• Nie Znaleziono Wyników

Ćma : materyały do powieści

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ćma : materyały do powieści"

Copied!
289
0
0

Pełen tekst

(1)

MARJAH G A W A LE W IC Z.

Ć M A

M ATERYAEY DO POWIEŚCI.

W A R S Z A W A .

(2)

Bapmaiia, *23 AßrycTa 1891 roja.

(3)

INNYM ĆMOM

(4)
(5)

Z am iast prologu.

Z n acie te letnie w ie c zo ry , kied y się zd a­ je , że ziem ia om dlała po całym dniu ro z ­ ko szy w objęciach słońca i ca ła natura, ja k nam iętna kobieta, m arząc o p ocału n ­ ku, z przym kniętem i oczym a, z otw artem i listy, z g ło w ą w t y ł przechylon ą, oddycha głęboko a cicho i śni...

W ta k i w ieczó r sied zieliśm y w e trzech na w erendzie od ogrodu.

N a stoliku do h erb a ty płonęła lampa; p rzez o tw arte oszklone d rzw i w id ać było w n ętrze ośw ieconego salonu, w którym przed ch w ilą najm łodszy z nas, H en ryk , g r a ł M endelsohna i Schum anna, podczas gdyśm y k o ły sa li się w biegu now ych fo te ­ lach i p alili egip skie p apierosy w d łu gich , cienkich ja k słoma cygarn icach , p r z y w ie ­ zionych z K a iru .

K ie d y ostatnie tony „ W arum?“ ro z ­ b rzm iew ały w p ow ietrzu żałośnem ja k sk a rg a porzuconej kochanki pytaniem bez

(6)

odpow iedzi, H e n ry k stanął we d rzw ia c h i zo b a czyw szy nas, u k o łysa n ych je g o g rą w zadumę, p rzeszed ł cicho p rzez w erendę 1

u siadł na kam iennych stopniach m ilczący. M u zy k a ma w sobie coś z hipnozy; im dłużej się je j słucha, tern głęb iej zapada się w ja k iś stan błogiej bezw ład n ości i poddaje całą sw ą isto tę duchow ą geniuszow i kom p ozytora lub a rty sty .

P otrącon e dźw iękam i m yśli p o p ły n ę ły , ja k liście rzucone na wodę...

Żadnem u z nas nie chciało się p rzerw a ć tego m ilczenia; k a ż d y czuł, że gło s je g o b y łb y zm ącił uroczą harm onją ciszy i za brzm iał jak im ś rozdźw iękiem w p rzestrzen i

B y lib y ś m y ta k siedzieli nieruchomo ch y ­ ba do sam ego św itu , g d y b y nagle lek k i, tajem n iczy szm er nie b y ł nas ocknął z z a ­ dum y.

P od nieśliśm y w s z y sc y trzej g ło w y je d n o ­ cześnie i zw ró cili o czy ku lampie, p rzy której niebieskim kloszu trzep o ta ła s k r z y ­ dełkam i duża ćma, j a k g d y b y w y b ić ch cia­ ła dla siebie otw ór w szklannej ścian ie , za g ra d za ją cej je j drogę do płom ienia.

H e n ry k w sta ł i podszedł do stolika. — D z iw n y ow ad,— o dezw ał się po ch w i- lile ci— in styn kto w n ie na stracenie!..

(7)

— M an ja bezw iednego sam obójstw a, — w trą c ił B o lek , podnosząc się pow oli z fo ­ telu.

Ćm a nie p rzestaw ała tłu c się n a ta r c z y ­ w ie o lampę.

— O dpędźcież ją — rzekłem — po co ma sobie rozb ijać na darmo sk rzyd ła?

— Skoro tak ie je j p rze zn a cz e n ie , — od­ p a rł mi nasz gospodarz, w zru szając ram io­ nam i— nie pomoże je j moja p ersw azya, że zam iast gin ąć w płom ieniu, lepiej je st la ­ ta ć po B ożym św iecie z nieosmolonemi sk rzyd łam i.

— Z k ą d że ta k a w ia ra w determ inizm ?— sp y ta ł go H en ryk .

— Zkąd?.. ztąd. że k ażd a ćma leci w płomienie, choć ty le przed nią w nich z g i ­ nęło.

— A może to św iatło, może sam b la sk je ta k nęci?..

— D la czeg ó ż nie lecą do słońca, albo do g w ia zd w takim razie, ale do p ie rw ­ szej lepszej łojó w k i zapalonej w ciemności?.. A chociaż sobie osmalą ra z sk rz y d ła , w r a ­ cają po ra z drugi i trze ci, dopóki nie w p a ­ dną w płomień i nie spalą się żyw cem . C zy t y nie w ie rz y s z w predestynąeyą?..

i*

(8)

P a m ię ta sz, co s ta ry G oethe pow iedział!

In deiner B ru st sind deines Glückes Sterne!

H e n ry k uśm iechnął się i sp ojrzał na nie­ go z pod oka.

— P rz y p u s zc z a sz, że ćm y c z y ta ją G oe­ thego?.. bardzo w ątpię.

— Omy nie, ale móle ż y w ią się dzisiaj ca łą k la s y c zn ą lite ra tu rą św ia ta ,— odrzekł ze sm utnym uśm iechem ;— m ów iąc o prede- sty n a cy i, nie m yślałem jed yn ie o ow adach nocy. A lb o ż to m iędzy ludźm i niema w szy stk ich gatu n ków stw orzeń , ktorem i n atu ra zaludn iła ziemię, w odę i pow ietrze?.. S ąd zisz, że m iędzy nimi nie istn ie ją tak że i takie piękne ćm y z tą w łaściw o ścią ow a­ dów: lepidoptera nocturna?., M ój drogi, cała fauna p o w ta rz a się w rodzaju ludzkim .

— P o w ie d zże przynajm niej: męzkim, bo w żeńskim chyba p rzez w zg lą d dla płci pięknej n ależałob y się dopatrzeć flo ry i podobieństwa do św ia ta roślinnego.

B o le sła w ręk ą m achnął z lekcew ażeniem i szepnął:

— T rubadur i w ieczn y poeta z ciebie!.. — N ie , mój kochany — dodał, przech a­ d zając się po w eren dzie— obstaję p rzy mo­ jem pierw szem porównaniu, bez g ala n te ry i

(9)

c zy to w m ężczyźnie c z y w kobiecie, siedzi ja k ie ś zw ierzątk o , k tó re je s t ja k g d y b y symbolem je g o n atu ry i skłonności; ludzie tę te o ry ą od daw na w ję zy k u n aw et u p ra­ w n ili, odkąd m iędzy sobą zaczęli się n azy • w a ć psami, ostami, baranam i w złości, a kotkam i i gołąbkam i w pieszczotach. Z r e ­ sztą, w y w iecie, że j a mam sw oje d ziw a ­ czne p o glą d y— za k o ń c z y ł— k tó rych mi ż y ­ cie i o b serw acya św ia ta d o sta rc z y ły .

P r z e z c a ły ten czas ćma nie p rzestała fru w ać około lam py i m iarow em , szybkiem trzepotaniem sk rzyd e ł bębniła nieustannie po kloszu.

— P ro sz ę cię, odpędź ją , albo rzu ć w płom ień— za w o ła ł nagle B o le k — denerw uje mnie ten szm er.

H enryk" p r z y k r y ł dłonią ćmę i delikatnie u ją w szy ją w palce, w yp u ścił do ogrodu.

— L e ć i nie bądź głu p ią!— rze k ł jej na drogę.

B o lesław zaśm iał się szyd erczo i kładąc mu ręk ę na ram ieniu, z ja k ą ś g o ry c zą w g ło sie się odezw ał:

— Idealisto!., m yślisz, że cię usłucha i będzie w dzięczną za ocalenie?., je że li je st p raw d ziw ą ćmą, w ró ci ra z jeszcze , sp ro w a ­ dzi z sobą naw et d ru gą ta k ą w a r y a tk ę i

(10)

obie będą ta ń c zy ły dokoła sw ojego stosu, dopóki w niego nie wpadną. O t... ju ż ją masz!., ju ż leci znow u, ab y z a p rze czy ć twoim słowom. P a tr z , ja k zm ierza prosto k u lam pie, w idzisz?.. A co? — pokusa je s t silniejszą od in styn ktu zach ow aw czego. J a znam ćmę, mój kochany, bom ją stu d y o w a ł w ży ciu nie mało!..

— P ra w d a ... L ila! — szepnął po ch w ili H en ryk , i ze współczuciem , k tó re je sz c ze bardziej uszlachetniło je g o rafaelo w sk ą tw a rz , obram ioną w bujne k ęd ziory cie­ m nych w łosów , zw ró c ił się ku mnie;— pa- trz a j, on j ą je szcze nosi na sercu!., p rze­ cież to ty le lat...

B o le k rzu cił się na fotel g w a łto w n y m ruchem i ze zm arszczoną b rw ią p rzerw ał:

— A w id zisz, alboż to nie b y ła ćma? ćma w kobiecie i to je szcze jak a !., w tym g a ­ tunku nie w iele zn ajd ziesz na ziem i. Zn ałem ich tyle, ale podobnej do tam tej żadnej nie spotkałem .

— P ra w d a , p raw d a!— p otakiw aliśm y obaj z H enrykiem : L ila... biedna L ila !.. T o imię przypom niało nam kobietę, k tó rą przed la ­ ty znaliśm y dobrze, p o dziw iali, b iegali z całym orszakiem w ielb icieli za nią, p o rw a­ ni urokiem je j w d zięków i orygin aln ością

(11)

isto ty ta k odmiennej od kobiet, za w ra c a ­ ją c y c h od stw o rzen ia s'wiata g ło w y całym tłumom m ężczyzn.

L ila!..

B y ł czas, k ied y to im ię nosiliśm y w sz y ­ sc y na ustach, k ied y p ow tarzan o je w naj­ rozm aitszy sposób, od za ch w ytu do oburze­ n ia,— k ied y ro zb rzm iew a ły niem w s z y s tk ie salony i buduary w ielk iego św iata i kied y w śród tych , co do szaleń stw a b y li w niej rozkochani, nasz p rzy ja c ie l B o le k b y ł n a j­ w ięk szym m ęczennikiem uczucia, w y s ta ­ w ianego na cią głe p rób y— bez wzajem ności i bez nagrod y.

Z n aliśm y h isto ry ą tej m iłości, k tó ra b y ­ ła zaled w ie epizodem w ży c iu podziw ianej k o b iety, szarpanej głodem w ra żeń i szu k a­ jącej ja k ich ś n ieu ch w ytn ych ideałów , które sobie tw o rz y ła na w łasn ą i drugich za g u - bę; w id zieliśm y, z ja k ie g o źródła w y p ły ­ w a ł ten g o rzk i i g ry z ą c y nieraz pessy- mizm B o lk a , w południu ż y c ia pozbaw ione­ go w szelkich złudzeń i tej „zdolności do szczęścia ,“ ja k ą po g w a łto w n y ch w strzą- śnieniach serca tra c ą ludzie rozb ici mo­ ralnie.

P rz y s to jn y , b o ga ty, w y k ształco n y , uie- zależn y, zdoln y niepospolicie, m arnow ał się

(12)

ja k zm a rtw ia ła perła, k tó ra w y p a d ła ze sw ej o p raw y i, zam iast b y ć klejnotem , zm ie­ n iała się w rupiecie.

P rze szło ś ć je g o m iała tajem nicę, do k tó ­ rej nie ch cia ł się p rzy z n a w a ć n aw e t przed samym sobą, ja k b y mu w s ty d b y ło , że t y ­ je p rze g ra ł na jedn ę k a rtę i że się zde- b a n k o w a ł zupełnie.

B a n k ru ci m ają ta k ż e sw oję am b icyą, — nie chcą uchodzić za n ę d zarzy.

L a t k ilk a podróży, odosobnienia, rozm ai­ tyc h m anij, k tó re go n ap ad ały i o p u szcza­ ł y kolejno, d yletan ck ich prób w m alarstw ie, m uzyce i literatu rze, b aw ien ia się w sze la ­ kim sportem, od ch w ytan ia sk ow ron ków w sid ła do w spinania się na alpejskie lod o w ­ ce, p o k ry ły przynajm niej szeroką b lizn ą tę u k ry tą ranę, k tó ra p ozostała mu po nie­ szczęśliw ej m iłości.

P o ostatnim pow rocie swoim z z a g ra n i­ c y w y d a ł mi się, je śli nie zupełnie w y le ­ czonym k a le k ą w pew nym rodzaju, to c zło ­ w iekiem , k tó r y ta k się p r z y z w y c z a ił do sw oich chron icznych cierpień, że p raw ie na nie u w a g i w ięcej nie zw ra ca .

W e trzech spędzaliśm y najczęściej z so­ bą wolne w ie c zo ry p rz y m uzyce H en ryk a, p rzy opow iadaniu zaw sze now ych i

(13)

cieką-w y ch cieką-w ra żeń B o lk a z podróży po szero­ kim ś w iecie i d yskutow aniu p rzeróżn ych zagadnień, k tó re nam dana ch w ila nasu­ w ała.

Dom B o le sław a n a z y w a ł się naszem C o l­ legium , w którem schodziliśm y się w ciągu la ta codziennie.

Z e w szy stk ich , najhardziej pam iętnym zo sta ł mi ów letn i w ieczó r, w k tórym fru ­ w a jąc a dokoła lam py ćma sk ie ro w a ła po raz p ie rw s zy po długiej p rzerw ie rozm ow ę naszę na biedną L ilę , na je j b u rzliw e losy w ży ciu i stosunek do B o lk a .

— C z y ja wam k ie d y p o kazyw ałem mo­ je stu d ya do entomologii? — zagad n ął nas nagle, k o ły sz ą c się na swoim fotelu .

— E ntom ologii? — sp ytałem zad ziw io n y tą nową specyalnością B o le sław a, k tó ra pochodziła zapew ne z przelotnej fa z y jego zam iłow ania do nauki. — Z ajm o w ałeś się i entom ologią kiedy?... n igd y nam nie w spo­ m inałeś o niej.

— B a , i ja k jeszcze! — odparł, p o w sta ­ ją c — w ło żyłe m k a w a łe k ż y c ia i m ajątku w te studya. P o c zek a jcie, przekonam w as natychm iast. D la ciebie będzie to bardzo cie k a w y przedm iot — dodał, z w ra ca ją c się

(14)

do mnie — je śli zechcesz, daruję ci kiedyś moje zb io ry do u żytk ow an ia.

Z tajem niczym uśmiechem w szed ł do sa­ lonu i po k ilk u chw ilach w ró cił z dużą te ­ k ę w czarne płótno opraw ną, k tó rą poło­ ż y ł na stole, m ówiąc:

— Z b liżc ie się, p rzysu ń cie sobie k rze sła i zob aczcie ten zbiór rza d k i i in teresu jący. O — c z y t a jc ie !

W s k a z a ł palcem na b ia łą k a rtę nalepio­ ną na tece z napisem: „ M a t e r y a ły do mo­ nografii ćm y “ .

, — W ię c to seryo — za c z ą ł H e n ryk , nie dom yślając się je sz cze niespodzianki, ja k ą nam B o le k g oto w ał. — Czem że ty się ju ż w ży ciu nie zajm ow ałeś!... ty w ieczn y d y ­ letan cie1

B o le k sp ojrzał na niego ja k b y z ironią, w z ru s z y ł ram ionam i i pow oli ro zw ią zu ją c tasiem ki, o tw o rzy ł sw ą tajem niczą tekę, z a ­ pełnioną plikiem pap ierów , listó w , depesz, w ycin k ów z gazet, z pod k tó ry c h w id niała z czarnem i, szerokiem i brzegam i żałobnem i k lep syd ra.

— O to je s t ca ły ży w o t ćmy, — rze k ł niemal u roczyście — p otrzeb ab y ty lk o u jąć to w szy stk o w pew ną syn tezę, a b y w y c ią ­

(15)

— U —

gn ąć je ś li nie ściśle naukow e, to bardzo n au czające w nioski.

P r z e z in sty n k to w y pociąg lite r a ta do w szelkiej b ib u ły i m aku latu ry w yciągn ąłem rę k ę k u papierom , za cie k a w io n y słow am i B o lk a i p rzerzuciłem k ilk a p o czątk ow ych św istk ów : b y ły to u stępy rękopisu.

— P o c ze k a j — p rze rw a ł mi — sam tu n i­ czego nie dojdziesz bez mojej pom ocy: to chaos. G d y b yś to w y d ru k o w a ł tak, ja k je s t, w chronologicznym porządku, pow ied zielib y, żeś w y s y p a ł kosz re d a k cy jn y przed c z y te l­ nikam i, ale jedn ak je s t w tem całość i p e ł­ ny obraz dziejów ... ćmy.

— K tó r a się n a zy w a ła L ilą - w t r ą c iłe m , dom yślając się tre ści ty c h w szy stk ich do­ kum entów.

— T a k ,— p r z y w tó rz y ł mi B o le sła w — z g a ­ dłeś... S ą tu u ry w k i moich w łasn ych baz- g ro t— za c z ą ł nas objaśniać po ch w ili — j a ­ kieś u stępy pow ieści, ja k ie ś sceny d ram atu , orygin aln e lis ty , telegram y, strzęp k i p a ­ m iętnika— p atrzcie, a na końcu sam ym n a­ w e t klep syd ra... C óż dziw n ego, p rzecież to m a te ry a ły do nieopracow anych studyów . S iad ajcie, zrobim y tego w s zy stk ie g o p rze­ g ląd po kolei. M am nadzieję, że w as nie znudzi.

(16)

U słuchaliśm y sk w a p liw ie tego zap ro sze­ nia i z ciekawością, podnieconą usiedliśm y

do k o ła sto lika.

Zm ęczona ćma opuściła sk rzy d e łk a i nie­ ruchom a, ja k m artw a, p rzytulona do nie­ bieskiego k lo sza lam py zd a w a ła się p r z y ­ słu ch iw ać tak że h isto ryi sw ego so b o w tó ra w p ostaci kobiecej.

B o le k odetchnął głęboko i w z ią ł do ręki ze szycik , oznaczony dużą jed yn k ą.

(17)

I .

— S ły sz e liście o najśw ieższym skandalu? — Jakim ?...

— P a n i L ila u ciek ła od męża. — Co?... uciekła?... z kim ?... — Podobno sama.

— P o c ó ż b y sama uciekała?., założę się, że S zau ieck i z nią razem zn iknął z w idow ni.

— P rzeciw n ie, S zan ieck i je s t w W a r ­ szaw ie i ani kroku się nie ru szy ł.

— S zan ieck i je s t w W a rsza w ie?... no, to lad a dzień pojedzie za nią; zo sta ł dla zm y­ lenia pozorów . U m ów ili się, że ona w y je - dzie p ierw ej, a on później, — sp otkają się potem g d zie za g ra n ic ą i p o k ażą fig ę mę­ żow i.

— A to kom edya!... — T o skandal! — W a r y a c y a L

P r z e z tyd zień c a ły ta k a rozm ow a p o w ta­ r z a ła się w „ to w a r z y s tw ie “ , w salonach

(18)

na w ieczorn ych zebraniach i południow ych w izyta ch , w pięknym św iecie dam, k a w a le ­ rów i w ow ych sferach, k tóre się rozumie pod ogólnym tytułem : tout Varsovie.

W iadom ość, p ow tarzan ą sobie najp ierw na ucho, roznoszono coraz głośniej po bruku i po parkietach , urozm aicając ją dodatkam i i uw agam i bardzo m ieszanej n atury.

N a końcu każdej takiej rozm ow y p o w ta­ rzało się to samo p ytan ie z tem i samem i oznakam i zd ziw ien ia i niedow ierzania:

— A S z an ieck i został?

— Z o sta ł; b ra t go pilnuje w idocznie, bo kroku bez niego nie robi nigdzie.

— T o niepojęte!

— O w szem , bardzo zrozum iałe; zapew ne nie m iał powodu ru szać się z m iejsca.

— A ona— m yślicie— miała?

— Chyba!.. N ie porzuca się ta k nagłe domu, m ęża, dziecka, bez w ażn ej... nagłej p rzy c z y n y .

— T o i dziecko zostaw iła?

— A cóż, m iała je zab ierać z sobą? je s z ­ cze teraz, w zim ie, na ta k ie m rozy?..

— Ile ż ma ła t to biedactw o? — P ię ć c z y sześć.

(19)

— P a trzc ie , to jed n ak ta k daw no, ja k M aliń scy się pobrali; 110, 110! A le co to zn a czy , że S z a n ie c k i został?..

— A w łaśnie!., bo p rzecież n ik t inn y, ty lk o on...

— T a k , w ostatnich czasach a sy sto w a ł je j w szędzie, chodził za nią, ja k cień n ie­ odstępny, b y ł w niej zakoch an y po u szy. Z e r w a ł p rzecież z P o le w iczó w n ą dla niej.

— A le ż n aturalnie, n ik t inny, tylk o on. I znow u szum iący potok szeptów , uśm ie­ chów, w estchnień zgorszen ia i syk ó w obłu­ d y rozle w ał się p o w o d zią , co za tap iała re sz tk i dobrej sła w y k o b iety, k tó ra nagle i niespodzianie zn iknęła z w id ow ni t o w a r z y ­ sk iej, p opełniw szy jedno z ty c h szaleń stw , ja k ie m szczą się potem p rzez całe ż y c ie na sw oich ofiarach.

P a n i L ila M aliń sk a, k rólo w a w szy stk ich balów , ozdoba w szy stk ich salonów , the stare każd ego sezonu, p o rzu ciła m ęża niekochane­ go w p raw d zie, ale za w sze m ęża, dziecko, z którem w id yw an o j ą rzadko, w pow ozie, na przechadzce lub w cu kiern i S ask iego O grodu, dom, k tó ry b y ł jedn ym z n a jśw ie t­ niejszych punktów zb orn ych dla to w a r z y ­ stw a, w reszcie tłum w ielb icieli, ciągn ących za nią ja k grom ada sa telitó w z m głą ro z­

(20)

m arzenia w oczach lub żarem namiętności w źren icach.

C zego je j nie dostaw ało, czego braknąć mogło w tej atm osferze ciągłej za b a w y , zb ytk u , w szelak ich w yg ó d , w ra żeń p rzelo t­ nych a b łysk o tliw ych ?... T y sią c e iu nych na je j m iejscu czułoby się ta k szczęśliw em i!.. ba, tysiące za zd ro ściły je j ow ego powozu o gra n a to w ych adam aszkow ych poduszkach, ow ych w y tw o rn yc h toalet, którem i olśnie­ w a ła k o b iety i m ężczyzn , owej lo ż y w te a ­ trz e i pierw szego m iejsca na koncertach, o w ych w ielb icieli rojących się dokoła niej, na każdym kroku .

I ona — u cieka od tego ży cia , pełnego uciech, z tego otoczenia, pełnego blasku, z tego domu, pełnego w y g ó d , z tego św ia ­ ta, pełnego... p obłażliw ości dla pięknych, m łodych, ekscen tryczn ych m ężatek, upra­ w iających flir t, byle z zachow aniem konie­ czn ych pozorów to w a rzy sk ie g o taktu .

W a r y a t k a L d ziw aczka! postrzelona! N ie , h iste ryc zk a tylk o , — kon kludow ali Zw olennicy neuropatycznej teo ryi, podcią­ gającej w szy stk ie bardziej za w ik ła n e i anor­ malne ob jaw y pod ogólną chorobę w ieku.

S zcze gó łó w tej tajem niczej u cieczk i nie zn ał n ik t dokładnie; dlatego w łaśnie k r ą ­

(21)

— 17 —

ż y ły tysiączn e w e rsye z duia na dzień k tó re się w zajem nie okalały.

"Wiedziano tylk o , że z panią L ilą w y je ­ c h a ła je j pokojów ka, że m ąż otrzym ał przez m iejską pocztę list, rzu cony do sk rzyn k i w id o czn ie przed samym je j w yjazdem , aby w ten sposób zy s k a ć na czasie i u w iad o ­ m ić go o fakcie dokonanym dopiero na dru­ g i dzień rano.

0 tre ści listu zaś, oprócz samego M aliń ­ skiego, n ik t n ie um iał p ow iedzieć ani sło ­ w a , a on sam n ie p o k a z y w a ł się św iatu , ani p rzyjm o w ał nikogo, unikał oczu ludz­ k ich i ciekaw ości ludzkiej; pow iadano n a­ w et, że w y je ch a ł szu kać śladów u cieczki sw e j żony, chociaż ci, k tó r z y lepiej znali po życie ich m ałżeńskie, k rę cili g ło w ą z n ie­ dow ierzaniem .

— N ie spróbuje jej gonić ani sp row adzać do domu, — m ów ili; — pogodzi się z losem, zobaczycie.

1 mieli słuszność; w yjech ał, ale do siebie na w ieś, w y s ła w s z y tylk o do teścia i te ­ ściow ej lakoniczn ą depeszę po francuzku: „L ila w y je ch a ła niewiadom o dokąd; żąda rozw odu. M ichaś zostaje p r z y mnie. J a d ę do S ó jk i“ .

(22)

S ó jk a b y ła icb w io sk ą o k ;lk a m il odda­ loną od W a r s z a w y .

S ta r z y C za jk ie w iczo w ie , k tó r z y siedzieli w sw ojej zapadłej M ołodeńće w śród zaśn ie­ żonych fu toró w w o łyń skich , odpow iedzieli w cale nie telegraficzn ym stylem : „J ezu s, M a ry a co to zn aczy?— nic nie rozum iem y. D z iś w ieczorem w y jeżd ża m y do W a r s z a w y “ . D la nich było to ja k b y gromem rzu co ­ nym im na sta re g ło w y ; b y lib y się prędzej śm ierci sp odziew ali, niż tego, a b y L ila u ciek ała od męża, — ich L ila , ich je d y n a ­ czk a, C zajk iew iczó w u a z domu, w y c h o w a ­ na ta k starannie, w ta k m oralnych za s a ­ dach, oko w gło w ie ojca, k tó ry m ógł się p o szczycić n a jśw ie tn ie jszą parentellą, cho­ ciaż dla ja k ic h ś tam sporów m ajątkow ych ze rw a ł stosunki z całą rodziną od bardzo daw nego czasu.

D la cze g o żb y u ciekać m iała od M ięcia?.. P rz e c ie ż poszła za niego za m ąż n ie p rzy ­ muszona, z dobrej w o li, w pół roku po ow ym pam iętnym k u ligu , na którym po­ zn ała go, przebranego za K r a k u s a w b ia­ łej sukm anie i lak iero w a n ych butach.

T a ń c z y ł z nią w szy stk ie m azury i hołub­ ce w y b ija ł sia rc zy ste , a śm igał panną w po­ w ietrzu , ja k piórkiem .

(23)

— 19

-P od o b ały je j się ta k je g o ciemne oczy i w ą sy , i cała pos ta w a , i ta dziarskość, k tó rą p rze w y ższa ł ca łą m łodzież, że za d y ­ szana w p ad ła z sali do gabinetu ojca, rzu ­ ciła mu się na szyję, ja k szalona i za c i­ sk ając sw oje różow e, p erełk ow ate ząbki, w y sze p ta ła jak im ś dziw nym , nam iętnym , upojonym głosem:

— P ap o , pójdę za mąż za M alińskiego, albo za nikogo!...

N o , i poszła, j a k ch ciała, a te raz po sze­ ściu lata ch p o życia z nim, ni ztąd, ni zow ąd, ucieka od niego?.. O pętanie, obłęd, sk a ra ­ nie Boże!

M atk a , blada, zaw ięd ła, ch orow ita bru­ n etka, k tó ra pomimo sw oich la t p ięćdzie­ sięciu nie m iała je szcze ani jedn ego siw ego w ło sa na głow ie, za łam y w a ła tylk o ch u d e, długie, b iałe ja k z o p łatk a w ykrojo n e ręce i jakiem iś zlęknionem i oczym a zbudzonej lu n a ty czk i sp ogląd ała na męża; całe życie p r z y w y k ła tak p atrzeć w niego, ja k w w y ­ rocznię i w szy stk o w id zieć dopiero p rzez odbicie w nim, w je g o ruchliw ej tw a rz y , w je g o siw ych , dużych, o tw artyc h oczach, w je g o ustach pod zw ieszonym , gru b ym w ąsem w ie jsk ie g o szlach cica starej daty.

(24)

O ni ta k nie w y g lą d a li oboje na rod zicó w córk i, k tó ra b y m ogła — aw antu row ać się w życiu !..

W y d a li za m ąż sw oję L ilę , a b y b y ła szczęśliw ą, w y p o sa ży li suto, p obłogosław ili i w y p ra w ili do m iasta, a b y tam u ży ła tro ­ chę ż y c ia i św iata, do k tórego od dziecka je j ciemne, zmienne, ja k p ow ierzchnia mo­ rza , ra z roziskrzone, to znów zam glone oczy się śm iały.

C zem u nie m iała te raz u żyw ać?., m ło­ d ziu tk a m ężatka, a piękna, ja k m alowanie, chociaż na tę piękność sk ła d a ły się r y s y w cale nie k lasyczn e. K o b iety u trzy m y w a ­ ły , że je j b ra k w zrostu i pięknej fig u ry , że ma tylk o o czy cudowne i cerę b iałą, no i te w ło sy nie zb y t długie ale bujne, z j a ­ kim ś rud aw ym trochę odcieniem, p rzy k tó ­ ryc h b rw i ciemne i rzę sy długie, ja k strzę ­ piony atła s tw o rz y ły o rygin aln y i efektow n y

k ontrast.

P rze z pew ien czas podejrzew ano j ą n a ­ w et, że je farbuje umyślnie.

— W sz y s tk o b y było bez zarzu tu, — mó­ w iły w salonach w yroczn ie gustu i zn aw ­ stw a w szelakich w d zięk ó w — g d y b y nie ten nosek... ten nosek... k tó ry je st

(25)

kompromi-tująco o tw a rty i ta k ciek a w y , ja k b y chciał zw ie trzy ć...

— S zan ieckiego na trzeciej u licy,— pod­ d a w a ły ze zło śliw ym uśmiechem an tago - n istk i pani L iii.

A ten nosek w łaśnie o delikatnych, ro z­ dętych nam iętnie nozdrzach, które chw ilam i d rg a ły , ja k sk rzyd e łk a m otyla, b y ł p rzed ­ miotem adin iracyi i za ch w ytó w m ężczyzn, o k reślających z n iezb yt sm acznym uśmie­ chem podziw ianą piękność salonow ą tem i kilkom a słow y:

E lle a d u c h ie n!

W tańcu dobijano się o nią i p raw ie omdlałą ze zm ęczenia w y ryw a n o sobie z r a ­ mion na sali balow ej; m iała sw ój sposób p rzech ylan ia g ło w y i p rzym ykan ia oczu w w iro w yc h tańcach, k tó ry nad aw ał je j fizyonom ii w y ra z ja k ie g o ś upojenia i ro z­ koszy.

B ło g i uśmiech rozch ylonych u st dziw nie jed n ak odbijał od zcią g n iętych łu k ó w b rw i, k tóre tw o r z y ły pionow ą zm arszczkę w sa­ mym środku czoła.

— M aliń ska szaleje w w alcu !— mówiono o niej, śledząc je j g ib k ie ruchy — zdaje ci się, że to boa— nie k ob ieta ow ija się o cie­

(26)

bie i że oboje za czyn acie o d ry w a ć się od ziem i i w z la ty w a ć w pow ietrze.

S ta rsze damy w z ru s za ły ram ionam i i u trzy m y w a ły , że pani L ila ta ń c zy n iep rzy­ zw oicie.

— J a k można się ta k d ekoltow ać!— do­ d a w a ły p r z y tern zgorszone.

— Skoro się ma ta k ładne ram ion a, grzechem b y b yło je z a k r y w a ć ,— odpow ia­ dali obrońcy.

— Z ap ew n e, ale w szystko ma sw oję m ia­ rę i sw oje granice.

— J a k dla kogo i ja k kiedy. W enus m ilońska je szcze mniej pod tym w zględem m iała przesądów .

— T a k , ale nie b y w a ła na balach publi­ cznych. D z iw n a rzecz, że ten mąż na to pozw ala.

— C z y j, W enery?..

W ten sposób na każdem w iększem z e ­ braniu opinia d zieliła się na dw a obozy, obóz żeński, k tó r y m iał za w sze coś do z a ­ rzucen ia zb y t swobodnej w m anierach, to a ­ lecie, rozm ow ach i całem zachow aniu się pani L iii, i obóz m ęzki, k tó ry j ą bronił i ch w a­ lił to w łaśnie, co się kobietom niepodobało. O na sama zaś w ied ziała doskonale o tym podziale gło só w i opinii.

(27)

— 23 —

Z jakiem ś szyderczem zadow oleniem , j a k ­ b y na p rzekór w szelk iej p ru deryi, w y z y ­ w ająco niem al za ch o w y w a ła się w to w a ­ rzy stw a c h , w k tó ry ch za swem i obnażone- mi plecam i sły sz a ła kostyczn e u w agi o sobie i w id zia ła w zw ierciad łach złośliw e uśmie­ sz k i i m iny sw ych spółzaw odniczek.

P rz y z n a w a ła się głośno do tego, że nie lubi kobiecego to w a rzy s tw a ; n a u czyła się p alić p ap ierosy, a b y pod tym pretekstem m ogła łatw iej w ych o dzić z salonu do b o cz­ nych gabin etów i w kółku męzkiem p ro w a ­ d zić rozm ow ę m iędzyjednym tańcem a drugim . B ran o je j to bardzo za złe i znajdow ano jeden pow ód w ięcej do gorszenia się i o trzą ­

sania, ja k k o lw ie k zapraszano j ą w szęd zie i obsypyw ano komplementami i czułościam i w oczy. H y p o k ry z y a salonu, konw encyo- nalne k łam stw o to w a rzy sk ic h stosunków p o k ry w a ło fałszem i udaniem tajoną praw dę.

Robiono odpow iedzialnym m ęża za w s z y s t­ k ie ekscen tryczn ości żony, a on — m iał szczegó ln iejszy dar zn ikan ia w tłum ie; w i­ d yw an o go, w chodzącego z żoną do salonu i w yp row ad zającego ją z balu lub w ieczo ­ ru i to nie zaw sze.

M ięd zy tern w ejściem i w yjściem podzie- w a ł się gdzieś, ulatniał, gubił, s ta w a ł się

(28)

niew idzialnym , ja k g d y b y n aw et obecnością sw ą nie ch ciał k ręp o w ać żony. N iek ied y z ja w ia ł się, ja k b y z pod ziem i, p rz y kola- c y i i na drugim końcu stołu zajm ow ał m iej­ sce m iędzy dwoma obojętnemi sąsiadkam i za w sze jednakow o d y s ty n g o w a n y , m ało­ m ów ny, z starannie u fryzow an ym wąsern i rzadkiem i puklam i w łosów , naczesyw anem i

na prześw iecającą ju ż łysin ę.

P a tr z ą c na je g o w oskow o nieruchomą tw a rz , trudno b yło sobie w yo b razić, j a k ten sam, w e d łu g szablonu w y k ro jo n y salo­ now iec przed sześciu la ty m ógł w b iałej k rak o w sk iej sukm anie i w k ierezyi, n a szy ­ w anej złotem i blaszkam i, udaw ać d ziarskiego p arob ezaka na kuligu, w y cin a ć s ia r c z y s te hołubce i podbić serduszko c z y — zm y sły te j samej kobiety, k tó ra te raz jednem sp ojrze­ niem nie z w ra c a ła się naw et ku niemu i ja k zupełnie obca nie zd a w a ła się za u ­ w a ża ć je g o obecności, chyba późno nad r a ­ nem, g d y na dany zn ak w achlarzem lub lekkiem skinieniem g ło w y zb liż a ł się z j a ­ kim ś pokornym uśmiechem, a b y je j podać o krycie i w y p ro w ad zić z salonu.

Z d a w a ło się, że ten czło w iek nie w id z i tego w szy stk ie g o , czem się ca ły św ia t z a j­ muje, albo że p o zo staw ia żonie sw ej w s ze l­

(29)

k ą swobodę, nie zw a ż a ją c w cale, ab y jej n a d u żyw a ła w sposób niew łas'ciw y.

O rygin aln e też b y w a ły p rzy ję cia u pań­ stw a M aliń skich , podczas k tó ry ch gospo­ d arza trudno b yło odróżnić od r e s z ty za ­ p roszonych gości, z tą różnicą, że trzym a ł się zd aleka od głów n ego ogniska, w któ- rem b ły szc za ła pani domu i połow ę w ie ­ czoru przep ędzał w bocznym saloniku p rzy k a rta ch , a na d ru gą najczęściej zn ik ał zu­ pełnie.

S zed ł spać do sw ego pokoju, k o rz y sta ­ ją c z chw ili, w której m ógł się w ym knąć

niespostrzeżony.

N ie d ziw iło to ju ż nikogo ze sta ły c h b y ­ w alców w salonie pani L iii; ona sama z jak im ś dziw nym uśmiechem i w zruszeniem ram ion, o b w ieszczała to w ściślej szem k ó ł­ ku, k tóre miało p rzy w ile j p ozostaw an ia po oficyaln ej godzinie skończonego rau tu lub w ieczoru.

— N o, te ra z możemy siedzieć do połu­ dnia, — m ów iła — mój pan m ałżonek ju ż w łóżku , w y sy p ia się za mnie i za siebie snem sp raw ied liw ego.

N a dużej ta c y słu żą cy w n osił platero­ w aną m aszynkę do k a w y , m alutkie czark i porcelanow e, k ieliszk i, lik ie ry i koniaki,

(30)

s ta w ia ł to w szy stk o na bam busow ym sto ­ lik u w budoarze paui, p o p raw ia ł lam py stojące na konsolach w k olorow ych czep­ cach z m arszczonej b ib u łk i i d yskretnie p rzym yk a jąc d rz w i od stołow ego pokoju, w ych odził.

W budoarze p o zo sta w a ła pani L ila i

k ilk a osób w yb ra n ych z najbliższego jej otoczenia, — ja k a ś sezonow a p rzy jació łk a, o d g ry w a ją c a bezw iednie rolę „p o w ie rn icy k ró lo w ej“ , jak ich ś dwóch lub trzech dw o­ rzan , zasłu gu jących na szczególniejsze w z g lę d y i na ty tu ł „w y b ra n y c h “ i zw y k le ten „k to ś“ in teresu jący, którego nazyw an o „n o w ą ofiarą pani L ii i “ i o którym przez p ew ien czas mówiono ze znaczącym uśmie­

chem:

— T o now y adorator!..

O w e nocne, pobalow e siesty p rze c ią g a ły się niekiedy do św itu, p r z y czarnej k a w ie i lik ierach , p rzy papierosach i rozm owie, prow adzonej najprzód głośno i ogólnie w śród w ybu ch ów śmiechu i konceptów , p rze ­ skakującej z łatw o ścią kon ika polnego z przedm iotu na przedm iot, z osoby na osobę, a zm ieniającej się z w y k le w p r z y ­ ciszone szep ty, z k tó ry ch n iekiedy ja k iś w y r a z nied yskretnie w y r y w a ł się głośn

(31)

iej-szem brzmieniem, i gasn ął w pow ietrzu , ja k isk ra w yrzu con a z odem kniętych czeluści.

D la pani L iii najm ilszą b y ła ta zab aw a, k tó rą n a zyw a ła sw ym w yp o czyn k iem po trudach gospodyni domu, o ży w ia ła się w t e ­ dy, n abierała now ych sił, o czy jej za p a la ły się fosforyczn ym blaskiem , tw a rz prom ie­ n ia ła zadowoleniem.

N ie z n a ć na niej b y ło znużenia po nocy przetańczonej, tylk o usta ży w s zy m sz k a rła ­ tem płon ęły, a dokoła oczu p o w ięk sza ł się sin aw y pierścień, w k tórym n iby w sta ­ low ej opraw ie p o ły s k iw a ły ja k b ry la n ty jej roziskrzon e źre n ic e .

— A c h , B o że, czemu ja się nie u rodzi­ łam m ężczyzną! — p o w tarzała w pew nych chw ilach, p rzech ylając g ło w ę w ty ł, z pod- niesionemi ram ionami i p rze c ią g ają c się lekko z nerw ow ym dreszczem , po którym zacin ała dolną w a rg ę drobnemi ząbkam i i przym rużone oczy w lep ia ła w p rzestrzeń , dosnuw ając w m yślach resztę tajem niczej reflek sy i.

— W y są c zy ła b y m dzban ż y c ia i w rażeń do ostatniej krop li!— m ów iła nieraz, ja k b y w monologu, głosem m atow ym , p rzy ciszo ­ nym, w ibru jącym — a potem... cisnęłabym pustą skorupę, ja k z u ż y ty czerep!..

(32)

P o tw a r z y je j p rzem ykało w ó w czas drgnienie podobne do bolesnego k u rczu , po­ w ie k i za m y k a ły się, p o lic zk i b lad ły i po ch w ili tak iej w ew nętrzn ej ro zte rk i, k tó ra m usiała w s trz ą s a ć w szy stk ie m i je j n e rw a­ mi, w y r y w a ła się przem ocą z tego stanu, sięg a ła po niedopity k ie lisze k lik ieru lub koniaku i w y p ró żn ia ła go do dna jednym haustem z jak im ś desperackim ruchem pi­ ja k a .

— L ila , L ila !., tu est tout à fa it folléi— upominał j ą w tak ich razac h g ło s p r z y ja ­ c ió łk i— ja k ż e ż można!., za szk o d zisz sobie. Sp ogląd ała na nią z szyd erczym uśm ie­ chem, k tó ry odsłaniał dw a szeregi b iałych zębów i n a d aw ał je j tw a r z y w y r a z podra­ żnionej ła sicy.

— N ie bój się— odpow iadała— mam mo­ cną głow ę, nic je j nie za w ró ci ta k łatw o , n a w e t ta k i séducteur quand même, ja k pan — dodaw ała, zw ra c a ją c się do k tó reg o ze sw oich gości, a b y sk iero w ać rozm ow ę na in n y temat.

T e małe k ó łk a „za u fa n y c h “ sk ła d a ły się po w iększej części z salonow ych w łó czę ­ gów , z okazów złotej m łodzieży, polującej na posagi panien i na w zg lę d y m ężatek, z p odsiw iałych D on -Ju an ów , o d g ryw a jących

(33)

— 29 —

rolę p o b łażliw ych w u jaszk ó w lu b Telem a- kó w , z m ężów, u dających w to w a r z y s tw ie w d ow ców lub k aw ale ró w , k o rz y sta ją c y c h z w iecznej „n ie d y s p o zy cy i“ sw yc h żou nieobecnych, z tych w esołych błazen ków w e fraku, k tó ry ch ma k a żd y salon za ró ­ w no, ja k k ażd a buda cyrk ow a, i ze zn a­ n ych p ieczen iarzy, znęcanych dobrą kola- c y ą , m yszką starych w in, nad zieją dobrej za b a w y , w onnego c y g a r a i możności spę­ dzenia całej nocy w atm osferze podnieca­ ją c e j um ysły.

Stan ow iło to w szy stk o rodzaj cy g a n e ry i salonow ej, złożonej z elegan ck ich birban- tó w , p łyn ących ja k srebrn a piana w ie r z ­ chem ży c ia , której obecność je d n a k zaw sze

św iad czy... o m ętach u spodu.

B u d uar pani L iii różn ił się w ielce od j ej salonu, m iał sw oje p r z y w ile je , które b y ły w ła ściw ie odstępstw em od sztyw n ej cere- m onialności i obow iązków dobrego tonu; rozm ow a w nim pod w zględem tre ści nie k ręp o w ała się zb ytnio w yborem tem atów , a pod w zględem form y z a o strza ła tą „p i- k a n te ry ą “ dyalogu, przeniesioną w ży cie z fran cu zk ich rom ansów i kom edyj.

U derzeniem w ach larza kahiuo z b y t p rze­ zro c zy s ty dw uznaczuik, ale w esołym

(34)

śmie-chem nagradzano jednocześnie z b y t ślizk i dowcip cm seu r'a , lub anegdotkę, podaną, w form ie m ożliw ie p rzystęp n ej; zam ykano usta dłonią n iep opraw nym cynikom , ale słuchano z zajęciem dokończenia ostatniej aw an tu rk i z p ó łśw ia tk a i p loteczek, obiega­ ją c y c h m iasto.

T en humor trochę zanadto k a w a le rsk i, ten u k r y ty a p e tyt do zak azan ych ow oców i p o ciąg do h isto ryjek , pachnących skan da­ lem, n ad aw ały zebraniom w buduarze pani L iii ch arak ter szczególny, z pozoru dw u­

zn aczn y, podejrzany.

T o w szy stk o , co się tu dostaw ało kon­ trabandą, za k a ża ło atm osferę i czyn iło ją podobną do w y z ie w ó w gabinetu resta u ra ­ cyjn ego, lub budoaru ko k oty.

A przecież to b y ł w y k w in tn y budoar dam y „z t o w a r z y s tw a “ , ze św iata, k tó ry się n a z y w a ł „le p szym “ , ze s f e r y , w której za ubliżenie kobiecie zw y k ło się strzelać w pojedynku i bronić n a jlżejszych pozorów

honoru i dobrej sła w y ...

K ie d y nad ranem ostatn i goście pani L i ­ ii rozchodzili się do domu, a zaspan a słu ż­ b a g a siła lam py i s p rzą ta ła rozstaw ion e n aczyn ia, ona w sw ej b a lo w e j toalecie rzu ca ła się niedbale na tu reck ą ottomanę w

(35)

syp ialn i i zap ad ała w ja k ą ś dziwną,, me­ lancholijną zadumę.

N a ożyw ionej przed ch w ilą je szcze tw a rz y g a s ły rum ieńce, a ja k b y z pod zdjętej m a­ sk i w y stę p o w a ła bladość znużenia i g r y ­ mas niesmaku; op ierała g ło w ę na ręk u i podkrojonem i sińcam i oczym a p a tr z a ła w olbrzym ie lustro p rzy p rzeciw ległej ścianie, w k tórym odbijała się ca ła je j postać, uło­ żona na dyw anie.

D łu go , nieruchomo, z rosnącem zajęciem , ja k b y w łasnem spojrzeniem zah ip n o tyzo w a­ na, w p a try w a ła się w tę drugą L ilę , od­ b itą w źw iercie d le i zd a w a ła się badać ją w zrokiem chmurnym, su row ym , ja k osobę obcą, albo marę, k tó ra p rzy sz ła je j samej urągać.

T am ta uśm iechała się do niej niekiedy bladym , znękanym jakim ś uśmiechem i j a k ­ b y prób ow ała o ży w ić się, otrząsnąć ze znużenia, podnosiła ram iona białe, ja k na pokaz, w y c ią g a ła w d zięczn y m ruchem sw e drobne ręce, sia tk ą b łękitn ych , nabrzm ia­ łyc h nieco ż y łe k porysow ane i p rzeb ierała paluszkam i, k tó re ja k szpony zd a w a ły się ch w y ta ć pow ietrze.

P a n i L ila rob iła p rzegląd sw oich w d z ię ­ k ó w , zm ieniała pozy, u k ła d ała się na po­

(36)

duszkach otom any, to n agłym ruchem s ta ­ w a ła, b y ok rągłą lin ją sw ych pleców i t a ­ lii w ysm ukłej zo b aczyć w rozkosznem p rze­ gięciu, p o p raw iała fa łd y sw ej kosztow n ej sukni i rzu ca ła się znow u na to samo m iejsce z ja k ą ś bezw ładn ością m artw oty,

k tó ra ją n ag le opadała.

J a k ie m yśli p rzem yk ały w ó w cza s przez tę głow ę, ociężałą, zw ieszon ą i n a k ry tą parą rą k p o łysk u ją cych złotem ; klejnotam i, w ied ziała ty lk o ta druga, odbita w źw ie r- ciedle i z pod oka sp ogląd ająca na sw ój sobow tór.

C zęsto zd arzało się, że ociężałe p o w ie k i zam yk ał sen sw ą n iew idzialn ą dłonią i p a­ ni L ila za syp ia ła na chw ilę w tym stanie zadum y c z y rozm arzenia, nie z w a ż a ją c na zgniecion ą sw ą toaletę i na niew ygodne w a ru n k i w yp oczyn ku.

N ie k ie d y b udziła się sam a i w ted y, z r y ­ w a jąc szybko k le jn o ty z rąk, w yjm u jąc szp ilk i z w łosów , jednem szarpnięciem ro z­ pinając h a ftk i lub g u z ik i stanika, rozb ie­ ra ła się z pośpiechem, porzucając tam, gdzie sta ła , szc ze g ó ły sw ego ubrania, i w su w a ła się ruchem spłoszonego w ę ża m iędzy fira n ­ k i łó żk a, pod a tła so w ą kołd rę na posłanie.

(37)

— 33

-S łu żb a w ied ziała o tem, że dopóki nie odezw ie się dzw onek z syp ialn i pani, nie wolno w chodzić tam nikomu pod żadnym pozorem i p rze ry w a ć w yp o czyn k u , k tó r y w tak ich razach p rze c ią g ał się do samego południa, i dłużej; naw et ulubienica pani L iii, pokojów ka je j, A n d zia , nie śm iała po­ ło ż y ć ręk i na klam ce i p rzestąp ić pro gu odosobnionej kom naty, otulonej dyw anam i i kotaram i, a b y żaden szelest i żaden szm er n ajlżejszy nie przedostał się do

w nętrza.

J e że li m onarchowie i k sią żę ta m ają zau­ fanych m inistrów , to dama św iato w a ma sw oję subretkę, k tó ra się staje je j p o w ier­ nicą i kanclerzem jej gabinetu.

A n d zia , dw udziestoletnia, sp rytn a a ż do przeb iegłości brunetka, o drobnej tw a r z y c z ­ ce, czarn ych ja k ta r k i oczach, które um ia­ ły jednem błyśnięciem zo b aczyć w ięcej, niż potrzeba, a w danym razie spuścić się k u ziemi z potulną m inką niew iniątka, sta n o ­ w iła w swoim rodzaju doskon ały typ słu ­ żącej, na k tórą sk ład ała się filu te ry a Ro- zy n y i przew rotność Sgan arella.

W ła śc iw ie w jej ręk a ch sp o czy w a ły rzą ­ dy domu, którem i pani L ila mało i to b a r­ dzo niechętnie się zajm ow ała.

(38)

Codziennie, stereotypow o niemal p o w ta­ r z a ły się jedne i te same zap ytan ia, ja k ie - mi rozp oczyn ała się rozm ow a zbudzonej pani z pokojówką,.

— J a k tam dzisiaj na dworze? B ona w ych o d ziła z M ichasiem?.. L is tó w ja k ich niema?— P od aj mi szlafro k i herbatę.

Z d a rzało się rozm aicie z pogodą i ze spaceram i d ziecka pod opieką bony S zw a j­ carki, ale pod w zględem korespondencyi panow ała stale zad ziw ia ją ca regularność.

Codziennie k ilk a bilecików , pakunków , pudełek przez ręce A n d z i d o sta w a ło się do sypialn i pani L iii.

P ró b k i z m agazynów , rachunki modnia- rek, fran cu zk ie now ości w żó łty ch okład ­ kach z k się garn i, dość często k w ia t y św ie­ że, oprócz listó w mniej lub w ięcej zajm u­ jącej treści, sk ła d a ły się na tę „rann ą p o cz­ tę “ , w śród której p alu szki zbudzonej przed chw ilą ko b iety, szu k ały sk w a p liw ie od pew nego czasu m ałej, p erłow ego koloru koperty, adresow anej jednem i tern samem pismem.

N a jej w id ok senna m gła zn ik ała do re sz­ ty z oczu pani L iii; nie unosząc się z pu­ chow ych poduszek, ro z ry w a ła papier z

(39)

po-— 35 —

śpiechem, ab y często odczytać tylk o te trz y w y ra z y :

„D zień dobry mojej pani!..“

O d k ilk u m iesięcy bileciki te przych o ­ d ziły codziennie; zd arzało się, że dw a i trz y r a z y na dzień A n d zia pośredniczyć musia­ ła w owej w yjątk o w ej korespondencyi, k tó ­ ra ta k bardzo zajm ow ała panią L ilę .

K ie d y p y ta ła służącą: „L is tu niema ?* — to te słow a m iały zn a czy ć tyle , co: „P a n

S zan iecki nie p isał?“ ..

P a n S zan ieck i b ył w swoim rodzaju „no­ w ą g w ia z d ą “ na horyzoncie salonowym W a rs z a w y , k tó ra co roku w k a rn aw ale i poście zm ienia konstełlacye sfaoje i owe m ęzkio i żeńskie słońca w ra z z ich sateli­ tam i poddaje szczególniejszej obserw acyi.

J e s t to rod zaj to w arzysk ie j astronom ii, k tó ra nie je s t um iejętnością, a le — sportem .

M łod y, p rzy sto jn y brunet z g ło w ą A n ti- nousa, z cerą śniadą, z m ałym aksam itnym w ąsikiem nad św ieżem i ustami, z oczym a ta k czarnem i, że niekiedy zdaw ało się, iż zam iast źren ic ma dw a głębokie, ciemne o tw ory, prow adzące w ja k ą ś bezdenną p rze ­ paść, z fig u rą zgrab n ą i sm ukłą panny na w ydaniu, z rucham i nieco powolnemi ale pełnemi w d zięku i elegan cyi, pan Iz y d o r

(40)

S zan ieck i — w .salonach k rótko „Izie m “ n a­ zy w a n y — stanow ił typ w swoim rodzaju odmienny od całej złotej m łodzieży.

K o b ie ty w p a try w a ły się w niego niemal z zachw ytem , ja k g d y b y zm ysł w zro k u sk o ­ ja r z y ł się w nich ze zm ysłem dotykania.

N a u licy, w teatrze, w to w a rzy s tw a ch lz io b y ł przedmiotem ich podziwu.

— A c h , j a k i piękny!— szep tały usta b ło­ go uśm iechniętych w ielb icielek m łodzieńca, k tó ry za ch o w y w a ł spokój niemal a p a ty czu y kamiennego posągu i p o zw alał się im podzi­ w iać, obojętny, ja k b y nie czu ły, nie z w r a ­ c a jący u w a gi naw et na zb y t w yraźn e obja­

w y ogólnej adm iracyi.

K ie d y po zrzuceniu mundurka studenc­ kiego, jak o skończony p raw nik, w szedł p ierw szy ra z w to w a rzy s tw o , g zie go w p r o ­ w a d ził je g o b ra t przyrodni, renom ow any lek a rz, u ży w a ją c y zarów no rozgłosu zn a ­ kom itego E sk u lap a ja k i niezłom nego K a to ­ na w jednej osobie, p o w itał go od razu na

w stępie żeński chór uw ielbienia.

P a n n y się rum ien iły, sp o jrza w szy mu w oczy, a m ężatki z a c z y n a ły się w ach lo­

w ać, ja k g d y b y na nie pow iał g o rą cy p o d ­ much sir ocen.

(41)

— 37

-Z a sy p y w a n o go listam i i bilecikam i z z a ­ proszeniem na rau ty, bale, w ie c zo ry i obia­ dy; ubiegano się o niego, ja k o osobliw ość, otw arto mu w s zy stk ie w ażn iejsze domy i w ciągan o niem al przem ocą w to w a r z y ­ stw a.

— M usisz pan b y ć u nas ju tro na h e r­ bacie! — m ów iły mu energiczn e mamy doro­ słych córek.

— M u sisz pan choć na chw ilę p okazać się u mnie na p rzyszłe j sobocie! — m ów iły młode m ężatki tonem, k tó r y w połow ie brzm iał, ja k rozk az, w połow ie, ja k b ła ­ gan ie.

N ie w ie d zia ł dlaczego „m usi“ , ale pod ­ d aw ał się z ja k ą ś ap atyczn ą biernością temu teroryzm ow i gościnności i chodził w szędzie, gdzie go zaproszono.

Co w ieczór niemal w k ła d a ł fra k i b ia ły k ra w a t, w d ziew ał perłow e rę k a w ic zk i i z szapoklakiem pod pachą z ja w ia ł się w j a ­ kim ś salonie lub buduarze, gdzie się do niego w y c ią g a ły mniej lub w ięcj pulchne, mniej lub w ięcej zgrab ne rą c zk i w p rost lub pośrednio interesow anych pań i panieniek domu.

— Pow iem panu, że jesteś te raz w mo- d zie,— rz e k ła mu raz ja k a ś niedyskretna cio­

(42)

cia, którą b a w ił pod lustrem w salonie bo­ gatego bankiera.

Sp u ścił o czy i zarum ienił się, ja k pen- syonarka, nie w ied ząc, c z y ma to u w ażać za komplement, c zy za złośliw ość.

B ard zo często zd arzało mu się słyszeć ja k gospodynie domu, w e rb u jąc sobie gości- dod aw ały ze zn aczącym naciskiem i w ażn ą miną:

— B ęd zie S zan ieck i na obiedzie! — zu­ pełnie ta k samo, ja k g d y b y dla sm akoszów zap o w iad ały ja k ą ś nad zw yczajn ą i k o szto ­ w n ą n ow alijkę w swojem menu.

N ie w ą tp liw ie „b y ł w m odzie“ — i u w a ­ żano go za heros du jour\ zarzucano na nie­ go sidła i kokietow auo go ta k widocznie, że g d y b y b y ł ślepym i głuchym , b y łb y mu­

sia ł to zo b aczyć i usłyszeć.

W id z ia ł, sły szał, ale nie czyn iło to na nim przynajm niej pozornie żadnego w ra że ­ nia; im bardziej go w yróżniano, tern ch ło­ dniejszym i obojętniejszym się okazyw ał; ani na chw ilę tw a rz je g o nie o ży w iła się choćby błyskiem temperamentu, o czy m iały zaw sze ten sam w y r a z zam glonej, melan- cholicznej ja k b y zadum y, uśm iechał się k ą ­ cikam i ust, a o d zyw ał bardzo rzadko, um iar­ kow anie, z ja k ą ś dziw ną w strzem ięźliw ością,

(43)

— 39 —

k tó ra n iekiedy p raw ie na zakłop otanie z a ­ k raw ała .

D o św iad czo n e damy, p rzy p a tru ją c mu się badaw czym w zrokiem , ro b iły pod w ach la­ rzem następujące u w agi:

— T en S zan ieck i to albo zam knięty w u l­ kan, k tó r y je szcze nie za czą ł w ybuchać,

albo w osk ow a lalk a na sprężynach.

— Z anad to nieśm iały, a może tylk o tak się czai.

— Poza!., psują go zanadto.

— C za rn y , ja k k ruk , a potulny ja k tur- k a w k a . Ż e b y chociaż sp ojrzał goręcej na k tórą .

— O budzi się, obudzi i w ted y będzie d rapieżny, ja k sęp; zanadto św ieża je szcze natura, — ta k i młody!

— A le śliczny!., cudowny! — A c h cudowny!..

W ch w ili, g d y się najbardziej zastan a­

w iano nad tym zagad kow ym chłodem i spo­ kojem pięknego Iz ia , spadła pew nego razu, ja k m eteor niespodzianie nowina:

— S zan ieck i się żeni!.,

P rzyjm ow an o p raw ie z w rzaskiem tę w ia ­ domość w szędzie, gdzie ją przyniesiono.

— T a k , S zan ieck i się żeni; ju ż po słow ie. — Z kim?..

(44)

— Z Polew iczów ną?

— Z tą w ym okłą kurą, eo ledw ie peu-

syą sk oń czyła?., to niem ożliwe!

— B a, tr z y w ioski w posagu, jedyn aczka* bez ojca...

— A le nieładna.

— Podobno w y k szta łc o n a i dobra. — D a jcież pokój, g ąska, ani be ani me. L a lk a m i się je j je sz cze baw ić, ale nie za mąż w ychodzić.

— C h yba go w y sw a ta li i oślepili, albo mu zad ali czego na kochanie.

— S w a ta ł b ra t doktór. — A , tak?... to co innego.

— W iecie, ten b ra t to mi bardzo na p a­ pę w y g lą d a. K t o w id zia ł b rata, coby ta k w ry za c h trz ym a ł m łodszego?..- U w a ża ­ liście, ja k on go na pasku prow ad zi w szę­ dzie, ja k panienkę z klasztoru?...

— T o praw da; dlatego też Izio w y g lą ­ da trochę na zahukane dziecko.

M iędzy D r. Szanieckim a je g o p rzy ro ­ dnim bratem istn iał rze czy w iście stosunek ja k iś p atryarch aln y; różnica p rzeszło la t dw udziestu d aw ała p rzew agę w ieku i do­ św iadczenia starszem u bratu, w zględem k tó ­ rego m łodszy o k a zy w a ł w idoczną zależność i uległość, niemal synow ską.

(45)

— 41

D r. P io tr w ych o w a ł Izia , ło ż y ł na j e ­ go w yk ształcen ie, b y ł mu więcej ojcem, niż bratem po śm ierci m acochy i opieko­ w a ł się nim z p raw dziw ie rod zicielsk ą tro sk liw o ścią .

Pow iadan o teraz, że owo niespodziew a­ ne m ałżeństw o z P o lew iczó w n ą sam sko­ ja r z y ł, — mówiono nawec z pewnym prze­ kąsem, iż nie ty lk o o dobrą żoną dla b ra t i ale i o t r z y w ioski mu chodziło. Z d e cy d o ­ w a w s zy się z niew iadom ych pow odów na staro - k a w ale rstw o, ch ciał przynajm niej podw ójną ceną okupić w olność I z ia i dla­ tego w y sz u k a ł mu jedn ę z najposażniejszych, chociaż i najniepokaźn iejszych panien na w ydaniu.

U ro k salonow ego A n tinou sa od chw ili, g d y z a c z ę ły k r ą ż y ć pogłoski o je g o p rzy- szłem m ałżeństw ie, zm n iejszył się trochę. T rak to w a n o go oziębłej, płeć piękna na­ w e t p a trzała na niego te raz z ja k ą ś s z y ­ derczą złośliw ością, ja k b y z pew ną urazą po doznanym zaw odzie.

— Ż e b y sobie przynajm niej w y b ra ł coś le­ pszego! — m ów iły mniej dyskretn e — m iał p rzecież ty le ładn ych panien do w yboru.

— N o, i m ężatek, — dod aw ały ze z g r y ­ źliw ym śm iechem sta rsze damy.

(46)

— T e je szcze nie d ały za w y g ra n ą , — odcinała się strona przeciw na.

I m iały słuszność, choć m ów iły to w po­ ło w ie żartem , nie przeczu w u jąc, ja k rychło sło w a ich nabiorą aktualności.

W k ilk a tyg o d n i zaledw ie po rozp u szcze­ niu p o gło ski o m ałżeństw ie S zan ieckiego zaczęto sobie szeptać na ucho inną w iado­ mość, k tó ra w y w o ły w a ła uśmiech zd z iw ie ­ nia i zadow olenia na ustach p łci pięknej.

— M e może być?... — A le tak , tak , to fakt!

A cóż będzie z tam tą ?

— To w łaśn ie n ajciekaw sze; zapew ne zerw ie.

— N o, no!... k to b y się b y ł spodziew ał! Z d a w a ło się, że kolportow ana tą samą drogą p loteczka p op raw ia naw et w rażen ie poprzedniej wiadom ości i za czyn a znow u zw ra c a ć u w agę na interesującego Iz ia .

M ów iono teraz o rom ansiku je g o z panią L ilą ; obserw ow ano ich baczniej, śledzono, podsłuchiw ano, szpiegow ano a im więcej ten stosunek n abierał praw dopodobieństw a, tern w ięcej zw racan o w zględ ów m łodzień­ cowi, k tórego omal nie pogrzebano w o p i­ nii, ja k o pospolitego filistra , co w m ałżeń­ ską szlafm ycę chciał ustroić sw ą piękną g ło ­

(47)

w ę i zaślubić „w ym o k łą k u rę “ z trzem a w io ­ skami.

T e podejrzenia w salonach z a k ra w a ły p raw ie na rek a b ilitac yą pięknego Iz ia . R o - m ansik z m ężatką, i to w takich w a ru n ­ kach, p aso w ał go znow u na bohatera chw ili w św iecie, w którym mówiono w iele o mo­ ralności kob iet i ch arakterze m ężczyzn d zi­ siejszych, ale w ybaczan o i jednym , i dru­ gim w iele dla chw ilow ej sensacyi.

B y le b yło m ów ić o czem...

M ałp y, b aw iące się koronkam i, nie ro zd zie­ ra ją ich z m niejszem poczuciem szkody, ja k to się często czyn ić zw y k ło z cudzą sław ą w salon ow ych rozm ow ach królow ej opinii.

T rze b a b yło le k ce w a ż y ć ta k w s z y s tk ie ję z y k i, ja k pani L ila , ab y nie sły sz e ć ich sy czen ia i szmeru w szędzie, gdzie się te raz p o k a zy w a ła w nieodstępnem niem al to w a ­ rz y stw ie pięknego Izia; w id yw an o go pod­ czas an traktów w je j loży, na w szy stk ic h w ieczo rach i balach, na ślizg a w ce i na spa­ cerach, niem al na w izy ta c h cerem onialnych, na k tó r y c h niby przyp adkow o sp o tyk ali się u progu a w ych odzili razem .

— „O d p row ad ź mnie pan do pow ozu,“ — albo: „zab io rę pana z sobą“ — m ów iła mu w prost, żegn ając się z gospodynią domu.

(48)

-P o słu szn y z n atu ry, p r z y w y k ły do p rze­ w odzenia nad sobą,, poddaw ał się tem ła ­ tw iej jej w szystk im żądaniom, że urok, j a ­ k i na nim w y w ie ra ła , m iał w sobie coś de­ sp otyczn ego .

— A le ż to go z a w o jo w a ła ! — szeptano, k iw a ją c głow ą.

D r. P io tr, k tó ry zm uszony b y ł na k ilk a tygo d n i w y jech a ć z jedn ym ze sw ych mo­ żnych p acyen tów do A r c o , nie p rzeczu w a ł, że za pow rotem zastanie w szy stk ie sw oje p lan y co do m ałżeństw a Iz ia zach w ian e, a je g o samego zaplątanego w sieć pani L iii.

— H ola! — p ow ied ział sobie, p o zn aw szy ca ły stan r z e c z y — skradziono mi b rata, ale przynajm niej znam złodziejkę; zm u szę ją , a b y mi go zw róciła.

I za b ra ł się do tego nie z b y t dyplom a­ tyczn ie.

P o rozm ow ie z bratem nabrał p rze k o n a ­ nia, że niebezpieczeństw o nie je st ta k w iel­ kie ja k p rzyp u szczał, ale że w p ły w pani L iii i w rażen ie, ja k ie na nim zro b iła , nie dadzą się usunąć od razu.

Izio z początku zap ierał się, ja k stu ­ dent.

— A po cóż tam ła z isz nieustannie? — sp yta ł go szorstko b ra t doktór — d laczegó ż c a ły św ia t ma w as oboje na językach ?

(49)

— C óż to znaczy!., ludzie o w szystk iem m ów ią i sądzą z pozorów.

— T o ich unikaj. — B a!., to nie łatw o .

— D laczego p rzestałeś ta k nagle byw ać u P olew iczów ?.. przecież b yłeś zd ek laro ­ w anym narzeczonym . C óż ci nagle strze ­ liło do głow y?

Iz io spuścił oczy i m ilczał.

— Skom prom itow ałeś mnie, siebie i pan­ nę!.. d laczegóż ci się ta k n agle niepodo- bała?

— N ieładn a,— odrzekł nieśmiało. — P r z e c ie ż w id ziałeś to od razu. — N o tak , ale nie ja ją w yb ierałem sobie.

— A kto?

— J a k to kto? , przecież w iesz dobrze, żeś t y sam...

D o k tó r P io tr nie m ógł poham ować gniew u.

— Ciel'ę je ste ś!— w ybuchn ął gw ałtow n ie. — j a nie wiem, co te baby w tobie w idzą, że lezą do ciebie, ja k sroki do prosa. N iu ńka!.. panna mu się nie podoba, bo nie ładna, ale trz y w io sk i ma w posagu, ro ­ zum iesz?.. tr z y w ioski! Jem u się zach ciew a rom ansów z m ężatkam i, lala!..

(50)

Izio słuchał nachm urzony i sk u b ał sw ój k ru c zy w ąsik, ale nie odpow iadał ani słow a.

D o k tó r P io tr zm iarkow ał, że nic nie w sk ó ra gniewem , w ied ział, że brat za h u ­ k an y za czai się swoim zw yczajem , ale sw oje robić zechce dalej.

— N o ,.i cóż będzie?— sp yta ł go u d o b ru ­ ch a n y nieco po dłuższym nam yśle.

— N ic nie będzie; co ma być?

— P o w ró cisz do P olew iczó w n y a z M a ­ liń ską zerw iesz.

— N ie mam co zry w a ć .

— P rzesta n iesz b y w a ć u niej i sp o ty k a ć się z nią, — d yk to w a ł stanow czo, niemal surow o sta rs z y b ra t;— ta k b y ć musi!..

Izio uśmiechnął się ironicznie, ja k g d y b y b ra ł na kieł.

— T o chyba z domu się nie ruszę i bę­ dę sied ział zam knięty pod kluczem ,— r z e k ł pow oli spokojnym tonem; — w iesz p rzecie, że b yw am y w jedn ych i tych sam ych to ­ w arzystw ach . i że niepodobna się unikać. Z re sztą , ta k nagle nie mogę się odsunąć, nie mogę kom prom itować kob iety. P o w s ta ­ ną z tego nowe plotki. Co ludzie pow ie­ dzą, g d y zacznę przed nią uciekać?., po­ m yśl ty lk o .

(51)

— 47 —

— N iech m ówią, co chcą, nam nic do tego.

— Tobie, ale nie mnie, -- o d w a żył się w trą c ić tym samym flegm atyczn ym tonem.

— A ja ci zapow iadam , że będziesz mu­ siał ze rw ać z n ią,— za g ro ził mu stanow czo b ra t;— je ś li t y sam nie p rzyjd zie sz do ro ­ zumu, to ja jej mądre słów ko powiem p rzy sposobności.

Izio w i tw a rz się p rzeciągnęła; m iał minę nastraszonego dziecka, które sobie w k ło ­ pocie w ielkim poradzić nie umie.

— D aj mi pokój,— rz e k ł niechętnie— u ro­ iło ci się coś w gło w ie i kłócisz się ze mną niepotrzebnie. K ie d y ci m ó w ię, że m iędzy nami nic niema, to niema. A z r e ­ sztą — dodał, siląc się w idocznie na pewność s ie b ie - g d y b y coś było, to jestem pełnole­ tni i wiem , co robię. N ie trzeb a mnie na pasku prow adzić.

P ie rw s z y ra z w ży ciu p rzyjm o w ał ta k i ton w zględem sw ojego opiekuna i brata, którego p r z y w y k ł ślepo słuchać w e w szy- stkiem .

D o k tór P io tr czoło zm arszczył, usta z a ­ ciął i rzu ciw szy krnąbrnem u chłopcu g n ie­ wne spojrzenie, r z e k ł krótko:

(52)

P rz e z k ilk a dni nie rozm aw iali w cale z sobą.

W y p a d e k ten m iał jed n a k p ow ażn iejsze n astęp stw a, niżb y p rzyp u szczać można b y ­ ło ,— p rzy sp ie szy ł bowiem szalony krok, do k tórego pani L ila b y ła przygotow an ą.

W tyd zień później rozeszła się ju ż w ia ­ domość o jej ucieczce od męża.

T a rom antyczn a aw anturn iczość takiego rozw ią za n ia sp raw y, nęciła j ą m oże bar­ d zie j od rozkoszn ych w id oków samego sto­ sunku z pięknym A ntinousem , p o d ziw ia­ nym p rzez w szy stk ie , pożądanym przez tyle.

T e ra z, k ied y tra fiła się pow ażna p rze­ szkoda, k tó ra g ro ziła zerw aniem na z a w ­ sze, k ied y ów su row y b rat stanął na. dro­ dze i p ostan ow ił odebrać z je j r ą k pochw y coną zdobycz, podrażnione n e rw y, zm ysły,

am bicya, upór i duma salonowej tryu m fator - k i, to „c o ś“ w reszcie, co buntow ało się w niej p rzeciw niej samej, podziałało na nią, ja k szalej i zrodziło plan — w y k rad ze n ia ko ­ chanka.

K ie d y mu tę m yśl nagle, ja k b ły sk a w icę rzu c iła do g ło w y , b y ł oszołom iony, p rzera­ żony niem al śm iałością tego projektu; zd a ­ w ało mu się, że ja k iś g w a łto w n y w ich er

(53)

— 49 —

p o w ia ł nagle na niego, p o ch w ycił go, ogłu­ s z y ł i unosić za c z ą ł w dal, w przestrzenie b ez końca, ja k rze cz m artw ą, pozbaw ioną w o li i św iadom ości siebie.

J e j b i a ł e , rozpalone ręce sp o czy w a ły w te d y w je g o dłoniach i d rżały; w za c ie ­ mnionym buduarze, do którego pociągnęła go przed ch w ilą z salonu, nie m ógł w id zieć dokładnie jś j tw a r z y , ale czuł g o rą cy od­ dech tej szalonej ko b iety, k tó ra p rzy tk n ęła p raw ie u sta sw oje do je g o u st i szeptała:

— T a k b y ć musi!., musi!., sły sz y s z pan?., nie oddam cię nikomu na św iecie, prędzej umrę w ra z z tobą. O ni mi cię nie zabio­ rą , nie w y d rą , chyba z życiem !..

O dsunęła się nagle od niego, ja k b y p rze­ straszon a w łasn ą nam iętnością, k tó ra drża­ ła w je j głosie, płonęła w niezdjętym poca­ łun ku na je j ustach i n erw ow ym ruchem sza rp n ąw szy je g o ręce, p o w tórzyła:

— T a k b y ć musi!., potem z szelestem jedw ab nej sukni w ym kn ęła się znow u z budoaru, p o zo staw iając go sam ego w cie­ mności.

M u siał się oprzeć o k rzesło , które stało obok niego; zd aw ało mu się, że p rzytom ­ ność tra c i.

(54)

P ie rw s z a re fle k sy a , k tó ra się zb ud ziła w jego um yśle, nie odpow iadała b a rd zo

sy tu a cy i, w ja k ie j się zn alazł.

— N iep otrzebn ie pow iedziałem je j ta k odrazu o p ogróżkach b ra ta ,— pom yślał.— T o piorun, nie kobieta!..

B y łb y się w s ty d ził p rzyzn ać, źe go ja k iś lę k zd ją ł p rzez chw ilę, i że u czu ł nieznany d reszcz g ro z y i za ch w ytu zarazem . P o ­ chlebiała mu ta g w a łto w n a nam iętność, z jaką. pani L ila zap o w ia d a ła w alk ę o niego z całym św iatem , ale zarazem onieśm ielała go i k ręp o w a ła rola, ja k ą mu p rzezn aczała w tej w alce.

U ciek ać w św ia t daleki, porzucać W a r ­ szaw ę, b ra ta , stosunki, w y k ra d a ć m ężatkę, a raczej dać się w y k ra ść, w szy stk o to p rzed staw iało mu się, ja k ja k ie ś zadanie nad s iły , ryzyk o w n e, niem ożliw e do w y k o ­ nania, a p rzed ew szystkiem k łop o tliw e i nie­ bezpieczne, w ym ag ające za dużo en ergii i pośw ięcenia.

J ed n ak nie śm iał o k azać te g o ,— w obec gw a łto w n e j, nam iętnej stan o w czo ści p ani L iii,m u siał przynajm niej za ch o w y w a ć p o zo ry bohatera romansu, którego a k c y a ta k s z y b ­ ko p o rw ała go na drogę k a ta stro fy .

Cytaty

Powiązane dokumenty

na jej obszarze (między dzisiejszymi ulicami Budrysów i Wiejską) stało kilkadziesiąt zagród.. Najmniej zmieniony przetrwał do naszych dni obszar Białkowskiej Góry,

Grunty folwarków i wsi Ponikwoda rozciągały się na północ od przedmieść Czwartek i Kalinowszczyzna i sięgały granic wsi Jakubowice i Trześniów.. W roku 1456

Obecna dzielnica Kalinowszczyzna, ograniczona od południa rzekami: Bystrzycą i Czechówką, od zachodu ulicami: Bieruta, Podzamcze, Unicką i Lubartowską, a

ówczesna prasa, Sławinek był wówczas dobrze zagospodarowanym zakładem leczniczym, z zespołem łazienek i budynków towarzyszących, usytuowanych malowniczo

Dzieje sąsiednich wsi Konopnicy, Sławina i Zemborzyc jak również proces powstawania folwarków na Rurach wykluczają wcześniejsze powstanie Węglina, który nie pojawia się

Wzdłuż niej - do wiaduktu ciągnie się zabudowa z samego końca XIX w., dalej - z początku XX w., dochodząc w pobliże osiedla Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej

Do moich synów Synkowie moi, poszedłem w bój, jako wasz dziadek, a ojciec mój, jak ojca ojciec i ojca dziad, co z Legionami przemierzył świat, szukając drogi przez krew i blizny

Два эпизода рассказа зеркально накладываются друг на друга: в газетной строке героиня для одного только Глебова является из мертвого мира точно