POD
POLSK? BANDER?
• ?.,.,," ??_"tt r... (-....
POWIE?? IIISTORYCZNA
z CZASÓW KHÓLA ZYGMUNTA III
t
K S l?? N I C A - A rr L A S
ZJEDNOCZONE ZAKLADY KARTOGRAF. I WV WNICZE
TOW. NAUCZ. SZKÓL ?RED. I W., SP. AKC.
LWÓW - WARSZAWA
192 9
I
I
I.
002402
2176 (7
Klisze, sk?ad i druk wykonano w Zak?adach Graficznych S. A. Ksi??nica-Atlas
we Lwowie
W winiarni im? pana Fuggera.
- Kie] w izbie, jak w barci, ja?nie wielmo?ni pa-
nowie! - mrucza? odd?wierny pacho?ek, stoj?cy przy
wej?ciu do winiarni im? pana Fuggera na Rynku war-
szawskim.
Trzej dorodni m?odzianie, do których skierowane
by?y s?owa pacho?ka, nic nie odrzekli, uderzyli ko?atk?
w okute ?elazem drzwi i weszli do obszernej, przy-
ciemnej sieni, z biegn?cym w g??b domu korytarzem,
o nag?ych za?amaniach, jak gdyby to by?y blanki
twierdzy.
Ze sklepienia na ?a?cuchu zwisa?a trzymasztowa
galera kupiecka - znak przynale?no?ci w?a?ciciela do
pot??nego zwi?zku kupców Hanzy. Latarnia z grub?,
kopc?c? czerwon? ?ojówk? rzuca?a niepewne, s?abe
b?yski na szerok? ?aw? ze zwalonemi w nie?adzie
deljaml, opo?czaml, czamarami i ko?uszkami, pilno-
wanemi przez dwóch hajduków.
Zrzuciwszy na r?ce jednego z nich ciep?e, szczekoc-
kie burki, do "futrem rybim podbitych" kaftanów
wielkomiejskich niepodobne, weszli do izb go?cinnych.
Huczno i gwarno tu by?o, bo szlachta w ten
mro?ny wieczór listopadowy obficie popija?a, zagry-
....,
Pod polsk? hander?. 1
zaj?c miód i wino dowcipami i krotochwilnemi dykte- ryjkami.
Weso?o?? i beztroska panowa?y niepodzielnie; co
chwila zrywa?y si? grzmi?ce okrzyki, brzmia?y wiwaty
i wybuchy ?miechu, rozlega?y si? mocno podchmie-
lone g?osy, ?piewaj?ce:
l'Smutek czas zrzuci?, wzi?? na si? wesele ... "
Szlachcie, zebranej w winiarni im? pana Fuggera,
ju? mocno kurzy?o si? z g?ów, zarówno podgolonych
staropolskim obyczajem, jak i uczesanych na mod??
szwedzk? lub niemieck?. W izbie hucza?o od weso?ych
krzyków: "Oj bre, bre - lej, nalej!"
Nowi go?cie z podziwem przygl?dali si? t?umowi,
oczami szukaj?c w obydwóch izbach wolnego miejsca.
Przy stolikach jednak siedzia?o po dziesi?ciu i wi?cej
biesiadników i nigdzie nie mo?na by?o dostrzec nie-
zaj?tego sto?ka, zydla lub ?awy.
Nie wiedzieli, co maj? ze sob? pocz??, gdy nagle
jaki? starszy jegomo??, o twarzy dostojnej i powa?nej,
skin?? w ich stron? r?k? i, gdy si? zbli?yli, rzek?:
- Mog? waszmo?ciowie usi??? przy tym stole,
gdy? wkrótce odjad?.
- Dzi?kujemy waszmo?? panu! - odpar? jeden
z m?odzianów, wysoki, barczysty, jak d?b, o twarzy
gro?nej, bo od lewego oka a? do podbródka prze-
ci?tej szerok? czerwon? blizn?, sna?, niedawno za-
gojon?,
Gdy usiedli i kazali us?uguj?cemu pacholikowi po-
da? trzy kubki miodu, m?odzian, co mia? blizn? przez
twarz, rzek? pó?g?osem, pochylaj?c si? ku towarzyszom
i u?miechaj?c si?:
- Polak zawsze weso?ym w królestwie swem jest!
?piewa, ta?cuje swobodnie, nie maj?c na sobie nie-
wolnego obowi?zku ?adnego, nie b?d?c nic królowi,
panu swemu zwierzchnemu innego winien, jako to:
tytu? na pozwie, dwa grosze z ?anu i pospolite rusze-
nie. Czwartego nie ma Polak nic, coby [emu w kró-
lestwie my?l dobr? kazi?o! Przebóg! Zali te wydrwinki
z nas z czasów króla Zygmunta Augusta i nam prze-
kaza? krotochwilny pan Orzechowski ?! Zali? nie ?y-
jemy w ?alu po kl?sce cecorskiej, po m?cze?skim zgo-
nie wielkiego hetmana?! Animus meminisse horrel I...
Dostojny jegomo??, siedz?cy przy stole i zachowu-
j?cy pozory, ?e nie s?ucha rozmowy s?siadów, nagle
podniós? g?ow? i bystro spojrza? na mówi?cego.
- Cicha], W?adys?awie! - rzek?, k?ad?c d?o? na
ramieniu towarzysza, inny m?odzian. - Cicha] i ?ci-
?nij z?by, aby ci skrzypn??y jak bu?at po szkle! Po-
mnij przys?owie, ?e "lepiej w nocy na wsi, ni? w dzie?
w Warszawie ... "
Mimo t?oku, gwaru, ob?oków dymu i pary z kurz?-
cych si? ?bów, tupotu nóg i zrywaj?cych si? co chwila
?piewów i ta?ców tu? przy stolikach i ladzie, przy-
by?a trójka zwróci?a na siebie ogóln? uwag?.
Nie znano ich tu, gdzie si? zbiera?a szlachta, ?e-
ruj?ca przy dworze królewskim lub przybywaj?ca
z innych województw w przeró?nych sprawach, zwi?-
zanych z obecno?ci? króla w nowej stolicy z jej we-
so?em ?yciem, nowinami, plotkami, intrygami i zabie-
gami o wakansy, zaszczyty i ?ask?.
Kilku strojnych paniczów uwa?nie przygl?da?o si?
Siedz?cym przy stole m?odzie?com, których staropol-
skie ?upany z dobrego sukna w?gierskiego, ze srebrnemi
1*
\.
zaponkami i klamrami, szerokie pasy z tureckiego
altembasu i proste, czarne szable, na rapciach wysoko
podwieszone, - by?y ca?kiem niezwyk?e dla weso?o
nastrojonej rzeszy biesiadnej, coraz Ch?tniej z cudzo- .
ziemska si? nosz?cej.
- Gile oczy na nas wy?upiaj?, Tomaszku I - mruk-
n?? m?odzian z blizn? na twarzy. - Uwa?aj I
Przyjaciel u?miechn?? si? pod w?sem i mrukn??:
- Nie stracha] mnie, bo si? miodem zach?ysn? ...
Coby?my z tymi szwedzkimi drabantami uczynili,
Wacku, gdyby tak do czego przysz?o ... po naszemu?I
H?? Jak suponuj esz ?
- Torba sieczki i flaki na wiech? I - rzek? ci-
cho trzeci i b?ysn?? jak u m?odego wilka k?ami. -
Tylko teraz to ju? nie jest summa qaudio po tem,: na
,co si? cz?eczysko napatrzy?o, chyba, ?e suplik? nader
uni?on? zanios? ...
Dostojny jegomo??, który wyj?? ju? by? kies?, aby
p?aci? za anta?ek w?grzyna, nagle schowa? worek do
kieszeni i, b??dz?c oboj?tnym wzrokiem po izbie, przy-
s?uchiwa? si? teraz coraz uwa?niej.
Korzystaj?c z wszcz?tego w ko?cu winiarni ?piewu,
m?odzian, nazwany W?adys?awem, pochyli? si? ni?ej
i mówi? do towarzyszy:
- Po ?mierci pana Sieniawskiego-ojca, stryj Wandy
nie zechcia? odda? mi jej! Za wysokie uwa?a dla mnie
swoje progi I... Ale, przebóg, nie na takich natrafi?
ja?nie o?wiecony pan wojewoda! Ani ja si? nie ugn?,
ani Wanda cofa? si? nie b?dzie. Po??czy? nas niebo-
szczyk ojciec i woli jego' zado?? si? stanie 1... Dzi?
b?dzie gotowa do drogi. Umkn? j? staremu panu Pio-
trowi. .. Przys?a? ma tu do mnie Wanda pacho?ka z li-
stem, gdy wojewoda do króla si? uda na jakowe?
narady. Was prosi?em na dru?bów, no, i na wypadek,
gdyby ...
- Gdyby serpentyny w tan musia?y pój??? - do-
ko?czy? Tomaszek, klepi?c towarzysza po ramieniu. -
Poznaj? Haraburdów krew!
- Mo?e masz przy sobie konterfekt panny, to po-
ka?! - rzek? Wacek.
Zapytany rozpi?? ?upan i wyci?gn?? z zanadrza
wisz?cy na z?otym ?a?cuszku medaljon.
W tej chwili, jaka? d?o? schwyci?a za ?a?cuszek,
a ochryp?y pijacki g?os zawo?a?:
- Pewno masz tu, mopanku, fizjognomj? swojej
gamratki? Wiele, bowiem, tych samopasek z cesar-
stwu przyby?o do stolicy. A g?adkie to, a przytulne,
a pieszczotliwe i do trzosu pochopne. Poka?-no,
poka?!
Mówi?c to, opój ci?gn?? ?a?cuszek do siebie.
M?odzian, nie ogl?daj?c si?, ?cisn?? r?k? awantur-
nika tak, ?e co? chrz?s?o g?o?no, a palce wypr??y?y
si? natychmiast i wypu?ci?y trzymany przedmiot.
Wtedy dopiero si? obejrza?.
Za nim sta? wspaniale i barwnie wystrojony ry-
cerz. ?e by? to rycerz, to wlot pozna? napadni?ty
m?odzian. Butna mina, sumiasty w?s, zawadjackie
oczy, ci??ki pa?asz, czerwone buty z ostrogami i zsu-
ni?ta na ty? g?owy rysia czapa-ableucha - wszystko
to odrazu spostrzeg? m?odzian i zmiarkowa?, z kim ma
do czynienia.
- Jestem Horb-KiczYllSki, rotmistrz chor?gwi li-
sowczyków! - rzek? zawadjaka bu?czucznie, k?ad?c
d?o? na r?koje?ci szabli.
- Nie zwyk? jestem obyczajów sto?ecznych w ten
sposób zawierania znajomo?ci - odpar? m?odzian
spokojnym g?osem - lecz "z wilkami ?y? - trzeba
jak one wy?", mówi? w naszych stronach. Jestem W?a-
dys?aw Haraburda, towarzysz chor?gwi pancernej
wielkiego hetmana Stanis?awa ?ó?kiewskiego. ?wie?,
Panie Bo?e, nad jego dusz? sm?tn?!
- Ha! To? taki?! - rykn?? rotmistrz. - To? z tych
bohatyrów, co wodza opu?cili? .. Ju? ci? mam! Patrz?
i patrz?. .. Moderunek rycerski, ostrogi - srebrny
dzwon, czarna szabla, rapcie krótkie... Wojownik
wielki! A tu hyc, hyc; ju? zaj?c za gór?!
- O czem, waszmo??, mówisz? - spyta?, podno-
sz?c brwi, Haraburda .i nagle ostro?nie zdj?? rotmi-
strzowi r?k? z szabli, dodaj?c:
- Nie imaj si?, waszmo??, jelca, bo s?ysza?em
chrz?st w d?oni, mo?e boli?
- Bracie, nie wywo?uj wilka z lasu! - rzek? To-
maszek, figlarnie mru??c oczy. - Straszliwie to sier-
dzisty rycerz! Ho, ho! Takiemu w drog? nie w?a?!
- Jestem rotmistrz lisowczyków - Jan Horb-
Kiczy?ski! - wrzasn?? zawadjaka.
- Z wielk? modestj? przyznaj? si?, ?e jestem to-
warzyszem tej?e pancernej chor?gwi, co i mój zacny
przyjaciel, a nazywam si? Tomasz Dubissa-Kraczak -
odpar? olbrzymi m?odzian z uk?onem, a gdy si? pod-
nosi? z zydla, zadar? g?ow? do góry, bo zawsze jako?
tak wypada?o, ?e uderza? ni? w pu?ap.
Sklepienie izby pana Fuggera by?o jednak do??
wysokie, wi?c m?odzian wyprostowa? si? i stan?? przed
lisowczykiem w ca?ej okaza?o?ci.
- No to ju? i ja si? wywiod?! - za?mia? si?
trzeci m?odzian. - Towarzysz husarskiej chor?gwi
wielkiego hetmana koronnego - Wac?aw Mzura, pa-
nie "Strateniec".
- Znasz mores, m?odziku! - zawo?a?, podkr?ca-
j?c w?sa, rotmistrz. - Szczycimy si? tern, ?e lisow-
czyków za odwag? nazywaj? strate?cami ...
- By?o to dawniej, waszmo?? panie, - przerwa?
mu Haraburda - ale teraz, gdy jako najemni gemajni
s?u?ycie cesarzowi i walczycie z kalwi?skimi mini-
strami, modl?cymi si? po zborach dziadami i staru-
chami a wycinacie dzieci, - inaczej o tem g?osi fama!
Min??y moskiewskie i k?uszy?skie czasy walecznego
pana Aleksandra Józefa Lisowskiego, s?awnego zago?-
czyka i wojownika, min??y! Z babami i klechami
wojna - to nie wojna!... Zna?em pana Aleksandra,
bij?c si? pod Kremlinem, znamienity wojownik to by?,
a inni - to ju? ... po?al si? Bo?e!
- Jakto?! - krzykn?? lisowczyk. - Jego kró-
lewska mo??, Dasz najja?niejszy pan zezwoli? cesa-
rzowi Sscri Imperii Romani Nationis Teutonicse ro-
bi? zaci?g naszych chor?gwi dla walki z heretykami,
wykl?tymi przez Ojca ?wi?tego, a ty, ch?ystku, negu-
jesz wol? królewsk??! Pewno? sam heretyk i roko-
szanin, taki synu?!
- Nie jestem heretykiem i nie jestem rokoszani-
nem - odpar?, bledn?c, Haraburda, -- wi?c prosz?
wa?pana o umiar w s?owach! Nie szukam zwady,
nawet chcia?bym jej unikn??, lecz, gdyby? pomiar-
kowania nie mia?, jako szlachcic nie salvis leqibus
de scertsbellis, lecz rodu senatorskiego, musia?bym
waszmo?? pana pokara?, jako warcho?a, opoja, zawa-
lidrog?!
"
r
Us?yszawszy to, rotmistrz troch? si? zmiesza?, oba- '-t. '.t
wiaj?c si? przykrych dochodze? i inkwizycyj, gdyby /
por?ba? szlachetnie urodzonego, a widocznie, mo?nego:
m?odzika.
Jednak towarzysze lisowczyka natychmiast wszcz?li ?
alarm. 1_
- Horb, nie dawaj si?! - krzyczeli. - Ten m?okos [)
injsmism rzuci? na ca?e wojsko! Nie puszczaj p?azem!?"
S?ysz?c to, pijany Horb-Kiczy?ski potoczy?
dOkO?a?llllll"
gro?nym wzrokiem i, wyci?gaj?c brzeszczot, rzek?
spokojnie :
JU?I
?I.- No, prosz? do ta?ca, je?li ci? tchórz nie oble-
cia?! Miejsca, waszmo?ciowie!
I
- Chcesz, to b?dziesz mia?! - odpowiedzia?, je-
szcze bardziej bledn?c, Haraburda. - Prosz? jednak
waszmo?ciów po?wiadczy?, gdy zajdzie potrzeba, ?el,
unika?em wa?ni. Nie chc? przez bylejakiego opoja do:
sta? si? na s?d obo?ny, bo na huczek, jaki mo?e po-
wsta?, suponuj?, ?e zlec? si? tu ceklarze miejscy.
I
- Ja ch?tnie po?wiadcz? justitiam causae i wYI
mieni? nazwisko prawdziwego sprawcy zaj?cia. Nazy
wam si? Jan B?k-Lanckoro?ski, kasztelan tczewski! ?
z powag? odezwa? si? dostojny jegomo??, g??biej usa
dawiaj?c si? na ?awie. I
Kilku ze szlachty natychmiast zg?osi?o si? n!
?wiadków. ?
- Zakasuj, asan, r?kawy ?upana, bo b?dziesz ma
cha?, jak wiatrak! - rzuci? szyderczym g?osem Hor?
Kiczy?ski, staj?c w pozycji i czekaj?c, a? go?cie oczy
szcz? plac boju. ,
- Nie warto, bo nied?ugie machanie z takim zl
pa?nikiem, - odpar? Haraburda.
Doby? szabli, dotkn?? d?oni? klingi i u?miechn?? si?.
- Nie st?pia?a na tureckich g?owach! - rzek?. -
Tylko bacz, wa??, aby nie pot?uc paj?ków i kubków
pana Fuggera, bo spadkobiercom twoim p?aci? za nie
wypadnie!
Rotmistrz w tej chwili przyci??, robi?c "prim?".
Haraburda odbi? cios i odezwa? si?:
- Powiadam, ?e wa?? por?biesz paj?ki! Lepsze
od "g?owy" jest ci?cie referendarskie, ot - takie, bo
mo?na go u?y? nawet w karocy. Widzisz?!
Lecz lisowczyk ju? nic nie widzia?, bo pad?, niby
piorun we? trzas? i krwawi?.
Haraburda skin?? na pacho?ka i, iego fartuchem
wytar?szy szabl?, w?o?y? j? do pochwy. Usiad?, z?y na
siebie i na wszystkich, oboj?tny na pochwa?y i za-
chwyty szlachty.
- Przepraszam pana kasztelana za niemi?e wido-
wisko _. rzek? z uk?onem do pana B?k-Lanckoro?-
skiego - lecz nie moja w tern culpa ...
- Prawdziw? rozkosz mia?em, widz?c tak znako-
mit? robot? w sztuce krzy?owej - odpar? dostojny
pan - ale przepraszam, czy jeste? pan synem kaszte-
lana mi?skiego, pana Micha?a Haraburdy, wielkiego
statysty, a mego dawnego znajomka?
- J eslem wnukiem jego, a synem Stefana, daw- '
nego rezydenta królewskiego w Kurlandii, - odpar?
m?odzieniec. - Mi?e mi jest spolkanie z tak dostojn?
i znamienit? osob?, od której te? sztuki wojennej si?
uczy?em!
- Jakto? Co wa?? mówisz? - zdziwi? si? ka-
sztelan. •
- Uciek?em w roku pa?skim 1610-ym, jako czter-
nastoletni wyrostek na wojn? moskiewsk?, a wtedy
pod K?uszynem i Kremlem któ? nie podziwia? harców
waszej dostojno?ci?!
- Ha! Robi?o si?, robi?o i na bojarach Szujskiego
i na Szwedach! - zawo?a? pan B?k-Lanckoro?ski. -
Ale widz?, ?e z wa?ci to te? wojak nie od wczoraj!
Gdzie?e? to zarobi? ow? blizn? przez ca?? g?b??
- Pod Cecor? ...
- Jakto pod Cecor?? Przed ucieczk? niekarnego
wojska, czy ... - pyta?, lecz nie sko?czy?, bo Hara-
burda przerwa? mu ponurym g?osem:
- W ostatniej bitwie z Iska?der-basz?, gdy ?mier-
ci? waleczn? a m?cze?sk? poleg? hetman koronny ...
Wszyscy trzej byli?my tam i po kl?sce przebili?my
si? z trudem ...
- Z ko?ci jego niech powstanie m?ciciel! - szep ..
n?? kasztelan z ci??kiem westchnieniem.
- Takim by? testament hetmaiiski przed bitw? ce-
corsk?, gdy pospolite ruszenie i kwarciane chor?gwie
opu?ci?y obóz - doda? Dubissa Kraczak. - By?em
wtedy przy hetmanie, jako ordynansowy towarzysz,
i na w?asne uszy s?ysza?em ...
- My ju? dawno my?limy tam u siebie na Inflan-
tach o czasie, gdy zjawi si? m?ciciel za krzywdy, czy-
nione Rzeczypospolitej. Siedzimy jak borsuki w no-
rach na pograniczu i bronimy si?! - mrukn?? Mzura.
- Gor?co tam u was? - rzuci? pytanie kasztelan.
- Jak w ukropie! - odpar? Haraburda. - Posiad?o-
?ci nasze obj?li?my zaraz po wojnie moskiewskiej i te
dziesi?? lat szabli z gar?ci nie popuszczamy l Moskwa
nasy?a nam hajdamaków i wata?ków, a w tych ban-
dach.,... s?u?? ludzie z dru?yn wojewodów pskowskich .
;.,
Szwedzi sp?ywaj? z Narwy i z Pejpusa, czyni? na-
jazdy srogie, ch?opa buntuj?c i obietnicami j?trz?c
i zwodz?c.
- Nasze strony Rze?yckie i Lucy?skie - to niby
Dzikie Pola, ale harców tam nie dokona cz?owiek, bo
to zaraz Szwedy, co pozostali, skargi do króla zano-
sz?, a biskupi i popy unickie gard?uj?, ?e ich ?any
si? niszcz?! - wmiesza? si? Mzura. - Mo?emy tylko
si? broni?, a to - nie rado??, nie s?awa i nie zwy-
ci?stwo!
- Tak l - zgodzi? si? kasztelan. - Inflancka sprawa
nie stoi jeszcze in [undatnento legis! Nad tern trzeba
d?ugo pracowa?, a? w jakowe? pacta regulata zostanie
uj?ta!
- Nie zostanie! - ponuro patrz?c na kasztelana,
odpar? Haraburda.
- Wa?? tak s?dzisz? - zapyta? pan B?k-Lanc-
koro?ski.
- Nie inaczej, wasza dostojno??! - gor?cym szep-
tem odpar? m?odzieniec. - Czego? mo?emy si? spo-
dziewa? po królu, tak niewojennym panu i nie-sta-
ty?cie?
- Co waszmo?? mówisz?! - zni?aj?c g?os, upo-
mnia? go kasztelan.
- Przepraszam wasz? dostojno??, - odpar? sta-
nowczo Haraburda - lecz gotów jestem zrobi? te za-
rzuty wobec króla i jego stronników na nowym sejmie
inkwizycyjnym! Nie mamy absolutum dominium, ale
mamy proditionem absolutem I Król walczy nie o Pol-
sk? i krwi Jagiellonów w ?y?ach nie czuje! Chodzi
mu o tron szwedzki; posz?y na marne ofiary i sukces
wojny moskiewskiej; nie uj?to w karby ad usum Rze-
czy pospolitej kozaczyzny, bo tego królewi?ta ukrainne
nie chcia?y; skojarzyli?my si? z Habsburgami, którym
s?u?ymy, siej?c u siebie zaraz? belli cioilis ; do morza
Czarnego dost?pu nie mamy, nad Ba?tykiem stoimy
jedn? zaledwie nog?, albowiem nie mamy okr?tów
zbrojnych ...
- Czego, powiadasz wa??, nie mamy? - ?ywo
zapyta? pan Lanckoro?ski.
- Okr?tów bojowych, galer, galion, brygów,
w dzia?a ci??kie i lekkie zbrojnych! - odpowiedzia?
Haraburda. - Gdyby?my je mieli, cicho by?oby w Pru-
sach Ksi???cych i w Gda?sku, co, jak ladacznica, nie
wie za kim ma i??? Spokój by?by na Inflantach szwedz-
kich i Pomorzu brandenburskiem! Gdyby?my mieli
swoj? armat? morsk?, [ak Hiszpania, Olendry, Franki
i Hanza, toby?my znaczne wzmo?enie Rzeczypospoli-
tej w jej bogactwie i pot?dze dali, a na Czarnem mo-
rzu zdobyliby?my ziemi? chana Krymskiego i Stam-
bu?owi w oczy ?mia?o skoczyliby?my w jego legowisku!
Na czajkach i bajdakach kozackich tego nie dokona
nikt... Pró?ne gadanie, babskie brednie! ...
- Waszmo?? w dziada si? wrodzi?! - zawo?a? ka-
sztelan. - Masz g?ow? do spraw nuupii osloris !
- Widzia?o si? sporo, a jeszcze si? wi?cej my-
?la?o! - odpar? Haraburda. Cz?sto bywa?em z nie-
boszczykiem rodzicem w K?ajpedzie, Libawie i Rydze.
Widzia?em si?? morsk? innych ludów i mówi?em o teru
z szyprami i komendorami na okr?tach ...
By?e? w Gda?sku? - zapyta? kasztelan.
- Nie!
- Odwied? mnie w Tczewie przy okazji! - rzek?
pan Lanckoro?ski.
- Dzi?kuj? waszej dostojno?ci - nie omin?! -
odpar? m?odzieniec z uk?onem, widz?c, ?e kasztelan
podniós? si?, aby odej??.
Wkrótce pan Lanckoro?ski opu?ci? winiarni? i przy-
jaciele pozostali sami, przygl?daj?c si?, jak lisow-
czycy wynosili na rozpi?tej del]i poturbowanego Horb-
Kiczyilskiego, a hajdukowie zacierali ?lady pojedynku,
posypuj?c posadzk? ?ó?tym piaskiem wi?lanym.