• Nie Znaleziono Wyników

W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

jsn*. 21 ( 1 6 6 7 ) . W arszawa, dnia 24 maja 1914 r. Tom X X }

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S ZEC H Ś W IATA ".

W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, k w a rta ln ie r b . 2.

Z przesyłką pocztową r o c z n ie r b . 10, p ó łr . rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h św ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a t- n iach w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „W szechśw iata** p r z y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie od g o d zin y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r e s R e d a k c y i: W S P Ó L N A 37. T e le fo n u 83-14.

C A Ł K O W I T E Z A Ć M IE N IE S Ł O Ń C A dn. 21 s ie r p n ia 1914 ro k u .

Z pośród wielu ciekawych zjawisk nie­

bieskich, zaćmienie całkowite słońca je st zjawiskiem najbardziej wspaniałem i im ponującem. Zaćmienie słońca w r. b.—

niezwykłe, bo podobne i w takich samych warunkach nastąpi dopiero aż w r. 1954.

Do tego czasu zajdą dwa całkowite zać­

mienia słońca widzialne w Europie, pier­

wsze w roku 1927, drugie zaś w r. 1936, lecz oba u nas będą częściowe i pas cał­

kowitego zaćmienia przejdzie bardzo da­

leko. Tegoroczne zaćmienie słońca po­

winno wzbudzić w nas zainteresowanie jeszcze z tego względu, że całkowite zać­

mienie słońca będzie można obserwować na ziemiach dawnej Polski (Litwa, Wo­

łyń, Podole, Ukraina), a więc z miejsc bardzo blizkich stosunkowo i łatwo do­

stępnych. Pas całkowitego zaćmienia za­

cznie się u brzegów Ameryki północnej i będzie się ciągnąć na znacznej szero­

kości (w granicach Iiossyi europejskiej szerokość pasa wyniesie od 140 do 170 wiorst) przez Grenlandyę, północną część

oceanu Atlantyckiego, Skandynawię, mo­

rze Bałtyckie, dalej przejdzie przez Ros- syę od zatoki Ryskiej do półwyspu Krym­

skiego, przetnie morze Czarne, Turcyę azyatycką, Persyę, zatokę P erską i skoń­

czy się na zachodzie Indostanu. Jako częściowe zaćmienie będzie widzialne w północno-wschodniej Ameryce, na pół­

nocnej części oceanu Atlantyckiego, n a ­ stępnie na północnym oceanie Lodowa­

tym, w całej Europie, w północno-wschod­

niej stronie oceanu Indyjskiego i Azyi.

Oczywiście, że najciekawsze zjawisko bę­

dzie w pasie całkowitego zaćmienia lub dokładniej na linii środkowej tego pasa.

Niedaleko od tej linii leżą miasta: Arens- burg (na wyspie Ezel, położonej u w ej­

ścia do zatoki Ryskiej), Ryga, Mińsk, Ki­

jów, Czerkasy, Elizawetgrad, Geniczesk i Teodozya. W tych miastach całkowite zaćmienie będzie trwać około dwu mi­

nut. Jeżeli zaczniemy się oddalać od linii środkowej pasa do jego granic, to czas trw ania całkowitego zaćmienia stanie się mniejszy, w punktach, leżących na samej granicy pasa, czas największej fazy zać­

mienia nie przewyższy kilku sekund.

W miejscowościach, położonych po obu

stronach od pasa, zaćmienie będzie ob*

(2)

322 W SZECHSW1AT J\B 21

serwowane już jak o częściowe. Mapka, k tó rą podajemy, daje nam pojęcie o p rze­

biegu tego zjawiska. Widzimy tu ślad pasa całkowitego zaćmienia, ja k i się j utworzy w skutek biegu owalu cienia

j

księżycowego po powierzchni ziemi. Li­

nie kreskowane z cyframi oznaczają, ile części średnicy tarczy słońca będzie z a ­ kryte, czyli wielkość fazy. Jakaż jed n ak będzie szybkość biegu tego cienia? P ier­

wsze zetknięcie się środka owalu z po­

wierzchnią ziemi n astąp i w pobliżu za ­ chodnich brzegów wyspy ks. A lberta (Amer. póln.) o godz. 12 min. 49 7 a średn.

czasu warszawskiego; po upływie 1 godz.

dwu min. owal dosięgnie Rygi, a w cią­

gu następnych 30 minut przebiegnie całą

1 południowo zachodnią Rossyę do miasta Teodozyi (Krym); jeszcze 43 minuty t a ­ kiego biegu i nastąpi kres drogi owalu w pobliżu północno-zachodniej części In- dostanu, gdzie jednocześnie z zachodem słońca skończy się to piękne zjawisko.

Odległość między Rygą a Teodozyą, wy­

noszącą około 1 500 wiorst, owal przebie­

gnie z średnią prędkością około 50 wiorst na minutę.

Poniżej zamieszczamy tabelkę początku, środka i końca zaćmienia, obliczoną dla jed en astu miast najgłówniejszych Kró­

lestwa Polskiego z dokładnością około

jednej minuty, co zupełnie wystarcza dla

oczekiwania zaćmienia.

(3)

JMs 21 WSZECHSWIAT 823

M iejsce F a z a zaćm.

Czas śred n i w arsza w sk i

P o c z ą te k zaćm . środek zaćm ienia

K oniec zaćm ienia

K alisz . . . 0,87 0 g- 0 41 m. 30 s. 1 g. 55 m. 6 8. 3 g. 5 m. 6 s.

K ielce 0,90 0 45 36 1 59 18 3 8 48

L u b lin . . . 0,92 0 47 12 2 0 18 3 9 18

Ł ó d ź . . . . 0,88 0 43 0 1 56 30 3 6 12

Ł om ża . . . 0,94 0 43 48 1 56 30 3 5 24

P io tr k ó w . 0,88 0 43 54 1 57 20 3 7 12

P ło c k . . ^ 0,90 0 42 6 1 55 24 3 4 54

R adom . . . 0,90 0 45 18 1 58 40 3 8 0

S ie d lc e . . . 0,93 0 45 24 1 58 28 3 7 30

S u w a łk i . . 0,96 0 43 24 1 55 40 3 4 34

W a rsz a w a 0,92 0 44 6 1 57 8 3 6 18

Podajemy następnie tabelkę przebiegu zaćmienia dla trzech miast, leżących w pasie całkowitego zaćmienia. Czas p e ­

tersburski je s t tu podany dlatego, po­

nieważ według tego czasu idą zegary kolejowe.

M iejsce

Czas tr w a ­ nia całk.

zaćm ienia

Czas średni p e te rsb u rsk i

P o c z ą te k zaćm . Ś ro d ek zaćm. K oniec zaćm .

K ijó w . . . 133 sek. 1 g. 34 m. 12 s. 2 g. 45 m. 48 s. 3 g. 52 m. 36 s.

M ińsk . . . 136 „ 1 25 36 2 37 0 3 44 24

W iln o . . . 13 „ 1 22 6 2 33 36 3 41 30

Większość danych liczbowych została zaczerpnięta z Rocznika rossyjskiego Tow arzystw a Astronomicznego za rok 1914, gdzie wszystkie obliczenia opierają się na am ery k ań sk ich tablicach astro n o ­ micznych („The American Ephemeris and

Nautical A lm anac“ za rok 1914). Środek zaćmienia dla pierwszej tabelki obliczy­

łem z mapy zaćmienia o skali V6 300000 - Trzecia tabelka zawiera obliczenia zać­

mienia dla miast następujących:

■ .

M iejsce F a z a zaćm .

Czas śro d k o w o -eu ro p ejsk i

P ocz. zaćm ienia Ś ro d ek zaćm ienia K oniec zaćm ienia

P o z n a ń . . . 0,88 0 g. 15 m. 10 s. 1 g. 29 m. 6 b . 2 g. 39 m. 0 s.

K ra k ó w . , 0,88 0 22 0 1 Ś6 10 2 45 42

L w ó w . . . 0,93 0 27 0 1 40 18 2 49 0

>) 0 = 12 g o d z. w południe.

(4)

WSZECH ŚWIAT JM ® 21

Wobec mającego nastąpić całkowitego zaćmienia słońca je s t spodziewany przy­

jazd wielu ekspedycyj i to w arzy stw n a ­ ukowych. Z pośród nich trze b a w ym ie­

nić polską ekspedycyę naukow ą z K ra­

kowa, pod przewodnictwem prof. R udz­

kiego, która zajmie stanowisko obserw a­

cyjne na południu Rossyi, następnie są w projekcie dwie ekspedycye rossyjskie,, je d n a do Trapezuntu, druga na południe od Kijowa. Dowiadujemy się jeszcze, że Anglia wysyła trzy wyprawy, je d n ę do Kijowa, drugą do Mińska, trzecią do Teo- dozyi. Co do w arunków pogody podczas zaćmienia, to najpomyślniej się one przed­

staw iają na południu Rossyi, choć w więk­

szych szerokościach także są możliwe.

W końcu zwracamy się z prośbą do wszystkich miłośników astronomii oraz do tych, którzy będą obserwować zaćmie­

nie, aby przestrzegli ogół o szkodliwości obserwacyj okiem gołem. Lekkom yślność tę bowiem opłaciło ju ż wielu, jeżeli nie u tr a tą zupełną wzroku, to ciężkiem k a­

lectwem.

M . B .

E. E. FOURNIER D'ALBE:

N A J N O W S Z E T E O R Y E E L E K ­ T R Y C Z N O Ś C I 1).

Rozwój teoryi elektrom agnetycznej od roku 1904 prowadzi nieuniknienie do wniosku, że zbliżamy śię do p u n k tu zwrotnego niezmiernej doniosłości. Ba­

dania teoretyczne, postępujące w dwu głównych, niezgodnych ze sobą k ie ru n ­ kach, wcześniej lub później doprowadzić muszą do stanowczego konfliktu. Jed n a szkoła badań usiłuje dotrzeć do m echa­

nicznego w yjaśnienia własności między- gwiazdowego eteru, gdy druga śmie za­

przeczyć samemu jego istnieniu. Podług je d n ej szkoły, ete r j e s t ciałem o nie­

zmiernej gęstości i sztywności, dla dru-

') „T he E le c tric ia n * . Tom L X IV . S tr. 517—

519, 564—567.

giej —j e s t on tylko przestrzenią „fizycz- n ą “. Oczywista, że oba te poglądy nie mogą być ze sobą zgodne, i jeden z nich musi ustąpić miejsca drugiemu. Zanim je d n ak nadciągająca walna bitwa dobie­

gnie końca, głosząc zwycięstwo tej lub innej teoryi, musimy albo badać eter z jego olbrzymiemi zapasami i licznemi postaciami energii, albo też raz jeszcze widzieć się zawieszonemi w pustej p rze­

strzeni, poprzez k tó rą w ja k iś tajem ni­

czy sposób dochodzą nas błędne, spóź­

nione zw iastuny innych, podobnie zawie­

szonych światów.

W a rty k u le niniejszym mam zamiar dokonać przeglądu wszystkich główniej­

szych przyczynków do teoryi elektrycz­

ności, które ukazały się w ciągu ostat- n ich-lat, ze szczególnem uwzględnieniem fizyki eteru, masy elektromagnetycznej, zasady względności oraz niektórych no­

wszych najbardziej doniosłych zdobyczy teoryi elektronicznej materyi ważkiej i promieniowania.

Znaczenie teoryi fizyczn ej. Teorya je st p unktem widzenia, który daje możność rozpatryw ania pewnej liczby odosobnio­

nych faktów w ich zależnościach wzaje­

mnych. Główną jej czynnością je s t przeto ekonomia myśli. Spełnia ona wszakże jeszcze jednę funkcyę, „heurystyczną", dzięki której zdolni jesteśm y nietylko zjawiska znane katalogować i porządko­

wać, lecz przepowiadać procesy zgoła nam nieznane. Teorya, która obejmuje największą ilość faktów, wiąże je w n aj­

prostszy sposób i z maximum powodze­

nia nowe przepowiada wyniki, z koniecz­

ności zajmie miejsce swoich ryw alek i najdłużej w walce o byt się utrzyma.

Gdy teorya łączy całe klasy zjawisk, które poprzednio były odosobnione, gdy n astręcza pomysły nowych doświadczeń, gdy wreszcie przepowiednie jej się spraw ­ dzają, wolno nam wnioskować, że teorya ta k a j e s t w pełnym rozkwicie młodości.

Gdy, z drugiej strony, jej najoczywistsze przepowiednie zaczynają mijać się z rze­

czywistością i każdy nowy wynik zm u ­

sza j ą do wprowadzania dodatkowych

hypotez, wówczas zaczyna się dla niej

początek końca. Żadna zresztą teorya

(5)

JNTe 21 WSZECHSWIAT 325

nie może spodziewać się wiecznego ży­

wota, i najwłaściwszą je s t rzeczą starać się utrzym ywać j ą w stanie takim, by każdej chwili zdolna była do przyjmowa­

nia nowszych, bardziej szerokich poglą­

dów.

Gzy istnieje eter •? Dla tych, którzy wy­

rośli w szkole Faradaya, Maxwella, i Hertza, niemówiąc już o wcześniejszych tradycyach Younga, F resnela i Mac Cul- logha, eter j e s t niepodlegającą żadnej wątpliwości istnością realną, bez której wiedza fizyczna byłaby zupełnie niepo­

jęta. F ak t ten posłużyć może za dowód naturalnego konserwatyzm u nauki, która dobre teorye pochopna je s t uważać za

„prawdziwe11. Dziś już w „prawdziwe"

teorye nie wierzymy: „prawdziwość" te- oryi uważamy obecnie za wielkość czy­

sto względną, która mierzy się liczbą faktów, lub kategoryj zjawisk, przez nią wyjaśnionych. W teoryach fizycznych, tak, ja k w świecie etycznym, sprawdza się przysłowie angielskie: „Lepsze je s t wrogiem dobrego11. Jakkolw iek przeto wielkaby była liczba zjawisk, przysto­

sowanych do pojęcia eteru międzygwia- zdowego, zawsze je d n ak pozostaje mo­

żliwość, że teorya jeszcze szersza dopro­

wadzi nas do w iększych uproszczeń i u su ­ nie eter, jako narzędzie zbyteczne.

Jeszcze w roku 1900 H. Poincare rz u ­ cił wręcz pytanie: „Czy eter rzeczywiście istnieje"? Wskazał on przytem isto t­

ną trudność, ja k a podważa każdą teoryę czystego działania na odległość. T r u ­ dność ta tkw i nie w tem, że podobne działanie je st „niepojęte", gdyż każda ostateczna teorya ukryw a w sobie pe­

wien pierwiastek niepojęty. Możemy n aj­

sumienniej i najstaranniej wybierać o sta­

teczne nasze składniki, lecz jakikolwiek typ składnika, tej cegiełki używanej do budowy wszechświata, będzie przez nas obrany, składnik sam musi pozostać n ie­

zdatnym do dalszego uproszczenia, z re­

dukowania lub wyjaśnienia: krótko mó­

wiąc, musi on stanowić ów pierwiastek

„niepojęty", gdyż inaczej żadna teorya nie mogłaby nigdy zostać ostateczną.

Rzeczywista trudność polega na tem, że podług każdej teoryi rozumowej, stan j a ­

kiegokolwiek układu badanego musi z a ­ leżeć od stanu bezpośrednio poprzedza­

jącego, czyli, ja k powiedziałby m atem a­

tyk, musi on czynić zadość pewnemu równaniu różniczkowemu. Jeśli jed n ak przyznamy czyste działanie na odległość i powiążemy je z prędkością rozchodze­

nia się w czasie, stan układu nie będzie więcej zależał od stanu bezpośrednio po­

przedzającego, lecz od stanu, w którym się znajdował w dowolnej epoce poprzed­

niej. Innemi słowy, jakieś dawne i za­

pomniane działanie mogłoby nagle wy­

płynąć z próżni, w której zostało zagu­

bione, i zakłócić ciągłość w stanie układu.

Stąd wniosek prawie nieodparty, że pomiędzy czynnikiem a odbiorcą działa­

nia musi istnieć coś pośredniczącego, co je nagromadza i przenosi. I wówczas nawet są dwie możliwości, wskazane od­

powiednio przez wyrazy: emisya i ondu- lacya, które znów, ja k to wskazał Bur- ton, mogą być ostatecznie identyczne, jeśli materya składa się z figur wysiłu w eterze, rozprzestrzeniających się na podobieństwo fal z nieustannie zmienia- jącem i się zawartościami eteru.

D ruga wielka w ygrana teoryi ośrodka przenoszącego polega na tem, że zasada Newtona równości działania i oddziały­

wania może się ostać wobec k rytyki t e ­ oretycznej, opartej na zjawisku ciśnienia światła. Lecz utożsamienie energii masy z energią eteru nasuwa myśl tożsamości masy i energii, którą ze zbytnim może naciskiem podkreślili niedawno Comstock i Lewis.

Wątpliwości Poincarego znalazły echo w pracach wielu badaczów. Bucherer w Niemczech, Ritz we Francyi, Campbell i Cunningham w Anglii poważnie propo­

nowali usunąć rusztowanie, jakie eter przedstawia, a drugi ł) z ostatnio w y ­ mienionych przedłożył system at teoryi elektromagnetycznej, w której usunął zu­

pełnie eter, natomiast wprowadził je d y ­ nie pojęcie ruchu względnego. Nawet sir Józef Thomson, którego oświadczenie,

i) E itz . Ą nn. Chim. e t P liy s., XIII, str.

146—275, lu ty 1908.

(6)

326 W SZECHSW IAT JMŚ21

że „wszelka masa je s t masą e t e r u 11 roz­

brzmiało ta k głośno i daleko, przedsta­

wił pewne rozważania, które ściśle zbli­

żają się do emisyjnej teoryi św iatła. Ze­

wsząd widać, że samo istnienie eteru wystawione je st na ciężką próbę i że po w yroku spodziewać się należy wyników pierwszorzędnej doniosłości.

Mechaniczna teorya elektryczności. Trwałe usiłowania oparcia ostatecznej teoryi elektryczności na zasadach mechaniki przypisać należy bardziej okolicznościom historycznym, niż wewnętrznej wartości pojęć mechanistycznych. Mechanika do sięgła j u ż wysokiego stopnia rozwoju, gdy n au k a o elektryczności była zaledwie w kolebce. Daje się ona sprowadzić do trzech zasad podstawowych. J e d n ą z nich j e s t zasada równowagi D’Alemberta, po­

dług której wszystkie siły, działające na p u n k ty danego układu m ateryalnego łącz­

nie z reakcyami przeciwko przyspiesze­

niom, tworzą pozostający w równowadze układ sił, działający na cały układ ma- teryalny. D rugą zasadą je st zasada Mau- p ertu isa najmniejszego działania, która twierdzi, że podczas ruchu cząsteczki wolnej, lub ruchu na powierzchni gład ­ kiej, odbywającego się pod działaniem sił, jakie spotykam y w przyrodzie, w a r­

tość całki

m I vds

między dwoma p u nk tam i dla całkowitej drogi rzeczywistej jest, ogólnie mówiąc, mniejsza, niż dla każdej innej drogi, j a ­ k ą cząsteczka byłaby zmuszona przebiedz między temi samemi punktam i. Całka ta zowie się „działaniem" cząsteczki, m oznacza masę, v prędkość, a ds mały łu k lub małą część drogi cząsteczki. N aj­

krótsza droga promienia św iatła je s t wła­

śnie ilustracyą tej zasady. Trzecią w r e ­ szcie zasadą j e s t zasada zachowania energii.

Trzy te zasady obejm ują całkowity sy ­ stem m echaniki łącznie z ostatnio zdo­

b y tą dziedziną term odynamiki. Każda przeto teo ry a elektrom agnetyczna, m a ją­

ca na celu mechaniczne objaśnienie z ja ­ wisk elektrycznych, musi trzem tym za­

sadom uczynić zadość.

Niedawno W itte *) dał nam w yczerpu­

ją cy rozbiór różnych możliwych m echa­

nicznych teoryj elektryczności. Doszedł on do wniosków następujących: a) każda mechaniczna teorya elektryczności czyni niezbędnem przyjęcie eteru przestrzen­

nego; b) eter taki nie może być ciągłym.

Budowa nieciągła eteru je s t przeto je d y ­ nie możliwem do przyjęcia założeniem.

Lecz wniosek ten W itte odrzuca, jak o przeciwny zasadzie ekonomii myśli, w nio­

skując ostatecznie na korzyść fizycznego

„elektrycyzmu", mającego na celu spro­

wadzenie zasad mechanicznych do elek­

trom agnetycznych, a nie odwrotnie. N a­

wiasem niech mi wolno będzie zauważyć, że eter nieciągły wraz z jego n astęp ­ stwem nieskończonego szeregu nieciągło­

ści stopni wyższych czyni empiryczną nieciągłość wszechświata powszechnie przeważającą i uzdalnia nas (jak to autor wykazał gdzieindziej) do rozszerzenia r o ­ zumowania naszego na nieskończony sze­

reg kolejno po sobie następujących wszechświatów, których typem je s t nasz wszechświat. W każdym razie spodzie­

wać się należy, że próba W iena sprowa­

dzenia mechaniki do elektryczności zn aj­

dzie gorliwych naśladowców.

Zasada względności. Teorya elektronicz­

na L orentza opiera się na pojęciu eteru, pozostającego w spoczynku absolutnym.

Ponieważ eter nie posiada żadnej budo­

wy i nie ma żadnych granic, przeto je st rzeczą niemożliwą sprawdzić ruch jego bezpośrednio. Lecz trudności, w ynikają­

ce z tej niepewności mogą być usunięte dzięki zasadzie względności, która może być u ję ta w formułę następującą: „ P r a ­ wa, podług których warunki układów fi­

zycznych ulegają zmianie, są niezależne od wyboru pomiędzy dwoma systemami współrzędnych, pozostającemi w jedno­

stajnym ruchu względnym równoległego przemieszczenia, do których owe zmiany w arunków są odmienne11. Tak np. prawa spadku ciał są te same na ziemi, nieza­

leżnie od tego, czy porusza się ona szyb-

’) H . W itte . „Ann. d e r P h y s .“ XXVI, 7, str.

235—311, 9 cz erw ca 1908.

(7)

M 21 WSZECHS W IA T 327

ko w sąsiedztwie p u n k tu przysłoneczne- go, czy też powoli w sąsiedztwie pun ktu słonecznego.

Ważną j e s t rzeczą odróżnić tę zasadę względności od zasady ruchu w zględne­

go, która tkwi w podstawie niektórych współczesnych teoryj elektro m ag n ety cz­

nych. Dla odróżnienia pierwsza z dwu zasad powyższych nosi zazwyczaj nazwę zasady względności Lorentza i Einsteina-

A. Einstein x) z Berna wyłożył tę za"

sadę w sposób, który jasno uw ydatnia znaczenie, jakie w teoryi elektrom agne­

tycznej i w doświadczeniach nad eterem ma szybkość światła, nie posługując się przytem wcale zawiłemi wzorami mate- matyczneroi.

P rzyjm uje się powszechnie, że szyb­

kość św iatła je st stałą absolutną, tak, że ruch źródła nie ma na prędkość tę żadnego wpływu (Ritz czyni przypusz­

czenie wręcz przeciwne). Przypuśćmy tedy, że chcemy zmierzyć długość szta­

by, naprzód zapomocą skali, pozostającej względem niej w spoczynku, następnie przy pomocy skali ruchomej. Pierwszy z tych pomiarów nie przedstawia żadnej trudności. Oznaczmy jego wynik przez L-

Dla dokonania drugiego pomiaru nie­

zbędną je st rzeczą wyznaczyć położenie dwu końców sztaby na skali ruchomej w tej samej chwili. To właśnie w y r a - żenie „w tej samej chwili“ nasuw a w szy' stkie trudności, i dużo zależeć będzie od nowej definicyi współczesności dwu zda­

rzeń.

Jeśli sztaba j e s t bardzo długa i obser­

watorowie, na jej końcach umieszczeni, nie mogą się spotkać, jed y n y , będący do ich dyspozycyi' sposób zsynchronizowa­

nia zegarów polega na otrzymaniu ja k ie ­ goś sygnału czasowego. Lecz sygnał ten nie może się przenosić z prędkością, przewyższającą prędkość światła; szyb­

kość przenoszenia się będzie nadto zale­

żała od ruchu sztaby przez ośrodek.

Jeśli sztaba i ośrodek pozostają w spo­

czynku, czas przenoszenia się sygnału

‘) E in ste in . „Ann. d er P h y s ik a, X V II, 5, str.

891—921, 1905.

wzdłuż długości L sztaby równa się L /V , gdzie V oznacza prędkość światła. Lecz gdy sztaba porusza się z prędkością v ku B, czas potrzebny na przeniesienie się sygnału nie będzie L /V , lecz L / F— w,i powrotna droga zajmie Z/F-f-i* sekund, a czas całkowity wynosić będzie 2L F / F 2—v!. Stosunek obu czasów, po­

trzebnych do sygnalizowania w jednę i drugą stronę (t. j. w ruchu i spoczyn- ku) równa się 1 ---y,j - : 1. Stosunek V^

v /V je st znany, jako „stała aberacyi"

i oznacza go się zwykle przez p. Może­

my przeto stosunek powyższy napisać w postaci 1— : 1. Stosunek ten napo^

ty k am y ciągle we współczesnej teoryi elektromagnetycznej; odgrywa on nadto doniosłą rolę we wszelkich dociekaniach nad eterem.

Przypuśćmy teraz, że nasi obserw ato­

rowie są nieświadomi ruchu swego po­

przez eter. Jakiż wrniosek wyciągną oni z opóźnienia w powrocie sygnału św ietl­

nego? Jeśli wierzą w stałość prędkości światła, muszą dojść do wniosku, że.a) albo poruszają się poprzez eter, b) albo też, że sztaba #rozszerzyła się w sto su n ­ ku (1 — 7s p2) : 1, gdyż takie tylko roz­

szerzenie może mieć za skutek stw ier­

dzone opóźnienie.

Jeśli, z drugiej strony, obserwatorowie nasi wiedzą, że poruszają się poprzez eter z prędkością v, a sygnały ich świetl­

ne nie w ykazują żadnego opóźnienia, to je d y n y wniosek, do jakiego będą u p ra­

wnieni, je s t ten, że sztaba skurczyła się w stosunku 1 : (1 — ł/2 P2)-

Jest to właśnie słynna hypoteza, po­

dana w roku 1892 przez G. P. Fitzgeral- da i przyjęta przez Lorentza. Doprowa­

dziły do niej z konieczności ujemne w y­

niki prób Michelsona i Morleya, skiero­

wane ku stwierdzeniu działania „prze­

mieszczenia e te ru “ na prędkość promieni światła.

Powyższy stosunek- skurczenia

1 : 0 ~~ 1/i P2) przedstawia w przybli­

żeniu stosunek 1 : __ , w którym, V l — pa’

podług Lorentza, elektron ścieśnia się

wzdłuż k ieru nk u swego ruchu. Ściślej­

(8)

328 WSZECHS WIAT JMe s l

sze rozwinięcie stosunku tego prowadzi do wyrazów względem i potęg w y ż ­ szych, które późniejsi badacze napróżno usiłowali wykryć zapomocą bardziej s u b ­ telnych przyrządów.

Ruch absolutny. Jeśli skurczenie Fitzge- ralda-Lorentza istotnie zachodzi, je s t rze­

czą niemożliwą stwierdzić zapomocą ziem­

skich doświadczeń ruch absolutny po­

przez eter. Nie w ynika stąd je d n a k by ­ najmniej, że zadanie je st niemożliwe do rozwiązania. Przyjm ijm y pożyteczny obraz Einsteina zsynchronizowanych ze­

garów i przypuśćmy, że trzy zegary A, B i C odnosimy do pun k tu lub początku, w którym pozostają w spoczynku i że wówczas następuje zsynchronizowanie.

P rzyjm ijm y również, że zegary te, raz zsynchronizowane i uregulowane, będą zawsze pokazywały ten sam czas, który nazwać możemy czasem „absolutnym"

lub „wzorcowym11. Jeśli teraz B przenie­

sie się na odległość L, gdy A pozostaje w spoczynku, każdy zegar, widziany z po­

łożenia drugiego zegara, opóźni się o Z/F. A może zmierzyć odległość B, ob­

serwując B (np. zapomocą teleskopu) i notując, o ile sekund się spóźnia. K a­

żda sekunda oznaczać będzie odległość 3 X 1010 cm,. Niech teraz zegar C prze­

niesie się na równą odległość w k ie ru n ­ ku przeciwnym. Jeśli tarcze zegarów m ają tę samę średnicę, odległości mogą być zrównane przez wyrównanie średnic pozornych. J e s t to pomiar kątowy, k tó ­ ry nie włącza bynajmniej prędkości światła.

W stanie spoczynku, B i C opóźniają się względem A o ten sam okres czasu.

Lecz jeśli wszystkim trzem zegarom n a ­ dam y trw a ły ruch postępowy wzdłuż CB ,

to okaże się, że B opóźni się względem A o mniej, niż C. Tak np. jeśli odle­

głość L wynosi jedne światło - minutę (180X1010 cm/sek.) i v / V — 1/ 60, B opóźni się względem il o 59 sekund. Dowodzi­

łoby to istn ien ia przemieszczenia eteru.

Jed y n e możliwe tłumaczenie odmienne polegałoby na tem, że ruch poprzez eter powiększył odległość A C o L v / V i zm niej­

szył odległość B w tym samym stosun ku. Lecz ponieważ zmieniłoby to pozor­

ne średnice tarcz zegarów, musielibyśmy przyjąć, że średnice te zmieniły się W tym samym stosunku, co odległości, i to w ten sposób, że je d n a z nich się zwiększyła, a druga zmniejszyła. Gdybyśmy, z d r u ­ giej strony, znali wielkość przemieszcze­

nia eteru, musielibyśmy uczynić przy­

puszczenie odwrotne w celu zdania sobie spraw y z braku winian pozornych.

Aberacya. Satelity niektórych planet zew nętrznych mogłyby w natu raln y spo­

sób zastąpić zegary w poszukiwaniu r u ­ chu absolutnego; lecz je s t dziś rzeczą powszechnie uznaną, że wszystko, czego spodziewać się możemy od astronomii, są to dowody oczywiste na korzyść r u ­ chu względnego. Dotychczas nikt je sz ­ cze nie odkrył żadnego pozytywnego do­

wodu, któryby świadczył na korzyść istnienia ruchu eteru. Aberaćyę a s tro ­ nomiczną obserwować możemy tylko wówczas, gdy zachodzi ruch względny źródła i obserwatora.

A beracya astronomiczna i działanie Dopplera przedstawiają dwa doniosłe zja­

wiska, które skłaniają nas do wierzenia, że ośrodek międzygwiazdowy może być wzięty jedynie w rachubę, jeśli chodzi o udzielone mu promieniowania, które przenosi z niezmierną szybkością. W ogło­

szonej niedawno rozprawie sir 01iver Lodge *) wyczerpująco i gruntownie t r a k ­ tuje ten przedmiot, rozważając oddziel­

nie ruch źródła, ruch systemu odbiera­

jącego oraz ruch sam eg) ośrodka.

Ruch ośrodka praktycznie nie daje się wykryć, ile że nie wywołuje żadnej zm ia­

ny wr częstości i nie powoduje żadnego odchylenia kierunku, gdy ośrodek poru­

sza się poprzez linie widzenia. Ośrodek nieruchomy łącznie z poruszającem się źródłem wywołują rzeczywistą zmianę długości fali, k tó ra daje się zauważyć (działanie Dopplera). Jeśli system od­

bierający sam się porusza, zachodzi po­

zorna zmiana długości fali, czyli pseudo- działanie Dopplera. W pierwszym razie

J) „The E th e r o f S p ace“. H a rp e r, London, 1909. P a tr z ta k ż e p rac e sir 0 1 iv era L o d g ea

w „ P h ilo so p h ic a l T ran sactio n s" 1893 i 1897.

(9)

JMe 21 WSZECHSWIAT 329

tale są dłuższe lub krótsze w samym eterze, w drugim z a ś — zmiana długości je s t tylko pozorna z powodu większej lub mniejszej ilości fal, które trafiają oko w ciągu jednostki czasu. Lodge po­

daje dowcipną myśl, że dla odróżnienia między rzeczywistem a rzekomem dzia­

łaniem Dopplera (pseudo-effect) posłużyć mogą siatka dyfrakcyjna oraz pryzmat.

W samej rzeczy, siatka dyfrakcyjna roz prasza światło jedynie skutkiem swych własności geom etrycznych (liczba linii na centymetr), i dlatego ma do czynienia tylko z długościami fal, cynetyka w ni- czem tu nie wpływa. Pryzmat zaś, z d r u ­ giej strony, ma do czynienia z często- ■ ściami oscylacyj lub obrotów elektro­

nów wartościowych. Dotychczas jednak nie dokonano żadnych w tym kierunku doświadczeń.

G. A. Schott niedawno proponował zu­

żytkować działanie Dopplera w promie­

niach kanalikowych, odkrytych przez Starka, w celu rozróżnienia rozmaitych teoryj eteru. Podaje on myśl zbadania, czy zachodzi działanie Dopplera w r u ­ chach poprzez linie wzroku. Podług c z y ­ stej teoryi ruchu względnego, w linii widzenia żadne działanie nie powinno dać się zauważyć (Bucherer), podług t e ­ oryi zaś czasowo-przestrzennej Einsteina otrzym alibyśm y przemieszczenie w kie­

ru n k u koloru czerwonego* którego miara wynosiłaby V2 p 2 X; wreszcie, podług te ­ oryi odkształcenia Lorentza mielibyśmy przemieszczenie w kierunku koloru czer­

wonego drugiego rzędu, zależnie od oryentaeyi obserwatora względem kie­

run k u ruchu. L. de la Rive usiłował spożytkować działanie Dopplera w celu rzucenia światła na budowę eteru, i do­

szedł do wniosku, że natężenie pola elek­

trom agnetycznego je s t tej samej natury, co moment.

Bucherer usiłował dać nową interpre- tacyę równań Maxwella, rozważając dwa systemy, pozostające względem siebie w jedno stajn y m ruchu prostoliniowym.

W kw estyi wzajemnych działań d y n a ­ m icznych obu systemów, przypuszcza on, że system działaniu podlegający (tak zw.

system bierny) doświadcza tej samej siły,

co w teoryi Maxwella, podług której sy­

stem ten pozostaje „w spoczynku w ete- rze“, gdy drugi porusza się względem pierwszego. Warunek, że system bierny je s t jedynym układem, pozostającym w spoczynku, włącza już zasadę względ­

ności. Wybór systemu biernego między dwoma danemi systemami je s t całkowi­

cie dowolny. Tak więc poruszający się biegun magnetyczny wywiera ściśle tę sarnę siłę na pozostający w spoczynku elektron, co poruszający się elektron na będący w spoczynku biegun.

Purserowi i Somiglianie, niezależnie jednem u od drugiego, udało się otrzy­

mać odpowiednie wysity eteru, które to­

warzyszą wysiłom Maswella, a E. T.

W hittaker uczynił fizykę eteru bardziej giętką, wykazawszy, że wewnętrzne wła­

sności eteru mogą być wyprowadzone z dwu tylko wielkości skalarowych, za­

miast czterech, użytych przez Maxwella.

Tłum. J. Faterson.

(C. d. nast.).

P R Z E S Z C Z E P I A N I E J A J N I K Ó W A D Z I E D Z I C Z E N I E C E C H

N A B Y T Y C H .

(D okończenie).

W kilku zaledwie razach udało się wspomnianym ostatnio badaczom wszcze­

pić obce jajn ik i świnkom morskim. Po zapłodnieniu świnek z obcymi jajnikam i otrzymano potomstwo, którego cechy po­

zwoliły zająć zdecydowane stanowisko wobec interesującego nas problematu o dziedzicznern przekazywaniu cech n a ­ bytych. Główne rezultaty doświadczeń Castlea i Philippsa są następujące:

I $ albinos z czerwonemi oczami z wszczepionym jajnikiem czarnej świnki skrzyżowana z c? albinosem o czerwo­

nych oczach dała w 3-ch kolejnych po­

miotach 6 młodych czarnych.

II 2 albinos o czerwonych oczach

z wszczepionym jajnikiem żółtej świnki

o bronzowych oczach po skrzyżowaniu

(10)

330 WSZECHS WIAT N ° 21

z albinosem o czerwonych oczach miała 3-je młodych, z nich dwie albinosy o czer­

wonych oczach i i żółte o bronzowych oczach.

Tak w jed n y m ja k i w drugim razie wszczepiony albinotycznej samicy ja jn ik barwnego królika wykazał zupełną od­

porność na wpiyw ciała. W obu tych przypadkach, a zwłaszcza w pierwszym, barwa potomstwa w ykazuje n ajw y raź­

niej, że przeszczepiona plazma rozrodcza zachowała w zupełności cechy odmiany m acierzystej. J a k widać stąd, wywody Castlea i Philippsa i ich poprzedników, j a k np. Harmsa i in., są zgodne z w y n i­

kami pierwszej części doświadczeń Kam- m erera nad salam andram i wyrosłemi na wolności. Na zasadzie drugiej seryi swych doświadczeń, które K am m erer w y­

konał na salam andrach o sztucznie zmie­

nionej barwie, odbiega on daleko od wszystkich swych poprzedników.

J a k ju ż wyżej było wspomniane, K a m ­ m erer objaśniając odrębne wyniki 2-giej seryi sw ych doświadczeń, rozróżnia dwa rodzaje cech, które w niejednakow y spo­

sób m a ,ą oddziaływać na wszczepioną plazmę rozrodczą: l) cechy ustalone nie- wywierające wpływu na plazmę rozrod­

czą wszczepioną organizmowi i w skutek tego nieprzekazyw ane przez nią potom­

stw u i 2) cechy nowe, świeżo nabyte przez organizm, które zmieniają wszcze­

pioną plazmę rozrodczą, i są przez nią przekazywane potomstwu. Niemożna t u ­ taj pominąć uwagi, że przypisywana przez Kam m erera specyficzność oddziaływania n ow onabytych cech na plazmę rozrodczą, która m a dać teoretyczne uzasadnienie wyników jego ostatniego doświadczenia, nie została stwierdzona jeszcze przez i n ­ ne doświadczenia. Specyficzność ta leży całkowicie w dziedzinie hypotezy i w y­

maga potwierdzenia.

Pomijając je d n a k teoretyczne u zasad­

nianie wyników Kammerera, zwróćmy się do sam ych wyniców. Podnieśmy oko­

liczność, że żółta barw a u obu odmian salam ander (plamistej i prążkow anej) w y ­ stępuje w iormie bardzo rozmaitej. Od­

miana taeniata (prążkowana) niezawsze charakteryzuje się jednolicie przebiega-

jącem i żółtemi pasami. W bardzo wielu przypadkach te pasy są przerywane. Czę­

sto zastępują j e symetrycznie ułożone plamy. Z drugiej strony w odmianie pla­

mistej niejednokrotnie porozrzucane bez żadnej symetryi plamy okazują pewną skłonność do symetrycznego układania się. J a k w je d n y m tak i w drugim przy­

padku nap o ty k am y dwa szeregi zmien­

ności, które sty k ają się swemi końcami.

Przypomnijmy teraz sobie jedno z do­

świadczeń, na którem Kammerer opiera swe wywody:

$ prążkow ana sztucznie z jajnikiem salam. plamistej X c? plamistym daje po­

tomstwo częściowo plamiste (11) i czę­

ściowo (14) z „tendencyą* do sym etrycz­

nego układania się wzdłuż linii grzbietu.

Ta „tendencya" je s t dla Kammerera do­

statecznym dowodem, aby twierdzić, że w danym przypadku ja jn ik sal. plamistej uległ działaniu ciała samicy prążkowanej (otrzymanej sztucznie), do którego zo­

stał wszczepiony, i cechy jej (symetrycz- ność ubarwienia) przekazał potomstwu.

Uwzględniając jed n ak zmienność opisy­

wanych dwu typów ubarwienia salam an­

dry, możnaby również przypuścić, że owa „tendencya" do symetrycznego u b ar­

wienia, w ystępująca u potomstwa z ojca plamistego i jajnika plamistej samicy, może powstawać bez udziału prążkowanej samicy, której ten jajnik został wszcze­

piony. I w naturze bowiem owa te n d en ­ cya niejednokrotnie się ujawnia.

Mamy tu prawdopodobnie do czynie­

nia nie z jednorodnym materyałem, któ­

ryby odpowiadał w arunkom czystych linij Johannsena, lecz z materyałem, za­

w ierającym mieszaninę rozmaitych pod względem ubarw ienia typów.

Można przypuszczać, że m ateryał ten odpowiada raczej właściwościom „popu- lacyi" Johannsena. Term inem „popula- c y a “ Johan nsen określa zbiorowisko czy to zwierzęce, czy roślinne, które odpo­

w iadając pojęciu pewnego g atunku, nie j e s t przecież zupełnie jednorodnem. Od­

dzielne cechy w y stęp ują u poszczegól­

nych indywiduów w stopniu najrozm ait­

szym. Owa rozmaitość w obrębie tego

samego zbiorowiska j e s t uwarunkowana

(11)

M 21 WSZECHS WIAT 331

nietylko niejednakowemi warunkami, śród których poszczególne osobniki się rozwijają. Decydującym czynnikiem je st tu jeszcze okoliczność, że dzisiejsze g a ­ tunki i n aw et drobne gatu n k i nie są j e ­ dnostkami elementarnemi. Można je bo­

wiem, ja k to uczynił Johannsen i in., rozbić przez hodowlę na niższe jednostki składowe, różniące się między sobą w spo­

sób wyraźny i stały. Czystemi liniami Johannsen nazyw a potomstwo otrzymane przez rozmnażanie w szeregu pokoleń izolowanej samozapładniającej się rośliny.

Jeśli badana roślina je s t mieszańcem dwu różnych, choć blizko spokrewnionych ty ­ pów, to u jej potomstwa cechy różniące owe dwa typy rozszczepiają się: część potom stwa zachowuje cechę jednego t y ­ pu, inna—cechę drugiego typu, inna w re­

szcie pozostaje mieszańcem obu typów.

Jeśli teraz znów drogą samozaplodnienia otrzym amy potomstwo z roślin, u których nastąpiło rozszczepienie cech mieszanych, to potomstwo to będzie identyczne z ro ­ śliną rodzicielską, wszystkie jej cechy będą również zachowane i w następnych pokoleniach. Tylko taką metodą o trzy ­ mane indywidua, dają nam pewność, że nie są one mieszańcami czyli heterozy- gotami, lecz przedstawicielami czystej rasy, czyli homozygotami.

Jeżeli się uwzględni doświadczenia kon­

trolujące Kammerera, w których badacz ten wykazywał, że w ku lturach bez prze­

szczepiania jajników nigdzie nie w ystę­

powały takie zabarwienia, ja k w jego doświadczalnych kulturach, to przyznać trzeba, że z tych eksperymentów wpływ somatycznych właściwości na plazmę roz­

rodczą zdaje się być istotnym. Ale te­

raz nasuw a się pytanie, czy ujawnieniom się tego w pływ u je s t powstanie jakiej nowej istotnie cechy, czy też mamy tu do czynienia ze zaktywowaniem zawiąz­

ków utajonych, istniejących wśród pla­

zmy rozrodczej heterozygotycznego osob­

nika. W pływy somatyczne nie wywoły­

wałyby w ty m razie nic istotnie nowego, ale powodowałyby tak zw. rozszczepianie zmieszanych wśród zawiązkowej plazmy cech, które się teraz ujawnić mogą swo­

bodnie. Przykładów tego rodzaju roz­

szczepień, zwłaszcza wywołanych nowem krzyżowaniem, zna genetyka mnóstwo.

Tu wpływy somatyczne dokonałyby tego rozszczepienia.

Otóż wobec tego, że w doświadczeniach Kammerera mamy niewątpliwie do czy­

nienia nie z czystemi liniami ale z osob­

nikami heterozygotycznemi, nie jesteśm y w stanie rozstrzygnąć pytania, czy mamy tu do czynienia ze stworzeniem nowych cech, czy raczej, co je s t prawdopodobniej­

sze, wpływy somatyczne spowodowały zakt.ywowanie cech ukry tych w plazmie zawiązkowej mieszańców.

M. Bogucki.

M R Ó W K I A R O Ś L IN Y .

Stosunek mrówek do świata zewnętrz­

nego stanowi przedm iot nieustannych badań naukowych. Kwestya ta jednak nie pod każdym względem jednakowo została zgruntowana; gdy bowiem s to ­ sunek mrówek do niektórych przedsta­

wicieli stawonogów był już oddawna przedmiotem wszechstronnych obserwa- cyj, to stosunki, w jakich owady te po­

zostają do św iata roślinnego, były do­

tychczas dość jednostronnie traktowane, gdyż badania przedsiębrane były wyłącz­

nie niemal z punktu widzenia botanicz­

nego. Zapatryw ania na charakter współ­

życia mrówek z roślinami są jeszcze do­

tychczas nieujednostajnione; dawniej uważano, że wzajemne stosunki mrówek i roślin są zarówno dla jednej, ja k i dla drugiej strony pożyteczne, obecnie wsze­

lako zjawia się tendencya do uznawania mrówek za pasorzyty, które czerpią k o ­ rzyści od roślin, nic im wzamian nieda- jąc, a nawet, przeciwnie, działając nie­

kiedy wprost na ich szkodę.

Niema w roślinie takiego organu, z któ- ry m b y mrówki nie wchodziły w kontakt.

ŻSłta mrówka Lasius fiavus oraz blizka jej krewna, również żółto ubarwiona L a ­ sius um bratus przekopują podziemne ko­

rytarze, otaczając niemi korzenie roślin­

ne, na których hodują następnie spe-

(12)

WSZECHSWIAT AB 21

332

cyalne g atu nk i mszyc. Podobne obyczaje można też niekiedy zaobserwować u ro ­ dzaju Tetram orium caespitum.

Stosunek mrówek do pni i łodyg ro­

ślinnych układa się w sposób rozmaity.

Często mrówki zamieszkują otwory, znaj­

dujące się pod korą obumarłych drzew;

najczęściej w warunkach takich sp o ty k a ­ my Leptothorax, niekiedy zaś i Myrmica.

W podobny też sposób obiera siedzibę żyjąca w południowej Europie Liometo- pum microcephalum, zamieszkując m a te­

czniki, wyżłobione przez kornika; nie z a ­ dowalają się one zresztą korytarzami, które zastają na uszkodzonem w ten spo­

sób drzewie, lecz posuwają się i przeni­

kają dalej, tw orząc rozległe kolonie. Z po­

śród mrówek egzotycznych do takiego try b u życia nadają się specyalnie dobrze dwa gatunki, mianowicie płasko zbudo­

w ana Cataulacus, żyjąca w podzwrotni­

kowej Afryce i Azyi, oraz zupełnie do poprzedniej podobna Cryptocerus, m ie ­ szkająca w Ameryce. W obumarłych i próchniejących drzewach spotyka się również gniazda mrówki Pormica pra- tensis oraz fusca.

Matki spotykanej w górach mrówki Camponotus ligniperda, a także odmiany herculeanus zwykły, ja k się wydaje, za­

kładać mrowiska w ziemi lub też pod kamieniami; następnie dopiero, gdy ilość osobników w założonem mrow isku zna­

cznie wzrasta, przenoszą się do pni zdro­

wych drzew, w których żłobią korytarze, przyczem napastow ane w ten sposób drze­

wa ulegają, rzecz oczywista, dotkliwemu zniszczenia. Korytarze mrowiska rozga­

łęziają się niekiedy aż do wysokości 10 m ponad ziemią, a szkody, wyrządzane w ten sposób drzewom, potęgowane są jeszcze przez to, że dzięcioły w poszukiwaniu mrówek silnie k u ją dziobami w takie pnie.

Czarna mrówka Lasius fuliginosus obie ra na siedzibę istniejące ju ż wydrążenia w pniach drzewnych i zakłada tam n ie­

raz bardzo r o z k g łe gniazda. Znane są gniazda mrówki Lasius fuliginosus, s ię ­ gające 5 m długości i mające szerokości przeszło 30 cm u góry, 10 cm zaś u dołu.

Ściany takiego gniazda składają się z m a ­

sy podobnej do tek tu ry , którą mrówki w yrabiają ze stoczonego drzewa zapomo- cą wydzieliny gruczołów ślinowych; ścia­

ny te poprzerastane są nićmi grzyba Se- ptosporium myrmecophilum, który mró­

wki potrafią widocznie hodować, przez co znacznie podnoszą trwałość swoich hodowli. W ostatnich czasach ustalono, że mrówka Lasius em arginatus również buduje gniazda z podobnej masy drze­

wnej.

U dwu nadrzewnych roślin marzano- watych, rosnących na wyspach archipe­

lagu malajskiego, mianowicie u Myrme- codia i Hydnophytum, spotykam y na ło­

dygach szczególne utwory. U Myrmeco- dia utw ór ten zjawia się w postaci n a­

rośli, poprzerywanej, wewnątrz rozmaite- mi wydrążeniami. W ewnętrzne ściany narośli pokryte są grubą, ciemną w ar­

stw ą strzępków grzyba, należącego albo do rodzaju Cladosporium albo też do Cla- dotrichum, same zaś komory, znajdujące się wewnątrz narośli, służą ja k się oka­

zuje, za mieszkanie mrówce Iridomyr- męx.

Niektóre gatunki, należące do rodzaju Cremastogaster, posiadającegowielu przed­

stawicieli w krajach gorących, mieszkają na gałęziach akacyi. Gałęzie akacyi afry­

kańskiej Acacia fistula, posiadają węzło- wate zgrubienia, w których ukryw ają się znaczne ilości mrówek Crem astogaster tricolor; za najlżejszem wstrząśnieniem drzewa mrówki w ypadają z kryjówek w celach obrony. Dawniej węzły te uwa­

żane były za galasy, lecz wobec faktu, że rozwijają się one także i u okazów, hodowanych z nasion w ogrodach bota­

nicznych, przypuszczenie to upada; zgru­

bienia te nie mogą być również dziełem mrówek, gdyż w y stęp u ją na drzewach stepów wschodnio - afrykańskich, gdzie mrówek wspomnianych zgoła niema.

Mrówki, należace do rodzaju C rem asto­

gaster, nawiedzają również gatu n k i ak a­

cyi, aby szukać u nich schronienia, i w ty m celu nakłuw ają ścianki rozsze­

rzonych u dołu cierni.

Wydrążone zgrubienia na ogonkach

liściowych u roślin egzotycznych często

także dostarczają mrówkom schronienia.

(13)

M 21 W SZECHS WIAT 333

Tak nap. u afrykańskiej rośliny Barte- ria fistnlosa istnieje takie wydrążone zgrubienie, przedłużające się aż do sa­

mego wierzchołka liściowego; cały k ory­

tarzyk, w ten sposób uformowany, zaję­

ty je st przez mrówkę Sima spininoda, która nakłuwa zcieniałą w pewnem miejscu ściankę ogonka liściowego i do­

staje się do jego wnętrza. Mrówka, za- jąw szy utworzoną przez naturę siedzibę, zajmuje się tam hodowaniem mszyc oraz czerwców. Podobnie też wydrążone ło­

dygi zielne oraz puste wewnątrz źdźbła traw służą za mieszkanie wielu drob­

nym gatunkom , należącym do rodzaju Sima i południowo-amerykańskich Pseu- domyrma.

Opustoszałe galasy stają się też czę­

sto siedliskiem mrówek; zresztą bywają one i w inny sposób mrówkom poży­

teczne. Tak nap. galasy północno-ame- rykańskiego dębu Quercus undulata by­

wają często odwiedzane przez niektóre odmiany g atu n k u Myrme cocystus. Mrów­

ki te pobierają zaw arty w galasach słod­

ki sok i zanoszą go do swoich gniazd, gdzie go oddają pewnym osobnikom, k tórym w podziale pracy przypadł udział odgryw ania roli zbiorników po­

karmu. Osobniki takie, którym pokarm zostaje obficie dostarczany, przybierają w końcu wygląd specyficzny, gdyż tułów ich silnie obrzmiewa i tworzy niepro- porcyonalnie wielki pęcherz.. Te żywe zbiorniki pokarmu wiszą nieruchomo u ścian komórek i wtedy, gdy nastaje brak pożywienia, oddają przechowany w ciele swem nadm iar pokarmu. Po­

dobne stosunki znajdujemy też u a u s tra ­ lijskiej mrówki Camponotus inflatus.

N ajgruntowniej został zbadany stosu­

nek mrówek rodzaju Azteca, mieszkają­

cych w podzwrotnikowej Ameryce, do rosnących tam drzew Cecropia. Gatunki^

należące do rodzaju Azteca, są to małe, niepozorne mrówki, prowadzące najroz­

maitszy tryb życia; jedne z pośród nich budują na pniach lub gałęziach gniazda z przerabianej przez się masy, inne b u ­ dują gniazda z liści i hodują w nich piewiki, należące do rodzaju Tettigome- tra; wiele zaś z pośród nich mieszka

w wydrążeniach, znajdujących się w pniach drzew Cecropia. Wydrążony pień tego dość wysokiego drzewa podzielony je s t zapomocą poprzecznych ścianek na długie komory; komory te posiadają dość mocne ścianki zewnętrzne, w jednym atoli punkcie ścianka ta je st ja k b y nie­

co wtłoczona i cienka, i tu właśnie mo­

że być łatwo przez mrówki przegryzio­

na. W bezpośredniem sąsiedztwie tych punktów znajdują się t. zw. ciałka Mul­

lera, utwory szczególne, które są, być może, utw orami galasowemi, lecz k tó ­ rych znaczenia dotychczas jeszcze nie poznano. Matka rodzaju Azteca po uprzed- niem przegryzieniu cienkiej ścianki ze­

wnętrznej dostaje się do w nętrza pnia Cecropii i zakłada tam kolonię.

Na zasadzie tych właśnie stosunków Schimper ugruntow ał znaną teoryę o obu­

stronnych korzyściach, płynących z współ­

życia mrówki z rośliną Cecropia. Ciałka Mullera, według tej teoryi, miały służyć do przywabiania mrówek, zcieniałe miej­

sca w ściankach Cecropii miały być rów ­ nież jednem z przystosowań drzewa do współżycia z mrówkami, mrówki zaś w zamian za otrzymane schronienie m ia­

ły bronić drzewo od napaści wszelkich wrogów, przedewszystkiem zaś od n a ­ paści innych mrówek, niszczących liście cekropii. Teorya ta, która na razie zn a­

lazła wielu zwolenników, następnie j e d ­ nak podana była w wrątpliwość, tak że dziś, pomimo, że od czasu do czasu pod­

noszą się jeszcze głosy dla niej przy­

chylne, naogół wszelako nie cieszy się uznaniem. Do upadku teoryi schimpe- rowskiej przyczynili się głównie Ule, Piebig, Ihering i Rettig. A oto niektó­

re dane, na zasadzie których uczeni ci zwalczają wywody Schimpera.

Przedewszystkiem przeciwko teoryi Schimpera świadczy ta okoliczność, że cekropie rosną również i w wilgotnych miejscach, gdzie mrówek zupełnie nie­

ma, tak np. Cecropia peltata spotyka się na Portorico, gdzie absolutnie brak mrówek Azteca. Poza tem, fakt, że mrówki Azteca nie przenikają do wnę­

trza pnia cekropii wtedy, gdy roślina

je s t jeszcze młoda, zdaje się też przema­

(14)

334 WSZECHS WIAT J\6 21

wiać na niekorzyść wywodów schimpe- rowskich, w ten sposób bowiem roślina ta w pierwszych dwu, trzech latach, a więc w najtrudniejszym okresie we- getacyi byłaby pozbawiona domniema­

nej opieki, roztaczanej nad nią przez mrówki. Dalej, mrówki, przed któremi bronić mają Azteca, n apad ają nietylko na cekropie, lecz i na rozmaite inne drzewa, te je d n ak pomimo zniszczonych przez napastnicze owady liści, nie giną;

stąd wniosek, że prawdopodobnie nie g i­

nęłyby i cekropie, tembardziej, że znisz­

czone liście zostają u nich bardzo łatwo zastępowane przez liście świeże. Poza- tem obecność mrówek Azteca nie może być, zdaje się, korzy stn ą dla cekropii ju ż choćby z tego względu, że mrówki te hodują we w nętrzu pnia mszyce, co według wszelkiego prawdopodobieństwa nie może wywierać wpływu dodatniego na rozwój drzewa.

J. B.

{W edług H . S titza).

(D ok. nast.).

Akademia Umiejętności.

III. W y d z ia ł m ate m atyczn o-p rzyro d n iczy.

Posiedzenie dnia J lutego

1 9 1 4

r.

P rz e w o d n ic z ą c y : C z ł. E . G o d le w sk i se n .

(D okończenie).

Czł. M. Siedlecki przedstaw ia rozpraw ę p, Jan a P riiffera p. t.: „O nowej aberacyi A g ro tis p ronuba L. i L y th ria p u rp u ra ria L ., oraz o now ych form ach A p h an to p u s hype- ra n tu s L ., C oenonym pha lphis Schiff. i B u- palus piniaru s L .“

P . P. opisuje dwie nowe aberacye i trz y niepraw idłow e form y m otyli z okolic K rak o ­ w a i L ubelskiego. A p h a n to p u s h y p e ra n tu s L . c? okazuje ogólne skarlenie postaci, n ie ­ norm alne w y k ształcenie rożków i zjaw isko zbliżone do częściowego albinizm u w ro zu ­ m ieniu S tandfussa; zm iany u C oenonym ­ pha iphis Schiff. polegają na nieco nienor- m alnem u barw ien iu i odm iennem w y k ształ­

ceniu łu sk , zbudow anych prościej niż u n o r­

m alnych okazów; A g ro tis p ronuba L . ab.

cracoyiensis ab. nov. je s t okazem typow o inelanotycznym sk u tk iem rozwinięoia się

większej ilośoi łusk czarnych; opisany okaz B upalus p in iartu s L. je st formą przejściową, m iędzy sam icami norm alnem i a ab. fuscan- ta ria K rull.; L y th ria p u rp u ra ria L . ab.

nov. okazuje karłow atość i typow y melano- chroizm .

Czł. K. Żórawski przedstaw ia rozpraw ę w łasną p. t.: „O niezm iennikach różniczko­

w ych deform acyi i ciągłego ru c h u m atery al- nego o środ ka1*.

P o dłuższym w stępie, odnoszącym się do teoryi przekształcania form różniczkow ych, zajm uje się naprzód ustaw ieniem jednocze­

snych niezm ienników różniczkow ych dowol­

nej określonej dodatniej form y różniczkow ej stopnia drugiego w n zm iennych, p rz ed sta­

wiającej k w ad rat liniowego elem entu, oraz rów nań skończonej deform acyi tej przestrzen i wobec dowolnyoh zm ian spółrzędnych k rz y ­ woliniowych. A nalogiczne zadanie t r a k t u ­ je prof. Ż. następnie dla jednoczęściow ych g ru p przekształceń, przedstaw iających cią­

głe ru c h y ośrodka, przyozem zam iana spół­

rzędnych może albo zależeć od czasu, albo też być od czasu niezależna. N iezm ienniki różniczkow e ustaw ia zarówno dla rów nań skończonych, jak i dla nieskończenie m ałego p rzekształcenia g ru p y jednoczęściowej, a t a k ­ że podaje tak ie kom binacye niezm ienników rów nań skończonyoh, z k tó ry c h przez przej­

ście do gran icy otrzym ać można n iezm ien ni­

ki nieskończenie małego przekształcenia.

S ek re ta rz zawiadam ia, że dnia 5-go g ru d ­ nia 1913 r. odbyło się posiedzenie K om isyi h isto ryi n au k m atem aty czn ych i p rz y ro d n i­

czych pod przew odnictw em czł. J. R o sta­

fińskiego.

Ks. K. Czaykow ski przedstaw ił k o m u n ik at p. t. „O polskich w pływ ach na um ysłow y rozwój K ochańskiego".

K ochański ze zdobytym w Polsce t y t u ­ łem M agistra A rtiu in odjechał z Wilna po pożarze Akadem ii do W urzburga, aby dosko­

nalić się w m atem aty ce pod S chottem . T en, zachw ycony niepospolitym um ysłem 26-le- tniego Polaka, zatrzym ał go w M oguncyi na profesurze, do k tó rej po siedm iu latac h p rz y ­ była rów nocześnie k a te d ra w B am berdze.

Po śm ierci S ch o tta książę toskański pozy­

skał K ochańskiego dla wszechnicy we F lo- rencyi, a po śm ierci księcia K ochański, j a ­ ko profesor przez dziesięć lat w P radze, znow u przez jak iś czas równocześnie w y kła­

da m atem aty k ę w O łom uńcu i W rocław iu.

Rodacy K ochańskiego poczytyw ali tę n ad ­ m ierną jeg o p racę profesorską na obczyźnie za krzyw dę i dla k ra ju i dla u m y słu zdol­

nego w n auce zebrać plon nierów nie w y ­ datniejszy niż rozjazdy po k ated rach . Po wielu zachodach, dzięki n akoniec Sobieskie­

m u, odzyskali K ochańskiego dla p racy zawo­

dowej, ju ż nie przeciążonej profesurą, W te ­

(15)

N t 21 W SZECHŚW IAT 335

dy płodny te n um ysł rozwinął się w zawo­

dzie pisarskim i zostaw ił stąd bogatą puś- oiznę po części w rozpraw ach, którem i z a ­ silał zwłaszcza A c ta E ru d ito ru m lipskie, po części w k ilk u n astu foliałach koresponden- cyi naukow ej. Kochański obcym zawdzięcza zaszczytne stanow isko na różnych katedraoh przez 20 lat, gdzie straw ił wiek m ęski w p ra­

cy nad siły jednego człowieka. N ajlepszych ty c h lat nie mógł odzyskać w ojczyźnie, ale jej zawdzięcza i naukow ą podstaw ę swojego rozgłosu i pom oc przez n astęp n y c h la t po­

nad 20 na polu p ra cy tw órczej, w której wśród pierw szorzędnych m atem atyków ów ­ czesnych zdobył imię niezapom niane w dzie­

jach oświaty.

Prof. R ostafiński wygłosił kom unikat p. t.: „P ierw sza wiadomość o m ikroskopie w P olsce1*.

Pod koniec X V III w. m ikroskop już był 0 ty le udoskonalonem narzędziem , że A. L eeu- w enhoek robi m iędzy r. 1693— 1703 cały szereg odkryć, ja k postaci krw inek, plem ni­

ków, wymoczków, prążkow ania mięśni i t. d.

N iepodobna więc przypuścić naw et, żeby nie był u nas oddaw na znany. Jedn akże nie m am y tak iej lite ra tu ry , w jakiejby m o­

gła być o nim mowa. Dopiero w kalenda­

rz u S. D uńczew skiego z r. 1754 w a r ty k u ­ le p. t. „Domowa zabaw a'1 je s t między in- nemi mowa o w yborze nasion i taki dosłow­

ny ustęp: „N ajlepiej żaś wszelkie g rana ro ­ zeznawano byw ają przez M icrosoopium, albo też przez szkło, m ałą rzecz w wielkośoi re- p re z e n tu ją c e 14.

Dr. J. L achs przedstaw ił kom unikat p. t.:

„Z dziejów łaziebnictw a krakow skiego.

Dzieje łaziebnictw a sięgają bardzo daleko w stecz, gdyż najdaw niejsze źródła, odnoszą­

ce się do histo ryi m iasta K rakow a, wspomi­

nają o łaźniach i łaziebnikach. Dowodem tego także wielka liczba łaźni, k tó re już w X IV w ieku w Krakow ie istniały, a rezul­

ta te m bardzo w czesne zorganizow anie się s ta ­ n u łaziebniczego i pow stanie cechu łazien­

nego, k tó ry ju ż w r. 1405 istniał, gdyż w te ­ dy ju ż zatw ierdzili rajcy krakow scy dwu

„starszy ch ", przez członków tego cechu w y­

branych. Do cechu należała piecza nad in­

teresam i stanow em i, a od w yroku jego p rzy ­ sługiw ało odwołanie się do „rad y ". Cech ten p rz estał już bardzo wcześnie istnieć 1 zlał się z cechem chirurgów . A któw jego niema, gd y ż zaginęły.

Ł aźnie m ogły być własnością m iasta, oby­

w ateli a naw et i k ap itu ł; mógł je więc po­

siąść każdy, k to je drogą k u p n a lub spadku nabył, lub też k to na ich budow ę uzyskał zezwolenie od „rad y “ . N adzór nad łaźnia­

mi m iała „rada". W ygląd daw nych łaźni nie tru d n o sobie odtw orzyć, gdyż w ak tach

znajdują się odpowiednie zapiski. B yły to zabudowania, urządzone z pew nego rodzaju przepychem i dające znaczne wygody kąpią­

cym się. Za kąpiel płacono, a cechy okreś­

lały obok ceny naw et czas i Częstość k ąp ie­

li dla swoich członków. Liczba łaźni k ra ­ kowskich zmalała ju ż to z powodu niedba- łości ich dzierżawców, k tó rzy ty lk o nieohęt- nie łożyli koszty na ich utrzym an ie, ju ż też

— i to głównie — z powodu zniszczenia ru ­ rociągu krakow skiego przez Szwedów.

Gzł. L udw ik B irkenm ajer przedstaw ił k ró t­

ki kom unikat p. t.: „D robne wiadomości do życia i do naukow ej działalności Jerzego z D rohobycza, d ra m edycyny, profesora, lekarza i astronom a polskiego XV-go s tu ­ lecia".

Osobistość ta, praw ie że zapom niana, n a­

leży przecież do ciekaw szych postaci naszych uczonych w X V -em stuleciu. Był on wycho- wańcem U n iw e rsy tetu krakow sk., wpisany na wydział „artiu m " w r. 1468, równocześ­

nie z W ojciechem B rudzew skim , z k tó ry m też znowu razein w 2 lata później („pro festo s. L uciae a. 1470“) składa egzam in na bakałarza. Z początkiem 1473 r. zostaje m agistrem , zaczem gubi się jego ślad w Urn- w ersyt, k rak ., a odnajduje się dopiero w Bo­

lonii. T u ta j nasz młody uczony spędził k il­

ka la t życia — co najm niej cztery — tu taj widzimy go, ja k świadczą R o tu ły u niw ersy t.

bolońskiego, w trzeoh latach szkolnych 1478/9, 1480/81 i 1481/82 ju ż na stanow isku profesora astronom ii, obok drugiego jeszcze profesora teg o samego przedm iotu, m ag. Hie- ronym a de Manfredis. Z ty oh czasów po­

chodzi jedyne, dotychczas znane jego pisem ­ ko, w połowie astronom iczne i astrologiczne, dochowane jak o rękopism w jednej z biblio­

te k zagranicznyoh, pochodzą bliższe sto su n ­ ki jego do innego znów, a niepospolitego uczonego polskiego, baw iącego równocześnie w Bolonii, Mikołaja z Kwidzynia, h um an i­

stycznie zw anego także A bstem ius. Kiedy powrócił do' kraju, na razie nie wiadomo;

pew nem je st jed n ak , że stało się to przed 1478 r., w ty m bowiem ro k u (ów następ.) znajdujem y go wym ienionego pom iędzy p ro ­ fesorami w ydziału lekarskiego (z filozofiozn.) U n iw e rsy tetu w Krakowie. Dłuższa o nim z r. 1487 zapiska, dochow ana wśród je d n e ­ go z inkubunałów B iblioteki Jag iell., a dzisiaj zaledwie czytelna, świadczy o trw ałem jego zam iłowaniu do astronom ii, a zarazem z d r a ­ dza prawdziwe jego nazwisko: K oterm ak. In ­ na znowu zapiska współczesna podaje dokła­

dną aż po dzień i godzinę (!) d atę jego śm ier­

ci, zaszłej w Krakowie „ 4 ferb ru a rii a. d. 1494, feria te rtia , circa 23 ho ram ". Z poszukiw ań d -ra L achsa (A rch. do dziejów lite ra t, i oświa­

ty w Polsce, T. X II, 1910, s tr. 109) w ynika,

że był on fizykiem królew skim (O lbrachta?),

Cytaty

Powiązane dokumenty

jąć, że księżyce są meteorytami, które zakończyły swój b y t asteroidalny przez przyłączenie się do planet; obracając się zaś koło tych środków

na rozrywa się w pierścienie, między któ- remi powstaje nowy cylinder płynny, zwolna krzepnący znowu na powierzchni. Zjawisko to powtarzać się może ad infi-

ziowii w Kongo, Niemcy, Portugalczycy oraz Belgowie starają się zaprowadzić sztuczne plantacye drzew kauczukowych w swych koloniach; na Malacce, Sum a­. trze i

dopodobnie jest w wielu razach zakrótki, pozostaje mimo to wskazany przez niego fakt, że pęd odbywa się w ciągu okre­. ślonych czasów, po których następuje

giej grupy peryodycznej tylk o sole berylu okazały się czynnem i, lecz w stopniu nie­.. jednakowym : preparat, najmocniej działający na p ły tk ę uczuloną,

rane przez rostw ór na w ew nętrzne ścianki naczynia, nie zrów now aży się z ciśnieniem , w yw ieranem zzew nątrz przez cząsteczki wody, starające się pod

rząt znajduje się wszędzie, nic będziemy się przeto dłużćj nad niemi zatrzymywali, zwrócimy tylko uwagę na dwie osobliwości Ichtbyosaurów amerykańskich. U

chow yw ał swą zdolność rozm nażania się, natom iast p rzy bespośredniem działaniu prom ieni zdolność ta znacznie się zm niej­.. szyła po czterech tygodniach,