• Nie Znaleziono Wyników

Kostek i Tadek

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Kostek i Tadek"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Tadeusz Wittlin

Kostek i Tadek

Archiwum Emigracji : studia, szkice, dokumenty 2, 238-242

(2)

oraz Commissar, studium o Ławrentim Berii, tłumaczone na kilka języków, pozwoliło mu zaistnieć również w literaturze angielskiej, a obszerne studium o Dagny Przybyszewskiej (Eine Klage für

Dagny Juel-Przybyszewska, 1997) dało satysfakcję i szansę na powrót do Europy... W papierach

pozostała obszerna anglojęzyczna biografia Gorkiego oraz studium o teatrze Czechowa.

Opublikował też, wspomnienia z lat międzywojennych (Ostatnia cyganeria, 1974) oraz kilka bardzo prywatnych, osobistych biografii przyjaciół: Hanki Ordonówny (Pieśniarka Warszawy, 1985), Stefana Wiecheckiego-Wiecha (Nad szarej Wisły brzegiem..., 1990) i Wieniawy--Długoszowskiego (Szabla i koń, 1997).

Nie czuł się historykiem, choć droga do każdej książki wiodła przez długoletnie badania, poszukiwania źródłowe i ogromną, gromadzoną z pietyzmem korespondencję z rodziną i przyja-ciółmi bohaterów jego książek. Każdy fakt był wielokrotnie sprawdzany, a opinie formułowane bardzo ostrożnie. Miał wielki i uzasadniony żal do recenzentów swoich książek, że całą pasję poświęcają poszukiwaniu zawartych w nich nieścisłości i opuszczeń, nie dostrzegając języka i nie czując atmosfery oddanej z niemal kronikarską dokładnością. Był właśnie bardzo osobistym, bar-dzo spóźnionym kronikarzem przedwojennej Warszawy i ludzi, którzy świadczyli o jej wyjątkowo-ści. W Warszawie zmarł, 4 października 1998 roku...

Odpowiadając na jeden z listów dotyczących Gałczyńskiego, Tadeusz Wittlin przysłał mi swój szkic pt. ^ o s t e k i Tadek" wcześniej nie publikowany oraz rękopis wiersza autora „Zaczarowanej dorożki".

Mirosław Adam Supruniuk (Toruń) *

KOSTEK I TADEK

Niedawno, gdy w Warszawie miało ukazać się krajowe wydanie mojej książki Diabeł w raju, wspomnień z więzień sowieckich i obozu przymusowej pracy na Syberii, które to szkice z przed-mową generała Andersa opublikowałem kiedyś w Londynie, mój nowy wydawca zwrócił się do mnie z prośbą o zdjęcie na okładkę, lecz z czasów gdy służyłem w Drugim Korpusie.

Nie mogłem odmówić. Tym bardziej, że wydanie tej mojej książki miało być oficjalne, po podziemnym poza cenzurą.

Z kufra pełnego papierów wydobyłem starą książeczkę wojskową, a wyblakłe zdjęcie zanio-słem do fotografa w Waszyngtonie, by mi zrobiono znośną odbitkę. Gdy po kilku dniach odbiera-łem zamówienie fotograf spoglądając to na mnie, to na moje zdjęcie w mundurze z pasem koalicyj-nym przez ramię, spytał:

— To pana syn. Prawda?

— Nie — odrzekłem poważnie. — Wnuk.

— A no tak — przyznał. — Ale pewne podobieństwo istnieje. — Dziękuję — powiedziałem cicho.

Zapłaciłem i wyszedłem z lekka zasmucony.

Idąc ulicą pomyślałem, że istotnie mógłbym mieć wnuka w wojskowym mundurze, gdyż wypadki wojenne, w których brałem udział, były tak dawno, iż minęły od nich co najmniej dwa pokolenia czasu.

W okresie drugiej wojny światowej, gdy my, ludzie cudem wyrwani śmierci z sowieckiego zesłania i chociaż jeszcze w Rosji, lecz już nosiliśmy polskie mundury z orzełkiem w koronie, w barakach wojska generała Andersa otrzymywaliśmy wiadomości ze świata z gazetki „Polska". Wówczas w artykule Straty kultury polskiej, poświęconym zmarłym artystom wyczytałem wśród wielu innych nazwisko Gałczyńskiego.

(3)

Konstanty Ildefons Gałczyński, jeden z założycieli poetyckiej grupy „Kwadryga", autor poe-matu buffo Koniec świata, surrealistycznej powieści Porfirion Osiełek i mnóstwa najprzedniej-szych wierszy, stanowił klasę sam dla siebie. Jego liryki, podobnie jak fraszki i satyry były orygi-nalne w formie i niespodziane w poincie, a takie wiersze jak Muzeum Chopina, Skumbrie w

toma-cie, czy Serwus Madonna, ta ostatnia strofą:

Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza; Znają mnie redaktorzy, zna policja konna, A tyś jest matka moja, kochanka i muza — Serwus, Madonna!

nie miały pierwowzoru w poezji polskiej. W artykule wychodzącego w Kujbyszewie tygodnika Ambasady R.P. „Polska" pochowano Gałczyńskiego wówczas we wspólnym grobie rodzinnym poetów, malarzy i aktorów. Dopiero znacznie później Zygmunt Nowakowski w „Wiadomościach Polskich" obwieścił z Londynu, że Gałczyński żyje, znajduje się jednak w osławionym obozie koncentracyjnym Dachau. Wzmianka ta, chociaż prostująca pogłoskę o śmierci autora Porfiriona

Osiełka, była wystarczająco ponura. Dachau bowiem, gdzie zmarły tysiące Polaków, był to obóz

bez wyj ścia, w którym pobyt równy powolnemu konaniu był gorszy od śmiercionośnej kuli wroga na froncie. No, trudno. Trzeba było się z tym pogodzić.

Pewnego dnia w kasynie przy bufecie natknąłem się na szczupłego faceta, popularną niegdyś w Warszawie posturkę na literackich zebraniach, wieczorach autorskich i innych tym podobnych artystycznych popijawach. Olaf, gdyż takie właśnie imię nosił, a może nadało mu jego otoczenie, był niegdyś kompozytorem muzyki do tekstów kilku ballad Konstantego Ildefonsa. Teraz Olaf również nie miał wątpliwości, że biedny Gałczyński podzielił los ofiar niemieckiego obozu bez powrotu. Cóż robić? Wypiliśmy wspólnie na pamiątkę Konstantego, wspomnieliśmy kilka jego nieodpowiedzialnych wyczynów prawdziwych i rzekomo prawdziwych, i półgłosem odśpiewali-śmy jego Balladę o trąbiącym poecie do muzyki tegoż właśnie Olafa rozpoczynającą się od słów:

Mówią, że była panienka, Co miała na imię Ina,

Gdy chciała powiedzieć: „ kocham ", Mówiła: „ kokaina ".

Miała niebieską wstążkę i niebieskiego kota. Kot wąchał „ kokainę ", A Ina wąchała kota...

I tak dalej i dalej. A kiedy pożegnałem Olafa i wszedłem do mego baraku pomyślałem, że powinie-nem napisać literackie wspomnienie o biednym Gałczyńskim. Jeszcze tegoż dnia skreśliłem opo-wieść o tym, jak to pierwszy raz spotkałem się z Konstantym w redakcji satyrycznego tygodnika „Cyrulik Warszawski". Gałczyński zwrócił się wtedy do mnie ze słowami:

— Ma pan ponurą minę jak właściciel zakładu pogrzebowego na Pradze, albo jak tak zwany wy-twornie: moczymorda. Czy posiada pan zakład pogrzebowy na Pradze?

— Nie — zaprzeczyłem, co zresztą było prawdą.

— W takim razie chodźmy na wódkę — zaproponował Gałczyński.

Wkrótce znaleźliśmy się w barze u Wróbla na ulicy Mazowieckiej, gdzie przy bigosie i wódce rozmawialiśmy na tematy górne i chmurne o kwartalniku „Kwadrygi" z Pegazem na okładce, o księgarni poetyckiej Hoesicka pod kierunkiem nieocenionego Mariana Steinsberga, który poetom udzielał pożyczek na wieczne nieoddanie i zaliczek na książki nigdy nie napisane, ale że był mę-żem wielkiej aktorki Mieczysławy Ćwiklińskiej, więc duszę miał artystyczną. Mądrzyliśmy się też na temat skamandrytów, wykpiwaliśmy niektórych znajomków i oczywiście wypiliśmy bruder-szaft. Również wtedy Konstanty zadeklamował jeden ze swych wierszy skandując go po pijanemu nieco zbyt głośno, gdyż wokoło przy innych stolikach zaległa makiem zasiana cisza. Wszyscy włącznie z zastygłymi przy ścianach kelnerami słuchali gdy Konstanty recytował:

(4)

Włożę spodnie czarne, cmentarne Ipójdę w siną dal

I nic nie zostanie tu po mnie, Jeno ten cichy żal.

Jeno te białe modrzewie, Jeno ten czarny frasunek I gdzieś tam w knajpie za miastem Niezapłacony rachunek. Gdy skonam, o moi najdrożsi, A skonam wieczorem niebieskim...

Kiedy wymawiał te słowa, miał łzy w oczach i w głosie.

Nie wiedząc czy zamknięty w koszmarnym obozie zagłady Gałczyński skonał wieczorem niebieskim, czy przed szarym ponurym świtem, napisałem moje epitafium jak umiałem najlepiej i pod tytułem Konstanty po raz pierwszy zamieściłem je w dwutygodniku wojskowym „Parada".

Czasopismo było dla żołnierzy Drugiego Korpusu we Włoszech. Wydanie z moim esejem o Gałczyńskim szybko rozeszło się jak zwykle po oddziałach, a ja zapomniałem o moim literackim wyczynie. Aż pewnego dnia na adres redakcji otrzymałem list. Ktoś donosił, że gdy w październiku

1944-go roku po upadku Powstania Warszawskiego dostał się do niewoli niemieckiej, zamknięty został w obozie Stalag XI A, Allengrabow w pobliżu Magdeburga. Tam spotkał się z Gałczyńskim, który jako jeniec z kampanii wrześniowej 1939 był tam w stopniu szeregowca i pełnił funkcję tłumacza w obozowym szpitalu Lagerlazarett A. Później jednak został stamtąd usunięty i skiero-wany do tak zwanej Arbeitskommando za ostry list protestujący przeciwko odsyłaniu polskich żołnierzy na przymusowe roboty. Słowem, mimo wszystko z Konstantym nie jest tak źle.

List ten pokazałem Olafowi. Z radości wypiliśmy za zdrowie tego, który powrócił cało z dru-giej strony cienia, ja zaś uważałem za swój święty obowiązek napisanie o tym odpowiedniego eseju. Tym razem mój felieton w „Paradzie" zatytułowałem Ildefons Redivivus.

Upłynęło sporo czasu. Było to już w roku 1945-tym po zakończeniu działań wojennych, lecz jeszcze przed demobilizacją, a w jaki sposób numer „Parady" z moim radosnym sprostowaniem

Ildefons Redivivus ze słonecznej Italii trafił daleko zagranicę, doprawdy nie mam pojęcia. W

każ-dym razie pewnego dnia nadeszła do mnie z Niemiec nie licho wypchana koperta zaadresowana zielonym atramentem. Oto co zawierała napisane z rozmachem na grubym, szarym pakowym papierze:

Ildefons Redivivus Tadeuszowi Wittlinowi i „Paradzie " — pozdrowienie.

BALLADA O SZKLARZACH

Byli szklarze. Tu punkt kładę: Jeden Kostek, drugi Tadek.

bo, gdy przyszła wojna zła, to nagle zabrakło szkła, Tu przecinek, albo średnik.

Więc ci szklarze byli biedni,

a po wojnie były nici, czyli nie było czem szklić i

(5)

szklarzy dwóch jak jeden mąż z tej radości, że tak szło, drapało się w głowę wciąż. że powstanie polskie szkło A mrozik był jak cholera, bez tych cudów, bez hałasu,

cholera poniżej zera, bez annaszu, sasu-lasu, papierosów n-i-ma, aż bez kajfaszu, bez pieczęci, klął ze szklarzy każdy szklarz, wprost: jak lepią garnki święci. więc już chcieli robić bunt, A gdy już pod wiosnę szło, ale... tego. Tutaj punkt.^ walcowali polskie szkło

A właściwie o to szło, Tadek z Kostkiem, Kostek z Tadkiem jakby piasek stopić w szkło, szkło im wychodziło gładkie,

żeby nie marzł Wacio, Miecio, bo i oni byli mili. żeby ciepło było dzieciom, No, i szklili, szklili, szklili żonom, mężom, z dziećmi pannom, Szkłem takim szklanym i czystym uciekinierom, ewakuantom, i diamentem promienistym. żeby, słowem, iasnv gwint! A, że chodzili w pokorze, nie zczezł das polnische Kind. (Widzisz serca szklarzu, Boże)

Właśnie szedł pod ścianą gość to się okazało, że

z gębą jakby połknął ość, jakiś sekret był w ich szkle: z nerką w dole, z głową w ziemi, Świat przez nie jak proste dziwy pół filozof i pół chemik. wesoły był i uczciwy

Krzyknie Tadek: Panie pan, i niebogaty, lecz nasz,

umiesz pan pocierać chrzan? jak Kostek szklarz, Tadek szklarz. Nie, niestety. CHRZAN PRZEMINIE... Tylko złośliwi mówili:

Jam jest TrĄpalski, inżynier. Mszą... Matkę Boską... kupili... Ach, inżynier? No, to lu! stąd... przez szyby... pawie pióra...

Właśnie ma się sprawa ku korony i inna bzdura. szkłu do okien, szkłu w oborze. Jać tam ich lubię. I marzę: Do roboty, profesorze. Tadek i Kostek. Dwaj szklarze. Zatrzymali jeszcze trzech,

jeszcze pięciu, Kostek w śmiech

(6)

Mityczna panna Lusia, prawdopodobnie maszynistka*, wyraźnie nie posłuchała prośby Autora i wykonała co najmniej kilka kopii, gdyż po latach, dokładnie w roku 1957, w jednym z tomów Dzieł Zebranych Gałczyńskiego znalazłem balladę o Kostku i Tadku z przypisem: „Wiersz powstał również za granicą. Pierwodruk «Przekrój», r. 1946, nr 56".

Balladę o szklarzach zamieszczono w Dziełach nieco inaczej niż j ą Kostek napisał, gdyż bez

podziału na strofy, bez odnośnika do panny Lusi, bez poprawek na rękopisie, no i oczywiście bez dedykacji dla mnie i bez narysowanego krzyżyka, który Ildefons zrobił przy swym nazwisku u góry pierwszej stronicy manuskryptu.

Do wiersza Konstanty dołączył do mnie list z niemieckiego obozu przejściowego w Höxter. Pisał mi, że wraca do Warszawy nareszcie wolnej, oswobodzonej przez serdecznego ojca Polski i Polaków: wielkiego i ukochanego Józefa Wissarionowicza Stalina i nie wątpi, że wkrótce tam się ze mną spotka.

Nie pamiętam, czy czytając te brednie pisane po wykryciu masowych grobów w Katyniu, o czym Konstanty musiał przecież wiedzieć, przecierałem oczy ze zdumienia, czy nie. Bo powinie-nem. W każdym razie doszedłem do wniosku, że Gałczyński pragnie wrócić jak najprędzej do żony i córki, które kochał, a brednie na temat bratniej sowieckiej armii, o której teraz również wspomi-nał, on niegdyś skądinąd skrajny prawicowiec i superendek, napisał dla kpiny.

Odpowiedziałem mu więc listem, w którym dziękując za świetną balladę wyraziłem obawę, iż w tej chwili jeszcze nie wybieram się, by składać hołd Stalinowi i dołączyłem napisaną przeze mnie na tę intencję fraszkę pod tytułem Zaczekam, pozostaję. Nie wątpiłem, że Kostek odpisze mi dowcipnie, tym bardziej, że w liście z Niemiec pod okupacją narodów sprzymierzonych mógł sobie na to pozwolić. Ale nic podobnego. Pismo jakie od niego otrzymałem, chociaż również jak po-przednie skreślone zamaszyście zielonym atramentem, roiło się od wymysłów. Nazywaj ąc mnie głupim faszystą, któremu łazi po głowie, że kiedykolwiek wjadę do Polski z moim Andersem z czarnym podniebieniem na białym koniu. Gałczyński wypowiedział mi przyjaźń i znajomość raz na zawsze. Szkoda. I szkoda, że w przystępie złości zniszczyłem ten list pełen inwektyw i ordynar-nych wyrazów. Jakby nie było Konstanty jest autorem wiersza Pieśń o fladze, który napisał w czasie wojny, gdy był zamknięty w obozie jenieckim w Altengrabow, a w wierszu tym, jednym z najpiękniejszych w poezji polskiej zwracając się do flagi wołał:

...Nie zmogą Cię bombą, ni złotem I na zawsze zachowasz swą cnotę. I nigdy nie będziesz biała I nigdy nie będziesz czerwona, Zostaniesz biało-czerwona Jak wielka zorza szalona, Czerwona jak puchar wina, Biała jak śnieżna lawina, Biało-czerwona...

Za ten wspaniały poemat można Ildefonsowi wybaczyć niejedno.

Tadeusz Wittlin (Stany Zjednoczone)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wprawdzie do czasów Viete'a w dziedzinie algebry nastąpił już pewien rozwój symboliki oraz znane były rozwiązania równań trzeciego i czwartego stopnia.. przez

zauważyła, że mur nie kończy się tam, gdzie sad, lecz ciągnie się dalej, jakby oddzielał znów ogród inny po tamtej stronie.. Dostrzegła zresztą wierzchołki drzew ponad murem,

Udowodnić, że kula jednostkowa w dowolnej normie jest

Zdrowie – według definicji Światowej Organizacji Zdrowia – to stan pełnego fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu.. W ostatnich latach definicja ta została uzupełniona o

Z uwagi na delikatność zagadnienia proponuję, żebyście drogie kobietki przeczytały tekst znajdujący się w ćwiczeniówce na stronach 27-28 i rozwiązały test znajdujący się

Nie jest to jednak akt pokierowany prawdą o przedmiocie wiary (tzn. intelekt nie dostrzega prawdziwości prawd nadprzyro- dzonych), ale jest to akt pokierowany wyborem woli

W votum­ separatum odniesiono się również do zarzutów, które zostały określone przez zwolenników I.. Koschembahra-Łyskowskiego

zawarła ze swoją siostrą Natalią S. umowę, na mocy której zezwoliła jej na nieodpłatne używanie należącego do Marioli S. W tym czasie wyjeżdżała bowiem na wakacje i