach między dw orem a w sią. G łęboko u podstaw y tych stosunków leżała zasada zw yczajnego ludzkiego altruizm u, nakazująca w zajem ną opiekę. Altruizm ten je st jak b y szczególną pow innością, obow iązującą w obrębie grupy objętej w spólnym celem . Z w iązany on je st zw łaszcza ze szlachectwem, którego pow ołaniem je st przew odzenie ludziom .
Jak już w spom niano, książka ta, choć niew ielkich rozm iarów , za wiera bardzo bogatą treść. A utorka w sposób skondensow any form ułuje szereg wskazówek i przekazuje w iele w iadom ości etnograficznych, w yar tykułowanych odpow iednio do sytuacji. O pisy obyczajow e zw iązane są ściśle z problemem szerszym . N ie są to inform acje form alne, postrzegane w sposób zwyczajny, ale jak b y w skazów ki tyczące się om aw ianej dzie dziny życia, np. opisu sposobu przyrządzania i w ypieku podanego na stół pieczywa. Bardzo interesujące są doniesienia dotyczące św iąt d orocz nych, medycyny ludow ej, higieny, ubioru służby lub w ystroju m ieszkań. Wszystkie opisy posiadają charakter em piryczny. A utorka ze sw adą do kumentuje fakty kulturow e, dając rzetelny obraz życia w e dw orze.
W tej skądinąd szczegółow ej charakterystyce życia brakuje je d nak wiadomości dotyczących znaczenia rodziny K litzingów w regionie,
322 Wojciech Sadowy w N ow ej M archii i państw ie; ja k ą rolę odgryw ał przykładow o admiraj von K litzing. P oznajem y d oskonale procesy zachodzące w e dworze i osa dzie służebnej, nie w iedząc n atom iast nic b liższego o szerszej, historycz nej roli bohaterów książki. Id eałem b y łoby w ięc uzupełnienie tej )u](j choćby o w iadom ości ty czące zn a cz en ia K litzin g ó w w kształtowaniu w artości ponadregionalnych. W ygląda na to, że A utorka pominęła tę kwe stię celow o, kierując się niepotrzebną skrom nością. W niosek taki nasuwa się w ręcz sam dzięki licznym opisom , sygnalizującym wydarzenia z lat 1933-1945.
Z ag ad n ien ie to p o trak to w a n e ja k o nieistotne daje znać o sobie głów nie w rozdziale: O statnie dni w C h a rlo tte n h o f - ucieczka.
L ektura tego opisu w sposób zajm ujący pobudza do przeżywania i przem yśliw ania historii, w zbogaconej, rzecz oczyw ista, o refleksje mo ralne. P rzedstaw ione w nim w y d arzen ia (głów nie w odniesieniu do 1945 roku) dostarczają przykładów tak różnie interpretow anych przez niemiecką A utorkę i polskiego czytelnika. N ależy z tego je d n a k w yciągnąć wniosek ogólny, iż w dziejach tych sąsiadujących ze sobą narodów rzadko spotkać m ożna podobne poglądy i interpretacje. R o zum iem przeto ból Autorki w yw ołany koniecznością opuszczenia w łasnego gniazda (i ja też musia łem je opuścić), ale m im o w szystko przym us ten należy w idzieć w ramach praprzyczyny. B oleję nad śm iercią Jej brata (piszę to szczerze, ponieważ m oją M atkę zam ordow ano gdy zn ajdow ałem się na Jej rękach), lecz uwa żam, iż śm ierć je g o była n astępstw em lekkom yślności i przesadnej bra wury. Żaden przeciw nik, nie tylko rosyjski, nie zniesie obecności obcych m ężczyzn na linii frontu. M im o tych rozbieżności uw ażam , że książka Pani H ildy von Laer stanow i bardzo w ażny dokum ent. W sposób
oczywi
sty w zbogaca obraz polskiej św iadom ości historycznej poprzez ukazania w niej odm iennej perspektyw y. M oże ona być sw ego rodzajuuzupełnie
niem w iadom ości Polaków , zajm ujących się etnografią i h i s t o r i ą Niemiec. Rys historyczny rodu K litzingów d la osób interesujących sięregionem
m oże stać się niezm iernie p o uczającą lekturą.P ublikacja ta, będąca pierw szym polskim opracow aniem tego te m atu, b ez w ątpienia o sporej w artości poznaw czej, m a jednak i swoją słabą stronę. Z aliczyć tu należy m ało spójne i zbyt szczegółow o rozwi nięte posłow ie. M ożna naw et zaryzykow ać stw ierdzenie, że jest ono sa m odzielną inform acją w stosunku do tekstu podstaw ow ego. Za zasadni czy błąd redakcyjny, uw ażam nie zachow anie nazw obowiązujących d°
przyczyna czy skutek?
323 1945 roku; ich p o lsk ie o d p o w ied n ik i n ależało um ieścić na końcu książ ki. sporządzając sło w n ic z e k nazw geograficznych. G orliw e respektow a nie przez redaktorów n az w p o lsk ich d o p ro w ad ziło do takich absurdal
nych
stwierdzeń, ja k istn ien ie n ow om archijskiej szlachty w polskich S osnach,
miast b ra n d e n b u rsk im C h a rlo tte n h o f alb o o p uszczenie w 1929 roku tej m iejscow ości (zn ó w S o sen ) przez M arię Preobrażeńską. Podobn ie jest w odniesieniu d o M osiny, T arnow a i innych m iejscow ości. F ał
szywa
lojalność w o b ec w łasn eg o sp o łe cz eń stw a o kazała się w tym przy padku śm iesznością. T ego m an k am en tu n ie k o ryguje też zam ieszczenie wycinka niem ieckiej m a p y lasów . W ydaje się, iż lepszym w yjściem było by umieszczenie polsk iej m a p y topo g raficzn ej, która zdecydow anie przy bliżyłaby om aw iany teren p o lsk iem u czytelnikow i.Potknięcie to n ie je s t je d n a k dysk red y tu jące w takim stopniu, ja k stwierdzenie za w arte ju ż w p ie rw sz y m zdaniu posłow ia, dotyczące istnie nia „sośnieńskiej linii ro d u von K litzingów ” . Ten m erytoryczny błąd je st następstwem trzy m an ia się p o lsk ieg o n azew n ictw a w odniesieniu do okre su niemieckiego. B a ła m u tn e je s t te ż d alsze stw ierdzenie, zaw arte w tym samym zdaniu, z k tó reg o m o ż n a w n io sk o w ać, iż W ielkopolska to tereny dawnej Rzeszy hitlero w sk iej. Z d an ie to potrak tu jem y je d n a k ja k o daleko posunięte uproszczenie. W iad o m o bow iem , iż A u to r m iał na m yśli II R ze szę; choć czytelnik nie zn a ją cy historii m oże m ieć na w zględzie III R ze szę.
Równie bezzasadne, a m erytorycznie chy b a groźniejsze, je st zbędne zamieszczenie so łe ck ieg o pro to k o łu spisu szkód gospodarczych, poczy nionych przez A rm ię C z e rw o n ą na interesu jący m nas terenie. Ten cieka wy dokument nie stan o w i koheren tn ej z tekstem całości i m oże być od czytany jako o ch o ta do sa m o o sk arż en ia się. N ależy pam iętać, że w roku
1945 wykazy takie sp o rzą d za ł sołtys każdej w si. C elem ich było stw ier dzenie stopnia zn iszczeń , d o k o n an y c h p o u staniu działań w ojennych, a więc dostarczenie w ied z y n ie zb ę d n ej do p ro w ad zen ia działalności osad niczej. Rzeczowy sk ą d in ąd p ro to k ó ł staje się w tym przypadku dokum en tem propagandowym , w sp ie ra jąc y m p o to c zn ą w iedzę historyczną. N atu ralnie, że nikt n ie p o p rze b ez m y śln ie p o czynionych zniszczeń ale też i •rudno się d ziw ić „ s o łd a to m ” , d o k o n u ją c y m u b o ju zarek w iro w an y ch zwierząt dw orskich w c e la ch kon su m p cy jn y ch . P oza tym A utor za m ało liczy się z m ożliw ością o b arc zen ia czerw o n o arm istó w zniszczeniam i do konanymi przez sam y ch N iem ców , ja k i polskich szabrow ników . P rzed
324
"W ojciech Sadowskistaw iony dokum ent m oże je d y n ie pom óc zrozum ieć sytuację gospód*, czą D zieduszyc i okolic w trudnym pow ojennym czasie.
C harakteryzując sytuację G orzow skiego po ustaniu działań mili. tam ych trzeba sobie zdaw ać spraw ę z tego, że spory w historii są sporami nie o fakty, lecz o w artości, o p ostaw y w obec w ydarzeń. Ten nie zamierzo. ny „efekt ideologiczny” w inien stać się przestrogą dla pełnego zapału, lecz nie uw zględniającego uw arunkow ań historycznych, regionalisty, ja kim je s t Z bigniew C zarnuch.
W prezentow anym w ydaw nictw ie zasługuje na uw agę strona edy torska w opracow aniu M agdy C w iertni. P rzyciąga ono sw oją szatą gra ficzną i pom ysłow ym jej rozw iązaniem , co spraw ia, że pozycja ta staje się atrakcyjna. U rozm aica ją n iew ątpliw ie bogaty i starannie dobrany mate riał ilustracyjny.
K siążkę Pani H ildy von L ear i P ana Z bigniew a Czarnucha należy traktow ać ja k o n iezm iernie ciek aw y reg io n alik , ja k o pierw szy bardzo w ażny dokum ent dotyczący polskiej d ziś osady S osny i położonej w jej pobliżu wsi D zieduszyce.