Agnieszka Sabor
W poszukiwaniu tożsamości
Niewątpliwie Kraków stał się - na dobre i na złe - poligonem doświadczal nym rewitalizacji dzielnic żydowskich, a co za tym idzie, także „detabuiza- cji” historii żydowskiej w pokomunistycznej Europie Środkowej. I wydaje się, że kazimierski eksperyment zakończył się sukcesem. Mimo licznych błę dów, których efektem bywa na przykład sentymentalizacja, wybiórczość pamięci (tu pofilmowy syndrom turystyki schindlerowskiej) albo wkrada jący się w zabytkową przestrzeń kicz, a nawet nadużycie architektoniczne
(pamiętać przy tym trzeba, że te problemy dotyczą nie tylko dawnej dziel nicy żydowskiej, ale całego miasta).
Nie chodzi wyłącznie o to, że po 1989 roku właśnie Kraków - kto wie, czy nie w większym stopniu niż na przykład czeska Praga? - stał się sym bolem historii środkowoeuropejskich Żydów, czytelnym w całym świecie. Miejscem, w którym postępuje proces reinterpretacji i dowartościowania ich dziedzictwa, a także wpisywania go we współczesność, zarówno pol ską, jak i międzynarodową, przede wszystkim izraelską. O tym, na ile jest to skuteczne psychologicznie, świadczy jedno (to prawda, prywatne, jed nostkowe i „dziennikarskie”) doświadczenie z Lotniska im. Ben Guriona: za każdym razem, kiedy przechodzę tam surową kontrolę graniczną, mój paszport budzi sympatię izraelskiego oficera - po chwili okazuje się, że cał kiem niedawno urzędnik ten byl na Kazimierzu, a z Krakowa wywiózł bar dzo dobre wrażenia. Pamiętam także poznanych w pociągu Izraelczyków - matkę, której dziadek urodził się w Kongresówce, i jej syna. Prosto z Okęcia jechali na krakowski Festiwal Kultury Żydowskiej. Grzecznościowo i bez żadnych oczekiwań, zaproszeni przez znajomych z pracy. Po kilku dniach okazało się jednak, że nowoczesność i swoista awangardowość tego przed sięwzięcia (Janusz Makuch nie stara się wszak „odtworzyć” kultury Żydów polskich, ale wskazuje na jej żywotność i obecne, jerozolimsko-nowojorskie
konsekwencje) zainspirowała trzydziestoletniego Izraelczyka do poszuki wania w Polsce własnych korzeni. Z Krakowa wybrał się do małego mia steczka, gdzie urodził się jego pradziadek.
Narzekamy - i słusznie - na fakt, że młodzież izraelska przyjeżdża jąca do Polski po to, by złożyć hołd tym, którzy zginęli w nazistowskich
obozach zagłady, nie ma kontaktu z polskimi rówieśnikami. Warto jed nak zauważyć, że coś się zmieniło. Pamiętam czasy, kiedy już przed lot niskiem w Balicach czekały autokary, które przybyszów z Izraela zawo ziły wprost do Oświęcimia, by po jakimś czasie odwieźć ich z powrotem do wyczarterowanych samolotów. Teraz większość grup przed lub po wizy cie w Auschwitz odwiedza już Kazimierz, coraz częściej zachodząc również na Wawel i na Rynek. To potencjał do wykorzystania: krakowskie dziedzic two może stać się podstawą dialogu najbardziej współczesnego. Pozostaje pytanie, jak go animować.
To aspekt polityczno-międzynarodowy kazimierskiej rewitalizacji. Równie ważny jest jednak jej aspekt „wewnętrzny” - otóż lokalna metro polia, jaką jest Kraków, promieniuje na region. Także na tę jego część, która w wyniku przemian polityczno-administracyjnych pod koniec XVIII wieku w wyniku zaborów „odpadła” od Małopolski. To, co najciekawsze w pol
skim myśleniu o dziedzictwie żydowskim, rozgrywa się dziś bowiem na prowincji, głównie na ziemi kielecko-sandomierskiej, na dawnych rubie żach cesarstwa rosyjskiego, które graniczyły - z jakże odmiennym! - impe rium habsburskim. Ten ciągle jeszcze opuszczony i apatyczny region, z repu tacją równie kiepską jak tamtejsza sieć dróg i torów kolejowych, kojarzony jest głównie z antysemickimi malowidłami w sandomierskich kościołach
oraz z powojennym pogromem kieleckim. I oto od kilku lat Kielecczyzna odkrywa, boleśnie i z oporami, że jej szansą rozwoju, jedną z najważniej szych, jest dziedzictwo żydowskie. W konsekwencji zaś po kilku wiekach znowu zaczyna zwracać się w kierunku Krakowa i Małopolski - poza ciągle widoczny, choć wydawać by się mogło - anachroniczny, kordon cesarski.
Na wzrost zainteresowania tematem żydowskim w tamtejszych ośrod kach niewątpliwie wpływa fakt, że festiwalowy koncert finałowy na ulicy Szerokiej transmitowany jest przez telewizję publiczną (co zresztą nie podoba się wielu jego stałym bywalcom, którzy obawiają się komercjali zacji). Nie bez znaczenia jest również to, że okolice te penetrowane są przez biura turystyczne wyspecjalizowane w podróżach studyjnych dla cudzo ziemców. Kazimierz - dzielnica modna dziś wśród młodzieży - coraz częś
ciej włączana jest też do programów wycieczek szkolnych (warto pod kreślić, że każdy polski uczeń przynajmniej raz przyjeżdża do Krakowa), a synagoga zobaczona na ulicy Szerokiej musi przywoływać wspomnie nie o podobnym budynku, lub jego ruinie, w rodzinnym miasteczku. Wreszcie, trzeba by się zastanowić, czy do zmiany nastrojów - paradok salnie - nie przyczyniły się ostatnie debaty i rocznice: te, które wiązały się z Jedwabnem, i te, które dotyczyły pogromu kieleckiego.
To znaczące, że pierwsza promocja najnowszej książki Jana Tomasza Grossa odbyła się nie gdzie indziej, ale w Kielcach, o co zabiegali sami miesz kańcy miasta, którzy wcześniej uczestniczyli już w ogólnopolskich Dniach Judaizmu - ich centralne obchody (znów: dzięki inicjatywie obywatelskiej)
odbywały się właśnie tutaj. I choć dyskusja miała charakter gorączkowy i dra matyczny, tłumna i różnorodna publiczność kielecka nie czuła wobec autora
Strachu wrogości. Wiele osób, które śledziły recepcję tej książki, zwraca uwagę,
że jej kielecka prezentacja była najbardziej udana. Ostatnio prezydent nazna czonego pogromem miasta zaproponował napisanie książki-przewodnika po żydowskiej historii Kielc - publikacja już ukazała się drukiem.
Choć wydaje się, że przywracanie pamięci o Żydach na północ od Krakowa zaczęło się nie w Kielcach, ale w maleńkim, nieco ponaddwu- tysięcznym Chmielniku, niegdysiejszym sztetlu. Tu - jakby w odpowie dzi na krakowski Festiwal - zorganizowano po raz pierwszy jego wersję w skali „mikro”. Spotkania z Kulturą Żydowską, które w równym stopniu współtworzą goście z metropolii (Krakowa, Warszawy, ale też Izraela) i oko liczni mieszkańcy, mają kameralny charakter. Za każdym razem na tej samej scenie obok „gwiazd” występują dzieci z miejscowej szkoły, a waż nym elementem festiwalu jest konkurs na potrawę kuchni żydowskiej. I okazuje się często, że przepis na czulent przechowany został w rodzinnej, nieżydowslciej przecież tradycji. W wyniku takiego „oswajania” przeszłości chmielniczanie nie czują lęku, kiedy pokazują przybyszom ślady dawnego cmentarza żydowskiego. Otwarcie opowiadają także o tym, że ostatnie oca lałe macewy posłużyły po wojnie do budowy okolicznych dróg.
Do festiwalu dołączyły Pińczów, Szydłów, Chęciny. I oczywiście Kraków (nie bez powodu sztetlowe „Spotkania” odbywają się na tydzień przed Festiwalem na Kazimierzu - chodzi o to, by mniej lub bardziej oficjalni goście mogli przyjechać i tu, i tu). Tak narodziła się - nie tylko świąteczna - sieć powiązań i chęć robienia czegoś razem. Burmistrz Chmielnika, który wraz z ówczesnym dyrektorem miejscowego domu kultury zainicjował
Spotkania z Kulturą Żydowską, powiedział kiedyś: „Dla naszych miejsco wości największą szansą przyszłego rozwoju jest żydowska historia sztetla. Po prostu: taka jest przeszłość tych miejsc, bez niej zaś nie uda się nam zbu dować naszej dzisiejszej tożsamości”. Dziś zaprasza projektantów pracują cych dla Muzeum Powstania Warszawskiego, by w jego miasteczku wymy ślili Muzeum Sztetla.
O dziwo, proces przywracania pamięci o Żydach może też pomóc w dowar tościowaniu piastowsko-jagiellońskiej tradycji tego regionu. W Szydłowie zachowały się wszak zabytki z czasów Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego. W Chęcinach przed bitwą pod Płowcami zebrała się polska szlachta, inicjując historię polskiego parlamentaryzmu. W Pińczowie pochowany został Jan Łaski Młodszy - znany w całej Europie działacz reformacyjny. Działał
tu Santi Gucci, jeden z największych krakowskich architektów późnego rene sansu i manieryzmu.
Jednak - mimo działań entuzjastów - wszystko to pozostaje jak dotąd zasobem lokalnym, czyli potencjalnym. Bo w niedzielę z zabytkowego Pińczowa do Krakowa nadal odjeżdża tylko jeden autobus (linii kolejowej nie ma w ogóle). Ba, aby nie dysponując samochodem, pokonać zimą kilkunasto kilometrową odległość między Buskiem Zdrojem (w którym kuracjusze nudzą się całymi tygodniami) a Pińczowem, potrzeba trzech godzin. Albo prawie stu złotych - tyle bowiem kosztuje kurs taksówką w jedną stronę.
Tu jednak wraca pytanie o wspierającą funkcję metropolii. I o to, która metropolia powinna ponosić odpowiedzialność za ten region. Historia i ostat nie doświadczenia - wbrew opinii polityków - wskazywałyby na Kraków.