• Nie Znaleziono Wyników

Jan Sobieski król Polski i obrońca chrześcijaństwa : powieść historyczna z czasów odsieczy Wiednia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jan Sobieski król Polski i obrońca chrześcijaństwa : powieść historyczna z czasów odsieczy Wiednia"

Copied!
172
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

I

OBROŃCA C H R ZE Ś C I J A Ń S T W A .

Powieść historyczna z czasów odsieczy Wiednia.

P O Z N A Ń .

(8)

( f *

\

% / J Á * /

v

£

(9)

siedział w dużym z poręczam i krześle, nie pierw­ szej m łodości mężczyzna. P rzed nim, na stole, tureckim k obiercem pokrytym , leżało mnóstwo rozrzuconych papierów , a ‘ dwie w oskow e św iece, w dużych, srebrnych lichtarzach osadzone, rzucały m dław e do koła światło, b o ju ż od kwadransu zapom niano je objaśnić.

P ow ażna, niczem nie przerwana panow ała tu cisza, i tylko głośny takt w ahadła stalowego zegaru , pow tarzał sw oje jed n oton n e tyk... tak...

N a ścianach w isiało m nóztwo broni siecznej i palnej rozm aitych narodów, a nawet luki i strzały dzikich Indyan b y ły pom iędzy n iem i; klingi, p a ­ łasze, rękojeści jagatanów i kindżałów, św ieciły rażącym połyskiem drogiM i kamieni, które z całą sztuką misternie osadzone, rob iły m iły p o cią g d la oka.

B o tćż w owych, rycerskich czasach, gd y sam król polski pierwszym był bohatyrem w E u r o ­ pie, wszyscy panow ie przesadzali się na to, aby m ieć kosztow ną broń i wojenne rynsztunki, które

(10)

za głów ne ozd ob y poczytyw ali sobie. D la tego przepych w tern, nawet d o zbytku b y ł posuwany, tak, iż niekiedy ogrom ne na to w ykładano sumy.

M ężczyzna, siedzący w tćj kom nacie, m iał przeszło pięćdziesiąt lat wieku, lecz z pow ierz­ chow ności, zaledw o na czterdzieści w yglądał. T w arz ściągła, nos g reck ieg o składu, p o d którym kruczym połyskiem świeciły starannie umuskane wąsy, charakterystycznie o d b ija ły o d profilu wy­ sok iego czoła. D w o je ciem nych ócz, szeroką, czar­ ną brw ią ocienionych, rzu cały jakiem ś niezw ykłym blaskiem , a w nich dopatrzeć b yło można różne nam iętne żądze, jak ie na dnie duszy spoczyw ały. C a ła zaś m ajestatyczna postawa, średnia tusza ciała, i czerstw ość m alująca się na policzkach, ozn aczały m ęża, p ełn ego zdrow ia i energii.

B y ł to A n d rzćj M orsztyn, w ielki podskarbi, je sz cz e za nieszczęśliwych rządów K ory b u ta , na ten urząd wyniesiony, a dziś osobisty nieprzyja­ ciel S obiesk iego i je g o żony M aryi K aźm iry.

O d d y ch a ł on ku nim ciągłą nienawiścią, do najwyższego stopnia posunioną tak dalece, że wszelkiem i sposobam i ch cia ł usunąć ich o d tronu, na którym w edług je g o przekonania kom u inne­ m u zasiąść należało.

W tćj chwili, M orsztyn toczył przeważną walkę z sw ojem i myślami, b o ja k z je d n ć j strony marzył o swym wyniesieniu się, tak z d ru gićj w idział w iszącą nad głow ą wielką burzę i surową zem stę króla dotknąć g o m ogącą.

J ed n akże w ielki podskarbi nie u padał na duchu i teraz właśnie pewniejszy b y ł sw ojego

(11)

korespon den cya z wersalskiego dworu, kazała mu spodziew ać się na pewno pom yślnego skutku. D la tego też o b o k dumy, m alującćj się na wy­ niosłym czole M orsztyna, w idno było, ja k z oczu m igały mu dwie błyskaw ice, które dostatecznie m alow ały, ja k a niepoham ow ana sp oczyw ała w nim zemsta.

— T eraz ze szczytu p otęgi strącę S o b ie ­ skiego — m ów ił w m yśli do siebie, przeglądając na n ow o list tajem nem i cyfram i skrćślony, - a dumna je g o M arya K aźm ira, d op iero wten­ czas ujrzy swoje nizkość, gd y pozbaw ioną b ęd zie korony.

O ! pozna, ale już zapóźno, ja k niebezpie­ czna je st rozdrażnić lwa, który ma za sobą siłę i ostre pazury. W y so k ie jś j marzenia znikną, ja k bańki na w odzie, a ten, k tórego swą nieła­ ską postanow iła ścigać, od p ła ci się je j wzajem nie i to z lichwą je szcze ! Ż e hrabiem u M a lign y o d ­ m ów iłem ręki mej córki, m iałem do tego słuszne p ow ody, bo nienawidzę S obiesk ićj, równie, ja k nienawidzę ca łe g o je j rodu.

O na sw ojem i intrygam i zniszczyła całe m oje n a d z ie je ; podstępem w ydarła koron ę, którą ja m iałem rozporządzić, a zatćm podstęp za p o d stęp ! D o ch o d z i już godzin a zemsty, godzina m o je g o tryum fu a jej poniżenia.

T a k z samym sobą rozm aw iał w m yśli wielki p od sk arbi, je g o twarz raz niezwykłym rum ieńcem , t o znów bladością pow leczona, św iadczyła o w e­

(12)

wnętrznej w alce, a razem o niewczesnej dum ie, ja k a zagnieździła się w tak burzliwym umyśle.

L ek k ie zakołatanie we drzwi, do kom naty prow adzące, zbu d ziło M orsztyn a z teg o sam na sam dum ania; kilka listów przed nim na stole le żą cy ch ukrył p od k obierzec, i odw róciw szy głow ę, zapytał się: kto ta m ?

— J a jestem ... — odezw ał się cienki głos w francuzkim języku , a podskarbi szybko p o ­ dniósł się z krzesła i z otw artem i rękam i p o b ie g ł naprzeciw w ch odzącego gościa.

N ow o przybyły, był dosyć słusznego w zrostu, szczu pły, ściągłych rysów twarzy, ciem nych w ło ­ sów, a czarne połyskliw e, uśm iechające się oczy, zdradzały je g o żywy tem peram ent, który m alow ał się w każdem poruszeniu. Z a ra z z pierw szego rzutu m ożna b y ło poznać w nim u kładnego dw o­ raka L udw ika X I V , a pełn a uprzejm ość, z ja k ą witał go podskarbi, przekonyw ała, że do w yso­ k ieg o stopnia pragnął pozyskać je g o względy.

— K o ch a n y mój podskarbi — pierw szy prze­ m ów ił m argrabia de Y itr i z wymuszoną nieco przesadą — przyszedłem donieść ci, że w tć j chw ili nader ważne otrzym ałem w iadom ości, w pły­ w ać m ogące wiele na nasze w idoki, i dla teg o m usimy wspólnie naradzić się, aby działać szy b k o i stanowczo.

— Słucham cię m argrabiom — od rze k ł n ie­ c o pom ięszany M orsztyn.

— O to wojska otom ańskie ciągną ju ż p od W ie d e ń i w krótce opanują ca łą A u stry ą , która w żadnym razie nie potrafi oprzeć się tak p rze

(13)

-m a ga ją cćj sile. S obieski u jęty różnem i obietni­ cam i Cesarza L e o p o ld a , już p od ob n o dał się uwieść, przyrzekając swą p om oc, a na sejm ie zw o­ łanym teraz, głów nie starać się zamierza, aby R zeczpospolita nie sprzeciw iała się tem u. P lan y te dotąd głęb ok ą tajem nicą są pokryte, jednakże ja nie m ylną mam wiadomość, iż tak jest, a nie iuaczćj, i dla teraz p od w oić trzeba starań, dla uzyskania silnćj op ozy cy i w senacie. J e ż e li zaś pom im o tego, król ch ciałby trw ać w swem p o ­ stanowieniu, w takiem wypadku należy usunąć g o z tronu, na którym kto inny, sprzyjający n a­ szym zamiarom, zasiąść potrafi.

Z dum iał się podskarbi n a tę m o w ę , jed n ym tchem wym ówioną, a po chwili namysłu, odrzekł d o p rzeb ieg łego F rancuza.

— P rzecież większa p ołow a Senatu pójdzie za m ojem zdaniem, a ja nie d o zw olę , b y nieść czynną p om oc A u stryi. W ie s z dobrze m argra­ b io, że oddany jestem duszą i ciałem d la w er­ salskiego dom u, b o mam to wewnętrzne przek o­ nanie, iż jedyn ie stosunki z F ra n cy ą , przynieść m ogą R ze czy p o sp o litćj prawdziwą korzyść.

— W ie m kochany podsk arbi o twoim pośw ię­ ceniu się na wierne usługi m ojeg o m onarchy, który potrafi ocen ić je , i nie zostawi n igdy bez n a g ro d y ; ale teraz w naglących okolicznościach, p otrzeb a koniecznie zapew nić sobie silną partyę, p rzeciw którój w ola S obiesk iego upaść powinna. D la tego ja u łożyłem plan, m ogący nam b y ć n a j­ lepszym środkiem d o d op ięcia pożądanego celu,

(14)

zw łaszcza: że postanow iłem samą królow ę z czyn­ nym udziałem pozysk ać na naszą stronę.

— M aryą K a źm irę ?... — z niedow ierzaniem zapytał się podskarbi.

— T a k ją sam ą... — odrzekł m argrabia, w patrując się uważnie w zm ienioną tw arz M o r ­ sztyna.

— N a B oga, przecież ona jest główną nie- przyjaciółką m oją , gotow a by mnie w je d n ćj ch w ili potęp ić, gd yby to m ogło od niej zależeć, i gdyby ch oć jaki wątek podejrzeń m iała przeciw mej osobie.

— B ądź spokojnym przyjacielu, — m ów ił d a lśj Y itry z zupełną pew nością — m ój plan tak zręcznie jest ułożony, że M arya K aźm ira duszą i ciałem p op iera ć będzie naszą stronę, a jć j p o ­ parcie stanie się najsilniejszym bodźcem , i p o ­ służy nam, że p o d tą zasłoną wykonam y w szyst­ k o, co w ykonać zam ierzam y sobie.

—■ Z a p ra w d ę nie m ogę jeszcze p oją ć cię, m ój m argrabio, b o chyba nie znasz d ob rze p rze­ w rotności tój k ob iety, je ż e li d o mnie coś p o d o b ­ nego m ów ić możesz.

— W ła śn ie, że znam ją dok ładn ie, dla tego pow ziąłem myśl śm iałą, a zarazem szczęśliwą, która niezaw odnie się uda, i zaraz odkryję ci wszystko.

P od sk arbi przenikliwie spojrzał w oczy fran­ cuzow i, a nie m og ą c nic przew rotnego w yczytać, odrzek ł z pewnóm niedowierzaniem .

— Słucham cię m argrabio, ale zawczasu uprzedzam , iż uie tak łatwo potrafisz mnie p rze ­

(15)

konać, b o nienawidzę S obiesk ićj, która ob ok chytrości posiada jeszcze do najw yższego stopnia przen ikliw ość; a że um ie dokładn ie prow adzić intrygi, okazała to najjawniej, gdy potrafiła zy ­ skać k oron ę kom u innemu należną.

O tóż właśnie te wszystkie wady M aryi K a - zim iry posłużą na naszą korzyść, bo użyjem y ją :za narzędzie wykonawcze, a m y potem zrobim y

wszystko p od łu g naszej woli.

— W s z a k nie tajno ci kochany podskarbi — m ów ił dalćj Mitry zniżając glos, — że S ob ie- ska jedynie wpływ em księcia w ojew od y ruskiego, dziś kandydata w ielkićj koronnej buław y, w yn io­ sła sw ojego m ałżonka na tron, kom u innemu za­ pewniony.

W ia d o m o także nam obudw om , że k rólow a lubi księcia w ojew odę, bo S obieskiego w iek p o ­ deszły, ociężałość z zbytecznśj otyłości, i p o d a ­ g ry , zatarły w pam ięci M aryi K aźm iry, ową dawniój urodę -celującą nad innych, dla tego też ona miiszem okiem patrzy na ow dow iałego teraz J a b ło n o w sk ie g o , który już dawno - potrafił jej serce zniew olić dla siebie. K sią że Stanisławą u rod ą sw oją dziś; jeszcze zagasić m oże m łodszego w iekiem od siebie, a je g o obejście się pełne dw orskićj i m łodzieńczej rześkości, m og łob y nie je d u ó j piękności zaw rócić głow ę.

— A co. efey zgadujesz ju ż m ój plan, z roz­ w agą pom yślany?

— J e s t wszakże niebezpieczny... — odrzekł d osyć obojętnie p od sk a rb i, bo książę b ęd ąc

(16)

naj-pierwszym przyjacielem S obiesk iego, wątpię, cz y ch ciałby przyją ć podobną, propozyeyą.

— Z n a m ja lepićj księcia . W o je w o d ę , jest, prawym człow iekiem , ale... on m a słabość zbyt­ niej dumy, która tak w idocznie wasz naród o d innych cechuje i w ybacz mi szczerość, iż n ieje­ dnem u stała się ju ż przyczyną do zguby.

M orsztyn na te ostatnie słowa zm arszczył pochm urne brw i i czoło, ale m argrabia udając,, że nie rozum ie tego, ciągn ął d a lćj, nie dozw a­ la ją c przerw ać zaczętćj mowy.

— W tak sła b e m iejsca człow iek a koniecz­ nie należy trafić, bo dum a i ch ęć p ię cia się wy­ soko, przew aża, ja k złoto, k tórego książę d osy ć w sw oich szkatułach posiada. On więcój teraz obojętnym jest dla S obiesk iego, niżeli m ógłb y ten przypuszczać, co w idząc ich i'azem, sądzi z pozoru o najściślejszćj przyjaźni. J a b łon ow sk i dzisiaj żałuje, iż wpływu, którego użył na korzyść cen ion ego przez siebie bohatera, raezćj nie skie­ row ał ku sw oim w id ok om , b o dawność rodu ła ­ tw o m ogła p osłu żyć ku temu. A le on m yślał w ów czas, że S ob iesk i je g o ram ieniem wyniesiony, pójd zie zawsze ślepo za tćm , co mu wskaże, i d o- p ićro teraz poznał książę, ja k te rachuby za­ w iodły.

K r ó l wiekiem , słabością i niezgodam i d o- m ow em i skołatany, teraz jed yn ie pragnie, aby potom stw u swemu zabezpieczyć koronę, dla teg o chwyta się strony A u stry i w mniemaniu, że dw ór w iedeński stanie mu za najpew niejszą rękojm ię. A le gd yby wielki boh a tćr większym b y ł d y p lo­

(17)

matą, poznałby wtenczas, iż je g o rachuby są ja k bańki na w odzie, które w chwili pojaw u b e z p o ­ średnio znikną. A ustrya łudzi g o obietnicam i, b o teraz, kiedy ze wszystkiemi m ocarstwam i zer­ wała przym ierza, pragnie kosztem R zeczy pospo­ litej wynieść się nad innych. W id z ą to w szyscy, w idzi to J a b łon ow sk i i dla tego zniechęciły g o rządy J a n a I I I .

— N ie przeczę, słuszne są rozum owania, ale jakże w ykonać bez obaw y ściągnięcia na sie­ bie wielkićj odpow iedzialności, a m oże i surow ej kary ? *

— T u są pom ysły... — dotykając palcem czoła , odrzekł pi’zebiegły L udw ika X I V poseł. J a wszystko wskażę, ułatwię, a od ciebie m ój p odsk arbi teg o tylko żądam, abyś pozysk ał se­ natorów głosy. W sza k je st tylu ku Sobieskiem u niechętnych, k tórych liczb ę sama M arya K aźm ira pom naża swą przedajnością, ona właściwie roz­ daje wszystkie urzęda, a kto nie złoży Haraczu d o je j szkatuły, ten nigdzie nie z d oła nic zro­ bić. — Są w ięc pow ody, idzie tylko o o p ó r i

środki, a te łatwićj znajdziem y, gdy tylko z wszelką przezornością weźm iemy się pilnie do dzieła. W ie sz przecież dobrze, ja k ie niezgody dom ow e zakłócają stadło królewskie, i że sam S ob iesk i nic przedsięw ziąść nie może, na co je g o m ałżonka nie da pozwolenia.

L etru i F e d o rb a , dwie z pow iernic M aryi K a zim iry, będą aż nadto dostatecznem i d la nas działaczam i, że przez nie wszystko d o p ią ć p o ­ trafimy.

(18)

— T a k , ale są to k ob iety pełue złośliwości, d o najw yższego stopnia przew rotne, a w ich ręce pow ierzać tajem nicę, b y ło b y to samo, ja k puścić się w wątłćj łó d ce na rozhukane morze.

— Z o sta w to m ojem u rozsądkowi, kochany podskarbi, one muszą m ilczeć, b o ja mam aż nadto dostateczne ku tem u sposoby. Sam D a j- lera k , sekretarz królow ćj, człow iek zdoln y, prze­ b iegły i czynny, będzie nam we wszystkiem p o­ m ocą, a za je g o staraniem ułatwi się wiele rze­ czy, które nie je d e n mniej św iadom y osąd ziłby za n iepodobn e do wykonania. Z ło to , m ój p od ­ skarbi, je st najwym owniejszym środkiem przem a­ wiającym do serca i duszy człow iek a; sama królow a daje ten przykład swemu dworow i, dla czegóż więc c i , . co niosą je j sw oje usługi, nie m ają k o ­ rzystać z nastręczającej się sposobn ości?

— N ie p rzeczę ci m argrabio, że złoto je st talizmanem, za pom ocą k tórego wiele n adzw yczaj­ nych rzeczy dokazać m ożna — od rzek ł z ciężkióm westchnieniem M orsztyn — ale tu idzie najwięcej o mnie, abym lekkom yślnie nie narażał się na słuszny gniew, zawziętych m ych n iep rzyjaciół.

— C o d o tego, raz je szcze powtarzam , bądź spokojn y mój p rzy ja cielu ; w ciągnięcie królow ej do w spółudziału z nami, ja w yłącznie biorę na m oją g ło w ę , tak, że będziesz zupełnie o b cy tćj dw orskiój in try d ze; weź tylko senatorów na siebie, a mój plan n ieom ylny skutek osiągnie. A teraz — ciągnął dalój m argrabia słodziuchnym głosem , ujm ując rękę p od sk a rb ieg o — żegnam cię przy­ ja c ie lu , bo godziny m oje są p oliczo n e ; gorące zaś

(19)

żelazo w tenczas kuc potrzeba, zaczem ono nie ostygn ie!...

J u ż od kwadransu od d a lił się Y itri, a jesz­ cze M orsztyn pasow ał się z sw ojem i myślami, nie w iedząc, co p oczą ć w tak trudnych ok olicz­ nościach.

T o raz szybkim krokiem p rzech odził się po obszernej kom nacie, to znów stał zadumany przy ok n ie; w duszy je g o wrzała śmiertelna walka, a to pasow anie się z samym sobą, widne były w ea- łćj postawie. N iek iedy podniósł rękę do rozp a ­ lon ego czoła, ch cą c n iejako poskrom ić cisnące się tam. w nieładzie m yśli; to znów w padał jak by w letargiczne uśpienie.

A le zemsta, ta niepohamowanój siły żądza, rozn ieciła now y płom ień w sercu M orsztyna; w i­ dział teraz uosobistnione sw oje w idoki, i razem otw arte p ole do poniżenia nienawistnój mu królow ej.

— Stało się... rozważyłem w szystko... — m ów i w m yśli do siebie wielki podskarbi — F rancu z zręczny plan u łożył, trzeba silnie chw ycić się je g o strony. J e ź li zaś zaw iodą nadzieje, ja zawsze m ogę b y ć spokojnym o siebie, skoro sam Y itri, bez m ojego wpływu, M a ryą K a źm irę do tćj zmowy przyciągnie.

I nie zadługo potem , M orsztyn w szeroką delią okryty, w yszedł ostrożnie na u licę ; żelazne drzwi zam knął na klucz za sobą;, i sam je d e n dążył na Stare m iasto, d o m ieszkania K azim irza Sapiehy, kandydata buław y litew skićj, po zmar­ łym niedawno M ich a le P a cu wakującej.

(20)

N a d brzegiem W is ły stał porządny, drew ­ niany dw orzec, zaledw o od d w óch lat postaw iony, a właścicielem był niejaki B ertrand, F rancuz, należący do służby dworu M aryi K azim iry. C z ło ­ w iek ten, ja k wielu innych je g o ziom ków , ciągłe jed y n ie tem b y ł zajęty, ażeby ja k im bądź sp o ­ sobem pom n ożyć swoję fortun ę, bez względu na środki, czy one są godziw e lu b przeciw nie.

W tym to dworcu, umyślnie w ustroniu zbu ­ dowanym, często odbyw ały się różne schadzki głęb ok ą tajem nicą pokryte, a żona B ertranda, również F rancu zk a, niegdyś p ok ojow a M aryi K a ­ zim iry i do tego w równi przebiegła, um iała zręcznie wszystko osłaniać, za co z dw óch p rz e ­ ciw nych źród eł nieraz p łyn ęło złoto, m ające na przyszłość ich byt polepszyć.

L e tru b ę d ą c najpoufniejszą pow iernicą M a ­ ryi K azim iry, wpływem swoim wiele m ogła zrob ić, ztąd o i wszyscy, którzy ubiegali się o w zględy k rólow śj, najczęścićj używali jó j pośrednictw a, a ono odnosiło pożądany skutek. D la tego tćż przebiegła służebnica k rólow ej, złączywszy się bliżśj

(21)

v . żoną B ertranda, dawała nie je d n o tajem ne

w jej dom u posłuchanie.

B y ło to tejże sam ćj nocy, w której w idzie­ liśm y m argrabiego de Y itr i u M orsztyna, tylko w znacznie późniejszśj porze, b o zegar dawno ju ż p ółn o c odm ierzył.

W rzeczonym dw orcu, ośm różnego rozm iaru p ok oi obejm u jącym , głębok a panowała cisza; okiennice szczelnie pozam ykane b yły, a wewnątrz je sz cz e pozapuszczano kolorow e opony. Z d a w a ło się, że wszystko w głębok im śnie ju ż spoczyw a, a jed n a k czuwano tu z wszelką bacznością.

W kilku p ok oja ch p a liły się w oskow e świece, w srebrnych lichtarzach osadzone, a w jednym z tych p ok oi siedzieli w łaściciele państw o B e r ­ trand, prow adząc pom iędzy sobą następującą rozm ow ę.

— Z ob a czy sz B etti, źe ty chciw ością swoją popsujesz w szystko, a gdyby królow a kiedykol­ wiek dow iedziała się o czóm , wtenczas nietylko, że straciłbym korzystną służbę, ale kto wie czy nie dostałbym się do turmy, m oże w dodatku zabran o by nam to , co naszą oszczędnością i za­ biegam i potrafiliśmy uzbierać sobie.

— W id z ę , że jesteś zawsze bojaźliw y — odrzekła z uśm iechem czu ła p ołow ica , głaszcząc pulchną rączką, nieco zachm urzoną twarz m ęża: —. wszak w tenczas drę łyka, k iedy się dadzą.

■— Z ob a czy sz B etti, że tą zbyteczną chciw ością kiedykolw iek mnie i sobie zgotu jesz nieszczęście, a potem ja k stracimy łaskę u K ró lo w e j, skoń ­ czy się wszystko, i k a żd y p og a rd za ć nam i będzie.

(22)

O j T om s, T om s, ty zawsze dzieckiem jesteś, ch o ć ju ż z okładem liczysz sobie czterdzieści la­ tek. Cóż nam to szkodzi, gdyby kiedyś lu d zie pogardzali n am i? — kto ma złoto wszędzie znajdzie d obry kaw ałek ckleba. O j ty, ty p o- dejrzliwski, gotów byś m oże b y ć zazdrosnym , bo ju ż dawniej kilka razy m arszczyłeś się o to, że pan D a jle ra k sekretarz K ró lo w ej je jm o ­ ści, zbyt często od d a je mi wizyty. A widzisz teraz, ja k to dobrze m ieć stósunki z sekreta­ rzami, bo nie tylko że wszystko w iedzieć m ożna, ale ro b ią się piękne interesa m ajątkow e, i nasz k a p ita ł codziennie zwiększamy. In aczśj zaś była b y bieda, m ój T om s, nie m ieszkałbyś w pięknym dw orcu, ja k ja k i starosta, a przecież milój ci pa trzeć na ściany m akatam i i adamaszkiem ob ite, na srebrne naczynia, b oga te sprzęty a przy tem zjeść smaczno, i codzień w ypić buteleczkę d ob reg o węgrzyna.

— W sz y stk o to d obrze m oja B etti, ale j e ­ dnakże ty za nadto jesteś śmiałą, mięszasz się w takie rzeczy, na k tóre mnie strach przejm uje. Sam a L etrou , gd y b y w iedziała że ją zdra­ dzasz, nieom ieszkałaby pierw sza p o tę p ić cię przed K rólow ą .

— O zupełnie bądź o to spokojn y, od jćj: złośliwości, aż nadto ubezpieczona jestem . M am w m oim ręku takie p rzeciw niśj dow ody, które w jed n ej chwili zgu bić by ją m ogły.

— B ertran d, nad którym je g o m ałżonk a nieograniczoną posiadała władzę, z spokojnością d obrod uszną w ysłuchał tćj mowy. Z d u m ia ł się

(23)

widząc, że przebiegła je g o p ołow ica na wszystko ma środki u bezpieczające ją przeciw nieprzyja­ ciołom , aie p o krótkiej rozw adze — dodał.

— -Jednakże, kochana m oja Betti, gdyby się w ydało, że m am y u siebie tajem ną kryjów kę, dla podsłuchiw ania innych, ju ż byłoby d osy ć na tern do zgotow ania nam biedy.

— H a ! h a ! h a ! — rozśm iała się głośno B etti, a potem k lepiąc T om sa p o twarzy, — d od a ła z niejakim powabem zalotności: — ostro bierzesz mnie na in d a ga cyą ; ale nie troszcz się 0 to, bo wiedz, że K ró lo w a jejm ość dobrze zna tę k ryjów kę, i w n ićj nieraz ju ż m iłościw a pani w ysłuchiw ała, gdy D a jle ra k w przyległej k om n a ­ cie rów ne tajem ne niby prow adził n ogocyacye z panam i, których K ró lo w a ująć dla siebie p o ­ leciła.

Z je j to nawet rozkazu, kazałam urządzić tę akustyczną zasadzkę, i ona wyłącznie tylko dla samćj K ró low e j przeznaczoną b y ć m iała.

W tćj chwili zapukano lekko w okiennicę,

1 B ertrand szybko p o b ie g ł d o sieni, b y otw orzyć drzwi przybyw ającej osobie.

— K ieza d łu g o ukazała się średniego w zro­ stu niew ieścia postać, z czarną atłasową maską na twarzy. O słon ion a b yła obszernym, aksami­ tnym, ciem nego k oloru szkockim pledem , a na ten w idok pani B ertran d o m ało że nie zem ­ dlała, pewną będąc, że niegodziw ie zdradziła ją L etrou .

T o K ró lo w a — szepnęła w myśli do siebie, i serce trw ożliw ie z a k ołota ło w je j piersiach.

(24)

A le nie tracąc odw agi postąpiła bliżej, a gdy osoba zamaskowana szepnęła jć j kilka słów do ucha, lekki uśmiech zadrgał na ustach pani B e r ­ trand, która zbliżywszy się p otćm do sw ojego m ałżonka, przem ów iła cich ym głosem .

— Sam a K ró lo w a je jm o ść zaszczyciła nas swą osobą, p ójd ź w ięc mój T om s, oczekiw ać w sieni m argrabiego, a ja k tylko przybędzie, w prow adź g o, i zaraz p ow róć na to m iejsce, zw racając dokładną baczność, aby kto n iepotrze­ bny nie zak rad ł się tutaj.

B ertrand nie bardzo zadow olniony z tego poruczenia, jed n a k że u legając tak wysokim roz­ kazom , w yszedł ostrożnie, a kiedy w p ok oja ch została ju ż tylko sama B etti, wtenczas zam asko­ wana dam a zbliżywszy się do nićj,. przem ów iła udanym głosem .

— Sądziłam , że ju ż zastanę tu m argrabiego; ja k o F rancuzow i i dw orakow i, należało m ieć wię- có j w zględności dla p łci naszej, zw łaszcza, że m ężczyzna n igdy nie pow inien dawać u przedzać się.... C zy nie słyszałaś co now ego o wielkim podskarbim , bo zapew ne musi on teraz u kładać ja k ie now e plany przy teraźniejszym sejm ie, aby znów w idokom swoim d ać pole do obszernych intryg.

— O pan M orsztyn je st zbyt tajem niczy człow iek — odrzekła cichym głosem pani B e r t­ ran d — on nie p ow ierza się nikom u, a listy, które pisuje za g ra n icę, sam zawsze kreśli własno­ ręcznie, i p od ob n o jak iem iś znakami, którychby nikt odgadnąć nie potrafił.

(25)

— T rzeba koniecznie u łow ić w sidła teg o ptaka, m ającego złote p iórk a ; — od rzek ła za­ m askow ana dam a — niech i on p łaci haracz, zw łaszcza, że za dużo ju ż wysłał złota d o Paryża, gd zie p o d o b n o w ok olica ch Szam panii zamierza k u p ić ogrom ne dobra, aby na wszelki przypadek m ieli w nich bezpieczne schronienie.

— N ależy zatem i o d niego dziesięcinę o d e ­ b r a ć; a chcąc to pozyskać, trzeba koniecznie przeją ć je g o korespon den cyą, z dworem wersal­ skim prow adzoną. S łuchaj w ięc B etti, pom yśl no o tern, wszak ty często dom yślną jesteś i masz w iele przezorności, a za to piękna nagroda spot­ k a ć cię m oże....

D alszą rozm ow ę przerw ało p rzybycie nowej osoby, a tą b y ł m argrabia de Y itri, p oseł L u ­ dwika X I V .

F rancu z, ja k o układny dworak, zaczął z naj­ większą uniżonością, usprawiedliw iać, spóźnione swe przybycie, a kiedy ujrzał się, że jest sam je d e n z zam askowaną damą. d o b y ł z za piersi

zwinięty papier, m ów ią c:

W tem piśm ie wszystko je s t objęte, cały plan postępow aaia i warunki, ja k ie wzajem o b o - w ięzyw ać nas m a ją , proszę w ięc odczytać z uwagą.

T ajem n icza dama nie zdejm ując m aski p rze­ b ie g ła szybko papier, a zw racając go potóm m argrabiem u, od rzek ła :

•— P rzy sta ję na wszystko i przyrzekam z mój strony w ypełnić zobowiązania, ale jed en warunek k ła d ę m argrabio: że op rócz nas d w ojga nikt

(26)

w ied zieć nie b ęd zie, iż w iadom a tajem nica za m ojem pośrednictw em załatw ioną zostanie.

— D a ję słow o honoru i zaręczam w im ieniu m ojeg o króla, że wszystko grobow em m ilczeniem p ok ryte będzie.

— W ię c zgoda... ja nawzajem d aję słow o, iż w zupełności spełnię wasze życzenia m argrabio. Sam pan D a jlera k dziś m oże jeszcze doniesie wam osobiście o skutku, a ju tro pewni jesteśm y, iż będziecie m ogli udzielić swemu dw orow i n ie­ om ylną w iadom ość.

— P ani, w dzięczność m ojego m onarchy nie będzie m ieć granic, b o gotu ją c zgubę R aku sk ie- mu dom ow i, utwierdzi święte przym ierze F ra n cy i z R zecząp osp olitą. P o tśm d op iero dow iedzą się wszyscy, kom u b ęd ą winni swą w dzięczność, a tw e im ie P a n i zajaśnieje nieśm iertelnie w dzie­ ja ch historyi obndw u narodów.

Zam askow ana dam a nic nie odpow iedziała na tę ognistą przem ow ę, bo ow a obietnica i m a­ ją c a iia nią spłynąć shrwa, nie zrobiły tego wra­ żenia, jakie sobie wnioskow ał m argra b ia ; dla tego też przebiegły de Y itri przygotow any na wszystko, niebaw em d oręczył jó j tysiąc sztuk du­ katów , które m iał przy sobie w przygotow anych umyślnie rulonach.

iśTa tak rzeczywiście przem aw iający dow ód, dam a w m asce najuroczyściój zapew niła p osła , iż wszystko ja k najzręcznićj wykona, a m argrabia zupełnie zadow olniony z swej tajem niczćj schadzki, w k rótce opuścił dw orzec, aby następnie znow działać, stosow nie ja k mu ok oliczności nakażą.

(27)

P o odejściu m argrabiego, zam askowana dam a, zabierając się także do pow rotu, ująwszy za re.kę panią B ertrand, rzek ła jój na ucbo :

— D o b r a n o c ci, kochana B etti, masz to dla cie b ie za tw oją usłużność... a teraz twój mąż m usi od p row ad zić m nie d o zamku. W iedzżesz, że L e tro u musi b y ć wdzięczną swoim przyjacio­ łom , chętnie dzieli się z niemi pozyskaną nagrodą. C isza niczem nieprzerwana zaległa znów w dw orcu, pan i B ertran d z uśmiechem na twarzy liczy ła złoto, wyjęte z rulonów, a kiedy już na­ cieszyła się d o w oli tym ponętnym dla siebie w idokiem , schow ała je ostrożnie do m alej, okutej szkatułki, ukrytćj w ścianie za obiciem i n u cąc w esołą piosnkę, spokojnie oczekiw ała pow rotu m ałżonka.

(28)

W tśj p orze w stolicy, niezwykły ruch p a ­ n ow ał, albow iem zw ołany sejm 27 Stycznia roz­ p oczą ć się m ający, ściągnął wielką liczbę dygni­ tarzy K o r o n y i L itw y, tak że w miesiąc wszyst­ kie dom y zajęte zostały, a gwar i nieustająca wrzawa, niem al cały dzień i n oc zapełniały W a r ­ szawę.

K a ż d y z senatorów7, oprócz niem ałej liczby dw orzan, otoczon y b y ł znacznym pocztem ry­ cerstwa, które nie tylko św iadczyło o je g o d o ­ statkach, ale w razie widoków pańskich poskra- m niało nie je d n e um ysły, ułożonym planom p rze- ciwne.

S ejm obecn ie od b yw a ć się m ający, b y ł na­ der ważnym dla wielu, b o op rócz osobistych w idoków , nie je d e n m iał sprawę o g ó łu i Iłz eczy - p osp olitśj na celu. W szęd zie tćż snuły się zbrojn e tłum y, z chorągw ią hetm anów , w ojew odów , k a ­ sztelanów, biskupów, a każdy z t y c h . ju n aków św ięcie utrzym yw ał stronę sw ego pana, lub tćź obstaw ał za tym lub owym , a to stósownie do od ebran ych rozkazów . K t o tylko posiada ja k ie ­

(29)

kolw iek zdolności, nieraz od gryw ał tajem nie ważną rolę, b o albo sam przez się b y ł sprężyną podniecającą innych dla w idoków swego pryncy- pala, lub tćż sam działał na sw oją rękę w edług, planów naprzód z rozw agą obliczonych . Z tego w ynikły częste dziwne sprzeczności, i nieraz zda­ rza ło się, iż rozm aite partye insynuacyą K rólo w ó j kierow ane, na drugi dzień p rzech odziły znów do je j p rzeciw ników i tak następnie w m iarę, gdy korzystniejsze podaw ał warunki. B y ł to targ pu bliczn y, w oczach wszystkich za godziw y zysk uchodzący, bez w zględu, ja k z tego opłakane skutki w przyszłości na kraj spłynąó mogą.

U tw orzyły się przez to dwie partye: jed n a francuzka pod przew odnictw em m argrabiego de Y itri, którą k ierow ał głów nie wielki podskarbi, M orsztyn, w duchu, aby zerwać stósunki z A u - stryą, a nadew szystko odm ów ić żądanój przeciw O ttom au om pom ocy. D o partyi tej p rzyłączyli się tajem nie najpierwsi dygnitarze, a że i sama k rólow a ośw iadczyła się za nią, b yła w ięc silną, ztąd wielu nierozw ażnie głosiło przedw czesne zw ycięztw o. Druga, zaś, m ająca na czele króla i n u n cju sza papiezkiego, P allavicin i, z całćm n ieom al duchow ieństw em ob ra ła sobie za g o d ło , aby z zasady w spólnój, chrześcijańskiej miłości,' nieść p om oc A u stryi, zagrożonej zewsząd niechy­ bn ą zgubą. P ow tarzan o z am bon b łogosław ień ­ stwa z Rzym u, słow a Chrystusa Pana, n iosące p ok ój i zgod ę, pośród wyznawców świętej Z b a w i­ ciela wiary, w cich ości zasiewały w sercach b łogi o w oc, a przytaczane braterstw o ludu, bez k tóreg o

(30)

w wielkiem społeczeństw ie świata nic ostać się nie m oże, wiele działały w owych czasach na umysły, gdzie religia b yła zasadą, niem al w m le­ ku z piersi matek wyssaną.

D w a te stronnictwa, m ające zupełnie różne i odm ienne cele, każde działało skrycie, lecz sil­ nie, aby wzajem je d n o drugie p ok on a ć m o g ło , i takićm przeciw nćj partyi poniżeniem , tryu m f dla siebie pozyskać.

B y ł to włas'nie ostatni w ieczór poprzedzający otw arcie sejmu, to je st koń czący się dzień 26. Stycznia 1683 r.

N a ulicy nie dosłyszałeś turkotu k ół, bo wszędzie uw ijały się sanie, w iozące m ężnych dygnitarzy w różne strony miasta, a brzęk dzwon­ ków nieom al głuszył przechodniów . M nóztw o je c h a ło lu b szło piech otą na zamek, udając się w prost do króla, lub do kom nat je g o małżonki, a to w m iarę, o ile jednem u z nich sprzyjali. In n i znów stosownie do obran ego lu b przez d ru ­ gich wskazanego celu, spieszyli w rozm aite m iej­ sca, gdzie sute obiady z azyatyckim przepychem , otw ierały dla nich złociste podw oje.

W domu przez posła L u d w ik a X I V za jm o­ wanym , rów nież dziś zebrała się potężna partya, ślepo dw orow i fraucuzkiem u a razem M aryi K a - zim irze oddana, m ająca tw orzyć w senacie silną przeciw królow i o p o z y c ją .

K ie d y zebrani w kilku kom natach biesia­ dnicy, wznosili wzajem różne zdrow ia przyrzekając sobie w spierać się w tćm , aby sk łon ić króla d o odstąpienia A u stryi, złączenia się z F r a n c ją

(31)

Y itr i dawszy tajem ny znak wielkiem u podskar­ biem u, wyniósł się z nim do odosobn ion ego gabinetu.

M argrabia ująwszy rękę. swego pow iernik a, przem ów ił z tryumfującym zadow oleniem , w ry­ sach je g o twarzy m alującem się.

— A co p rzyjacielu , jak że sądzisz dzisiaj o w ielow ładnym m oim w p ływ ie? czyli wątpisz jeszcze, że uie przy nas w ygrana?

— P lau twój m argrabio, — odrzek ł p ow ol­ nie M orsztyn — obliczony je st z wszelką prze­ zornością i rzekłbym , iż na pew no, gdyby...

— P rzez zbytnią ostrożność, nauczyłeś się b y ć n iedow ierzającym ... —• przerw ał mu szybko p oseł — ale pow iedzże mój podskarbi, czy ch o ć na jed n e chwile m ożna pow ątpiew ać teraz, k iedy już doprow adziliśm y rzeczy tak d a lek o?

— N ie przeczę ci m argrabio — ciągnął dalój pow olnym głosem — że kiedy słysząc te oświad­ czenia, o których zapewniano cię przed chwilą, n ie powinienem wątpić o pom yślnym skutku; prze­ c ie ż ja d op iero wtenczas przyznam zw ycięstw o, skoro sejm zamknięty zostanie...

— W ię c królow ój i księciu w ojew odzie nie wierzysz, chociaż w tern własny ich o b o jg a inte­ res spoczyw a?...

— N ie w ierzę! — spokojnym głosem o d ­ rzekł M orsztyn.

— H a , to ju ż ch yba w nic na świecie nie wierzysz, kiedy na takie dow ody śmiesz pow ąt­ p iew a ć jeszcze m ój p od sk arbi...

(32)

— W y słu ch a j m nie m a rg ra b io, a p otćm d op iero osądzisz, — przerwał posłow i biegły p ol­ ski dyplom ata. P ierw szą, niewzruszoną wszyst­ k iego podstaw ą, je st gruntowna znajom ość ludzi, ich charakteru, skłonności, i nie zaledw ie, źe tak powiem sposobu myślenia. J a lepiśj od cieb ie m argrabio znam m oich ziom ków , z które- mi nieraz bliżej łączyły m nie i łączą sprawy k ra ju ; dla tego też długićm dośw iadczeniem nauczony, przyw ykłem nie wierzyć każdem u na słow o, bo to słow o zaw iodło mnie ju ż nie raz. T y bierzesz rzeczy z prostego stanowiska, kom ­ binujesz następstw a, które nieom ylnie same z siebie wyniknąć powinny. A le nie je st to w alka z nieprzyjacielem , k tóreg o siły są w idocz­ nie nam w iadom e, b o gdy jesteśm y pewni, że tam nie ukrywa się ja k a zasadzka, łatw o przy­ p u ścić można wygraną. A le m oże w tej samśj chw ili, gd y my tu poufnie rozm aw iam y z sobą,, przeciw ne stronnictw o je st już uw iadom ione, ja k a broń wyostrzona na n ich ? T ę zaś partyą skła­ dają ludzie, których nie ła tw o liczbą naszych. glosówr przekonać, i tak przytłum ić, że przeciw nam nie potrafią podnieść śm iałego i na wszyst­ ko g otow ego czoła i

— A człow iek, którego w ysłałeś, czyliż ten posiada zupełne twe zaufanie, kochany m argrabio, i jesteśże pewny, iż nawet złoto u ją ć g o nie potrafi?

— T ak, jestem pewny, ja k sam ego siebie,, dla teg o też w przesłanym liście nie wąchałem*

(33)

się w yjaw ić m ojem u monarsze cały plan tak. zręcznie przez nas obydw óch ułożony.

— N a B o g a ! — cóżeś zrob ił m a rgra b io!... — z przerażeniem wym ówił M orsztyn — a gd y­ by przyjęto tę korespondencyą, wtenczas zniesła­ wiłbyś mnie i razem siebie! M ój list ch oćb y dostał się w czyje ręce, nikt nie um iałby o d g a ­ dnąć co zawiera, gdyż tylko sam L u d w ik X I V posiada tajem niczy klucz tych cy fe r; ale twojem pismem, jeźli wspom niałeś w nim wyraźnie o m nie, zgotow ałbyś mi niechybną zgubę. K r ó lo ­ wa ze wszystkiego potrafi oczyścić się, ciebie m argrabio zasłoni, nietykalny charakter posła,, ale ja czem żę m ógłbym zasłonić się? Ci wszyscy, którzy dziś trzymają mą stron ę, natychm iast um yliby ręce, a sama M arya K a zim ira b yła b y pierwszą d o potęp ien ia mnie w o b e c całego narodu.

— H a ! h a ! h a !., w ielki dyplom atyka, jak im ty jesteś m ój podskarbi, nigdy nie powinien b y ć tak bojaźliw ym ; przecież ja nie chciałbym cię skom prom itow ać, ani też sam siebie, lub m ojego m onarchę. D w orzanin przezem nie wysiany, g o ­ tów ra czćj śm ierć ponieść, niż żeby miał od d a ć kom u pow ierzone papiery. B ądź w ięc zu pełn ie spokojny kochany przyjacielu , a najdalej za ty­ dzień, obydw aj śm iać się będziem y z p łonnćj obaw y, która niewcześnie przejm u je cię dzisiaj. W szy stk o tak sk oń czyć się musi ja k ułożyliśm y sobie, A u stry ą pognębiem y, oddam y ją w m oc O ttom ańskiej dziczy, a potóm świat tryum f dla nas g łosić będzie.

(34)

U p od n óża góry, na którśj w zniesiono kla­ sztor panien M arciukanek, stał odosobniony d w o­ re k , niem al w zupełnśm opuszczeniu. D a ch zielonym m chem p okryty, przedstaw iał to w id o­ cznie, i gdyby nie góra zasłaniająca go swojem ram ieniem , ju ż dawno byłby runął p o d siłą w ia­ trów , które nieraz ponad brzegiem W isły , p ie­ kielne zaw odziły tańce.

G łę b o k a ju ż noc zapadła, całe n iebo pokryte b y ło jed n ą czarną chm urą, a w icher piskliwem i tony dął przeraźliwie, pom iatając w różne strony dużem i płatam i p a d a ją ceg o śniegu. W tej ustroni miasta, panow ała ponura, ja k b y przerażająca c i­ sza, zbudzona je d y n ie poświstem wiatru, szum ią­ ceg o po szklistój pow ierzchni zamarzlój rzeki, pędząc przed sobą tumany śniegu, który raz form ow ał ogrom ne zaspy, to znów unosił je nad k oryto W is ły , lub słał p od stopy góry, nad wy- miofeiym brzegiem panującój.

/ . W ''dworku tym, z dużej sieni, izby i

(35)

.gościł uśmiech, b o ju ż dawno b y ł on obcym dla niego.

M ężczyzn a ów atletycznej postawy, ubrany b y ł w kubraku siwem i barankam i podbitym , b io­ dra ściskał łosiow y pas na srebrną klam rę za­ pięty, z p oza k tórego d op iero co przed chwilą w yjął kordelas w jaszezór oprawny i zawiesił go na ścianie pom iędzy inną bronią. — U siądźże m ój M ichasiu na ław ie p od p ie c e m , i ogrzej się, zaczćm podam ci przyrządzoną wieczerzę, b o za- pew neby nie na jedn em zabrakło ci w drodze, a nikt tćż tak sm aczno i troskliw ie nie przyrządzi c i potraw y, ja k kiedy ja sama zgotuję.

— D ziękuję wam matko za troskliw ość — odrzekł młodzian ca łu ją c podaną mu rękę — ■wszakże ja od dawna nauczony ju ż jestem zno­ sić wszystko, aby tylko tob ie kochana m atko le ­ pszy byt zapewnić.

— D rog ie m oje dziecię, jakże jesteś do­ brym synem, niech cię za to B ó g b łogosław i, i zsyła wszelkie p ociech y w każdej rzeczy co tylko zapragniesz. W szak że ty je d e n zostałeś m i na św iecie, a w m ojćm sieroctw ie i starości, je d y n ie tylko w tob ie całe nadzieje spoczywają.

— T a k n adzieje — p ow tórzył m łodzieniec z ciężkim westchnieniem, i dalsze słowa skonały mu na ustach.

— Synu m ój, n igdy nie pow ątpiew aj o op a ­ trzności B o g a i pam iętaj to zawsze, że on czuwa nawet nad najm niejszym robaczkiem na z ie m i!

Ile ż to lat karm ię się tą nadzieją, iż k ie­ dyś lepszy los dla nas o b o jg a zabłyśnie, a prze­

(36)

cież dotąd jeszcze nie nadchodzi ta pożądana godzina. Z aw sze i ciągle zawistny los prześla­ duje mnie, a o d śmierci króla M ich ała, p ołożen ie nasze w niczóm polepszone nie zostało. G d y b y on b y ł żył, jeszcze m oże zaświeciłaby gw iazda, ale z je g o śm iercią p rzepadło wszystko pod obno. C h oć teraźniejszy k ról dobry, przystępny i pra­ wdziw y w ojow nik, ale taki ja k ja człow iek nie za­ grzeje przy nim m iejsca, b o nigdy nie ch cę b y ć narzędziem intryg, które K ró lo w a ciągle p r o ­ wadzi.

— W id z isz M ichałku, że kto ma taki sp o ­ sób myślenia, ten nigdy daleko nie zajdzie. I ty gdybyś um iał korzystać z losu, inna przyszłość zaśw ieciłaby dla ciebie, a kto wie z czasem m oże wysoko byłbyś się. posunął, jedn akże swą p oryw czością popsułeś wszystko.

— N ie matko, do tego nikt mnie nie na­ kłoni, abym intrygą d oszedł znaczenia i m ają­ tk u ; wolę raczej nędzę, niż dostatki za których n abycie m ógłbym się kiedyś rum ienić. P oczciw e serce i ręka niczem nie skalana, to są m oje przew odniki, m oje zasady, od ja k ich w całćm m ojem życiu ani na k rok nie odstąpię. T o b y ­ ła b y p od ła nikczem ność, a do tego ja nie czu ję w sobie żadnego pow ołania. W o la łe m raczej stracić m iejsce, zostać bez ckleba, niż takim spo­ sobem , d osłu żyć się czegoś więcój na św iecie!

— D z ie cię m oje, ja bynajm nićj nie ganię ci tego, ale gdybyś m iał większe dośw iadczenie, byłbyś inaczój m ó g ł p ora d zić sobie, i bez zd ra ­ dzenia sw ojego dobroczyń cy.

(37)

— O m atjio, źle myślisz o mnie — szybko przerw ał m łodzien iec —• kiedy tak m ów isz; ja na jednem ramieniu nie noszę dwóch d e lii; skoro służyć, to tylko jednem u panu, ale wiernie i p o ­ czciw ie. W ła s n e sumienie, własne m oje prze­ konanie, nie kazało m i tak czynić, i w olałem stracić m iejsce, niż taką drogą • wyw yższyć się nad innych.

M łod zia n w estchnął, ja k b y m iał ciężki ka­ m ień na sercu, a potóm z widoczną w twarzy boleścią przem ów ił.

— J a k źle, że takie masz w yobrażen ie; wiesz przecież dobrze, ja k a czekać m oże zguba całe chrześciaństw o, bo pom nisz jeszcze, kiedy srogi bisurman w ydarł mi z m oich rąk twą sio­ strę, by ją potóm zap rzed ać m oże w ochydną niewolę.

— M aryo, d rog ie, k ochane dziecię, B ó g tylko wie, co z tob ą stać się m o g ło ! D w anaście lat u b iegło, i w tych dwunastu latach strum ie­ nie łez w ylałam , a przecież nie odzyskałam m o­ je g o skarbu, który w yd a rła m i dzik a h orda T a ­ tarów.

-— T o właśnie też sp ow od ow a ło m nie do kroku, ja k i uczyniłem , a by zem ścić się nad nie­ wierną d ziczą i zgotow ać im wieczną zagładę. W ich krwi p ław iąc m ój oręż, pom szczę się h ańby mój siostry, lub tóż śm iercią w alecznych

legnę na polu chwały. ,

N iew iasta o cie ra ją c n a b iegle łzam i oczy zw róciła się ku m łodzień cow i i składając b ła ­

3

(38)

galnie ręce, — odrzekła na w p ół z p łaczem do n iego.

— I chciałbyś opuście m nie zgrzybiałą m a­ tkę, abym dwie straty razem opłakiw ać m iała, wcześniejszy zgon przyspieszając so b ie ? N ie, ty nie uczynisz tego, ty mnie nie opuścisz... wszak prawda, d rogi mój synu, ty koch ane, a teraz je ­ dyne me d ziecię!

■— J a k że m atko, czy ch cecie złam ać dane mi słow o, gd y jed y n ie p od takim warunkiem , że i ja przeciw niewiernym w alczyć będę, spełniłem czyn nikczem ny, czyn zdrady... p od stęp u !... N ie , teg o nie w ym agajcie po mnie, b o to, co zrobiłem , uczyniłem raczćj z p ob u dk i zemsty przeciw prze­ śladow com naszćj świętej wiary, niż dla innych ja k ic h widoków. N ie chcę żadnej nagrody, ani tćż dla niej dałem się p ow od ow a ć, pragnąłem tylko i pragnę, aby w ojska ottom ańskie znalazły śm ierć i w ieczną zagładę, a wtenczas d op iero nasycę mą zem stę! A M a ry a !... o, to niew in­ ne d zićcię, nie m ógłem ob ron ić jó j m oją p ie r s ią ; uwieźli ją w dzikie stepy, i dziś B ó g jed en tylko wie, co się stać z nią m ogło. I ty m atko, co w ydarli ci własne dziecię, k tóre tyle łzam i opłak ałaś, chcesz jeszcze tego, abym ja zniewie- ściale siedział w dom u, wtenczas, kiedy inni p ó j­ dą szukać sławy i m ścić się śm ierci tylu sw oich b r a c i?

M atrona n ic nie odrzekła na to, b o łzy i łk an ia nie dozw alały jó j m ów ić, serce nowem b ólem odżyło, smutna przeszłość i m inione wy­ padki, stanęły teraz w jó j wyobraźni, dla teg o

(39)

m łodzien iec, w idząc podobne usposobienie, po m ałej przerwie, tak dalej przem ów ił:

—• M a tk o, oddaję wam te papiery, których nikczem nym sposobem stałem się w łaścicielem ; ale że od tego zależeć ma zbaw ienie całego cbrześciaństw a, oddaję je nienaruszone. Jed n ak sam nie doręczę, ich, b o nie m ógłbym ze śmiałem okiem pow iedzieć, iż spełniłem czyn, k tórego własnóm sumieniem pochw alić nie m ogę.

J ak k olw iek wierzę, że tak jest, a nie in a­ czej, iż p oseł fraucuzki, m argrabia de Y itri, chce intrygą sw oją zgotow ać chrześciaństwu i R z e czy - p osp olitśj zgubę, aby tćm zadow olnić durne sw ego w ładzcy, pragn ącego pon iżyć i w ydać A u stry ą w ręce n iep rzy ja ciół; wszakże wiem to d ob rze, że tajem nicę tę, m ającą wszystko wyjaśnić, wy­ darłem czarnym p od stęp em człow iek ow i, który zaszczycił m nie chw ilow ćm zaufaniem, nie sądząc, jak ą ułożyłem zdradę, a razem ściągnąłem nań wielką spotkać go m ogącą odpow iedzialność. S u ­ m ienie m oje dyktow ało mi in aczćj, d łu g o waha­ łem się, czy spełnić dane mi zlecenie, ale tw oje, m oja m atko, łzy i proźby przem ogły nadem ną, a bardziój to, że nasycę m ą zem stę, od p ła cę za wydartą siostrę, k tóra w cierpieniach dawno już m oże zakończyła życie. W sza k że p ołoży łem n ie­ odzow ny warunek, iż pospieszę w bratnie szeregi aby pom n ożyć liczbę walecznych. O d teg o nie odstąpię, nikt w strzym ać mnie nie zdoła, ża d n a siła, b o mój honor i m oje uczucia tak n ak azu ją mi c z y u ić !

(40)

A w ydobyw szy z zapiersi zapieczętow any par­ kiet papierów , złoży ł g o w m ilczeniu na stole, g otu jąc się do wyjścia.

— I gdzie chcesz p ójść ? znów m nie opu- szczacz, kiedy załedw o co w róciłeś z utrudzają-

ją cej drogi. ,

M ich a ł nic nie od p ow iedział, lecz okryty burką, opuścił mieszkanie, id ąc wązką ścieżką wzdłuż k oryta rzeki, ku klasztorowi M a rcin k a n ek w iodącą.

(41)

M ich a ł O drow ąż wyszedłszy z dom u, szedł ja k iś czas p o nad strom ym brzegiem W is ły , po- tćm zakręcił na gn ojow ą górę i minąwszy różne drew n ian e dom y, w biegł prosto na jezuicką ulicę.

J e g o serce gwałtownie b iło , gdy sp ojrzał na zczerniałe mury, w których tyle lat m łod ego ■wieku przepędził, w nich niejednę godzinę, gorzko p rzecierp ia ł, a wspom nienie tego niem al na dnie swej duszy m iał wyryte. N ieza d łu g o stanął przed głów n em wejściem do obszernego gm achu w ie­ leb n ych O jców Z grom ad zen ia Jezu sow ego i jeszcze w a h a ł się przez chwilę, ażali tam ma wejść, łub w ró cić się napo wrót. J ed n a k że inne w iodące u czu cia przem ogły w M ich a le albow iem w mu- ra ch tych żył człow iek, dla k tórego w sercu m ło ­ d zień ca tliło przywiązanie i w dzięczność, a iskra t a o d la t dziecinnych żywiona, w yrodzila się w sym patyczny p ocią g , niem al w drugie praw o natury.

K a p ła n teg o zakonu, z którym się zaraz poznam y, b y ł przew odnikiem m łodzieńczych lat M ich a ła , a d ob rocią i ujm ującem sw ojem ob e

(42)

j-ściera, potrafił w nim zaszczepić ku sobie ufność i największy szacunek, nie d a ją cy się wygładzić z umysłu. O n to pierw sze m łodociane je g o kroki prow adził, u czył zasad religii, m iłości bliźniego, a swym niezw ykłym darem wym owy i ła g o d n o ­ ścią, um iał w dziecinne serce zaszczepić przy­ wiązanie, ufność i wiarę. N ig d y on nie o b ch o ­ dził się z surowością, owszem przez łagodn e nie­ kiedy pobłażenie m łodzieńczym pustotom , zw olna kształcił to dziecię, które wziął w yłącznie na swe wychowanie.

O jcie c A n ze lm um iał zjed n ać sobie u ca łe g o zakonu pow agą przez naukę, p obożn ość, życie cnotliw e i ascetyczn e.. Sam a pow ierzchow ność je g o b yła pociągającą, b o w rysach je g o twarzy je d y n ie d ob ro ć serca m alujących, każdy łatw o m ógł w yczytać, że on prawdziwym jest posłanni- kiem Z b a w iciela , a m iłow anie bliźnich i p rze ­ baczanie im winy, odzn aczało się na je g o p o g o - dnćm czole, w spojrzeniu, w m owie, zg oła w k aż­ dym ruchu i całern obejściu. N ie dziw w ięc żaden, iż człow iek taki m łod ocian e serce dziecka w yłącznej je g o op iece pow ierzonego, zupełnie pozyskał dla siebie, obudziwszy w niem to syno­ wskie przywiązanie, ja k ie nigdy zatrzeć nie m o­ żna. M ichaj tćż k o ch a ł g o, ja k ojca , b o on rzeczywiście był mu drugim rod zicem , i z całćm pośw ięceniem od d a ł się wychow aniu sw ego pupila.

C ela o jca A n zelm a , b yła razem wspólnćm m ieszkaniem je g o wychow ańca, a m ały wówczas M ichaś, niemal na krok nigdy g o nie odstępow ał. O n co dzień usługiw ał mu przy mszy św iętćj,

(43)

spełniał drobne p osłu g i jed y n ie z własnego p op ę­ du i natchnienia; wzam ian zaś d obry zakonnik, pieszczotam i i łagodn em obejściem nagradzał mu to wszystko, a m ały ckłopczyn a coraz w ięećj przywiązywał się do sw ojego opiekuna. W r a ż e ­ nia m łod ości silniejsze są nad w szystko, one w pojone w serca, przetrw ają w niem w iernie, b o dziecko nie zna obłudy, szczerze k och a sw ojego dobroczyń cę, a to uczucie w zarodzie życia p o­ częte, rozw ija się stopniow o, i przechodzi w trwałe, niezłom ne przywiązanie. T o ż samo też m iało m iejsce i z m łodym M ichałkiem . D ziś gdy już b y ł dorosłym m ężczyzną, w niczem nie zm ienił się dla sw ojego opiekuna, i w obronie je g o , g o ­ tów był nawet życie sw oje pośw ięcić. N ie m iał względem niego żadnych skrytości, ani tajem nic, owszem we wszystkiem udawał się poufnie, b o w idział i przekonany był w duszy, że lep ićj i z większą szczerością rodzony o jcie c nie m ógłby mu radzić.

Istn iał w ięc m iędzy niemi ten sympatyczny związek, wzajemny ku sobie p o cią g , który je s t drugą w życiu człow ieka potrzebą. I za prawrdę M ich a ł O drow ąż, winien b y ł w ielką poczciw em u zakonnikow i w dzięczność, b o on nie tylko, że serce je g o ukształcił, um ysł wszelkiemi ja k ie po­ siadał w iadom ościam i w zbogacił, ale n ad to nie narzucał mu w życiu przyszłego zawodu, który w łasnćj, dojrzalszćj rozw adze wyłącznie przy nim zostaw ił.

O drow ąż znając każdy najm niejszy zakątek klasztorny, p rzeb iegł szybko ciem ne, dłu gie k o ­

(44)

rytarze, i niebawem stanął u drzwi celi, przez ojca A n zelm a zajm ow anej.

Z tajem ną obaw ą lekko zapukał, b o żegna­ ją c przed kilku dniami swego opiekuna, zostaw ił go złożonego słabością, a obawa tem w ięcej wzm a­ gała się teraz, g d y z wewnątrz słaby głos o d p o ­ w ied ział: proszę wejść.

Skrzypnęły drzwi skrom nej celi, w której błyszczała lam pka olejem nalana, rzucająca m dłe p o goły ch ścianach światło. N a łożu leżał sch o­ rza ły zakonnik, a je g o w zrok zajaśniał w tej chw ili żywszym blaskiem i zachm urzone ro z p o g o ­ dziło się czoło. O drow ąż na podanej mu ręce złoży ł gorący pocałunek i ze łzą w ocza ch prze­ m ów ił:

•— Sądziłem , że was. czcigodn y ojcze, w le- pszćm zdrowiu zastanę....

— Synu kochany, ju ż brzem ię lat przyciska mnie, i dosyć ju ż nażyłem się na świecie. Ż e zaś nikom u nie zrobiłem nic złeg o, w ięc w każdej chwili przygotow any jestem na zakończenie tćj ziem skićj pielgrzym ki, jeźli B ó g rozporządził p o ­ w ołać mnie do siebie. Cieszę się z teg o, iż przynajm niój ujrzałem cię jeszcze, abym m ógł ob ja w ić ci ostatnią mą wolę i wszystko w y p ow ie­ d zieć, c o m iałem na sercu. Z a to niech będą dzięki B ogu , że wysłuchał m oich gorących a n ie­

d o g od n y ch m odłów , teraz nie będ zie mi już tak przykro umierać.

A gdy m łodzien iec rozczulony taką mową, p o czą ł rzewne łzy ronić, wzruszony tem przywią­ zaniem, kapłan, rzekł d alśj ła g o d n ie :

(45)

— U sp ok ój się m ój synu, nie rób mi tój boleści, abym w ostatnich godzinach m iał żało­ w ać, iż schodzę ze świata. W s z a k zawsze u czy­ łem się tego, że tu doczesność tylko, a tam na innym św iecie wieczność nie m ająca k oń ca. Jesteś ju ż dorosłym mężczyzną, w ychow ałem cię w bojaźni B ożój i m iłości dla bliźnich , ukształciłem twój umysł, wpoiwszy w niego te wszystkie w iadom ości, ja k ie przez ciąg m o je g o ży ­ cia n abyłem , a w serce tw oje zaszczepiłem za­ sady, za k tóre przed światem i B ogiem nigdy się wstydzić nie będziesz. M asz rozum, p o ­ znanie rzeczy, tylko b ra k ci doświadczenia, ale nie zbłądzisz w świecie, jeżeli w szędzie, zawsze w każdśj rzeczy prostą pójdziesz drogą. K eligia stanie ci za tarczę we wszystkich przeciw nościach osłan iającą; w niej znajdziesz balsam na rany, jak ie ci w życiu tw ojem zadać m ogą n ieprzyja­ ciele, łub ludzie złośliwi. Z a p om ocą zaś rozum u i serca kierow ać będziesz swemi kroki, a z tem i p rzew odnikam i nie zbłądzisz na świecie d o cz e ­ snego żywota.

— O jcze m ój, ty zawsze byłeś mi dotąd radą i pom ocą, do ciebie uciekałem się w każdem zdarzeniu, a teraz niestety, cóż pozostanie mi na św iecie ?

— M asz matkę, m oje dziecko, dla nićj p o ­ św ięć sw oje przywiązanie, a tem odpłacisz jć j za trudy, jak ich ona nie szczędziła w twćm n iem o­ wlęctwie. Jesteś m łodym , uksztalconym , świat otworem stoi przed tob ą i wspomnisz m oje słow o, :że na niem źle c i nie będzie, skoro z wszelkiem

(46)

pośw ięceniem się zechcesz p ra cow a ć! D o tą d nie obrałeś sobie dalszego zawodu,| ja nie n a­ rzucałem ci nigdy, ani narzucam stanu, do k tó ­ re g o nie czujesz w sobie pow ołania. Zostaw iłem ci w tern zupełną w olność, a dziś, k iedy masz d ojrza ły już rozum , od cieb ie sam ego zależy wy­ b ó r ; znam to dobrze, że człow iek przeciw swym skłonnościom iść nie powinien, zwłaszcza tam, g d zieb y m ógł żałow ać późnićj teg o kroku. A b y ś p oznał dworskie życie, um ieściłem cię na dworze pod sk arbiego koron nego pana M orsztyna, a p o­ tem, iżbyś za je g o protek cyą dosłużył się czegoś na świecie. U sunąłeś się ztamtąd dla przyczyn, k tóre nie zgad zały sie z twoim prawym spo­ sobem m yślenia; tego kroku nie zganiłem ci, skoro wszystko wyznałeś mi, b o prawość w c z ło ­ wieku, również z tobą za najpierw szą cnotę uw a­ żam. P óźn ićj ośw iadczyłeś mi, iż życzysz sobie w ejść w zaw ód w ojskow y; i tem u nie byłem p rze­ ciwny, bo człow iek w każdym stanie zarów no szczęśliwy b y ć m oże, gd y tylko uczyni zadość przyjętym obowiązkom . K a żd y winien służyć swem u krajow i, nieść p om oc nawet z ofiarą w ła­ snego życia, gdzie idzie o dobrą sprawę, o los n aszych braci, bliźnich. T era z właśnie m ieć b ę ­ dziesz pole ku tem u, pójd ziesz z innymi pod W ie d e ń , by w ybaw ić zagrożone chrześcijaństwo i zniszczyć dumę półksiężyca. I ja znam przecie co to w ojna, b o będąc dawnićj kapelanem w iel­ k ieg o hetmana Chodkiew icza, patrzyłem z blizka na bisurm ańskie h ordy p o d C hocim em , które ogrom nem i, zastępy ch ciały zgnieść naszą garstkę,

(47)

w B ogu jectyuie p ok ład ającą nadzieję. A ileż: to niemal cudów dokazyw ało nasze w ojsk o? P o ­ cząwszy od B a toreg o, oręż polski ciągłe b y ł p o ­ strachem dla T urków i T atarów . Ów zaś nieu- lęk ły C hodkiew icz, postrach bisurmańskiej dziczy, z garstką znękanych żołnierzy, k rociom dyktow ał p o k ó j, orężow i polskiem u przynoszący sławę. I dziwnćj odw agi Stefan Czarnecki z bied n ego zagonow ego szlachcica, dosłużył się najwyższych dostojeństw i buław y, złamawszy potęgę Szweda, co praw a nam ch cia ł dyktow ać i osięgnąć tron P iastów . A le p ocóż sięgać nam dawniejszych epok. K r ó l teraźniejszy najlepszym je s t obrazem , co m oże sarmacka odw aga. Szczęśliwie wygrane bitwy pod S łob od yszczem , P od h a jca m i, K atuszą i C hocim em zaw iodły g o na stopnie tronu i za­ sia d ł na nim, by sław ę P olsk i rozszerzyć! M i­ chale, pod takim królem , odw agą nabędziesz p ra­ wa do zasług, które on pew nie nagrodzi. R azem z innymi p o d W ied n iem okryjesz się sławą, a ten B ó g , c o zawsze opieku je się naszą ziem ią, przyda jed en laur w ięcćj jeszcze, do tylu zdum iew ających zwycięztw.

Ó k o m łodzieńca p ałało niezwykłym ogniem , słuchał z największym zajęciem w yliczone mu zwycięztwa, a gdy schorzały kapłan um ilkł dla odpoczynku , O drow ąż nieznacznie otarłszy dwie- łzy biegnące mu z oczu, od rzek ł z uniesieniem::

— K a p ła n ie, drugi mój ojcze na tćj ziem i, ja czuję w sobie ten rodzin n y zapał, patrz, ja k w» piersiach silnie uderza me sercę, b o wojenna przodków1 sława, całą mą duszę zajm uje. C zu ję,

(48)

że krew wre w m oich żyłach, tym samym ogniem ja k i ogrzew ał w yliczonych m i wodzów, i własnóm m ęztw em ch ciałbym również p rzyłożyć się do tylu walecznych cz y n ów ! A jeźli zginę, to legnę -wśród m ężnych braci, złożę me k ości w m ogile, która kiedyś świadczyć będzie potom nym , żeśmy p ier­ wsi szli w p om oc zagrożonem u chrześcijaństw u!

— P o d a j m i rękę M ich a le, niech ją uściśnie zgrzybiały starzec, w piersiach k tórego również w rzała kiedyś pod ob n a chęć do w ojeńnćj sławy. A le nie m iałem przew odnika, byli ludzie, którzy ostudzili we m nie ten zapał, a ja za błęd y m ych przodków , zam knąłem się w m urach za­ konu, by dla nich odpuszczen ie w yprosić u B o ­ ga. J ed n a k i w tym zaw odzie spełniłem m oje p osłannictw o, wielki obow iązek kapłana, apostoła wiary Chrystusa. N igd y krętem i nie szedłem ścieszkam i, wpływu m ojeg o nie k ierow ałem do żadnych widoków.

N a te słow a konw ulsyjuie zadrżał m łodzie­ n iec, łzy ob la ły mu lica, głow ę zwiesił na piersi, i twarz obiem a dłoń m i zasłonił. Spostrzegłszy to kapłan, ujął go za ręce, i w lepiając przeni­ k liw e spojrzenie zapytał z dobrocią.

— D la czegóż taka rozpacz m aluje się na to b ie , m oje d z ie cię ? widzę, że masz w sercu ja ­ kąś tajem nicę. M ów śm iało, pow ierz mi swe cierp ien ia, tak ja k wszystko pow ierzałeś mi zawsze.

— B o w tćj chwili, uczułem ca łą o k ro p ­ ność n iegodn ego postępku, — od rzek ł wśród

(49)

łkania O drow ąż, — który nie z mój w oli, lecz. z rozkazu innych spełn iłem !

— W szak dane ci zlecenie, w ykonałeś z mą wiedzą i zezw oleniem ; sumienie w ięc tw oje nie zostało splam ionem . L u b o d o wykonania zlecony ci środek nie był godziw ym , wszakże nie m ogłeś innym sposobem osiągnąć tych depeszy, chyba p op ełn ia ją c m orderstwo na człow ieku, który w życiu sw ojćm nigdy nic nie zawinił tobie. C h o ­

d ziło tu o sprawę m ilionów ludzi, o środek, za k tóreg o p om ocą m ożuaby pokonać przeciwną stronę, ciągle nakłaniającą króla, by dla W ied n ia żądanćj p om ocy odm ów ił. B o nasz Sobieski, ch oć pierw szy w oałćj E u ro p ie bohatór, ale przez wrodzoną słabość ulegania żon ie, waha się, zwłaszcza, że ona z wielu panami m ającem i swe własne w idoki na celu, usiłuje koniecznie odwieść k ró la , w daniu od sieczy zewsząd zagrożon ćj A u stryi. T rz e b a w ięc b y ło silnych dow odów , by prawdziwy stan rzeczy ukazać k rólow i, prze­ k on ać go jaw nie, ja k a zguba jem u i całem u chrześcijaństwu w razie dalszego wahania się zagraża.

— Jedn akże p ob ożn y i czcigodn y ojcze — przerw ał m łodzian — czyn przezem nie wykonany, nie zgadza się z m ojem przekonaniem , b o każdy podstęp w ja k iójk olw iek on spraw ie, zawsze na sobie n osi piętno och yd y!

I le rozum iesz rzeczy mój synu — odrzekł łagod n ie o jcie c A n zelm , — ale w tćm nie m ogę dziw ić się tobie, bo nie znasz ani możesz wiedzieć o zawiści, intrygach i razem o planie, ja k i dwór

(50)

•wersalski przeciw A u stry i ułożył, b y ją zgubić, a zguba ta i naszćj rzeczypospolitćj staćby się m ogła grobow cem . B o gdyby synowie wschodu zd obyli W ie d e ń , czy myślisz, że przestaliby na tein ? C ałą E u rop ę zalaliby p ożogą , zwłaszcza, iż K a ra -M u sta fa , dumny w ezyr przyrzekł swemu panu, że przed je g o tronem m usi E u rop a schylić swe c z o ło ! A m y przedm urze chrześcijańskiego państwa, m am yż stać z założonem i rękami, aby d op iero wtenczas ock n ąć się z błędu, kiedy zu­ chw ały m uzułm anin, pow odzeniem sw ego oręża ośm ielony, zapuści aż w naszą ziem ię zagony, bezbronny lud weźm ie w jasyr, i zniszczy ogniem nasze wsie i m iasta? N ie, w samym początku trzeba g o zgnębić, a W ie d n ia równiny niech będą świadkiem zniszczenia ottom aóskiój p o tęg i! T a k , synu m ój, ro b ią c przysługę całój ludzkości, spełniłeś czyn chrześcijański, i teraz król ani na chwilę w ahać się nie będzie. P rze ję ciem tych depeszy, tysiącom ludzi oszczędziłeś śmierć i hań­ bę, a B ó g zważając na czyste twe serce i niczóm nie splam ione su m ien ie, m ógłżeby poczytać ci za zbrod n ią to, co jedyn ie dla d obra chrześcijaństwa spełniłeś?

N a taką przem ow ę kapłana u spok oił się O d row ąż, a o jcie c A n zelm odpocząw szy nieco, tak dalej d o zadum anego m ów ił m łodziana.

— T eraz o tob ie muszę pom ów ić, b o ze mną schorzałym starcem , kto wie, co stać się może. T y pójdziesz z walecznem i obroń cam i chrześcijaństw a p od W ie d e ń , a ja najpew niój przeniosę sie w inną podróż, gdyż czuję p o swoich

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tomasz Ptak znalazł się tuż przy krańcowej. Pięknie utrzymana, świeciła się jak ze złota, ozdobiona płaskorzeź­.. bą przz nasadzie i na

do domu, wi?c pani Haraburdzina pozosta?a na. opiece ochmistrzyni - Rozy

Wnioski (proszę uwzględnić stopień rozdzielenia składników, ilość frakcji, porównać zmierzone temperatury z wartościami podanymi w literaturze, wyjaśnić

Czytał dalej nasz młody kurp’ w gazetach, jak po złożeniu pod Radoszycami i Końskiemi broni, wielu naszych wojskowych i prawych obywateli, chcąc ujść

siąść kazał. Niech tylko, przenoszę się do ułanów, do strzelców konnych. Ci przynajm niej.. Lecz, gdy m inęło południe, gdy, stojąca przed baterją, dywizja

Instrukcje dotyczące sposobu głosowania przez pełnomocnika w sprawie podjęcia Uchwały nr 2 w sprawie wyboru komisji skrutacyjnej Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia EXCELLENCE

U słyszaw szy Jagienka, że D anuśka odnaleziona a Zygfryd wzięty do niewoli, pobiegła oznajm ić tę now inę Jurandow i, który zaraz padł krzyżem i począł

Zdawało by się, że uległością jego i nas wszystkich zasłużyliśmy przynajmniej na to, ażebyśmy spokojnie żyć mogli w chatach swoich i spokojnie obrabiać